• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Anglia, Wyspa Wight, Whispering Cliffs Manor > Ogród
Ogród
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
12-12-2025, 23:30

Ogród
Surowy i żywy, ukształtowany przez wiatr znad klifów. Wysokie, odporne na sztormy żywopłoty tworzą kręte alejki, a srebrzyste wiązy posadzone tu przed pokoleniami szumią cicho nawet przy bezruchu, jakby wciąż pamiętały powroty rodzinnych statków. Między drzewami rosną rośliny wytrzymałe na sól i magię: morskie paprocie zwijające się przy dotyku oraz błękitne ostnice świecące po zmroku. Na środku ogrodu znajduje się kamienny taras z widokiem na kredowe klify — miejsce ważnych, rodzinnych rozmów i decyzji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
17-12-2025, 16:58
Amodeus pozwolił, by słowa Lydii wybrzmiały do końca, choć z każdym kolejnym zdaniem czuł, jak coś w nim napina się coraz mocniej — jakby wewnątrz klatki piersiowej zbierało się powietrze, dla którego nie było ujścia. Stał nieruchomo, z papierosem tlącym się między palcami, wpatrzony w nią z uwagą, która mogła uchodzić za spokój tylko dla kogoś, kto nie znał go wystarczająco długo. W rzeczywistości była to koncentracja charakterystyczna dla momentów granicznych — tych, w których trzeba zdecydować, czy jeszcze próbować utrzymać rozmowę w ryzach, czy pozwolić jej rozsypać się pod własnym ciężarem.
Jej słowa nie były powtórzeniem czegoś, co słyszał wcześniej. Przeciwnie — uderzały właśnie dlatego, że po raz pierwszy zostały wypowiedziane wprost, bez osłon, bez żartu, bez zdania rzuconego mimochodem. Przez lata krążyli wokół tych myśli ostrożnie, ocierając się o nie jedynie, jakby nazwanie ich mogło nadać im zbyt realny kształt. Teraz Lydia mówiła z miejsca, w którym emocje przestały już szukać porządku — i właśnie z tego powodu każde jej zdanie trafiało w niego mocniej, niż byłby gotów przyznać. Zwłaszcza, że zahaczały o coś, co dotąd istniało tylko w niedopowiedzeniach, w przerwach między spotkaniami, w tym, czego nigdy nie nazwali, bo łatwiej było udawać, że tego nie ma.
Kiedy w końcu się poruszył, był to ruch niemal niedbały: przesunięcie ciężaru ciała, uniesienie dłoni z papierosem, głębsze zaciągnięcie się dymem. Ironia przyszła naturalnie — jak zawsze wtedy, gdy czuł, że jeśli pozwoli sobie na szczerość, straci kontrolę nad rozmową.
— Ach, no tak — niemal parsknął, choć nie było mu do śmiechu. — Kara za grzechy. Czego innego mogłem się spodziewać.
Nie spojrzał na nią od razu. Pozwolił tym słowom zawisnąć w powietrzu bez doprecyzowania, licząc na to, że sama dopowie sobie ich znaczenie — skoro i tak od dawna interpretowała każdy jego gest na własnych zasadach. Kiedy wreszcie przeniósł na nią wzrok, zmarszczył lekko brew; w jego spojrzeniu było coś chłodnego, ale nie obojętnego — raczej dystans kogoś, kto świadomie cofa się o krok, wiedząc, że każdy następny mógłby zaprowadzić go zbyt daleko.
Myśl, że sprowadziła całą sytuację do obrazu tego, który całuje po pijaku, uderzyła w niego z nieprzyjemną siłą. Przez ułamek sekundy poczuł niemal obrzydzenie — nie wobec niej, lecz wobec narracji, w której nagle stał się kimś prostszym, bardziej przewidywalnym, wygodnym do oskarżenia. Ironia natychmiast stała się tarczą.
— Interesujące uproszczenie — dodał tonem niemal lekkim, choć balansującym na granicy przytyku. — Spłycić moją rolę do faceta, który rzuca się na ciebie po kieliszku… bo przecież Ty wolisz światło dnia i dom pełen ludzi.
Słowa osiadły między nimi jak echo gabinetu — miejsca, w którym wszystko było jeszcze chwilę wcześniej zbyt blisko, zbyt intensywne, zbyt prawdziwe.
Dla niego układało się to aż nazbyt czytelnie. W tej wersji wydarzeń był tym, który ponosił całą winę — tym, który nie zabiegał wystarczająco, nie robił dość, nie zostawiał po sobie śladów na tyle wyraźnych, by zasługiwały na pamięć. Jego gesty traciły na wartości znacznie szybciej, niż zdążyły wybrzmieć, redukowane do półcieni i niedomówień, jakby nigdy nie były intencjonalne, jakby zawsze znaczyły za mało. A Lydia w tym obrazie pozostawała bezpiecznie po drugiej stronie. Ofiara sytuacji, cudzych decyzji, jego rzekomej obojętności. Czysta w swoim rozczarowaniu, niewinna w gniewie, wolna od odpowiedzialności za napięcie, które narastało między nimi latami — bo przecież łatwiej było nosić tę rolę, niż przyznać, że to nie była opowieść tylko o jednym winowajcy.
— Widzę, że pamiętamy to inaczej — dorzucił po krótkiej pauzie. — Nie powinno mnie to dziwić. W końcu wygodniej zapamiętać tę wersję, która mniej w nas uderza.
Nie ciągnął dalej. Nie widział sensu. Skoro nie dostrzegała faktu, że brał na siebie nawet najbłahsze obowiązki tylko po to, by być bliżej — badanie nieistotnych artefaktów, rodzinne spotkania, tę aukcję, która sama w sobie nie obchodziła go ani trochę — to każde kolejne słowo byłoby jedynie następnym elementem, który dałoby się zignorować. Zamiast tego pozwolił sobie na krok w bok — dosłowny i symboliczny — odsuwając się minimalnie, jakby zmieniał pozycję w rozmowie, w której nie zamierzał już bronić się wprost.
Granica w gabinecie nie była wyrazem chłodu. Była jego ostatnią próbą kontroli. Wiedział, że gdyby pozwolił jej zostać tam dłużej, nie skończyłoby się na pocałunku — i właśnie to próbował powstrzymać. Jej reakcja bolała go teraz bardziej niż wtedy, bo uświadamiała mu, jak różnie rozumieli ten sam gest. Dla niej był afrontem. Dla niego — cofnięciem się o krok przed czymś, co wymknęłoby się spod kontroli.
Kiedy wspomniała o Billym, poczuł w sobie krótkie, ostre ukłucie irytacji, które natychmiast przykrył nonszalancją. Jeśli to miała być groźba, była spóźniona o kilka lat. Skoro ostatnie lata jawiły jej się jako pasmo krzywd, być może rzeczywiście powinna była powiedzieć o tym bratu wcześniej — zanim nauczyli się funkcjonować w tej dziwnej, niepisanej dynamice.
Zamrugał powoli, unosząc nieznacznie brew, gdy padło pytanie, które aż nazbyt wyraźnie sugerowało kierunek jej myśli.
— Rozmawiam z ojcem o wielu rzeczach — odparł spokojnie, odwracając na moment wzrok. — Nie wiem, co to ma do rzeczy.
Oczywiście, że wiedział. Domyślał się aż za dobrze. Ale nie zamierzał być tym, który nada temu realny kształt, wypowiadając to na głos. Nie teraz. Ironia pozwalała mu zachować twarz i dystans, nawet jeśli pod spodem wszystko było znacznie bardziej chaotyczne.
Stał więc w ogrodzie, w półmroku, z papierosem w dłoni, obserwując Lydię z tą samą uwagą, z jaką robił to od lat — po raz pierwszy świadomy, że być może od zawsze się mijali. Że ona nie chciała słuchać tego, co próbował jej powiedzieć, a on nie wiedział już, jak mówić inaczej. I że w tej chwili nie był nawet pewien, po co wciąż próbuje.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
17-12-2025, 19:46
Po raz pierwszy odkąd ich relacja zaczęła wypływać na wody wzburzone i nieznane, Amodeus miał okazję powiedzieć szczerze i wprost co myśli.
A zasłonił się ironią.
Lydia obserwowała go uważnie, niemalże wyłapując moment, w którym postanowił przywdziać tę maskę, byleby nie stracić kontroli nad sytuacją. Widziała, jak napinają się mięśnie jego twarzy, pomimo, że z pozoru zachował niewzruszoną powagę.
Jak refleksy w jego oczach przechodząc od skupienia, przez irytację po chłodny dystans. Jak minimalnie zmienił się rytm jego oddechu.
Miała nadzieję, że mając do tego przestrzeń zdecyduje się na szczerość, tymczasem…
Przez lata uczyła się, że emocje należy trzymać pod ścisłą kontrolą, a jednak kiedy spoglądała na niego, pozwalała sobie na to z intensywnością kogoś, komu zależało zbyt mocno.
Wzięła głębszy oddech, a odrywając spojrzenie od mężczyzny westchnęła głośno, machinalnie dając w ten sposób ujście irytacji i zawodowi, który jej sprawiał.
Słuchała jego przytyków, obserwując opustoszały ogród i zastanawiała się jakim cudem.
Jakim cudem to był ten dojrzały mężczyzna, który był przez lata obiektem jej uwagi i westchnień?
Jej dłonie osiadły miękko na warstwach sukni, poprawiając je nerwowym gestem, który w teatrze towarzyszył jej często, ilekroć sprawowała pieczę nad aktorkami wychodzącymi na scenę w jej kreacjach. Kolejne poprawienie falban było zbędne, nieuchwytne i nieistotne dla widowni, ale jej pomagało się upewnić, że zrobiła wszystko co powinna.
Czy teraz tak było? Czy zrobiła wszystko, co powinna?
Na pewno nie. Ale nie był to moment, w którym byłaby w stanie roztrząsać kawałek po kawałku, co chciała mu jeszcze przekazać, bo najważniejsze już padło. Włącznie z wyznaniem, którego ciężar czuła gdzieś pod mostkiem, że lgnęła do niego przy każdym spotkaniu.
Nie od dzisiaj miała świadomość, jak kruchymi istotami byli mężczyźni, ale przecież nie on. Przecież on był inni niż ci wszyscy, którzy tak bardzo jej nie interesowali. Był wyjątkowy.
Był.
Kolejna fala rozczarowania jego wymijającą odpowiedzią tylko pogłębia to wrażenie, kiedy Amodeus wybiera bełkot, może impulsywnie, może specjalnie, nie była pewna, czy w ogóle chce się zastanawiać nad tym co motywowało go do wybrania tak niejasnej odpowiedzi. Nie było sensu wysnuwać wniosków, skoro wszystko działo się tutaj i teraz, a ona nie zamierzała się cofnąć, skoro już sama zdecydowała się rozpocząć ten temat.
Uniósłszy wzrok, spojrzała na niego ciężko, uważnie, bez pośpiechu, nie zamierzając mu dać ani chwili wytchnienia, skoro sama czekała jak w napięciu, czy tym razem postanowi ją swoją odpowiedzią ośmieszyć, czy w końcu zdecyduje się na szczerość.
– Pytam. – Zaczęła powoli, bo każde słowo, które zamierzała właśnie wypowiedzieć miało swój nieznośny ciężar, nieporównywalny chyba do żadnych innych słów, na które się kiedykolwiek zdecydowała. – Czy rozmawiałeś ze swoim ojcem o ślubie ze mną?
Czekała, spokojna i napięta jednocześnie, gotowa przyjąć odpowiedź, jakąkolwiek by była.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
17-12-2025, 23:41
Pytanie Lydii nie rozeszło się po ogrodzie jak zwykły dźwięk.
Uderzyło w niego wprost — zbyt konkretne, zbyt precyzyjne, wypowiedziane bez tej ostrożności, do której przez lata się przyzwyczaił. Nie miało w sobie ani miejsca na obejście, ani miękkiego marginesu, w którym można było się schować. Przez ułamek sekundy naprawdę nie wiedział, jaką twarz powinien teraz mieć.
Ironia, którą jeszcze chwilę wcześniej trzymał w pogotowiu, spóźniła się.
Nie zdążyła się uformować.
Został więc bez niej — nagi w tej jednej chwili, zanim zdążył się pozbierać.
Zmarszczył lekko brwi, niemal niezauważalnie, jakby próbował upewnić się, że dobrze usłyszał. Wzrok, dotąd trzymany w chłodnym dystansie, zatrzymał się na niej na dłużej — bez salonowej osłony, bez filtrów, bez przyzwyczajeń. Stał nieruchomo, papieros wciąż tkwił między palcami, zapomniany. Dopiero po chwili dotarło do niego ciepło. Najpierw ledwie wyczuwalne, potem wyraźniejsze, piekące. Spojrzał w dół, jakby zaskoczony własną nieuwagą, i odruchowo odrzucił niedopałek w bok. Żar rozsypał się w drobnych iskrach, resztka zgasła w wilgotnej trawie.
Nie tak to sobie wyobrażał.
Przez lata istniała między nimi umowa milczenia, której żadne z nich nigdy nie nazwało, ale oboje jej przestrzegali. Tematy, które można było ominąć. Słowa, których lepiej było nie wypowiadać. Pytania odkładane na później, które nigdy nie nadchodziło. A teraz Lydia postawiła to jedno zdanie dokładnie tam, gdzie nie dało się już skręcić. Bez obejścia. Bez cofnięcia się o krok.
Przymknął oczy na krótką chwilę — wystarczająco długo, by oddech zdążył się uspokoić, zbyt krótko, by wyglądało to na ucieczkę. Kiedy je otworzył, wciąż stała przed nim.
A więc to się nie przyśniło.
Jego spojrzenie było inne: mniej ostre, bardziej skupione. Jakby po raz pierwszy tej nocy zdecydował się zostać w rozmowie do końca, zamiast kontrolować jej przebieg z bezpiecznego dystansu.
Potarł szczękę kciukiem — gest zdradzający napięcie, którego zwykle pilnował lepiej. Odwrócił głowę na bok, pozwalając spojrzeniu odpłynąć na moment w ciemność ogrodu, jakby potrzebował tej jednej sekundy, by nie patrzeć na nią, gdy odpowie. Przeczuwał wiele rzeczy. Ale nie sądził, że ona to wie. Nie wprost. Nie tak.
Kiedy się odezwał, głos miał niższy niż wcześniej. Pozbawiony ironicznego podbicia, którym jeszcze przed chwilą przejmował kontrolę nad rozmową. Teraz tego nie zrobił.
— To nie była rozmowa w takim sensie, w jakim rozumie się rozmowy o zaręczynach i ślubie — powiedział w końcu, choć miał wrażenie, że te słowa ledwo przechodzą mu przez gardło. — Augustus nie pyta. Nie proponuje. On przedstawia plan.
Odwrócił się do niej powoli. Nie zbliżył się. Nie cofnął. Stanął dokładnie tam, gdzie był, jakby to miejsce miało znaczenie — linia, której nie chciał przekroczyć, nawet jeśli oboje wiedzieli, że do tej pory złamali już większość niepisanych obietnic i przekroczyli więcej granic, niż kiedykolwiek planowali.
Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy. Na jej oczach, przytłumionych światłem ogrodowych lamp, zbyt uważnie, by był to przypadek.
— A ja nie mogłem pozwolić, żeby taka rozmowa, o Tobie, o nas, odbyła się... bez nas. — Dodał ciszej. — Nie zamierzam oddawać tej decyzji komukolwiek innemu.
Nie brzmiało to jak deklaracja.
Raczej jak wyznaczenie granicy, której sam do końca nie potrafił nazwać, ale wiedział, że istnieje.
W tej jednej chwili wróciły do niego wszystkie rozmowy, które kończyły się szybciej, niż powinny. Zdania wypowiadane tonem oczywistości, jakby decyzje już zapadły. Jakby przyszłość była czymś, co da się ustawić jak meble w salonie — przesunąć, dopasować, zamknąć w ramach nazwiska i obowiązku. Wiedział, jak łatwo byłoby pozwolić, by to się stało. Jak niewiele trzeba, by świat uznał, że sprawa jest przesądzona. Jedno słowo. Jedno milczenie za długo.
Ale wiedział też, że w tym momencie straciłby coś, czego nie potrafiłby już odzyskać. Coś znacznie bardziej kruchego niż święty spokój.
Augustus mógł oznajmiać.
Świat mógł zakładać.
Amodeus stał jednak w ogrodzie z myślą, która nie chciała się ubrać w słowa: że są rzeczy, których nie oddaje się nikomu — nawet wtedy, gdy kosztują więcej, niż człowiek chciałby zapłacić.
I wtedy napięcie, które trzymało go od początku rozmowy, zaczęło wreszcie opadać. Nie z ulgą. Raczej z rezygnacją. Z tym zmęczeniem, które przychodzi po powiedzeniu na głos czegoś, czego nie da się już cofnąć. Nie miał ochoty się kłócić. Nie miał potrzeby dalej tłumaczyć. Wszystko, co istotne, już wybrzmiało.
Jak na zamówienie, między nimi pojawiła się lewitująca taca z napojami.
Spojrzał na nią tylko przez moment. Pomyślał, że taki finał rozmowy zdecydowanie zasługuje na procenty. Skoro i tak w jej narracji był tym, który po kieliszku traci rozsądek — jeden więcej niczego już nie zmieni.
Sięgnął bez wahania. Zdjął z tacy szklankę whisky i upił łyk.
Gorzki. Ciepły.
Dokładnie taki, na jaki w tej chwili zasługiwał.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
Wczoraj, 14:51
Wątły, pomarańczowy żar z papierosa zaczął znajdować się niebezpiecznie blisko skóry Amodeusa, przykuwając na chwilę uwagę Lydii, rozpraszając ją, na krótki moment w tym napięciu i oczekiwaniu.
Zbity tytoń spalał się za szybko, zupełnie jak ironia, którą Nott przywdział w postawie obronnej, może dlatego go przed tym nie ostrzegła, czekając co się stanie, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
I paradoksalnie chyba w końcu poczuła spokój, pomimo, że jeszcze parę chwil temu targała nią złość i zawód, mieszające się ze sobą gorzko. Czy to był ten moment, o którym tak często czytała w powieściach? Moment na wszystko albo nic? Miała dosyć ciągłego spychania samej siebie w tej relacji na bok, byleby tylko nie stanąć z prawdą twarzą w twarz, bo to, co zbudowali było w swojej naiwności i niedopowiedzeniach wygodne.
Może i on w końcu to dostrzegł, decydując się powiedzieć jej prawdę, nawet, jeśli wciąż owijał ją w bezpieczne, wyważone sformułowania.
I pomimo wcześniejszego zawodu nie była w stanie wykrzesać z siebie dosyć empatii żeby docenić jego szczerość. Nie, kiedy niemalże nie była jego wyborem, a wynikiem jej uporu.
Nie zaskoczyła jej nawet jego reakcja na ten plan. Była w stanie sobie wyobrazić jak wyglądał, co powiedział. Trochę tego po nim się spodziewała, kalkulacji, rozłożenia tego ojcowskiego – było nie było – rozkazu na części pierwsze. Z jednej strony miała go zawsze za człowieka, który w życiu kierował się przede wszystkim logiką.
Z drugiej… z jakiego powodu uznał, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie ignorowanie jej? Nie potrafiła docenić, że chciał jej zdanie brać pod uwagę, kiedy decyzję o tym i tak podjął bez jej wiedzy. Jak miał używać jej poglądu na sytuację jako argumentu, skoro nigdy nie zdecydował się go poznać?
Na co czekał? Aż znajdą dla niej kogoś innego? Któregoś z gości dzisiejszej aukcji, który zachwalał swoje heroiczne wyczyny w gnieździe wiwerny? Albo co gorsza, młodszego Notta?
Na myśl o tym Lydii oddech spłycił się, jakby zanurzyła się niespodziewanie w lodowatej wodzie. Nie mogła oderwać wzroku uważnego od Amodeusa, chociaż jej myśli krążyły teraz wokół jego młodszego brata.
Co zrobiłby wtedy? Przyszedł na wesele wściekły na nią, że nie miała wyboru? Wściekły na nią, że sam nie zrobił nic przez tyle lat? Wbrew temu co twierdził, że stawiała siebie w roli ofiary w tej sytuacji, miała o wiele mniejsze pole do działania od niego. Rodzina nie pozwalała jej zapomnieć o ograniczonych prawach dziewcząt odkąd tylko skończyła cztery lata, zdecydowanie miała je więc na uwadze w kwestii zamążpójścia.
Lewitująca taca przyciąga jej uwagę i Lydia w końcu odrywa wzrok od mężczyzny, spoglądając najpierw na szklanki, w których zaskakująco znajdowały się ich preferowane trunki.
Zmarszczyła brwi. Ktoś ich obserwował. Gniewko? Nie byłaby nawet zaskoczona, taka była rola skrzatów, żeby wyprzedzać potrzeby swoich panów. Teraz jednak nie czuła, że kolejny kieliszek wina rozwiąże jej problemy.
Rozejrzała się krótko wokół, nawet nie licząc, że dostrzeże gdzieś dziwną grzywkę skrzata. Później go dorwie. I upewni się, że ta rozmowa zostanie między nimi. Między nią, Amo a Gniewkiem.
Odgoniła tacę niecierpliwym ruchem, sięgając do jednej z ukrytych w warstwach sukni kieszeni, z której wydobyła smukłą papierośnicę. Metalowy zatrzask otwiera się i zamyka z cichym szczękiem, Lydia wsuwa między wargi papierosa odpalając go końcem różdżki.
Pierwsze zaciągnięcie się smakuje, jak cały ten wieczór, jak duszne rozczarowanie, wypełniając najpierw jej płuca, potem przestrzeń między nimi siwym dymem.
Nawet nie była pewna, czy akurat ten papieros mógł jakkolwiek ukoić jej nerwy, czy musiała zrobić cokolwiek, bo nie czuła, żeby jego słowa zasłużyły na jej odpowiedź.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
Wczoraj, 23:19
Niespiesznie upił łyk whisky. Pozwolił, by alkohol osiadł na języku, rozlał się ciepłem w gardle, a potem niżej — w klatce piersiowej, gdzie wszystko od dłuższego czasu było zbyt ciasne. Dopiero wtedy uniósł wzrok.
Spojrzał w stronę sali bankietowej. Przez wysokie okna sączyło się światło, a wraz z nim pierwsze odgłosy aukcji, która oficjalnie właśnie się rozpoczęła: salwa oklasków, podniesione głosy, śmiech rozbity na drobne fragmenty. William musiał już wyjść na środek, otworzyć licytację, rzucić kilka słów, które zabrzmią dobrze w ustach kogoś, kto wciąż jeszcze wierzy w sens takich wydarzeń. Tam byli wszyscy — rodzice, rodzeństwo, dalsza rodzina, znajomi. Ludzie pochłonięci chwilą, kolejnym kieliszkiem, wymuszonym uśmiechem przy nieznajomej twarzy. Raczeni historiami, które nic nie znaczyły, albo właśnie takimi, które miały coś zapoczątkować.
Ogród nagle wydał mu się obcy. Zbyt chłodny. Wilgoć, która do tej pory była tylko tłem, zaczęła wpełzać pod materiał marynarki, jakby maniery i fason przestały spełniać swoją funkcję ochronną. Stał tam jeszcze przez moment, jakby próbował zdecydować, czy jest w tym miejscu cokolwiek do uratowania.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że Lydia paliła.
Nie było w tym nic nowego — widział ją z papierosem wcześniej. Na przyjęciach, w półmroku balkonów i ogrodów, zawsze trochę mimochodem. Papieros pożyczony. Podsunięty. Od niego, od kogoś obok. Gest chwilowy, związany z napięciem sytuacji, nie z nawykiem.
Teraz jednak było inaczej.
Papieros był jej. Wyjęty z papierośnicy, odpalony bez pośpiechu, bez tłumaczenia się spojrzeniem. Jak decyzja, nie jak impuls. Jak coś, na co pozwoliła sobie świadomie — nie dlatego, że sytuacja tego wymagała, lecz dlatego, że ona tego chciała.
To uderzyło go mocniej, niż się spodziewał.
Nie sam widok, lecz myśl, która przyszła zaraz potem: ile jeszcze takich rzeczy było, które brał za oczywiste tylko dlatego, że nigdy nie zadał sobie trudu, by je sprawdzić. Ile gestów uznał za przypadkowe, choć były wyborami. Ile wersji Lydii znał — i ile z nich było jedynie jego projekcją.
Kącik jego ust drgnął nieznacznie. Uśmiech bez radości, raczej odruch niż emocja. Na ile tak naprawdę się znali? Czy to wszystko było jedynie otoczką, iluzją bliskości, obietnicą potencjału, który nigdy nie został sprawdzony, bo łatwiej było go pielęgnować w niedopowiedzeniach?
Alkohol buzował mu w krwi, rozbijając resztki kontroli, którą jeszcze próbował utrzymać. Cały zamysł tego wieczoru — rozmowa, wyjaśnienie, uporządkowanie spraw — rozsypał się całkowicie. Zamiast tego stali tu teraz po dwóch stronach ciszy, z poczuciem, że powiedzieli już za dużo i jednocześnie nie powiedzieli niczego, co mogłoby cokolwiek naprawić.
Nie widział sposobu, by tę rozmowę kontynuować. Wziął głębszy oddech i dopił whisky jednym ruchem.
— Powinniśmy wrócić do środka — powiedział w końcu, bez cienia nacisku. Nie była to propozycja. Raczej stwierdzenie faktu.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się pierwszy i skierował w stronę domu.
Kiedy przekraczał próg, poczuł natychmiastową zmianę. Ciepło, zapach alkoholu, ciężkich perfum i starego drewna. Dźwięki rozmów uderzyły w niego z nową siłą. Miał wrażenie, że wszedł w zupełnie inną rzeczywistość — taką, w której to, co wydarzyło się w ogrodzie, nie miało żadnego znaczenia. A jednak ciążyło mu bardziej niż cały ten wieczór razem wzięty.
Nie zdążył jednak dojść daleko.
Dłoń ojca spoczęła na jego ramieniu — ciężka, pewna, zbyt znajoma. Augustus stał obok, nienaganny jak zawsze, z kieliszkiem w dłoni i uśmiechem, który miał znaczyć wszystko i nic jednocześnie.
— Widziałem, że spędziłeś z panną Travers sporą część wieczoru — odezwał się spokojnie. — Owocnie?
Amodeus nie odpowiedział. Spojrzał ponad ramieniem ojca — na tłum, na światła, na scenę, na której podnoszono właśnie pierwsze przedmioty aukcji. Sięgnął po kieliszek z lewitującej tacy i upił łyk, zanim zdążył się zastanowić, czy w ogóle chce uczestniczyć w nadchodzącym monologu.
Augustus zdawał się czytać jego milczenie bez trudu.
— Dałem ci wolną rękę — ciągnął, jakby cisza była potwierdzeniem. — Uznałem, że skoro twierdzisz, że poradzisz sobie sam, pozwolę ci to załatwić po swojemu.
Uścisk na ramieniu na moment się wzmocnił. Subtelnie. Wystarczająco, by było jasne, że to nie jest ojcowski gest czułości.
— Ale nie będę czekał w nieskończoność — dodał ciszej. — Czas nagli. A miłość… — urwał, jakby to słowo samo w sobie było zbędne. — Miłość wszystko komplikuje. Prowadzi do takich sytuacji. Rozprasza.
Amodeus wciąż milczał. Zbyt zmęczony potyczką z Lydią, zbyt zdezorientowany, by wchodzić w kolejną dyskusję. Alkohol palił przyjemnie w gardle, ale nie przynosił ulgi.
— Albo załatwisz to sam — zakończył Augustus — albo zrobimy to za was.
Dłoń zniknęła z jego ramienia. Ojciec odszedł, wtopił się w tłum, jakby ta rozmowa była jedynie kolejnym punktem wieczoru.
Amodeus został sam, z kieliszkiem w dłoni i uczuciem, że wszystko, co miało znaczenie, wymknęło mu się właśnie między palcami.
Rzucił sali jeszcze jedno spojrzenie — na światła, na ludzi, na spektakl, w którym nie miał już ochoty brać udziału. Podniósł szkło do ust i wychylił je do dna, odstawił je na pierwszą lepszą tacę i odwrócił się w stronę wyjścia.
Chciał być jak najdalej od tego miejsca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 19-12-2025, 17:19 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.