• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Anglia, Wyspa Wight, Whispering Cliffs Manor > Ogród
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
12-12-2025, 23:30

Ogród
Surowy i żywy, ukształtowany przez wiatr znad klifów. Wysokie, odporne na sztormy żywopłoty tworzą kręte alejki, a srebrzyste wiązy posadzone tu przed pokoleniami szumią cicho nawet przy bezruchu, jakby wciąż pamiętały powroty rodzinnych statków. Między drzewami rosną rośliny wytrzymałe na sól i magię: morskie paprocie zwijające się przy dotyku oraz błękitne ostnice świecące po zmroku. Na środku ogrodu znajduje się kamienny taras z widokiem na kredowe klify — miejsce ważnych, rodzinnych rozmów i decyzji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
14-12-2025, 13:49
20 marca 1962

–... i wtedy właśnie stanąłem sam, oko w oko z wiwerną, dziesięć metrów rozpiętości skrzydeł, a razem z nią cztery młode… – Mężczyzna, z którym między innymi Lydia właśnie rozmawiała, chociaż ciężko było to nazwać rozmową, bardziej monologiem chłopa, wyciągał z rękawa niesamowite historie o swoim męstwie podczas podróży, a im bardziej każda kolejna anegdotka robiła się niebezpieczna, tym bardziej odwrotny skutek przynosiła, bo Lydia miała podróżnika dosyć. Najwyraźniej innym samcom w tym stadzie to imponowało, jej akurat albo średnio się chciało wierzyć, może niekoniecznie w to, że napotkał wiwernę, ale w to, że nie podkoloryzował swojej opowieści.
Wychyliła swój kieliszek z winem, wyjątkowo opróżniając zawartość szkła do końca, ale sytuacja tego wymagała.
Przeprosiła uprzejmie krąg w którym stała, pozostawiając ich w swoim gronie wzajemnej adoracji własnych osiągnięć i rozejrzała się po rodzinnej sali bankietowej, oświetlonej teraz intensywnie, światłem może i ciepłym, ale na jej gust zdecydowanie zbyt natężonym zewsząd.
Złapała wzrokiem lewitującą tacę, odkładając na nią kieliszek i biorąc kolejny, pełny, udając, że nie czuje na swoich plecach karcącego wzroku matki, która jak zwykle obecna była głównie w cieniu, wychylając się do towarzystwa kiedy wymagała tego od niej rola gospodyni.
Przyjemny chłód wina pomaga w ignorowaniu tych sygnałów, trochę do parze z wiekiem Lydii, bo im starsza była, tym łatwiej było jej ignorować obecność Constance, co pewnie panią Travers zaczynało doprowadzać do cichego szału.
Wraz z drugim łykiem skierowała się w stronę wyjścia do ogrodu, chcąc odpocząć od oświetlonej sali pełnej przedaukcyjnego gwaru i spojrzeń, które zawsze jej i innym pannom niezamężnym towarzyszyły na takich spędach.
– Amodeus! – Głos starego Traversa, ochrypły od lat darcia się na morzu i zapijania wszystkiego ognistą przecina powietrze, kiedy William dostrzegł młodego Notta i przywołał go krótkim gestem nieznoszącym sprzeciwu. Może i był z Amo chłop już dorosły, ale dla Williama to przecież prawie jak drugi syn, nawet relację miał z nim równie powierzchowną co z własnymi dziećmi.
William, jak zwykle zresztą, w stanie półtrzeźwości pachniał jak ognista, mieszanka ziół i drogi tytoń. I wcale nie zamierzał omawiać spraw ważnych, a te ważniejsze. Dla niego, rzecz jasna.
– Podobno dostałeś do zbadania tę przeklętą kolię? No i jak ci idzie, co? – Pomieszał, nikt nie powinien być zdziwiony. Nie przywiązywał wagi do konkretów, od zawsze miał od tego ludzi, a teraz jeszcze dzieci.
Ton starego był uprzejmy w portowy sposób, ale spojrzeniem łypał na Notta uważnym, oczekując jak najbardziej rzeczowej odpowiedzi, najlepiej chyba, żeby mu od razu Amodeus ten artefakt wycenił i jeszcze go zdołał dzisiaj na aukcji wystawić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
14-12-2025, 18:52
Amodeus od początku wiedział, że to wieczór z gatunku tych, które należało po prostu przetrwać. Za dużo światła, za dużo głosów, za dużo ludzi przekonanych o własnej niezwykłości — i stanowczo za mało powietrza. Stał nieco z boku, oparty niedbale o jeden z filarów sali bankietowej, obserwując towarzystwo z chłodnym dystansem, który wyrobił w sobie przez lata obcowania z podobnymi zgromadzeniami. Aukcje zawsze przyciągały ten sam typ mężczyzn: podróżników, kolekcjonerów cudzych legend i samozwańczych bohaterów. Im głośniej opowiadali o swoich wyczynach, tym wyraźniej zdradzali, że niewiele z nich miało miejsce w rzeczywistości.
Lydię zauważył niemal od razu. Jej sukni nie sposób było pomylić z żadną inną noszoną przez dobrze urodzone panny, a mimo to w całym tym gwarze poruszała się jak ktoś, kto nie do końca należał do tej sceny. Stała w kręgu mężczyzn, z których jeden wyraźnie upodobał sobie rolę narratora własnych zwycięstw. Amodeus nie słyszał początku opowieści, lecz wystarczyło kilka zamaszystych gestów dłoni i donośne „wiwerna”, by zrozumieć, że mają do czynienia z historią o heroizmie, cudownym ocaleniu i zwycięstwie odniesionym dzięki samej odwadze i sprytowi.
Uniósł lekko brew, z trudem tłumiąc grymas znużenia. Rozpiętość skrzydeł liczona w dziesiątkach — oczywiście. Dodatkowe zagrożenie— naturalnie. Brak blizn, brak śladów zaklęć ochronnych, za to kieliszek wina trzymany pewniej niż różdżka.
Patrzył jednak nie na opowiadającego, lecz na Lydię. Na sposób, w jaki wychyliła kieliszek — jednym ruchem, niemal jak marynarz opróżniający kolejkę ognistej. Jakby wino miało ją ocalić przed dalszym ciągiem tej historii. Nie przypominał sobie, by często widział ją w podobnym stanie. Zwłaszcza że kątem oka dostrzegł Constance czającą się w drugim końcu sali — prawdziwą wiwernę, z którą mężczyzna chwalący się przed chwilą swoimi rzekomymi wyczynami poległby w pierwszej minucie.
Gdy Lydia opuściła krąg i ruszyła w stronę wyjścia, Amodeus niemal odruchowo zrobił krok w jej kierunku. Zatrzymał go jednak głos Williama Traversa, który przeciął powietrze z nieprzyjemną stanowczością.
— Amodeus!
Odwrócił się powoli, już wiedząc, że nie ucieknie. Stary Travers stał kilka kroków dalej z tą swoją wiecznie półironiczną miną, a zapach ognistej — ziołowy, gryzący — zdawał się wyprzedzać go o sekundę. Gest przywołania był krótki i nieznoszący sprzeciwu, jakby Amo wciąż był chłopcem, który ma natychmiast podejść do burty, bo ojciec czegoś sobie zażyczył.
— Williamie — odpowiedział spokojnie, nachylając głowę w uprzejmym, lecz oszczędnym ukłonie.
Pytanie padło niemal natychmiast. Mógł przewidzieć dalszy kierunek rozmowy. Wycena, aukcja, najlepiej dziś — najlepiej od ręki. Amodeus wysłuchał go bez przerywania, pozwalając, by słowa starego mieszały się ze sobą tak, jak zawsze. Jakby przeklęte artefakty reagowały na pośpiech i presję.
— Rękawiczki — sprostował spokojnie, jakby poprawiał drobny szczegół, a nie sens całej rozmowy. — Materiał jest stary, impregnowany magią przysięgi, ale nie ochronnej, raczej wiążącej. Należały do kogoś, kto złożył obietnicę, a potem ją złamał.
Uniósł kryształ do ust i pozwolił trunkowi na chwilę zająć miejsce słów.
— I to w sposób, którego przedmiot nie zapomniał — dodał ciszej. — Takie artefakty nie są przeklęte w prosty sposób. Nie reagują od razu, nie zdradzają się przy pierwszym dotyku. Działają wolniej.
Oparł się mocniej o filar, jakby potrzebował stabilnego punktu w zbyt jasnej, zbyt głośnej przestrzeni.
— Zostają przy właścicielu. Obserwują. Czekają na moment słabości, zawahania, pęknięcia. Dopiero wtedy przypominają, czemu naprawdę służą.
Odstawił kieliszek; dźwięk szkła zabrzmiał zaskakująco wyraźnie.
— Sprzedaż ich na aukcji byłaby nierozsądna — podsumował wreszcie, tonem rzeczowym, pozbawionym emocji. — Nie ze względu na ich nikłą wartość, lecz odpowiedzialność. Takie przedmioty się wycofuje z obiegu. Rozbraja warstwa po warstwie albo zamyka tam, gdzie nie trafią w przypadkowe ręce.
Pozwolił, by ostatnie słowa osiadły ciężko między nimi.
— A konsekwencje — dodał po krótkiej pauzie — mogą okazać się szczególnie kosztowne, nawet dla takiego nazwiska jak Travers.
Amodeus wiedział, że to wystarczy. William mógł mieć swoje przywary, ale nie był głupcem — nie zaryzykowałby reputacji dla byle kawałka materiału, choćby nasączonego magią. Owszem, zawsze istniał czarny rynek, miejsca, gdzie podobne przedmioty zmieniały właścicieli bez pytań i bez skrupułów, lecz nie na takich aukcjach i nie przy takiej publiczności. Tutaj obowiązywały inne reguły. I to właśnie one sprawiały, że rękawiczki, zamiast trafić pod młotek, pozostaną tam, gdzie ich miejsce — poza zasięgiem cudzej ciekawości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
14-12-2025, 21:02
Marcowy wieczór powitał Lydię chłodem, który daleki był od orzeźwiającego, ale traversowe skrzaty czuwały w takich sytuacjach w pobliżu, od razu materializując się w jej okolicy z błękitnym płaszczem, który pozwoliła sobie zarzucić na ramiona. Warstwy jej sukni, dzisiaj wyjątkowo zabudowanej, po samą szyję, szeleściły z każdym krokiem i Lydia snuła się przez ogród jak wielka, koronkowa, błękitna meduza.
I tak też trochę się czuła, usiłując oczyścić głowę z wszelkich myśli, zwłaszcza, że od kilku dni chodziła rozkojarzona, a ostatnie spotkanie z Amodeusem wcale nie pomogło jej niczego sobie ułożyć, a wręcz przeciwnie. Do całej gamy uczuć i niepewności związanych z jego osobą doszły kolejne, którymi postanowiła sobie tego wieczoru nie zaprzątać głowy, przynajmniej dopóki mogła, bo obstawiała, że i tak się tutaj pojawi.
A druga sprawa, że zwyczajnie chciała, żeby się pojawił.
Na razie tego nie zrobił, przynajmniej nie w jej otoczeniu, bo panno Travers które pada w jej stronę zdecydowanie nie miało nic wspólnego z barwą głosu Amo, ani tym bardziej sposobu, w jaki by się do niej zwrócił. Spodziewając się kolejnej rozmowy o niczym odwróciła się z miną możliwie jak najbardziej neutralną, obawiając się, że na taką będzie musiała się silić, ale niespodziewanie szczery uśmiech zagościł na jej twarzy na widok dawno nie widzianego nieznajomego-znajomego z jednego uniwersytetu.
– Rękawiczki też? – Gęste brwi Williama zmarszczyły się lekko kiedy wszedł Amodeusowi w słowo, nie pamięta, żeby była mowa o dwóch artefaktach, ale niech będzie, byleby chłopak porządnie zrobił robotę. A William wierzył w Amo, co ma zrobić nieporządnie, jak to krew Augustusowa prima sort.
Słuchał jednak uważnie, w końcu młody Nott to profesjonalista, wiadomo, bo był już w takim wieku… W takim wieku, że w zasadzie wypadałoby mieć dzieci. William przez chwilę zastanawiał się, o czym zapomniał, ale rozmowa o biznesie skutecznie skupiła jego uwagę od rzeczy najwyraźniej nieistotnych, skoro wypadły mu z głowy. Jedną dłoń uniósł, surową, naznaczoną ciężką pracą na statku, z siecią blizn i skórą, które jednocześnie sprawia wrażenie twardej i gotowej podrzeć się jak pergamin. Chwilę potarł swojego mądrego wąsa, który kiedyś był jeszcze koloru blond, później wpadł w siwiznę, a później już w tytoniową żółć.
Milczał przez chwilę, obracając rodowy sygnet na palcu, ważąc w myślach ryzyko.
– Rozumiem. – powiedział w końcu, nisko i spokojnie. – Jeśli przedmiot ma pamięć przysięgi, to nie jest towar na pokaz. Nie w moim interesie leży wywoływanie sensacji, których nie da się potem uciszyć. – Uniósł wzrok na Amodeusa, badając go uważnie, jak robił to zawsze, gdy rozmowa schodziła z pieniędzy na odpowiedzialność. Sensacja, ha. Jeszcze mu tego brakowało.
– Przekażę Lydii, że tym razem postąpiła słusznie. – Stwierdził tonem rzeczowym i głową skinął, zwiastując tym koniec audiencji.
– Zdam się na twoje rozeznanie… A, Amodeusie. A jak skończysz badać też tę kolię to odeślij ją tutaj. – Uniósł palec lekko, nieświadom własnej pomyłki, ale zapewne nawet nie chciałby jej przyswoić, tylko uciął potencjalne rozjaśnienia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
14-12-2025, 22:49
Amodeus przyjął decyzję Williama bez komentarza, z tym samym spokojem, który towarzyszył mu przez całą rozmowę. Skinął głową krótko i rzeczowo, dając do zrozumienia, że temat jest zamknięty i nie wymaga dalszych ustaleń. Właśnie zamierzał się wycofać, gdy kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę przeciskającą się przez skupisko gości z pewną, niemal demonstracyjną swobodą.
Augustus Nott pojawił się u boku Traversa dokładnie w tym momencie, w którym Amodeus uznał, że dalsze pozostawanie w sali nie przyniesie już niczego poza zmęczeniem. Ojciec wyglądał jak zwykle na człowieka doskonale odnajdującego się w takich okolicznościach — uśmiechnięty, nienagannie ubrany, z tą specyficzną łatwością w przejmowaniu rozmowy, która od lat sprawiała, że ludzie chętnie oddawali mu głos.
— Ojcze — rzucił krótko, włączając go w rozmowę jednym słowem, po czym z niemal wyczuwalną ulgą pozostawił obu starszych mężczyzn samym sobie. Wiedział, że Augustus i William doskonale się dogadają; obaj cenili konkret, wpływy i rozmowy, które można było zamknąć w nazwiskach i konsekwencjach.
On natomiast potrzebował powietrza.
Przeszedł w stronę wyjścia bez pośpiechu, ale i bez wahania. Skrzaty Traversów zjawiły się równie nagle, jak zniknęły, zarzucając mu na ramiona ciemny płaszcz, zanim chłód ogrodu zdążył wpełznąć pod mankiety. Sięgnął po papierosy odruchowo, jakby sam gest miał uporządkować myśli. Marcowy wieczór był przenikliwy, nasycony wilgocią ziemi i zapachem nagich jeszcze krzewów. Zaciągnął się głęboko, pozwalając, by chłodne powietrze uspokoiło napięcie, które w sali nieustannie odbijało się od ścian.
Miał nadzieję ją znaleźć.
Nie dlatego, że liczył na rozwiązanie czegokolwiek — raczej na rozmowę, choćby krótką, pozbawioną całej tej oprawy, która nieustannie im towarzyszyła. Na chwilę normalności, jeśli w ogóle była jeszcze możliwa. Rozejrzał się po ogrodzie, wodząc spojrzeniem po rozproszonych grupkach gości, aż w końcu ją dostrzegł.
Lydia stała przy jednej z bocznych alejek, częściowo odwrócona bokiem, osłonięta cieniem drzew i miękkim światłem lamp. Rozmawiała z mężczyzną, którego Amodeus nie kojarzył — i już sam ten fakt wystarczył, by w jego wnętrzu pojawiło się drażniące napięcie, trudne do jednoznacznego nazwania. Obcy był ubrany zbyt swobodnie jak na rangę wydarzenia, poruszał się z naturalnością kogoś, kto nie czuł potrzeby zaznaczania swojej obecności ani dystansu.
Śmiała się.
Nie grzecznie, nie uprzejmie, nie z obowiązku. Jej śmiech był szczery i lekki, pozbawiony rezerwy, którą zwykle nosiła jak ochronną warstwę. Nachylała ku niemu głowę, odpowiadając bez zawahania, a to właśnie ta swoboda — nie sam mężczyzna — sprawiła, że w Amodeusie coś się przesunęło. Nie był to nagły przypływ zazdrości, raczej chłodna irytacja wynikająca z faktu, że ktoś obcy uzyskał dostęp do tej wersji Lydii bez wysiłku, bez kontekstu, bez ciężaru ostatnich dni.
Nie znał tego mężczyzny.
Nie kojarzył jego twarzy z żadnym spotkaniem, które uznałby za warte zapamiętania.
A jednak już po kilku sekundach wiedział, że nie będzie to znajomość, którą mógłby zignorować — ani tym bardziej polubić.
Nie zatrzymał się, by obserwować tę scenę z dystansu.
Zgasił papierosa o kamienny rant lampy i ruszył w ich stronę krokiem spokojnym, pewnym, jakby od początku wiedział, że prędzej czy później i tak tu trafi. Jeśli miał się włączyć w tę rozmowę, zrobi to wprost, bez krążenia i bez udawania obojętności.
— Lydio — przerwał ich rozmowę, zatrzymując spojrzenie wyłącznie na niej. — Szukałem Cię.
Zawiesił głos na moment, jakby dopiero teraz dostrzegł trzecią osobę stojącą u jej boku.
— Nie byłem świadomy, że zatrudniliście kogoś nowego — dodał spokojnie, spojrzeniem powracając do panny Travers.
— Od kiedy zajmujesz się oprowadzaniem służby po ogrodach?
Ton miał opanowany, chłodny, podszyty ledwie wyczuwalną uszczypliwością — wystarczającą, by jasno zaznaczyć granice i równie jasno dać do zrozumienia, że jego obecność nie była tu przypadkowa.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
15-12-2025, 00:54
Miło było w końcu spotkać w tym tłumie twarz świeżą i znajomą, w dodatku z okresu, który nie najgorzej – na tle innych – wspominała. Z Luisem Chorizo Corrisso miała okazję, krótko bo krótko, przebywać w trakcie nauki w Ars Mirabilis. Kilka lat w górę, ale zainteresowanie teatrem się pokrywało, tym się zresztą w życiu zajmował, zagłębiając magię iluzji i poświęcając swoje życie sztuce.
I szczerze powiedziawszy nie sądziła, że go jeszcze spotka (bo o nim i o innych po prostu dawno zapomniała), a na pewno nie na aukcji w swoim domu rodzinnym.
Luis uraczył ją opowieścią o tym, jak wystawiali gościnnie w Teatrze Trzech Maskar autorską sztukę Woda z imbirem, której był współautorem ęą i wszystko, co mogło pójść nie tak – poszło nie tak, a mimo to postanowili przekuć porażki w coś twórczego i wyjść z tego obronną ręką. W końcu należał do kolektywu artystów eksperymentalnych. Anegdotka ta, dla kogoś, kto pracuje w środowisku teatru jak Lydia, była szczerze zabawna, bo poniekąd znana z podobnych, osobistych doświadczeń.
Zapewne dla któregokolwiek z gości byłaby po prostu niezrozumiała i najpewniej zbyt efekciarska, zupełnie jak historia o wiwernie.
– U nas ostatnio… – Nie zdążyła nawet rozwinąć myśli i podzielić się podobną historii o pożarze, niedosłownym, w Arcadii, kiedy w końcu, a jednak w nieodpowiednim momencie, usłyszała jego głos.
Z dłonią przy mostku, która wylądowała tam w pewnym momencie machinalnie pod wpływem fali rozbawienia, obejrzała się na Amodeusa, wciąż z ożywieniem skrzącym się w jej oczach. Ale z każdym jego kolejnym słowem zaczęło gasnąć, ustępując miejsca niedowierzaniu.
To było… zbyt niskie na niego.
Powinna pewnie poczuć zmieszanie spowodowane sprowadzeniem pana Corrisso do roli służącego, ale nie zamierzała się wstydzić za innych, a z całą pewnością nie za mężczyzn.
Chrząknęła lekko, odejmując dłoń od mostka i wyprostowała się.
Zdławiła gniew, który bardzo powoli zaczął wpełzać do jej gardła i zastąpiła go chłodną powagą.
Gdyby mogła mieć teraz inną perspektywę na tę sytuację, to doszłaby do wniosku, niechętnie, że rozumie dlaczego Constance obrała w życiu podobną taktykę.
– Och. – Uśmiechnęła się uroczo, a grymas ten nie miał nic wspólnego ze szczerością. Był maską na salony, którą przywdziewać na pewnym etapie nauczyły się wszystkie panny z dobrych domów, żeby wyglądać na entuzjastycznie posłuszne.
– To Luis Chorizo, mieliśmy okazję się poznać w Ars Mirabilis. Pan Chorizo jest członkiem Teatrum Umbrae, zajmuje się sztuką transgresji i wpływem sztuki granicznej na emocjonalność odbiorcy…. – Oczywiście, jak mogłeś tego nie wiedzieć, Amo? To pewnie to światło, półmrok w ogrodzie, a pan Chorizo ubrany jak na artystę skromnie. Zresztą po twarzy jego widać było, że był człowiekiem dosyć poczciwym jak na taki bagaż osiągnięć w tak młodym wieku.
Uśmiechnął się uprzejmie nie bez nuty serdeczności, przenosząc wzrok z Lydii na Amodeusa, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z tego, że pomylono go ze służbą i poprawił okulary w ciemnych, okrągłych oprawkach czekając, aż Lydia przedstawi mężczyznę.
– A to Amodeus Nott. Przyjaciel mojego brata. – Tylko tyle i aż tyle, a Lydia nawet się nie zająknęła, nie spoglądając w stronę Amo, posyłając ten uśmiech wyuczony Luisowi.
– Corrisso, bardzo mi miło. – Luis wyciągnął w stronę Amo dłoń ciepłą, nie znającą pracy fizycznej, nieświadom, że właśnie sam stał się częścią widowni, którą tak od lat badał.
– Pan Chorizo właśnie mi opowiadał, że przyjechał ze swoją najnowszą sztuką do Londynu… – Patrzcie ją jaka zachwycona. Pewnie i tak by była, ale w naturalny sposób,, gdyby Amodeus podszedł do nich bez otwierania pierwszego aktu tej farsy słowami, które miały w niej krew od razu zagotować.
– Zgadza się, zapraszam! Wyślę panu również zaproszenie. – Chorizo lekko ramiona rozłożył, a w jego głosie poza śpiewnym akcentem słychać było szczery entuzjazm, zagłuszony nieco przez parsknięcie Lydii, której dłoń powędrowała do ramienia Amodeusa, zaciskając na nim palce. Najwyraźniej nawet kiedy targała nią niechęć do Notta podświadomie szukała jego bliskości, chociaż wbijające się w koszulę paznokcie mogłyby sugerować, że nie o bliskość wcale chodzi.
– Och, nie wydaje mi się, żeby Amodeus był odpowiednim odbiorcą Wody z imbirem – Przysunęła się odruchowo, czując, jak do jej nozdrzy na chwilę dociera zapach jego perfum i tytoniu, któremu odcięła stanowczo drogę, unosząc do ust kieliszek, aby zapić tę scenę kolejnym łykiem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
15-12-2025, 19:37
Słuchał, gdy Lydia go przedstawiała, z lekkim skłonem głowy i uwagą, która mogła uchodzić za niemal przesadną. Pozwolił jej mówić bez przerywania, jakby rzeczywiście interesowało go każde słowo o Ars Mirabilis, o Teatrum Umbrae, o sztuce transgresji i emocjonalności odbiorcy. Ogród wokół nich pulsował cicho — rozmowy sączyły się nisko, przerywane pojedynczym śmiechem, szelestem sukien i przytłumionym stukiem kroków na żwirowych ścieżkach. Światło lamp nie sięgało tu w pełni; twarze pozostawały w półcieniu, sprzyjając niedopowiedzeniom i wyborom, których nie należało wypowiadać na głos. Była to przestrzeń stworzona do półprawd, do eleganckich przesunięć znaczeń, do rzeczy, które mówi się tylko raz — albo wcale.
Przyjaciel mojego brata.
Sformułowanie padło gładko, niemal mimochodem, a jednak wybrzmiało wyraźnie. Amodeus przyjął je bez reakcji — bez zmiany postawy, bez drgnięcia mięśni twarzy. Zbyt dobrze znał takie ruchy, by odpowiadać na nie natychmiast. Były precyzyjne, salonowe, wykonane z pełną świadomością. Nie afront, nie przypadek — raczej korekta miejsca, w którym został właśnie postawiony. Zapamiętał ją bez pośpiechu, odkładając na później, tam gdzie trzymał rzeczy, do których warto było wrócić w odpowiednim momencie.
— Amodeus Nott — odezwał się spokojnie, gdy przyszła jego kolej, przenosząc spojrzenie na Luisa. — Miło mi.
Dopiero wtedy przyjął wyciągniętą dłoń. Uścisk był pewny i ciepły, na tyle zdecydowany, by zaznaczyć obecność, ale pozbawiony potrzeby dominacji. Dłoń Luisa była gładka, miękka, jak u kogoś, kto znał fakturę papieru, szkła i tkanin, lecz nie ciężar narzędzi ani opór materiału pod palcami. Kontrast był wyczuwalny, choć Amodeus przyjął go bez szczególnego zainteresowania, tak jak wiele innych drobnych obserwacji tego wieczoru — rzeczy, które same w sobie niewiele znaczyły, dopóki ktoś nie próbował uczynić z nich argumentu.
— Proszę wybaczyć — dodał po chwili. Ton miał uprzejmy, lecz nie przepraszający. — Zmylił mnie pański strój. Artyści zwykle starają się dziś wyglądać… mniej oczywiście.
Pozwolił tej uwadze opaść dokładnie tam, gdzie powinna. Jeśli była to uszczypliwość, została podana miękko, niemal niedbale, tak że łatwo było ją przeoczyć — albo zignorować. Kącik jego ust poruszył się ledwie zauważalnie, po czym wrócił do neutralnego spokoju.
— Fascynujące — ciągnął po krótkiej pauzie, jakby rzeczywiście rozważał to, co przed chwilą usłyszał. — To dla mnie dość nowy obszar. Dziwne, że wcześniej o panu nie słyszałem. Czy dopiero niedawno pojawił się pan na deskach teatrów?
Słuchał odpowiedzi bez pośpiechu, nie przerywając, pozwalając rozmowie toczyć się własnym rytmem. Dopiero zaproszenie na Wodę z imbirem sprawiło, że uniósł brew, jakby propozycja wymagała czegoś więcej niż grzecznościowej zgody — jakby była czymś, co należało faktycznie rozważyć, a nie tylko przyjąć z uprzejmości.
— Brzmi kusząco — odparł wreszcie. — Lubię rzeczy, których nie rozumiem od razu.
Zawiesił głos, szukając słowa, które nie byłoby ani skrótem, ani ozdobnikiem.
— Mają w sobie świeżość.
W tym momencie poczuł nacisk palców Lydii na swoim ramieniu. Nie był to dotyk przypadkowy ani łagodny; raczej wyraźny sygnał, komunikat pozbawiony słów. Amodeus nie cofnął się ani o krok. Przesunął się minimalnie, przyjmując ten gest tak, jak przyjmuje się coś, co zostało już postanowione, pozwalając jej znaleźć się bliżej, niż wymagała etykieta — na granicy tego, co wciąż mieściło się w ramach, a co już było ich świadomym nagięciem.
Och, nie wydaje mi się, żeby Amodeus był odpowiednim odbiorcą Wody z imbirem.
Usłyszał jej głos, chłodny przytyk, popędzony kolejnym łykiem wina. Odwrócił głowę w jej stronę dopiero po chwili. Spojrzenie miał spokojne i uważne, pozbawione rozbawienia czy irytacji, jakby naprawdę zastanawiał się nad zasadnością tej opinii.
— Dlaczego nie? — zapytał łagodnie. — Ostatnio postanowiłem być otwarty na nowe doświadczenia.
Przeniósł wzrok z powrotem na Luisa, pozwalając myślom powrócić do wieczoru spędzonego w Soli i mgle.
— Zwłaszcza jeśli ktoś zechce mi je odpowiednio przedstawić.
Pozwolił słowom wybrzmieć, zanim przeszedł dalej.
— Chętnie przyjmę zaproszenie — dodał po chwili. — Oczywiście pod jednym warunkiem.
Pauza była krótka, lecz wystarczająca.
— Jeśli młodsza siostra mojego najlepszego przyjaciela uzna, że warto mnie tam zabrać.
Ogród wciąż tonął w półmroku, lecz rozmowy zaczęły tracić ciągłość, urywać się w pół zdania, jakby uwaga gości przesuwała się już gdzie indziej. Z głębi posiadłości dochodził coraz wyraźniejszy ruch — pojedyncze sylwetki odłączały się od alejek i kierowały z powrotem do wnętrza, przywoływane dyskretnymi sygnałami służby i narastającym poczuciem, że właściwa część wieczoru ma się właśnie zacząć. Początek aukcji był już blisko.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
15-12-2025, 22:16
Luis powinien zacząć się zastanawiać, czy nie zaangażować Lydii i Amo w przyszłości do jakiejś sztuki. Aktorstwo weszło w tym ogrodzie na wyższy poziom, zdecydowanie trudne dla rozpoznania dla kogoś, kto nie znał Traversówny i Notta wcale. Ani tym bardziej nie miał pojęcia, jaką mieli w swoim towarzystwie dynamikę.
W Lydii dla przykładu właśnie wrzało, kiedy zrozumiała, że Amodeus ani nie zamierza się odczepić, a co gorsza, pociągnąć tę farsę. Jak śmiał?
Jak śmiał się dostosować do sytuacji, w której się znalazł?
Słuchała tej wymiany zdań stojąc sztywno jak słup soli, ubrana w morską pianę i uśmiech salonowy, wbijając oczy w pana Corrisso z uprzejmym zainteresowaniem, chociaż zaczynało do niej docierać tylko co drugie słowo. Może to przez szum fal w jej własnej głowie, będący wynikiem mieszanki zawartości kieliszka, podwyższonego tętna i wiecznego natłoku myśli. Upicie kolejnego łyka wina wyrwało ją z nadchodzącej dysocjacji, akurat w momencie kiedy Amodeus przyznał się do własnej ignorancji, która mimo wszystko brzmiała jak przytyk w stronę pana Chorizo. A taki z niego uroczy, uprzejmy człowiek, który znosił to wszystko z uśmiechem.
– Nie, w zasadzie…
Cokolwiek mówił dalej pan Corrisso o swoim doświadczeniu do Lydii dociera tylko w połowie, bo gryzie się w język. Chociaż ledwo powstrzymała wywrócenie oczami, kiedy chodzi jej po głowie pytanie, którego na głos zadać nie wypada, ale och, z pewnością Amodeus usłyszy je w swoim czasie.
Póki co grała wymyśloną dla siebie rolę, posłusznej żony panny na bankiecie, która nie będzie przecież przerywać mężczyznom gdy rozmawiają, doskonale zdając sobie sprawę jak tego typu bierność była postrzegana przez Notta.
Który nagle postanowił być otwartym na nowe doświadczenia.
Brwi Lydii drgnęły w górę mimowolnie na tę sensację, na którą się ponownie w język ugryzła, czując, jak gorzkość rozpływa się w jej ustach od pytań dlaczego teraz i jakiego typu były to doświadczenia.
– Założyłam, że skoro nie widuję cię w Arcadii to nie interesuje cię teatr w klasycznym znaczeniu, a co dopiero jego eksperymentalna strona. – Odparła lekko, przenosząc na mężczyznę na moment spojrzenie zbyt ciężkie żeby nie dostrzegł kontrastu między jej tonem, a odczuciami.
– Doskonale, w takim razie będę zaszczycony mogąc wprowadzić pana w nowatorskie… e… – Luis na chwilę wypada z rytmu w trakcie serdecznych zapewnień, kiedy przenosi wzrok z Amodeusa na Lydię, która po opróżnieniu kieliszka rozejrzała się lekko, ostatecznie wyrzucając w krzaki szkło nie dostrzegłszy w pobliżu żadnej lewitującej tacy. Gest ten najwyraźniej zbił pana Corisso z tropu do tego stopnia, że kiedy w końcu wrócił wzrokiem do Notta, to zgubił wątek.
Albo po prostu zdał sobie w końcu sprawę, że nie miał pełnego poglądu na sytuację, w której się znalazł i był w niej tylko zbędną postacią drugoplanową.
– Cóż… – Podjął, a uprzejmy uśmiech, który jakby nigdy nic pojawił się na twarzy Lydii z pewnością mu nie pomógł.
Pomogły za to ruchy w ogrodzie, świadczące o powrocie gości do sali bankietowej, gdzie miała się lada moment rozpocząć aukcja, więc Corrisso spojrzał w stronę jaśniejącego wejścia.
– Jak wspomniałem, wyślę państwu zaproszenia. Bardzo chętnie porozmawiam z wami po spektaklu o odczuciach i wnioskach. Wychodzę z założenia, że te najświeższe spojrzenia, pozbawione pewnych manier bywają czasem najbardziej istotne. – Skłonił się lekko, na co Lydia odpowiedziała skinieniem głowy i obserwowała chwilę oddalającą się sylwetkę Luisa Corrisso, odliczając w głowie sekundy, po których będzie mogła w spokoju i bez świadków utopić Amodeusa w ogrodowej fontannie.
Zanim to jednak nastąpi obejrzała się na mężczyznę, brwi unosząc, spoglądając na niego wzrokiem oczekującym wyjaśnień. Najlepiej na wszystko po kolei, powinien był dla własnego dobra znać chronologię swoich przewinień.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
16-12-2025, 23:47
Amodeus pozwolił, by Corrisso odszedł. Patrzył, jak sylwetka artysty znika w jaśniejszym pasie ogrodu, wciągnięta przez ruch gości wracających do wnętrza — przez miękki chaos sukien, szeptów i krótkich przywołań służby. Przez chwilę stał jeszcze nieruchomo, jakby upewniał się, że ta scena rzeczywiście dobiegła końca, że nie trzeba już niczego dogrywać ani dopowiadać dla widowni, która właśnie się rozeszła.
Dopiero wtedy poruszył się naprawdę.
Najpierw wysunął się spod jej ręki. Gest był spokojny, niemal elegancki — jakby zdejmował z siebie coś, co przez moment należało do roli, a nie do niego. Nie spojrzał na nią od razu. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął papierośnicę: niewielkie, lśniące puzderko, chłodne w dotyku. Otworzył je bez pośpiechu, pozwalając, by metal cicho kliknął w półmroku. Wyłuskał papierosa, wsunął go między palce, zamknął etui i schował z powrotem, jakby każdy ruch miał znaczenie sam w sobie.
Odpalił.
Zaciągnął się głęboko, bez pośpiechu — tak jak palą ludzie, którzy nie szukają ukojenia, tylko kontroli. Dym uniósł się między nimi i zawisł na moment, rozmywając kontury ogrodu, wygłuszając świat. Amodeus lustrował ją spojrzeniem uważnie, powoli — od twarzy po linię ramion — jakby próbował po raz pierwszy od dawna zrozumieć, na co właściwie patrzy.
Nie było w tym gwałtownej złości. Raczej zmęczenie podszyte irytacją. Coś, co zbierało się zbyt długo, by dało się rozładować jednym zdaniem.
— Po co ta farsa? — zapytał w końcu.
Głos miał niski, spokojny, z tą charakterystyczną ironią, która nie podnosi tonu, a mimo to zostawia ślad. Zaciągnął się ponownie, odwracając na moment wzrok, jakby dawał jej przestrzeń — choć w rzeczywistości zbierał tylko myśli, które od dawna czekały na tę chwilę.
— Naprawdę nie musisz już grać, Lydio.
Wypuścił dym powoli, bokiem ust. Spojrzał na nią znów, tym razem ostrzej.
— Chociaż… — zawiesił głos. — Może wcale nie grasz.
Ogród wokół nich opustoszał niemal całkowicie. Z wnętrza posiadłości dobiegały pierwsze sygnały zmiany rytmu wieczoru: przesuwane krzesła, przytłumione polecenia, narastające poczucie, że właściwa część wydarzenia właśnie się zbliża. Aukcja była kwestią minut.
— W gabinecie poprosiłem cię, żebyś mnie nie dotykała — rzucił cicho.
Zaciągnął się, a dym uciekł bokiem, jakby nawet on nie chciał zostać między nimi.
— Bo wiedziałem, że jeśli jeszcze chwilę zostaniesz tak blisko, to przestanę się kontrolować.
Krótka pauza. Nie spojrzał na nią od razu. Uniósł wzrok dopiero teraz — spokojny, ale twardy.
— A ty wyszłaś, jakby to była obraza — dodał po chwili. — Jakby to zdanie znaczyło coś, czego nigdy nie powiedziałem.
Zrobił krok w jej stronę. Niewielki, ale wyraźny. Dystans między nimi zmniejszył się do tego niebezpiecznego minimum, w którym nie potrzeba już dotyku, by poczuć ciężar obecności.
— A chwilę później stoisz tu — kontynuował ciszej, niemal obojętnie — trzymając się mnie tak, jakbyś nie miała zamiaru mnie puścić.
Uniósł brew. Kącik ust drgnął.
— I przedstawiasz mnie jako przyjaciela swojego brata.
Zaciągnął się jeszcze raz. Mocniej.
— Rozumiesz, jak to wygląda? — zapytał. — Bo ja próbuję to poukładać od lat.
Nie było w tym oskarżenia. Było zmęczenie kogoś, kto zbyt długo balansował na granicy taktu, udając, że ta granica jest wyraźna.
— Raz uciekasz, bo granica. Raz przyciągasz mnie do siebie, jakby jej wcale nie było. Jednego dnia jestem zbyt blisko, drugiego bezpiecznie daleko. Zależnie od tego, co akurat pasuje.
Zamilkł. Dym unosił się między nimi, noc osiadała chłodem na skórze, a ogród — jeszcze przed chwilą pełen ról i masek — stał się nagle zbyt prawdziwy, by się w nim ukryć.
— Więc pytam — dodał w końcu, ciszej. — Po co?
Nie dlaczego. Nie co czujesz.
— Czego właściwie chcesz, Lydio?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
17-12-2025, 12:20
Nie musiała dłoni cofać kiedy się poruszył, bo i tak by jej ręce opadły, gdy usłyszała jego słowa. Sądziła, nie, łudziła się, że Amodeus się wytłumaczy ze swojego zachowania, tymczasem wybrał atak.
Jakby nie dość już zdążył jej krwi napsuć przez tę krótką chwilę, to uznał, że dobrym pomysłem będzie sprawienie jej większej przykrości.
– Farsa? Tak, Amodeusie, odpowiedz mi, po co ta farsa. To ty podszedłeś do obcego człowieka z jakiegoś powodu od razu go obrażając. Po co? Bo zobaczyłeś, że miło z kimś spędzam czas? – Brwi Lydii zmarszczyły się jak zawsze, kiedy zaczynały targać nią negatywne emocje, których nawet nie próbowała opanować. Czasem powinna. Ale to nie był ten moment.
Zasługiwała na wylanie swojej złości, zwłaszcza, że z każdym kolejnym słowem Amodeusa miała wrażenie, że problem nie leżał w niej, a w nim i z jakiegoś powodu przenosił na nią złość, byleby się z samym sobą nie skonfrontować.
– Przedstawiłam cię jako przyjaciela mojego brata, bo mnie zirytowałeś. Nie zasługiwałeś na poprawną prezentację przez swoją opryskliwość względem pana Chorizo. – Tylko tyle i aż tyle.
A teraz irytowało ją w nim wszystko. Nawet znajomy sposób wypuszczania dymu w bok, krok w jej stronę, bo potrzebował być górą w kontrolowaniu tej sytuacji.
– Poza tym… – Rozłożyła ramiona lekko w geście bezradnym –... jak miałam cię przedstawić? Jak chciałbyś? Jako mężczyznę, który mnie całuje gdy po alkoholu uzna, że ma na to ochotę, a później o mnie nie zabiega? – Słowa padły ciężko osadzając się w przestrzeni między nimi i miały tam już zostać na zawsze, zakorzenione w ich wspomnieniach. Słowa, które krążyły jej po głowie od dłuższego czasu, ale nigdy wcześniej nie stworzyli okazji, żeby w końcu padły.
Teraz Lydia sądziła, że powinna była podzielić się tym wnioskiem o wiele wcześniej, ale chyba się łudziła, że w końcu coś się zmieni.
– Powinnam była powiedzieć o tym Billy’emu kiedy zrobiłeś to pierwszy raz, może ktoś w końcu stanąłby po mojej stronie. Oszczędziłoby mi to lat zmartwień. – On próbował to zrozumieć od lat? To co miała powiedzieć Lydia, mając na swoją przyszłość o wiele bardziej znikomy wpływ.
Widywali się zawsze przypadkiem, nie szukał z nią kontaktu sam na sam i twierdził, że to jej decyzja?
Dłoń Lydii zacisnęła się w pięść, instynktownie znikając między warstwami sukni szukając drogi do podłużnej kieszeni, w której w pogotowiu czekała różdżka. Zawsze była zdania, że nie przypomina w niczym swoich rodziców, ale może pewnego dnia odkryje, że impulsywność zdecydowanie odziedziczyła po starym Traversie.
– Za każdym razem gdy się widujemy, a są to zawsze przypadkowe spotkania bo jeszcze sam żadnego nie zainicjowałeś, to naiwnie szukam twojej bliskości. Którą odrzucasz. – Wzruszyła ramionami, bo nic innego jej nie pozostało, tak się rysowała ich relacja z jej perspektywy. Całował ją i udawał, że to nic. Nie szukał z nią spotkań we dwoje, nie rwał się do deklaracji ani oświadczyn. Potrafił tylko unikać jej dotyku i kierować o to pretensje w jej stronę.
Bronił się przed tym, czego ona tak bardzo chciała.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę, z zawodem wypierającym gniew, bo wszystkie przemyślenia i wnioski, które gromadziła w sobie przez lata zaczęły w końcu wypływać na wierzch. I więcej w nich było żalu niż złości.
– Wydaje mi się, że wszystko, co właśnie powiedziałeś nie do mnie jest skierowane. Powinieneś tę rozmowę odbyć z samym sobą. – Wahała się przez chwilę, lustrując jego twarz uważnie czy powinna zadać to pytanie, które nie dawało jej spokoju od kilku miesięcy i zwodziła samą siebie, byleby z nim tylko kilka chwil więcej spędzić.
Ale ile razy można na własną godność pluć. I to dla kogo? Dla mężczyzny?
Wzięła oddech głębszy, czując jak do płuc wpada jej chłodne powietrze wieczoru z mieszanką dymu z jego papierosa, moszcząc się wygodnie w jej tkankach, ku jej niezadowoleniu, zupełnie jak uczucia do Amodeusa w jej sercu.
Przechyliła głowę, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, aby nie stracić ani ułamka sekundy z reakcji rysujących się na jego twarzy.
– Rozmawiałeś ze swoim ojcem? – Liczyła, że odpuści sobie grę i udawanie, że nie wie, o co go pyta. Obydwoje wiedzieli. Lydia jedynie przez długie miesiące spychała tę świadomość gdzieś na dno, karmiąc się wygodnym zaprzeczeniem że to zapewne nic, że stary Travers nie zdążył jeszcze, z kieliszkiem w dłoni, przypieczętować układu z Augustusem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 19-12-2025, 18:02 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.