• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Rozgrywka > Mgły czasu > Izba Pamięci > 11 grudnia 1955 r., Durmstrang - na jeziora dnie
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-13-2025, 20:24

Na jeziora dnie
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-13-2025, 20:25
W pierwszym obrazie ustawiały się długie rzędy ławek wokół surowych, ascetycznych ścian przestronnej sali. Cztery strony drewnianych siedzisk, a w samym centrum naprzeciw siebie dwa stoły i do pary dwa krzesła. Kąty pomieszczenia rozświetlały liczne świece, w prędko nadchodzącej, zimowej ciemności okazywały się być jedynym źródłem światła. Wkraczaliśmy do środka jedno za drugim, w czerwonych mundurach z wyprostowanymi plecami i dobrze znanym miejscem spoczynku. Zawsze tym samym. Drewniane belki wypełniły się sylwetkami uczniów. Ja znajdowałam się gdzieś z tyłu, zdecydowanie na uboczu. Nigdy nie szukałam pierwszych rzędów. Wolałam patrzeć z daleka. Albo nie patrzeć wcale. Zmagania mistrzów uczniowskiej międzyszkolnej, debaty wcale mnie nie interesowały. Profesor życzył sobie jednak naszej obecności. Nie wolno nam było odmówić. To była okazja nie do słuchania jak w mowie mego ojca produkują się reprezentacji brytyjskiej szkoły, lecz do oglądania kogoś innego. W dziwnej szacie, dla wielu z obcego zupełnie kraju. Patrzyłam, choć nie słuchałam. Aż wreszcie skończyli, rozdali laury chłopcu z Hogwartu i pozwolili nam wrócić do komnat. Ja nie wróciłam.
W drugim obrazie wędrowałam już przez zamkowy dziedziniec, aby dobrze wydeptaną ścieżką przedostać się poza grube mury warowni. Na pamięć znałam najmniejszy krok, każdy element drogi prowadzącej do zamarzniętego jeziora nieopodal Instytutu. W dłoniach trzymałam łyżwy. Bordowy płaszcz zdobiony zwierzęcym futrem chronił ciało przed narastającym mrozem. Nie padało, ale temperatura wydawała się wystarczająco niska, bym czuła się dobrze. Nie dbałam o pozostawiane na śniegu ślady. O tej porze roku kręciło się tu niewiele osób, właściwie tylko uczniowie. Tym razem nie musiałam się ukrywać. Zwyczajowo, nim weszłam pierwszą stopą na lodową pokrywę, pochylałam się nad nią i sprawdzałam stan powierzchni. W naszym klimacie rzadko warstwa lodu pękała, lecz wciąż było to możliwe – szczególnie gdy ogniste zaklęcia bezmyślnych pojedynkowiczów naruszały strukturę. Zdjęłam rękawicę i przesunęłam dłonią po szklanej pokrywie. Chłód przywitał się ze skórą. Na moment przymknęłam powieki.
A kiedy uniosłam głowę i skierowałam oko na samo centrum jeziora, ujrzałam, jak czyjaś postać zapada się pod spękanymi kawałkami przymarzniętej wody. Pod powierzchnią kryły się tajemnice upiornych odmętów i śmierć w bezkresnym mrozie. Wiedziałam, że jego jedyną szansą jestem ja. Najpierw porzuciłam płozy w śniegu, później zsunęłam gruby płaszcz z ramion. Nie mogłam być tak samo nierozważna jak ten, który wpadł w pułapkę. Różdżka wezwała więc miotłę. Miotła poprowadziła ciało tuż ponad zasklepioną taflą, blisko, wystarczająco, by łatwo namierzyć topielca. Spadłam prosto w wodę, pozostawiając drewno na kruchej powłoce. Prosto w wodę i prosto w niemożliwy do zniesienia chłód. W głębinie dojrzałam tkaniny obcej barwy. Jeśli tak rzeczywiście było, tym bardziej nie miał żadnych szans. Pochwyciłam te wirujące w odmętach materiały. Trzymałam mocno, może nawet za mocno. Chciałam tylko wyciągnąć go z tej wody. O niczym innym nie myślałam. Znałam moc paraliżującego zimna, wiedziałam, że ktoś, kto nie był przygotowany, przepadłby natychmiast. W takich momentach pływackie zdolności okazywały się niewystarczające. Jego ciało umierało, temperatura stawała się większym wrogiem od samej wody. Szarpnęłam znów, pociągając nas w górę. Pozwól mi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-16-2025, 19:48
Musiało trwać to zaledwie kilkanaście sekund, lecz w jego umyśle trwał korowód wspomnień wiecznych. Zdawało się, jakby całe życie zostało skondensowane do kilka istotnych momentów, które miały towarzyszyć mu w jego ostatniej chwili.
Parada własnych błędów, pochopnych decyzji pełnych entuzjastycznego rozpędu. Euforia wygranej, która wzniecała krystaliczną radość pulsującą w jego żyłach. Oczarowanie otoczeniem, tak chłodnym i pełnym pradawnego piękna, dzikości, której nie zastawał w Manchesterze. Powietrze smakowało inaczej, las zdawał się przemawiać obcym głosem. Natura panowała na tych terenach, na swym tronie i pod własnym sztandarem. Zdawało mu się, że dostrzegł coś w jeziorze. Osobę, istotę, a może było to złudzenie, lecz spowodowało jego kroki. W czasie rozmów dowiedział się o używaniu tafli jeziora do sportów zimowych. Sądził, że zimno panujące tymi dniami będzie mu sojusznikiem, przecież zdawało się to takie oczywiste. Pierwsze niepewne kroki, następnie zyskanie pewności, co do własnych przewidywań.
Tam coś było, był tego pewien. Dostrzegał to z oddali, im bym bliżej tym wyraźniejsze. Będąc na środku jeziora rozejrzał się dookoła, pomimo bliskości szkoły – był całkowicie sam. Wtedy usłyszał pierwszy trzask, zrozumienie dotarło do niego momentalnie. Nie zdążył krzyknąć, wykonać ruchu. Lodowatość wody wywołała natychmiastowy ból, wilgoć ubrań zaczęła jak kotwica ciągnąć go w dół w odmęty wody. Walczył, racjonalnie próbował sięgać po różdżkę ukrytą wśród materiałów płaszcza, lecz szybko panika zawładnęła jego ruchami. Początkowo intensywne, z czasem coraz wolniejsze. Poddańcze wobec woli wody, oddające się w jej decyzji.
Wtedy zrozumiał, że umiera.
Nie czeka go długoletnie życie sięgające stuleci. Pełne istotnych wydarzeń życie, w którym zdąży zbudować swój pomnik i pozostawić swoje ślady na ziemi. Nie zostałoby po nim nic, przyszedł i odszedł. Nathaniel Todros Crouch Zapomniany, taki przydomek wyryty zostałby mu na nagrobku. Nie zostawiłby sobie muzyki jak jego matka, manifestu politycznego jak jego ojciec. Miał dwadzieścia siedem lat, gdy zmarł, a zdawało się, że jego duch i wspomnienia koczują w każdej napotkanej osobie. Każdemu zostawił swoją cząstkę, przetrwała wraz z upływającym czasem. On sam nie zdążył, może tylko Noah i Vivi będą pamiętać, tęsknić jak tylko ludzie potrafią.
Powinien walczyć, był jednak tak zmęczony. Zimno wygrywało z nim bitwę, jego chaotyczne próby zdawały się tylko przyśpieszać agonie końca. Wtedy poczuł rękę, szarpnięcie tak niemożliwe, że początkowo sądził, że była to iluzja umysłu, który tracił dostęp do tlenu. Kolejne i kolejne, nie, to było prawdziwe. Poddał się temu, ostatniej nadziei umierającego człowieka.
Pierwszy wdech, wręcz ogłuszające pragnienie powietrza. Wylądowali w pewnej odległości od dziury, która miała być jego grobem. Nie wiedział czy upadli czy udało im się wrócić na ziemie z gracją, nie było to dla niego istotne. Ciągle się dusił, płuca piekły go od środka żarem, który sądził, że był niemożliwy. Czuł go jednak, a to oznaczało, że żył. Po chwili usiadł i zaczął ponownie szukać różdżki, było mu tak zimno.
– Powinniśmy się osuszyć – powiedział drżącym głosem.  Próbował zdjąć płaszcz, lecz jego ręce trzęsły się, prawie uniemożliwiając zadanie. Miotał się pomiędzy warstwami materiału, która wcześniej chroniła go przed zimnem, a teraz mu go zapewniała. W końcu ją odnalazł, jego dobrą przyjaciółkę. Jego ruchy były odrętwiały, nawet najprostsze zaklęcia zdawały się niemożliwą górą do zdobycia.
– Sicco – skierował na siebie strumień gorącego powietrza, następnie na płaszcz. Zdawało się, że trwało to wieki, niekończący się czas, który magia stopniowo mu oddawała. Po chwili ponownie usiadł na ziemi, narzucając na siebie suche odzienie. Był taki zmęczony, opadł ze wszelkich sił. Po raz pierwszy spojrzał po tej chaotycznej akcji spojrzał na swego wybawcę. Ratowniczkę, która podarowała mi kolejną szanse. Nieznajomą, która teraz będzie należeć do tych wiecznych, których twarz zapamięta. Zieleń jej oczu, hardość jej spojrzenia. Była to nastolatka, może nawet w jego wieku, ale młoda dziewczyna, która zaryzykowała własnym życiem, aby mu pomóc.
– Dziękuje – szepnął, nadal próbując złapać oddech. Nie wiedział, jakie słowa byłyby teraz wystarczające. Wydarzenia ostatnich chwil intensywnie zaczynały spływać do jego jaźni. Było to kilka minut, które wpłynęły na całe jego życia.
Ptaki śpiewały w oddali, mróz nadal odczuwalny był na skórze, zapach lasu uderzał w jego zmysły.
Przeżył.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-18-2025, 15:56
On ciągnął mnie na dno. Ja ciągnęłam go w górę, do powietrza, do lądu, ponad linię tafli zasklepionego jeziora. Żeby żył. On, nieznajomy chłopak z dalekich stron. Ktoś zupełnie obojętny mojemu światu. Miał żyć, bo ja nie poddawałam się tak łatwo, gdy jego ciało chciało położyć się w ciemnych piwnicach lodowatego zbiornika. Dalej. Napięte do granic możliwości mięśnie umiały przecież wycisnąć z siebie siłę dostateczną, by wydobyć nas oboje z nieprzychylnych wodnych odmętów. Byłam silna, ja musiałam być silna. Nie wolno mi było inaczej. Tak nakazywała moja krew, tylko taki stan rzeczy zaakceptowaliby moi krewni. Tylko to mogłam przyjąć do wiadomości ja sama. Lodowate języki jeziora nie były mi straszne, nie wzywały śmierci. Znałam ich ból, ich niewygodę i wszystkie groźby. Nimi mnie tresowano, nimi przyzwyczajano ciało do najpodlejszych warunków. Musiałam go stąd wyciągnąć i dokładnie to zrobiłam, dając wkrótce oddech – dany nam obydwojgu w ostatniej możliwej sekundzie. Głośno wciągnięte powietrze, dwa wyrzucone na zamarzniętą ziemię truchła. Lecz my żyliśmy.
Otworzył oczy. Łapałam powietrze, obserwując, jak sam zbierał zszokowane kawałki istnienia do trzeźwej całości. Jak szarpał kończynami, jak wykaszliwał z płuc resztki śmiertelnych widm. Patrzyłam, dość sama zaskoczona, nieco nawet przestraszona tym, co właśnie się wydarzyło. Osuszyć. Nie drgnęłam, nie myślałam, nie czułam przeraźliwie mroźnej skorupy zlepionej z moją skórą. Nie potrzebowałam i nie poprosiłam o ciepło, które buchnęło wkrótce z jego różdżki. Tylko patrzyłam, jak oddawał się kolejnym prędkim czynnościom, jak sprawnie wyratowywał się z niekomfortowej temperatury. Patrzyłam, kiedy on wcale nie patrzył na mnie. Róż przelewał się po zimnych policzkach, wyróżniając się na nienaturalnie bladej skórze. Okrył się, podczas gdy ja wciąż siedziałam na ośnieżonej ziemi. Zmęczenie szybko przemijało, bo ciało dobrze znało rytuały nagłych, mocnych zrywów. Zupełnie jakbym podeszła do zadania, wykonała je i wróciła do porządku dziennego. Lecz wcale nie wróciłam, nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego nie spróbował mnie osuszyć, nie szukałam różdżki czy własnego porzuconego kilka metrów dalej czerwonego szkolnego płaszcza z obietnicą ciepłych futer przy kołnierzu. Trwałam nieruchomo jak dziesiątki martwych monumentów rozrzuconych po labiryntach norweskiego instytutu. Żywa, lecz dziwnie przygasła. Nienaturalnie, w zupełnym kontraście do tego, kto przed chwilą jeszcze umierał półprzytomny nieco ponad ponurym dnem jeziora, a teraz sprawnie przeciwdziałał wytarganym wraz z wodą widmom. Gdy wreszcie spojrzał, ja odwróciłam głowę. Gdy dziękował, moje usta ani drgnęły – zupełnie jakby brakowało im wariantów możliwej odpowiedzi na… coś takiego. Wreszcie własne ciało zmusiłam, by podciągnęło się z ziemi – ciężkie przez całkowicie mokre ubranie. Podeszłam do płaszcza i pochwyciłam go.
– Tam… w środku będzie ci cieplej – mnie nie musi. Zrozumiał? Myśleliśmy tym samym językiem, lecz ja tyle razy czułam, że nie umiem odnaleźć porozumienia pośród ludzi wokół. Nigdy nie miałam pewności. – Chodź, musisz odpocząć – dodałam nagle, wyciągając rękę, by mu pomóc wstać. Gest ten, choć zupełnie prozaiczny i dla większego grona zupełnie zwykły, dla niej oznaczał coś trudnego, coś, co znajdowało się za granicą, której nie przekraczałam nigdy. Ale on spojrzał właśnie w oczy śmierci, więc… pomyślałam, że tak trzeba. Gdy się pochyliłam, woda spłynęła falą drobnych kropli z moich włosów, wprost na jego wysuszone spodnie. Cofnęłam się więc, również wyciągnięta dłoń rozpoczęła proces nagłej ewakuacji. Może… nie powinnam. Nie wiedziałam. – Niedźwiedź – powiedziałam cicho, okiem łowiąc charakterystyczny odcisk łapy na śniegu. Słowa same wyrwały się z ust, zupełnie jakby szybko chciały wymazać moje osobiste skonfundowanie i gdzieś zupełnie indziej przenieść jego uwagę. Gdy spoglądałam w oczy śmierci podczas brutalnych prób szykowanych przez ojca, nigdy nie komentował dobrze wykonanego zadania. Wybierał za to kolejne, które tym razem mogłoby pokazać mi, że wciąż jestem niewystarczająca. Może dlatego teraz nie wiedziałam, jak się zachować. Nikt mi nie dziękował, nikt mnie nie chwalił. On to zrobił.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
10-27-2025, 20:28
Czuł jedynie zimno.
Mimo, że opuścił objęcia lodowatej wody, która porywała go na dno jeziora – nadal odczuwał chłód. Zdawało mi się, że jego własna krew zaczyna się krystalizować, zmieniać swoją postać na lodową formę. Nie mógł poruszać palcami, zesztywniała i bolesne, uniemożliwiały nawet prostotę ruchu. Były mu wrogiem, a nie sojusznikiem w walce o przetrwanie. Nie były to palce pianisty, wirtuoza instrumentu, do którego miłość dzielił z matką. Pomimo osuszenia i sprawnego użycia magii, natura nadal stanowiła dla niego zagrożenie.
Był dzieckiem miasta, pięknych ogrodów rezydencji, które otulały bezpieczeństwem. Wszystko było w nich zaplanowane, zaprojektowane przez włoskich artystów. Dobór roślin nie był przypadkowy, wszystko miało znaczenia i sens dla sprawnego oka. Norweskie lasy były zupełnie innym światem, ekosystem niezmienionym przez człowieka i dzikim w pełnej krasie. Dziewicze i prastare, zdawał się ich nie rozumieć. Nie odnajdywał szlaków, śladów i podpowiedzi, które chciała przekazać mu natura.
Jego towarzyszka zdawała się o wiele bardziej naturalna w tym środowisku, jakby była częścią tego świata. Miała angielski akcent, szybko rozpoznał znajome głoski, które wypowiadała. Czyli była mu rodaczką, angielką na norweskiej ziemi. Dlaczego się nie osuszyła? Czemu nie pomogła sobie magią? Przyglądał się jej pozycji siedzącej, niezrozumienie nawiedzało jego osobę. Było tak zimno, ona zdawała się niewzruszona wśród mrozów. Nietknięta przez wiatry i chłód, jakby było to dla niej normą.
– Nie jest Ci zimno? Powinnaś się osuszyć – nie odpuszczał, uratowała mu przed chwilą życie, a teraz ryzykowała swoim zdrowiem. Może była oszołomiona? Zdawała się jednak tak racjonalna w innych swoich ruchach, nie mógł poskładać tego w całość. Chwycił jej dłonie, pewnie i silnie, choć nie potrzebował jej asysty przy powstaniu. Ręce jej były zimne, a kropelki wody spływały na jego ubranie. Nie mógł pozwolić jej kontynuować w ten sposób, szastać własnym zdrowiem z nieznanych dla niego pobudek. – Pomogę Ci.
Znowu sięgnął po różdżkę, właściwie nie czekając na jej reakcje. Starał się być delikatny w swych ruchach, lecz kierował nim pośpiech. Skierował falę ciepłego powietrza na jej włosy, ubranie. Próbował balansować na granicy przyzwoitości, pilnując, by jego dłonie nie sprawiły jej dyskomfortu. W końcu odpuścił, pośrednio zadowolony ze swoich rezultatów i pośpieszany upływającym czasem. Nie uszli daleko, zdawało się, że natura nadal chce im uniemożliwić zaznanie spokoju.
– Niedźwiedzie są tutaj powszechne? – przyglądał się śladom, które zagrodziły ich drodze. Wielkim odciskom zwierzęcia, którego nie chciałby poznać z bliska. Kolejny raz nie wykazała strachu, zaczynał podejrzewać, że to co dla niego obce, dla niej było normalnością każdego dnia. Gdzie on widział zagrożenia, ona witała dom. – W Anglii nie mamy niedźwiedzi. Wszystkie zostały wybite wieki temu.
Nie wiedział czemu dzieli się z nią tą informacją. Jakże niepotrzebna, lecz niezatrzymana ulotniła się z jego krtani. Wspomnienie krwawego styku cywilizacji z dziką przyrodą, która nie pasowała do nowoczesnej wizji świata. Przynajmniej dla tych, którzy decydowali jak ma wyglądać. Miał więc przed sobą ślady tego, co im zabrano. Wytępiono, wybito i unicestwiono z brytyjskich ziem. Tam mógł panować tylko człowiek.
– Musiałaś to jednak wiedzieć – zakładał, może całkiem fałszywie, że współdzielili pochodzenie, angielską krew i duszę. Może niepotrzebnie, nie było to przecież istotne. Był jednak ciekaw kogo podarował mu los, gdyż była ona takim darem. Nieznajomą, która dała mu szanse przeżycia. Był ciekaw, tej niezrozumiałej istoty przed jego oczyma. Dźwięk kroków, złamanych gałązek na śnieżnej powierzchni zwrócił jego uwagę. Spojrzał na nią, chwila zdawała się zastygnąć.
Uciekać czy walczyć?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
10-27-2025, 22:31
Czułam jedynie ciepło.
Narastające, uderzające w skute lodem od dawna ciało, muskające napastliwie moją skórę zahartowaną do przetrzymania niemożliwych chłodów, prawie ograbioną z możliwości odczuwania przyjemnego gorąca. Zmuszaną do nieczułości. Ograniczaną. Skórę, osobę, dziewczynę, łowczynię. Mnie. On nie poczekał, on podniósł różdżkę i opatulał mnie kolejnymi falami czegoś, przed czym uciekałam przez cały czas. Kiedy to robił, spoglądałam mu prosto w oczy. Moje dłonie pamiętały dotyk, którego wcale nie spodziewałam się doświadczyć. Zderzenie ognia i lodu. Zaczynałam się topić. Odwróciłam głowę, poszukałam widoku ośnieżonej ziemi. Teraz wokół moich stóp nie było już jednak śniegu, ale uśpiona, twarda skorupa. Śniegi stopniały. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, kiedy to robił. Nie zdawałam sobie sprawy, że zdobył się na gest, który nagle stał się najbardziej intymnym doświadczeniem w całym moim życiu. Ogrzewał mnie. Krople przestały spływać z włosów, ubranie całkiem wyschło pod mocą, o którą nie śmiałam poprosić i której – jak sądziłam – wcale nie potrzebowałam.
– Nie było… trzeba –
wydukałam ledwo, czując, jak coś ściska mocno moje gardło. Zdarzało mi się mieć trudności z wyduszeniem słowa, lecz teraz czułam się jeszcze bardziej nadzwyczajnie. Czy zauważył, że pochwycone wcześniej dłonie nie poruszyły się ani o cal, choć już zdążył je pozostawić same? Czy ja byłam tego świadoma? Sztywne palce zostały tak, ciało trwało przez chwilę kompletnie spetryfikowane, zaskoczone niesamowitą sytuacją. Już wystarczy, chciałyby opowiedzieć wargi, lecz zaciśnięte za mocno nie dały mu już żadnego więcej słowa.
Później pojawił się trop, który zmusił ciało do ruchu, do napięcia mięśni i czujnego zbadania okolicy. Ja musiałam ocenić zagrożenie, o którym on nie mógł mieć większego pojęcia. Wiedziałam to, gdy zadał pierwsze pytanie. – Tak, Norwegia zna niedźwiedzie – odpowiedziałam, wcale jednak na niego nie patrząc. Dobre rozeznanie i zbadanie kierunku tropu oraz świeżości dość wyrazistego odcisku miało pozwolić mi na wyciągnięcie właściwych wniosków. Czy on i ja pozostawaliśmy tutaj bezpieczni? – Wiem, urodziłam się w Anglii – potwierdziłam wkrótce wygłoszone przez niego założenia. – Pozostań cicho… - poprosiłam, lecz słowa te wydawały się urwane. Zupełnie jakbym szukała imienia, którego wcale nie poznałam. Przykucnęłam ponad tropem, zbadałam strukturę, oceniałam czas i wielkość zwierzęcia. Wkrótce później potrzebowałam posłuchać, więc zwyczajowo opuściłam powieki. Gdy jeden zmysł pozostawał wyłączony, wszystkie pozostałe stawały się bardziej wrażliwe. Tego nauczyła mnie matka. Jednak już kilka sekund pozwoliło mi odkryć, że nie byliśmy jedynymi istnieniami w bliskim otoczeniu. Lecz to wcale nie był niedźwiedź. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam spojrzenie chłopaka, spojrzenie przed którym trudno mi było się uchronić. Wiedziałam, że pyta. Być może jeszcze nie wiedział, że to, co się zbliżało do nas, to tylko… - Wilczur gajowego, niczego nie zrobi – zakomunikowałam ostrożnie i faktycznie nieopodal nas przebiegło potężne, szare psisko. Zatrzymało się przy niedźwiedzich śladach i porządnie obwąchało te charakterystyczne wgłębienia. Przez chwilę wędrowało tak z nosem przytkanym do białego podłoża. – Czasem spotykam go w czasie łowów – dodałam nagle, choć chyba zupełnie niepotrzebnie. Psisko pobiegło wkrótce dalej, w zupełnie nieznanym nam kierunku. Ja wyprostowałam kolana i stanęłam znów naprzeciw chłopca, który tonął. – Niedźwiedź jest daleko, nic nam nie grozi. Trzeba wracać do zamku – odparłam prawie na jednym wdechu. Przecież powinien odpocząć, przecież przeżył wypadek. Normalni ludzie nie podnosili się tak po prostu. Mój brat i ja musieliśmy, ale on nie był jednym z nas. On działał zupełnie inaczej niż wszystko to, co ja znałam. Już to wiedziałam. Wciąż odczuwałam pulsujące ciepło na całym ciele. Chłód tej krainy wygaszał je w zadziwiająco wolnym tempie. – Chodź – powtórzyłam, tym razem po prostu skręcając na ścieżkę prowadzącą do zamku. Oby posłuchał, oby nie zechciał poszukać niedźwiedzia.
A może już zdołał go znaleźć?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
11-04-2025, 20:30
Chowany był w bezpiecznym domu, pełnym zabezpieczeń i dobrobytu. Nigdy nie zaznał głodu, pragnienia ani zimna. Nie poczuł na ciele siły rodzicielskiej ręki. Poznał czym jest dyscyplina i surowość, subiektywna ocena potencjału dziecka. Był to świat słów, argumentów i dominacji, najczęściej jednak intelektualnej niż fizycznej. Do dziewiątego roku życia można uznać, że miał standardowe, szczęśliwe dzieciństwo, nawet jeśli jego rodzice zaangażowani byli w rzeczy większe niż rodzicielstwo. W takich domach rzadko spotykana była taka tragedia jak ta ich, dotknięcie przemocą, która roztacza się po ulicach.
Był pewien, że nie przetrwałby w norweskiej dziczy – zagubiłby się, może utopił lub zamarzł z zimna. Spotkałby niedźwiedzia, który uznałby go za prostą ofiarę, a on zmęczony wędrówką nie miałby siły się bronić. Ona zdawała się o wiele lepiej przystosowana do tego świata, ale taka nieporadna w innych kwestiach. Jak mogła się nie osuszyć? Dla niego było to takie oczywiste, naturalny instynkt przetrwania. Zauważył jej zakłopotanie, po chwili odwróciła wzrok, a on może gdyby byli w innej sytuacji zaśmiałby się cicho. Jednak po przeżyciach na jeziorze i uratowaniu przez nią, uznał, że był gotów uszanować jej niezręczność. Starał się skończyć wystarczająco szybko, by samemu nie sięgnęła go podobna aura. Miał wrażenie, że mogłaby go zarazić, a było to dla niego jakże niespotykane zjawisko.
– Nie ma za co – stwierdził, jakby mu podziękowała. Zakończył w ten sposób ten krótki moment, cofając się o jeden krok. Właściwie nie oczekiwał od niej niczego więcej, było to drobnostka w porównaniu do tego, co ona sprezentowała mu. Czarownica w jego wieku, a wykazała się odwagą i umiejętnościami, które rzadkością były wśród ich rówieśników. Gdy ona wpatrywała się w ślady, on obserwował ją. O wiele więcej zrozumie nawet z jej niewylewnej mimiki niż z odcisków, które odnaleźli na drodze. Był to dla niego obcy świat, inny alfabet i czuł, że nie byłby dla niego łaskawy.
– Obok Hogwartu również mamy las, jest on zakazy dla uczniów. Nie ma tam niedźwiedzi, ale podobno są tam akramentule i inne niebezpieczne stworzenia – nigdy żadnego w czasie krótkim pobytów w lesie nie spotkał, lecz nie odważył się nigdy zagłębić daleko. Jego nieliczne wypady, gdy był jeszcze dwunastoletnim dzieciakiem jednak wystarczyły i nie było w nim pragnień kolejnego poznania zakazanego. Zresztą to zaczynał być moment, gdy prezencja zaczynała wygrywać z dobrą zabawą. Odpowiedzialność za własne czyny ponad krótki, euforyczny moment. Na języku szykowały się kolejne słowa, lecz przystopował, widząc jej reakcje. Ścisnął mocniej różdżkę, czując, że napięcie ponownie nawiedzało jego ciało. Wpatrywał się w drzewa, jakby właśnie stamtąd miał nadejść atak. Odetchnął głęboko, gdy zamiast niedźwiedziego napastnika to pies wybiegł na drogę. Odprowadził zwierzę wzrokiem, gdy oddalało się od ich pozycji, całkowicie zapominając o ich osobach. Przytaknął na jej propozycje, zdecydowanie powinni udać się do zamku. Był taki zmęczony, każde napięcie wywoływało mimowolny skok energii, by następnie pozostawić go bardziej zmęczonego.
– Polujesz w domu? W Anglii? – daleko stąd, gdzie nie ma niedźwiedzi i takich niebezpieczeństw? Jakże niekonwencjonalna pasja dla dziewczyny, żadna jego kuzynka nie polowała. Nawet on sam robił to z czystych obligacji towarzyski, zbyt marny posiadał talent, aby odnajdywać w tym przyjemność. Był jej ciekawy, tej nietypowej dziewczyny z zielonymi oczami. Jakby wyciągniętej z książek, do których nie miał dostępu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
11-08-2025, 18:33
Zaróżowione bardziej – najpierw od zimna, potem od dziwnego, rozlewającego się aż po krańce wszystkich kończyn rozgrzewającego onieśmielenia – usta drgnęły wyraźnie, jakby chciały zrobić miejsce jakimś słowom. Żaden dźwięk nie dał się jednak rozpoznać nieznajomemu. Nie podziękowałam, a on uznał, że powinnam. Dlatego to mówił? Patrzyłam przez chwilę całkiem zastygła, szeroko otwarte oczy zdawały się wwiercać w to nierozszyfrowane istnienie. Obcość naznaczoną tajemnicą, inność prowokującą zaintrygowanie. Albo prędką ucieczkę z tego miejsca i z tej kuriozalnej wręcz sytuacji. Przed wspomnieniem, przed scenerią, która nigdy nie miała się roztoczyć wokół mnie. Jego też miało tu nigdy nie być.
Zwierzęce wtargnięcie zdawało się ratować mnie z pokrętnej sytuacji, przyjmowałam z ulgą ślady w otoczeniu. O wiele łatwiej było mi skupić się na nich. Surową naturę zawsze pojmowałam znacznie trafniej niż ludzi. Poczułam ulgę, kiedy i jego uwaga przestała kierować się tak bardzo w moją stronę.
– Może kiedyś będę mogła zobaczyć ten las. Chciałabym złowić akromantulę – wyjawiłam zupełnie szczerze, poważnie, bez cienia żartu. Dla mnie to było zupełnie naturalne pragnienie. Mój ojciec ponad kuflem piwa potrafił godzinami przechwalać się swymi fantastycznymi łowami. Ja nie miałam jeszcze żadnych szczególnych osiągnięć. Nic, co zasługiwałoby na jego uznanie. Wciąż musiałam się dużo nauczyć. Ostrożnie odprowadzałam okiem wilczura. Złapał jakiś dobry trop? Gdy jednak zniknął, chłopak stojący nieopodal, znów miał do mnie pytania. Dziwnie się czułam z taką porcją czyjejś uwagi. Czemu się mną interesował? Zacisnęłam mocniej usta i pognałam w stronę zamku, nie dając mu długo żadnej odpowiedzi. Mocnym krokiem wciskałam podeszwy w ośnieżone, zadeptane ścieżki. To były dwie minuty, może trzy. Moje myśli pomknęły gdzieś zupełnie daleko, godziły się z nowa sytuację, próbowały poukładać sobie wszystko to, co właśnie się wydarzyło. – Tak, poluję. W Anglii. Tutaj też. Odkąd nauczyłam się chodzić – zaspokoiłam, jak sądziłam, wreszcie jego całą ciekawość, przy okazji nawet rozszerzając zdanie i zwiększając ilość przekazanych informacji, choć wcale o to nie poprosił. Czy jednak wiedział, jak bardzo dumna byłam z tego, co robię? I jak bardzo niekiedy rozczarowana tym, że nie umiem za bardzo odnaleźć się w rozmowie takiej jak ta? Nie, nie wiedział. Opuściłam powoli głowę, skupiając się na śnieżnych wgnieceniach w terenie. Mnóstwo ludzkich śladów. Od wczoraj nie padało.
– Co robiłeś na środku jeziora? – spytałam nagle, w takt charakterystycznych chrupnięć towarzyszących naszej wędrówce. Nie powstrzymałam ciekawości. Ugryzłam się też w język, zanim dodałam, że przecież już wczoraj w tym miejscu warstwa lodu w centralnej części zbiornika wydawała się bardziej krucha, miejscami zbyt prześwitująca. On mógł tego nie wiedzieć. Nie wiedzieć czegoś, co dla mnie wydawało się wręcz oczywiste. On, Nathaniel, chłopiec, który wygrał dziwaczny konkurs długich dyskusji. Teraz nawet nie mówił aż tak dużo. Czy jego słowa się wyczerpały? Nie wiedziałam, moje własne usta wolały milczeć. Wydawało mi się jednak dziwne, że zamiast cieszyć się zwycięstwem, postanowił poszukać… czegoś na środku zamarzniętego jeziora. Sam. Wiedziałam też, że to wcale nie były moje sprawy. Tak naprawdę wcale nie musiał odpowiadać. – Tędy będzie szybciej – obwieściłam i nagle gwałtownie się zatrzymałam, by skręcić w lewo. To był skrót, kamieniste schody, trudniejsza, raczej niezachęcająca ścieżka, ale zdecydowanie krótsza. Obróciłam powoli głowę, by upewnić się, że podążył za mną. A może wolał tamtą drogę?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Nathaniel Crouch
Czarodzieje
For a child, the loss of a parent is the loss of memory itself
Wiek
23
Zawód
Student prawa magicznego, lobbysta
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
16
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
5
Brak karty postaci
11-14-2025, 21:45
Była zawstydzona, tak przynajmniej mu się zdawało. Przypominała mu czasem niewinne Puchonki ze swym zakłopotaniem i rumieńcem na twarzy. Nie miała ich życzliwego uśmiechu i chochlików w oczach, zdawała się wręcz ostoją stoickości. Pewna swych kroków, uwięziona między całkowitym brakiem zainteresowania jego osobą i decyzją o uratowaniu jego życia. Większość jego szkolnych koleżanek z domu węża doskonale wiedziała, co chcą z relacji międzyludzkich. Interesowność była cechą, która dotyczyła ich wszystkich, one potrafiły doskonale rozgrywać swoje karty.
Jego wybawczyni zdawała się w ogóle nie grać, być we swoim własnym leśny świecie. Była dla niego tak nietypowa, nieporównywalna do tego, co zaznawał wcześniej. Potrafiła stwierdzić takie rzeczy na głos i zachować całkowitą powagę. On sam przyglądał się jej, jakby oczekiwał, że zaraz zażartuje. Ona jednak od tego stroniła, naprawdę pragnęła tego polowania.
– Niebezpieczne pragnienie – odnotował, gdy pierwsze słowa zdołały opuścić jego krtań.  Prawie, że zagrażające życiu, a wypowiedziane przez nią z taką lekkością. – Czy sukces polowania wart jest tego całego zagrożenia?
Sam przed chwilą doświadczył największej trwogi swego żywota, prawie dotknął drugiej strony. Nie mógł wyobrazić sobie, że sam z własnej woli prowadziłby się w tak niebezpieczne sytuacje dla takiej głupoty. Świadom był, że niektórzy uwielbiali ryzyko, bieg za kolejnym wyzwaniem. Była taka? Spragniona sukcesu i chwały? Kolejnego poczucia zagrożenia, które zabierze ją nad przepaść istnienia? Nie był taki, zbyt udomowiony na takie zabawy. Gdzie indziej odnajdywał radość z życia, co innego oznaczał dla niego sukces.
Ona ruszyła do przodu, pełna werwy i chyba chęci pozbycia się jego osoby. Utrzymywał się kilka kroków za nią, nadal odczuwając zmęczenie, lecz również promyki rozbawienia drgały w jego klatce piersiowej. Cała sytuacja była jakby wyjętym fragmentem z baśni, która zakończy się uratowaniem księżniczki lub dosadną lekcją życiową o przemijaniu.
– Twoja rodzina się tym zajmuje? – kolejna insynuacja, próba wyobrażenia domu, w którym dorastała. Był zbyt ciekawski? Może winien jej odpuścić, pozwolić ciszy, którą zdawała się preferować zaistnień między nimi. Głucha, wypełniająca przestworza cisza zdawała się jednak nieprzyjacielska, wręcz antagonistyczna po zdarzeniach z nad jeziora. Zaczynał podejrzewać, że robił to dla siebie. Gdyby milczenie przejęło stery, jego myśli stałyby się bardzo głośne i niemożliwe do wyciszenia. Zostałby z nimi sam, a nie chciał na razie do nich wracać. Do tych chwil pod wodą, gdy koniec zdawał się bliski. Męczył więc jego wybawczynie pytaniami, zagłuszał wewnętrzne intuicje i odezwy.
Tym razem to ona go zaskoczyła, nie spodziewał się po niej pytania. Może tkwiło w niej od początku, zdawało się oczywiste, lecz dopiero, gdy zamek widniał już w oddali zdecydowała się na nie. Przez dłuższy czas jego wzrok skupiony był na oddali, nie chcąc pochopnych słowom pozwolić zaistnieć. W końcu na nią spojrzał, nadal oczekiwała odpowiedzi.
– Zdawało mi się, że zauważyłem coś na środku jeziora. Nie wiem, kogoś lub może jakąś istotę, ale byłem przekonany o tym. Podszedłem i wtedy lód zaczął się łamać – mówił cicho, prawie szeptał. Brzmiało bezrozumnie, jakby całkowicie pozbawiony został zdrowego rozsądku. Coś jednak przyciągało do na środek jeziora, naprawdę nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł jej również tego wytłumaczyć, zbyt trudno było ubrać to w wypowiedź.
– Nie rozumiem – przyznał na głos, potrząsając delikatnie głową, jakby chciał otrząsnąć się z niepokojących wspomnień. Zamyślony podniósł głowę dopiero, gdy ponownie się odezwała. Jego wzrok powędrował w górę, śledząc kamienne schody, które pięły się do zamku. Chciał skierować się w ich stronę, lecz nagle stanął. – Poczekaj, zanim pójdziemy. Nie przedstawiłem się, muszę to naprawić. Nathaniel Crouch.
Wyciągnął dłoń, siląc się na ostatnie podrywy energii. Musiał wiedzieć komu zawdzięcza życia, przecież to taka oczywistość. Imiona miały moc, jego miało tysiące lat historii.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
11-15-2025, 20:57
– Jest. – Tyle mu wystarczyło. Skąpe potwierdzenie wyzbyte z ozdoby wyczekiwanego zapewne uzasadnienia. Tyle ode mnie otrzymał, choć mogłabym bez trudu przytoczyć słowa mego ojca. Sądziłam jednak, że nigdy tego nie zrozumie, że nasze dwa światy stały zbyt daleko, abyśmy mogli zjednać się we wspólnym pojęciu. Nie w tym obszarze. On mówił o zagrożeniach, ja zagrożeń nie kwestionowałam, ale w las wchodziłam z wtłoczoną do głowy niegdyś bardzo brutalnie myślą, że miałam być dla stworzeń większym przerażeniem niż one dla mnie. Tymczasem moje ciało nosiło już pierwsze ślady przerażających walk. Choć matka starała się, by usunąć każdą szramę, ja pamiętałam o nich, nawet gdy znikały dzięki silnym magicznym specyfikom. Byłam kobietą, nie wolno mi było zatrzymywać blizn w przeciwieństwie do mojego brata, który mógł chwalić się pamiątkami po upiornych spotkaniach. Ja nie mogłam. Wysyłali mnie w las, a potem tuszowali oznaki dziedzictwa, którym sami mnie naznaczyli. Nie miałam prawa wnieść sprzeciwu. Czy ten nieznajomy chłopak myślał o mnie jak o szalonej? Niektórzy nie czuli oporów przed wyznaniem mi tego w twarz. Byli to ci, którzy uciekali w popłochu na widok jelenia. W murach tej szkoły znaleźć mogłam jednak więcej osób, którym nieobca była sztuka łowów. A jednak wciąż polowałam sama.
– Zajmuje się wieloma rzeczami. Również polowaniem. Ojciec jest doskonałym łowcą, więc my, jego dzieci, również mamy nim być – wyjaśniłam, nie upatrując w tym nadmiernej ciekawości. On próbował zrozumieć coś, co dla niego stanowiło zapewne grząski grunt. Gdyby spojrzeć na przodków sprzed wieków, nasza historia nie byłaby pisana krwią zwierząt i świstem strzały. A jednak mój dziad i mój ojciec stawali się mistrzami sztuki i tego samego wymagali od kolejnych Borginów. Nieśliśmy ten oręż, mimo że świat zdawał się wciąż zmieniać. A on? Ten, który pytał? Czy powinnam teraz poszukać w jego ustach historii rodzinnej? Odpowiedzieć zainteresowaniem na zainteresowanie? Nie wiedziałam. Nie byłam też pewna, czy tego oczekiwał. Uparcie wpatrywałam się w ścieżkę przed nami, chyba nieświadomie nawet przyspieszając kroku, usta przymarzły, blokując myśl o kolejnych słowach. Czułam się dziwacznie, niekomfortowo, inaczej. Ktoś obcy zupełnie niezaplanowanie wkroczył do historii mojego życia. Ja go tylko wyłowiłam z jeziora. On szedł i pytał.
Może dlatego później to ja w końcu poszukałam w jego oczach odpowiedzi. A gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały i zaczął mówić, słuchałam uważnie, zupełnie skoncentrowana na tym jednym głosie. Czy to los kąśliwie podsunął mu ślady po jakiejś istocie? Czy to umysł postanowił wpuścić go w pułapkę niesamowitego przywidzenia? Cokolwiek to było, musiało zniknąć. Sprzed jego oczu, z otoczenia. Ja nie dojrzałam śladów żadnej innej obecności – tylko chłopak w jeziorze i przyprószone już odciski łap wilczura. Postanowiłam jednak nie negować jego opowieści. – Proszę, uważaj następnym razem, lód jest bardzo zdradliwy. Ty się urodziłeś wiosną. Albo jesienią. Wypatrujesz ciepła. Albo tęsknisz za minionym latem – postanowiłam na głos opowiedzieć mu o swoich wnioskach. Gdyby był urodziny latem, szukałby zimna jak ja. Gdyby był urodzony zimą, wypatrywałby lata, ale lód nie topniałby pod jego stopami. Mój przypadek zdawał się przeczyć tej teorii, rozpaczliwie szukałam zimy, ale lato stawało się najgorszą torturą. Gdy skończyłam mówić, szybko odwróciłam spojrzenie, nie będąc pewną, jak mógłby zareagować. Chciałam po prostu, by nigdy więcej mu się to nie przytrafiło. Nieuważni srogo płacili za swoje błędy.
Poczekaj. Przystanęłam natychmiast, nieco zestresowana tą prośbą, choć jeszcze nie zdążył jej w pełni wyrazić. Obróciłam się ostrożnie w stronę mężczyzny i jego wyciągniętej dłoni.. Popatrzyłam na nią, później podniosłam wzrok na niego. Nathaniel Crouch. Syn wielkich angielskich czarodziejów. Pilnie strzeżony przez nasz magiczny świat. Znów opuściłam głowę, przez chwilę nerwowo poruszając własnymi palcami. Nie bądź taka. Przywitaj się. Chwila się nieznośnie przedłużała, kosmyki włosów przysłoniły mi twarz, kiedy biłam się z myślami. – To nic takiego – wydusiłam najpierw, bo uznał brak powitania za błąd. I ja również nie byłam nikim wielkim. Zimne i napięte palce musnęły ostrożnie jego skórę. Dotyk, najpilniej strzeżona tajemnica w moim świecie. – Ja nazywam się Varya Borgin.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:10 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.