• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Statek “Złota Łania”
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 16:11

Statek “Złota Łania”
„Złota Łania” to trójmasztowy smukły kliper o zdobieniach ze złoconego drewna, które połyskują w słońcu niczym drogocenny klejnot. Na dziobie widnieje kunsztownie wyrzeźbiona figura łani w skoku, stanowiąca znak rozpoznawczy jednostki. Pokład z ciemnego drewna jest solidny i zadbany, a maszty wznoszą się wysoko, podtrzymując rozległe żagle uszyte z grubego, jasnego płótna. Wnętrze statku to plątanina wąskich korytarzy, schodów i kajut, wypełnionych skrzyniami, linami i morskimi narzędziami. Kliper wyposażony jest w liczne działa burtowe, świadczące o jego bojowym charakterze pomimo, że oficjalnie to statek handlowy. Nawet na spokojnych wodach „Złota Łania” emanuje gotowością do starcia i dalekich wypraw.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
08-21-2025, 12:46
|11.03

Na wodach portu w Cardiff, pośród wrzawy dokerów i skrzypienia dźwigów przerzucających węgiel, stała zakotwiczona „Złota Łania”. Jej trzy maszty, zwykle dumnie wznoszące się ku niebu, wyglądały teraz jakby ugięte pod ciężarem minionych bitew i rejsów. Górne reje świeciły pustką, bo poszarpane żagle zdjęto w pośpiechu po ostatniej podróży. Na bukszprycie zwisały splątane liny, jeszcze wilgotne od morskiej soli. Najgorzej wyglądało olinowanie przy bezanmaszcie – konopie wisiały w strzępach, gdzieniegdzie szare od piany, gdzieniegdzie rozdarte jakby ostrzem skały. Prawa burta nosiła bliznę – ciemny ślad starcia, biegnący od rufy aż do środkowej części kadłuba. Deski były poszarpane, zalepione naprędce smołą i prowizorycznymi łatami. W słońcu pęknięcia błyszczały wilgocią, jakby drewno naprawdę krwawiło solą. Złocone ornamenty, niegdyś lśniące, teraz były porysowane, pobrużdżone, gdzieniegdzie przykryte szarym nalotem od dymu i soli.
Pokład wciąż trzymał się lepiej niż reszta. Ciemne drewno, choć pełne rys i zadrapań, połyskiwało po szorowaniu marynarzy. Wzdłuż burt stały działa – ich żelazne lufy, nadgryzione rdzą od morskich bryzgów, wyglądały jak gotowe do kolejnego rozkazu. Przy lukach leżały skrzynie z narzędziami, kręgi lin i beczki smoły, jakby wszystko czekało na rozpoczęcie wielkiej naprawy. Kapitan chodził powoli, badając każdy szew i każde pęknięcie. Zatrzymywał się przy wantach, przesuwał dłonią po rozdartych linach, marszczył brwi i szedł dalej. Każdą szramę oglądał tak, jak ogląda się ranę starego przyjaciela, szepcząc pod nosem, co można wzmocnić, co wymienić, a co jeszcze da się ocalić. Wspiął się nawet na bukszpryt, by spojrzeć na figurę łani. Złocenia dawno się starły, sól przybrudziła jej pysk, a jednak oczy wciąż patrzyły przed siebie – nieugięte, pewne swojego biegu.
Oparł się o nagrzany reling i westchnął. Wiedział, że sam nie da rady przywrócić statku dawnej świetności. Potrzebował Mitcha Macnaira – starego kompana, którego dłonie potrafiły ożywić linę, maszt i deskę. W myślach widział go już, jak wyłania się z mgły doku. Port huczał życiem, a jednak wokół „Łani” panowała cisza. Jakby sam gwar doków milkł wobec majestatu okaleczonego statku, który czekał na swojego wybawcę. A ten w końcu się pojawił. Fernsby wyprostował się na jego widok i podszedł do trapy. -Macnair! - Zakrzyknął unosząc w górę dłoń w geście powitania. Znali się od jakiegoś czasu, już nie pamiętał jak dokładnie się poznali, ani o czym wtedy rozmawiali. To jednak przerodziło się w dłuższą znajomość, a czarodziej ten składał już nie raz Łanię. Widział jej wszystkie rany i blizny. Potrzebował jego wiedzy, aby wydać załodze odpowiednie polecenia. Załoga posiadała odpowiednie umiejętności, ale teraz liczył się czas. Mieli mało dni na naprawy nim wypłynie z tajemniczym towarem od pana Burke.-Dobrze, że jesteś. - Uścisnął jego dłoń i wskazał na łajbę. -Trochę nas poturbowało. - Łagodne określenie jak na straty, które właśnie mieli przed oczami. -Biały wieloryb. - Dodał pospiesznie widząc minę Mitcha.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
08-31-2025, 10:50
Prośba o pomoc od Fernsby’iego mnie nie zaskoczyła. Wielokrotnie w przeszłości pomagałem mu przy naprawach jego ukochanego statku. Wymagało to ode mnie poznania dokładniej statków, którymi wcześniej nie do końca się interesowałem. W przeszłości skupiałem się przede wszystkim na budynkach i ich udoskonalaniu. Kiedy jednak Kenneth pierwszy raz poprosił mnie o pomoc przy Złotej Łani i zdałem sobie sprawę, że nic w zasadzie nie wiem o budowie statków, spędziłem dobrych kilka dni na zgłębianiu tej wiedzy. Oczywiście, to co wiedział kumpel również mi pomogło, bo mimo wszystko miałem dziesiątki pytań. Od tamtej pory minęło dużo czasu i zdążyłem poznać jego łajbę naprawdę dobrze. Byłem na etapie gdzie znałem każdą rysę, każdą zadrę i ranę jaką odniosła. Oczywiście nie było sytuacji abym kiedykolwiek odmówił Kennethowi pomocy, ale jednak uważałem, że zdecydowanie łagodniej powinien się obchodzić ze swoim statkiem. Raz, że było to jego źródło dochodu, jedno z wielu w każdym razie, a dwa, z czasem moja magia już po prostu mogła nie dawać efektów jeśli części statku będą w bardzo złym stanie. Co prawda nigdy się nie poddawałem, nie było to w moim stylu, ale Fernsby musiał mieć to na uwadze.
Maszerując przez port zastanawiałem się co tym razem spotkało kapitana i jego załogę. Wywnioskowałem z jego listu, że naprawdę zależy mu na czasie jeśli chodziło o naprawę. Co prawda nie mogłem wszystkiego rzucić od tak i popędzić mu na ratunek, zwłaszcza, że ostatnio sam ze sobą miałem lekki problem, ale uwinąłem się z innym obowiązkami na tyle szybko na ile mogłem i udałem się do Walii by po raz kolejny uratować dupsko kumpla.
Pomimo poranka w porcie nikt nie odpoczywał. Nikt nie zasiadł do porannej kawki i cieszył się papieroskiem, oj nie, wszyscy uwijali się w pocie czoła aby wszystko było gotowe na już. Wydawało się, że nikomu nie przeszkadzała nawet panująca wszędzie mgła. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem dochodząc do wniosku, że pracownicy tego miejsca znają je tak dobrze, że ograniczona widoczność nie stanowi dla nich problemu.
Wyrzucając niedopałek papierosa do wody w końcu zobaczyłem Złotą Łanie. Wyglądała źle, chyba nawet gorzej niż ostatnim razem gdy proszono mnie o pomoc. Skrzywiłem się na ten widok i pokręciłem głową. W co on się tym razem wpakował? Uniosłem rękę w geście powitania słysząc wołanie z pokładu, po czym po trapie wdrapałem się na pokład.
- No właśnie widzę… - pokiwałem głową wymieniając z kumplem uściski dłoni, jednocześnie rozglądając się po statku i z każdym obrazem moja brew wędrowała coraz bardziej ku górze, co musiał zauważyć sam kapitan – Trochę? Stary co wyście walczyli z całą flotą w pojedynkę? - spojrzałem na mężczyznę, a słysząc jego wyjaśnienie o białym wielorybie zrobiłem duże oczy – Biały wieloryb? A co on był wielkości krakena? - pokręciłem głową z niedowierzaniem, po czym ruszyłem przed siebie aby móc lepiej ocenić obrażenia i rany tego statku.
Będąc tutaj już wielokrotnie czułem się jak u siebie. Znałem każdy zakamarek statku, każdy jego kąt, wiedziałem gdzie mogą się bardziej wychylić by spojrzeć na burtę po drugiej stronie, gdzie uważać aby za mocno nie nastąpić na deskę.
- Okey, pytanie numer jeden, ile mamy czasu żeby poskładać moją dobra koleżankę? - obróciłem się do kumpla patrząc na nią wyczekująco.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
09-03-2025, 11:34
Załoga powitała Mitcha wkraczającego na pokład charakterystycznym gestem, tak typowym dla marynarzy - przykładając kciuk do skroni lub czoła. Nieduży salut, wyraz szacunku dla człowieka, który znał się na swoim fachu i składał już nie raz “Łanię”. Następnie pozwolili, aby kapitan wyjaśnił z czym mieli do czynienia. Kenneth zaś odczekał, aż Macnair wejdzie w pełni na dek nim zobrazuje ostatnie wydarzenia. Potoczył wzrokiem po statku, skrzyżował ramiona na piersi i sarknął pod nosem. -Flota nie zrobiłaby takich szkód, patrz. - Wskazał na prawą rufę. -Bydle naruszyło również płetwę rufową, sterowanie było koszmarem, dzięki magii udało się utrzymać kierunek. Jednak ludzie mi padali jak muchy kiedy musieli non stop korzystać z różdżek. - Zaczął wyjaśniać, a kiedy padło pytanie o wielkość wieloryba, zatrzymał się i uniósł głowę w górę. -Jak wyskoczył z wody sięgał spokojnie do szczytu grotmasztu. Prawie nas zmiotło i zatopiło. - Obejrzał się na załogę. -A marynarze mają bardzo bujną wyobraźnię. - Dotknął czule parapetu jakby gładził skórę kochanki. -Wieźliśmy artefakt, który urzeczywistnia największe strachy i lęki - coś gorszego niż bogin. - Westchnął ciężko. -Jak zwykle potrzebujemy dokładnych instrukcji i wsparcia w odnowie. Moi ludzie już wiedzą co robić i normalnie bym cię nie kłopotał, ale… - Spojrzał uważnie na kumpla uśmiechając się przy tym krzywo kącikiem ust. -Odpowiedź ci się nie spodoba. - Oparł się o fokmaszt gdzie się na chwilę zatrzymali w trakcie oględzin statku. -Za sześć dni musze wypłynąć na pełne wody.
Burke dużo płacił za to, aby wypłynęli o czasie. Kapitan też narzucił swoją cenę i teraz musiał się wywiązać ze zlecenia. Nie mógł pozwolić sobie na nadwyrężenie tej znajomości - była dochodowa, choć najbliższe zlecenie sprawiało, że miał pewne obawy. Kobieta na pokładzie - na Merlina, to będzie ciężki rejs. Jeżeli była to kobieta z portu, wychowana przez morze to marynarze nie kręcili głowami. Jednak gdy był to pasażer, a w tym wypadku bardzo ważny, to zaczynały się schody. Wiedział, że będzie musiał ją trzymać w swoich kajutach, a gdy przyjdzie do kontroli, oby była chętna do grania małych scenek. Łatwiej przemycić kochankę kapitana niż “żywy towar”. -Opóźnienia nie wchodzą w grę, będzie mnie to za dużo kosztować. A za twoją pracę już załatwiłem opłatę. - Klepnął czarodzieja po ramieniu, aby wzmocnić w nim morale bo widział już to spojrzenie, które mówiło, że Macnair go prześwięci. -Potem stawiam całą butelkę i być może przywiozę coś ekstra. - Cmoknął nieznacznie podkreślając, że choć praca zapowiadała się ciężka, to jego dobry humor nie opuszczał. Przystanął. Załoga czekała na rozkazy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-16-2025, 12:25
Jako, że marynarz był ze mnie jak z koziej dupy trąba nawet nie śmiałem witać się z załogantami w ten sam sposób co oni ze mną. Każdemu z nich odpowiadałem skinieniem głową, znałem ich wszystkich, jednych lepiej, drugich gorzej, ale każdy z nich odgrywał zawsze jakąś rolę w naprawie statku kiedy była potrzebna przy tym moja pomoc. Miło było myśleć, że mam ich szacunek, to dobrze wróżyło na przyszłość, może dzięki temu nie będę zbierał bęcków jak się kiedyś nieproszony pojawię w porcie czy coś.
Słuchałem wyjaśnień kumpla z uwagę, jednocześnie wyciągając z torby notatnik. Po chwili w dłoni znalazł się również i ołówek i zacząłem notować wszystko dokładnie, jednocześnie wykonując odpowiednie obliczenia. Wychyliłem się na chwilę za rufę aby przyjrzeć się uszkodzeniom i cudem powstrzymałem się przed głębokim i głośnym westchnieniem widząc obrażenia statku. Uniosłem głowę by przyjrzeć się jak wysoki jest grotmaszt co pozwoliło mi sobie z wizualizować wielkość wcześniej wspomnianego wieloryba. W żadnym razie nie poprawiło mi to humoru. Brew powędrowała ku górze kiedy Kenny wspomniał o artefakcie, który urzeczywistnia największe lęki. Brzmiało to co najmniej intrygująco. Nie znałem się na artefaktach, nigdy się nimi jakoś specjalnie nie interesowałem, no chyba, że miały jakąś ciekawą budowę. Nie zmieniało to jednak faktu, że ten, o którym wspomniał kapitan z całą pewnością nie był za bardzo bezpiecznym przedmiotem w rękach nieodpowiednich osób.
- Oj wsparcia to wy potrzebujecie dużego… - pokręciłem głową zamykając notatnik i wyjmując z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów.
Najpierw podsunąłem ją kumplowi, a potem sam wyciągnąłem jednego, odpalając go. Dobrze, że zdążyłem wypuścić dym z płuc po pierwszym zaciągnięciu kiedy padła odpowiedź o terminie, bo z całą pewnością wyplułbym płuca.
- Sześć dni?!?! - spojrzałem na kumpla z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy - Zwariowałeś? To są uszkodzenia na przynajmniej półtora tygodnia napraw… - zacząłem, ale w ostatnim momencie się opanowałem.
Wziąłem głęboki wdech i na moment zamknął oczy. Odliczyłem do dziesięciu żeby się uspokoić po czym ponownie zaciągnąłem się papierosem. Kiedy otworzyłem oczy przez moment patrzyłem na mężczyznę w milczeniu, po czym ponownie ruszyłem na obchód pokładu, tym razem już z notatnikiem wszystko dokładnie zapisują.
- Będzie cię to kosztować co najmniej skrzynkę, a nie butelkę. - powiedziałem zatrzymując się w końcu przy sterze – Masz szczęście, że masz do czynienia z cudotwórcą. - uśmiechnąłem się pod nosem – Jeśli chcecie wyruszyć za sześć dni zapomnijcie o wolnym panowie! - powiedziałem dostatecznie głośno by ci na dole mnie słyszeli - Będziecie zapierdalać na okrągło. - przeniosłem spojrzenie na przyjaciela, po czym znów skupiłem się na swoich notatkach – A z czystej ciekawości, co ci się tak śpieszy? - spytałem zaciekawiony nie przestając zapisywać i liczyć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
10-06-2025, 19:38
-Nietypowa sprawa, bardzo nietypowa. - Mruknął w końcu, a w tonie zabrzmiała ta charakterystyczna dla niego nuta między zmęczeniem a rozbawieniem, jakby sam nie wiedział, czy ma się z tego śmiać, czy raczej przeklinać los. Zaciągnął się papierosem, który przed chwilą dostał od Mitcha, pozwalając, by dym wypełnił mu płuca i na moment rozproszył gorycz słów, które miał wypowiedzieć. Spojrzał na horyzont, na mgłę, która spowijała dalekie maszty innych statków, i dopiero wtedy kontynuował. -Pewien bardzo bogaty klient, i mam tu na myśli naprawdę bogaty, taki, co liczy galeony nie w sakwach, a w kufrach, zażyczył sobie dostarczenia przesyłki, która… - urwał, szukając odpowiedniego określenia, ale żadnego nie znalazł. -Powiedzmy, że nie znosi zwłoki. Dosłownie. Ma krótki termin ważności. - Rzucił okiem na Mitcha z tym swoim półuśmiechem, który mówił więcej niż słowa. Nie był to jednak uśmiech triumfu. Raczej ironii i bezsilności człowieka, który wie, że wdepnął w coś, czego wolałby nie tykać.
Zerknął na pokład, gdzie jego ludzie rozkładali już liny, unosili skrzynie i zabezpieczali żagle. Działo się. Z każdym uderzeniem młotka Łania powoli odzyskiwała życie, jakby czuła, że jej kapitan znów rzuca jej wyzwanie. Kenneth przeciągnął dłonią po karku, a potem po materiale starego płaszcza – ruch, który często wykonywał, gdy coś go gryzło. -Nie pytaj co to dokładnie. - Powiedział w końcu cicho, zniżając głos tak, by tylko Macnair go słyszał. - Im mniej wiesz, tym spokojniej będziesz spał. Mnie wystarczy, że wiem, kto zlecił. A ten, jak coś obiecuje, to nie po to, żeby można było go sprawdzać.- Odrzucił niedopałek przez reling, patrząc, jak spada w morską toń. -Termin jest nieprzesuwalny. Jeśli zawalę, stracę kontrakt, reputację i prawdopodobnie statek, bo kupcy tacy jak on potrafią upominać się o swoje bardzo konsekwentnie. - Zamilkł na chwilę, pozwalając, by wiatr porwał resztę dymu z papierosa. W oczach miał tę znajomą stal, mieszaninę determinacji i lekko ukrytego niepokoju. -Nie pierwszy raz robię dla niego kurs, ale tym razem pachnie to czymś większym niż zwykły szmugiel. - Dodał, obracając się w stronę Macnaira.-Dlatego właśnie potrzebuję, żeby Łania była w formie. Jeśli mam wejść na głębokie wody, chcę mieć pewność, że mój statek i moi ludzie nie zawiodą.
Podszedł kilka kroków bliżej, zatrzymując się przy Mitchu. -Zrób, co możesz. Wiem, że cudotwórcą nie jesteś bez powodu. - Rzucił krótko, a kąciki jego ust drgnęły w ledwie zauważalnym uśmiechu. -Jak to skończymy, masz u mnie nie tylko skrzynkę, ale i tydzień spokoju z darmową kajutą. Bez pracy, bez zleceń. Tylko rum, morze i cisza.
Załoga słyszać słowa Macnaira wydała z siebie dźwięk, który był mieszaniną potwierdzenia gotowości do pracy oraz jękiem zawodu, że tawerny to zobaczą dopiero jak dopłyną do kolejnego portu. Jednocześnie wiedzieli, że za tą pracą idą duże pieniądze. Chcieli zarobić, musieli najpierw przyłożyć rękę do naprawy statku. Kenneth zdjął swój płaszcza, który powiesił przez burtę i zaczął podwijać rękawy koszuli. -[b]To jak, Macnair? Od czego zaczynamy?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-12-2025, 15:35
Na ogół nie wciskałem nosa w sprawy innych, zwłaszcza Kennetha, doskonale wiedząc, że nie wszystkie jego interesy są legalne. Nie tak, żeby mnie to nie interesowało, czasami wychodziłem z siebie z ciekawości, ale mimo wszystko nie była to moja sprawa. Za dzieciaka kilka razy znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim momencie na Nokturnie, a potem długo żałowałem. Chociaż domyślałem się, że interesy przyjaciela były o wiele bardziej zagmatwane i z pewnością niebezpieczne niż te, których był świadkiem w przeszłości.
Uniosłem zaintrygowany brew ku górze, odrywając wzrok od notatnika.
- No proszę, jakich się kontaktów dorobiłeś ulala. - uśmiechnąłem się pod nosem, po czym lekko pokręciłem głową z rozbawieniem, ale po chwili spoważniałem - No rozumiem, rozumiem. Gruba ryba dycha ci nad karkiem. - dodałem spokojnie, a widząc ten znany mi półuśmiech doskonale wiedziałem o co chodzi.
Znaliśmy się już jakiś czas i może nie czytaliśmy z siebie jak z otwartych ksiąg, ale każdy z nas miał tiki, których po prostu nie dało się ignorować i w końcu oboje poznaliśmy swoje. Dlatego też się dobrze dogadywaliśmy, wystarczyło zobaczyć konkretny tik i już wiedzieć o co chodzi temu drugiemu. O właśnie tak jak teraz, te potarcie karku.
- Jasne, nie będę się więcej wypytywał. - uniosłem ręce w geście poddańczym- Pamiętaj, wychował mnie Nokturn, wiem jak trzymać gębę na kłódkę. - dodałem z lekkim uśmiechem - Zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyś zachował swoją reputację i tą piękną mordkę, na którą lecą wszystkie panny w portach. - mimowolnie zaśmiałem się.
Może sytuacja wcale nie była kolorowa, ale nie można było się załamywać. Jakbym miał takie podejście, to dzisiaj nie stałbym tutaj, tylko pewnie skończył jak mój ojciec, gdzieś w rynsztoku, zadźgany na śmierć. Spojrzałem na kumpla i przez moment milczałem. Wiedziałem doskonale, że Kenneth prowadzi nierzadko niebezpieczne życie, ale chyba pierwszy raz widziałem na jego twarzy przejęcie. Czy naprawdę człowiek, dla którego teraz pracował miał tak długie ręce i kontakty, że mógł zagrozić komuś takiemu jak kapitan Złotej Łani? Kiedyś może ciężko byłoby mi w to uwierzyć, ale teraz zdecydowanie znałem lepiej świat, zdecydowanie lepiej znałem się na ludziach. Byłem więc w stanie uwierzyć w każde jego słowo.
- Tylko uważaj na siebie stary… - odezwałem się w końcu, patrząc na niego uważnie - Poważnie mówię, czasami gra jest nie warta świeczki. - poklepałem go po ramieniu, po czym już przeniosłem spojrzenie na pokład.
Nie przewidywałem, że załoga będzie skakać ze szczęścia na wieść, że po ciężkim rejsie czeka ich więcej ciężkiej pracy. To byli zaprawieni w bojach faceci, doskonale wiedzieli, że życie nie jest usłane różami. Przy okazji też, niektórzy z nich, byli prości jak budowa cepa, więc jeśli na horyzoncie widniało widmo wysokiej zapłaty, po prostu brali się za robotę czy im się to podobało czy nie.
- Ach tydzień wolnego…marzenie. - zaśmiałem się pod nosem - Wystarczy mi skrzynka dobrego alkoholu, a wakacje to ty sobie spraw, przyda ci się odpoczynek. - wyrwałem kartkę z notatnika, po czym mu ją podałem - Tu masz listę potrzebnych rzeczy. Smary, papy klejące, deski, będę potrzebował też kilka preparatów, które pozwolą mi nałożyć zabezpieczenia, wzmocnimy trochę te łajbę. - pokiwałem głową - Wyślij kogoś po to już teraz, najlepiej tego…no jak mu tam…no wiesz, który, też kulawy, on już wcześniej robił zakupy. A my bierzmy się do roboty, trzeba oczyścić pokład i ładownie, muszę jeszcze dokładnie zobaczyć obrażenia pod pokładem, więc prowadź kapitanie. - dopaliłem papierosa do końca, a niedopałek pstryknąłem palcami za burtę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
10-13-2025, 22:06
-Wiesz, że nie potrafię odpoczywać. - Mruknął półgłosem, gdy tylko Mitch wspomniał o wakacjach. W jego tonie pobrzmiewało coś między ironią a szczerością. W rzeczywistości, gdyby przyszło mu siedzieć na brzegu bez statku, bez celu, bez fal bijących o burtę to czułby się jak martwy. Dla Fernsby’ego morze było przekleństwem i błogosławieństwem jednocześnie. Zabrało mu więcej niż dało, ale to właśnie na jego wodach czuł się najbardziej żywy. Przyjął od czarodzieja kartkę z listą i rzucił na nią okiem. Litery były pochyłe, szybkie, nierówne – tak pisał ktoś, kto myślał szybciej, niż zdążał stawiać kolejne znaki. -Dobra, znam kogoś, kto się tym zajmie. - Skinął głową i natychmiast spojrzał w stronę jednego z marynarzy – chudego, rudego chłopaka z krzywą nogą, który właśnie taszczył skrzynkę smoły. – Freddie!- zawołał, unosząc głos tak, że echo odbiło się od pokładu. - Zostaw to, weź sakiewkę z mojej kajuty i przynieś, co Macnair potrzebuje. Wiesz, gdzie kupować. I nie kombinuj, tym razem dokładne wyliczenia.
Rudy chłopak uśmiechnął się szeroko, salutując krzywo i zaraz zbiegł kulawo pod pokład, a potem po trapie, by wtopić się w tłum, który kłębił się w porcie.
Fernsby spojrzał jeszcze przez moment w kierunku, w którym chłopak odchodził, po czym zwrócił się z powrotem do Mitcha. -Nie martw się, wiem, kiedy gra nie jest warta świeczki. – powiedział to spokojnie, niemal lekko, ale w jego oczach był ten rodzaj determinacji, który nie zostawia miejsca na rozsądek. Bo jego świeczka już się paliła, a kości w grze zostały rzucone. Mógł jedynie podbijać stawkę. Ruszył przodem, prowadząc Macnaira ku zejściu pod pokład. Przechodzili obok załogantów, którzy przygotowywali się do pracy. Dwóch z nich rozciągało płótno nad rozbitą burtą, trzeci rozrabiał smołę, a kolejni znosili narzędzia. Wszyscy wiedzieli, że czeka ich ciężka robota. Kenneth tylko skinieniem głowy potwierdzał ich gotowość; nie potrzebowali słów. Zeszli po schodach na dolny pokład. W powietrzu unosił się zapach soli, pleśni i mokrego drewna. W półmroku, w świetle różdżek, widać było pęknięcia na kadłubie - głębokie, miejscami sięgające aż do poszycia. Kapitan przesunął dłonią po jednej z desek, z której wciąż sączyła się wilgoć. -Tu oberwaliśmy najmocniej. Woda lała się strumieniem, musieliśmy zatkać to starymi płachtami, zanim zaczęło zalewać ładownię. - Westchnął i oparł się barkiem o najbliższy słup podtrzymujący konstrukcję.-Gdyby nie czary, dawno byśmy leżeli na dnie. -Za dużo razy już widział, jak Łania dostaje w kość. Zawsze ją poskładali, zawsze płynęli dalej. Fale waliły jak wściekłe, a niebo pękało nad nimi. Miał wrażenie, że samo morze próbowało ich zatrzymać. Czasami miał wrażenie, że każdy rejs to próba i pewnego dnia morze w końcu uzna, że zdał je aż za dobrze. Odegnał ponure myśli i wyprostował się, odgarnął włosy z czoła i uśmiechnął – ten sam wilczy, przekorny uśmiech, który znała już cała jego załoga. -Mamy sześć dni. Ty robisz swoje, ja dopilnuję, żeby ludzie nie odpadli po drodze. Łania jeszcze pokaże, że nie byle bestia potrafi ją złamać. - Kiedy ruszył z powrotem ku schodom prowadzącym na pokład, jego kroki znów zabrzmiały pewnie, jakby ciężar, który chwilę temu dźwigał, zniknął wraz z ostatnim tchnieniem dymu z papierosa.
Zanim zdążyli wejść po schodach na górny pokład, nad ich głowami rozległ się krzyk.
-Kapitanie!- głos niósł się echem między belkami.- Ktoś chce się z tobą widzieć! Mówi, że to pilne!
Kenneth uniósł wzrok, mrużąc oczy w kierunku światła wpadającego z góry. Mgła znów zaczęła wciskać się przez otwarte luki, a przez nią majaczyła sylwetka jednego z marynarzy wychylającego się znad relingu. W jego postawie widać było lekkie napięcie , jakby wiedział, że ten, kto przyszedł, nie był typowym klientem z portu.
-Pilne, powiadasz…- mruknął pod nosem i spojrzał porozumiewawczo na Macnaira. -Zawsze wtedy, kiedy nie ma na to czasu. - Kiedy wyszedł na pokład, ujrzał mężczyznę stojącego przy trapie. Nie był to nikt z miejscowych. Ubrany był zbyt czysto, zbyt porządnie w płaszcz z ciemnego sukna, rękawiczki, eleganckie buty, które nie znały błota doku. Twarz gładko ogolona, włosy zaczesane do tyłu, a w dłoni skórzana teczka. Nie wyglądał na kogoś, kto sam nosił skrzynie, raczej na tego, kto kazał innym to robić.
-Kapitan Fernsby, jak mniemam? -Głos miał miękki, przesadnie grzeczny. -Nazywam się Percival Goss. Reprezentuję pewien interes z Birmingham. Szukaliśmy kogoś z odpowiednią dyskrecją i doświadczeniem w transporcie.
Kenneth nie odpowiedział od razu. Zbliżył się powoli, mierząc go spojrzeniem. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy ich dzieliło kilka kroków.
-Zdarza mi się przewozić różne rzeczy. Ale zależy, jakie i dokąd. - W tonie kapitana nie było ani grama kurtuazji.
-Zatem od razu do rzeczy. - Goss uchylił teczkę, wydobywając z niej złożoną mapę i dokument.- Mój pracodawca posiada pewien ładunek, który musi dotrzeć do Hamburga. Dyskretnie, bez zbędnych pytań i bez formalności. Czas dostawy – pięć dni. Oferujemy bardzo hojny ekwiwalent.- Mężczyzna mówił z wyuczonym spokojem, ale jego oczy zdradzały coś innego; gorączkowy błysk, jakby ta „propozycja” nie była jego pomysłem, lecz rozkazem, który musiał zrealizować. Kenneth wysłuchał go w milczeniu. Z każdą sekundą jego mina stawała się twardsza, aż w końcu uniósł dłoń, przerywając wywód.
-Do Hamburga nie płynę. I nie biorę ładunków od ludzi, którzy nawet nie raczą powiedzieć, co w nich siedzi.
-Kapitanie, zapewniam, że…
-Nie- powtórzył, tym razem ostrzej.-Mam już trasę, klienta i termin. A jak pan się dobrze rozejrzy, to zobaczy, że ten statek ledwo zipie po ostatnim rejsie.
Percival Goss przez chwilę milczał. Próbował się uśmiechnąć, ale uśmiech wyszedł krzywo, bardziej jak grymas.
-Mój pracodawca bardzo nie lubi odmowy, kapitanie.
Kenneth odwrócił się do niego bokiem, splótł ręce za plecami i popatrzył na horyzont.
-To niech się przyzwyczaja. - Spojrzał na niego przez ramię. -Żegnam
Goss otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale gdy spotkał spojrzenie Fernsby’ego, zrozumiał, że nic z tego nie będzie. Zamknął teczkę i skinął chłodno głową. Odwrócił się na pięcie i odszedł po trapie bez słowa, znikając we mgle portu, a wyminął go rudy chłopak utykając na jedną nogę. -Freddie! - Kenneth od razu się rozpogodził. Obok marynarza szedł krępy osiłek, który ciągnął dwukółkę. Rudzielec machnął różdżką i zakupione towary zaczynały lądować na pokładzie skąd zabierała je załoga. Fernsby dołączył do Mitcha. -Robota czeka.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-15-2025, 19:28
- I właśnie to mamy ze sobą wspólnego. - pokiwałem głową z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Rzadko brałem wolne, a jeśli juz w ogóle to tylko dlatego, że organizm się tego domagała. Był to jednak przeważnie jeden dzień na regeneracje, a potem znów do roboty. Projekty nie miały się same zrealizować, szkice same narysować. Moja niechęć do samopiszących piór sprawiała, że korzystałem ze staroświeckiego ołówka, jednak moja awersja do pióra wynikała również z nieufności. Przyrząd nie znałby mojego toku rozumowania, moich skrótów myślowych oraz oznaczeń, które sam wymyśliłem. Ręka już je pamiętała, nie raz łapałem się na tym, że coś pochłonęło mnie tak, że zanim zdążyłem się zorientować notatki i szkice były zapisane, a ja nie miałem pojęcia kiedy to wszystko się stało. Z jednej strony było to moją zaletą, z drugiej wadą.
Powiodłem wzrokiem w kierunku chłopaka, po którego zawołał Kenneth. A więc jego imię było Freddie, ale tak właśnie o niego mi chodziło. Ilekroć pomagałem przy Łani on najlepiej robił zakupy z list, które przygotowywałem. Dobierał odpowiednie rzeczy o porządnej jakości, na których mi zależało. Wnioskując po jego szerokim uśmiechu doszedłem do wniosku, że też lubił to zadanie, albo po prostu cieszył się na sposobność zejścia na ląd chociaż na chwilę.
Moment później już ruszyłem za kumplem pod pokład. Nie specjalnie uspokoiły mnie jego słowa, ale no cóż, nie miałem nad nim żadnej siły sprawczej. Pozostawało mi jedynie wierzyć, że wie co robi i naprawdę potrafi wycofać się w odpowiednim momencie, chowając dumę do kieszeni. Kiedy znaleźliśmy się na dole od razu dotarł do mnie ten charakterystyczny zapach. Mruknąłem pod nosem „Lumos” i rozejrzałem się dokładnie po wnętrzu. Tak jak się spodziewałem, nic się nie zmieniło. Było w tym coś przyjemnego, świat na około szalał i biegł przed siebie, a Łania nadal pozostawała taka sama. No może oprócz tych uszkodzeń.
- Yhym, widzę. - pokiwałem głową oświetlając sobie wskazany przez niego fragment - Ale jak na prowizorkę to naprawdę wam nieźle poszło. Uczycie się znaczy. - uśmiechnąłem się pod nosem, sięgając po notatnik i zapisując w nim kilka rzeczy - Kurde chyba wystawie jakieś ogłoszenie w prasie, że będę przyjmował zlecenia na naprawy statków. Krocie bym na tym zarobił ja nic, postawiłbym chatę za te zarobione pieniądze, Mildred byłaby zachwycona. - zaśmiałem się pod nosem zamykając zeszyt i już powoli kierując się do wyjścia spod pokładu.
Czy wspominałem, że normalnie nie wciskałem nosa w nie swoje sprawy? No cóż, tym razem jednak jakoś nie mogłem się powstrzymać. Słysząc, że Kenneth ma gościa, ciekawość wygrała i kiedy kapitan ruszył na spotkanie z petentem trzymałem się kilka kroków za nim, by w końcu oprzeć się o balustradę. Jakoś nie specjalnie kryłem się z tym, że ich słucham. Zlustrowałem nieznanego jegomościa wzrokiem od stóp do głów, szybko dochodząc do wniosku, że raczej nie był stałym bywalcem portu. Był na to zbyt elegancko. Zdecydowanie bardziej wyglądał na ten typ, który na co dzień siedzi przy biurku z nosem wciśniętym między stronice książek. Nie żeby było w tym coś złego, ale zdecydowanie nie wiedział z kim ma w tym momencie do czynienia. Z resztą Fernsby szybko dał mu to do zrozumienia. Obserwowałem tą wymianę zdań z widocznym rozbawieniem wymalowanym na ustach, a kiedy mężczyzna opuszczał trap z niczym mimowolnie zaśmiałem się cicho pod nosem.
- I to się nazywa mistrzowskie odprawienie kogoś z kwitkiem. - spojrzałem na kumpla z nadal widocznym rozbawieniem, a po chwili również dostrzegłem wracającego Freddiego - Szybko się uwinął, idealnie. - pokiwałem głową z zadowoloną miną - Dobra, nie ma co czekać. Najpierw musimy zająć się dołem, więc trzeba stamtąd wszystko wynieść. - powiedziałem ściągając skórzaną kurtkę i przez moment się zawahałem przed podwinięciem rękawów swetra.
Mroczny Znak na przedramieniu nie był powodem do wstydu, wręcz przeciwnie. Szczyciłem się nim i byłem z niego dumny, jednak na razie nie chciałem aby ktokolwiek go zobaczył. Zrezygnowałem więc z podwijania rękawów i ruszył ponownie pod pokład aby pomóc w jego opróżnianiu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
10-21-2025, 13:16
Słyszał wielokrotnie, że Łania była już zniszczona i przestarzała. Padały propozycje tego, że należy zainwestować w nowy statek. Kapitan wtedy groził wybuchem niczym zalewająca pokład fala sztormowa. Łania była w kwiecie wieku, weteranka morskich wypraw i naszpikowana zabezpieczającymi runami jak żaden inny statek. Dlatego była uznawana za jeden z lepszych statków w czarodziejskiej społeczności. Wiedział jak ją ukryć przed oczami mugolskimi, jak unikać niemagicznych szlaków kontroli. A magiczne wiedział jak obchodzić. Łania była idealnie dostosowana do swojej pracy - wymiana nie wchodziła w rachubę. I dlatego potrzebował takich ludzi jak Macnair, a nie byle łachudry, która mocna jest w gębie, ale wiedzy ma tyle co chłystek w porcie mianujący się specjalistą. I choć Mitch mało nie wołał, to nie miał oporu płacić mu tej stawki.
Przedziwny gość z nieokreślonym ładunkiem zwiastował kłopoty. Czuł to czubkiem swojego nosa, ale nie mógł sobie pozwolić teraz na niewiadomą. Miał inny ładunek do przewiezienia, równie niepewny. Zawisł nad nim potencjalny problem, którym miał zamiar zająć się zdecydowanie później. Zapamiętał nazwisko, które sprawdzi po powrocie z wyprawy. Teraz patrzył jak Freedie opróżnia sprawnie dwukółkę. Ciężkie wory unosiły się w powietrzu z łatwością, w tej części portu nie musieli unikać magii, ale kawałek dalej należałoby je nosić już na plecach. Mugole tę część uważali za starą i zrujnowaną, a kiedy ośmielali się przekroczyć stare zawaliska widzieli jedynie zniszczoną część portu, a nie żyjące doki. Kenneth zerknął na kumpla. -Wielu magicznych statków nie masz. Chcesz reperować te mugolskie? - Zaciekawił się, bo nie był przekonany, że czarodziej chciał obcować z niemagicznymi. Potem zaś zerknął w tłum, gdzie zniknął nieproszony gość. -Tacy zawsze wracają. Są upierdliwi jak druzgotki. - skomentował całą sytuację, a następnie przeniósł spojrzenie pod pokład. -Panie Bones! - Zakrzyknął w głos, a bosman pojawił się obok niego jakby właśnie teleportował się z jednego krańca statku na drugi, byle nie kazać kapitanowi czekać. -Zbierz załogę i pod dek nosić rzeczy, ma być opróżnione w pół szklanki!
Bosman zasalutował by zaraz zabrać się za wykonywanie rozkazu.
Marynarze krzątali się w ładowni, gdzie powietrze miało konsystencję oleju i smak soli zardzewiałej od wilgoci. Czuć było fermentującą smołę, stęchłe worki z kawą i coś jeszcze; tę słodkawą nutę gnijących owoców, które pękły w skrzyniach podczas ostatniego sztormu. Deski, spęczniałe od wilgoci, skrzypiały pod ich butami, gdy zrzucali kolejne skrzynie na pokład: jedne pełne gwoździ i śrub, inne z porcelaną, co dźwięczała żałośnie przy każdym uderzeniu. Ich dłonie, poruszały się z mechaniczną precyzją, a każdy ruch miał w sobie coś z rytuału: zgięcie kolan, podniesienie ciężaru, chrząknięcie, uderzenie o drewno, a potem ten krótki, ledwie uchwytny moment ulgi, gdy skrzynia spoczywała już w świetle dnia. Powietrze gęstniało od pyłu, drobiny unosiły się w wąskich smużkach światła jak stado miniaturowych owadów; gdzieś w kącie rozlał się olej i na jego powierzchni tańczyły tęczowe plamy. Jeden z marynarzy, siwy i chudy jak cień, splunął, a ślina wylądowała na skrzyni z wybitym napisem Santos – 1847; inny, młodszy, poprawił chustę na szyi i przez chwilę patrzył na własne odbicie w kawałku miedzi, zanim wrócił do dźwigania. Na zewnątrz słychać było zgrzyt łańcuchów i nawoływania majtków, zapach morza mieszał się z aromatem spoconych ciał i starych lin, które nasiąkły życiem tylu rejsów, że same zdawały się oddychać. Ładownia powoli pustoszała, odsłaniając blachy poszycia, przesiąknięte rdzawymi plamami, niczym ciało noszące ślady przeszłych chorób. Z sufitów zwisały strzępy grubego lnu, kołysane powietrzem z otwartych włazów. W miarę jak skrzynie znikały, przestrzeń napełniała się głuchym i twardym echem, jakby statek oddychał coraz pełniej, przygotowując się do swojej kuracji. -Gotowe. - Oznajmił Kenneth kiedy bosman dał znać, że praca została wykonana. Wybito kolejną szklankę, która oznajmiała upływ czasu. A ten zaczynał się bardzo kurczyć. Każdy kto stał na pokładzie wiedział, że czekają ich intensywne dni nim znów wyruszą w rejs. Nikt się nie sprzeciwiał - byli gotowi do dalszej pracy.

|zt dla Kennetha
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.