• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ministerstwo Magii > Fontanna Magicznego Braterstwa
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
05-31-2025, 23:14

Fontanna Magicznego Braterstwa
Majestatyczna, złocista konstrukcja zajmująca centralne miejsce w atrium Ministerstwa Magii. Wznosi się wysoko, przedstawiając grupę postaci – dumnego czarodzieja z uniesioną różdżką, czarownicę o łagodnym spojrzeniu, a także centaura trzymającego napięty łuk, goblina i skrzata domowego, spoglądających na parę magów z podziwem. Z różdżek i dłoni wszystkich figur tryskają strumienie wody, które lśnią jak ciekłe złoto, rozpryskując się w powietrzu i spływając do obszernej misy u stóp pomnika. Kojący dźwięk wody odbija się echem po marmurowych ścianach atrium. Wrzucane przez przechodniów monety lśnią na dnie fontanny, a wszystkie zebrane środki trafiają na wsparcie Świętego Munga. Oficjalnie symbolizuje jedność wszystkich magicznych istot, lecz w rzeczywistości stanowi obraz wyraźnej hierarchii, w której czarodzieje zawsze stoją na szczycie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
10-06-2025, 22:44
12 marca 1962
po uroczystościach i tak naprawdę to około Biura Aurorów


Gorycz porażki osiadła na języku nie chciała z niego zejść pomimo kolejnych mijających sekund, leniwie przeistaczających się w sekundy. Łzy, od których zaszkliły się oczy młodej kadetki, paliły i szczypały w oczy. Powinna wrócić do domu tak jak inni cywile, ich masa rozrzedzająca się po sąsiadujących z ogrodami Middle Temple ulicach. Ale nie mogła zdobyć się na powrót na Pokątną, na wspięcie się po schodach na klatce schodowej, na wejście do wynajmowanego mieszkania. Co miałaby tam robić, zwłaszcza sama? Nie mogła tak po prostu bezczynnie siedzieć. Jeżeli ktoś miałby jej pomóc — i jeżeli ktoś powinien dowiedzieć się o tym, co miało faktycznie miejsce nie z niesprawdzonych plotek, a od kogoś, kto był na miejscu, w samym centrum wydarzeń — był to pewien młody auror. Auror, który w odróżnieniu od niej mógł mieć przy sobie też papierosy, co było tylko jedną z jego wielu zalet. Lizzy potrzebowała uspokoić się na każdy możliwy sposób, za wyjątkiem tych, które mogłyby skończyć się wezwaniem do Wizengamotu, na lokalny posterunek magipolicji czy co gorsza — wyrzuceniu z kursu. Przy wszystkich możliwościach, papieros brzmiał najbezpieczniej. Przynajmniej będzie miała czym zająć ręce.
Wchodząc do budynku Ministerstwa, nie zapomniała o manierach, kłaniając się mijanym sobie urzędnikom. Z trudem powstrzymała się od nerwowego tupania jedną stopą, gdy oczekiwała na zjazd windy, w myślach przeklinając się, że mogła przecież wybrać schody i pewnie zajęłoby to krócej, a i doprowadziłoby do chociaż minimalnego ujścia napięcia. Na nic to. Ten okropny dzień musiał trwać dalej w swej okropnej manierze, czy tego chciała, czy nie.
Na szczęście po wyjściu z windy wydawało się, że pech lub fatum, które na niej ciążyło, nareszcie dało jej spokój. Bez problemu trafiła do gabinetu, w którym zazwyczaj przebywał Henry — bo po niego tutaj przyszła, jego towarzystwa szukała. Nikt inny nie rozumiał jej tak dobrze, jak on. Nikomu innemu nie pokazywała tak łatwo, jak na dłoni, tego, co w danej chwili czuła. Tak też musiało być tym razem, gdy bez pukania otworzyła drzwi, od razu weszła do środka i zamknęła je za sobą. Oparła się o nie, z dłonią wciąż zaciśniętą na klamce, przez moment tylko milcząc. Nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Cześć? Hej? Grindelwald pojawił się na zaprzysiężeniu i uciekł nam sprzed nosa? Wszystkie te słowa brzmiały w jej głowie tak niedorzecznie, głupio, że nawet nie próbowała ich wypowiadać. Jej twarz natomiast mówiła wszystko — lekko ściągnięte brwi, zaciśnięte szczęki, rozszerzające się w nerwowych oddechach nozdrza, skóra pod oczami wydająca się jeszcze bardziej sina niż zazwyczaj, bo rumieńce, które zdecydowanie wypłynęły na policzki dziewczyny przez rosnącą w niej złość, tylko uwydatniały fiolet pod cienką warstwą naskórka. Dalej — napięte ciało, lewa dłoń tylko pozornie spokojnie spoczywająca na kieszeni szaty, w której Liz musiała, bo tak robiła zazwyczaj, trzymać różdżkę. Coś musiało pójść wybitnie nie po myśli kadetki.
— Harry — wyrzuciła wreszcie z siebie, głosem naznaczonym delikatną chrypką. Wybrała angielskie zdrobnienie jego imienia, instynktownie próbując zaczepić się w rzeczywistości; w osobie, której towarzystwo zawsze znaczyło realne bezpieczeństwo. — Masz fajki? Muszę zapalić — a on powinien właśnie kończyć pracę. Może nie będą musieli nawet palić przed Ministerstwem, jak młokosy, może... Może wybiorą się na spacer do domu, nim starsi wiekiem i stażem aurorzy zaczną zapełniać korytarze, aby zdać konieczne raporty.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Henry Teyssier
Zwolennicy Dumbledore’a
there's no man as terrified as the man who stands to lose you
Wiek
22
Zawód
auror, poczatkujący klątwołamacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
13
10
Brak karty postaci
10-07-2025, 18:49
Musiał nieświadomie wyciągnąć tę krótszą zapałkę - chyba tylko dlatego jako jeden z nielicznych aurorów na służbie został tego dnia oddelegowany do pracy za biurkiem. Na zaś, w razie gdyby w innej części magicznego świata wydarzyło się coś, co zasługiwałoby na bezpośrednią interwencję Biura. Nie wiedział, czy był wybrańcem (głęboko w to wątpił, ale pewne (nie)prawdy trzeba sobie po prostu wmawiać), czy został zdegradowany do tego niewdzięcznego zadania z powodu jakiegoś przewinienia, z którego istnienia jeszcze nie zdawał sobie sprawy. Podczas gdy jego koledzy patrolowali okolice ogrodów przy Middle Temple, gdzie odbywało się zaprzysiężenia, on miał spędzić długie godziny bębniąc palcami w połyskującą powierzchnię drewnianego biurka, udając, że weryfikuje raporty, a tak naprawdę ze znudzeniem spoglądając w przestrzeń. Miał.
Po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że może to i lepiej. Nie miał dzisiaj do patrolowania głowy. Trudno było mu się skupić, bo na przestrzeni ostatnich kilkunastu godzin nieustannie wracał do niego sen sprzed dwóch nocy. Nawet na jawie czuł to potworne uczucie rozczarowania, rozpaczliwej próby dogonienia majaczącego w oddali cienia. Pamiętał, że kiedy już wyciągał do niego rękę, obudził się nagle. Cień zniknął. Chociaż umysł od dawna tkwił w rzeczywistości, uczepiał się znanych krawędzi codzienności, wciąż oblepiało go od środka to obsesyjne wrażenie, wręcz przekonanie, że coś mu umyka. Potrzebował trochę czasu aby wykonać proste równanie i dodać dwa do dwóch, połączyć kropki. Przed paroma tygodniami natrafił na zapiski ojca, które zasiały w nim tak dużo wątpliwości,  wprawiły w tak rozdrgany nastrój, że nie trzeba było się dziwić, że podświadomość postanowiła splatać mu kolejnego figla i wpleść narrację codzienności w senne mary.  Czy naprawdę trafił na jakiś trop? Czy może wszystko sobie jedynie wyobraził? Potrzebował odpowiedzi, odrobiny sensu, który najwyraźniej krył się w niedopowiedzeniach minionych lat.
Powinien powiedzieć Lizzy. W końcu to ona znała go najlepiej. Potrafiłaby mu doradzić. Tkwił jednak w zaprzeczaniu, nie mógł uwierzyć, że ojciec mógłby mieć jakikolwiek związek ze stanem matki, już nie wspominając o jego możliwych związkach z Akolitami. Musiał się pomylić, źle zrozumieć ojcowskie notatki, nie powinien zaprzątać sobie nimi głowy.
Chyba przywołałem ją myślami, przemknęło mu przez myśl, gdy podniósł głowę znad raportu, przerzucanego nieco bezmyślnie, bo  nie bardzo docierała do Henry'ego jego treść, mimo że wzrok ślizgał się po kolejnych linijkach tekstu. Gdy dostrzegł ją w progu, na jego twarzy pojawił się na moment błogi uśmiech, szybko jednak spochmurniał, brwi uniosły się do góry ni to w pytaniu, ni to w groźbie - skierowanej ku temu, kto odważył się doprowadzić Lizzy do tak parszywego stanu. Wystarczył mu jeden rzut oka, aby zrozumieć, że zdarzyło się coś naprawdę niedobrego, rzadko widywał pannę Evans wyprowadzoną z równowagi aż do tego stopnia. Bezwiednie podniósł się z miejsca, czytał jej w myślach. Wiedział jaka prośba zaraz padnie z jej ust. Wysunął szufladę biurka, wyjął z niej paczkę papierosów. W kilku krokach pokonał dzielący ich dystans i wyciągnął ją w jej stronę, drugą ręką odpalając zapalniczkę i czekając na niemy sygnał. Wzruszył ramionami, rozłożyłby nawet ręce, dając jej tym samym do zrozumienia, że w nosie ma, że może niekoniecznie powinni tutaj palić. Byli jednak sami. A wyjątkowe sytuacje, a ta niewątpliwie to nich należała, wymagają wyjątkowych środków. Po chwili zastanowienia sam sięgnął po papierosa i wetknął go w usta, przygryzając go lekko zanim i sobie podsunął ogień.
- Lizzy, Lizzy - wyszeptał uspokajająco, w jego tonie odbijała się wyraźna nutka niezdarnie skrywanej czułości i zaniepokojenia. Ciepła dłoń spoczęła na jej ramieniu, miał ochotę przyciągnąć dziewczynę ku sobie, zamknąć w swoich ramionach i tym samym uwolnić od wszelkich zmartwień i zgryzot, gdyby tylko był pewien, że to takie łatwe, że tak prosty gest może zdziałać cuda.  - Wydajesz się roztrzęsiona. Co się stało? Nie powiesz mi chyba, że zaprzysiężenie nie przebiegło zgodnie z planem? - Takie przypuszczenie brzmiało co najmniej idiotycznie, wysłali tam w końcu niemal wszystkich magipolicjantów i aurorów. Nic nieprzewidzianego nie miało prawa się wydarzyć.
Kilka minut temu rzeczywiście usłyszał jakieś poruszenie na korytarzu, ale nie zwrócił na nie większej uwagi, zbyt zajęty własnymi myślami i marami sennymi, aby podnieść z krzesła cztery litery i sprawdzić, co się stało. W końcu, gdyby było to coś ważnego, ktoś na pewno zapukałby do drzwi i dał mu znać.
 
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
10-14-2025, 19:53
Spojrzenie Henry'ego było takie jak zawsze — ciepłe, zapraszające, miłe, bezpieczne, zwłaszcza to ostatnie stało w kontraście ze wszystkimi uczuciami buzującymi w młodej kadetce. Gdyby mogła, zatrzymałaby jego uśmiech, jeżeli nie na jego twarzy, to może chociaż na fotografii, bo przecież w swej błogości był czymś, co mogłaby oglądać całymi dniami i przez długą część nocy. Nikt inny nie uśmiechał się tak na jej widok, nikt inny nie był od niej tak różny i podobny zarazem. Nie zdążyła zareagować, nim młody mężczyzna spochmurniał zupełnie, mimowolnie chyba przyjmując postać prawdziwego aurora. Gdyby była złoczyńcą, obserwowany właśnie kontrast wystarczyłby do podjęcia się ucieczki. Nie była jednak przestępcą, była jego przyjaciółką i doskonale wiedziała — choć spychała tę myśl gdzieś w bok — że reagował tak, bo musiał się o nią martwić. Mogła tylko wyobrazić sobie, jak prezentowała się w tej chwili, zupełnie roztrzęsiona, spięta, tak obca w porównaniu do jej codziennej, wesołej maniery.
Obserwowała go dalej, często przecież właśnie to było jej ulubionym zajęciem. Szuflada jego biurka otworzyła się ze znajomym piskiem, kącik ust drgnął niemrawo w próbie uśmiechu na tak znajomy impuls. Nie potrafiła jednak uśmiechnąć się na dłużej, nawet nie wtedy, gdy Teyssier znalazł się tuż obok, ofiarowując paczkę papierosów i zapalniczkę.
— Nie tu, Harry, zaraz wszyscy się zlecą — wypowiedziała cicho, z wyraźnym trudem, choć i tak ujęła jeden z papierosów w palce. Henry mógł pewnie palić w gabinecie, był aurorem, mężczyzną, było mu wolno więcej. Ona z kolei była kadetką, która nie tylko ciężką pracą, ale i szacunkiem do przełożonych musiała pracować na to, aby kiedyś też nosić to piękne miano. Zapach palonych papierosów wietrzał jakiś czas, ciało, które przylegało do drzwi blokując ich otworzenie można było odsunąć w razie pukania.
Nie czekała na więcej. Gdy zwrócił się do niej, zdrobnieniem imienia, pokładając jednocześnie dłoń na jej ramieniu, sama objęła go w pasie i przyciągnęła z całej siły do siebie, aby ciężar jego ciała również napierał na drzwi. Sama wtuliła się w niego, przenosząc ciężar ciała na zmianę z jednej nogi na drugą. Milczała przez kolejną, długą chwilę, nie potrafiąc odnaleźć dobrych słów na opisanie tego, co miało miejsce jeszcze kilkanaście minut temu. Henry nie wiedział. Inaczej nie zadawałby takich pytań. Ale Lizzy chyba była jedną z pierwszych, która dotarła do Biura, może jeszcze nikt nie zdążył podzielić się wieściami z Ogrodów Middle Temple.
Przełknęła głośno ślinę, nim z jej ust padło zdanie, którego nie spodziewała się powiedzieć kiedykolwiek:
— Grindelwald powrócił — słowa smakowały goryczą porażki, a jednocześnie nosiły w sobie charakterystyczne rozczarowanie. Nie miała odwagi spojrzeć w oczy przyjaciela, ba, nie była w stanie spytać się, co o tym sądził. Co można było sądzić o takiej rewelacji? Mając tylko mikroskopijny skrawek informacji? Spodziewała się, że Henry zacznie pytać — tak, jak pytać zacząłby każdy auror na jego miejscu, dlatego też postanowiła kontynuować. — Pojawił się, gdy Minister skończył przemowę inauguracyjną. Jednym zaklęciem pozmieniał sztandary Ministerstwa na te swoje przebrzydłe Insygnia. I wyobraź sobie, Harry, zaczął sam przemawiać do ludu. Że przynosi pokój. Rozumiesz?! — policzki dziewczyny pokrywały się stopniowo coraz to głebszą czerwienią złości; ciało zadrżało w niekontrolowanym odruchu — czy gniewu, czy obrzydzenia, nie było to szczególnie istotne. Najważniejsze było to, że emocje Lizzy brały nad nią górę, a całe napięcie, które jeszcze nie tak dawno temu kumulowało się w jej ciele, wychodziło z niego w formie wyrzucanych w głębokim wzburzeniu zdań. — On! Pokój! Pod sztandarem Insygniów Śmierci! Czarnoksiężnik! — palce dłoni kadetki, wcześniej ułożone na płasko na plecach Teyssiera, teraz zacisnęły się w pięści. — Chcieliśmy go zatrzymać, auror Bones i ja — mówiła dalej, ściszając już głos; część z tej historii, jak przedziwna zachowawczość i brak rozkazów ze strony Szefa Biura Aurorów została przez Evans — przynajmniej chwilowo — przemilczana. Wciąż byli w budynku Ministerstwa Magii, jej prywatne opinie, jeżeli w ogóle, miały być wygłaszane tylko i wyłącznie w prywatności jej mieszkania. — Ale nam uciekł. Pojawił się nagle i uciekł — dokończyła, z każdym kolejnym słowem ściszając głos do tego stopnia, że ostatnie uciekł, zostało już wyszeptane w aurorski mundur.
Mundur, który w kilku miejscach znaczony został łzami złości i bezsilności.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Henry Teyssier
Zwolennicy Dumbledore’a
there's no man as terrified as the man who stands to lose you
Wiek
22
Zawód
auror, poczatkujący klątwołamacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
13
10
Brak karty postaci
10-21-2025, 19:13
Martwił się. Cholernie się o nią martwił. Chociaż robił wszystko, żeby tego nie okazywać. Tłumił zresztą i głębsze uczucia, które z niezrozumiałego powodu usiłował przed nią ukryć. To jak od razu robiło mu się cieplej na sercu, gdy tylko pojawiała się w zasięgu wzroku; jak bardzo pragnął jej bliskości, chciał mieć ją zawsze przy sobie, a lekkim tikiem skrytym w krzywym uśmieszku reagował na każdego mężczyznę kręcącego się u jej boku. Miał wtedy wrażenie, że z zazdrości lekko czerwienią mu uszy, beształ się jednak za podobne myśli. W końcu Lizzy nie była jego. Nie miał prawa do podobnych refleksji, chociaż każdy wspólny taniec, każdy szaleńczy obrót w twiście, gdy odrzucała do tyłu głowę śmiejąc się, bo Henry niekiedy trochę nieudolnie próbował dotrzymać jej kroku, każda kolejna rozmowa prowadzona w środku nocy, trwająca do białego rana... sprawiały, nachodziła go ochota, żeby odrzucić na bok wszystkie pozory i po prostu wyznać jej prawdę. Bał się jednak, że jedno słowo może wszystko zniszczyć, nie chciał tracić tego, co mieli. Nie był w stanie postawić ich przyjaźni na szali i egoistycznie poddać się drganiu serca. Znała go niemal na wylot, była mu najbliższa, bo chociaż Bonesowie przez lata byli dla niego ogromnym wsparciem, to wiąż czuł w sercu głęboką pustkę jaką pozostawili po sobie nieobecni w jego życiu rodzice. Ona była w stanie ją zapełnić. Samą swoją milczącą obecnością.
Ostatnimi czasy martwił się nawet o wiele bardziej niż do tej pory, a wcześniejsze powody obaw - że oberwie podczas treningów, że podczas swych pierwszych patroli trafi na jakichś naprawdę parszywych typów - teraz wydawały mu się błahe. Szepty, opinie krążące niekiedy nawet po korytarzach Ministerstwa, koncepcje na temat czystości krwi, które wymykały się z niektórych ust niby to przypadkiem, niby półgębkiem, otwarta wrogość odbijająca się w niektórych oczach - to wszystko sprawiało, że się bał. Nie o siebie, właśnie o Lizzy, że ktoś podzielający tego rodzaju poglądy postanowi ją skrzywdzić. Tylko dlatego, że nie od urodzenia należała do ich świata. Nawet świadomość tkwiącej w jej sercu odwagi, niezależności i siły krążących w żyłach, pewności, że była samowystarczalna, niezależna i zdolna do poradzenia sobie nawet w najgorszej sytuacji, nie potrafiły usunąć dziwnego napięcia w klatce piersiowej, które pojawiało się, gdy tylko znikała mu z oczu. Czasem niemal tracił od tego oddech.
Odsunął zapalniczkę od papierosa, chociaż ten wciąż tkwił między wargami. Miała rację. To nie był najlepszy moment, nie najlepsze miejsce, nieodpowiedni czas. Wciąż zapominał, że mimo pozorów, w oczach wielu, nie byli w pełni równi. Kobiecość rządziła się własnymi prawami. zamknięta w klatce niewidzialnych ograniczeń, subtelnych, mniej oczywistych niż kiedyś, ale tak dotkliwie tłumiących swobodę ruchów. Z rzadka spoglądał na świat z jej perspektywy, nie zdając sobie sprawy z pewnych niuansów, dopóki sama delikatnie nie zwróciła mu na nie uwagi. Był chłopcem swojej epoki - nieumyślnie, nie do końca świadomym społecznych nacisków, balastów, które towarzyszyły kobietom od urodzenia. I tego, jak trudno było się ich pozbyć. Nie było to wcale takie ewidentne. Dopiero się tego wszystkiego uczył.
Gdy wtuliła się w niego, zareagował instynktownie, zupełnie naturalnie, jeszcze bliżej przyciągając ją do siebie, dostosowując się do jej ruchów, gdy kołysała się z jednej stopy na drugą. Gdyby tylko mógł, tym jednym uściskiem zdjąłby z jej serca cały ciężar. Szybkim gestem wyciągnął z ust papierosa i wetknął go sobie za uchu, tylko po to, aby pozwolić swym dłoniom spleść się na jej plecach, a te wydawały się delikatnie drżeć.
Zastygł momentalnie, słysząc jej słowa, zesztywniał na moment, zatrzymując ją w miejscu. Odchylił do tyłu głowę, szukając spojrzeniem jej oczu. To nie mogła być prawda. Grindelwald nie mógł przecież... Wciągnął głęboko powietrze, miał wrażenie, że żołądek podszedł mu do gardła. Dziwna kotłowanina myśli przetoczyła się przez jego głowę.
- Nikt nie próbował go zatrzymać? - wykrzyknął najpierw, zanim jeszcze Lizzy zdążyła streścić mu swoją wersję wydarzeń. Kręcił z niedowierzaniem głową. - Przecież... przecież to chyba jakaś kpina?! Jak mogliśmy do tego dopuścić. Teraz tym bardziej nie rozumiem, dlaczego zatrzymali nas w biurze. A Francescę posłali do kobiety, która twierdzi, że jakiś czarownik zamordował jej kota! Rozumiesz jakie mamy priorytety? Zamiast dokładnie zabezpieczyć takie wydarzenie...- wybuchł. Poczuł na plecach jej drobne piąstki. Pokręcił ze zrozumieniem głową, nie dziwiła go ani jej reakcja, ani działania podjęte przez jego drogiego kuzyna. - Co na to Leacha? Bardzo wcześnie trafiła mu się okazja, żeby się wykazać - rzucił nieco sarkastycznie, zdając sobie sprawę, że to nie była wina nowego Ministra. Podejrzewał, że mężczyzna był w równym stopniu zdezorientowany całą sytuacją jak cała gawiedź, która pojawiła się na zaprzysiężeniu. - Ale chyba nie próbowałaś sama się z nim zmierzyć? - wymknęło mu się, w drżeniu głosu wybrzmiał strach. Położył dłonie na jej biodrach i lekko odsunął od siebie, tym razem uważniej spoglądając jej w twarz, szukając w nich odbicia bólu czy jakiejkolwiek innej oznaki zranienia. Dostrzegł na niej jednak jedynie-aż łzy. Sięgnął dłonią do lekko zaróżowionego policzka, wskazującym palcem przetarł namacalny strumień kłębiącego się w dziewczynie rozczarowania. Roztarł go delikatnie, czołem mimowolnie dotknął jej czoła. - Nie chciałbym, aby... - urwał, odrywając się z zawstydzeniem, a żeby je ukryć, odpalił w końcu przygotowanego zawczasu papierosa i zaciągnął się głęboko. - I co? Tak po prostu rozpłynął się w powietrzu? - Dodał zaraz konspiracyjnym szeptem, naprawdę wierząc, że jego słowa mogłyby dotrzeć do niepowołanych uszu. - Musiał tam być także Dumbledore... Czy dał nam jakiś znak?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
10-27-2025, 13:31
Obawiała się tego zaprzysiężenia. Nie chciała tego czuć, dlatego zepchnęła swe lęki tak głęboko, jak tylko potrafiła. Chciałą ukryć je w silnej skrzyni, zamknąć na cztery spusty tak, aby już nigdy nie wydostały się na zewnątrz. Ignorancja nigdy nie przynosiła dobrych skutków; mogłaby na przykład odwrócić głowę w inną stronę, dać ponieść się radości z wyboru mugolaka na najważniejsze stanowisko w państwie. Mogłaby po prostu cieszyć się chwilą, wiatrem nadziei, że "kiedyś będzie lepiej" przerodzi się w "już niedługo będzie lepiej". Z pewnością wtedy byłoby jej łatwiej, życie wydałoby się od razu prostsze w swym odbiorze, a milion myśli napierających na rozum nie przeszkadzałoby jej w zaśnięciu. Ignorancja jednak była w ich świecie równoznaczna z nieodpowiedzialnością. Na to — jako kadetka, jako starsza siostra, jako mugolaczka, zwolenniczka Dumbledore'a — nie mogła sobie pozwolić. Musiała być czujna. Ufać swoim instynktom, które nieustannie podpowiadały jej, żeby nie ufać temu, co widzi na pierwszy rzut oka. Detale skutecznie niszczyły iluzję piękna, podszczypywały zmysły, budząc rosnącą czujność. Ostatecznie miała rację. Coś wielkiego miało miejsce. Ale nigdy, nawet w najśmielszych snach nie mogłaby przewidzieć, że stanie twarzą w twarz z najniebezpieczniejszym czarnoksiężnikiem, który stąpał po tej ziemi. Nie powinna mieć do siebie żalu — miała przecież tylko dziewiętnaście lat i doświadczenia w walce tyle, co w symulowanych, treningowych pojedynkach — a jednak w jej spojrzeniu, w słowach, które wypowiadała, w aurze i napięciu, które splotło się z jej ciałem, widać było jak na dłoni, że ma do siebie żal. Że jest rozczarowana swoją postawą. Że ucieczka Grindelwalda, równie spektakularna, co jego pojawienie się, celniej trafiła w serce i ambicje młodej dziewczyny, niż jakiekolwiek zaklęcie.
Posłała mu krótki, kwaśny uśmiech, gdy odsunął zapalniczkę, a sam papieros spoczął za jego uchem, pomiędzy burzą jego ciemnych loków. Złapała się na myśli tak nieprawdopodobnej w sytuacji, w której się znalazła, że przez chwilę musiała zastanowić się, czy naprawdę mogła ona należeć do niej. Tak, oczywiście, że tak. Znała tę myśl już od dłuższego czasu, zazwyczaj poddawała się jej zupełnie bezwiednie. Gdyby zrobiła to teraz, czy czułaby się lepiej? Nie, na pewno nie. Wcisnęłaby w ich relację jeszcze więcej niepewności, niestabilności, dwuznaczności. Nie mogła tego zrobić też tutaj, już i tak ryzykowała wiele, szukając oparcia w jego ramionach.
Ale zrobiłaby dużo, naprawdę dużo, by poczuć miękkość jego włosów pod swoimi palcami.
Tymczasem wystarczyło, że ułożyła policzek na jego klatce piersiowej, a poza rytmem wyznaczanym przez nich samych przy przenoszeniu ciężaru z jednej nogi na drugą, spokój przynosiło jej coś jeszcze. Rytmiczne bicie jego serca. Przyspieszone, oczywiście, musiał się zdenerwować jej nagłym pojawieniem się, wszystkim, co do tej pory mu powiedziała. Nie dziwiła mu się. Stres wydawał się przepływać między ich ciałami, zupełnie jakby byli połączeni ze sobą w jakiś niewidoczny dla oka sposób. Czuła, jak drżały ręce, które splótł na jej plecach. I coraz bardziej pragnęła odsunąć własne emocje na bok, aby szeptać mu do ucha, że wszystko jeszcze będzie dobrze.
Tak, jak mówiła do siebie przed snem.
Gdy szukał jej spojrzenia, nie uciekała przed nim. Skinęła głową, niemo potwierdzając swoje słowa. Nie kłamała, jakkolwiek nieprawdopodobna wydawała się przedstawiona przez nią wersja wydarzeń. Nie drgnęła, gdy zaczął krzyczeć, nie bała się go. Bo wiedziała, że nie krzyczał na nią, że to nie na nią był zły. A raczej sfrustrowany, podobnie jak Evans we własnej osobie. Przez długi czas milczała, nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów na wytłumaczenie tej sytuacji. Bo była nawet nie dziwna, co po prostu groteskowa. Na podobne, podstawowe błędy w ich zorganizowanych strukturach nie było po prostu miejsca. A jednak stało się, kompromitacja na długo odbije się na reputacji Biura Aurorów. Nie zniknie, póki Grindelwald nie wróci tam, skąd przyszedł — za kraty.
— Leach? A co miał zrobić? To urzędnik, reprezentant narodu, nie łowca czarnoksiężników — odpowiedziała wreszcie, również uderzając w nuty sarkazmu, podszytego wciąż płonącą w niej złością. Bo faktycznie, Leach mógł coś zrobić. Nakazać Dawlishowi działać. Ale chyba i on popełnił ten sam błąd, co wszyscy zgromadzeni na wydarzeniu — zaufali Szefowi Biura Aurorów, że zapanuje nad sytuacją. A on tego nie zrobił. — Sama nie, ale z Bonesem... — zdążyła powiedzieć, nim przesunął dłonie na jej biodra, odsuwając od siebie. Zgodziła się na ten manewr niepewnie, przygryzając wnętrze policzka, gdy przyglądał jej się uważnie, najwyraźniej w poszukiwaniu oznak przeżytego pojedynku. — Nic mi nie zrobił. Nikomu nic nie zrobił — burknęła wreszcie, czując, że rumieńce wstydu, dotychczas mające swe źródło w przeżytej porażce, nabierają głębi, a policzek, po którym Henry przesunął swój palec wskazujący, zalał się jeszcze większym gorącem. Spoglądała na niego, zbyt zdjęta zawstydzeniem, by móc się poruszyć, otumaniona nagłym, szalonym wręcz biciem serca, którego był przyczyną. Wstrzymała nawet na chwilę oddech, wypuszczając powietrze z ust dopiero wtedy, gdy Henry odpalił papierosa. Wysupłała go ze swoich objęć i podeszła do okna, otwierając je na tyle, aby papierosowy dym mógł wydostać się z pomieszczenia.
— Tak. Przedtem powiedział coś jeszcze. Coś, co powinieneś usłyszeć — najlepiej ode mnie, dodała w myślach. W kilku krokach ponownie zniwelowała dzielącą ich odległość, aby stanąć na palcach i sięgnąć ustami jego ucha. — Że to Dumbledore wybrał Leacha na ministra, że to część jakiejś intrygi, żeby był jeszcze bardziej potężny... I że... — z trudem nabrała powietrza w płuca, ale musiała kontynuować. Nawet, jeżeli wydawało jej się, że właśnie powtarza kłamstwa Grindelwalda. — Dumbledore miał być kiedyś akolitą. I to przed nami ukrył — myśl tak nieprawdopodobna, że musiała być kłamstwem. Nie było innego wyjścia, prawda?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Henry Teyssier
Zwolennicy Dumbledore’a
there's no man as terrified as the man who stands to lose you
Wiek
22
Zawód
auror, poczatkujący klątwołamacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
19
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
13
10
Brak karty postaci
11-02-2025, 19:02
Wciąż miał w sobie wiele z idealisty. W gruncie rzeczy już od jakiegoś czasu koegzystowały w nim dwie postawy. Wielu określiłoby go mianem młodego naiwniaka, dla którego znaczenie mają wzniosłe cele, bo wierzył, że świat może być miejscem bez podziałów, gdzie każdy znajdzie dla siebie jakąś przestrzeń. Wybór na Ministra Magii mugolaka miał przemawiać za takimi poglądami. jeszcze dobitniej je potwierdzać i być dowodem na to, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku, że niedługo runą mury wzajemnej niechęci, braku zaufania, żądzy bezgranicznej władzy i konfliktów, które jeszcze nie tak dawno temu doprowadziły przecież do wojny. Wojen. Może jakaś część Henry'ego pragnęła być ignorantem, biorąc ostatnie wydarzenia, te sprzed zaprzysiężenia, za dobrą monetę. Z drugiej strony opowiadał się za odpowiedzialnością, za prawdą, akceptując fakt, że świat nie był czarnobiały, że obecne w nim były wszelkie odmiany szarości, które niekoniecznie dawały nadziei na to, że jutro stanie się synonimem lepszych czasów. Mimo że pragnął w to wierzyć, tak samo jak w to, że zawód Aurora zawsze będzie mu przynosił satysfakcję, że wiąże się z nim coś więcej niż tylko prosty obowiązek, chęć wywiązania się z przydzielonych sobie zadań. Nie brał pod uwagę, że niekiedy będą mieli pod górkę, że w końcu dotrze do nich, że pewne działania wydają się łatwe jedynie na papierze, w rzeczywistości zaś wydają się równoznaczne z decyzją o przeniesieniu gór. Jednak Dumbledore pozwalał mu nie tracić wiary, nie zgubić w sobie przekonania, że te dwie postawy mają prawo do bycia równoprawnymi częściami jego wciąż kształtującej się osobowości. Łatwo przychodziło mu twierdzić, że był dorosły, że znał już życie, w końcu wcale nie było ono dla niego usłane różami. Przebyte doświadczenia zdołały go wzmocnić, nie osłabić, nie dawały jednak pełnego oglądu na to jak funkcjonował świat. Tego uczył się tak naprawdę każdego dnia. Każdy kolejny dzień był w pewnym sensie rozczarowaniem, podburzającym jego przekonania, marzenia o miejscu wolnym od zagrożeń, w którym jednym niebezpieczeństwem byłoby to, że ta, której pragnął oddać swoje serce, okazałaby się nie odwzajemniać jego uczuć. Czy życie nie byłoby o wiele prostsze, gdyby możliwe odrzucenie byłoby jedyną prawdopodobną tragedią?
Tej tragedii - która z pewnością złamałaby go na wiele tygodni, o ile nie na zawsze - jednak nie byłby w stanie umniejszać. Dlatego odwlekał chwilę, w której miałby poznać także i tę prawdę - o tym czy mieli szansę. Ta decyzja zmieniłaby wszystko. Z drugiej strony wyrzucał sobie, że przywiązywał do takich spraw tak wielką wagę, zwłaszcza w momencie, w którym w świecie wydarzenia przybierały tak poważny obrót. Gdy nie należało stawiać w jego centrum siebie jako jednostkę, ale myśleć o całej społeczności, o wspólnocie.
Nie potrafił jednak tak o tym myśleć. Nie w takich momentach, gdy drobne ciało Lizzy przywierało do jego piersi. Gdy czuł każde jej drgnienie, gdy miał wrażenie, że scalali się w jedno - wspólnym rytmem ruchów, gdy ona wsłuchiwała się w bicie jego rozszalałego serca, a on sam szukał na jej twarzy jakichkolwiek śladów bólu. Czasem to nie całe społeczeństwo wydawało się mieć znaczenie. Niekiedy liczyła się jedynie ta druga osoba. A w chwilach takich jak ta dzisiejsza, gdy towarzyszył im mimowolny strach, gdy z jego ust wydobywał się krzyk, nieokiełznany, świadczący jedynie o jego jeszcze braku umiejętności kontrolowania gwałtownych uczuć, nie potrafił myśleć w stu procentach racjonalnie.
Nie mógł jednak dać jej tego po sobie poznać. Miał być jak skała. Przyjaciel, ktoś, w kim zawsze mogła znaleźć oparcie. Nie źródłem dramatów, niesprecyzowanych uczuć. Mieli trwać przy sobie, właśnie dlatego, że nie mogli być pewni, co przyniesie przyszłość. Dzisiejsze wydarzenia były tego doskonałym dowodem.
- Masz rację, jednak... Wciąż nie jestem w stanie uwierzyć w to, że Grindelwaldowi udało się tak po prostu wniknąć w nasze szeregi. Chociaż o czym ja mówię, już sam fakt, że udało mu się uciec z więzienia... - Nie dokończył zdania, musiała wiedzieć, co ma na myśli. Zdawał sobie sprawę jak niebezpiecznym czarnoksiężnikiem był ten człowiek, jednak jego namacalna, potwierdzona obecność sprawiała, że myśl nagle nabierała ciała, stawała się nieodrębną częścią rzeczywistości. Już nie mogli jej zaprzeczać. Jego powrót był faktem. Nie wymysłem. - Przynajmniej tyle, z tego powinniśmy się cieszyć - skwitował z ulgą. Nic jej nie zrobił. To w tym momencie liczyło się najbardziej. Była cała i zdrowa. Jedynie roztrzęsiona, może lekko przerażona? Wiedział jednak, że podobne uczucia z biegiem czasu uda się jej przekuć w siłę. Będzie potrafiła przemienić je w coś dobrego. Jak każde z nich. Przecież właśnie do tego ich szkolili. Nie nakazywali im przeczyć swoim uczuciom, dusić ich w sobie, ale wręcz przeciwnie - akceptować je, przyjmować w pełni, po to, aby potem wykorzystywać je jako broń.
Z żalem pozwolił Lizzy oswobodzić się ze swoich objęć. W końcu nie mogli tkwić tak przez wieki. Rozczarowanie skrył za wypuszczoną z ust chmurą dymu. Zmarszczył lekko czoło na jej kolejne słowa. Naprawdę, to nie koniec rewelacji? Miała mu do powiedzenia coś więcej?
Zakrztusił się dymem na jej kolejne słowa, posłał jej spojrzenie pełne niedowierzania.
- To przecież nie może być prawda. Na pewno powiedział to tylko po to, aby wzbudzić panikę. Rozłam. Zasianie w ludzkich sercach wątpliwości to od wieków najlepsza broń, musimy o tym pamiętać. Grindelwald doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jest w końcu wytrawnym manipulantem... Przecież Dumbledore... To zupełnie niemożliwe! To wierutne kłamstwo! - znowu podnosił głos. Zawsze potem żałował swojej porywczości, tego, że pozwalał ponieść się emocjom. Ale to właśnie w takich chwilach idealistyczna część jego duszy wznosiła bunt, energiczny, słowny, często nader gwałtowny. - Chyba w to nie wierzysz, prawda? - Szukał w jej twarzy potwierdzenia, nie chciał dopuścić do siebie wątpliwości... Dumbledore był autorytetem, wydawał się czysty jak łza... Każdy jednak ma swoje za uszami. Henry przekonywał się o tym w ostatnich tygodniach coraz dotkliwiej. Tak jak nie chciał dopuścić do siebie myśli, że dyrektor Hogwartu miałby mieć jakiekolwiek powiązania z czarnoksiężnikiem, tak nie pozwalał zakiełkować w sercu przypuszczeniu, że jego własny ojciec miał coś wspólnego ze stanem zdrowotnym matki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
11-07-2025, 13:59
Idealizm był właściwie nieodłącznym elementem dorastania. Tak Henry, jak i Elizabeth mieli przed sobą jeszcze całe życie — choć i tak los naznaczył ich już dość mocno, temu pierwszemu odbierając rodziców, drugiej fundując życie na pograniczu dwóch społeczności, w których nigdy nie będzie mogła czuć się pewnie. To idealizm właśnie pchał ich do przodu, dawał nadzieję na to, że podejmowane przez nich zabiegi i czynności wreszcie przyniosą wymarzony efekt. Byli siłą, która mogła umocnić społeczny spokój i właśnie taką drogę wybrali. Dla starszych czarodziei zapewne frustracja i niedowierzanie odczuwane przez dwójkę młodych ludzi była zupełnie zrozumiała. Ale oni, zamknięci teraz we wspólnym objęciu, kurczącym niebezpieczny świat tylko do swych własnych ciał i najbliższego otoczenia, nie byli jeszcze na tyle mądrzy, nie posiadali odpowiedniego doświadczenia życiowego. Mogli myśleć, że właśnie kończył się świat, jaki znali — i może nawet mieć w tym wszystkim rację. Ale jeżeli czegoś uczyło ich aurorskie szkolenie, to tego, aby w razie akcji zachować absolutny spokój, odłożyć swoje wątpliwości i emocje na później, trzymać się tylko rozkazów. A te musiały nadejść, Lizzy wierzyła w to całą sobą. Wiara w zwycięstwo tego, co dobre była w niej zdecydowanie silniejsza od myśli o porażce w schwytaniu czarnoksiężnika.
Obecność Henry'ego sprawiała, że było jej łatwiej. Zdecydowanie łatwiej. Choć sam wydawał się drżeć z obezwładniających go emocji, był dla Lizzy właśnie jak skała. Kimś stabilnym, komu mogła powierzyć swoje najgłębsze, najszczersze odczucia i myśli bez obaw o negatywne spojrzenia czy kąśliwe uwagi. Ceniła sobie jego uwagi; nawet najmniejsze wtrącenia potrafiły często postawić sprawę w innej perspektywie, odnaleźć brakujący element na mapie myśli i zapełnić go stosownymi wnioskami. Tak samo ona potrafiła dokończyć rozpoczęte przez niego zdanie, jak na przykład teraz. Doskonale wiedziała, do czego pił Teyssier, sam fakt, że Grindelwald uciekł z więzienia i nie został od razu odnaleziony, że zyskał dzięki temu czas na ułożenie sobie planu powrotu na polityczną i nie tylko scenę magicznej Wielkiej Brytanii nie tylko unosił brwi, ale przede wszystkim wzbudzał uzasadnione niezrozumienie i złość. Coś — i zapewne ktoś — tu wyraźnie zawiodło. I to chyba było istotą ich bólu. Instytucja, której zawierzyli swoje życie, zawiodła.
— Spróbowałby tylko — rzuciła, unosząc wyzywająco podbródek w górę. Gdyby Gellert Grindelwald znalazł się teraz tuż obok niej, była przekonana, że nie pozwoliłaby mu znów uciec. Pobudzone wciąż krążącą w żyłach adrenaliną postanowienie wydawało się być więcej, niż osiągalne, ale również stanowiło dobry sposób na ukrycie szczerego, tak bijącego z niej roztrzęsienia. W końcu, gdy będzie udawać silną wystarczająco długo, nikt nie pomyśli o tym, aby ową siłę kwestionować. W jej oczach błysnęła iskra determinacji. — Następnym razem nie wywinie się tak łatwo — dodała przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Zamiast tego nerwowo przesunęła wyprostowanymi palcami po swojej koszuli, próbując wygładzić powstałe w wyniku wysiłku zagniecenia.
Odwróciła się plecami do okna, aby móc mieć Henry'ego przed sobą, w zasięgu wzroku. Na jego pytanie pokręciła przecząco głową, przez chwilę tkwiąc w ciszy, tak przecież niecharakterystycznej dla zazwyczaj rozgadanej młodej kadetki. Wreszcie odbiła się rękoma od parapetu okna, a niedługo później skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
— Nie mam powodu, żeby mu wierzyć — zaczęła cicho, raz jeszcze szukając swoim wzrokiem spojrzenia młodego aurora. Najchętniej złożyłaby dłoń na jego policzku, sama zmuszając go nieco do zwrócenia na nią uwagi. Ale nie tu, nie teraz. — Grindelwald to wichrzyciel, opowiada to, co mu ślina na język przyniesie, a potem mówi drugie — westchnęła ciężko, jednocześnie wywracając oczami na samo wspomnienie słów czarnoksiężnika. Kto normalny miałby mu niby uwierzyć? Przecież wyglądało to tak, jakby próbował na siłę zemścić się na tym, kto go pokonał, nie kierując się niczym innym niż uczuciami niskimi pokroju zawiści czy zwyczajnej zazdrości. — Obawiam się tylko, co będzie, jeżeli ludzie uznają to za prawdę. Wiesz, ci którzy nie mają z Dumbledorem za wiele wspólnego, którzy są mu obojętni. Widzą naszą porażkę, słyszą obietnice o lepszym świecie. Starsi czarodzieje pamiętają wojnę. I mogą już nie mówić jednym głosem, tym popierającym pana Albusa — chyba tego bała się najbardziej. Swoistego renesansu zwolenników Gellerta, którzy jakimś cudem uszli z życiem, którzy nigdy nie stanęli przed Wizengamotem, tych, którzy nawet odbyli wyrok w Azkabanie. W poczuciu krzywdy względem wymiaru sprawiedliwości mogli być gotowi na wszystko.
Potarła dłonią swoje lewe ramię.
— Jasna odpowiedź pana Albusa nie byłaby chyba wzięta za odpowiedź na głupią prowokację, prawda? — spytała wreszcie, pozwalając swoim wątpliwościom wybrzmieć na głos. Zagryzła wnętrze policzka, obchodząc zajmowane przez Henry'ego biurko dookoła, nim kontynuowała. — Tylko potwierdziłaby to, co wszyscy wiedzą. Że Grindelwald gada głupoty po to, aby siać zamęt. A milczenie... — oparła się wreszcie bokiem o mebel, pozwalając sobie na głośne westchnienie. Sposób, w który ułożyły się linie jej twarzy od razu zdradzał, że coś bardzo ją trapiło, a słowa wypowiedziane później przyszły jej z wielkim trudem. — To trochę jak potwierdzenie? Nie wiem, nie znam się na polityce. Ale wydaje mi się, że powinniśmy to zasugerować, komuś... Wiesz, starszemu. — na myśl przyszedł jej Conrad. Był sporo starszym aurorem, zarówno od Henry'ego, jak i od Lizzy, miał czystą krew, powinien mieć lepszy ogląd na to, jakie były społeczne nastroje. Mógł też dość prędko powstrzymać ich frustrację przed wylaniem się na pozostałych. Ufali mu zresztą oboje, widząc w nim wzór do naśladowania. Jego opinia mogła być szczególnie istotna w lepszym zrozumieniu umykających młodzieńczej żywiołowości niuansów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:13 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.