• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Pokątna > Sklep zielarski Mulligrubs Materia Medica
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-10-2025, 18:22

Sklep zielarski Mulligrubs Materia Medica
Tuż obok apteki można znaleźć sklep zielarski "Mulligrubs Materia Medica", gdzie powietrze przesycone jest intensywnym zapachem ziół, kory drzew, suszonych grzybów i starych pergaminów. Z zewnątrz przypomina zwykły, ciemny lokal, lecz po wejściu do środka klient ma wrażenie, że znalazł się w słonecznej, przestronnej szklarni. Do lady, gdzie stoi kasa, prowadzą kręte alejki, wzdłuż których postanowiono donice z wieloma gatunkami magicznych roślin i grzybów. Jest również kilka wąskich alejek pomiędzy wysokimi regałami, na których ustawiono tysiące fiolek, pęczków ziół, woreczków i słoików z etykietami zapisanymi ręcznie. W powietrzu unoszą się drobinki pyłu i płatki ziół, które czasem lądują klientowi na ramieniu. Na końcu alejek można znaleźć blat z rozłożonymi moździerzami i wagami, gdzie zielarz przyrządza na żywo specjalne mieszanki.


    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
08-28-2025, 23:09
21 marca ‘62
Drzwi sklepu zielarskiego zatrzasnęły się za nią z irytującym skrzypnięciem, jakby chciały przypomnieć jej o kolejnym obowiązku, z którym musiała się zmierzyć. Zwykle to ojciec zajmował się towarem dostarczanym do Apteki, ale w tym miesiącu… cóż, w tym miesiącu nie zrobił nic. Zresztą, od dawna nie robił nic. Nie żeby potrzebowała jego pomocy. Od dawna wiedziała, że potrafi poradzić sobie sama, ale jego obecność, ta jego wieczna bierność, była jak drzazga pod paznokciem. Gdyby tylko miał odrobinę przyzwoitości i przepisał na nią Aptekę, którą i tak kompletnie się nie interesował… byłoby po sprawie. Nie musiałaby na niego patrzeć, nie musiałaby słuchać jego westchnień, nie musiałaby dzielić z nim tego samego powietrza, które zdawało się zatruwać jej płuca bardziej niż opary eliksirów. Doprowadzał ją do szału. Nie pomagał przy matce, która niemal nie podnosiła się z łóżka. Nie pomagał jej w Aptece, której prowadzenie wymagało nie tylko pracy, ale i odpowiedzialności. Nawet z jego własnymi wierzycielami musiała radzić sobie sama, jakby była nie tylko córką, ale i murem oddzielającym go od konsekwencji jego własnych błędów. Pasożyt. Słowo to paliło ją na języku tak mocno, że gdyby je wypowiedziała, z pewnością spaliłoby resztki jej własnej przyzwoitości. A jednak wciąż istniała w niej jakaś krucha, irytująca nić wspomnień, która trzymała ją przy nim na tyle mocno, by rano siadała do śniadania naprzeciwko niego. Do tego zawsze miał siłę, do pojawienia się przy stole, do chrupnięcia kromki chleba, do skomentowania, że herbata jest za mocna. Jakby to była jego życiowa specjalność. Śniadania. Tego nigdy nie zapominał.
Chciałaby móc operować swoim losem. Tak zwyczajnie. Nie potrzebowała nikogo by dojść po swoje i może były to nazbyt śmiałe słowa jak na dwudziestojednolatkę, ale przeczuwała… po prostu przeczuwała, że zwyczajnie poradziłaby sobie lepiej bez nich wszystkich opierając się zaledwie na własnym ramieniu. Może tak właśnie mieli wszyscy narcystyczni. Może miała ku temu inne powody.
Szybkim krokiem podeszła do lady, przy której dostrzegła młodą kobietę. – Przyszłam odebrać zamówienie – zaczęła chłodnym głosem. – Apteka Kruegerów, Edynburg. – wyrecytowała. Kruegerów. Dobre sobie! Przecież była tam sama. Dopiero po chwili uniosła wzrok i spojrzała prosto na twarz stojącej naprzeciw dziewczyny. Zamarła. Nie, to nie było przypadkowe wrażenie, tę buzię pamiętałaby wszędzie. Słodka, niemal anielska aparycja, za którą kryły się pomysły rodem z najciemniejszych czeluści piekieł. Nigdy by jej nie pomyliła. Nigdy. W końcu nie minęło aż tak wiele czasu od skończenia szkoły. Chłód natychmiast stopniał, a w jej oczach błysnęło szczere rozbawienie. W duchu już układała dziękczynny list do ojca. Po raz pierwszy od dawna zrobił coś pożytecznego, choć pewnie całkiem nieświadomie. - No, a kogo to moje oczy widzą - odezwała się już zupełnie innym tonem, opierając się swobodnie o ladę i unosząc brew w wymownym geście. - A nie mówiłam, że się jeszcze spotkamy? -dodała, tym razem z uśmiechem, w którym ironia mieszała się z autentyczną radością. Świat, wbrew pozorom, wcale nie był taki wielki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Violet Macnair
Czarodzieje
Feelings are just visitors. Let them come and go.
Wiek
21
Zawód
wróżbitka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
5
OPCM
Transmutacja
0
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
19
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
09-17-2025, 20:22
- Violet, niedługo wrócę. Muszę co kilka godzin opryskiwać moje dyptamy specjalnym eliksirem, inaczej pokrywają je lamparcie cętki i zaczynają żółknąć! - mówiła starsza czarownica, niezgrabnymi ruchami próbując włożyć rękę w jeden rękaw płaszcza, a później drugim, stęknęła przy tym z wysiłku, bo w jej wieku (Violet nigdy nie pytała, podejrzewała jednak, że jej pracodawczyni musi mieć najpewniej już jakieś sto lat) nawet tak proste czynności wywoływały trudność. A jako, że mówiąc przeciągała nieco samogłoski z wyjątkowo irytująca manierą, młoda pracownica sklepu zielarskiego miała wrażenie, że trwa to wieczność. Nie mogła doczekać się wyjścia staruszki ze sklepu. Nie dlatego, że tak bardzo jej nie lubiła (bywały jednak dni, kiedy okropnie działała ciemnowłosej na nerwy), ale w skórzanej torbie, którą zostawiła w skrzyni pod blatem zostawiła świeżutkie wydanie najnowszej powieści romantycznej autorki nagrodzonej ostatnio specjalnym wyróżnieniem przez czasopismo Abrakadabra. Kupiła tę książkę wczorajszego popołudnia (nie było łatwo, musiała zdzielić łokciem jakąś starą raszplę) i spędziła nad nią cały wieczór i pół nocy. Zmusiła się do zgaszenia świecy i wypiła zioła na dobry sen, aby w ogóle zasnąć.
Praca w ogóle jej nie szła, od schylania się do donic prędko rozbolał ją kręgosłup, a wypite dwa kubki kawy przyśpieszyły jedynie bicie serca, powieki pozostały jednak ciężkie i klejące się do siebie. Z ulgą przyjęła więc dźwięk trzaśnięcia drzwi, których znów nie przytrzymała staruszka i zdjęła rękawice zostawiając przesadzanie kolcokwiatu na później - w połowie roboty. Przeciągnęła się lekko i zanurkowała pod blat, wyciągnęła z torby książkę, wokół której krążyły jej myśli od kilku godzin i usiadła na stołku przy biurku za blatem. Tak, aby mieć na oku drzwi wejściowe. Przygotowała sobie nawet kawałek pergaminu z listą komponentów, na które musiały żłożyć u kontrahentów zamówienie - na wypadek, gdyby musiała tłumaczyć się szefowej dlatego nie przesadza kolcokwiatów do większych donic.
Przekartkowała książkę, szukając strony, na której skończyła - i pozwoliła porwać się historii o dziewczynie, która zakochała się w wilkołaku, ale je najlepszy przyjaciel, blady Vlad z Rumunii, przestrzegał ją przed tym potworem. W momencie, kiedy Vlad niespodziewanie pocałował główna bohaterkę niemal krzyknęła z wrażenia i zasłoniła dłonią usta. Musiała zamknąć tę książkę i złapać oddech z tych emocji! Wtedy dopiero podniosła głowę, a jej wzrok napotkał zielone, niemal kocie oczy Loretty Krueger, z którą spędziła niezliczoną ilość godzin w bibliotece Hogwartu. Nie zapomniała ich, chociaż minęło wiele miesięcy od ich ostatniego spotkania. Rok? Dwa lata. Rok na pewno, nie potrafiła sobie przypomnieć. Patrzyła na nią jednak trochę nieprzytomnie, przez chwilę. Nic jednak dziwnego, w Hogwarcie też jej się to zdarzało, nierzadko sprawiała wrażenie zamyślonej albo lekko nieobecnej duchem.
- Loretta! - krzyknęła dwa uderzenia serca Violet, odzyskując rezon i przytomność. Zerwała się ze stołka, książka spadła z jej kolan na podłogę, a bohaterowie poruszający się na okładce piszczeli coś cicho z oburzenia. - Kopę lat! Ależ pięknie wyglądasz, moja piękna! - mówiła, okrążając blat, aby podejść do blondynki z rozłożonymi ramionami. Objęła ją pierwsza, nie czekając na reakcję, ucałowała w policzek i uścisnąwszy ją odsunęła się, aby móc się dobrze pannie Krueger przyjrzeć. - Przejęłaś już rodzinny biznes? - zagaiła pogodnym tonem, wspierając się ramieniem o blat. - Masz może potwierdzenie zamówienia?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
09-23-2025, 11:56
Czasem miała wrażenie, że od opuszczenia szkolnych murów minęły całe dekady, choć przecież w rzeczywistości były to zaledwie cztery lata. Pamięć potrafiła płatać jej figle, a te wszystkie obrazy, rozmowy, zapach kamiennych korytarzy wciąż były w niej żywe i gotowe wrócić, gdyby tego potrzebowała. Jednak tamta dziewczyna, zapatrzona w czubek własnego nosa, uparcie beztroska, wydawała się już kimś bardziej obcym. Merlin jej świadkiem, że przez te lata dorosłość nie pytała jej o zgodę. Zmuszała. Narzucała role, których przyjmować nie chciała i decyzje, na które nie była gotowa. Choroba matki przyszła nagle, brutalnie. Grunt, po którym do tej pory chodziła w jednej chwili stał się bardzo grząski, a ona wiedziała, że nie ma już powrotu. Nigdy nie odzyska tego samego poczucia stabilności. Są takie wydarzenia, które zmieniają człowieka nieodwracalnie i to było właśnie jedno z nich. Bo może trywialnie na tym jej tylko zależało – by móc być sobą. By realizować swoje ambicje, swoje cele, a nie łatać dziury w życiu innych i to z powinności, a nie z prawdziwej chęci. Pewnie nie była w tym też jedyna, ale na innych nie skupiała się tym bardziej. Jeżeli miała komuś współczuć to pewnie tylko sobie.
Znajoma twarz niemal od razu przywołała w jej głowie wspomnienia. Wspólne przesiadywanie w bibliotece, wspólne konspirowanie, wszystko wtedy zdawało się być łatwiejsze. Prostsze. Nawet kłopoty smakowały inaczej, bo dzieliło się je na pół. Teraz wiedziała, że to była tylko dziecięca naiwność, złudzenie bezpieczeństwa, ale za to piękne złudzenie.
Skupiła spojrzenie na czarownicy, jakby chciała sprawdzić, czy czas odcisnął na niej swoje piętno. Rozpoznałaby ją wszędzie – to bystre spojrzenie, które rzadko dawało się oszukać, uprzejmy ton, za którym czaiły się prawdziwe emocje. Doskonale wiedziała, że potrafiła równie mocno okazywać niezadowolenie co uśmiech i po prostu taka była. Szczera. A przynajmniej taka jej się zawsze wydawała.
Odwzajemniła uścisk i pozwoliła, by na jej twarzy rozlał się szerszy uśmiech, zabarwiony znajomym rozbawieniem. Miły komplement połechtał jej ego i przypomniał, dlaczego w szkole tak dobrze się dogadywały. - Nic się nie zmieniłaś - stwierdziła, przyglądając się jej twarzy trochę zbyt długo, z bezczelnością. - Nieskalana zmartwieniem, czy raczej znalazłaś jakieś cudowne specyfiki, którymi powinnaś się podzielić? - poruszyła brwiami w wymownym geście. Komplementy zawsze działały, zwłaszcza gdy były rzucone w tak trywialny i kobiecy sposób.
Na wspomnienie rodzinnego biznesu machnęła niedbale ręką. Zdecydowanie nie chciała o tym rozmawiać. Wylewanie frustracji na dawną koleżankę nie było na jej dzisiejszej liście zadań. – Powiedzmy, że tak – to wystarczyło, by dać kobiecie odczuć jak skomplikowany był to temat. Jedyne co nie mówiło o tym, że przejęła rodzinny biznes, to akt własności Apteki, na którym wciąż widniał podpis ojca. Wszystko inne i tak było przecież na jej głowie. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza złożoną na pół kartkę i podała kobiecie. – A dostanę u ciebie Sopophorus? – zapytała jeszcze skoro już i tak były przy zawodowych tematach. – Lunaballa chyba zmieniła miejsce bytowania, bo od dłuższego czasu nie mogę znaleźć sopophorusa, a kończą mi się mikstury nasenne. – dodała. To była rzadka roślina i nie we wszystkich sklepach zielarskich można było ją dostać, a nie miała aż tyle czasu by teraz śledzić to magiczne stworzenie.
- Opowiedz, co u ciebie. Pracujesz tu na stałe? Gdzie teraz mieszkasz? - zasypała ją pytaniami, nie czekając nawet na jedno proste „dobrze”. Może to nie było najgrzeczniejsze, może zbyt wścibskie, ale naprawdę była ciekawa. Ludziom przychodziło zbyt łatwo odrzucać dawne relacje, iść naprzód, skupiać się wyłącznie na przyszłości. Loretta nigdy nie miała takiej ambicji. Wręcz przeciwnie - skoro już w coś włożyła czas i energię, to nie zamierzała teraz udawać, że to nie miało znaczenia. Szkoda by było, gdyby całe te godziny w bibliotece czy ukradkowe rozmowy skończyły się tylko na wspomnieniu. A skoro los sam zorganizował spotkanie, to przecież nie po to, by odwróciła się na pięcie i odeszła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Violet Macnair
Czarodzieje
Feelings are just visitors. Let them come and go.
Wiek
21
Zawód
wróżbitka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
5
OPCM
Transmutacja
0
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
19
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
10-21-2025, 20:31
Bycie sobą to luksus na jaki Violet nie zawsze mogła sobie pozwolić. Nie zawsze też chciała. Ktoś, kto żyje w kłamstwie od dnia narodzin ma je we krwi. Panna Trelawney, choć nie była metamorfomagiem, miała wiele masek, które przywdziewała w zależności od potrzeb. Przy Loretcie jednak nigdy nie musiała tego robić. Miała wrażenie, że blondynka akceptuje ją taką jaka jest - czasami humorzastą, niekiedy bezczelną, innym znowuż razem roztargnioną i zamyśloną. I co ważniejsze - nigdy nie miała potrzeby, by ją okłamywać. Szkoła jednak stworzyła dla nich komfortowe, bezpieczne warunki; w szkolnej bibliotece nie musiała nikogo udawać.
Dziś było zupełnie inaczej.
Nieskalana zmartwieniem, na te słowa uniósł się ciut wyżej jeden kącik ust w nieprzewrotnym uśmieszku. Chciałaby rzeczywiście ich nie mieć. Otrzymać nagły, niespodziewany spadek po dalekim krewnym, który rozwiązałby wiele problemów dnia codziennego i pozwolił na to, co naprawdę pannę Trelawney interesowało. Choć zmartwienia jeszcze nie przyprawiły ją o drobne zmarszczki w kącikach oczu, prędzej czy później miały się na jej twarzy pojawić - o tym jednak wolała nie myśleć. Miała ledwie ponad dwadzieścia lat, czuła się - jak większość osób w tym wieku - nieśmiertelna. Jakby młodość miała trwać wiecznie.
- Oby starość zbyt szybko się o mnie nie upomniała. Mam nadzieję, że powiesz to samo, gdy zorganizują zjazd absolwentów za jakieś... pięćdziesiąt lat? - odparła Violet, zastanawiając się, czy naprawdę wygląda na osiemnaście lat. To zawsze, wypowiedziane w stronę kobiety, działało niczym komplement, lecz w jej głowie pojawiło się pytanie - czy wyglądała dość poważnie, aby ludzie, szukający życiowej porady u wróżbitki, traktowali ją poważnie? Nie wszyscy wierzyli w prawdziwość daru, który odziedziczyła po rodzinie swojej matki. - Słyszałaś już o tym? O zjeździe w Hogwarcie? Wybierasz się? Nie spodziewałam się, że wrócę tam tak szybko!
Być może gdyby nie to niespodziewane spotkanie w sklepie zielarskim, to spotkałyby się właśnie tam. Violet myślała czasami o Loretcie, zastanawiała się nad tym jak sobie radzi w życiu, czy podjęła pracę w rodzinnej aptece, czy może wolała pracować na własny rachunek; zawsze jednak odkładała napisanie listu na jutro, a legendarne jutro nigdy nie nadchodziło. Nawet jednak opieszałość panny Trelawney nie mogła przeszkodzić przeznaczeniu, które miało inne plany - najwyraźniej tak właśnie miało być.
Na krótką chwilę zapomniała, że jest tu, aby pracować, a nie plotkować ze szkolnymi koleżankami, lecz Loretta sama prędko sprowadziła ją na ziemię, pytając o sopophorus.
- Może los specjalnie ją przegnał, na poszukiwania innego domu, byśmy mogły się tu dziś spotkać - wyrzekła Violet we właściwy sobie sposób; często nawiązywała do przeznaczenia, losu i fortuny, szczerze wierząc w to, że to one determinują koleje ludzkiego życia. - Tak, myślę, że tak. Jestem pewna, że widziałam gdzieś jeszcze jakiś zapas... A jak dużo go potrzebujesz? - spytała z lekkim roztargnieniem. Rozejrzała się dookoła, próbując sobie przypomnieć w której alejce znajdowały się właściwe donice. Nie znała tego sklepu tak dobrze, jak jego właścicielka, wciąż zdarzało jej się tu pogubić - być może byłoby to prostsze, gdyby tak często nie bujała w obłokach, pozwalając myślom odpłynąć daleko od sklepu zielarskiego.
Odnotowała w myślach, że Loretta nie jest skora, aby rozmawiać o rodzinnym biznesie. Violet nie naciskała, nie miała tego w zwyczaju; postanowiła dowiedzieć się więcej w inny sposób - spojrzeć w kryształową kulę i zapytać karty. Bywała ciekawska. Czasami wręcz wścibska, lecz dobrze się maskowała.
Grad pytań ze stronny panny Krueger ani jej nie speszył, ani nie zniechęcił. Gestem zaprosiła ją, aby blondynka podążyła za nią alejką na prawo (choć wcale nie była pewna, czy jest właściwa), ale co kilka kroków oglądała się przez ramię, by na nowo uchwycić jej spojrzenie.
- Pracuję tu od może... roku? Musiałam znaleźć jakąś stałą pracę, gdy... - urwała na moment, a po twarzy przemknął cień smutku. - Gdy matka zmarła. Mam po niej dom, tam mieszkam. W Kumbrii. Jest tam pięknie. Szczególnie wiosną. Może zechciałabyś mnie odwiedzić?
Skoro los zdecydował, aby spleść ich ścieżki ze sobą, może miał wobec nich dalsze plany. Violet czuła pod skórą, że powinna wysunąć podobne zaproszenie i uczyniła to z radością; bo nie dość, że słuchała swojego instynktu, to z chęcią pogawędziłaby z Lorettą w bardziej sprzyjających okolicznościach. Bez presji czasu i zapachu wilgotnej ziemi.
- Ale nie chcę tu utknąć na zawsze, rozumiesz? To tylko przejściowe. Tylko nie mów mojej szefowej - rzekła ściszonym tonem, przedtem rozejrzawszy się uważnie - właścicielka sklepu mogła wrócić w każdej chwili. - Ukończyłaś kurs alchemiczny? - zagaiła, bo zwyczajnie była ciekawa, czy Loretta odpowiada za warzenie mikstur w rodzinnej aptece.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
10-30-2025, 13:56
Ludzi było łatwo oszukać - przekonała się o tym już niejednokrotnie. Mieli w sobie tyle wiary w drugiego człowieka, że wystarczył odpowiedni wyraz twarzy, wyważony ton, spokojna postawa i wszystko uchodziło za absolutną prawdę. Dawno już zrozumiała, że to, jak widzą ją inni, jest najlepszą maską, by ukryć to, co naprawdę przeżywa. Idealna fryzura, gładko ułożone ubranie, klipsy połyskujące w uszach - to wszystko przyciągało uwagę wystarczająco, by nikt nie zadawał zbyt wielu pytań. Czasem tego potrzebowała. Traktowała to jak tarczę, a może nawet oręż. Choć zazwyczaj była po prostu szczera. Tak rzadko miała sobie coś do zarzucenia. Tak rzadko miała się czym martwić. A przynajmniej tak właśnie było w szkole, kiedy wierzyła, że jej rodzinny dom to otwarta księga, a wszystkie problemy znikały wraz z kolejnym ich rozwiązaniem. Ale gdyby wtedy przyjrzała się temu uważniej, pewnie dostrzegłaby rysy na tym idealnym zwierciadle. Widziałaby furię ojca, gdy kolejne eksperymenty nie przynosiły przełomu. Widziałaby ból matki, gdy po raz kolejny łapała się za zraniony policzek. Znałaby swój własny strach, gdy chowała się pod stołem, czekając, aż wszystko ucichnie. Wierzyła, że wszystko da się naprawić od razu i że każda z tych chwil była jedynie drobną niedogodnością. Aż w końcu poznała prawdę o Fredzie i wtedy przestała im wierzyć. Przestała ślepo podążać. I wtedy… po raz pierwszy zrozumiała, czym naprawdę są zmartwienia.
- Wiesz, że zawsze będę szczera, Vi - zaczęła, a kącik ust drgnął jej ku górze. - Więc jeśli za pięćdziesiąt lat zyskasz kilka zmarszczek, powiem, że pomimo nich wciąż wyglądasz zjawiskowo. - dodała. Bo właśnie tego oczekiwała od innych bliskich jej osób. Szczerości. Oszustwa rezerwowała dla tych, którym nie ufała albo ufać nie chciała. Dla tych, których zmartwienia wcale jej nie interesowały.
Na wspomnienie zjazdu skinęła głową, choć na jej twarzy nie było widać zadowolenia, a raczej powściąganą niechęć. - Nie wiem, czy jestem już gotowa oglądać te twarze. Chociaż... jestem ciekawa, czy Mary Goyle wciąż jest takim utrapieniem. Kiedyś życzyłam jej, żeby zawsze była sama i nie psuła życia innym. Co o tym myślisz, Vi? Mam dar przepowiadania? - uniosła lekko brew, a w jej głosie zabrzmiała ironia wymieszana z rozbawieniem. Bo nie życzyła ludziom źle, a przynajmniej nie wszystkim. Ale niewiele osób na jej drodze zasłużyło na tyle niechęci, co właśnie tamta kobieta. - Pewnie pójdziemy - dodała po chwili i dopiero wtedy dotarło do niej, że Violet nie ma pojęcia o jej relacji z Fredem. Nie wiedziała, że zyskała brata. - Pamiętasz Freddiego Kruegera? Byliście chyba na jednym roku. Okazało się, że jesteśmy... rodzeństwem. - zawahała się lekko, bo choć ten fakt nie budził już w niej emocji, to zawsze, gdy o tym mówiła, miała wrażenie, że zdradza jakąś wielką tajemnicę.
Choć wierzyła w moc jasnowidzenia, sceptycznie podchodziła do pojęcia przeznaczenia i kuszenia losu. Fakt był taki, że ludzie zbyt często oddawali zbyt wiele w ręce opatrzności, zamiast sami zająć się własnym życiem. Uważali, że skoro gwiazdy przewidziały im konkretny los, to nic już nie mogą z tym zrobić. Nic nie mogą na to poradzić. W to nie wierzyła. Zawsze starała się twardo stąpać po ziemi, brać od życia to, co tylko mogła, nie oglądać się na wskazówki, przepowiednie i marazmy. Sądziła, że to jedynie symbole - mogą nakreślić kierunek, ale nie opisać drogi w całości. Dlatego choć z pewnym szacunkiem, a nawet lekkim podziwem, patrzyła na tych, którzy posiadali ów dar, to własnego życia nigdy nie zamierzała mu powierzać. Szkoda jej było na to czasu. - Prędzej czy później i tak bym cię znalazła, Vi. Beze mnie twoje życie na pewno nie byłoby tak pełne. - odparła z przekąsem, półżartem, półserio. - Kilka fasolek. Nie chcę zbankrutować, a wciąż mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć nowe siedlisko. - dodała, jak zwykle dmuchając na zimne. Ojciec nie kwapił się, by płacić za składniki do eliksirów. Nawet gdy mu przypominała, udawał, że jej nie słyszy. Zresztą… z czego miał za nie płacić, skoro jego długi tylko rosły?
Ruszyła za koleżanką w głąb sklepu, rozglądając się po regałach. Czujnie zapisywała w pamięci nazwy roślin, które mogłyby jej się przydać w przyszłości, zwłaszcza tych, do których dostęp nie był tak oczywisty. Teraz miała jeszcze większą motywację, by właśnie tutaj szukać ingrediencji - skoro była szansa, że spotka znajomą i życzliwą twarz. Na wieść o śmierci matki lekko się spięła. Nie zawsze potrafiła radzić sobie z cudzymi emocjami, nie zawsze była w stanie być na tyle wrażliwa, by je zrozumieć. A jednak ten temat był jej w pewien sposób bliski. Choroba matki powoli ją jej odbierała i nieważne, ile by nad tym myślała, rozwiązania nie było. Nie dało się tego zmienić. - Jak sobie z tym poradziłaś? Ze stratą? - zapytała, może z troski, a może z czystej ciekawości. Jakby chciała się nauczyć czegoś o żałobie, zanim ta dotknie ją naprawdę. - Chętnie, Vi. Powiedz, co można tam robić ciekawego, a zjawię się z butelką dobrego wina, jak tylko zrobi się cieplej. - dodała z lekkim uśmiechem. Zwykle mówiła takie rzeczy, by tylko coś powiedzieć. By zbyć niesforne koleżanki, z którymi nie miała ochoty się spotykać. Ale to nie dotyczyło Violet. Nie tym razem.
- Co w takim razie innego chciałabyś robić? Jak widzisz swoją przyszłość? - zapytała, a pytanie zabrzmiało niemal zabawnie, biorąc pod uwagę, że kierowała je do czarownicy, która zwykle prawiła o przyszłości innych. - Tak, jeszcze w Hogwarcie wybrałam dodatkowo alchemię. Teraz prowadzę aptekę z ciotką, choć ona nie zna się ani na eliksirach, ani na zielarstwie, więc gdybym sama nie umiała warzyć mikstur, pewnie musiałabym zamknąć interes po miesiącu. - odparła z nutą irytacji, bo przecież wierzyła, że właśnie to jest jej droga. Że życie, które wybrała, jest dokładnie tym, którego chciała. A jednak czasem miała wrażenie, że przez te wszystkie błędne decyzje może to wszystko stracić. - Może ty też odwiedzisz mnie w Edynburgu? - dodała po chwili ciszy, łagodniej, jakby chciała rozproszyć własne myśli.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:15 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.