• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Jadalnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:28

Jadalnia
Przy wejściu do jadalni widoczne są duże, ciężkie drzwi, zdobione ornamentami, co wraz z ich masywnością nadaje im imponujący wygląd. Duże okna w jadalni są osadzone w grubych murach, które chronią przed zimnem i hałasem z zewnątrz. Okna są wykonane z ciemnego szkła, co wprowadza do jadalni tajemniczy klimat. Na parapetach okiennych ustawione są stare, kute świeczniki, które ożywiają przestrzeń swoim blaskiem. W powietrzu unosi się zapach drewna i wosku, który pochodzi od wielu świec, rozstawionych po całej jadalni. Świece o różnych rozmiarach i kształtach stoją na stole, na półkach, na komodach i innych elementach wystroju, a ich płomienie tańczą w powietrzu, tworząc ciepłe i przyjemne światło. W środku jadalni, na centralnym miejscu, stoi ciemnobrązowy stół, wykonany z ciężkiego drewna. Widać na nim wyraźne ślady czasu, otarcia, zadrapania i niejednolite barwy, co tylko dodaje mu uroku i charakteru. Pod blatem stołu znajdują się potężne nogi, wykonane z ciężkiego, ciosanego drewna, które zdają się mocno osadzone w podłodze. Nogi te są pokryte żłobieniami i zdobieniami. Stół jest otoczony przez wiele wysokich krzeseł, również z drewna, z wysokimi oparciami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-21-2025, 17:08

in silence, the blood still speaks
dwudziesty ósmy kwietnia 1962

Ponure i ciasne mury nowego mieszkania wciąż wydawały się obce, nieswoje. Jarzący się w kącie płomień świecy albo majaczący w palenisku ogień nosiły się sznytem znajomego ciepła, udomowionego w samotności i przyjętego za codzienność także w towarzystwie bliskich; żaden z nich nie przypominał jednak kształtem tego, co przez ostatnie dwa lata kojąco poiło umysł świadomością wspólnoty. Tego dziwacznego poczucia, że ktoś o niego dba i o nim myśli; tego nieznajomego dotąd wrażenia, że ma do kogo zwrócić się o pomoc i ma kogo spytać o radę. Tutejsze krzesło mogło więc skrzypieć tak samo, jak zwykło jęczeć to z jadalni w Przeklętej Warowni, a ściany odbijać mogły echo czyichś głosów, nawet jeśli należały one do sąsiadów, nie kuzynów ― żadna z tych iluzji nie przypominała jednak rodziny. Nie pachniała jak ona, nie brzmiała jak ona, nie wyglądała jak ona. Myśl przyznawała się do tego niechętnie, równie wahliwie odnajdując blade zaproszenie na byle kolację, zwołaną i sporządzoną bez powodu; pochyłe pismo krótkiego listu uwzględniało go w tonie pełnym entuzjazmu, dystansując się zarazem od nachalności ― szanowali wszakże jego przestrzeń i wybory, nie zawsze, być może, zgadzając się z ich brzmieniem, niezmiennie uznając go jednak za swojego. Przybyłego tu wprawdzie nie tak wcale dawno, istniejącego widocznie innym od tego, co dobrze znali, a mimo to będącego im bratem i wsparciem, zaufaniem i pewnością.
I najpewniej tylko dlatego, po niemej bitwie powinności z chciejstwem, w której ostatnimi czasy wygrywała jawna niechęć do matki ― matki, której bezprecedensowo unikał, traktując milczeniem, niekiedy tylko przerywanym konieczną dla zawodowych obowiązków gadką ― przestąpił dziś jednak przez próg przestronnego domostwa; i najpewniej tylko dlatego, że Macnairów cenił sobie bardziej od własnej zajadliwości, wynosząc na piedestał wdzięczność i szacunek, którymi ich darzył, postanowił znosić oblicze Iriny ― i idące z nim w parze, to nieodparte uczucie, że znów pragnie nim sterować. Zawładnąć jego zaufaniem, nadwyrężyć jego samodzielność, zmanipulować i uczynić swoją posłuszną marionetką; a na to ― za wszelką cenę ― nie chciał już więcej pozwolić.
― Dobrze ci w bordowym ― rzucił inicjująco do Lucindy, zasiadłszy naprzeciw niej przy stole suto zastawionym potrawami; angielskie przysmaki nęciły aromatem, choć on sam nie zdążył jeszcze w zupełności przekonać się do tutejszej kuchni. ― Cillian przyjdzie? ― podpytał obecnych, rzucając wszystkim porozumiewawcze spojrzenie; to, na samym końcu, powędrowało do pobliskiej twarzy Mitcha i w jej stronę skierowało proste, ciche pytanie:
― Słyszałem, że masz jakąś pannę na oku... Zamierzasz nam ją przedstawić? ― reszcie mogło to umknąć, bo i celowo obniżył przy tym wyraźnie ton głosu; nie chciał być wścibski, nie chciał też pobudzać tym tematem pozostałych, zwłaszcza jeśli zasłyszana w kuluarach plotka niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Spojrzenie zaraz też rozglądało się badawczo za Drew, zręcznie unikając zaś ciemnej postury Iriny, zasiadającej gdzieś przy drugim końcu stołu; w duchu liczył na to, że dla dobra tego spotkania nie podejmie z nim prób rozmowy ― nie o tym, co przynosiło jej udrękę, ani nie w ogóle, bo szczerze nie interesowało go pojednanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-26-2025, 22:21
Nie znała wcześniej takiego obrazu rodziny. W jej rodzinnym domu nigdy nie brakowało ludzi, wszyscy zasiadali przy wspólnym stole, ale nad każdą rozmową wisiała ciężka, duszna atmosfera, którą można było niemal kroić nożem. Rozmawiało się o niczym, ostrożnie dobierając słowa, by nie nadepnąć nikomu na odcisk. Jako dziecko nie dostrzegała w tym nic dziwnego, wierzyła, że tak właśnie wygląda codzienność. Uczyła się więc wchodzić w rolę, nosić piękne sukienki, lśniące buciki i uśmiech pozbawiony charakteru. Nuda i stagnacja przykrywały wszystko. Dopiero z wiekiem zaczęła rozumieć, jak bardzo obca była jej ta sztuczna harmonia. Ratunkiem okazała się przeprowadzka. Własne cztery ściany dały jej wolność - nie musiała już zasiadać codziennie do rodzinnych kolacji, mogła wreszcie być sobą. Od tamtej pory pojawiała się w domu tylko od święta i to jej wystarczało. Teraz patrzyła na te chwile inaczej. Rodzinny czas nabrał smaku i wartości, rozmowy mogły płynąć swobodnie, dotykając wszystkiego - tego, co bolało, co śmieszyło, co zwyczajnie rozczulało. Jako matka cieszyła się, że Walden dorasta właśnie tutaj, pośród ludzi, którzy nie udają, lecz każdy ze swoją historią wnosi do jego życia coś prawdziwego.
Nie byli idealni. Każdy inny, z własnym tempem i własnym pomysłem na życie, które i tak zawsze potrafiło ich zaskoczyć. Temperamenty dzieliły ich tak bardzo, że gdyby los zetknął ich w innym miejscu i w innym czasie, nigdy nie zdecydowaliby się spędzać ze sobą ani chwili. A jednak tutaj, wbrew wszelkim różnicom, tworzyli całość. Kruchą, pełną sprzeczności, ale prawdziwą i właśnie dlatego tak bezcenną. Czasem ich rozmowy były jak burza, pełne słów, które iskrzyły od emocji. Innym razem panowała cisza, wygodna i lekka, bo każdy z nich wiedział, że nie musi niczego udawać. Zmuszeni czy nie, stali się rodziną, a ona odkryła, że to słowo ma dla niej większą wartość, niż kiedykolwiek wcześniej przypuszczała. Za wiele rzeczy była wdzięczna swojemu mężowi, ale to właśnie on podarował jej to, co najważniejsze - miejsce, do którego mogła przynależeć. Rodzinę, która nie była doskonała, ale była jej.
Uśmiech sam wypłynął na jej usta, gdy zobaczyła talerze uginające się pod ciężarem jedzenia. Jeść oczami - to mogłoby być jej życiowe motto. Głos Igora wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła głowę w jego stronę i obdarzyła go uśmiechem pełnym rozbawienia. - Dobrze mi w bordowym - powtórzyła z lekkim mrugnięciem, a w jej tonie brzmiała cicha wdzięczność. - W końcu cię widzę. Walden zdążył się już stęsknić za… głośnym wujkiem - dodała, unosząc kieliszek.
Nie dostrzegła jeszcze Drew, ale nie miała wątpliwości, że zaraz się pojawi. Dla niego każda chwila była równie ważna - czy to wypełniona obowiązkami, czy skradziona na krótką drzemkę. Jej spojrzenie powędrowało ku końcowi stołu, gdzie siedziała Irina. Na twarzy kobiety pojawił się ten sam uśmiech, który rozjaśnił teraz i jej własne oblicze. Wzniosła kieliszek w geście powitania. - Widzę, że cieszy cię, iż wreszcie wszyscy zasiedliśmy przy jednym stole - powiedziała miękko. A jednak między Iriną a Igorem wyczuwało się napięcie. Nie ostre, lecz ciężkie, takie, którego nie da się przegadać zwykłym żartem. Nie zamierzała o to pytać, wiedziała, że ten spór nosi w sobie ciężar, o którym nie miała żadnego pojęcia. Może właśnie dlatego jeszcze bardziej ceniła te chwile, bo mimo wszystko byli razem.
Jej uwagę przyciągnął szept rozmowy między Mitchem a Igorem. Nachyleni ku sobie, wydawali się zupełnie pochłonięci tematem. - O czym tam plotkujecie, papużki? - rzuciła zaczepnie, przenosząc na nich spojrzenie. - Wiecie przecież, że jestem ciekawska – dodała wzruszając ramionami, jakby w ten sposób usprawiedliwiała swoje wścibstwo. – Właśnie… co z Cillianem? Ostatnio przemyka przez dom niczym duch.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-27-2025, 15:23
Światło obijało się swoim blaskiem o gładkiej powierzchni noża, kiedy powoli i leniwie obracałem go między palcami. Wzrok wodził między talerzami, które syto zajmowały cały stół. Zastanawiałem się przez moment kto to wszystko ugotował jako, że nasze panie raczej nie specjalnie rwały się by spędzać czas w kuchni. Więc albo zatrudniliśmy kucharza, o którym nie miałem pojęcia i sam, jak ten debil, nadal robiłem sobie na śniadanie banalne kanapki, albo była to jednorazowa akcja specjalnie na dzisiaj. Spojrzenie powędrowało ku zgromadzonych przy stole osobach, jak na razie brakowało dwóch, który, jak znałem życie, albo wpadną na ostatnio chwilę tłumacząc się, że coś ich zatrzymało albo, jak mogło być zdecydowanie w przypadku Cilliana, przyzna otwarcie, że po prostu mu się nie chciało przychodzić. Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko na tą myśl, bo Cillian w tej swojej nabytej gburowatości jak najbardziej dał się lubić. Należało tylko wiedzieć jak do niego podejść. Zatrzymałem wzrok na siedzącej naprzeciwko Lucindzie. Promieniała, jak zawsze. Czasami odnosiłem wrażenie, że ten delikatny, subtelny uśmiech, który potrafił dodać otuchy w każdym momencie, nigdy nie schodził jej z ust. Było w tym coś kojącego, coś co sprawiało, że chciało się spędzać z nią czas. Wydawałoby się, że była iskierką nadziei w tym ponurym domu.
- Ładnemu we wszystkim ładnie. - odezwałem się na zaczepkę Igora, po czym mrugnąłem do Lucindy, odkładając nóż na swoje miejsce - Dostałeś miano głośnego wujka? - uniosłem brew ku górze patrząc na Igora z mieszanką rozbawienia i lekkiego zaskoczenia na twarzy.
Odnosiłem raczej inne wrażenie, zwłaszcza ostatnimi czasy. Odkąd Igor wyprowadził się z Warowni, spędzaliśmy razem jeszcze mniej czasu niż wcześniej, a i wtedy było go tyle co kot napłakał. Mimo wszystko odczuwałem brak jego obecności w domu, co było trudne do wytłumaczenia. Wychodziło na to, że byłem tak przyzwyczajony do jego obecności, że jego brak pozostawił kolejną pustkę w mojej duszy, a tych było już wystarczająco dużo.
- Może jednak rozważysz wprowadzkę na nowo? Walden z całą pewnością się ucieszy. - spytałem półszeptem nachylając się do kuzyna, mimowolnie rzucając spojrzenie w kierunku Iriny.
Jak na razie atmosfera była znośna i miałem szczere nadzieję, że tak zostanie. Chociaż nie znałem powodu tego wspólnego posiłku, ostatnio były one raczej rzadkością, to skoro już miał się odbyć dobrze by było gdyby jednak aby nie cięło się powietrza nożem. Wiedziałem, że stosunku matki z synem w tym momencie są bardzo napięte, poniekąd znalem tego powód. Jednak mimo wszystko nie było to nic na co mógłbym poradzić i chociaż chyba w tym przypadku stałem jednak po stronie kuzyna, nie chciałem się wtrącać. Musieli sami sobie z tym poradzić.
Słysząc pytanie ze strony Igora, wróciłem do niego spojrzeniem, po czym lekko uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jak się będziesz zachowywał to może ci ją przedstawię. - odpowiedziałem mu równie konspiracyjnym szeptem, po czym zaśmiałem się cicho widząc, że tą wymianą zdań zwróciliśmy uwagę Lucindy - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła moja droga. - powiedziałem uśmiechając się do niej porozumiewawczo i podnosząc się z miejsce by sięgnąć po dzbanek z sokiem i najpierw polać Lucindzie, potem Irinie, a na koniec Igorowi i sobie - Cillian pewnie przyjdzie w swoim tempie. Taki już jest. - dodałem z lekkim uśmiechem zajmując na nowo miejsce - Pytanie gdzie jest pan domu? - uniosłem zaczepnie brew ku górze.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
10-12-2025, 12:40
- Ależ tak, cieszy. Coraz trudniej złapać was wszystkich w jednym miejscu. Nasze osobiste kalendarze stają się zbyt przepełnione – przyznała Lucindzie, wieńcząc wypowiedź dość oszczędnym promieniem na wargach. Ostatecznie wspólne wieczerze zawsze wydawały się tym, co pielęgnuje relacje i pozwala dokonać stosownej wymiany informacji i wrażeń. A te gorzko dość od pewnego czasu zgnilizną malowały jej osobiste, głęboko zatrzaśnięte myśli. Doceniała zgromadzenie członków rodziny – spodziewała się, że dotrą wszyscy, lecz i dobrze zdawała sobie sprawę, że nikt z nich nie koczował na czyjejś chwale – każdy samodzielnie rzeźbił swój posąg. Aktywność członków rodziny służyła, dobra sława coraz mocniej rozświetlała ich dziedzictwo. Byli na dobrej drodze, a przed nimi wyzwania, które jeszcze bardziej pozwolą zaznaczyć obecność Macnairów w magicznej społeczności. Do tych coraz żywszych wizji uśmiechała się chętnie. Wspólna idea spajała ścieżki krwi. Oby pozostali w tym jednomyślni. Tak też spojrzenie mimowolnie skierowało się wprost na profil syna – jakże odległy, obojętny i mdły wobec postaci matki. Jakby byli obcymi sobie duszami, ot, parą nieznajomych nagle zmuszonych zasiąść przy jednym stole. Coraz więcej było to dni, coraz więcej lodowatych wniosków i wściekle wbijanych w drewniane ramy pazurów rozdrażnionej kostuchy. Brody jednak nigdy nie opuszczała, wzroku spłoszona nie kryła. Wszak nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła temu wszystkiemu trwale zagrzebać własną sylwetkę. Z nieco większym stonowaniem reagowała na ferwor dzisiejszych rozmów, ale nie wolno jej było nigdy wychodzić z roli, którą sama sobie narzuciła. I nie wolno jej było pozwolić, by to zaburzyło doskonałość tego spotkania.
Dziwnym tylko trafem brzegi kieliszka wypełnionego czerwonym płynem nie pozostały naruszone ciemną barwą pomadki. Jakby wciąż na coś czekała. Lub na kogoś. Choć ktoś, kto opuścił dom niedawno, siedział teraz między nimi, wciąż jak swój – a jednak odziany w nowy rodzaj obcości. Obcości, na którą ja skazał. A może na którą ona skazała samą siebie? W ciszy przysłuchiwała się komentarzom Mitchella na temat przeprowadzki. Nie miała zamiaru teraz się do tego odnosić.
- Miejmy nadzieje, że tym razem dotrze i zadowoli nas swoim towarzystwem nieco dłużej – zareagowała, kiedy rodzina zaczęła głośno zastanawiać się nad nieobecnością Cilliana. Musiała im przyznać rację. Byłoby lepiej, gdyby nie był w domu gościem, lecz faktycznym domownikiem. Jednym z nich a nie ledwie śladem, cieniem, który raz na jakiś czas przemknie korytarzami warowni. – Czy może wiecie, co tak bardzo odciąga jego uwagę w ostatnim czasie? A może kto? – spytała dość zamyślona, przeciągając okiem po wszystkich zgromadzonych głowach. Kiwnęła głową w podzięce, kiedy Mitch postanowił wypełnić jej szklankę sokiem. – A zatem w twoim życiu pojawiła się kobieta, Mitch – zwróciła się do chłopaka, bo przecież nie pozostawała głucha na toczące się ponad drewnianym blatem dyskusje. – Opowiedz, proszę, coś więcej. Chętnie ją poznam – obwieściła, krzyżując palce dłoni pod brodą. Oparte na stole łokcie nieco wbiły się w tkaninę okrycia. – A może już jest nam znana? – kontynuowała zaciekawiona i wyprostowała w oczekiwaniu plecy pokryte aksamitnym, granatowym materiałem. Ciemnym i przejmującym jak malowidło wieczornego nieba. – Cóż, być może pan domu pragnie wielkiego wejścia – odrzekła wreszcie z nieco bardziej figlarnym uśmiechem. Choć przez myśl mi przeszło, że ostatecznie to Cillian okaże się tym, który ostatni posadzi swą dumę na krześle. – Jak sądzisz, Lucindo? – Skierowane ku jasnowłosej spojrzenie nie było jednak osaczające, prędzej dość rozluźnione. Ostatecznie nie organizowali tu królewskiej kolacji na najwyższym szczeblu. Wciąż mieli dla siebie odpowiednią porcję swobody.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
10-19-2025, 18:52
Prośba Cilliana wcale mnie nie zaskoczyła wszak wielokrotnie powtarzaliśmy sobie, że bezpieczeństwo było podstawą, a skoro takowego nie czuł, wybitnie nieodpowiedzialna byłaby chęć stawienia temu czoła w samotności. W końcu nie tylko mnie mógł poprosić o pomoc; byłem przekonany, iż żaden z domowników nie zignorowałby sytuacji i uznał za stosowane udanie się wraz z nim w celu dokonania dużej transakcji. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, jak towarzystwo było trudne dla naszego ego – wybujałego, nastawionego na indywidualizm i umiejętność radzenia sobie samemu zawsze i wszędzie – ale liczyłem, że pewne fundamenty zostały na dobre podkopane i górę wziął zdrowy rozsądek. Jego poczynania poniekąd były tego dowodem. Nie byliśmy już tylko samotnymi wilkami, lecz watahą – rodziną, która winna była dbać o siebie, wspólny los oraz podejmowane decyzje, bowiem naszą skłonność do pakowania się w abstrakcyjne kłopoty niekiedy wystarczyło zdusić chłodną i rzeczową analizą tudzież jeszcze prostszym, ale jakże wyzwalającym, argumentem pięści. Rzecz jasna, jeśli dyskusja toczyła się w męskim gronie. Każdy z nas wnosił w Przeklętą Warownię cząstkę siebie, nie było równych i równiejszych – dlatego byliśmy silni, silniejsi niż niejedni błękitnokrwiści.
Na szczęście lukratywny interes zakończył się sukcesem i moja interwencja nie była potrzebna. Przyglądałem się wszystkiemu ze stolika pobliskiego baru, który – o dziwo – zaskoczył mnie rozmaitością trunków i nim Cillian powrócił zdążyłem opróżnić dwie szklaneczki ognistej. Pierwszorzędna jakość, choć i tak planowałem, aby ta syngowana naszym nazwiskiem była lepsza – o czym wspomniałem kuzynowi, gdy tylko rozsiadł się na krześle naprzeciw i odpalił papierosa. Poszedłem w jego ślady i nie odmówiłem nawet, gdy zamówił dość specyficzny trunek; alkohol, jaki od pierwszego łyku wprowadzał w wyjątkowy stan rozluźnienia – jego nazwa była dosłowna. Zdawaliśmy sobie sprawę ze zbliżającej się godziny rodzinnego obiadu, ale to nie przeszkodziło nam w opróżnieniu praktycznie całej butelki i wzięciu kolejnej na wynos. Uznaliśmy, że… poczęstowanie nim reszty Macnairów będzie idealnym pomysłem na dodatek do pieczeni, co pewnie w innej sytuacji nawet nie przyszłoby nam do głowy. Z drugiej strony – dlaczego mieliśmy odmówić sobie świętowania?
Czas nas gonił, lecz nie zdawaliśmy się tym nadto przejmować. Głośna muzyka dobiegająca z sąsiedniej uliczki zmieniła chęć rychłej teleportacji w krótki spacer i gdy tylko zjawiliśmy się w zatłoczonej alejce oczy zaczęły błądzić między kolorowymi, rozstawionymi stoiskami. Jarmark? Najpewniej, choć nikt z nas tego nie sprawdził. Prawdziwe oblicze skryte pod maską blondwłosego młodzieńca zapewniało mi anonimowość, a wraz z nią możliwość czynienia tego, na co miałem ochotę, bez ryzyka nadszarpnięcia dobrego imienia. Wszyscy wiedzieli, iż niesamowicie mi to wadziło wszak nigdy nie przejmowałem się zdaniem innych, lecz obecnie sytuacja była skrajna – bardziej skomplikowana i wymagająca większego zaangażowania, dlatego nie mogłem sobie pozwolić na jakąkolwiek wpadkę. Zwłaszcza wizerunkową. Lico ledwie dwudziestolatka pozwalało mi sięgać po butelkę, testować lokalne alkohole przy każdym stanowisku, a nawet zatoczyć się po zbyt długim kroku – zaś Cillanowi? Mu to chyba było wszystko jedno. I mnie również by było, gdyby nie pozycja Namiestnika.
-Ty patrz tego gościa- rzuciłem do kuzyna wskazując mężczyznę, który stał nieco na uboczu i rozchylał płaszcz, gdy tylko przechodził obok niego jakikolwiek czarodziej. -Ciekawe czy po prostu pokazuje wszystkim jajca, czy ma coś interesującego na sprzedaż- mruknąłem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem doń. Skoro nie posiadał stoiska i chował towary pod materiałem, to najpewniej były one nielegalne.
Szybko okazało się, że moje założenie było błędne. Gość nie skrywał niczego innego poza rupieciami oraz młodym, przesłodkim psidwakiem. Nie wiem czy powodem mojej nagłej chęci kupienia go był mózgotrzep, ale nie zniechęciło mnie kilkukrotne powtórzenie, iż psiak nie był na sprzedaż. Zamierzałem zapłacić tyle, aby zamknąć mu usta galeonami i w końcu – po kilkukrotnym podbiciu stawki – udało się to. Szczeniak trafił w moje ręce, a zaraz po nim kilka innych gadżetów. Wystarczyła wymiana spojrzeń z Cillianem i już wiedzieliśmy, do czego takowe nam się przydadzą. Byliśmy spóźnieni.
Zjawiłem się w progach Przeklętej Warowni w szampańskim nastroju, którego nawet nie była w stanie zepsuć awantura ze strony Lucindy. Nie miała o co, przecież nic takiego nie zrobiłem, ale jak to kobiety… one lubiły czasem tak bez powodu. Choć ona była inna – wszyscy mogli mi jej zazdrościć i zazdrościli. Abstrakcyjność nawiedzających myśli nie mijała i w równie błogim stanie wszedłem do jadalni, gdzie już reszta rodziny zdawała się na nas czekać. -Ale faux pas- mruknąłem z rzekomym wyrzutem do samego siebie. Nie czułem takowego wcale. -Mamy dobre wytłumaczenie!- rzuciłem właściwe od razu, po czym zaczesałem dłonią blond grzywkę, która opadła mi na oczy. Zapomniałem, że wciąż towarzyszyły mi młodzieńcze rysy.
Nim zdążyłem zbliżyć się do Lucindy ściany pomieszczenia wypełnił szczek. Skryty pod płaszczem prezent zdawał się pragnąc czym prędzej poznać swoją nową mamę, dlatego chwyciłem go w dłonie i ułożyłem na przedramieniu. Czochrając włochate uszy zatrzymałem się przy żonie i wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu. -Zatrzymały nas prezenty- półprawda, ale nie kłamstwo. -Ma osiem tygodni i czeka, aż dasz jej imię- wsunąłem psidwaka w ramiona Lucindy, po czym ruszyłem w stronę Igora. Po drodze chwyciłem jeszcze uzupełniony kieliszek z nadzieją, że zdążyli zadbać o nalanie wina, ale zamiast tego poczułem słodki smak soku. Skrzywiłem się i odstawiłem go z powrotem na drewniany blat. -Dla Ciebie- zacisnąłem palce na barku kuzyna. -Coś wyjątkowego- zaśmiałem się pod nosem i wręczyłem mu dość specyficzny pucharek. -Nigdy nie będziesz spragniony i pozostaje mieć nadzieję, że popularnym napojem w najbliższej okolicy nie będzie szok dyniowy- być może z myślą o nowym biznesie, ale pasował mi do niego – podobnie jak Cillianowi. W końcu wybory podarków były wspólne.

| Przekazuję Lucindzie panią psidwakową, a Igorowi zakręcony pucharek
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Cillian Macnair
Śmierciożercy
Wiek
33
Zawód
Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
11
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
10
5
Brak karty postaci
10-19-2025, 18:53
Nie taki był plan, to mógł przyznać od razu przed sobą i każdym, kto chciałby go o to zapytać. Zdecydowanie nie taki. Czas miał trochę mniej gonić, a poczucie, by nie przyjść spóźnionym, jakoś mocniej osiadło w myślach, lecz koniec końców nic nie zagrało, jak powinno. Coś po prostu nie zadziałało w pozornie niezawodnym planie. Prośba, która skierował do kuzyna, nie niosła za sobą większych komplikacji, a podyktowana była rozsądkiem. Potrzebował tylko pomocy węsząc kłopoty w finalizacji sporego i niecodziennego zlecenia, bo w pojedynkę zawsze istniało ryzyko, że coś pójdzie nie tak, a tym razem większe niż wcześniej. Wiedział jednak, że we dwóch ogarną szybko każdą niecodzienną sytuację, a on będzie mógł dokończyć wymianę; towar za opasłą sakiewkę, prawie rwącą się na szwach pod ciężarem monet. Rzadko brał na siebie takie zlecenia, bo niekiedy nawet sowita zapłata nie była tego warta. Jednakże tym razem los się uśmiechnął, wszystko poszło gładko, a im dwóm pozostało wykorzystać jeszcze parę godzin wolnego czasu. Cardiff mimo bycia dziurą, która nie oferowała za wiele ponad port, miała jeszcze w zanadrzu parę znośnych knajp i pubów. Zwłaszcza ten jeden w którym akurat byli, bo serwowano tu większą różnorodność podłych alkoholi. Jeśli coś było nielegalne to w tych ledwo trzymających się kupy ścianach, pojawiało się jako pierwsze do wyboru. Opadł na wolne krzesło przy stoliku, wyraźnie zadowolony z siebie. Podrzucił ciężką sakiewkę, nieco ryzykując, że jej zawartość rozsypie się po podłodze.
- Trzeba to opić.- stwierdził, spoglądając krytycznie na szklaneczkę alkoholu, który dopił właśnie kuzyn.- Czymś lepszym.- dodał z przebiegłym uśmiechem. Oj, znał lepsze alkohole. Nie jakościowo, ale takie, które szybko potrafiły sponiewierać. Jednak opijanie tego sukcesu w odpowiedni sposób, było obowiązkiem, by los nie odwrócił się przy kolejnych transakcjach. Przeszkodą stał się jednak brak umiaru i chwila zapomnienia, że za niedługo mieli zjawić się w domu, a tam w jadalni czekać będzie rodzina. Osobiście nie przejmował się tym, aż tak bardzo, gdy reszta domowników, poza obecnym obok Drew i nieobecnym Mitchu, traktowała go jak ducha, mijanego na korytarzu albo przypominali sobie o jego istnieniu, gdy był użyteczny. Nie cierpiał na tym bardzo, bo nie w jego naturze leżała przesadna rodzinność i potrzeba zacieśniania więzi coraz mocniej i mocniej.
Opróżniona butelka była złym znakiem, ale tu i teraz, dawała poczucie, że wszystko jest w porządku. Spojrzał na drugą, pełną i zamkniętą, którą zgodnie postanowili zabrać do domu. Rozluźnią ten sztywny obiad i pewnie drętwe rozmowy, które mieli toczyć pozostali. Dziś nie mogło być nudy przy stole. Umysł otulony alkoholem nie przyjmował żadnej powagi sytuacji i poczucia spóźnienia, zwłaszcza kiedy przetoczyli się przez pierwszą z ulic i skręcili wabieni dźwiękami dobrej zabawy. Czuł, że miał za dużo alkoholu w krwioobiegu, gdy świat zdawał się nieco przycinać co parę minut, nie dając możliwości w łączeniu ze sobą faktów. Nie pojmował jak przeszli przez te stragany, lecz otrzeźwiał nieznacznie, gdy jego uwaga została pokierowana na dziwnego gościa.
- Najwyżej mu wpierdolimy.- rzucił, zaczynając już iść w kierunku tamtego. Mogli to zrobić, a przy okazji złapać parę fantów z nielegalnego przemytu, bo na to tak naprawdę liczył. I trochę się rozczarował. Nic fascynującego, nic wyjątkowego. Rozrywką okazał się jednak kuzyn, który uparcie targował się o szczeniaka, niebędącego na sprzedaż. Może gdyby był trzeźwy albo złożył myśli na moment to zaoferowałby mu, że sprowadzi mu jakiegoś z dobrej hodowli, a nie takiego z ulicy. Jednak to było zbyt zabawne, by przerywać.
Wybrał kilka dodatkowych rzeczy, takich by się rodzinka może trochę mniej denerwowała. Sam nie wiedział, ale nie wypadało wracać tylko ze szczeniakiem.
Do Przeklętej Warowni wpadli za późno, to było pewne, jak wszystkie oczywistości świata razem wzięte, tylko przestał się tym przejmować. Poza krótkim zrywem poczucia, że schrzanili, nie pozbywał się głupiego uśmiechu z ust. Za cholerę niczego z tego dnia nie żałował ani przeklętej sekundy. Progi jadalni przekroczył nie mniej zadowolony z siebie, trochę jakby nic się nie stało.
W przeciwieństwie do Drew nie próbował nawet udawać.
- Właśnie tak... Mamy bardzo dobre wytłumaczenie.- poparł go od razu, wchodząc głębiej do jadalni. Spojrzał jeszcze na kuzyna, orientując się, że ten dalej pozostawał blond młodzieniaszkiem. Nie zająknął się jednak, by mu o tym przypomnieć, może nikogo to nie zainteresuje jakoś bardziej.- Takie rodzinne spotkania to też dobry moment na drobne prezenty.- stwierdził, zatrzymując się obok Iriny. Położył na stole przed nią, niewielką szklaną kulę.- Nie da się pewnie z tego wywróżyć, kiedy przyprowadzę zadowalającą cię kandydatkę, ale liczę droga Irino, że w natłoku zajmujących cię spraw, nie zapomnisz o żadnej pilnej.- rozbawienie barwiło zwykle poważny i lodowaty ton, nie pasując do niego.
Przeszedł dalej, by dotrzeć do swego ulubionego kuzyna, może najbardziej ulubionego albo po prostu jednego z dwóch. Nie potrafił dziś ocenić. Przed nim również położył prezent, przenosząc pusta już dłoń na jego ramię.
- Wiem, że jesteś perfekcjonistą, ale zawsze dobrze dodać sobie trochę ułatwień, by nie pomylić się ani o cal.- poklepał go lekko po barku. Odsunął się od niego, by zając jedno z wolnych krzeseł, lecz miejsce bliżej Lucindy zostawił dla Drew.


Przekazuję:
Przypominajka dla Iriny
Magiczny centymetr dla Mitcha
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
11-06-2025, 00:06
Na jego twarzy konsternacja mieszała się z zadowoleniem, niesmak ― z cichą, zduszaną przyzwyczajeniem, satysfakcją. Bo zobaczyć ich wreszcie, wszystkich, w pełnym składzie, niosło się jakimś brzmieniem ukojenia; bo obecność najbliższych zdawała się, skromnie i ukradkiem, przypominać, że poznana na obcych ziemiach rodzina zdążyła przez tych miesięcy kilkanaście nabrzmieć echem bliżej nienazwanego sentymentu.
Tego nienormalnego wrażenia, że wszyscy funkcjonowali w jedności, być może niezupełnie ustabilizowanej, być może nie zawsze kolorowej, lecz niewątpliwie jakiejś. Solidarność tą należałoby nazwać chyba nijak logicznie wytłumaczalną jednością krwi, nakazującą słuchać, być i pomagać; to jak ta wyższa, nieznająca granic siła powinności, by dbać, chronić i ― poniekąd na przekór tętniącemu w sercu dystansowi ― tęsknić.
I rzeczywiście tęsknił ― za gwarnością korytarzy, za rzucanymi w eter złośliwościami, nawet za popłakiwaniem Waldena; tęsknił za nimi wszystkimi, do tych nowych, milczących i zimnych ścian wracając możliwie najpóźniej, możliwie najbardziej zmęczonym, jakby nie potrafił już odnajdywać się z samym sobą. Jakby śmiałe spojrzenie w lustro naznaczało oblicze winą, jakby wciąż wątpił, jednocześnie nie znosząc myśli, że nadal nie wie.
Bo nie wiedział, ile słuszności miał w swoim buncie, grubą kreską postanowienia odcinając się od woli matki; bo nie wiedział, czy wspólnie z Drew zdołają udźwignąć tak wielkie przedsięwzięcie, o którym jeszcze niedawno temu rozmawiali; bo nie wiedział, czy niesiony przed miesiącem sprzeciw sprzężony z zadaną Irinie karą zaświadczał już o tym, że w pełnej stanowczości był złym człowiekiem. A może stał się nim, bo zaufał odmiennej wizji świata, zyskując przyjaciół w ludziach, których nigdy nie powinien uznawać za równych sobie? Jego poglądy, jego temperament, jego instynkty wyciszały się z wolna w obliczu coraz to nowych konstatacji, wyciąganych mimowolnie z otaczającego świata; i choć w tym towarzystwie wstydem byłoby się do tego głośno przyznać, zatwardziała konserwatywność myśli pachniała ostatnio grubą warstwą niedzisiejszego kurzu. Kolejna dekada, której początek przypieczętowało też zaprzysiężenie nowego ministra, tchnęła w społeczeństwo świadectwa świeżych, lewicujących przemian. Bynajmniej nie przemawiała do niego lansowana przez tę opcję polityczną socjaldemokracja, być może niezdolny był też zgodzić się na zniesienie uporządkowanego od wieku klasizmu, tak jednak dość lekko przychodziło mu ostatnio współdzielenie się tożsamością z tymi, których rodowód nie był naznaczony cieniem elitaryzmu.
I choćby z tego powodu wyjątkowo łaskawym i wdzięcznym wzrokiem spoglądał od niedawna w stronę Lucindy, i choćby z tego powodu szczególnie nieprzychylnym spojrzeniem milcząco zerkał dziś w stronę własnej matki ― bo jako jedyne kobiety tego domostwa stanowiły dla siebie przeciwwagę, w jego opinii niezmiennie przechylającą szalę na niekorzyść tej drugiej. Ewidentnie przeczyło to postrzeganiu ―wciąż jeszcze nieobecnego, gospodarza, zarazem osobistego autorytetu ― wyrażonego przed miesiącem w surowej, jak dla niego, ocenie sytuacji; pobłażliwie zaś mówiło się wtedy o niej, ujmując wartości poczynionym występkom oraz dyplomatycznie rozmywając ich granice w miernej uciecze od nazwania ich konsekwencji.
Najpewniej dlatego nie zaglądał tu od dawna, choć naturalne instynkty nakazywały sercu, by w wolnej chwili zajrzał w porzucone progi; najpewniej dlatego i teraz mina była po części kwaśna, jakby obca ― i powodem nie była wyłącznie ta, która zasiadała na drugim końcu stołu.
― Chcę wierzyć, że ta tęsknota odbiła się przynajmniej w jakości jego snu ― rzucił do blondynki półżartem, półserio, po krótkim powitaniu zajmując jedno z krzeseł jadalni; zasiadający obok Mitch już zaraz podpytywał o szczegóły, więc lakonicznie dopowiadał do tego: ― Po dwóch flaszkach bimbru czasami zapomina się, by chodzić na paluszkach... ― Papieros wyrósł bezwstydnie między palcami, a niewygodne pytanie żądało odpowiedzi; ta wybrzmiała gdzieś pomiędzy pochwyceniem różdżki a posmakowaniem dyniowego soku. ― Obawiam się, że tylko Walden ― i nie wymagało to chyba komentarza, choć przelotne zerknięcie na kuzyna nie miało w sobie żadnego chłodnego podtekstu ― niczego wrogiego, niczego przesyconego zajadliwością. Jego obietnicę podsumował zresztą za chwilę niemym skinieniem głowy; gest leciwego uśmiechu, z początku trącający swobodą, z każdą kolejną chwilą jednak wytracał na intensywności, ilekroć do uszu dobiegały te ciekawskie zaczepki jego matki, wszędobylsko wpychające nos w sprawy, które do niej nie należały. Nie kryła się nawet z tym, że parszywie podsłuchała temat ichniejszej rozmowy; nie kryła się nawet z tym, że fakt ten pozwolił jej dalej snuć głębokie rozważania o nieobecnym tu jeszcze Cillianie i jego prywatności.
― Cudze winy mamy na oku, własne za plecami, tak to szło? Spraw się to chyba nie tyczy ― rzucił bez zastanowienia, w zbędnej kąśliwości i napięciu, chcąc tym samym uciąć najpewniej prowadzone przez nią rozważania; niezręczność rozmyło na szczęście pojawienie się brakujących do tej pory części układanki, a wraz z nimi ― skromnych, całkiem uroczych, prezentów. Swój własny podsumował niemym skinieniem aprobaty, spojrzenie skupiając jednak na dłużej na szczenięcym psidwaku.
― Kiedyś mi takiego obiecałeś, pamiętasz? ― rzucił do Cilliana, chwilowo podnosząc się z krzesła, by i jemu uścisnąć dłoń na powitanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
11-10-2025, 22:18
Choć zwykle łatwo przyzwyczajała się do zmian, były też takie, które przychodziły jej z trudem. A odkąd zamieszkała w Przeklętej Warowni, te zmiany zdawały się nie mieć końca. Większość z nich była dobra - narzeczeństwo, ślub, powiększenie rodziny. Ale obok tych radosnych pojawiały się również te trudniejsze - nowe spojrzenie na świat i wstyd, że tak długo żyła w złudzeniu, z którego nie potrafiła się wyrwać. Jedno pozostawało niezmienne: rodzina. Wspólne posiłki, rozmowy, które zawsze potrafiły rozproszyć cięższe myśli. To dawało jej poczucie stabilności, nawet gdy wszystko inne się zmieniało. Ostatnio jednak i to zaczęło się kruszyć. Spotkań przy stole było coraz mniej, każdy zajmował się swoimi sprawami, o których wiedziała niewiele. I jak słusznie zauważyła Irina - ich kalendarze coraz trudniej było ze sobą zgrać. Igor się wyprowadził, Mitch poświęcał więcej czasu swojej wybrance, Cillian częściej bywał niż był, a ona wraz z Drew łapali wspólne chwile, planując kolejne podróże, które budziły w niej same dobre przeczucia. A jednak brakowało jej tego gwaru. Śmiechu, rozmów, ciepła, które przełamywało ciszę starych murów. Może właśnie dlatego teraz, gdy zasiadali razem, czuła, jak robi jej się jakoś cieplej, jakby na moment wszystko wróciło na swoje miejsce. - Nie do końca - odpowiedziała Igorowi z lekkim wzruszeniem ramion. - Ostatnio śpi, jak mu pasuje, więc nie znajdziesz w tym żadnego usprawiedliwienia. - dodała, unosząc kącik ust w uśmiechu. Nie zgodziłaby się z tym, że tylko Waldenowi brakowało obecności najmłodszego z dorosłych domowników, ale podejrzewała, że Karkaroff potrzebował właśnie tak myśleć. Przynajmniej teraz, gdy przepełniały go emocje, których wcale nie chciał pokazywać. Znała to. I może właśnie dlatego się z tym nie kłóciła, nie nawoływała do zmiany, pozwalała mu na to łagodnie, choć w duchu wątpiła, by takie podejście naprawdę wyszło mu na dobre.
Z wdzięcznością uniosła kieliszek, jak do toastu, w stronę Mitcha, gdy ten ją skomplementował. Była ciekawska, choć zwykle w ten delikatny, kulturalny sposób. Nie miała zamiaru ich wypytywać ani drążyć tematu, jeśli nie chcieli o nim mówić. Na wzmiankę o piekle jedynie wzruszyła ramionami. - Tam mnie jeszcze nie było - odparła lekko, z cieniem rozbawienia w głosie.
Skoro ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, to Irina musiała już bywać tam wcześniej -patrząc na ilość tej ciekawości, którą w sobie miała. Wszyscy jednak zdążyli się już do tego przyzwyczaić; przy każdej okazji najstarsza z rodu starała się dowiedzieć, czy przypadkiem nie dzieje się coś nowego, czy któryś z kawalerów nie planuje przypadkiem powiększenia rodziny. Może zadawała pytania, na które odpowiedzi chcieli poznać wszyscy, ale tylko jej uchodziło to z taką lekkością. Lucinda upiła łyk ze swojego kieliszka, przykrywając tym rozbawienie. Bo jeśli ktokolwiek był jeszcze zaskoczony, to albo zapomniał, jaka naprawdę jest Irina, albo naiwnie wierzył, że ten etap dociekań ma już za sobą. Przeniosła wzrok na Mitcha, gdy to właśnie na nim skupiły się pytania o przyszłą partnerkę. Chciałoby się wykrzyczeć: Ja wiem! - ale pozostała cicho, nie komentując sprawy nawet słowem.
Zamyśliła się na moment nad pytaniem o gospodarza, bo właściwie nie do końca wiedziała, gdzie podział się jej mąż. Przecież nie tłumaczył się jej ze wszystkich wyjść - zazwyczaj dopiero później, już przy kolacji, opowiadał, co robił i z kim się spotkał. Nie miała w sobie też tego pierwiastka kontroli, który kazałby sprawdzać, dokąd chodzi, albo wymagać codziennej spowiedzi i dokładnego planu dnia. - Obiecał, że dotrze… - zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć, bo drzwi do jadalni otworzyły się z rozmachem, a w nich stanął młodzieniec o blond włosach. Przez krótką chwilę zaskoczenie odmalowało się na jej twarzy, lecz już po sposobie, w jaki się poruszał i mówił, poznała, kto kryje się za tą maską. Obecność Cilliana dopełniła obrazu. Przewróciła oczami, widząc, w jak wyborowych są nastrojach. Już chciała coś powiedzieć, kiedy donośny szczek rozbrzmiał echem po pomieszczeniu. Zanim zdołała zareagować, mały psidwak wylądował w jej ramionach, napierając mokrym nosem na jej policzki. - Mogliśmy się domyślić, że skoro obaj przepadliście, to nie skończy się... zwyczajnie - rzuciła z rozbawieniem, głaszcząc szczenię po pysku. Uśmiechnęła się szeroko, gdy suczka ułożyła się na jej kolanach, merdając przy tym ogonkiem. - Zmyj makijaż, kochanie - powiedziała do Drew, unosząc spojrzenie na męża z wyraźnym rozbawieniem w oczach. Nie zamierzała nawet komentować ich stanu - to mówiło samo za siebie. - My dla was mamy jedynie naszą obecność - dodała po chwili, przenosząc wzrok najpierw na Cilliana, a potem z powrotem na Drew. - Musicie się zadowolić tym, co macie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 14:37
Chyba nie do końca rozumiał o co chodziło im wszystkim. On z Cillianem widział się względnie często i nie chodziło wcale o przypadkowe wpadnięcie na siebie na domowych korytarzach. Być może wywodziło się to również, a może przede wszystkim, z tego co wydarzyło się w styczniu. Odnosił wrażenie, może i mylnie, że w tamtym momencie narodziła się między nimi jakaś dziwne więź, nie do końca określona, ale jednak istniejąca. Teraz, z perspektywy czasu zastanawiał się czy ta więź nie powstała dawno temu, kiedy starszy Macnair jakoby wziął go pod skrzydła kiedy stawiał swoje pierwsze kroki w Hogwarcie. To było jednak bardzo dawno temu i nie podejrzewał aby Cillian w ogóle to pamiętał. W każdym razie postanowił jak na razie nie odzywać się w tym temacie. Cillian chodził tylko sobie znanymi drogami i mało kto wiedział co tak naprawdę kryje się pod tą jego kopułą.
Przeniósł spojrzenie na Irinę, a kącik jego ust mimowolnie drgnął ku górze. No tak, jak mógł o tym zapomnieć. Ciotka jak mało kto lubiła im przypominać jak bardzo czeka na to aby w ich życiach pojawiła się kandydatka na żonę. Początkowo niesamowicie go to irytowało, takie wieczne gadanie, z czasem jednak do tego przywykł i zaczął to wpuszczać jednym, a wypuszczać drugim. Zwłaszcza teraz, kiedy wszystko było już przesądzone, ale tylko jedno z nich zdawało sobie z tego sprawę.
- O tak, nie wątpię. - odparł z lekkim rozbawieniem widniejącym na twarzy na to, że Irina chętnie by poznała jego wybrankę, po czym oparł się wygodnie o krzesło - Nie sądzę. - dodał jedynie jeszcze przez moment patrząc na ciotkę, po czym przeniósł spojrzenie na kuzyna.
Parsknął cicho na jego wspomnienie „cichego” wchodzenia do domu pod wpływem. Coś o tym wiedział, sam w końcu nie tak dawno temu zwyzywał donośnie próg kiedy się o niego potknął wchodząc do domu. Nie było w tym nawet krzty delikatności, o ciszy nawet nie wspominając.
- I widzisz, tutaj się z tobą nie zgodzę. - pokręcił po chwili głową tym razem patrząc na Igora poważnie - Nie tylko Walden tęskni za twoją obecnością. Wbrew wszystkiemu co myślisz, brak twojej obecności w domu jest bardzo odczuwalna, mi osobiście brakuje tych naszych przepychanek zarówno fizycznych jak i słownych, czasu spędzonego na milczącym czytaniu w salonie i po prostu czasu razem. - posłał mu delikatny uśmiech i poklepał po ramieniu - Więc naprawdę zastanów się nad tym, Warownie to my wszyscy nie tylko jednostka. - puścił mu oczko wiedząc doskonale, że Igor zdaje sobie sprawę do której jednostki pije.
Słowa Lucindy ponownie wprowadziły go w rozbawienie. To prawda, nie należała do tych ciekawskich, nie zadawała wiecznie pytań, nie dociekała. I to chyba był główny powód, dla którego tamtego dnia kiedy wpadli na siebie niespodziewanie na korytarzu, to właśnie jej postanowił wyjawić sekret, który nosił przez ostatnie dwa miesiące. Była pierwsza, która wiedziała i zachowała to dla siebie, dając mu możliwość by osobiście poinformował resztę kiedy przyjdzie odpowiedni moment. Był jej za to bardzo wdzięczny.
- I miejmy nadzieję, że tam nie trafisz. - odparł z uśmiechem puszczając jej oczko.
Rozmowy przerwało pojawienie się dwóch brakujących jegomościów. I chociaż w pierwszej chwili ni cholery nie rozpoznał tego drugiego, jego słowa szybko pozwoliły mu połączyć kropki. Ich dobre humory i stan upojenia, w którym zdecydowanie się znajdowali mówił sam za siebie. Bawili się przednio zanim tu dotarli i wychodziło na to, że mają zamiar tak się bawić już cały wieczór. Mitch pokręcił głową z widocznym rozbawieniem, a nawet zaśmiał się cicho.
- Tak wyglądałeś za młodu? Trochę zbyt niewinna facjata jak na ciebie. - rzucił do Drew ze śmiechem i na chwilę utkwił spojrzenie w psidwaku, który wylądował na kolanach Lucindy.
Ciekawe czy Mildred spodobałby się taki prezent. Nie pewnie nie, ona raczej by go wyśmiała gdyby przyszedł do niej z czymś takim. Dla niej musiał zdecydowanie znaleźć coś bardziej w jej guście, a to wcale nie była taka łatwa misja wbrew pozorom.
- O kurde, jak ty o mnie myślisz i w ogóle. - przyjął od Cilliana prezent i przez moment przyglądał się zaczarowanej miarce - Z pewnością mi się przyda, dzięki. A inne moje marzenia też spełnisz? - spojrzał na niego, a po chwili zaśmiał się chowając już miarkę do kieszeni.
Moment później podniósł się z miejsca aby nalać chłopakom innego alkoholu niż wina. Oni pewnie raczyli się czymś innym przed pojawieniem się w domu, zdecydowanie czymś wyżej procentowym niż wino, po co więc to zmieniać. Pierwsza zasada mieszania, nigdy nie idź w dół, tylko do góry.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:22 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.