• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Nylah Black
Nylah Rhea Black
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Cepheus Black i Lynette Crouch
Aspiracje
rozwinąć umiejętności magiczne, jeszcze lepiej opanować magię bezróżdżkową i stać się dumą rodziny
Amortencja
zapach powietrza po burzy, palona żywica, orchidea, róże
Różdżka
10 cali, sztywna, dąb, wibrys kuguhara
Hobby, pasje
śpiewanie, zwłaszcza po francusku, łamanie klątw i wpatrywanie się w gwiazdy
Bogin
umierający Gustave, do którego nie może dotrzeć
Umysł
Data urodzenia
20 czerwca 1938
Miejsce urodzenia
Londyn
Miejsce zamieszkania
Londyn, Grimmauld Place 12
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Potomkini wili
Ukończona szkoła
Hogwart, Slytherin
Zawód
śpiewaczka operowa i łamaczka klątw
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
24
158
52
Wiek
Wzrost
Waga
błękitne
blond
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Szczupła i drobna sylwetka, sprawiająca wrażenie eterycznej. Odpowiednio zarysowane kobiece krągłości, nieco za szeroka talia.
Znaki szczególne
Włosy tak jasne, że odpowiednim świetle wyglądające na srebrne. Oczy przypominające taflę jeziora. Znamię szpecące idealną skórę - półksiężyc umiejscowiony na biodrze. Kilka drobnych, ledwo widocznych blizn na rękach.
Preferowany ubiór
Eleganckie stroje, zgodne ze statusem społecznym, z przewagą spódnic i sukienek o długości nie krótszej niż do kolan. Jednak jeśli zaistnieje potrzeba nie waha włożyć spodni. Ubiór jest zawsze dopasowany, choć nie krępuje ruchów.Lubi nosić buty na obcasie, dostosowując jego wysokość do okoliczności.
Zajęty wizerunek
Natalie Dormer
Obrazek postaci

1943 - pojawienie się magii

Dzieci są koszmarnie podłe i okrutne. Zwłaszcza, gdy od niemowlaka się je uczy, że są lepsze od innych. Nigdy nie zamierzałam twierdzić, że byłam wyjątkiem w tym zakresie - bądź co bądź po pierwsze, urodziłam się w szlachetnym rodzie Blacków, po drugie byłam jedyną córką swoich rodziców, a po trzecie od samego początku mi mówiono, że z racji urodzenia należy mi się wszystko. No, może dosłownie tak to nie brzmiało, ale wyjaśnienie tego pięciolatce było bardzo trudne, zwłaszcza, gdy obejmowało tłumaczenie, dlaczego nie dostanie kolejnej już lalki. W efekcie stało się to, czego oczekiwali wszyscy, czyli obudziła się moja magia i od tego momentu było już... Może nie z górki, ale zdecydowanie ciekawiej. Zwłaszcza, że razem z tym obudziło się dziedzictwo mojej babci.
[p]Babcia normalną czarownicą nie była. Znaczy była, dla mnie, ale to pewnie z racji genów. Blanche Black, żona dziadka, była wilą, a historia jej związku z dziadkiem była tyle samo ciekawa, co burzliwa. Jedni mówili, że to ona uwiodła jego. Inni, że on zniewolił ją. Jeszcze inni, że chodziło o politykę. Tak czy tak prawdą było to, że ich związek był w pewnym sensie umową polityczną, dzięki której Blanche wżeniła się w szlachetny i starożytny Ród Blacków, choć nie brakowało w nim wielu całkiem pozytywnych uczuć. Efekt? Moja gałąź rodu skończyła z genami wili i zapewne z tego właśnie tytułu zwłaszcza babcia była zachwycona moimi narodzinami. To częściowo dzięki niej imię Rhea to moje drugie imię, a nie pierwsze - co i tak nie zmienia faktu, że Nylah to rzadko nadawane imię angielskie. Babcia Blanche nauczyła mnie francuskiego, języka elit i swojego ojczystego i pomogła zagłębić tajniki mojej natury, choć nie obyło się bez faili. Byłam i nadal bywam impulsywna i kapryśna, jak na wilę przystało. Kaprysy i impulsywność musiały jednak ustępować, bo mimo wszystko byłam nieodrodnym dzieckiem Blacków, dziedziczką rodu, której rolą było w przyszłości zawrzeć korzystne małżeństwo. Od małego byłam chowana surowo i sztywno, miałam być perfekcyjna i taka byłam. Od małego powtarzano mi o wyższości czarodziejów nad mugolami, że jesteśmy lepsi z samego tylko urodzenia - lepsi, bo urodziliśmy się czarodziejami i to takimi, których magię można prześledzić pokolenia wstecz. Przesiąkłam tym, nauczyłam się traktować mugoli jako gorszy gatunek człowieka, a czarodziejów z mugolskiej krwi jako niewartych większej uwagi. Nie mogę powiedzieć, że byłam tak idealna, jak powinnam być, choć w oczach rodziny mogłam za taką uchodzić. Zwyczajnie dość szybko nauczyłam się, jak spełniać oczekiwania rodziny, budując fasadę właściwą każdemu z rodu podobnego do mojego. Ta fasada pękała tylko w jednym miejscu, we Francji,  gdzie wyjeżdżałam na wakacje do babci. Po latach życia w Londynie, w rodowej posiadłości Blacków, Blanche zatęskniła za rodzinnymi stronami i na starość wraz z mężem przeprowadziła się do rezydencji w Marsylii. Spędzałam tam miesiąc każdych wakacji, pozwalając sobie na więcej luzu, choć rzecz jasna nigdy na tyle, by w jakikolwiek sposób zaszkodzić reputacji swojej, dziadków i całego rodu. Na takie pogwałcenie zasad dobrego wychowania nigdy bym sobie nie pozwoliła, a zresztą i tak miałam co robić. Babcia uczyła mnie natury wili i chyba wiedziała o mnie najwięcej, choć nie wszystko. A prócz tego zapewniła mi lekcje śpiewu, które pozwalały mi kontrolować swój głos i rozwijać się artystycznie. Wtedy postanowiłam zostać śpiewaczką operową, ćwicząc nawet wtedy, gdy poszłam do Hogwartu.



1949-1956 - Hogwart

List z Hogwartu był oczywistą oczywistością, choć po wszystkich opowieściach członków rodziny wyczekiwałam go tak mocno, jak urodzinowych prezentów. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu przyszedł, byłam przeszczęśliwa. Pierwsze kroki były trudne, nawet jeśli przydział do Slytherinu nieco ułatwił ten start. Dom w Hogwarcie miał stać się moim nowym domem na kolejne 7 lat, a inni Ślizgoni moją nową rodziną. Życie szkolne było zupełnie czymś innym, niż życie przy Grimmauld Place 12, choć szybko zrozumiałam, że nie różniło się aż tak, przynajmniej w pewnych aspektach. Miałam nie sprawiać problemów, więc ich nie sprawiałam (wnuczka wili i brak problemów? Nie żartujmy, ja po prostu nie dałam się złapać. To się nazywało spryt i zaradność). Miałam się dobrze uczyć i przynosić chlubę swojemu domowi? Od zawsze uczono mnie spełniać oczekiwania rodziny, która oczekiwała dokładnie tego samego. Może i nie wszystkie przedmioty były tak samo interesujące, ale przykładałam się do wszystkich tak, jak powinnam. Zwłaszcza do eliksirów, bo uczył ich nasz Opiekun Domu. Na szczęście zawsze znalazły się wolne chwile, w którym mogłam ćwiczyć głos, nawet jeśli już bez profesjonalnego nauczyciela. Na trzecim roku jednak doszły nowe przedmioty, w moim wypadku starożytne runy i numerologia - nie były obowiązkowe, ale każdy coś wybierał, a ja raz u babci trafiłam na książkę o runach i drugą o numerologii. Zaciekawiły mnie wystarczająco, żebym zdecydowała się właśnie na nie i wystarczyło kilka pierwszych lekcji, żebym przepadła. Zakochałam się wręcz w możliwościach run, a w pozbyciu się tej pasji nie pomógł mi dosłownie nikt. A już na pewno nie szeptane opowieści o łamaczach klątw pracujących dla Ministerstwa Magii czy Gringotta. I im bardziej o tym słuchałam, tym bardziej planowałam własną przyszłość, marząc o zostaniu łamaczką klątw i niestety nie uwzględniając w tym wszystkim planów głowy rodu co do mojej osoby. Wtedy też zaczęłam się dużo bardziej przykładać do OPCM, uznając, że w tym zawodzie takie umiejętności bardzo się przydadzą. Zresztą prawdę mówiąc nauka nigdy nie sprawiała mi większego problemu, więc w razie potrzeby pomagałam i innym Ślizgonom. Musieliśmy trzymać się razem, byliśmy przecież jedną rodziną na 7 lat pobytu. Starsi, młodsi, wszyscy powinniśmy trzymać się razem, a przynajmniej tak to widziałam. A to wymagało organizacji wewnętrznej, samopomocy... Pomaganie innym Ślizgonom w nauce po prostu weszło mi w nawyk, zwłaszcza że dzięki temu miałam albo powtórkę materiału albo utrwalałam obecny. No i zawsze przysługa za przysługę, przecież nie będę się produkować za nic. Ot zwykły deal. Jedyne, co robiłam „z dobrego serca”, to interwencje, gdy starsze roczniki w zaułkach Hogwartu znęcały się nad dzieciakami z młodszych roczników. Szanujmy się, co to za sztuka wygrać z dzieckiem? Więc jak przyuważyłam, za każdym razem interweniowałam. Szkoła pozwoliła mi wyszlifować swój urok i umiejętności poruszania się wśród innych. Wyniesione z domu podstawy obserwowania innych, wyszukiwania kłamstw i niuansów zachowań tutaj stały się częścią życia. Zresztą nie tylko tutaj - poza szkołą, na spotkaniach towarzyskich to też się przydawało. Obserwując ludzi i mowę ciała mogłam w pewnym zakresie przewidywać ich reakcje i wykorzystywać na własną korzyść. Na przykład przekonując swoim urokiem do swoich poglądów lub zaprzestania działań - kilka razy dzięki temu uniknęłam eskalacji konfliktów pomiędzy młodymi Gryfonami i Ślizgonami na błoniach i oczach wszystkich. Urok osobisty, odziedziczony po Blanche i jej nauki w kwestii wykorzystywania go też się zdecydowanie przydawały. Czasem przydawało się to do przekonania nauczyciela, by z okazji weekendu darował nam pracę domową - analiza ich zachowań pozwalała wykryć, którego nauczyciela da się przekonać, kiedy się wycofać czy kiedy w ogóle nawet nie próbować prosić. Przede wszystkim jednak szkoła nauczyła mnie, że istnieje panna Nylah Black, dumna przedstawicielka swego klanu i swego Domu, której prowadzenia się nie można niczego zarzucić i... istnieje Nil, ze swoim charakterkiem, poglądami, niechęcią do mugolaków - przecież od dziecka powtarzano mi, że są gorszym rodzajem czarodzieja - i ćwicząca drobniutkie psikusy na Gryfonach i mugolakach w taki sposób, by nikt nie, zauważył. I nie zauważył, bo to przecież byłoby ujmą dla rodu Blacków. A Rodowi Blacków ujmy przynieść nie mogłam. To nazwisko było częścią mnie i zostanie nią do końca, bez względu na to, za kogo wyjdę za mąż (oby jak najpóźniej). Zresztą nie tylko rodowi, przecież złapanie byłoby jednoznaczne z utratą punktów dla Domu.


Wszystko to procentowało, choć dopiero na piątym roku dowiedziałam się, jak bardzo. Moje interwencje i zapobieganie konfliktom, przynajmniej tym „publicznym”, moja pomoc młodszym uczniom i w razie potrzeby „dowodzenie” młodszymi Ślizgonami zaowocowało odznaką perfekta, a rok później perfekta naczelnego. W domu rodzinnym byli ze mnie dumni, a duma oznaczała nagrody ze strony rodziców. Pochwały i zadowolenie dziadków i głowy rodu były wystarczające rzecz jasna, ale zawsze miło dostać jakąś nagrodę, prawda? W trakcie świątecznych przerw i wakacji już nie tylko odwiedzałam babcię, ale i dalej rozwijałam swój głos, pod okiem profesjonalisty, przygotowując się do zostania śpiewaczką operową. Moje marzenie o łamaniu klątw jednak nie umarło.



1957 - śpiewaczka operowa

Im starsza byłam, tym bardziej wiedziałam, że łamanie klątw prócz tymczasowej fascynacji stało się czymś więcej niż zwykłym kaprysem. Chciałam się tym zajmować, ale jednocześnie... Śpiew też był czymś, co lubiłam. Ostatnie egzaminy poszły mi świetnie, Hogwart się skończył, a ja... Ja nadal byłam rozdarta. Zostałam zatrudniona w „Arcadii”, dalej szlifując swój głos w wielogodzinnych próbach. Powoli zaczynałam być dostrzegana, powoli dawano mi role w przedstawieniach. Podobała mi się ta praca, podobał mi się wysiłek, ale chciałam więcej. Marzenia jednak należy spełniać, nie.



1959 - łamacz klątw

Mój przyszły mentor przyszedł do mnie sam. Dostrzegł mnie, gdy po jednym z występów zatrzymałam się, by posłuchać, jak mówił o jednym z artefaktów. O złamaniu ciążącej na nim klątwy. Nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła, uprzednio obserwując go przez chwilę, sprawdzając mowę ciała i ton głosu, by wiedzieć, czy moje wtrącenie się będzie mile widziane. Wielu mężczyzn lubiło flirtować z artystkami, a ja lubiłam flirtować z nimi, jednak tu wyjątkowo nie chodziło mi o to. Wtrąciłam się, delikatnie i z wyczuciem, a to wywołało dyskusję. Mogłam wykorzystać zdobytą i wciąż na własną rękę poszerzaną wiedzę na temat klątw, a on to podchwycił. Wdaliśmy się w rozmowę i od słowa do słowa skończyło się to na kontynuacji tematu, rzecz jasna w miejscu publicznym. Z czasem jednak zaczęliśmy ufać sobie wzajemnie i zaproponować mi naukę magii bezróżdżkowej. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda, prawda?


Zaczęłam dzielić czas pomiędzy występy i ćwiczenia, a naukę. Nie narzekałam, chociaż było to wyczerpujące, chciałam tego, zafascynowana pierwszymi, malutkimi sukcesikami przy prostych zaklęciach. Zazwyczaj i tak nie wychodziły, magia bezróżdżkowa to bardzo trudna sztuka, ale się nie poddawałam, biegnąc wręcz na każdą lekcję. Powoli i tu zaczynałam odnosić te drobniutkie sukcesy, ale największym z nich - poza główną rolą w operowym przedstawieniu - był fakt, że moja rodzina zgodziła się na spełnienie mojego kaprysu. Dostałam oficjalne pozwolenie na zajęcie się łamaniem klątw, oczywiście jako hobby i kaprys, a nie zawód. Tutaj nadal byłam przykładną damą, dając z siebie wszystko podczas prób i występów. Ale drugie tyle dawałam z siebie chłonąc magię bezróżdżkową, ćwicząc nie tylko z nauczycielem, ale i sama w wolnych chwilach. I zawierałam znajomości w nowym zajęciu, spełniając tak naprawdę obydwa marzenia. Nawet, jeśli jednym z warunków tego kaprysu było przykładne zamążpójście.



1961 - śmierć Gustave'a

Praca łamacza klątw była bardzo trudna. Trudna i nierzadko bardziej wyczerpująca niż przedstawienia, ale satysfakcja z pierwszego złamanego przekleństwa była nieopisana. Tak samo jak sukcesy w magii bezróżdżkowej, w której cały czas chciałam się doskonalić. Chciałam i się doskonaliłam. Gustave pojawił się znikąd. Po prostu pewnego dnia przyszedł, z polecenia mojego mentora, chcąc, bym złamała jedną z klątw którą ktoś założył na kawałek biżuterii. Od samego początku miałam ochotę go udusić albo przynajmniej miotnąć w niego klątwą - choć rzecz jasna były to jedynie myśli. Lubił mnie drażnić, a ja musiałam wykorzystywać każdą uncję swojej kontroli, by nie wyciągnąć na światło dzienne swojej prawdziwej natury. Z czasem... Z czasem się przyzwyczaiłam. Łamanie klątw było trudną pracą, wyczerpującą i jednocześnie satysfakcjonującą. Gdzieś w tle głowa rodu prowadziła negocjacje co do mojego małżeństwa, ale nie interesowałam się tym zbytnio - miałam występy, miałam „moje” klątwy do łamania i miałam magię bezróżdżkową. Zresztą i tak obiecałam nie protestować w tej kwestii, więc w sumie wolałam nie wiedzieć. Zresztą Gustave wkurzał mnie wystarczająco, bym miała o czym myśleć, kiedy przychodził „po pomoc” i kiedy wychodził z już-nie-przeklętym przedmiotem. Nie wiem nawet, kiedy zaczęłam się w nim zakochiwać, choć nigdy nie okazałam mu tego. Nie mogłam, nawet jeśli był czystej krwi czarodziejem. Po prostu w moim świecie to tak nie wyglądało. Ale kiedy dał mi tę cholerną spinkę do włosów... Byłam jednak panną Black. Moje obietnice były święte.


Podobno to była jedna z tych siedzib, do których nie wchodziło się bez specjalistów od klątw. Z tego, co wiedziałam, byli tam eksperci. Byli aurorzy. Ja też byłam,, żeby pomóc z łamaniem klątw. Nie wiem, co poszło nie tak. W późniejszym czasie mówiono, że to był wypadek, nikt nie zawinił - uruchomiła się jakaś klątwa, a Gustave... Gustave nią oberwał. Mówili, że nie dało się nic zrobić, a ja nie mogłam się powstrzymać przed zastanawiam, czy gdybym nie była w innym miejscu, to udałoby się temu zapobiec. Winiłam siebie, choć nie powinnam, mając przed oczami jego martwe ciało. Choć widziałam je z daleka, to nadal nie potrafiłam wyrzucić tego widoku sprzed oczu. Ten cholerny dupek zostawił cały swój zespół. Zostawił... mnie. Na zewnątrz nie pokazałam niczego. Wewnątrz? Wewnątrz się rozpadłam. Cały swój ból przelałam w śpiewane arie, decydując się stać jeszcze lepsza w tym, co już umiałam. Marzenie zmieniło się w twardą rzeczywistość, wchodząc mi na ambicję i każąc jeszcze bardziej się przyłożyć. Może dla mojej rodziny był to tylko kaprys, ale nie dla mnie. Zdecydowałam się nauczyć podstaw pierwszej pomocy, bo nie zawsze pracowałam sama i... Nie chciałam, by kogokolwiek spotkało to, co Gustave'a, jeśli mogłam temu zapobiec. Nie chciałam widzieć ciał innych przyjaciół. Trochę podszkoliłam się w magii leczniczej, oczywiście próbując też używać jej bezróżdżkowo. Widziałam cały czas w tej zdolności szanse na lepsze używanie magii, na lepsze wykorzystanie jej. Spinka stała się moim talizmanem, milczącym przypomnieniem, po co łamiemy klątwy. Żeby nikt nie skończył tak, jak Gustave.



końcówka 1961 - narzeczeństwo

Na zewnątrz niczego nie dałam po sobie poznać. Chwilowe załamania tłumaczyłam przeważnie lekkim zmęczeniem i czasem koszmarami, że przecież nigdy do tej pory nie widziałam martwego czarodzieja. Zmęczenie było wywołane ciężką pracą i ambicją, by być lepszą, ambicja natomiast zawsze była w moim rodzie dobrze widziana. Mimo gorszych dni nie porzuciłam ani ćwiczeń magii bezróżdżkowej ami nie porzuciłam swojego hobby. W końcu jednak nadszedł ten dzień, w którym rodzice powiedzieli mi o mężczyźnie, który zostanie moim mężem. Zgodnie z umową, jedynie skinęłam głowa, przyznając, że rozumiem swój obowiązek i nie zamierzam się sprzeciwiać. Nazwisko przyszłego męża puściłam mimo uszu - było ostatnim, czym się interesowałam. Nocami śniłam koszmary, widząc Gustave'a, któremu nie mogłam pomóc i budziłam się z mocno bijącym sercem. A gdyby tego było mało, w świecie czarodziejów nie działo się dobrze. Na szczęście jak na razie nikt nie kazał mi rezygnować z mojego hobby, choć byłam pewna, że po ślubie zostanie mi jedynie teatr. Teatr, który stał się pewnego rodzaju sposobem na wyrzucenie z siebie wszystkich uczuć. Ale zobaczymy. Teraz chciałam cieszyć się tym, co mi zostało i wyleczyć się z Gustave'a.

0
Pozostało PP
mind
40
Pozostało PM
15
9
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
3
8
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
5
9
5
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka I — Magiczne mikstury
Eliksiry i maści
Ścieżka IV — Astronomia i wróżbiarstwo
Numerologia i moc liczb
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Inne starożytne systemy zapisu
Zaklinanie runiczne i pieczęcie ochronne
Łamanie klątw i rozbrajanie pieczęci
Runiczne klątwy i przekleństwa
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Pierwsza pomoc
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Znajomość obyczajów i etykiety
Analiza i interpretacja starożytnych tekstów
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Kontakt z tubylcami i istotami magicznymi
Przystosowanie do obcych kultur
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
urok osobisty
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
śpiew
Ścieżka XVIII — Sport
taniec
Ścieżka XX — Poliglotyzm
język francuski
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Magia bezróżdżkowa

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-26-2025, 21:02

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Lucinda Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-31-2025, 23:40

Nylah Black

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[31.10.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 Uroki
[03.11.2025] Zdobycie trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.