• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Alessandro Medici
Alessandro "Alessio" Medici
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Fabiano Medici i Sophia Medici (zd. Travers)
Aspiracje
Rozpoznawalność w kręgach alchemicznych, dążenie do bogactwa i spełnienie aspiracji ojca
Amortencja
Świeżo zmielone zioła i żywica z roślin magicznych, dym z kominka i delikatny akcent cytrusowy
Różdżka
11 cali, dość sztywna, prosta ze żłobieniami, wąs langustnika ladaco, jaśmin
Hobby, pasje
Prawo handlowe, alchemia, zielarstwo kolekcjonerskie (uprawia i nabywa rzadkie komponenty roślinne)
Bogin
On sam ze związanymi rękoma i oczami (symbol utraty kontroli i poniżenia)
Umysł
Data urodzenia
11.05.1930
Miejsce urodzenia
Posiadłość rodzinna w Salisbury, Wiltshire
Miejsce zamieszkania
Londyn
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Slytherin, Hogwart
Zawód
alchemik i handlarz ingrediencjami
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
32
180
72
Wiek
Wzrost
Waga
Ciemnobrązowe
Ciemnobrązowe
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Smukła, nieco tylko umięśniona sylwetka, która sprawia wrażenie lżejszej, niż jest w rzeczywistości. Szkielet drobnokościsty z nieznacznie widocznymi kośćmi obojczykowymi i miednicy. Widoczne mięśnie w partiach rąk za sprawą sporządzania alchemicznych mikstur, mieszania składników i wyrabiania mas.
Znaki szczególne
Uroda południowca z Włoch (po ojcu). Jego palce niemal zawsze są zabrudzone od zastygłego atramentu — widać po nich życie spędzone nad alchemią. W dziennikach notuje receptury, ale również przemyślenia i refleksje.
Preferowany ubiór
Lniane lub bawełniane koszule nieograniczające ruchów. Ciemne spodnie i skórzany pas z miejscem na zaczepienie różdżki. Srebrny pierścień z symbolem alchemicznym na serdecznym palcu. Rękawiczki z łusek smoczych, zakładane podczas pracy, lekko połyskujące, nadające dystyngowany wygląd.
Zajęty wizerunek
Jonathan Bailey
Obrazek postaci

1928 - małżeństwo Fabiano z Sophią Travers

Przybyli do Anglii w ostatnim pokoleniu. Ród Medici, wykorzeniony z liguryjskich wzgórz, z czasem przybrał nową formę pośród angielskich równin. Na ziemi owitej mgłą i wilgocią, Fabiano Medici kontynuował spuściznę ojca i dziadka, jako kupiec. Wsiąkał w przestrzeń jak woda w grunt — dyskretnie, niezauważalnie, ale skutecznie. Z czasem stając się częścią tego angielskiego świata. Bazował przy tym na przewagach rodu: sprawdzonych koneksjach z Genui i zainteresowanym spojrzeniu tłumu, skoncentrowanego na południowej, promiennej urodzie Medicich. W krótkim czasie ród Medici zaczął rozciągać swoje wpływy. Nowy interes, osadzony na brzegach angielskich wysp, przypominał portową linę, gdzie każdy węzeł był transakcją, a każda nić — kontaktem z innym rodem.
ㅤㅤ
Fabiano po raz pierwszy ujrzał Sophię Travers podczas wieczoru towarzyskiego, organizowanego przez londyńskich handlarzy. Blada i anorektyczna, niemal ginęła w cieniach ułożonych obok niej. Przypominała bezkształtną smugę. Nieśmiało rozwidloną w kończynach linię, która mimo papierowej cery, niknęła w towarzystwie. Jak resztka naftowej lampy, prawie już zagasła. O oczach tak dużych i szklistych, że wydawały się zajmować pół jej rachitycznej twarzy. Przy tym również niepopularna wśród mężczyzn, którzy woleli promienistość urody i wigor ciała ponad wszystko inne. Omdlenia i krwotoki Sophi oraz ogólna chorowitość nie wpisywały się więc w ich preferencje. To jednak nie przeszkadzało Fabiano w otoczeniu jej kloszem zainteresowania. Zanim przekręcił wzrok w drugą stronę, pozwalając jej zniknąć bladym pogłosem, ujrzał łunę atrakcyjności. Pewną podpatrzoną w niej okazję, Wiedział bowiem jedno: największą wartość człowieka mierzy się we wpływach, nie w urodzie, czy kondycji fizycznej. Traversowie, ród znany z handlowej sprawczości i sprzedaży rzadkich alchemicznych ingrediencji, postrzegali córkę zupełnie inaczej. Obecność i wartość Sophi, targana zewsząd odmowami małżeńskimi, malała z roku na rok. Stanowisko socjety, ignorujące i wyszydzające każdą słabość, wobec nazbyt słabawej i chorowitej natury panny Travers pozostawało bezwzględne: towarzystwo przekreślało w locie resztki jej uroku. Traversowie wiedzieli więc, że rachityczność urody Sophi, przypominająca raczej drogą, acz rozkruszoną porcelanę, nie przyniesie im korzyści w londyńskich salonach. Mogła jednak stać się kluczem do transakcji innego rodzaju.
ㅤㅤ
Medici mieli koneksje za Morzem Śródziemnym, dostęp do rzadkich ingrediencji liguryjskich i do rzemieślników z regionów włoskich, a także przedsiębiorczość południowców. Pewną unikatową zdolność do przenoszenia promieni własnego temperamentu na ludzi. Ogrzewali ich pasją życia, ciepłym słowem i sprytnie zawiązaną wokół towarzystwa intrygą. Traversowie natomiast nie bali się dźwigać ciężaru rodowego sztandaru — na swoich barkach nosili uznanie angielskie, ogromne wpływy i majestatyczny majątek, którego Fabiano pragnął w namiastce, choćby w posagu. Związek Sophi i Fabiano był więc wynikiem zimnej kalkulacji, nie namiętności. Traversowie pozbywali się córki, której chorowitość mogła stać się zbędnym balastem, a Fabiano zyskiwał dostęp do nowych kontraktów i ludzi, których pieniądze milczały, dyskretnie przyciągnięte do skarbca Medicich na dłużej. Podobnie milczały języki przy stole młodych w pierwszych dniach po małżeństwie.




1936 - pierwszy objaw magii

Pierwszy objaw magii u Alessio stawał w głowie rodziców jedwabną wstęgą wspomnienia: delikatną, płynącą gładko między zwojami myśli. Z łatwością przyswajalną i odtwarzaną w pamięci niejednokrotnie, szczególnie chętnie przez ojca. Myśl ta z jednej strony pozostawała łagodną smugą sceny z dzieciństwa syna, z drugiej strony była aktem buntu. Niecierpliwością i gniewem, kiełkującymi w drobnym ciele chłopca:
ㅤㅤ
Alessio miał dokładnie sześć lat, gdy zdał sobie sprawę z tego, że czas i pieniądze nie zawsze grają pod jego modłę. Czas chodził szybko i lekceważąco. Trochę tak, jakby na przekór Alessio, a trochę na przekór ojcu. Zawsze zabierał kawałek chłopięcej radości, którą jako dzieciak chował w sobie w dużych ilościach. Maluch nie wiedział, dlaczego to robi. Nie lubił go. Czas bowiem nigdy nie podziękował za szacunek, jakim darzył go ojciec. Nie sprawił też, że dzień przebiegał lepiej —  po prostu wedle kolejności, którą on ustalił. Brzdąc płakał więc, kiedy kazano mu na niego ważyć. Znów. Bo tak trzeba, bo kiedyś zabraknie go do innych nauk. Ponoć. Alessio prosił wtedy, żeby przestał. Żeby nie uciekał. Ten jeden raz stanął w miejscu i pozwolił mu bawić się o kilkanaście minut dłużej. Tak normalnie, jak dziecku. Chciał, aby posłuchał. Ale czas nie zrobił tego. Czas był nieubłagalny.
— Tato, ja już nie chcę...
Mały Alessio, z oczami ciemnymi jak żywica, zeszklonymi w bezradności, nie brał udziału w zabawach pozostałych dzieci. Siedział na murku przy starym stole kupieckim, który Fabiano przywiózł jeszcze z Genui, razem z mosiężnymi wagami, pamiętającymi czasy, gdy Medici handlowali jedwabiem. W naprężeniu i niecierpliwości przesuwał odważniki po drewnie. Mierzył ilości i przeliczał nieudolnie towar na pieniądze, choć największy ciężar nie tkwił na talerzach wagi —  znacznie większy tonaż nosił w sercu, czując jak niezadowolenie rośnie w nim i rośnie. Pęcznieje do ostatecznej granicy powściągliwości.
Tylko czekał aż ojciec powie „Już wystarczy”. Ale zwyczajem rodowej upartości, nic się nie odzywał. 

Skoncentrowany na efektach, nie na emocjach, zdawał się nie zauważać potrzeb syna. Alessio tymczasem, w znajomym sobie poczuciu przebodźcowania, podnosił głowę ku angielskiemu niebu, przyglądając się wędrówce natury: temu, jak pierwsze krople wody osiadają na murku, wadze, policzkach i dłoniach. A potem jak sążnisty deszcz moczy dziecięcą skórę, ochładzając nieprzyjemnie odważniki pod palcami.
Alessio czuł wtedy wstyd i gniew, nie mogąc przebić się przez sufit ojcowskich wymagań. Jeśli istniał prawidłowy sposób na przeliczenie miar, on jeszcze go nie znał, nie doszedł do etapu, w którym mógłby zadowolić ojca.
— Nie starasz się — mówił Fabiano z tą samą dosadmością, co zwykle. — Przećwicz to jeszcze raz...
— NIE CHCĘ!
Krzyk niecierpliwości sześciolatka rozbił wszelkie myśli, ale to magia, wibrująca w powietrzu i pobudzona gwałtem do życia w akcie złości, odpowiadała za grzmotnięcie wagi o grunt. 

Nie było błysku różdżki, nie było nawet ruchu dłoni. Tylko nagły podmuch wiatru, jakby cały ogród wstrzymał oddech. Mosiężne krążki, nim z hukiem uderzyły o ziemię, wzbiły się najpierw w powietrze, jeden po drugim, drżąc i krążąc nad głową Alessia niczym planety w mikroskopijnym kosmosie. Goście zamarli. Dzieci, bawiące się nieopodal ze śmiechem na ustach, teraz ucichły, patrząc z mieszaniną strachu i fascynacji.
ㅤㅤ
Dla rodziców była to piękna historia, którą opowiadali w towarzystwie czarodziejów zawsze wtedy, gdy chcieli pochwalić się potencjałem syna. W oczach Alessio opowieść wstydliwa, zacierana przez niego zbyciem dłoni w zmęczonym pośpiechu. Nie chciał, by znów wstawała z gruzów wspomnień i powracała nieuchronnie jak naga broń, która zawsze godziła w to samo miejsce — w godność i poczucie niewystarczalności. Ten ciężar emocji dźwigał raz za razem, gdy przypominał sobie, że wciąż, po tylu latach starań, nie udało mu się spełnić do końca ambicji ojca. Jakby życie przygotowało dla niego szeroki zapas cienia, pod którym chował jego sukces i wszelkie osiągnięcia i zupełnie tak, jakby nigdy przedtem i nigdy potem nie dane mu było zrealizować wizji życia, widzianej przez Fabiano Medici. 
ㅤㅤ
Scena ta rozkruszała jego spokój także z jednego, innego powodu: przywoływała w głowie obraz wielogodzinnej udręki, gdy od najmłodszych lat popychany w kierunku nauki przyszłego zawodu, uczony był szacunku wobec praktyki kupieckiej i zawiązywanych kontaktów. Ojciec nigdy mu nie odpuszczał. Zupełnie tak, jakby już wtedy wiedział jaki był, i jaki będzie Alessio, bez względu na to, co sam o tym myślał chłopiec. Czuł się wtedy tak, jakby stanowił ledwie kontur — nieskończony zarys własnego charakteru, który nim został wykreślony do końca, siłą ściągany był na sztandar domu. 
ㅤㅤ
W ostatnią przerwę letnią, tuż przed rozpoczęciem szkoły, ojciec nałożył na niego większą dyscyplinę, przywdziewając go płaszczem nowych obowiązków. Od tego czasu, rytuałem kolejnych lat, spełniał jego oczekiwania, gdy pochylony nad tomiszczami ksiąg, na początku jedynie tych, dotyczących nauki liczenia, a w późniejszych latach poważniejszych dzieł, uczył się zawodu. Podejmował się czytania ksiąg dotyczących podstawowej rachunkowości, jak i wysłuchiwał opowieści ojca o podróżach do portów handlowych, co pomogło mu zrozumieć wstępnie, czym są negocjacje i na czym polega praca kupca. W ten zupełnie niemagiczny, a pięknie strategiczny sposób, z biegiem lat zaczął również uczyć się rozmawiać, argumentować i wiązać dialogi w węzeł podsumowań tak, by jego wypowiedzi miały logiczny porządek i sens. Ojciec nie tylko zaznajamiał go z etykietą i obyczajowością, przede wszystkim wymagał od niego, by z ów savoir vivre'u potrafił zrobić odpowiedni użytek, co z początku szło mu opornie, dopiero będąc dojrzalszym, mógł pełniej wdrażać wiedzę bazową, pozyskaną podczas nauk. W końcu koniec końców i w nim buzowała krew przodków i wychowanie Medicich — nastawione na zysk i rentowność kontaktów. To wtedy pierwszy raz dopuścił do siebie myśl o tym, że prawo handlu i negocjacje, choć postrzegane jako umiejętności zawodowe, tak naprawdę rozciągały się dużo szerzej. Przekładały się na wymianę zdań, kontakty prywatne i na wszystko to, co świat budował wokół niego, otaczając go granicami, które niezmiennie od początku pragnął przekraczać. Chciwie, z próżnością. Czasem bez opamiętania.
ㅤㅤ
Dobrego wyważenia w kontaktach z ludźmi i miękkości w wypowiedziach — języka oszustw, miraży i wygładzających rzeczywistość półprawd — nauczył się dopiero lata później w Bolonii.




1941 - rozpoczęcie nauki w Hogwarcie

Zaprzeszłe czasy szkolne, otwarte na oścież pamięci, wiązały w głowie uporczywy obraz mglistych popołudni na hogwarckich błoniach oraz mroźnych, angielskich poranków w dormitorium w lochach, do których pomimo urodzenia w Anglii, nigdy się nie przyzwyczaił. Dziedzicząc po matce rachityczność i lekkość korpusu, w latach młodości pod względem fizycznym przypominał kruchy szkielet słabości. Pozostawiał na murach zamku ledwie wąski cień, nigdy niezagrzany dłuższą obecnością w jednym tylko miejscu. Chłód północnych wiatrów wciskał się więc między cegły zamku, niosąc ze sobą surowość kamieni i angielskiej mgły, kiedy on szukał sposobu na wybicie się z tłumu na inny sposób.
ㅤㅤ
Zmuszony do budowania reputacji na czymś więcej, niż samej tylko fizycznej prezencji, wspominał więc Hogwart, jak wspomina się pole walki — w ciągłej postawie czuwania i z pancerzem obrony, który przywdziewał na siebie dla poczucia bezpieczeństwa. Nauczył się wtedy szybko tego, jak skutecznie obserwować otoczenie. Jego zbroję stanowiły słowa: korzystał z nich jak z tarczy, zauważając, że płynność języka zdolna jest zassać się między każde kręgi towarzyskie i że roztropnie wypowiedziane zdania, wciągnięte między ciała ludzkie, przesiąkają zapachem towarzystwa, ich nawykami oraz odrobiną sympatii.
ㅤㅤ
Nie od początku cieszył się uznaniem, zawsze pozostając tym obcym, tym zza morza. Dopiero pod koniec pierwszego roku szkoły, dzięki wnikliwości i umiejętności czujnego śledzenia otoczenia (co wymusił na nim sceptycyzm towarzystwa wobec jego włoskich korzeni), zyskał lojalność wśród ślizgońskich grup i kilku zainteresowanych nim koleżanek z innych domów.
ㅤㅤ
Przyjaźnie, podsycane charyzmą Alessio i subtelną manipulacją, rodziły się więc powoli. Nie każdy z uczniów gotów był stanąć w szranki z narcystycznym usposobieniem Alessio i jego ciągłą potrzebą kontroli, a czasem (rywalizacji (tylko w sprzyjających mu okolicznościach). Z czasem jednak to, co inni nazywali próżnością, on nazywał śmiałością. Sięgał tam, gdzie inni bali się zaglądać i czytał ludzi jak mapy – linia po linii, z rodową dumą podsuwając rywalom i wrogom fałszywe obietnice, jak monety błyszczące w mroku. Splatał przy tym ręce w supły obowiązków i pozwalał im drżeć w zawieszeniu, gdy zajmował się tym, co interesowało go w szkole najbardziej, w tym również eliksirami. 
ㅤㅤ
Lekcje ważenia eliksirów miały w sobie aurę katedry (a te znał od podszewki z rodzinnych opowieści o papieżach i ich dobrach), w której zamiast organów grały bulgoczące kociołki, a zamiast kadzideł unosiły się magiczne opary, lepko snujące się pod sklepieniem klasy. Było w tym coś chirurgicznego, niemalże kapłańskiego — transmutacja materii w esencję, która mogła zarówno leczyć, jak i krzywdzić. Gdzie indziej, w cieple szklarni, podczas zajęć z zielarstwa, realizował swoje zainteresowanie ingrediencjami. Pośród powietrza pachnącego rozgrzaną ziemią, czekała na niego zupełnie inna lekcja.
ㅤㅤ
Zielarstwo miało w sobie cielesność i dotyk: dłonie musiały znać język liści, rozumieć puls żyłek na łodygach. Tę zastygłą krew roślin, która w świecie czarodziejów mogła stać się składnikiem eliksiru albo antidotum na najbardziej perfidną z przypadłości, jak jego własna genetyka. Alessio nie udzielał się wiele na lekcji, za to patrzył uważnie, w ciszy obserwując profesora, jak ten pielęgnuje lub wykorzenia roślinność z gleby. Jak na moment między dwoma własnymi oddechami, daje życie lub śmierć.
ㅤㅤ
W tej mieszance nauki i instynktu Alessio odnalazł coś niepokojąco własnego — ciche przekonanie, że prawdziwa władza kryje się nie tylko w zaklęciach, ale także w tej subtelnej alchemii życia, którą można kształtować jak wosk, jeśli tylko zna się język jej tajemnic.
ㅤㅤ
To nie przeszkadzało mu jednak szukać poklasku tam, gdzie miał potencjał i co kształcił w sobie przez lata. Od najmłodszych klas uznając zaklęcia ofensywne za wyjątkowo przydatne i atrakcyjne (nie znosiły znużenia), przykładał się do ich poznawania. Zdarzało się nawet, że między lekcjami spędzał godziny nad praktyką jednego, nieudanego zaklęcia, by na kolejnej lekcji karmić własną próżność dobrze wykonaną inkantacją. Natura narcyza kazała mu lśnić w towarzystwie nawet wtedy, gdy dręczyła go pochmurność nastroju. Wykazując talent w powtarzaniu zaklęć, tylko czekał aż nadejdzie dzień ostatecznego rozliczenia. Dzień testu sił, który da mu oczywistą przewagę.
ㅤㅤ
Pierwsze starcia w Klubie Pojedynków Alessia nie były tylko szkolnym kaprysem — pojedynki miały w sobie rytuał inicjacji, coś z ciszy przed burzą, która nie pytała, czy wolno jej nadciągnąć. Przypominała jego włoski temperament, kapryśny i zmienny. Raz łagodny i barwny, jak owoce cytrusowe w oranżerii, innym razem tnący i ostry, jak surowość angielskiej pogody. 
ㅤㅤ
Podczas starć sala zwykle tonęła w półmroku, w świetle zwichrowanych płomieni świec, rzucając na ściany cienie sylwetek powykręcanych, wręcz diabelskich. Rozciągniętych i niczyich, zmieszanych falą ciemności w jedno. Jakby liczyły się tylko sylwetki na podium, a nie mglistość tłumu. W powietrzu wisiało wtedy napięcie, przypominając Alessio o tym, że kamienne mury zamku zdolne są chłonąć zbliżającą się iskrę gniewu. I choć nie zawsze wygrywał, w wiązkach spojrzenia nigdy nie zostawiał miejsca na strach, czy wstyd. Miał jedną, sprawdzoną strategię: Pierwsze inkantacje zawsze przecinały powietrze w lotnym rozprężeniu. Pędziły trąbą magicznej siły w przeciwnika, nim ten zdołał zebrać myśli. Różdżka nigdy się nie wahała. Nie drżała pod ciężarem wypowiadanych słów. Alessio czuł, że w każdym ruchu nadgarstka nie chodzi tylko o zaklęcie – chodzi o pewność i konsekwencję w uderzaniu w przeciwnika. Skuteczny atak w zestawieniu z włoską niecierpliwością sprawdzał się najlepiej, bo gdy dochodziło do obrony, nici zaangażowania rwały się i strzępiły w nadmiernej potrzebie przewodzenia i rozruchu. Do tego nigdy jednak nie przyznałby się głośno.
ㅤㅤ
Był przeciętny w naukach, rzucających na jego twarz cień znużenia, ale dobry w tworzeniu pozorów. Odciąganiu cudzych myśli od własnych słabości. Nie mówił więc nikomu o tym, że nieszczególnie lubi latać na miotle, albo że pozostałe przedmioty, poza tymi, którymi się interesował, musi nadganiać w przerwach między własnymi pasjami, a nauką zaklęć.




1945 - Krucza Migrena

Posiadłość w Wilshire była lustrem jego zalet i wad. W rozległej bibliotece, pod malowanym sufitem złoconym w detalach, niejednokrotnie siedział w fotelu, pogrążony w lekturach. Ambitny, skupiony, lotny w tematach naukowych ksiąg, sprowadzonych z biblioteki w Genui, a także z bibliotek domu matki. Zanim jeszcze nauczył się sprawnego władania słowem w handlowych układach, wolał złożoność tajemnic w rodzinnych księgach. Otulony ciepłem obicia, rozgrzewał ciało i rozgrzewał także umysł, spijając z liter woluminów świeżą wiedzę. Pochylony nad pismami, które stały rozkrokiem między alchemią, a filozofią, na chwilę znikał. Jakby dziś i teraz nie miało dla niego znaczenia. Zamierał między słowami czytanych woluminów, dając się wciągnąć w świat Paracelsusa, Basila Valentine'a, a także  — co robił chyba najchętniej  — przemycał notatki przodków z gabinetu ojca. Przez ulotną chwilę, smagającą dreszczem ciało, mógł poczuć się jak Sebastiano Medici, albo któryś z utalentowanych Traversów, postulujących na temat przemian magicznych substancji.
ㅤㅤ
Alessio od dawna już wiedział, że wiedza Hogwartu nie wystarczy, by ujarzmić klątwę własnej krwi. Krucza Migrena biła w nim jak obce serce. Czasem pospiesznie i niebezpiecznie, innym razem taktownie, powoli, w niejakim zamarciu. Bywały chwile, w których wydawało mu się, że magia pasem oczywistości przebiega wtedy przez tunele żył, posuwa się leniwie w nim i przesiąka dawną mocą, zastygłym wulkanem czającego się w nim, magicznego potencjału. Mawiali, że choroba ta dotyka osoby wrażliwe na magię... i wierzył im. Za każdym razem, gdy uczucie pełności i czarodziejskości dotykało jego duszy. W niej, w chorobie właśnie, słyszał echo dawnych rytuałów, jakby Krucza Migrena czasem była dla niego bramą do czegoś więcej, a czasem wyrokiem. Chciał przy tym pojąć naturę zmian – tych zachodzących w roślinach, w eliksirach, w krwi zwierząt i w samym człowieku. Pragnienie to rozlewało się po ciele, jak burzliwa fala i rozpalająca trzewia gorączka. Pewna elementarna życia, którą wierzył, że do pewnego etapu da się oswoić. Bo wierzył również w jeszcze coś: że jeśli ją zrozumie (własną chorobę), z czasem, przy odpowiednim wysiłku, da się ją nagiąć i złamać. Może nawet rozbroić i ujarzmić, zamieniając w coś pożytecznego, nim ktokolwiek dostrzeże w tym wadliwość jego ciała i ducha. 
ㅤㅤ
Pierwszy atak Kruczej Migreny nastąpił u niego w wieku piętnastu lat. Po latach obcowania z chorobą, Alessio był w stanie z całą pewnością stwierdzić, że atak nadchodził zawsze tak samo — bez zaproszenia, rozpoczynając się od muśnięcia bólu na skroniach, szczególnie w trakcie podejmowanych przez niego aktywności magicznych. Każda kolejna minuta później, stanowiła wyzwanie. Wszelkie dźwięki, światła i ludzkie obecności wżynały się boleśnie w miękkość zmysłów. Przecinały drogę od bodźca do mózgu gładko, jak noże poruszane w maśle. Z szybkością rozpościerających się kruczych skrzydeł.
ㅤㅤ  
W końcowej fazie to właśnie je dostrzegał na krańcach widzenia.
ㅤㅤ
Najpierw było to ledwie drżenie światła. Wrażenie, jakby ktoś wtarł w rzeczywistość obłoki atramentu, przez który świat stawał się zamglony i oniryczny. Przypominał daleki sen lub pergamin w rękach szaleńca. Potem, wnikając w obraz świadomości, pojawiały się kruki. Ich skrzydła przecinały przestrzeń między myślą, a widzeniem. Każdy ich lot był jak cięcie ostrzem po mózgu. Alessio zwykle wtedy starał się stać prosto, dumą oszukując własny stan. Jego ambicja nie znosiła świadków słabości. Nie dopuszczała więc do siebie możliwości pokazania się w tej wadliwej formie. We własnej upartości, gdy tylko dostatecznie się na tym skupił, przypominał starą, kruszącą się u podstaw wieżę. W jej ścianach pękały kamienie, a ona i tak wciąż starała się trwać. Nie dawała się runąć w pył.


1948 - nauka leglimencji


Być może dlatego, lata później, już po ukończonej szkole, zdecydował się spróbować własnych sił w leglimencji, informując o tym zamiarze ojca. Proces, pełen pułapek i przeszkód, jak burzliwa bryza, łapał go w swoje objęcia. Czasem dusił się, wepchnięty w odmęty nieznanej sobie magii, a czasem wystrzelony w odpowiednią stronę, dolatywał niespodziewanie szybko aż do granicy cudzej głowy. To, co na początku drogi wydawało się niemożliwością, bezcelową próbą dotarcia do neuronów cudzych myśli, przy kolejnych miesiącach nauk nabierało kształtu. Widział ludzi z ich szczelnymi maskami, jak dociskają je do twarzy i zatrzymują w jednym grymasie... i zawsze wtedy starał się podnosić wzrok. Wpełzać w ich duszę przez talerze oczu; patrzyć, jak pierwsza myśl pęka, daje mu się dotknąć, zagięta przez jego wolę. 
ㅤㅤ
Nie udałoby mu się osiągnąć tego poziomu, gdyby nie pomoc przyjaciela domu, Castora. 
ㅤㅤ
Za wolno. Za miękko. Ty nie wchodzisz w czyjeś myśli, Alessio. Ty je rozrywasz. Ty wyrywasz z nich korzenie, mawiał na początku w bezwzględnym osądzie. W niczym nie przypominał przy tym profesorów z Hogwartu. Nosił w sobie szorstkość i dzikość, jakiej Alessio z początku nie rozumiał. Przypominał przy tym sztorm na środku morza. Nie raz wyrzucał go ze swojej głowy tylko po to, by potem pozwolić mu tonąć we własnych wspomnieniach, póki Alessio nie nauczył się utrzymywać na powierzchni. 
ㅤㅤ
Migrena była jego przekleństwem, ale też dziwnym sprzymierzeńcem — wyostrzała zmysły, otwierała drzwi nowej percepcji, przez które przepływały cudze obrazy, emocje i lęki. A on, ucząc się w bólu, odkrywał w sobie coś, czego wcześniej nie był w stanie pojąć: że każdy z czarodziejów ma swoje wady i pęknięcia, i że jego własne nie są ani trochę głębsze. Może jedynie bardziej widoczne, gdy osłabiony chorobą, opuszczał różdżkę.




1949 - podróż do Wenecji

Tuż przed ukończeniem szkoły wiedział, że następnym punktem jego aspiracji będzie podróż do Wenecji, słynącej z kolebki handlowej i kulturalnej. Nie był to jedynie wybryk młodości, a sposób na dotarcie do korzeni rodzinnych w sposób bardziej namacalny, niż samo tylko przeglądanie ksiąg w posiadłości rodowej w Wilshire. Rodzice nie stawiali oporu – to tutaj mógł bowiem nie tylko odnaleźć nowe kontakty z handlarzami weneckimi, ale także rozwinąć umiejętności zawodowe, wtłaczając w siebie wiedzę o świecie kupieckim w najlepszy ze sposobów – poprzez praktykę. Wchłaniał więc doświadczenia z podróży, jak słońce i wodę, wchodzące do niego gładko przez pory skóry.
ㅤㅤ
W wąskich pasach uliczek i na mostach nad kanałami, gdy spacerował po nich wieczorem, czuł nie tylko zraszającą zarost wilgoć, ale również swobodę. Wolność i dziwnie znajome ciepło, rozchodzące się po sercu. Zauroczenie i fascynacja tym miejscem tylko pomogły mu rozwinąć skrzydła. To tutaj przeprowadzał pierwsze negocjacje, sprzedając alchemiczne ingrediencje i drobne artefakty, wyciągnięte wcześniej od Traversów. Miał również okazję poznać prawo handlowe od strony ulicy, nie od strony przerzucanych naprędce stron ksiąg. Właśnie to doświadczenie pozwoliło mu podszlifować własne umiejętności i pierwszy raz identyfikować się już nie tylko jako alchemik, ale i kupiec.
ㅤㅤ
Miękkość włoskich nocy, pełnych cykad i gitary, miała twarz człowieka, który potrafił się uśmiechać. Ta część historii Alessia pachniała winem z lokalnych winnic i starym pergaminem. Miała w sobie cierpliwość kogoś, kto umie słuchać, ale i się uczyć, oraz dyskrecję kogoś, kto zna wartość sekretów, ale nie sprzedaje ich za pierwszą monetę. Podobną zasadę przyjmował w handlu.
ㅤㅤ
Tylko czasami powracał do biblioteki. Wstępował za mury Nazionale Marciana, poszukując czegoś więcej: czegoś włoskiego i czegoś pragmatycznego. A czasem czegoś magicznego, co znajdował w specjalnym dziale magicznym, ukrytym za posągiem w czarodziejskim, ruchomym przejściu z dala od oka mugoli.
ㅤㅤ
Pisma o alchemii, przemycane przez lata z Padwy i Florencji, spoczywały tutaj obok traktatów pisanych w łacinie tak starej, że młody Alessio musiał pytać o wszystko bibliotecznego ducha Lorenzo, błąkającego się między regałami ksiąg, nim zrozumiał pierwsze zdania o destylacji metali, czy teoretycznej przemianie materii. A to... zawsze przypominało mu o kolejnym celu wizyty. Chęci poznania najświeższych badań nad mutacjami alchemicznymi i badań nad naturą istnienia. Wnikał wtedy w teorię magii tak starą, że zdawała mu się kurzem, popękaną mapą pradawnych głosów i przekazów, a czasem ledwie odkrytym przez niego lądem. Studiował traktaty zapisane atramentem z domieszką popiołu smoczych skrzydeł i słuchał na magicznych wykładach, jak uczone umysły w Wenecji splatają naukę i doświadczenie w jedno.
ㅤㅤ
Tam, gdzie inni widzieli tylko tradycję, on szukał szczelin – miejsc, w których można było podważyć wiekowe aksjomaty, rozedrzeć zasady, by stworzyć coś nowego. Zamiast ślepego podziwu dla dawnych mistrzów, pielęgnował w sobie żar krytycznego myślenia, niepokornego, gotowego kwestionować nawet same fundamenty magii. Nie wszystko jednak przyszło do niego z ksiąg. Część wiedzy posiadł w najczarniejszych zakątkach weneckich ulic, biorąc udział w nielegalnych sprzedażach. Zyskiwał dostęp do ingrediencji, które w Anglii pojawiały się tylko w szeptach i na czarnych rynkach. Dotykał sproszkowanej kości z hipogryfa, żywicy z drzew rosnących w Bolonii i płynnego srebra z transmutowanych rud. Patrzył również, jak utalentowani, choć wątpliwej reputacji alchemicy włoscy rozkładają składniki na części; jak ogień i metal prowadzą cichą rozmowę w alembikach, a wytrącone osady połyskują w fiolkach niczym skrzepy księżycowego światła.




1958 - powrót do Anglii

Powrót do Anglii nie był jego wolą, a koniecznością. Z każdej strony smagany biczem oczekiwań, miał przed sobą wachlarz możliwości, ale i kaganiec powinności. Rodzice w ostatnich latach coraz częściej wspominali przy nim o małżeństwie, a on, pod presją tych słów, zaklętych w surowości i w ojcowskim rozczarowaniu, nie potrafił dłużej przeciągać liny. Powrócił z Wenecji odmieniony przez doświadczenia i czas. Zmężniał, wydoroślał i nabył kluczowych kompetencji, przydatnych w zawodzie alchemika i handlarza. W dźwiękach tajemniczych pogłosek i z echem wątpliwości, odbijającym się od sylwetek tłumów. Co bardziej złośliwi, kierując się opinią o rodzie Medicich, mawiali, że ma trudny charakter, i że na pewno z Wenecji sprowadził nie więcej, niż kurtyzany... dopiero skoncentrowanie Alessio na alchemii i eliksirach oraz przeniesienie wiedzy weneckiej na grunt angielskiego towarzystwa zapewniło mu pewnego rodzaju stabilność. Uznanie w wąskim gronie badaczy i tych osób, którym imponowała alchemia mutacyjna. 
ㅤㅤ
Na czas spełnił też część ambicji ojca, bowiem wraz ze wzmożeniem choroby u Fabiano, a tuż przed ostateczną śmiercią ojca, Alessio zaręczył się z godną jego domu kandydatką. Ślub przesunął się jednak nieco w czasie ze względu na żałobę i związane ze śmiercią Fabiano formalności, których Alessio musiał dokonać, by zabezpieczyć majątek po ojcu i przejąć jego klientów z Genui.




1961 - wakacyjna wizyta w Wilshire

Nie pamiętał ile razy powtarzał ten scenariusz w głowie. Wiedział tylko, że za każdym razem czuł pulsującą podskórnie złość, niemoc i towarzyszącą mu przez całe życie niecierpliwość. Niesprawiedliwość? Letnie słońce rozlewało się po kamiennych murach w Wilshire, jak misternie budowana inkantacja, tym razem złożona jednak z samej natury. Wplecione w cegły promienie przypominały ostatnie nitki złota przed nadejściem wyjątkowo mokrej jesieni. Alessio stał na balkonie na tyłach posiadłości z widokiem na ogrody, zapalając magicznego papierosa, tego samego rodzaju, które ojciec popalał w domu, myśląc o potędze rodu. Zarówno Fabiano, jak i również Alessio za wolą ojca, zawsze pragnęli nieruchomości w Wilshire dla siebie. Teraz jednak ta należała do kogoś innego. Do Oriany Medici.
ㅤㅤ
Jej imię brzmiało w głowie Alessia jak echo zdrady, choć w sercu niosło także inny ton — cichy, bolesny, którego nie potrafił wyrzucić z duszy. Wiedział, że wychowana w tym samym domu i w tych samych murach, nosiła w żyłach nie do końca czystą krew: krew obcego kochanka, o którym jej ojciec zdawało się, że nie wie, a matka celowo o nim nie wspominała. A jednak to jej, z chwilą narodzin, powierzono tron Medici, ignorując prawdę o jej pochodzeniu. Jakby ta ukryła się pod kamieniem posągu w angielskich ogrodach rodu Medici i jakby ginęła pod ciężarem wielu innych, znacznie cięższych i mroczniejszych sekretów.
ㅤㅤ
Alessio zacisnął dłonie na balustradzie. W dole proste ogrody, niemal symetryczne, gięły się pod wiatrem jak rozjuszone szarańcze, a on czuł, że ta sama agresywna siła burzy spokój w nim samym — miłość do kuzynki, gniew po stracie ojca, który zginął za sprawą choroby genetycznej parę lat temu, i chęć spełnienia przedgrobowej prośby Fabiano. Wszystko to nie dawało mu spać od tygodni. Wiedział, że nadejdzie dzień, w którym prawda o jej pochodzeniu rozedrze ten dom na dwoje. I bał się każdej sekundy temu towarzyszącej.
ㅤㅤ
Wiedział też, że zanim czas wydrze z nich gromkie rozterki, będzie musiał stanąć przeciwko dziewczynie, którą najbardziej ceni. I nigdy nie będzie miał pewności, czy tarasy posiadłości poniosą szept teraźniejszości (o powściągliwości, która trzyma ciało i ducha w ryzach rozsądku), czy szept poprzednich pokoleń Medici (o ambicji, która pali serca jaśniej, niż złoto  — i rodzinnej krwi, która rzadko przebacza).
ㅤㅤ
Podobnie odczuwał gęstość powietrza w rozległym domu, gdy tylko do niego wchodził. Pełne starych nastrojów i nawyków, przestrzenie w Wilshire przynosiły myśl o wszystkich znanych mu wadach, powielanych przez pokolenia, a spoczywających aktualnie między literami jego własnego imienia.
ㅤㅤ
Kiedy patrzył na ojcowskie portrety, zawieszone w salonie z galerią przodków, te śledziły go spojrzeniem. W żyłach pulsowała mu wtedy stara, ciemna krew — ta, która kazała budować imperia, choćby na zgliszczach cudzych marzeń. Ale gdy słyszał muzykę fortepianu dobiegającą z pobliskiego pokoju, grywaną przez matkę w deszczowy wieczór, coś w nim miękło, traciło ostrze bezwzględności, jakby pod urokiem chwili gotów był odrzucić wszystkie złote pułapki, byle tylko zachować ten dźwięk.
ㅤㅤ
Dźwięk ogniska domowego i spokoju, za którym po cichu tęsknił i o jakim marzył.
ㅤㅤ
Alessio wiedział, że któregoś dnia będzie musiał wybrać między lojalnością domu, a lojalnością wobec swej najdroższej kuzynki, Oriany. A wtedy dom, z jego podziemiami i najwyższymi piętrami, albo rozbłyśnie blaskiem wielkiego dziedzictwa (jego dziedzictwa), albo pogrąży się w mroku tak gęstym, że nawet włoskie słońce, gdyby tylko miało okazję zajrzeć za okiennice Wilshire, nie zdołałoby go rozproszyć.




1962 - teraźniejszość

Wyrósł na tradycjach domu. Wraz z doświadczeniem gotowy nosić na sobie ciężar rodowej powinności. Ból złamanego ducha był więc dla niego nie tylko psychicznym rozdarciem ego — przypominał nagłe pęknięcie w strukturze samego istnienia. Alessio wyczuwał w sobie własny rytm, którego wola i skupienie były cichymi filarami; gdy jeden z nich rozkruszał się, harmonia twierdzy drżała w podstawach. Do tego starał się nie doprowadzać. Nigdy.
ㅤㅤ
To nie był bowiem jedynie krótki krzyk słabości. Dla niego stanowił nieustanny szept instynktów, który bestialsko drążył duszę i w każdym ruchu przypominał mu o tym, że coś głęboko w nim zostało naruszone; że porządek jego świata został złamany.
ㅤㅤ
A jego świat był klarowny, obfity w czarodziejskie idee. Pełen towarzyskiej ogłady, ale i kulturowej ignorancji wobec wiedzy na temat świata osób niemagicznych.
ㅤㅤ
Magia w oczach Alessio była darem i granicą – twardym murem nadprzeciętności, oddzielającym społeczność czarodziejów od słabości mugoli. W imię tych idei, podobnie jak wcześniejsze pokolenia Medicich, Alessio wspierał działania Gellerta Grindewalda i szedł za ich głosem. Dziecko, które w takim środowisku dorastało, uczyło się, jak dumnie nosić własne imię, nawet jeśli często stawało się ono ciężarem. Lub często kłóciło się z tym, co mówili o nim inni, a co sam o sobie myślał.
ㅤㅤ
Był więc obłością liter, ściągniętych w dniu urodzenia przez atrament do rodowych ksiąg; wiotkim pociągnięciem pióra na pergaminie drzewa genealogicznego i dwoma samodzielnymi słowami, rysującymi się w kształt dumnego, rodowego nazwiska.
ㅤㅤ
Nazywał się Alessandro Medici i do ostatniego oddechu nie pragnął niczego więcej.

0
Pozostało PP
wand
0
Pozostało PM
6
18
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
28
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
7
7
2
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka I — Magiczne mikstury
Teoria alchemiczna
Eliksiry i maści
Trucizny i antidota
Analiza i destylacja składników
Alchemia mutacyjna
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Zielarstwo
Uprawa magicznych roślin
Ścieżka VI — Nauka
Znajomość teorii magii
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Znajomość obyczajów i etykiety
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Sztuka negocjacji handlowych
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Znajomość prawa handlowego i nielegalnych praktyk
Ścieżka XII — Przestępczość
Przemyt i czarny rynek
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
urok osobisty
odczytywanie emocji i czujność
sztuka kłamstwa i oszustwa
Ścieżka XX — Poliglotyzm
włoski
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Legilimencja

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-28-2025, 21:13

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Philippa Moss

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-03-2025, 20:31

Alessandro Medici

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[03.09.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 eliksiry [prezent powitalny]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 15:32 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.