• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Fintan Farley
Fintan Farley
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Matka: Saoirse Farley; ojciec: nieznany
Aspiracje
Mieć co włożyć do garnka i gdzie mieszkać na stałe, robić coś pożytecznego dla społeczeństwa
Amortencja
Burzowe powietrze latem, karmel, miód i kocimiętka
Różdżka
Brzoza i pióro z ogona gromoptaka, 11 cali, dość giętka
Hobby, pasje
Sztuka transfiguracji wszelakich, rock n roll i gmeranie przy mugolskich sprzętach
Bogin
Sterta zakrwawionego gruzu
Umysł
Data urodzenia
11.11.1936
Miejsce urodzenia
Londyn
Miejsce zamieszkania
Gdzie popadnie, kto przygarnie
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Hogwart, Gryffindor
Zawód
Diler, złodziej, pracownik dorywczy
Czystość krwi
Półkrwi
Status majątkowy
Żebracza sakiewka
Ciało
25
178
67
Wiek
Wzrost
Waga
Brązowe
Brązowe
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Smukła, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami
Znaki szczególne
Dwa małe, srebrne kolczyki w kształcie kółka w lewym uchu; mała diastema; drobne blizny rozsiane po ciele i jedna większa, dłuższa, znajdująca się na lewym przedramieniu. Jako animag: czarny kot o żółtych oczach i dwóch równych szramach u zewnętrznej nasady lewego ucha
Preferowany ubiór
Znoszony, w mugolskim stylu z wyraźnym wpływem klasy robotniczej; długie czarne płaszcze z wieloma wewnętrznymi kieszeniami, stare golfy i swetry, poprzecierane i powyciągane w kolanach czarne spodnie, wysłużone buty martensy
Zajęty wizerunek
Serge Rigvava
Obrazek postaci

1936 - to była środa

Monday's child is fair of face,
Tuesday's child is full of grace,
Wednesday's child is full of woe

Ofiarą losu można zostać nawet, jeżeli samemu się nie zawiniło: w wyniku nieszczęśliwych splotów wydarzeń, odrobiny niefartu i całkowicie niezależnych czynników, które akurat skumulowały się w jednym czasie i miejscu. Czasem, według pewnej dziecięcej rymowanki, żeby ściągnąć na siebie pecha wystarczy urodzić się w środę.
A jedenasty listopada roku 1936 przypadał właśnie na środę.
Fintana urodziła Saoirse Farley, irlandzka emigrantka, mieszkanka jednego z domów dla kobiet pracujących położonego w sercu tętniącej życiem stolicy Anglii. Do Londynu przybyła jako szesnastolatka wraz z owdowiałą matką: poszukiwały dla siebie lepszego, stabilniejszego życia w wielkim mieście. Zamiast tego w przeciągu roku Saoirse znalazła dla siebie przystojnego stałego bywalca restauracji, w której była kelnerką, a po jego zagadkowym zniknięciu została jej pamiątka w postaci syna. Fintana wychowywały wspólnie wszystkie mieszkanki kamienicy, wraz z całą zgrają dzieci, które jeszcze nie osiągnęły wieku szkolnego. Chłopiec nie sprawiał problemów, więcej śmiał się niż płakał, zaskakująco wcześnie zaczął chodzić i mówić. Kobiety zrzuciły to na karb chęci nadążenia w zabawie za starszymi maluchami – nie miały przecież skąd wiedzieć, że stała za tym kwestia pochodzenia jego ojca.
Przecież magia istniała tylko w bajkach, prawda?



1939 - ewakuacja

Little Boy Blue, come blow your horn.
The sheep's in the meadow, the cow's in the corn.
Where is the boy who looks after the sheep?
Under a haystack, fast asleep.

Pojmowanie rzeczywistości jest naprawdę trudne dla niespełna trzylatka. Może dlatego dopiero w tym wieku formują się pierwsze wspomnienia, a wszystko wcześniejsze popada w zapomnienie dziecięcej amnezji. Dla Fintana pierwszym momentem, który zapamiętał, była zapłakana twarz mamy, kiedy oddawała go w ręce wolontariuszy odpowiedzialnych za ewakuację dzieci z Londynu. Był to początek września roku 1939, wybuch drugiej wojny światowej, a władze brytyjskie zadecydowały o przeniesieniu najmłodszych dzieci z dużych miast na wieś. Nie krzyczał, przyzwyczajony do bycia przekazywanym z rąk do rąk i przebywania wśród innych dzieci. Może trochę nie rozumiał tylko, co się dzieje.
Taki maluch nie czuje upływu czasu: mogły minąć godziny lub całe dnie, gdy z małej stacji posadzono go na wozie z sianem, a jego głowę głaskały nowe, obce dłonie. Na jakiś czas miał zostać piątym dzieckiem kowala i jego żony, w niewielkiej wiosce gdzieś w hrabstwie Derbyshire – w bezpiecznej odległości od nalotów i bomb, ale z dala od tęskniących objęć jego mamy.
Mijały dni, tygodnie, miesiące, w końcu lata. Fintan coraz częściej zapominał, że pochodził z zupełnie innego miejsca. Nie do końca rozumiał znaczenie słowa "mama": ważniejsza była ta, która go urodziła, czy ta, która teraz pilnowała by nie chodził głodny, zbyt umorusany czy bez czapki zimą? Nie-bracia i nie-siostry pokazywali mu jak wołać na psy pasterskie, by zaganiały owce, jak zajmować się kurami, gdzie są najlepsze kryjówki oraz najfajniejsze skałki i drzewa do wspinaczki. Nie-tata podrzucał go w powietrze jakby był lekki jak piórko i pokazywał, jak metal potrafi stać się miękki jak ciasto. Nie-mama całowała go w zadrapane kolana i otulała pierzyną do snu, śpiewając kołysanki. A jeżeli wokół niego czasem samoistnie otwierały się drzwi zamknięte na klucz lub w jego dłoniach lądowało coś, do czego nie powinien móc się dostać, to zawsze znajdowano po temu logiczne i całkowicie niemagiczne wyjaśnienie. Łobuzował tylko tyle, ile spodziewano się po małym chłopcu, w szkole uczył się chętnie i szybko, bez przymuszania pomagał w domu i sąsiadom. Fintan zapomniał o świecie poza Dale End, a świat zapomniał o nim.
Niestety, tylko na parę lat.



1945 - sierociniec

Rock a bye baby on the tree top,
When the wind blows the cradle will rock,
When the bough breaks the cradle will fall,
And down will come baby, cradle and all.

W końcu nastał rok 1945, wojna dobiegła końca i nadszedł czas powrotu do... czegoś. Do domu? Nie czuł, żeby Londyn był jego domem. Do mamy? Ledwo pamiętał jak wyglądała. Praktycznie całe świadome życie spędził w Dale End, jako jedno z dzieci Blacksmithów. Dom był wśród pól, owiec, rzecznych kamieni i szumu drzew, w ulubionej kryjówce za stojącą przy kuźni drewutnią, pod pachnącą wiatrem pierzyną.
Londyn powitał go gwarem i pośpiechem King's Cross oraz zagubionym wolontariuszem, który zaprowadził go prosto przed stertę gruzu, która niegdyś była kamienicą o adresie mieszkania jego mamy. Nastał chaos, w którym przewijały się urywki informacji. Pied Piper, pomylony transport, Blitz, ofiary cywilne, Irlandia, krewni. Mężczyzna, który odebrał go z dworca, a później przyprowadził do tego centrum zarządzania spod zrujnowanego domu, przygarnął go. Najpierw na jedną noc, która zamieniła się w dwie, a ostatecznie w cały tydzień – tyle zajęło uzyskanie informacji zwrotnej o tym, że nie udało się namierzyć rodziny Fintana w Irlandii, i wyznaczenie mu przydziału do placówki opiekuńczo-wychowawczej, w której od tej pory miał dorastać.
Sierociniec Woola z zewnątrz wyglądał posępnie i skutecznie zniechęcał, by zatrzymać się w jego pobliżu choć na chwilę, a co dopiero wejść do środka czy w nim mieszkać. Zarówno Fintan jak i odprowadzający go wolontariusz zawahali się przed przekroczeniem kutej bramy, wymieniając niepewne spojrzenie. Decyzja o losie chłopca była już jednak podjęta.
Wnętrze wyglądało trochę lepiej: choć lata świetności budynek miał już zdecydowanie za sobą, biało-czarne płytki w korytarzu lśniły czystością, a pokoje dla dzieci, choć skromnie urządzone, były jednoosobowe i równie schludne. Poza zajęciami w szkole to tu pod czujnym okiem wychowawców miał spędzać czas – wśród innych dzieci, które nie miały na świecie kogokolwiek, kto by je kochał. Porzucone, osamotnione, zdane na tylko na siebie i łaskę podatników, aż do momentu zakończenia nauki.
W chłopcu zaczęło narastać poczucie niesprawiedliwości. Jego zachowanie pogorszyło się, wyniki w nauce opuściły, pogoda ducha coraz częściej ustępowała krnąbrności. Z każdym psującym się wokół niego przedmiotem opiekunowie patrzyli na Finna coraz mniej przychylnym spojrzeniem, a on odpowiadał tym samym. Czas mijał, niektóre z młodszych dzieci – koleżanek i kolegów, nie sióstr i braci – zostawały adoptowane. On jednak wciąż tkwił w sierocińcu. Nieliczne wycieczki organizowane za państwowe pieniądze oraz wydzielany czas oglądania telewizji w świetlicy stanowiły marną pociechę i niewielką iluzję losu lepszego niż ten, który przypadł w udziale małym mieszkańcom bidula.
W ostatecznym rozrachunku, Fintan mógł jednak trafić o wiele gorzej.



1948 - Hogwart

Then the trav'ller in the dark,
Thanks you for your tiny spark,
He could not see which way to go,
If you did not twinkle so.

Dzień jego jedenastych urodzin był wyjątkowy – nigdy wcześniej nie otrzymał jakiegokolwiek listu. Koperta była sztywna i zaskakująco szczegółowo zaadresowana szmaragdowym tuszem na jego nazwisko: zawarto nawet numer jego pokoju. Najdziwniejszy w tej niespodziewanej przesyłce był jednak lak na odwrocie, z tarczą herbową i dużą literą "H" w centrum. Fintan zmarszczył brwi i uniósł zdezorientowane spojrzenie na dziwnego, starszego mężczyznę, którego oczy patrzyły czujnie znad okularów-połówek. Trudno było mu uwierzyć w słowa nieznajomego, który opowiadał mu o istnieniu magii i czarodziejskiej szkoły, do której za niecały rok młody Farley miałby udać się na naukę. Pani Cole zdawała się znać zarówno tego mężczyznę, jak i cały schemat, co wystarczyło Fintanowi na wykrzesanie z siebie odrobiny zaufania względem odesłania go do tej "szkoły z internatem". Czarodziej poinstruował jedenastolatka, by szczegóły ich rozmowy pozostały tajemnicą, bo nikt inny nie mógł wiedzieć, czego dokładnie naucza się w Hogwarcie. Oni dwaj różnili się od pozostałych, a wkrótce mały czarodziej miał poznać innych podobnych sobie.
Kolejne miesiące ciągnęły się niemiłosiernie, a Finn codziennie łapał się na tym, że zastanawiał się, w czym Hogwart będzie różnił się od zwykłej szkoły. Czy budynek będzie na szczycie łodygi magicznej fasoli, albo na kurzej nóżce? Czy będą go uczyć stare wiedźmy z czyrakami na twarzy lub mówiące zwierzęta? Lekcje będą odbywać się tylko w nocy, żeby nie znaleźli ich wieśniacy z widłami i pochodniami? Odpowiedzi zdawały się być okropnie daleko, a całą dzielącą je od Fintana przestrzeń uczynnie wypełniała jego nad wyraz bujna wyobraźnia.
W końcu nadszedł koniec sierpnia i pierwsze zetknięcie się ze światem czarodziejów. Ulica Pokątna była zarazem dokładnie tym, czego się spodziewał, jak i czymś całkowicie różniącym się od jego wszelkich wyobrażeń. Magia wylewała się z każdej gabloty i każdego przechodnia, wciąż odrywając Farleya od przydzielonego mu opiekuna z Ministerstwa Magii. Dotarcie od Dziurawego Kotła do sklepu Ollivanderów musiało zająć im trzy razy więcej czasu niż wskazywałaby na to odległość. Niewielkie stypendium socjalne miało starczyć na pokrycie kosztów rzeczy najpotrzebniejszych, niemożliwych do otrzymania z używanych zapasów Hogwartu – czyli między innymi różdżki. Sklepikarz przyglądał mu się długo, uważnie i w milczeniu, a Fintan wytrzymywał jego świdrujące spojrzenie z niezwykle wielką jak na tak drobnego chłopca determinacją. W końcu stary czarodziej wydał dźwięk, jakby wpadł na jakiś pomysł, po czym popędził gdzieś pomiędzy przechylające się, przepełnione podłużnymi pudełkami regały. Wrócił po chwili, prezentując znalezisko: różdżkę z jasnego drewna, prostą, o lekko obłej rączce rzeźbionej w delikatne, finezyjnie splątane linie. Finn wziął ją do ręki, zaskakująco pewnie, a drewno i rdzeń odpowiedziały niezwykle ochoczo: mała feeria wyładowań elektrycznych rozbiegła się po pomieszczeniu, łaskocząc i stawiając dęba włosy wszystkich obecnych. Ollivander skwitował to usatysfakcjonowanym uśmiechem i komentarzem o "silnych charakterach" i "przeciwnościach losu". Gdyby chłopiec nie był tak zachwycony tym, że właśnie dostał najprawdziwszą magiczną różdżkę, pewnie by się skrzywił na te słowa. Tak to jedynie podziękował, praktycznie podskakując w miejscu, i popędził ze zdecydowanie mniej entuzjastycznym urzędnikiem na dalsze zakupy.
W nocy praktycznie nie spał, lecz rankiem nie przeszkodziło mu to w oczekiwaniu wręcz dygotać z ekscytacji na to, co miało się wydarzyć. Jego humoru nie popsuła nawet wizyta na King's Cross, które z poprzednich wizyt kojarzyło mu się dość negatywnie. Zaczarowana ściana, ukryty peron, lokomotywa otulona kłębami białej pary: wszystko to skutecznie odwróciło uwagę Finna od złych wspomnień. Wyruszał właśnie na największą przygodę swojego życia i nic nie mogło popsuć mu tej chwili.
Pierwsze spojrzenie na Hogwart, górujący pośród roziskrzonego nieba i połyskliwej tafli jeziora, miało zakorzenić się w jego pamięci już na zawsze. Niezliczoną ilość razy tego dnia, a także później, jego usta układały się w okrąglutkie "o". Ledwo zdążył zamknąć buzię po przekroczeniu progu Wielkiej Sali i ujrzeniu lewitujących świec oraz zaczarowanego sufitu, a zaraz znów ją rozdziawił, gdy okazało się, że ta dziwna szpiczasta czapka mówi. Dobrze, że gdy nadeszła jego kolej udało mu się trochę opanować bezbrzeżny zachwyt i nie wyglądać jak wyciągnięta z wody ryba. Czapka – a właściwie tiara – ładnych kilka chwil siedziała na jego głowie, mrucząc do siebie samej. A może do niego? Nie miał pojęcia. Mówiła coś o głowie na karku i talencie, oraz o dobrym sercu i odwadze. Ravenclaw czy Gryffindor? Ravenclaw? Czy Gryffindor? Głęboki wdech i... GRYFFINDOR!
W złocie i czerwieni było mu do twarzy. Tak samo jak z rumieńcem i energią, które przylgnęły do niego gdy w końcu mógł się najeść do syta. W starych murach zamku Fintan urósł, dosłownie i w przenośni, oraz odżył: wszędzie było go pełno i każdy obraz, zakamarek i zapomniany korytarz powinny były drżeć przed jego niepowstrzymaną ciekawością. W końcu kogoś polubił i dał się polubić na tyle, by mieć grupę, którą zwał przyjaciółmi. Miał z kim odkrywać magiczne sekrety, wpadać w tarapaty i przekraczać granice kreatywności względem używania magii do rzeczy niezbyt związanych z nauką. Ta z kolei, po świetnym starcie, szła mu trochę średnio. Zdolny, ale leniwy, mówili. Lecz prawda była taka, że nauczyciele w większości nie potrafili utrzymać jego uwagi na właściwych torach.
Z pewnym wyjątkiem.
Profesor Dumbledore zdawał się dokładnie przewidywać chwile, w których już miał stracić młodego Farleya na rzecz bujania w obłokach. Jego zadania były wciągające, a sama transmutacja nie dość, że przychodziła młodemu sierocie z naturalną łatwością, była też niezwykle interesująca i potencjalnie pożyteczna – w niedługim czasie stała się konikiem Fintana, a profesor Dumbledore jedną z nielicznych postaci z grona pedagogicznego, które szanował całkowicie i niepodważalnie. Lepiej Finnowi szło tylko na mugoloznawstwie, z przyczyn dość oczywistych. Nieco gorzej na obronie przed czarną magią, ale do niej też w jakimś stopniu zdawał się mieć predyspozycje. Cała reszta, nie wyłączając nawet latania na miotle, pozostawała w sferze mniejszych wzlotów i upadków, na solidnie przeciętnym poziomie. Z jego zachowaniem też bywało różnie. Zdarzało mu się bowiem wymykać po ciszy nocnej, złamać tę czy tamtą zasadę albo wdać w bójkę z jednym czy drugim bufonem, który myślał, że jest lepszy niż inni – zwłaszcza pod kątem magiczności pochodzenia lub zasobności skrytki w banku.
Lata spędzone w Hogwarcie były prawdopodobnie tak samo szczęśliwe, o ile nawet nie bardziej niż czas jego pobytu w Dale End. Jedynymi skazami na tym obrazie były zawsze wakacje, na czas których musiał wracać do sierocińca. Im był starszy i bliższy ukończenia szkoły, tym więcej komplikacji zaczynało wychylać swoje paskudne łby i łypać na niego z londyńskich ulic. Na lipiec i sierpień zawsze znajdowano mu jakąś pracę, jakiś lekki przydział w fabryce lub u mechanika – jak mówili, żeby miał jakieś perspektywy jeżeli nie wyjdzie mu z nauką. W przekonaniu opiekunów z sierocińca fach w ręku był lepszy niż kawałek papieru, bo nigdy nie spadnie jego wartość. Lato przed ostatnim rokiem edukacji spędzał w bidulu właściwie tylko warunkowo z tytułu kontunuowania edukacji, ponieważ od kilku miesięcy był już pełnoletni. Wiedział doskonale, że za rok nie będzie miał gdzie się podziać. Bał się tego, co nadejdzie. Bał się, że dla przyjaciół stanie się ciężarem. Bał się, że zobaczą, kim tak naprawdę jest: ofiarą losu bez perspektyw. Dlatego krok po kroku zaczął się dystansować i izolować, by to, co nieuniknione, zabolało wszystkich trochę mniej. Było to bardzo naiwne przekonanie z jego strony, które niczego mu nie ułatwiło.
Wręcz na odwrót, ostatecznie wszystko tylko bardziej się skomplikowało.



1955 - nieodpowiednie towarzystwo

If wishes were horses, beggars would ride.
If turnips were watches, I'd wear one by my side.
If "ifs" and "ands" were pots and pans,
There'd be no work for tinkers' hands.

Niczym déjà vu sprzed dekady, peron na King's Cross powitał go niechcianym gwarem, tłokiem, poczuciem przytłaczającej samotności i braku przynależności. Irlandczyk, który nie brzmi jak Irlandczyk i jeszcze mniej się nim czuje. Dorosły, który jest zgubiony jak dziecko. Niby cały świat w zasięgu ręki i można pójść gdzie tylko dusza zapragnie, ale wszystkie metaforyczne drzwi możliwości były przed nim zamknięte. Już wcześniej wiedział, że z jego wynikami – a przede wszystkim żałosną sytuacją finansową – o studiach w Evershire College mógł zapomnieć. Musiał znaleźć sobie pracę, jakieś miejsce do mieszkania i coś do jedzenia. Pierwszy z tych punktów powinien mu zapewnić kolejne, więc od niego postanowił zacząć. Bezrobocie w niemagicznej Anglii rosło z roku na rok i prędko porzucił ideę zakorzenienia się na powrót w świecie mugoli. Zresztą, po tym jak zachwycił się magią w Hogwarcie, nie potrafiłby zrezygnować z tego świata całkowicie. Po magicznej stronie miasta wcale nie było lepiej. Realizacja jego jakże prostego planu – znalezienie pracy przecież nie miało być aż tak trudne – opóźniała się. Musiał zacząć kombinować. Czarodziejowi zdecydowanie łatwiej zapewnić sobie w miarę bezpieczny kąt do nocowania, więc koczował w pustostanach, dobytek albo sprytnie chowając, albo nosząc go w przepastnych, transfigurowanych kieszeniach płaszcza. Czasem dostawał jakieś małe zlecenie, czy to pomagając na placach budowy, czy też imając się robót, których większość ludzi nie chciała się chwycić. Żył i zarabiał swoje marne grosze w obu światach, ucząc się prawdziwego życia – nie tego przedstawianego w szkole. Na utrzymanie się wciąż jednak mu nie starczało.
Zaczął kraść. Na początku było trudno, parę razy został przyłapany i przepędzony, parę razy zgarnęli go na komisariat, ale łaskawie wypuszczali. Jego przewiny nie były aż tak wielkie, a złapanie na kradzieży chleba raczej wzbudzało w stróżach prawa politowanie niźli poczucie obowiązku. Z czasem zaczął rozumieć o co w tym wszystkim chodziło. Uczył się obserwować, zauważać szczegóły i schematy, wykorzystywać sprzyjające okoliczności i przewidywać potencjalne trudności. Z głową na karku i ciągłą koniecznością fizycznego wysiłku jego ciało stawało się coraz smuklejsze, zwinniejsze i silniejsze. Zaczął znajdować podobnych sobie, co czasem pozwalało na dodatkowe pary oczu wypatrujących zagrożeń. Takie sojusze zawsze jednak były kruche, bo ostatecznie każdy zawsze mógł liczyć tylko na siebie – żadnemu z nich nie spieszyło się przecież do grzywien czy aresztów. Życie na ulicy hartowało go tak, jak wcześniejsze przeciwności losu nigdy go nie zahartowały.
Na tułaczce po opuszczonych budynkach upłynął mu jakiś rok. W końcu trafił w jeszcze mniej ciekawą sytuację, choć niosącą ze sobą pewne plusy. O mugolskich gangach na East Endzie słyszał za dzieciaka, nie spodziewał się jednak, że kiedykolwiek wyląduje w jednym z nich. Był wystarczająco bystry i sprawny, żeby mogli i chcieli z niego skorzystać. W zamian za ciepły posiłek i posłanie zaczął wykonywać dla nich roboty. Wpierw zadania były raczej nieskomplikowane, polegające na obserwacji i zbieraniu informacji. Uczyli go "fachu" i tego, jak nie paść ofiarą większych od siebie, jak umieć się obronić przy pomocy pięści i kopniaków, a także starannie dobranych słów. Później zaczęli wysyłać go z wiadomościami lub pakunkami. Następnie na drobne włamania, wpierw w towarzystwie, a z czasem solo. Polubili go, bo miał całkiem ładną buzię z resztką dziecięcej niewinności na policzkach, a do tego nie był głupi. Jak na mugoli przystało nie mieli oczywiście pojęcia, że w pracy pomaga sobie przy pomocy magii. Wciąż był płotką, ale teraz już zaufaną: dlatego w końcu dali mu do ręki pistolet i uchylili rąbka tajemnicy, skąd tak naprawdę gang czerpał zyski.
Od tamtego momentu stał się ich dilerem.
Przewijał się od pubu do klubu, od imprezy do koncertu, przez salony i sypialnie zarówno kobiet jak i mężczyzn. Zawsze cicho, nie rzucając się za bardzo w oczy, mówiąc to co chcieli usłyszeć i co zapewniało mu zysk. Patrzył, jak się staczają, mając ich marniejące życia za przestrogę, a chudnące portfele za źródło swojego własnego lepszego losu.



1958 - próba samobójcza

Humpty Dumpty sat on a wall.
Humpty Dumpty had a great fall.
All the king's horses and all the king's men
Couldn't put Humpty together again.

Potrzebował trzech lat, by w końcu pęknąć.
Zaczęło się od rozpadu gangu w okolicznościach, których najmniej się spodziewał. Zmieniali siedzibę, miejsce miało być na uboczu i opuszczone, idealne do robienia szemranych interesów. Ktoś ich jednak zdradził i wystawił, natknęli się na inną ekipę, liczniejszą. Fintan z krwawej łaźni uciekł tylko dlatego, że potrafił czarować.
Już wtedy jechał na oparach, zżerany poczuciem winy i obrzydzeniem względem samego siebie. Teraz musiał zniknąć na jakiś czas wśród czarodziejów, zostawić mugoli z ich problemami i samemu stanąć na nogi. Żeby osadzić się na powrót w magicznym świecie potrzebował jakiejś kotwicy, czegoś co znał i w czym miał doświadczenie, żeby jak najszybciej wrócić do jakiegoś poziomu stabilności. Wiedział, gdzie szukać szemranych interesów przed tym, jak one znalazły jego. Został jednym ze sprzedawców nielegalnych substancji u pewnego dobrze skontaktowanego alchemika. Może i twarze i używki się zmieniły, skutki jednak zawsze były takie same. Powinien być obojętny na los swoich klientów i dbać o swój własny, jednak w pewnym momencie ta proporcja odwróciła się. Z biegiem kolejnych miesięcy coraz bardziej im współczuł, a coraz mniej miał sympatii dla samego siebie.
Zdarzyło się to na imprezie, gdzieś w jednej z piwnic, w której koczowała magiczna bohema. Nigdy wcześniej nie złamał złotej zasady, by nie raczyć się tym, co sprzedawał. Oni jednak nalegali, a Farley doszedł do wniosku, że przecież od jednego razu się nie uzależni. Tego sylwestrowego wieczoru sprzedał im dymorośl, wywar z mroczników i trochę lunacyny; z jakiegoś powodu jego wybór padł na to ostatnie. Pierwsze wrażenie było całkiem przyjemne, świat nieco mu się rozmył na krawędziach, a ciało rozluźniło. Nagle wszystko przed jego oczami zaczęło zmieniać się jak w kalejdoskopie, powierzchnie przekształcały się pod jego dotykiem niczym ceglana ściana prowadząca na Pokątną, dźwięki tworzyły niespisane wcześniej symfonie, kolory eksplodowały pod powiekami niczym noworoczne fajerwerki, a czas i przestrzeń na przemian oddzielały się i łączyły, zmieniając to, na czym świat stoi. Po jakiejś chwili – dłuższej czy krótszej, nie miał pojęcia – rzeczywistość wokół niego znów jęła się przeobrażać. Tym razem jednak wszystko dookoła aż za bardzo przypominało wyłożony płytkami peron na King's Cross. Symfonie zamieniły się w lamenty, a kolory łypały na niego z pogardą w barwnych źrenicach. Cichy głos na skraju świadomości próbował mu powiedzieć, że przytrafił mu się bad trip – lecz zagłuszał go płacz odbijający się echem w jego głowie. Nie wiedział, czy to wspomnienie, czy rzeczywistość, czy to ktoś łkał, czy to z jego gardła wyrywał się szloch. Wszystko było pozbawione sensu, tonął w bezbrzeżnym oceanie beznadziei. Na co mu to wszystko? Po co próbować, skoro w kółko powtarzał te same złe schematy? Gdzie miało go to niby zaprowadzić? Na pewno nie do lepszego, stabilnego życia, którego tak pragnął, nie do spokoju i bezpieczeństwa. Był na drodze prowadzącej donikąd i nie miał już siły, by iść dalej.
Nie do końca wiedział, w jaki sposób znalazł się w łazience z przypadkową brzytwą w dłoni. Jaki ciąg logiczny czy przyczynowo skutkowy doprowadził go do sytuacji, w której z przerażeniem zorientował się, że oparty plecami o bok wanny wykrwawia się na brudne kafelki. W ostatnim przypływie adrenaliny wypadł na korytarz i przed utratą świadomości spojrzał w czyjeś zdezorientowane oczy, błagając o pomoc.



1959 - animagia

Black cat, black cat – sneak around.
Black cat, black cat – roll on the ground.
Black cat, black cat – climb up high.
Black cat, black cat – touch the sky.

Czasem rzeczywistość jest tak samo trudna zarówno dla trzylatka, jak i dwudziestotrzylatka – zwłaszcza, jeżeli wciąż nie potrafi się stać pewnie na nogach.
Jakimś cudem przeżył. Jakimś niewysłowionym łutem szczęścia w artystycznej zbieraninie bywalców imprezy znalazł się ktoś, kto przed oddaniem się sztuce uczył się na uzdrowiciela i zdołał ustabilizować go na tyle, by w Świętym Mungu mieli jeszcze co z niego zbierać. Rekonwalescencja była trudna, nie tyle fizycznie, co psychicznie. Opiekowała się nim jednak niezwykle ciepła i dobra dusza, której nad wyraz zależało, by Finnowi się poprawiło. Nie chciał rady, ale i tak ją dostał. "Znajdź coś, co da ci cel w życiu, co będziesz robić dla siebie, co przyniesie ci choć trochę radości i chęci, by codziennie wstawać z łóżka". Miał kilka dni spokoju, posiłków trzy razy dziennie i nieprzegniłego materaca pod ciałem, by się na tym zastanowić.
Wrócił myślami do szczęśliwszych czasów. Choć z powodu jego własnych decyzji część wspomnień była dla niego bolesna, to Hogwart wciąż pozostawał najjaśniejszym punktem na mapie jego życia. Kochał magię, kochał być czarodziejem i kochał wyzwania. Przypomniał sobie wtedy o pewnej idei, o której teoretyzował w jednym z esejów na zaawansowanej transmutacji. Projekt nie do końca możliwy do zrealizowania w Hogwarcie, ale teraz, jeżeli byłby odpowiednio sprytny i ostrożny to... to mogło mu się udać.
Przeznaczenie czasu na hobby, jak dziwne by nie było, oznaczało mniejszą ilość prac i robót, których mógł się podjąć. To z kolei równało się jeszcze pustszej sakiewce. Fintan chciał jednak żyć, więc w tym celu był gotów trochę bardziej pobiedować. Miał dostatecznie dużo znajomych twarzy, u których na zmianę mógł przycupnąć na kilka nocy i parę śniadań. Znał dostatecznie dużo sprawdzonych miejsc, w których dało się przebywać we względnym bezpieczeństwie. No i wciąż mógł sprzedawać narkotyki – zdecydowanie rzadziej, ale na tyle często, by zawsze znaleźć choć parę knutów na dnie kieszeni.
Wizja stania się animagiem była dla niego ekscytująca w inny sposób, niż codzienne balansowanie na granicy prawa. Czuł się, jakby w swojej głowie otworzył na oścież okna i zrobił przeciąg, wywiewając kurz marazmu i zgnuśnienia w starych schematach. Miał cel i nie zamierzał spocząć, dopóki go nie osiągnie.
Zaczął od względnego ogarnięcia się wizualnie: na tyle, by nie wyrzucili go z Esów i Floresów już na progu. Przecież za przeglądanie i podczytywanie książek nikogo jeszcze nie wsadzili do więzienia, prawda? Po paru wizytach zakolegował się z jedną z księgarek, na piękne oczy wypraszając u niej możliwość siadania na zapleczu i wertowania ksiąg transmutacyjnych. To ona podpowiedziała mu w końcu, by udał się do Biblioteki Holloway. Animagia nie była czymś, do czego nauki zachęcano czarodziejów, więc znalezione przez niego informacje były raczej pobieżne i szczątkowe. Jednak to, do czego udało mu się dotrzeć, całkowicie go zadowalało.
W jednej ze swoich starych skrytek znalazł nienaruszone notatki z czasów szkolnych, gdzie w wąskim gronie "wybitnie uzdolnionych" z transmutacji prowadzili naukowe dywagacje. Od swojego dostawcy towaru pożyczył księgę o magicznych roślinach i zduplikował sobie te strony, które traktowały o właściwościach mandragor. Ich liście zdobywał na różne sposoby, choć głównie kradnąc je przy okazji pośredniczenia w aptecznych zakupach robionych w ramach pracy dla innych osób.
Kolejne dni, tygodnie i miesiące wypełniało mu trzymanie liści mandragory pod językiem, picie przygotowanego z nich wywaru i przebywanie na łonie natury. Uciekał za miasto, do lasów i łąk – starannie omijając jednak wszelkie cieki i zbiorniki wodne, paranoicznie bojąc się przeobrażenia w rybę. Przypominały mu się wtedy chwile, które za dzieciaka spędził w Dale End: z ziemią pod paznokciami, liśćmi we włosach i ubraniami potarganymi od gałęzi. W końcu czuł, że żyje. Magia pulsowała mu pod skórą i zsyłała sny, w których wspinał się po drzewach i zwinnie umykał przed zagrożeniem. Próbował, czekał, nie poddawał się.
Minęła zima. zleciała wiosna, przeszło lato i skończyła się jesień. Po roku starań, wreszcie dopiął swego.
Czarne futerko, które w słonecznym świetle rozbłyskało ciepłym, brązowym refleksem. Żółte ślepia patrzące na świat tak, jakby widziały go po raz pierwszy w życiu. Cztery zwinne łapki, giętki ogon, para czujnych uszek – lewe upstrzone bliźniaczymi, równymi szramami u zewnętrznej nasady, dokładnie w miejscu, w którym Fintan-człowiek miałby kolczyki. Raz poskoczył z radości i okręcił się w kółko, nim magia znów nie przemieniła jego ciała. Może i stał teraz nagi pośrodku pola, ale jego leżące na ziemi ubrania i ślady kocich łapek w miękkiej ziemi stanowiły niepodważalny dowód na to, że nie dość, że osiągnął swój cel, to jeszcze w swoim mniemaniu miał najlepszą możliwą animagiczną formę.
Oczywiście nie zarejestrował swojej nowej umiejętności w ministerialnym spisie. Był dyskretny, korzystając z pełni możliwości oferowanych przez ten stan rzeczy. Im częściej przebywał w kociej formie, tym sprawniej i na dłużej się przemieniał. Przetrwanie w biedzie i bezdomności stało się teraz nieco łatwiejsze. Jako kot łatwiej było mu rozmyć się w ciemności lub schować, albo przedostać do miejsc trudno dostępnych dla człowieka. Ostrzejszy słuch, świetny węch, nieporównywalnie lepszy wzrok – jako kot czuł się po prostu bezpieczniej. W końcu miał coś całkowicie swojego, taką małą, miłą tajemnicę. W końcu chciał patrzeć w przyszłość. W końcu odnalazł wolę, by powoli zacząć próbować wyplątywać się z szemranych interesów, w których tkwił po szyję. Nawet zaczął interesować się tym, co działo się poza jego ślepymi uliczkami i opuszczonymi kamienicami.
A świat na niego nie czekał – pędził naprzód, zmieniając się z dnia na dzień.

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
8
0
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
20
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
8
10
15
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka IX — Mugoloznawstwo
Historia i kultura mugoli
Mugolskie pojazdy
Mugolskie urządzenia
Mugolska broń
Ścieżka XII — Przestępczość
Włamywanie się i otwieranie zamków
Zręczne ręce i kradzież kieszonkowa
Przemyt i czarny rynek
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Sztuka infiltracji
Unikanie pułapek i zabezpieczeń
Skradanie się
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
Odczytywanie emocji i czujność
Sztuka kłamstwa i oszustwa
Urok osobisty
Ścieżka XVIII — Sport
Walka wręcz
Ścieżka XIX — Technika i rzemiosło
Majsterkowanie
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Animagia

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-05-2025, 23:08

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Igor Karkaroff

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-19-2025, 22:16

Fintan Farley

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[20.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 szybkość
[21.08.2025] zdobycie trofeów: Pierwszy dzień w Hogwarcie, Weź moje złoto, +40 XP
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.