• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Teatr Magiczny "Arkadia" > Duża Scena
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
11-13-2025, 19:21

Duża Scena
Duża Scena w "Arkadii" to miejsce, na którym wystawiane są najważniejsze przedstawienia — premiery, widowiska galowe i spektakle wymagające pełnej oprawy. Podłoga z ciemnego drewna jest wzmocniona zaklęciami stabilizującymi, dzięki którym nie skrzypi, nie drży i wytrzymuje szybkie zmiany dekoracji. Nad sceną działa zintegrowany system magicznych prowadnic: tła, platformy i moduły scenograficzne unoszą się po wyznaczonych liniach, reagując na krótkie komendy techników. To magia precyzyjna, użytkowa, zastępująca ciężkie linowe mechanizmy. Reflektory ustawiają się automatycznie po wskazaniu sceny w panelu kontrolnym, a kolor światła można zmienić jednym ruchem różdżki. Kurtyna rozsuwa się płynnie, w równym, eleganckim geście, jakby prowadzona niewidzialną dłonią.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Axel Devereaux
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
11-13-2025, 22:34
12.04.1962 r.

Świtało. Niebo ponad kopcącymi kominami rozjaśniało się, sprawiając że skrzące się gwiazdy bladły z minuty na minutę. Drzwi do niewielkiej izby skrzypnęły, a do wnętrza wszedł zmęczony nocą młodzieniec. Jego nogi powiodły na wpół śpiące ciało wprost do łóżka, gdzie opadł tak jak stał, pogrążając się w głębokim śnie. Ciemność zamigotała, stała się bardziej wielowymiarowa aż w końcu rozproszyła się na setki trzepoczących skrzydeł. Wszystko to działo się w głębokiej ciszy, Axel stal na wzgórzu, jego ubrania szarpał wiatr, a on unosił spojrzenie za murującym stadem ptaszysk jak urzeczony. Sunęły po nieboskłonie tak przejrzystym i jasnym, że wręcz nierealnym. Rozdzielały się i łączyły, wirowały aż w pewnej chwili do młodego Francuza zaczęły docierać konkretne kształty i symbole.
Spektakl jest tak fascynujący, że tancerz nie może oderwać odeń wzroku, wodzi spojrzeniem za ścieżka wytyczana przez czarne kształty. Potykając się w wysokich trawach biegnie za stanem, aż w końcu tysiące ptaków unosi się jeszcze wyżej stając się ledwo widoczne. Axel zatrzymuje się i po chwili na jego ramieniu osiada jedno z ptaszysk. Ciężar stworzenia jest tak realny, jakby to nie był tylko cień. Ptaszysko przekrzywia głowę patrząc wprost w zimne tęczówki Axela, jest to rozumne spojrzenie i pełne mądrości. Aż w końcu otwiera dziób i rozpościera skrzydła, w jego gardle rodzi się krzyk, lecz nie dociera on do niczyich uszu. Kula światła pojawia się nagle pomiędzy nimi i rośnie z każda chwila aż pochłania ona postać mężczyzny i ptaszyska.
Axel nagle otwiera oczy, czując jak rzeczywiste światło oślepia go, kiedy leży niezgrabnie na łóżku. Przez okno wnikają do wnętrza promienie słońca, przytomniejąc do umysłu młodzieńca docierają strzępki snu. O dziwo zauważa, że nie czuje zmęczenia, jego umysł nie jest ociężały po naglej pobudce a wręcz przeciwnie, jest inaczej.
Sen wracał przez kilka kolejnych nocy, zaczynał się różnie i kończył tak samo. Światło pochłaniało jego całego. Axel w tym czasie jest inny, jakby bardziej rozważny ale i jednocześnie spontaniczny, pewny siebie w swoich działaniach. Czul jakby coś go prowadziło, podpowiadało i motywowało do działania, nawet jeśli nie potrzebował w tej chwili nic robić.
Kolejny dzień również zakończył się wizja rozbłysku. Za oknem jednak okrutnie padało, szum deszczu stukającego o dachówki rozbrzmiewał na poddaszu jak chaotyczna perkusja dzwoniąc i dudniąc niemiłosiernie. Widok za oknem nie zachęcał do wyściubiania nosa poza mury, ale wizja spędzenia wolnego dnia w pokoju sam na sam jakoś Axelowi nie odpowiadała. Postanowił tak czy siak wyjść, biegnąc przez ulice magicznej dzielnicy dotarł w okolice teatru. Nie minęło wiele czasu, zanim nie przemókł do suchej nitki. Zaczynał powoli żałować swojej decyzji, dreszcz chłodu przeszył jego ciało, a zbyt lekkie odzienie bardzo szybko przemokło.
Dotarł pod Arkadii przeskakując nad kałużami i czym prędzej wszedł do środka ociekając cały wodą. Ściągnął z ramion cienki płaszcz i poszedł w stronę zaplecza, gdzie bardzo łatwo trafił w okolice kulis dużej sceny. A im bliżej swojego wydumanego celu był, tym wyraźniej słyszał miękki dźwięk przebijający się przez ciszę. Specyficzny dźwięk wydobywający się spod smyczka sunącego po czterech strunach. Wibrato wprawiało serce tancerza w drżenie, nogi Axela przyspieszały a on wręcz biegnąc jak po sznurku dotarł na deski sceny.
W oddali dostrzegł samotna sylwetkę mężczyzny obejmującego kolanami drewniany instrument oparty na smuklej nóżce. Jego ciało bujało się w rytm muzyki, jedna ręką ułożona na gryfie uciskała struny a druga unosiła się i opadła wydobywając te cudowne dźwięki. Axel ujął w dłoń materiał kurtyny zaglądając przez chwile z lekką trwogą na tego, który wypełniał otoczenie muzyką. Drżący oddech wydobył się spomiędzy warg Devereaux, a w jego oczach muzyka stawała się namacalna, czuł ją całym sobą. Wprawiała jego ciało w ruch, czul jak z ledwością powstrzymuje mięśnie, by nie porwały go ku scenie. Muzyka nabierała kształtów, dźwięki stały się widocznymi smugami pełne żywych kolorów, a Axel widział pośród tych smug ścieżkę, którą powinien podążyć.
Pierwszy krok był nieśmiały, ale cofnął się, zzuł buty i stanął boso na deskach, znajome uczucie kontaktu z powierzchnią sceny od razu dodało mu pewności siebie. Mokra koszula i luźne spodnie przylgnęły do jego ciała, było mu zimno, przez co pragnął poruszyć się, uwolnić generujące się w nim ciepło. Ruszył bezszelestnie, znal wszystkie klasyczne melodie i to co wygrywał odwrócony plecami do Axela wiolonczelista znalazło w umyśle tancerza swoja nazwę i dalszy ciąg. Taniec wyprowadził chłopaka tuż za plecy muzyka, zamaszyste ruchy zataczały kręgi wedle ruchów smyczka a im bardziej przyspieszała melodia tym i on nabierał rozpędu, unosząc się na palcach improwizował, wplątał elementy choreografii i tracił oddech, tonąc w tej chwili przyjemności.
Starał się nie zdradzać swojej obecności, lekko skakał i ładował na deskach, tak by jego ciężar nie wydobywał z powierzchni drewna dźwięków, lecz kiedy melodia się urwała, na kark muzyka spadły zimne krople wody, które wyrzucone przez urwany gest zdradziły obecność młodego Francuza. Axel znieruchomiał chwytając oddech przez otwarte usta. Szeroko otwarte oczy o lodowych tęczówkach spoglądały na tył głowy nieznajomego z mieszaniną przejęcia i strachu. Po twarzy Axela spływały zimne krople wody, był wciąż cały mokry.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
Wczoraj, 18:54
Lubił te momenty, tę ciszę, która panowała w teatrze, gdy ostatnie światła gasły i kurtyna opadała. Gdy publiczność rozproszyła się już po holach, rozmawiając półgłosem o spektaklu, on zostawał sam na scenie. Rozsiadał się wygodnie przy swoim instrumencie, pozwalając dłoniom swobodnie muskać struny. Przysłuchiwał się echu pojedynczych dźwięków odbijających się od aksamitnych zasłon i pozłacanych balkonów, wypełniając pustkę sali. Wtedy każda nuta wybrzmiewała inaczej niż podczas występów – była bardziej intymna i surowa, jakby wcześniej, barwną oprawą, odbierano im autentyczność. Zawsze miał wrażenie, że tej ciszy muzyka stawała się czymś więcej niż tylko akompaniamentem dla aktorów. Była monologiem, próbą uchwycenia ulotnych emocji, które wymykały się słowom. Gdy zamykał oczy i pozwalał je przepływać, wydawało mu się, że świat poza murami teatru nie istniał. Wieczory, które kończył podobnym rytuałem, kilkoma cichymi frazami, które powtarzał tylko dla pustych krzeseł i własnego serca, zawsze pozostały z nim na długo. Może dlatego, że w tych chwilach grał wyłącznie dla siebie i niewykluczone, że także dla niewidzialnych duchów teatru, które być może podziwiały go z opuszczonych lóż.
Pierwszy dźwięk – delikatny, ledwie muśnięty powietrzem – rozbrzmiewał w półmroku sceny, rozlewając się pomrukiem doskonałej akustyki po przestrzeni. Przymknął oczy, czując, jak pod palcami instrument ożywa, a z nim zaczyna pulsować świat zamknięty w drewnie, w żyłkach rezonującego głosu strun. Czuły dotyk smyczka ocierającego się o struny był jak cichy szept fal uderzający o brzegi jego umysłu; pierwsza nuta rozdarła cisza, a potem świat skrył się za dźwiękiem. Pozostało tylko serce, bijące w takt melodii, która spływa po ścianach, jak ulewa, jak rozpętała się na zewnątrz. Nie był tego świadomy. Zgubił się pomiędzy jednym a drugim akordem, które ciepłymi dreszczami pulsowały pod jego skórą, rozpalając ogień, który oświetlał ciemne, pochłonięte samotnością zakamarki jego duszy. Pragnął, by jego wiolonczela była jak lira Ofreusza - dotarła do zmarłych i poruszyła ich dusze. Chciałby, aby jego grę usłyszał ta, która odeszła przedwcześnie, ta, która dala mu życie i tej, której towarzyszył, aż do ostatniego tchu.
Przymknąwszy powieki, kolejnymi ruchami smyczka tworzył symfonią dźwięków, stawiając pomost prowadzący przez morze wspomnień. Osuwał się w głębiny tęsknot, płynął coraz dalej od brzegu, tracąc grunt pod nogami, lecz odnajdując utracony fragment siebie w bezkresie dźwięków. Muzyka stawała się jednym powietrzem, którym potrafił oddychać, opowieścią snutą przez pojawiąjące się w obszarze jego umysłu nuty, włóknami, z których utkana jest jego dusza, a każda fraza, którą wyduszał z instrumentu listem, którego schowa na dno szuflady, bo nigdy nie odważy się go wysłać.
Zaciskając mocniej dłoń na smyczku, odnajdywał własne Elizjum tam, gdzie harmonia w drgających strunach panowała niepodzielnie. Poruszał się po nieznanych ścieżkach - przenikał przez warstwę codzienności do miejsca, gdzie wszystko było możliwe, a czas rozciągał się i kurczył w rytm melodii, którą tworzył. Świadomość płynęła swobodnie, wolna od wskazówek poruszający się po tarczy zegara, od obowiązków, od wszystkich oczekiwań, które kładły się ciężarem na jego ramionach i trosk cieniem padającym na jego twarz. Każda jedna partytura była był jak oddech, jak bicie serca, jak westchnienie nieba po deszczu, jak zaklęcie. Zatracał się w świecie dźwięków, gubił w nim myśli, pozwalał, by muzyka budowała wokół niego niewidzialną barierę, do której nie miał dostępu nikt, poza nim. Im dłużej grał, tym bardziej się zatracał a rzeczywistość oddalała się do niego jeszcze bardziej, natomiast on sam tonął w oceanie nut, pozwalając, żeby kolejne akordy oddzielające go od światła stawały się wszystkim - światłem, który oświetlał mroki jego duszy i ciepłem, który pozostawił na skórze dotyk cudzych palców.
Ciepło dłoni na twarzy, zapach starego drewna i płonącej świecy – wszystko to powracało, gdy wiolonczela śpiewała szorstko i jednocześnie czule. Smyczek sunął po strunach jak pióro po papierze, zostawiając słowa, które zawsze wycofały się w głąb krtani. Melodię, która właśnie grał, należała do niego. Jego własna kompozycja, nie grana nigdzie dotąd i przez niego, jak latarnią na horyzoncie, wskazywała drogę przez ciemność. Teraz, znajdując się w jej objęciach, czuł, że jest wszędzie i nigdzie, wolny od czasu, od ciała, o wszystkiego, co znane, ludzkie, zbędne. Czuł, że sam mógł stać się czystą wolnością, pozbawiony imienia, wieku, smutku. Był tylko on i ona - wiolonczela, jego najwierniejsza kochana, spleceni w objęciach dźwięku, unoszący się ponad światem.
W końcu wziął głęboki oddech, jakby wcześniej grał na jednym wydechu i pozwali, by dźwięki wiolonczeli powoli ucichły wraz nim, lecz cisza, której się spodziewał, nie trwała tak długo, jak tego oczekiwał. Została brutalni przerwana przez czyjąś obecność – echo kroków i kropel deszczu padających na drewniany parkiet.
- Szukasz schronienia przed deszczem? – zapytał, nie zerknąwszy nawet za siebie, by odnaleźć spojrzeniem intruza. Złożył instrument do trumny futerału - czule, jakby w obawie, że rozpadnie się pod naporem jego palców. – Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że z pewnością nie powinno cię tu być – rzekł, zerkając na nuty, które miał przed sobą, zanim w końcu wędrówka jego spojrzenia spoczęła na nieznajomych, trochę jeszcze chłopięcych rysach twarzy. Mokre włosy przeklejały się do jego skóry, przez co nie mógł dojrzeć blasku jego oczu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Axel Devereaux
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
Wczoraj, 22:37
Teatr, kulisy, scena, widownia, oślepiające światła skierowane wprost na niego... To kiedyś było jego rutyną. Rutyną, która kochał, dla której żył i w której się zatracał. Był tylko on, scena i muzyka. Doskonale czuł jak spojrzenia wodzą za nim, jak jego ruchy i ekspresja zapiera dech w tak wielu piersiach, że przez chwilę zapadała przerażającą cisza. Lecz światła zgasły, a on nie mial wstępu na scenę, chociaż na nią wracał, ale nie tak, jak tego pragnął i potrzebował. Nie chciał myśleć o tym, że to już na zawsze, że to już nigdy nie wróci. Tym myślom zawsze towarzyszył strach, panika zaciskała się jak imadło wokół jego piersi a on czul się jakby tonął. Jakby tracił grunt pod nogami, a ogromna toń wciągała go. Tonął.
Teraz mial przeczucie, że teatr był jego celem, był tym czego teraz potrzebował a tam czekała na niego muzyka. Chociaż jej wykonawca wcale nie pożądał ani widowni, ani nikogo w swoim otoczeniu. To była ta chwila, tylko jego chwila, tak intymna i wyjątkowa, że zakłócenie równało się wręcz z gwałtem. Ta muzyka go wiodła przez opustoszałe, ciemne korytarze, słyszał jej echo odbijające się od ścian i szeptała do niego, była jak zew. Wzywała go, a on nie potrafił jej odmówić, czując jak całym sobą chce się tam znaleźć, blisko, ogłuchnąć od niej.
Mógł trwać za zasłona kurtyny, nie odsłaniać się i po prostu zniknąć. Był złodziejem, potrafił kraść, potrafił być bezszelestny, niewidzialny i zabrać to, co jest cenne i zniknąć w odmętach nocy. Mógł zrobić to też i dzisiaj. Mógł zabrać ze soba pamięć melodii, okraść tego człowieka, który grał z tej wyjątkowości chwili i wykorzystać jego nieuwagę.
Tęsknota serca wstrząsnęła jego ciałem, a skórę pokryła gęsią skórka. Stał przez kilka uderzeń serca jak posag, nieruchomy i nawet nie potrafił nabrać powietrza, tak go ta chwila zdominowała. Rozsadek krzyczał, by się wycofał, by odszedł i nie pokazywał się. Ale serce i tęsknota wzywały go, pchały ku scenie. Aż w końcu uległ, jakby dźwięki wiolonczeli były zawodzeniem syren, które kusiły go, a on był jednym z marynarzy Argo, lecz w jego otoczeniu zabrakło Orfeusza, który zagłuszyłby kuszące dźwięki.
Muzyka wypełniała jego umysł i serce, grała na każdym ścięgnie jego ciała wprawiając je w ruch. Nie znal tej melodii, przez co jego taniec był bardziej improwizacja niż wyuczona choreografią. Czasem gubił się i potrzebował kolejnej nuty, by powrócić na prawidłowy tor, jakby to był motyl fruwający nad kwietna łąką a on próbował go pochwycić zapamiętale. Goniąc tak za dźwiękami i własnymi marzeniami tańczył w cieniu Dunhama, kradnąc mu te chwilę, aż się w niej zapomniał.
Muzyka ucichła nieoczekiwanie, a Axel zamarł w urwanym ruchu, tak jakby brak dźwięku nie pozwalał mu na dalszy ruch, jakby zamarł, jakby w jego ciało uderzyło zaklęcie unieruchamiające. Czul jak jego mięśnie płonęły, nie rozgrzane przed tym spontanicznym tańcem, czul jak jego umysł wędruje w kierunku paniki, ponieważ został przyłapany.
Mężczyzna podniósł się i ignorując go najpierw odłożył wiolonczelę do futerału. Axel drgnął, chciał krzyknąć, by tego nie robił, by nie przestawał. Ale cisze przecięło pytanie, czy szukał tutaj schronienia? Początkowo tak. Ale czy potem wciąż tak było? Nie, nie było.
- N...nie. - Wydusił z piersi, lecz nie chodziło o odpowiedz na pytanie. - Tak pięknie grasz. Nie przestawaj...- Axel nie przejmował się, czy teraz z jego ust wydobywa się obcy akcent, czy wypowiada prawidłowo słowa, czy kaleczy je francuskimi naleciałościami. Żal zabrzmiał w jego glosie, kiedy instrument zniknął z jego oczu. Potrzebował więcej, pragnął znów utonąć w melodii i zapomnieć o świecie. O problemach, o zimnie, o tym, że jest mokry, biedny, samotny i jest niczym. A mial być kimś, mial być jak Béjart, jak Nuriejew, jak Niżyński. Ale był nikim na tyłach sceny.
A po chwili nieznajomy się obejrzał i spojrzał na niego, hebanowe spojrzenie spoczęło na jego postaci. Wystarczyło niewiele, by karty pamięci otworzyły się z impetem na konkretnej stronie, na rozdziale zapisywanym przez kilka lat. W myślach rozbrzmiała muzyka, charakterystyczna, pełna werbli. Powróciło wnet wszystko, uczucia i to, jak uwielbiał odwiedzać cyrk. Sylwetka pewnego akrobaty stanęła przed nim tak jak kiedyś w Paryżu. Axel wyprostował się ocierając z twarzy mokre włosy, dreszcz przeszył jego ciało.
- Morty? - Wyszeptał imię przez zaciśnięte gardło. W roziskrzonych oczach tancerza, w których królował lód teraz rozbłysły iskry wzruszenia. Odsuniecie mokrych włosów z twarzy okazało w pełni twarz intruza, charakterystyczne oczy, przerwę w ciemnej brwi i jego rysy. Rysy się zmieniły, chociaż zachowywał jeszcze chłopięcy wygląd.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 13:57 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.