• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Kent, Margate, Tir Eilean > Zejście na plażę
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
17-12-2025, 15:26

Zejście na plażę
Plaża na pograniczu posiadłości Flintów to rozległy, piaszczysty teren ciągnący się wzdłuż linii brzegowej, na granicy prywatnych terenów rezydencji i otwartego dostępu do Morza Północnego. Atmosfera zazwyczaj panuje tam spokojna, sprzyjająca wypoczynkowi i spacerom, choć na styku granic zaznaczone są wyraźne podziały własnościowe i uzasadniona ostrożność wobec obcych.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Leopold Flint
Śmierciożercy
Wiek
23
Zawód
dżokej - wyścigi na granianach
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
18
20
15
Brak karty postaci
17-12-2025, 16:29
1 marca 1962

Mgła nie opadła. Nadal otula rodzinne ziemie, rozlewając się leniwie po ogrodach, zagajnikach i stawach, jakby nie zamierzała ustąpić nawet na krok. Słońce, choć już wstało - jego obecności zdradza blada poświata wyglądająca zza ciężkich chmur – nie ma siły, by przebić się przez szarą zasłonę, której krawędzie oplatają cały horyzont. Z nieba sączy się mżawka, drobne krople stukają w szybę, a świat za oknem wydaje się równie ospały jak pogrążony w porannej ciszy dom.
Stojąc przy oknie, czuję nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Kark mrowieje od chłodu, lecz pomimo niewygody narzuconej przez warunki atmosferze, upór odziedziczony po przodkach, nie pozwala Leopoldowi na zrezygnowanie z porannych rytuałów, które stały się już nieodłączną tradycją jego egzystencji.
Zwleka się z łóżka, gdy jeszcze noc trzyma resztki władzy. Bierze zimny prysznic, pozwalając, by lodowata woda obudziła ciało i wygnała resztki snu. Potem, kompletnie już ubrany, kieruje do jadalni, którą dzieli od sypialni jedno piętro i długi, wąski korytarz. Korytarze tętnią ciszą; jej dźwięk jest gęsty jak mgła za oknem, a jednak w tej ciszy odnajduje spokój, niezbędny do egzystencji. Setki oczu spoglądają na niego z wiszących na ścianach obrazów wiszących na ścianach. Niektóre postacie na malowidłach pozwalając sobie na ciche komentarze, lecz on uparcie milczy, nie wdając się w bezowocne dyskusje z dawnymi mieszkańcami tego domu, choć ich obecność jest nie mniej realna niż wilgoć przeciekająca przez parapety.
Schodząc do jadalni, mruży oczy w obronie przed blaskiem lampy zawieszonej tuż nad stołem. Nigdy nie spodziewał się, że o tej porze ktoś, poza nim, może zająć miejsce przy stole – zwykle jadalnia jest jeszcze wtedy pusta, tym razem jednak, gdy przekraczam próg, zauważam wyraźnie zarysowaną sylwetkę. Ktoś siedzi przy stole, pochylony nad filiżanką, z twarzą częściowo ukrytą w cieniu.
- Nie śpisz już? - pyta zaskoczony; spodziewał się jeszcze wczoraj, że siostra wyplącze się z pościeli dopiero przed południem. Ma przed sobą przecież długą, męczącą podróż i wieczór pełen wrażeń, które jednak sprawiły, że zamienili ze sobą ledwie kilka słów, gdyż ojciec miał potrzebę, by pobyć z młodszą córką. Lecz tych kilka słów wystarczyło, by napełnić Leopolda poczuciem niepokoju. Z tej Rosji wróciła inna, odmieniona. Nie taka, jaką ją zapamiętał, a może to nie ona, tylko on się zmienił?
Tkwiąc w sidłach tego pytania, zaszedł do jej sypialni, gdy na zegarze wybiła północ i zapukał do drzwi, lecz odpowiedziała mu cisza, więc, zakładając, że leży bezpieczna w objęciach Morfeusza, nie wszedł do środka. Przez swoje niedorzeczna przeczucie długo nie mógł zasnąć. Obracał się z boku na bok i zanim jego organizm zdecydował się na sen, zbliżyła się pora pobudki.
Teraz Leopoldine siedzi przy stole, obiera jajko ze skorupki, a jemu brakuje słów. Zajmuje swoje zwyczajowe miejsce, obok siostry. Rozmowa się nie klei. Śniadanie spożywają w milczeniu, a on czuje, jak zaciskają się na nim macki niepokoju. Milczenie w jej towarzystwie nigdy nie było torturą, zwykle potrafi porozumiewać się bez użycia słów, aż do dzisiaj. Dzisiaj jest męką, jego prywatną golgotą, którą pokonuje nie bez trudu. Zabierz mnie na przejażdżkę słowa baletnicy przecinają w końcu cisze, a on przytakuje bez namysłu, łudząc się, że na świeżym powietrzu, w siodle, poczuje się bardziej gotowy na tę rozmowę.
Od półgodziny żwawym kłusem objeżdżając tereny przylegające do posiadłości. Leopold czuje oblepiająca konsystencje deszcz na policzkach, lecz nie mówi nic. Mocniej zaciska dłoń na lejcach. Mimo rękawiczek, przez materiał przenika chłód, który osiada na skórze, głęboko się w nią wdziera, sprawiając, że palce zaczynają kostnieć mu od zimna. Wydaje krótką komendę, wprawiając konia w żywszy galop, a wraz z nią prosi siostrę, by mocniej do niej przywarła. Głośniejszy tętent koński kopyt przedziera się przez cisze, on tym razem czuje mocniejsze podmuchy wiatru na policzkach.
- Cieszę się, ze wróciłaś - przyznaje w końcu otwarcie, podnosząc głos, aby dać mu szanse na przedarcie się przez świst wiatru i końskie prychnięcie, bo na ten rodzaj otwarci może pozwolić się tylko przy niej; tej, która zna jego myśli, zanim znajdują drogę do ust i z gardła wydobędzie się odpowiedni bukiet słów; z tą, którą niegdyś dzielił smutki, bolączki, troski i chwile radości. – Bez ciebie Tir Eilean tętniło pustką.
Tęskniłem bezpośrednio nie pada, ale nie musi, bo te słowa ukrywają właściwie takie znaczenie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leopoldine Flint
Czarodzieje
to be a woman is to perform
Wiek
23
Zawód
wschodząca gwiazda baletu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
13
16
20
Brak karty postaci
17-12-2025, 18:14
Wczoraj przedstawiła to miejsce Yelizaviecie jako ich dom. Czuła się odpowiedzialna za los starszej kobiety, którą traktowała nie tylko jako domową pomoc, ale także jako najbardziej zaufaną przyjaciółkę. Choć pochodziły z różnych światów, istniała między nimi więź, której Leopoldine Flint nie potrafiła opisać słowami. Gdy myślała o więzi silniejszej od uścisku czasu i przeznaczenia, miała przed oczami twarz swojego bliźniaka. Twarz, której widoku oczekiwała najbardziej, gdy przekroczyła progi Tir Eilean. Nim znaleźli się — pierwszy raz od dawna — w jednej przestrzeni, wyobrażała sobie ich spotkanie wielokrotnie. Widziała siebie z perspektywy osoby trzeciej, jak rzuca się w ramiona brata, jak on na chwilę porzuca swoją niewzruszoną pozę, tylko na niewielki ułamek sekundy, bo bicie jego serca i siła uścisku ramion zdradziłoby jego siostrze wszystko, co chciałaby o nim wiedzieć.
Powitaniu nie towarzyszył jednak wybuch radości. Choć była bezpieczna, czuła na sobie olbrzymi ciężar zagrożenia i niepewności. Ucieczka od jednego problemu popchnęła ją prosto w ramiona innego. Spotkanie z ojcem przebiegło głównie w ciszy, skrzyżowali ze sobą spojrzenia tylko dwa razy. Tutaj przeczucie jej nie zawiodło, a to właśnie sprawiło, że powrót bolał jeszcze bardziej.
Zniknęła w swojej dawnej sypialni. Słyszała Leopolda, gdy próbował uprosić dla siebie coś na kształt prywatnej, nocnej audiencji. Nie dała rady podnieść się z łóżka. Ciało zastygło w oczekiwaniu, jakby nie do końca pewne, kto faktycznie znajdował się za drzwiami. Cieszyła się tylko, że Yelizaveta nie upierała się na sen w sąsiadującej komnacie. Pchana doświadczeniem, długim cieniem Aleksandra Pavlovicha, pewnie wzięłaby sprawy w swoje ręce. Musiała mu powiedzieć, Leopold miał jak największe prawo wiedzieć o wszystkim. To problemem Leopoldine był ciężar zwierzeń, wstyd, jaki czuła, bo odniosła porażkę. Znienawidzoną przez nią, przez jej dziedzictwo, przez wspólną krew p o r a ż k ę. Nie dała sobie rady z byle krewkim pijakiem z dalekiego wschodu Europy.
Sen miała lekki i zwodniczy. Wreszcie, nad ranem, gdy dzień dopiero rozwijał się wśród ciepłej łuny wschodu słońca, postanowiła zsunąć się z miękkości pościeli. Kilka nawyków wciąż pozostało jej jeszcze z czasów szkolnych. Zimne prysznice nie tylko rozbudzały, ale również napinały skórę, dawały przestrzeń na krótką klarowność myśli. Gdy wystąpiła poza próg swej sypialni na wąski korytarz — zwróciła głowę w kierunku komnat Leopolda. Mógł już wstać, ale nie chciała ryzykować, że nie wyśpi się z jej powodu. Ostatecznie, wciąż czując przenikające ciało napięcie po podróży, z głową w burzowych chmurach toczących ją niepokojów, zeszła do jadalni.
To tam ją znalazł. Pedantycznie obdzierającą jajko ze skorupki ze światłem zbyt jasnym na tę porę dnia, z filiżanką kawy ułożoną nieopodal. Na szyi kobiety wisiał drobny łańcuszek z pojedynczą perłą. Musiała mieć jakieś plany — dziś nie wybrała dla siebie sukienki ani koszuli, ciało ogrzewał miękki sweter z kaszmiru w kolorze gołębiej szarości, pod stołem i obrusem ukrywały się jeździeckie spodnie wsunięte w kozaki o elastycznej cholewce. Słyszała, że wchodził. Ale nie uniosła na niego spojrzenia od razu, chciała dać mu czas na przyjęcie jej obecności.
Dopiero gdy zadał pytanie — proste, trywialne, ale przecież zakorzenione w rzeczywistości — spojrzała na niego. Prawdziwie spojrzała. Jasne tęczówki zatrzymały się na twarzy brata, spokojnie studiując ślady lat spędzonych z daleka od siebie. Jeżeli wydawało mu się, że się nie zmienił — tkwił w olbrzymim błędzie. Zmieniła się przecież i ona; powietrze wokół niej wydawało się jednocześnie zimniejsze i cieplejsze, a ona sama jednocześnie bliska i daleka. Starsza, dojrzalsza, z oczami, które widziały może zbyt wiele, niż opiekuńczy brat by tego pragnął.
— Nie lubię marnować czasu — pada wreszcie z ust baletnicy, miękko i zaskakująco swobodnie. Gdy Leopold zasiada u jej boku, Leopoldine podaje mu koszyk z pieczywem, a następnie półmisek z jajkami przygotowanymi dokładnie tak, jak najbardziej lubił. Nie odzywa się więcej, niepewna tego, od czego właściwie powinna zacząć. Zamiast tego kładzie mu głowę na jego ramieniu — to wyjątkowo proste zadanie, nawet na siedząco różnica w ich wzroście jest znaczna — i przymyka oczy. Tyle mogłoby jej wystarczyć. Po prostu znów być w tej samej przestrzeni. Jakby ostatnich kilka lat nie istniało, jakby nie byli rozdzieleni setkami kilometrów. Jakby nie prowadzili żyć, o których drugie nie wiedziało prawie nic. — Zabierz mnie na przejażdżkę — szepcze wreszcie; brakuje tam słowa proszę, ale wybrzmiewa ono w melancholii jej tonu. Prośba nie jest stalowa, nie przypomina rozkazu, który często pojawia się w nastawieniu Flintów.
Pół godziny później siedzą wspólnie na jednym koniu. Ona z przodu, niedoświadczona, on z tyłu, zdobywca niezliczonych tytułów w wyścigach na granianach. Wełniany płaszcz, który założyła na siebie ,wydaje się cięższy od wciąż wiszącej w powietrzu wilgoci. Ich milczenie przerywa cichy chrzęst sprzączek i pojawiające się raz na jakiś czas parsknięcia silnego konia. Gdy para wydobywa się z nozdrzy zwierzęcia sporymi chmurami, Leopoldine wstrzymuje oddech; ma wrażenie, jakby zwierzę oddychało za nią.
Jeździli tak wiele razy. Gdy świat był jeszcze inny, gdy inni byli oni. I choć przez długi czas milczą, Leopoldine nie czuje na sobie ciężaru ciszy. Pierwszy raz od dawna ma wrażenie, że myśli Leopolda są już na wyciągnięcie ręki. Że gdy wytęży słuch, usłyszy je. Wszystko, co chciał jej powiedzieć, a nie wiedział jak. Zapach mokrej ziemi ugruntowuje ją w teraźniejszości jeszcze bardziej. Czuła to już wielokrotnie, zapach ten kojarzy jej się z dzieciństwem. W jednej chwili prostuje się jeszcze mocniej. Klatka piersiowa brata powinna oprzeć się o jej plecy, pozwól mi sobie pomóc.
— Cieszę się, że tu jesteś — to wyznanie mówi wszystko; Leopoldine nie cieszy się z powrotu do domu, który nie miał pełnej szansy na zdobycie tego miana. Obecność brata jest dla niej najważniejsza, to, że dzielą pomiędzy sobą nie tylko myśli, bicie serca, krew, ciepło końskiego ciała pod nimi. — W Rosji nie było już dla mnie miejsca — zaczęła cicho, z żalem wgryzającym się łakomie w głoski, podobny do rdzy przeżerającej się przez wilgotny metal. — Ile masz dla mnie czasu? Nie chciałabym odciągać cię od obowiązków — to długa opowieść, Leopoldzie, musiał się tego domyślać. Musiał czuć, że siostra próbuje postawić między nimi chwiejny, delikatny most wspólnego zaufania. Że daje mu jeszcze okazję na wycofanie się. A było to coś, czego nigdy dotąd nie robiła. Dzieliła się z nim swymi myślami, triumfami i smutkami zupełnie egoistycznie, bez wcześniejszego pytania.
Coś się zmieniło.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 19-12-2025, 17:16 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.