• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Podziemia Towarzystwa Królewskiego
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 14:41

Podziemia Towarzystwa Królewskiego
W podziemiach centralnej stolicy rozciągają się archiwa Towarzystwa Królewskiego — skarbnica wiedzy i historii. Tu, w chłodnych, słabo oświetlonych korytarzach, przechowywane są bezcenne manuskrypty, rzadkie tomy i dokumenty, które pamiętają królów sprzed wielu wieków. Regały z ciemnego drewna sięgają sufitu, uginając się pod ciężarem starych ksiąg i starannie oprawionych pism, a zapach kurzu i pergaminu miesza się z subtelną wonią starego dębu. Pracownicy archiwum poruszają się cicho i działają niezwykle precyzyjnie. Pozostają głęboko świadomi wartości zgromadzonych tam zbiorów.
Miejsce to jest nie tylko magazynem wiedzy, ale i punktem wyjścia dla wielu przełomowych badań. W cieniu tych ścian naukowcy często odkrywają zapomniane idee lub inspiracje, które zmieniają oblicze nauki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
09-28-2025, 18:07
14 marca 1962
Moira Sanderson bywała sezonowo stałą bywalczynią tego miejsca – jak pewnie i każdy naukowiec, który w swoich badaniach niekiedy dochodził do frazeologicznej ściany. Zebrane w Towarzystwie księgi wciąż zawierały wiele niekontynuowanych wątków – wiele porzuconych myśli, które przed wiekami wydawać mogły się nazbyt idealistyczne czy marzycielskie, zaś w obliczu dzisiejszej wiedzy i rzemiosła – zupełnie wykonalne i tylko czekające na zasłużone po latach oczekiwania testy. Kiedyś, kiedy pracowała nad badaniami z mężem – pojawiali się tu czasami, najczęściej razem – nie potrzebując w ten sposób żadnych asystentów i wydawania głośnych instrukcji. Teraz, kiedy zarządzała zespołem na własną rękę – bywała w tym miejscu częściej, zupełnie sama. Nie mając u swojego boku mężczyzny tak światłego i genialnego, pełnego tak wielu inspirujących pomysłów, musiała coraz częściej nasłuchiwać głosów mądrości płynących z tematycznej literatury czy ust naukowców Evershire College. W tym sezonie musiała pojawiać się w Towarzystwie Królewskim niemal co tydzień, traktując karty zgromadzonych tu ksiąg jako magiczne drogowskazy.
Owszem – dołączenie do zespołu wykształconego zaklinacza otworzyło im nowe horyzonty, ale magimedycyna była dziedziną wymagającą ciągłej gonitwy za rozwojem każdej gałęzi magii - w poszukiwaniu potencjalnych kombinacji z zaklęciami ratującymi i czyniącymi ludzkie życia bardziej komfortowymi.
Poproszony o to pracownik odłożył na blat trzy tomy ksiąg ocierających się tematyką o ochronę przed czarną magią, która według hipotezy, w połączeniu z magią leczniczą, mogłaby pomóc w zrozumieniu odwrócenia działania zaklęć czarnomagicznych i ułatwieniu regeneracji tkanek nią dotkniętych – często reagujących gorzej na konwencjonalną magię leczniczą. Moira zakładała, że bez dogłębnego zrozumienia tej dziedziny magii – nie będzie w stanie posunąć badań dalej, a w obliczu coraz większego poważania i licznych życiowych doświadczeń – mogła też uznać, że poznanie jej jest działaniem dla własnego bezpieczeństwa.
Gdy już miała zająć miejsce przy stole, podniosła spojrzenie przed siebie i zderzywszy się nim z postacią bardzo znajomą – pochodzącą zresztą z medycznego światka – już własnymi rękami (zaklęciem i różdżką…), przeniosła tomiszcza na miejsce tuż obok Lysandra.
Nie miała w zwyczaju pytać młodych ludzi o to czy może zająć im czas. Zakładała, że oszczędza czas, skoro ci i tak zwykle zgadzali się automatycznie – pewnie z szacunku do jej osoby i niechęci do tłumaczenia się z odmowy. Wysuwając sobie krzesło, patrząć ponadnad ramieniem, już próbowała ocenić, co ściągnęło Hatley’a tutaj. To zauważy dokładniej jednak później, kiedy literki nie będą tak niewyrażne, a i kiedy ponarzeka już na coś, na co narzekać mógł pełnoprawnie każdy uzdrowiciel:
– Jak na instytucję związaną z tak zaawansowaną wiedzą, marnie idzie im zauważenie korelacji pomiędzy złym oświetleniem pomieszczenia, a degradacją wzroku… – mówi, stawiając skórzaną torebkę przed sobą i wyjmując z niej futerał na zaklęte okulary do czytania. Tak, też jest jego ofiarą. – Od trzeciej osoby usłyszałam już dobre słowa o twoim interesie… – komentuje, odnosząc się do posiadanego przez Hatley'a sklepu, a potem zaciska dłonie na okładce jednej z ksiąg, byle przesunąć ją przed siebie. – Zawsze miło wspominałam naszą wspólną pracę i cieszę się, gdy ktoś wspomni o tobie w pozytywnym świetle… – i chociaż otwiera księgę, chociaż opiera palce na stronicy z początkowymi punktami spisu treści i pozwala myśleć, że za chwilę zamilknie chociaż na moment, by pozwolić im obojgu skupić się na tym, po co tu przybyli, na skraju myśli czai się pewne ale… - Twoja praca cię sastysfakcjonuje?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-01-2025, 21:17
Podziemia Towarzystwa Królewskiego nigdy nie należały do moich ulubionych miejsc. Traktuję je czysto utylitarnie, jako jedyną możliwość, by zasięgnąć wiedzy bez konieczności angażowania w ów proces drugiego człowieka. Bo też nie zawsze z drugim człowiekiem jest mi po drodze. Wiem doskonale, czym jest uzależnienie od obcych decyzji, gestów i zachcianek. Być może pozycję można zbudować sobie na kanwie bardziej przejrzystych relacji, mając możliwość kształcenia się w pełnym wymiarze znaczenia owego słowa dzięki instytucjom takim jak Evershire College, lecz niestety nie każdy ma ku temu sposobność. I to ze względów wszelakich, nie będących jedynie wynikiem pecha, lecz sprowadzających się w znakomitej większości do jednej, pradawnej zależności – im masz pełniejszą kiesę, tym jest ci łatwiej. Moja sakiewka nigdy nie grzeszyła ciężarem, a umiejętności i lotny umysł okazały się niewystarczające, by uzyskać stypendium na prestiżowej uczelni. Może ostatecznie nie był to zły omen, bo śmiem twierdzić, że pozorne nieszczęście zaoszczędziło mi ogromnej ilości rozczarowań. Choć kosztem najwyższym – bo musiałem i nadal muszę liczyć się z ludźmi. Tymi, z którymi znajomość może mi pomóc.
Ciężar realiów, które mnie spotykają, opada na barki w momencie, kiedy ledwie kilka kroków dalej dostrzegam znajomą sylwetkę. Nazwisko Sanderson nie jest tym, które można przemilczeć. Nie jest tym, o którym się zapomina i nawet w momencie, kiedy połowa znakomitej pary wącha kwiatki od spodu, nie brakuje mu splendoru i poczucia, że choćby moment w blasku cudzej chwały, może zaowocować jakimś nieziemskim przełomem. W praktyce – jeśli znasz się z Sandersonami (z Sanderson znaczy się…) i jeśli darzą cię choć cieniem uznania wyrażonego pamięcią do twarzy czy nazwiska, może coś ci skapnie.
Miałem możliwość pracować z mężem Moiry Sanderson. Czy muszę mówić coś więcej? Może tylko tyle, że nie był to człowiek skory do jakichkolwiek dywagacji. Ja, uzależniony natomiast od ludzi jego pokroju mogłem jedynie z pokorą przyjmować to, co otrzymywałem mimochodem, nigdy zaś intencjonalnie – wiedzę praktyczną, doświadczenie oraz rzeczy, których ułomność ksiąg nie mogła w sobie zawrzeć. Niestety nagły zgon zakończył sielankę. Potem wszystko się rozmyło, urwało, moje ambicje wystrzeliły w kierunku własnego interesu, który z powodzeniem prowadziłem rok z nawiązką.
Kroki Moiry podążającej w moją stronę niosły się stłumionym echem w grobowej ciszy podziemi, a ja, zerkając jedynie spod przymkniętych powiek, przyjmuję pozę człowieka zupełnie pogrążonego w lekturze. Gdybym jednak dał się zaskoczyć zupełnie realnie, czułbym się jak przegrany, dlatego roztaczam pozór skupienia. Głowę podnoszę dopiero gdy siada tuż obok i zaczyna mościć sobie miejsce. Lekkie zdziwienie spływa na moją twarz zupełnie naturalnie, maskowany uśmieszek krztyny satysfakcji, przysłania chyba tylko rzeczona niedogodność przyćmionego światła.
Pamięta, kojarzy. Potrafi sparować z prowadzonym przeze mnie sklepem. Mały sukces, choć wcale nie jest to wygrana. Czasami zbyt łatwo ulegam czarowi pierwszych słów. Daję się złapać na haczyk. Wyprostowany teraz już zupełnie, rzucam kobiecie spojrzenie pełne zainteresowania, a wcześniej śmieję się cicho, choć kwestia degradacji wzroku zdaje się ważka.
— Trzy osoby — kiwam głową. Wynik całkiem dobry, zważywszy na grono w jakim obraca się Moria. — Mam nadzieję, że na nich się nie skończy. — Mierzę wyżej, dalej, swoją pracę traktuję poważnie.
— Mi również ciężko wymazać z pamięci tamten czas — przyznaję i brzmi to dość niejednoznacznie. Wiele można zarzucić jej małżonkowi. Nie zamierzam tu jednak robić scen, zwłaszcza przy nie tak znowu wiekowej wdowie. Wspomnienia na pewno są jeszcze w jakimś stopniu świeże. Odkładam na chwile księgę, bo zupełnie umyka mi temat, który zgłębiam. Czasami poszukuję w pradawnych runach potencjału wzmacniającego dla znanych już materiałów.
Chwyta mnie znów na przynętę umiejętnie zadanego pytania. Krótkiego, w jakimś stopniu prostego, a jednak pozbawionego konkretnej odpowiedzi.
— Cóź… — wzdycham. — W dobrym tonie jest chyba mówić, że owszem, przecież poświęciłem temu całe dotychczasowe życie. Ale, zawsze jakieś ale, prawda? — uśmiecham się pogodnie. — Jeśli patrzy się w przyszłość i oczekuje rozwoju, to zawsze może być lepiej. Zawsze można więcej. Masz jedno, zaczynasz myśleć o następnym etapie. Ale owszem, marzyłem od dawna o własnej pracowni, więc jeśli nie czułbym choć odrobiny satysfakcji, to na cóż cały wysiłek? — Lubię to, co robię. Gdybym jednak sądził, że osiągnąłem szczyt możliwości w tak młodym wieku, zapewne nie byłoby mnie tu dzisiaj.
Wszystko to przypomina mi o momentach, kiedy od pojedynczego słowa zależy niewspółmiernie wiele.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-03-2025, 21:23
Gdyby umysły Lysandra i Moiry mogły spotkać się gdzieś w strefie metafizycznej, gdzie Sanderson mogłaby zrzucić z siebie przyrosłą na stałe maskę kobiety sukcesu i żony swojego męża – pewnie znaleźliby wiele łączących ich punktów. Magichirurg, jako młoda jeszcze kobieta, nie miała bowiem poważania wynikającego z dobrego urodzenia – nie miała majątku, który pozwoliłby jej udać się na prestiżowe studia i jedynie ciąg szczęśliwych zdarzeń, głód wiedzy i wpadnięcie w oko odpowiednim osobom sprawiło, że w wieku Hatley’a znajdowała się w zupełnie innym miejscu niż on teraz. Zdaniem Sanderson – młody rzemieślnik miał głód wiedzy, miał umiejętności i bystry umysł – ale czy miał za sobą odpowiednie osoby? Czy gdyby nie śmierć Adama, wciąż pracowałby z nimi, ucząc się od człowieka, którego znajomość potrafiła torować drogę do wielu naukowych sukcesów?
Sanderson zrozumiała przez lata, że naukowe osiągnięcia to tylko jedna, a nie jedyna droga do spełnienia – zrozumiałaby więc, gdyby mężczyzny nie ciągnęło do tego wcale. Pytania starała się stawiać jednak tak, by dotarcie do wyczekanej odpowiedzi wydawało się tak naturalne, jak się tylko da.
Moira przemknęła wreszcie spojrzeniem po tekście zawartym w czytanej przez Lysandra księdze, jednak nie mogła nachylać się ku niej bezczelnie. Wyłapała kilka pojedynczych zdań, by potem skupić się na tym, co widoczne wyraźnie – ciężkiej, wyjątkowo ozdobnej biżuterii. Pomiędzy ozdobionymi nią palcami znalazła kilka określeń związanych z zaklinaniem, a gdy literaturę odsunięto na bok – mogła wrócić uwagą do jego twarzy i do jego wypowiadanych na głos komunikatów.
– Ludzie w naszej branży mają to do siebie, że dużo bardziej skorzy są do wytykania porażek, niż chwalenia sukcesów. W moim przekonaniu brak wieści o tym pierwszym to już wystarczająco dobra reklama – uśmiecha się niemal samymi kącikami ust, zaciskając dłoń na krawędzi otwartego woluminu. Znajduje odpowiedni punkt w spisie, a potem przerzuca stronice w czasie, kiedy Hatley tłumaczy uczucia związane z prowadzeniem własnego interesu, trafiając od Sanderson z jasnym komunikatem – chyba chciał czegoś więcej. To miłe wiedzieć, że nie wszyscy młodzi ludzie myśleli tylko o tu i teraz; że widzieli w życiu szansę na coś innego, niż jedynie uczepienie się tego co znane i łatwe. Jego obecność tutaj sugerowała chęć rozwoju, ale informacja ta smakowała lepiej wypowiedziana na głos.
Próbuje przyjrzeć się pierścieniom Hatley’a jeszcze raz byle określić czy rozmawia z pozłacanym srebrem czy ze szczerym złotem. Czy największym wrogiem jego postępu są pieniądze, czy czas?
– A jak wyobrażasz sobie to więcej? – dopytuje go szczerze zainteresowana, próbując pod uprzejmym tonem ukryć przeraźliwą wręcz dociekliwość. – I przypomnij mi, w jakim domu umieściła cię Tiara Przydziału? – pozwala sobie nawet na dość chłodny w tonie, ale… Żart. Zaglądała w tamtym czasie w akta wszystkich pracowników – niekiedy zazdroszcząc im rodzinnego tła, majątku. Pamiętała wspomniany dla zasady szczegół o Lysandrze, a i wszystko co mówił pasowało i tak do wyobrażenia o reprezentancie Slytherinu. Musi drążyć dalej. – To co zrozumiałam z wiekiem, to że chociaż ganiam kolejne cele i chociaż część z nich udaje się realizować; chociaż daje mi to dużo ulotnej radości i dumy – wciąż nie czuję pełnej satysfakcji. Nie umiałabym odnaleźć swojego więcej, nawet pomimo kilkunastu lat pracy – objawia cień prawdy o sobie. Zgodzi się z tym podejściem?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-04-2025, 23:04
Czasami podobieństwo można było odnaleźć nawet pomiędzy osobami różniącymi się wszystkim. Niestety zbyt rzadko zastanawiam się nad takimi błahostkami, kategoryzuję ludzi według własnych upodobań. Zazwyczaj na podstawie ich użyteczności dla mojej osoby. Jest to na swój sposób rzecz brutalna, ale jak dłużej nad tym podumać, to i równie logiczna. Zwłaszcza dla osób takich jak ja – pozbawionych rodziny i możliwości już na samym starcie. Nigdy nie miałem łatwo i nawet po ostatecznej adopcji przez Wellersów nadal nie potrafiłem się wyzbyć przekonania, że jestem zdany wyłącznie na siebie i swój spryt. To nic, że oferowali mi ze swej strony naprawdę wiele, nie miałem wyuczonego odruchu, by tę pomoc akceptować. Inaczej pewnie byłoby mi o wiele łatwiej. Nie musiałbym za każdym razem przechodzić tego samego – odbierania sobie resztek honoru. Jestem brudny, tak czasami o sobie myślę, zwłaszcza gdy w chwilach zwątpienia zerkam w oczy mojego lustrzanego odbicia.
Uważny wzrok Moiry mi nie umyka. Nie robię jednak z tym wiele, nadal zachowuję się dość naturalnie, wchodząc w nurt wspólnej rozmowy. Muszę zrozumieć, do czego zmierza i dlaczego zainteresowała się mną, przybywając tu zapewne z dość ważnych powodów. Bo czy pogłębianie wiedzy w naszym fachu nie było kwestią niezwykle poważną i konieczną? Jednak postanowiła na chwilę przerwać swój plan dnia i dosiąść się do mnie. Zamierzam więc wycisnąć z tego jak najwięcej.
Próbuję nie zaśmiać się głośniej, niż wypada wśród cennych woluminów i ludzi chcących w spokoju odnaleźć odpowiedzi na swoje pytania.
— Chyba już nieco zdążyłem o tym zapomnieć — stwierdzam zupełnie szczerze, bo odkąd prowadzę swój biznes, opieram się głównie na głosach moich klientów, rzadko zachodzą do mnie uzdrowiciele (może to właśnie wskaźnik tego jak bardzo zżytą grupą zawodową jesteśmy?). — Ale nadal podtrzymuję moje słowa. — Zbyt zuchwale? To za dużo powiedziane. Nigdy nie cierpiałem na niedobory wiary we własne możliwości, to dlatego. — Cieszę się równocześnie, że pozostaję gdzieś w pani wspomnieniach — słodki grymas wykrzywia moje wargi z mierną subtelnością, a spojrzenie pada na oblicze Moiry. To wspaniała podstawa do następnych etapów rozmowy. Na moment powracam do kartkowania księgi przed sobą, jednak moje oczy niespecjalnie spieszą w kierunku ścieżek znaczonych literami.
Udzielenie precyzyjnej odpowiedzi na pytanie przysparza mi nieco problemu, bo ilekroć zastanawiam się nad konkretami, te pączkują w nieskończoność. Zajmowanie czasu pracą stało się moją odpowiedzią na bolączki zupełnie innego rodzaju – rosnące pragnienie dotarcia do ukochanego wuja i odpłaczenia mu za to, czego się dopuścił lata temu. jakiś czas temu zrozumiałem, że tylko przez własne zaangażowanie w rozwój i zdobywanie kolejnych poziomów na szczeblach kariery zawodowej, poszukiwania mogą okazać się prostsze. Pieniądze i znajomości działały cuda.
— Slytherin. — Prosto i rzeczowo, nim przystąpię do reszty. Wydawało mi się, że to Kyros trafił dobrze, a ja tylko i wyłącznie przez wzgląd na niego. A może Tiara Przydziału szwankowała? Nie… myślę, że więcej we mnie ze ślizgona, niż mógłbym sądzić. — Zawsze mierzyłem daleko, choć moje położenie nie należało do najkorzystniejszych. Myślę, że chciałbym kiedyś, by moim nazwiskiem sygnowano większość magicznych protez — uśmiecham się beztrosko. To takie pospolite. Wręcz nieeleganckie. Zaraz potem jednak zmieniam ton, bo tym niby próbuję prowokować, niby wywołać efekt zniechęcenia. Młody, głupi, chłopiec. Zachłanny i otumaniony wizją wielkości. Myślę, że i ona nie do końca wierzy w moje słowa. — Lubię błyszczeć. — Intuicyjnie wyciągam przed siebie upierścienioną dłoń. To akurat prawda, ale równocześnie pozór stworzony przez małego Lysa. Potem zsuwam każdy z okręgów na pożółkłe stronice księgi z rozrysowanymi runami. — Każda rzecz tak naprawdę jest kwestią ulotną… Jedna rzecz ma uporać się z odczuwanym głodem, okazuje się jednak, że zaspokojone ciało znajduje kolejne powody, by o coś zabiegać. Następny niedobór. — Kiedy dłoń jest naga, pozostaje prosta prawda. — Jeśli mam być szczery, to zwykle moje cele podyktowane są tym, czego wymaga chwila. Moje więcej łączy się z tym, czego potrzeba klientom. Nie zawsze jednak mam zasoby, by im to zapewnić. — Podobnie by sprawdzać, testować hipotezy. Próbować wdrażać innowacje, by czerpać z wiedzy mistrzów. Odpowiedź jest dość jednoznaczna. Blokują mnie bardzo przyziemne kwestie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-05-2025, 13:42
I chociaż ich motywacje mogły zdawać się zupełnie różne – przecież nie mogli powiedzieć, by którakolwiek była niewłaściwa. Moira wychodziła z założenia, że każdy magimedyk – nawet ten skupiony na udowodnieniu czegoś sobie i światu – czynił dla społeczności coś dobrego; że dziedzina ta z założenia skupiona na pomocy i leczeniu nie wybrzydzała – nie pytała o dobroć czyjegoś serca i altruistyczne intencje. Sama Sanderson wiedziała od zawsze jakim człowiekiem był jej mąż – pełnym uporu i determinacji – dobrym, ale nie na tyle dobrym, by dzielił się swoimi zasługami uczciwie. Zawsze szczycił się swoim nazwiskiem, zawsze wyciągał dłonie po najwyższe tytuły, zrzucając reszcie jedynie pięknie opakowane ochłapy. Ratował ludzi z życiowych tragedii, leczył tych pozornie nieuleczalnych, ale przecież nie był aniołem bez skazy.
Lata zajęło jej zrozumienie, że żyjąc w cieniu swojego męża, nigdy nie osiągnie jego sukcesu; był czas, kiedy nienawidziła go za to – prowokując kłótnie. Dzisiaj patrzy na swoją obrączkę, na swój zaręczynowy pierścionek – wciąż noszone na palcach, niezmiennie od kilkunastu lat i niezmiennie pomimo zrzucenia z ramion żałoby, i pomimo tęsknoty wciąż dochodzi do wniosku, że gdyby dalej żył – nie miałaby przed sobą takiej szansy na zawodowy sukces.
– Mój Adam też był wychowankiem tego samego domu. Umiem rozpoznać węża po samym spojrzeniu – uśmiecha się do niego zaczepnie. I chociaż nie da się odmówić Moirze kruczego spojrzenia, widać po niej, że przez lata często bratała się z takimi jak on.
Adam był mniej-więcej w jej wieku, kiedy postanowił ożenić się i wprowadzając swoją dużo młodszą, ale zdeterminowaną narzeczoną w świat nauki na najwyższym poziomie; gdy przedstawił ją wpływowym ludziom zza granicy i gdy dopuścił ją do prestiżu swojego nazwiska i środków swojej rodziny.
Pewnie powinna być mu wdzięczna za tak wielką szansę… Ale dopiero wtedy poczuła, jakby znajdowała się we właściwym miejscu. Jakby wszystkie te lata wstecz była jedynie utkwiona w złym miejscu, złej pozycji, złym ciele. Że wcale nie otrzymała od niego łaski, a jedynie to, co od zawsze się jej należało.
Teraz ona znajdowała się w jego pozycji wyjściowej. I miała przed sobą wiele lat i wiele okazji na udowodnienie światu, że nawet pomimo pochodzenia – godna była noszenia nazwiska Sanderson.
– Myślę, że nie jest to łatwe, ale nie jest też niemożliwe – komentuje jego marzenie, nawet jeżeli wydaje się ono naiwne i pospolite. Sama nosi nazwisko sygnujące wszystkie magiczne implanty konkretnego typu – nikt w końcu nie pytał o imię zarządzającego zespołem. – Gdyby wykupować prawa, patenty, gdyby znaleźć czas na badania… I gdyby oczywiście – no tak, oczywiście. – pozostawić w swoim planie taryfę na nienaruszenie nazwiska Sanderson przy projektach konkretnego typu… Chyba jest to cel godny gonitwy – nie zniechęca go do działania. Na podstawie jego słów przyporządkowuje go w swojej pamięci. Nie wydaje się przesadnie skromny, ale to dobrze – ludzie skromni nakładają sobie samym niepotrzebnie ciasne chomąto. Doskonale rozumie też, że nie ma ku temu środków, a Moira wie to już od kiedy wymieniać zaczęła prawa i patenty. Wie, że prowadzenie przedsiębiorstwa nie jest proste – zbyt wielu przedsiębiorców przekonała już do ryzykownych inwestycji w projekty jej i profesora.
Bierze w palce jeden ze zrzuconych przez Lysandra pierścieni – ten z kamieniem o odcieniu zbliżonym do jej pierścienia zaręczynowego. Nie umie określić czy szmaragd utkwiony w tym należącym do Hatley’a jest fałszywy, nawet kiedy bezczelnie umieszcza biżuterię obok siebie, porównując. W tym świetle wiele jej umyka.
– Chętnie zobaczyłabym twoje prace osobiście – mówi, oddając mu przywłaszczony na chwilę pierścień. – Możesz mi wierzyć, wiem czym są ograniczone zasoby. Wiem też, że nawet bez dostępu do fontanny złota, dobry rzemieślnik znajdzie drogę do postępu – mówi, a potem pyta tylko kiwnięciem głową i spojrzeniem, bo wreszcie bezczelnie przysuwa sobie czytaną przez niego księgę. Na chwilę, chce po prostu upewnić się, że dobrze oceniła dziedzinę. – Myślę, że gdyby efekt był tego warty, mogłabym pomóc ci w rozwoju.
Jak jednak wszyscy wiedzą - nic w tym świecie nie przychodzi bez ceny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-06-2025, 19:50
Slytherin wypuścił na świat wielu dobrych specjalistów. Choć podążanie wężową ścieżką było specyficznym sposobem na osiągnięcie zaszczytów, to przebiegłość synów i córek tegoż właśnie dormitorium była cechą niepowtarzalną i bardzo często jedyną gwarantującą przetrwanie w coraz mniej stabilnym świecie. Zwykle patrzono na nas z podejrzliwością, odmawiano honoru przypisanego gryfonom. Uważano, zwykle intuicyjnie nie lubiano i czy było to coś złego? Ślizgoni znaleźli swój sposób na życie i obchodzenie się z uczniami pozostałych domów. Temu nie można również zaprzeczyć. To działanie na zasadzie antagonizmów było główną osią napędową, kiedy obserwowałem swój rocznik. Nie przeszkodziło mi to jednak w doskonałym wrośnięciu się w tkankę szkoły i mój spryt pozwalał na znajdowanie wspólnego języka z tymi, których paradoksalnie powinienem najmniej szanować. Być może to wszystko wina płynącej w mych żyłach krwi, nadal bowiem stanowiłem niby odrębny gatunek, kiedy zbierali się tuż obok czystokrwiści, dumni czarodzieje.
— Och, no tak… — odwzajemniam jej uśmiech, kiedy wspomina o swoim zmarłym mężu. Czyżby przyciągała takich właśnie ludzi? To w sumie nic dziwnego, każdy miał tendencję, którą powtarzał przez lata swojego życia, niekoniecznie chcąc wyrwać się z okowów zgubnego przyzwyczajenia. Ja też mam swoje za uszami, też wytrwale zwracam wzrok w kierunku pewnego rodzaju osobistości. Melodia zysku i korzyści, które mogę mieć płynie upajająco i nie pozwala o sobie zapomnieć. To hipnoza w najczystszej postaci.
Moje wybujałe ego jest wybujałe aż tak jedynie przez grę pozorów. Może i faktycznie po drodze zgubiłem część pokory, ale też nie mogę stwierdzić, że pragnienie wielkości pokryło winietą szaleństwa cały świat dookoła. Miałem swój zdrowy rozsądek i doprawdy plan, który sam rzuciłem zdawał się całkowicie karkołomnym, nawet jeśli Moira grzecznościowo postanowiła nie wytykać mi szczeniackiej zuchwałości.
Przed oczami przelatują mi tylko te tysiące galeonów, które mogłyby zdziałać cuda.
— Myślę, że będzie mnie stać na taki gest… — wzdycham przeciągle, na ustach pojawia się grymas zadowolenia, a iskierka szczerego rozbawienia, balansująca na granicy żartu, elektryzuje spojrzenie przeskakując prędko pomiędzy skurczami mięśni mimicznych.
Wiem jak bardzo cennym jest możliwość przypisywania sobie zasług w danej dziedzinie. Myślę jednak równocześnie o tym, jak Moira czuła się przez ten cały czas wiedząc, że to w głównej mierze jej mąż uznawany jest za wirtuoza i twórcę. W małżeństwie wszystko winno stać się jednością, tymczasem…
Zerkam z ukosa na pierścień, który bierze w palce. Nie waha się przed przyłożeniem go do własnego. Zastanawia mnie, co chce z nich wyczytać – podobne kamienie połyskują w zduszonym świetle kiepskiej jakości lampek rozproszonych po całych Podziemiach Towarzystwa Królewskiego. Czy widzi w moim wizerunku jedynie misternie tkane kłamstwa? A może, może mam jeszcze szansę? Nie robię wiele prócz uważnej obserwacji. Mógłbym się pokusić, aby wyciągnąć dłoń po swoje lecz daleki jestem od podobnych kompulsji. Wedle jej woli, przyjmuję pierścionek w konkretnym momencie, pełen cierpliwości, musnąwszy ledwie opuszkiem chłodną taflę kobiecej skóry. Jej propozycja, wypala we mnie pieczęć nadziei i tym intensywniej zaczynam poszukiwać odrobiny kontaktu wzrokowego.
— Zapraszam. Chętnie pokażę, nad czym obecnie pracuję. — Potem pozwalam, żeby wzięła moją księgę, uprzednio zsuwając z niej biżuterię, którą powoli nakładam na palce, bawiąc się jednak każdym złotym okręgiem przez krótką chwilę, jakbym sam chciał przestudiować pochodzenie posiadanych kamieni. — Owszem — zgadzam się z nią. Gdy przegląda księgę mam czas, aby złapać oddech i przemyśleć sprawę choć odrobinę dokładniej. Za takimi propozycjami zawsze szło jakieś ale, bo transakcje musiały być korzystne dla dwóch stron. Uznaję jednak, że to nie czas i miejsce na takie rozprawy, godząc się poniekąd z tym, że prędzej czy później sama powie mi dokładnie, czego oczekuje w zamian. Kontynuuje jedynie zatrzymaną wcześniej myśl. — Czasami tylko pewne okoliczności są bardziej sprzyjające od innych…
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-08-2025, 14:12
Nie ma pojęcia czy peszy młodego mężczyznę swoją obecnością, bowiem ten posiada ton… Dość zuchwały. Z doświadczenia wie, że pewność siebie potrafi ukryć wiele niedociągnięć, a mówienie o nawet niepoznanej dziedzinie głosem odpowiednio poważnym dodawało człowiekowi co najmniej kilka punktów w rankingu szacunku. Kiedy była młoda, bystra, ale niewykształcona, doskonale zrozumiała znaczenie uporu i chociaż śladowej charyzmy. Pewnie gdyby nie ona, nigdy nie trafiłaby na wymarzone studia, a gdyby nie to – nie siedziałaby tutaj obarczona ciężarem kariery naukowej i nie zajmowała sobie głowy rozmową z dużo młodszym twórcą protez.
Nie pamięta osobowości Lysandra na tyle dobrze, by móc z całą pewnością stwierdzić, że wszystko czego jest świadkinią to tylko pokazówka i pełen animuszu żart czy wręcz przeciwnie – ma do czynienia z rzemieślnikiem bardzo pewnym siebie, niemal bufońskim w swoich planach i wygórowanych ambicjach. Trzyma się pierwszego przypuszczenia, chociaż nie porzuca drugiego. Usłyszała przecież wcześniej, że Hatley lubił błyszczeć i mogła dojść do jasnej konkluzji, że komentarz ten nie tyczył się wyłącznie jego zamiłowania do biżuterii w starym, topornym wręcz stylu.
Gdy składa niezobowiązującą propozycję, a po niej ewidentnie, wreszcie zasłużyła sobie na pełną uwagę i nieprzerwany kontakt wzrokowy, świadoma jest już, że ktoś taki jak Hatley faktycznie mógł chcieć zobaczyć ją w swoim warsztacie. Czasami przyłapuje się na myśli, że każdy z pracujących z nią specjalistów wolałby widzieć na jej miejscu Adama i mimo woli porównuje ją do nietuzinkowo inteligentnego męża. I chociaż w głębi serca przekonana jest, że przecież niewiele jej brakuje, że bez jej udziału mąż nigdy nie osiągnąłby takiego sukcesu, a reszta przynależnego jej poważania przyjdzie z czasem – czasami zdarza jej się zwątpić. Jak chyba każdemu. Każdemu, kto czasami nie otrzymał odpowiedniej dawki blichtru i uwagi.
– Najbardziej brakuje ci pieniędzy, ekspertyzy…? – pyta bezpośrednio, na tę chwilę odsuwając od siebie jakąkolwiek myśl o powrocie do przytachanych ze sobą ksiąg. Uważa, że rozmowa ta nie jest marnowaniem czasu, a jedynie pochyleniem się nad innym obszarem swojej pracy. Byłaby głupia, gdyby uważała, że kontaktów należało szukać tylko wśród ludzi starszych i bardziej wpływowych, bowiem wpływowość ich gasłą niekiedy po jednej, niewłaściwej decyzji. Byłaby głupia, gdyby ignorowała ludzi młodszych i mniej wykształconych, bowiem przez lata walczyć musiała z ciągłą koniecznością udowodnienia światu, jakoby to pomimo wpisanej w akcie urodzenia daty – wcale nie brakowało jej rozumu, wizji i predyspozycji. Pomijając już to, że młodsi pracownicy zawsze bywali tańsi. – Jakie okoliczności by ci sprzyjały? – dopytuje, pochylając się nieznacznie, zaznaczając, że ta rozmowa chyba nosiła już znamiona prywatnej, nie jedynie grzecznościowej. – I nie odbierz tego jako atak, bo doskonale wiem, że nie jest to kwestia prosta, ale jedno mnie dziwi. Nie ukończyłeś Ars Sanatio. To twoja decyzja? – czy może decyzja komisji przyznającej stypendia, komisji rekrutacyjnej czy egzaminatorów, często nie pozostawiających suchej nitki na podchodzących do testów kandydatach. - Myślę, że mógłbyś poznać tam sprzyjające ci okoliczności.
Ale równie dobrze mógł poznać inne - te rozmawiające z nim w podziemiach Towarzystwa Królewskiego.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-10-2025, 13:19
Buta w pewnym momencie stała się mechanizmem obronnym w swej najczystszej formie, bo często nie miałem nic więcej. Jedynie pewnie wypowiadane słowa, ocierające się o zuchwałość mogły przestraszyć przynajmniej pewną część oponentów, na kolejnej wywołać jakieś wrażenie, i nawet jeśli to był niesmak czy politowanie, to były one lepsze od poczucia, że ktoś ma mnie zupełnie za nic.
Być nikim lub BYĆ aż za bardzo… Nie potrafię wypośrodkować, a że pierwsza z opcji zupełnie mnie odstręcza, to pozostaje mi jedynie brnąć w to, co jest przerysowane i jakże sztuczne. Tylko w momentach pracy i kiedy tracę kontrolę spod warstwy różnobarwnych piórek przebija prawda, która jest dalece rozczarowująca. Kurczę się w sobie i nie umiem udźwignąć losu, który mi zgotowano. Miotam się w wyrzutach sumienia, w braku poszanowania do siebie oraz odwiecznemu pragnieniu, by ktoś starł mnie w pył, bym mógł ze spokojem odejść tam, gdzie czeka mój brat. Nie ma jednak na tym świecie sprawiedliwości.
Moira może mnie postrzegać jedynie przez pryzmat wypowiadanych słów, bo nie ma wglądu do tego, co naprawdę czuję. Nie ma prawa. Z nikim się nie dzielę skrzętnie zapieczętowaną tajemnicą. I to, że zna mnie od jakiegoś czasu nie pomaga, jej pamięć nie wbija się bowiem w trzewia Hogwartu z tamtych lat. Kiedy ja upadałem, ostatecznie grzebiąc swe nadzieje na prostszy żywot, ona podnosiła się i brnęła coraz wyżej. To nic, że i ja nie mam pełnego oglądu na prawdę o jej życiu. Obydwoje tkwimy w uproszczeniach.
— Spojrzenie bardziej wprawnego oka jest dla mnie niezwykle wartościowe — przyznaję już nieco bardziej wyważenie, porzucając pierwsze słowa mogące świadczyć o tym, że topię się we własnej nieomylności. — Zawsze panią ceniłem — dodaję jeszcze, by upewnić ją, że pamiętam. Pamiętam dokładnie Moirę Sanderson, nie zdołała jej przysłonić sylwetka męża, choć może mieć czasami takie odczucia. Nie pracowaliśmy wprawdzie tak zupełnie bezpośrednio, ale na tyle, na ile udało mi się ją zaobserwować, byłem skłonny stwierdzić, że często wnosiła więcej od Adama. Było w niej coś, czego temu mężczyźnie niestety brakowało. Jedyny smutek tkwił w tym, że za jego życia nie mogła zupełnie wyswobodzić się spod tego jarzma. Jak okrutnie.
— Twórczość i poszukiwanie innowacji to zaś ten rodzaj gleby, który pieniądze chłonie niezwykle chętnie, a i tak nie oddaje wrażenia przesycenia się nimi, sama pani rozumie. — Zręcznie mówię, że i pieniędzy mi potrzeba. To, co wyciągnąłem od Millborrow już dawno przestało wystarczać, a moje zarobki, choć pozwalały na przyzwoite życie, nadal nie zaspokajały części potrzeb. O rozwoju pracowni mogłem jedynie pomarzyć.
Potem skłaniam się na chwilę ku swej książce, jakbym poszukiwał w niej odpowiedzi, co też byłoby dla mnie najbardziej satysfakcjonujące. Bo to nie jest przecież tak prosta odpowiedź, zwłaszcza jeśli nie zna się kosztów. Kiedy pochyla się lekko, już wiem, że to ten moment, że lepszego nie będzie i muszę powiedzieć jej to, co w jakiś sposób ją zachęci, choć może wcale nie muszę? Myślę, że ludzie jej pokroju podejmują decyzję o wiele wcześniej, bez baczenia na takie drobne szczególiki.
— Wierzę we własne możliwości, może czasami nad wyrost… ale potrafię słuchać — mówię wreszcie, jak sprawy się mają zupełnie realnie. Gdzieś na bok odrzucam wcześniejszy ton. To pomocne, lecz tylko do pewnego momentu, potem należy postępować bardziej rozważnie. — Potrafię się uczyć, obdarzać szacunkiem tych, których uznam za faktycznie wartościowych. — Znów zerkam w jej kierunku. — Dla mnie sprzyjające warunki to takie, w których mogę się rozwijać i uczyć, ale i w pewnym momencie uzyskać pełnię autonomii, choć Howell’s Hand to moje dziecko i ciężko byłoby mi się nim w zupełności podzielić nawet teraz. Myślę jednak, że nawet nie patrząc na to, potrafię się odwdzięczyć, a to co osiągnięte wspólnym trudem, sprawiedliwie podzielić. — Usta układam w uśmiechu, tym, z którego ciężko wywnioskować faktyczne intencje. Marszczę nos na dźwięk zapytania o Ars Santio.
— Być może i moja… Lecz tak jak pani powiedziała, to nie jest prosta kwestia. Można powiedzieć, że zaważyła na tym ówczesna sytuacja osobista. Wyjeżdżając na studia, w tamtym momencie, byłbym zupełnie bezużyteczny, powracając do rodzinnego Cardiff mogłem pracować na żywym organizmie i sądzę, że na tamten czas to było dla mnie najważniejsze. Ostatecznie nie uważam tego za marnotrawstwo, choć nie ukrywam, że inaczej byłoby mi pewnie łatwiej. I nie byłoby nas tu dziś… — Za pieniądze nie mogłem się dostać, ale mimo starań, stypendium stało poza moim zasięgiem. Może było w tym nieco sabotowania samego siebie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Moira Sanderson
Akolici
Long in tooth and soul
longing for another win
Wiek
40
Zawód
Naukowczyni, magichirurg
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
24
5
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
10-12-2025, 23:38
Łyka wspomnienie uznania gładko, jedynie ze skromnym uśmiechem i zdradzającym ułamek skromności skinieniem głowy. Po śmierci Sandersona wciąż musiała udowadniać swoją wartość; musiała wywalczyć sobie możliwość zastępowania go na czele zespołu. W tamtym czasie nie każdy uznałby Moirę za “cenioną” specjalistkę – niektórzy chętnie wytykaliby jej wady, młody jak na naukowczynię wiek i nawet – co irytowało ją najbardziej – ograniczenia wynikające z rodzicielstwa, jak i samej płci. Każdy przejaw otrzymywanego szacunku cieszył ją od tego czasu niezmiennie, co sprawiało, że zachowanie pokerowej twarzy w sytuacji takiej jak ta bywało jeszcze trudniejsze.
Przed narodzinami syna często wyciągała dłonie po takich jak Hatley – widzących w niej autorytet i gotowych oferować uznanie, byle uzyskać nieco jej cennej uwagi. Oczywistym (chociaż w tamtym czasie i w obliczu tamtego deficytu poważania – niezwykle też przykrym) było, że każdy lubił być docenianym, nawet jeżeli było to niekiedy tylko i wyłącznie próżne. Każdy czasami oczekiwać miał nagrody za swoje zasługi, osiągnięcia, swoją ciężką pracę, a po tej krótkiej wymianie zdań rozumiała również, że i Hatley nie pozostawał osobą obojętną wobec swojego dobrego imienia i swojego nazwiska obecnego – w przyszłości – na, jak to powiedział, większości magicznych protez.
Gdy język Lysandra rozplątuje się, Sanderson wodzi tylko spojrzeniem po jego twarzy. Nie łudzi się, że w takim świetle i przy tak skromnej znajomości jego mimiki, będzie w stanie odnaleźć oznaki nieszczerości czy kłamstwa. Gdy Hatley uczył się od jej męża, nie poświęcała mu tak wiele uwagi, na ile być może zasługiwał. Może gdyby miała w tamtym czasie inne podejście i gdyby Adam dopuszczał ją częściej do decyzji o wyborach kadrowych, mogłaby wykorzystać jego umiejętności wcześniej.
Ale oboje znali profesora Sandersona i jego zdolność dzielenia się zasługami. A magichirurg nie może uciec wrażeniu, że właśnie do tego nawiązywał obecnie ośmielony w rozmowie Hatley, nawet jeżeli nie mógł być świadomy mocy frustracji towarzyszącej Moirze w ostatnich latach ich wspólnej pracy.
Słucha czarodzieja do końca, nim sama zabierze głos.
– Nie wiesz czy nie byłoby nas tu dziś – prowokuje, opierając się łokciem o blat bibliotecznego stołu i obracając sylwetkę pod dogodniejszym do rozmowy kątem. – Może pracowalibyśmy w jednym zespole, może i tak szukałbyś tu odpowiedzi… – tak jak robiła to ona – nawet pomimo wielu zasług, wciąż naukowo niezaspokojona, niepewna, poszukująca. To chyba choroba przewlekła takich jak ona. – Ale rozumiem, do czego pijesz – kończy temat studiów. Chociaż jest naukowczynią i chociaż tytuły naukowe mają dla niej znaczenie, nie wyrosła z domu, w którym byłoby to oczywistością. Doskonale świadoma jest, jak niewygodne pytanie zadała jeszcze kilka zdań temu i doskonale świadoma jest ile ciężkiej pracy musiała włożyć, a także i szczęścia mieć, by nie być obecnie w pozycji Hatley’a. – Wiedza jest towarem trudnym do wycenienia, a z doświadczenia wiem, że zasług za jej posiadanie i jej wykorzystanie nie da się podzielić zupełnie sprawiedliwie – niedosyt dokuczał jej zawsze. Za każdym razem, gdy Sanderson był nim, a nie nią.
Czuje, że Hatley jest z nią tak szczery, jak szczery może być mężczyzna w jego pozycji.
– Ale nawet pomimo tego, myślę, że po wizycie w świątyni twojego rzemiosła znajdziemy sposób, by zadowolić nas obojga. – Uśmiecha się, tym razem dłużej. – Albo rozejdziemy się z niczym, ale przecież i dziś nie mamy nic, to pewnie żadna strata… – może nieco go zwodzi i prowokuje, może nie chce ujawnić co właściwie myśli o jego odpowiedzi. Może nie może przestać uciekać spojrzeniem na świecące pierścionki i może ma szczerą nadzieję, że w przyszłości, kiedy wreszcie spotkają się w świetle dnia – będzie umiała ocenić ich prawdziwość.
Ale cóż szkodzi zapytać. I tak zadała mu już dziś pytanie wygodne tak, jak wygodnym pozostawał swędzący sweter.
– Co najcenniejsze lubisz trzymać przy sobie? – pyta wreszcie, a spojrzenie zdradza jasno, co ma na myśli. Czy wartość jest mniejsza, niż się wydaje? - dodaje tylko w głowie. Może dotyczy to tak samo biżuterii, jak i właściciela.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:20 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.