• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Północny Londyn > Szpital św. Munga > Laboratorium alchemiczne
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-05-2025, 21:00

Laboratorium alchemiczne
Laboratorium alchemiczne stanowi główne miejsce pracy alchemików zatrudnionych w Szpitalu Św. Munga. Zespół przestronnych pomieszczeń znajduje się na trzecim piętrze szpitala, na Oddziale Zatruć Eliksiralnych i Roślinnych, choć z usług laboratorium korzysta się niezależnie od oddziału. Pomieszczenia utrzymano w jasnej, charakterystycznej dla szpitala kolorystyce, kontrastującej z piwnicznymi ciemnościami, które zwyczajowo przypisuje się podobnym pracowniom. W skład laboratorium wchodzi kilka stanowisk pracy, które ustawiono w odpowiedniej odległości dla zminimalizowania ryzyka kontaminacji eliksirów, zaś dwie osobne sale przeznaczono na doskonale zaopatrzony magazyn ingrediencji oraz pomieszczenie do składowania przygotowanych przez personel alchemiczny eliksirów, mikstur, dekoktów i maści.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
10-06-2025, 20:15
2 marca 1962

Każdy poranek stanowił obietnicę. Obietnicę dnia, który powinien potoczyć się po obranym wcześniej torze, najlepiej bez niespodzianek. Manon Baudelaire uwielbiała bowiem swoje rutyny, była w nich zakorzeniona na tyle mocno, że głównym powodem ewentualnych od nich odstępstw mogły być tylko impulsy zewnętrzne. Impulsy, które najczęściej przybierały formę ciemnowłosego muzyka, człowieka, który jako jedyny potrafił wydobyć z niej najgorsze demony; takie, którym momentami bała się spojrzeć w oczy. Na szczęście tego dnia, rozpoczętego jeszcze w ciemności wczesnomarcowego poranka, Dunham spał spokojnie, nie drgnęła mu nawet powieka, gdy zsunęła się z łóżka, pozostawiając po swej ciepłej obecności ziejącą pustkę. Chyba wolała go takiego. Przynajmniej w czasie nieuchronnych pożegnań. Nieprzytomny nie mógł zatrzymać jej w mieszkaniu na dłużej, nie musiała ryzykować spóźnieniem.
Dlatego właśnie w Szpitalu Świętego Munga zjawiła się idealnie o czasie. Windą wjechała na trzecie piętro, Oddział Zatruć Eliksiralnych i Roślinnych. Stukot jej obcasów, uderzających o kafelkowaną powierzchnię ledwie przebijał się ponad dźwiękami rozbudzonego już szpitala. Gwar pozostawiła za sobą, zamykając drzwi do laboratorium. Nie ściągała z siebie płaszcza, przynajmniej na razie, gdyż pierwsze kroki poczyniła w stronę okien, które musiały zostać otworzone przez jednego z jej współpracowników. Przezornie i z korzyścią dla nich wszystkich, po poważniejszej sesji warzenia mikstur należało oczyścić laboratorium z potencjalnie trujących oparów. Kilkoro starszych stażem alchemików twierdziło również, że takie przewietrzenie działa orzeźwiająco na umysł warzącego, nie pozwalając mu popełnić spowodowanych jeszcze czającą się gdzieniegdzie sennością pomyłek. Manon nie potrafiła ostatecznie przyznać, czy praktyka ta była według niej bardziej pożyteczna, czy irytująca. Tak, czuła się orzeźwiona, ale przez kilka minut stała oparta o jedno ze stanowisk roboczych, z dłońmi wepchniętymi głęboko w kieszenie płaszcza. Kilka minut, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Nie mogła tak po prostu nie robić nic; dawało to jej myślom swobodę płynięcia, najchętniej na wody najbardziej cierpkich, szorstkich myśli, za którymi nawet ona potrafiła momentami nie przepadać. Wreszcie, gdy poczuła ciepło rozlewające się po policzkach — pierwszy znak, że temperatura w pomieszczeniu wracała do normy — zsunęła z ramion płaszcz, aby następnie powiesić go na wieszaku znajdującym się zaraz przy wejściu.
Kolejne kilka chwil spędziła w magazynie ingrediencji, przyglądając się zgromadzonym tam rzeczą z nierozproszoną uwagą. Wiedziała doskonale czego szuka i gdzie mogła to znaleźć — system kategoryzacji pozostawał ten sam od czasu jej zatrudnienia, a biorąc pod uwagę to, jak głęboko w swoich rutynach i przekonaniach siedzieli starzy alchemicy, prawdopodobnie pozostawał niezmieniony od wieków. To, co szczególnie interesowało Manon to jakość, jaką przejawiały ingrediencje. Pan Baudelaire, ojciec Manon, bardzo prędko przyzwyczaił córkę o tego, co najlepsze. Dbałość o składniki była bowiem najlepszym gwarantem pomyślnego warzenia eliksirów, oczywiście zaraz po umiejętnościach samego alchemika. Szpital Św. Munga, choć był najbardziej prestiżową z placówek oferujących usługi zdrowotne w całym kraju, miewał jednakże tendencje do popadania w takie same problemy, co reszta strefy budżetowej Magicznej Wielkiej Brytanii. Zaopatrzenie było więc solidne, co do tego nie było nawet grama wątpliwości, lecz Manon nie ufała jego jakości ślepo, po prostu nie potrafiła. Nie tylko z wrodzonej podejrzliwości, rzutującej na wszystkie strefy jej życia, ale przede wszystkim przez wzgląd na to, że przygotowane przez nią mikstury wpływały na ocenę jej samej. Przez to właśnie nie było miejsca na pomyłkę.
Manon zdejmowała więc każdy pojedynczy słoiczek z półek, przyglądając mu się pod różnymi kątami. Wybrała więc najbardziej kulisty z bezoarów, wzięty pod słońce fruwokwiat niemal całkowicie pochłonął jej uwagę — wszak musiała wybrać trzy, najbardziej soczyste pędy. Po ich wyborze, ucięła je ostrymi nożyczkami zaraz przy łodydze, nie powstrzymując się przy tym od uśmiechu, który wystąpił na jej barwione szminką wargi. Wychodząc z części magazynowej, chwyciła jeszcze za swój kociołek. Dopiero tak przygotowana mogła przystąpić do części głównej swojej pracy.
Na początek odstawiła na bok zarówno zestaw ingrediencji, jak i sam kociołek. Przy pomocy magii rozpaliła ogień w niewielkim palenisku, dopiero później nakrywając ogień kociołkiem. Receptura antidotum popularnego nie była skomplikowana, lecz nie oznaczało to, że do warzenia można było podejść z marszu, każda mikstura bowiem niosła za sobą ryzyko komplikacji, nawet gdy było się mistrzem warzenia — a był to tytuł, do którego bezapelacyjnie Manon Baudelaire aspirowała. Niemniej jednak owo antidotum było jedną z najczęściej zamawianych i wykorzystywanych przez uzdrowicieli recepturą, przygotowywaną przez alchemiczkę tak wiele razy, że nawet nie kwapiła się o pomoc w postaci opasłej księgi z recepturą. Ostrożnie oparła bezoar o krawędź kociołka, a następnie puściła — ten zsunął się po gładkiej krawędzi naczynia, a zanim się zatrzymał, wykonał jeszcze dwa kółka wokół jego dolnej części. Cztery obroty w prawo, jeden i ćwierć obrotów w lewo. Następnie ujęła w dłonie pierwszy pęd fruwokwiatu, wyciskając z niego soki do kociołka. Krople syczały, gdy tylko spotkały się z rozgrzaną powierzchnią, podobnie jak wyciśnięty pęd, który niedługo później znalazł swe miejsce niedaleko bezoaru. Kolejne obroty, następnie kolejny wyciśnięty pęd, znów obroty, trzeci wyciśnięty pęd i kolejne obroty. Manon prędko otarła dłonie z resztek fruwokwiatowego soku, by jak najprędzej zmniejszyć ogień pod kociołkiem do nikłego. Zegar umieszczony nad drzwiami odmierzał kwadrans, którego Manon nie spędziła bezczynnie. Pozostawała w pobliżu kociołka, będąc gotową na reakcję, gdyby jednak zawierzyła swoim umiejętnościom zbyt bardzo i w teorii prosty eliksir postanowiłby zmienić się w wielokolorową breję eksplodującą na wszystkie białe ściany laboratorium. Okresy pomiędzy kontrolnym zaglądaniem do kociołka spędziła, wypełniając formularz zamówień na ingrediencje — będąc w części magazynowej, dostrzegła, że zbliżali się do wykończenia zapasów czystka, waleriany i lawendy; Z ostatniej miała tego dnia przygotować esencję, która posłuży zespołowi alchemicznemu przez następny tydzień. Właśnie podpisywała formularz swym imieniem i nazwiskiem, gdy przeczucie tknęło ją, aby obejrzeć się za siebie, w stronę zegara. Mikstura powinna być gotowa, należało tylko przelać ją do odpowiedniej fiolki, opatrzyć standaryzowaną etykietą, a po wystudzeniu przenieść do stanowiska z gotowymi lekami.

z/t
1x k100 (Antidotum popularne):
9
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-05-2025, 23:43
31.03

Nieścisłości w notatkach Radcliffe'a zaintrygowały Jaspera na tyle, że postanowił pojawić się w pracy nieco wcześniej niż zwykle żeby jeszcze raz przeanalizować swoje wyliczenia z poprzedniego dnia. O ile matematyka się nie myliła, to wszystko wydawało się fascynującą zagadką kryminalną, ale może dopowiadał sobie zbyt wiele? Z drugiej strony, sprawą zajmowali się aurorzy, więc podejrzliwość była uzasadniona. I jeszcze denatka pochodziła ze znanej rodziny! Po ostatnich dniach spędzonych na tłumaczeniu rodzicom dzieci oraz opiekunom kugucharów jakie toksyczne rośliny usunąć z mieszkania, możliwa zbrodnia wprawiła Jaspera w doskonały humor.
Tak doskonały, że najpierw zatrzymał Leonie w sypialni, a potem oznajmił jej, że jednak się spóźni i nie ma czasu zjeść śniadania. Właściwie nie był pewien jakim cudem zdążyła zrobić i spakować mu trzy kanapki gdy w pośpiechu się ubierał (może robiła je wcześniej? Musi zbadać tą zagadkę, ale chwilowo zagadka proporcji jadu mantykory była pilniejsza). Zamiast własnego gabinetu, zarezerwował i zajął jedno z wolnych laboratoriów alchemicznych żeby móc wyjaśnić wszystko pani Goldsmith na odpowiednio większej tablicy. Kończył właśnie kanapkę (stażystę upomniałby za jedzenie w laboratorium, ale był doświadczonym toksykologiem i znał zasady bezpieczeństwa lepiej, uważając na to by nie dotykać przy jedzeniu niczego toksycznego i odpowiednio myć ręce) i jednocześnie kończył przepisywać na tablicę swoje obliczenia (zgadzały się!!!), gdy najwyraźniej wybiła dziewiąta i rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę, proszę! - zaprosił, zwracając się w stronę blatu. Narysowany na papierze kanapkowym szkic Helgi i Puszka starannie wygładził i wsunął między swoje notatki (a właściwie położhył na nie, nieszczególnie starając się ukryć twórczość Leonie), a potem zawahał się nad przygotowanymi dla kolejnych pacjentów fiolkami eliksirów otumaniających, uspokajających i usypiających, ale nie chciało mu się ich teraz chować, więc ostatecznie odsunął je tylko lekko na bok — upewniając się rzutem oka, że skończył je starannie opisywać. Po spotkaniu z panią Goldsmith będzie musiał jeszcze przeliczyć dawki.
Wysoka kobieta, która weszła do laboratorium nie wyglądała jak pani Francesca Goldsmith, ale nie mogła być nikim innym, więc Jasper starannie stłumił zaskoczenie na widok jej młodego wieku i uśmiechnął się na powitanie. Może nieco nazbyt szeroko, nie mógł się doczekać aż podzieli się wynikami badań.
- Pani Goldsmith - nietaktowne byłoby zerkanie teraz na jej obrączkę lub brak, najwyżej go poprawi - dzień dobry, Prince. - przedstawił się dla porządku. - To chciałem pani pokazać. - z rozpędu nie podał jej ręki, z doświadczenia wiedział zresztą, że czarodzieje niechętnie podawali dłonie toksykologom otoczonym słoikami z toksycznymi ingrediencjami i podejrzanymi eliksirami. Zamiast tego od razu wskazał na tablicę. - To dopiero wstępne obliczenia - które ledwo się na niej mieściły - ale Radcliff uwzględnił stężenie jadu kilka razy w swoich notatkach, nie mógł się pomylić, mógł tylko nie zauważyć, że stężenie jadu mantykory było zbyt niskie żeby... ale zanim podzielę się hipotezą, czy czas śmierci został określony z całą możliwą precyzją, czy istnieje możliwość, że mógł pracować na błędnych danych? Rozumiem, że przejęła pani śledztwo, tak jak ja przejąłem teraz te notatki? - oderwał wzrok od tablicy, spoglądając prosto w oczy Franceski. Te przetasowania wydały mu się intrygujące, podobnie jak możliwość wznowienia śledztwa, ale może czytał zbyt wiele kryminałów (i może właśnie zalał ją potokiem słów), więc chwilowo powściągnął ciekawość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:55
Zawsze posiadała perfekcyjną umiejętność oddzielenie życia prywatnego od zawodowego, głównie ukazującą się w postaci pełnego skupienia na tym drugim. Oddychała, funkcjonowała i żyła pracą, choć czasem sidła relacji międzyludzkich próbowały ją zatrzasnąć w swojej pułapce. Gdyż mimo samodzielnie zdiagnozowanego pracoholizmu, zawsze znajdywała czas dla przyjaciół, kolegów i wszystkiego co było pomiędzy nienazwane i nieujarzmione. Byli jej całym systemem wsparcia w tym magicznym świecie. Czasem wieczorem, gdy noc rozpoczynała swe królowanie lub gdy winna poświęcać się odpoczynkowi w niedziele.
Zawsze jednak myślała za dużo, wręcz niemożliwym był dla niej stan bezrefleksyjnego niemyślenia. Złowrogie koncepty próbowały wkraść się do jej głowy, nawiązania do niedawnych zdarzeń kusiły retrospektywną podróżą.
Leonie, Oriana, Morty, Lysander
Właściwie to mogła nawet uznać, że ostatnia dwójka stanowiła najmniejszy problem, co wyjątkowo jawnie poświadczało o bagażu emocjonalnym zaoferowanym przez Leonie i Orianę.
Nie mogła jednak poświęcić im uwagi, pozwolić chaosowi wrażeń na zawładnięcie sytuacją. Byli gdzieś w tle, w oddali i na takie miejsce w tym momencie zasłużyli. Gdyż Millicent Fawley zasłużyła na coś więcej niż roztrzepanego aurora, który potyka się o własne nogi. Martwi przemawiają rzadko, najczęściej szeptem i tylko poświęcając im czas i uwagę można było go usłyszeć. Najczęściej milczą na wieki, pozostawiając za sobą historie tajemnic i niezakończonym opowiadań. Gdy wkroczyła do laboratorium alchemicznego już tylko Fawley i jej śmierć nastały w jej umyślę. Przyszła przecież przygotowana, w swoich skoroszycie miała spis pytań, które miała nadzieje, że Jasper Prince będzie mógł jej odpowiedzieć. Nazwisko brzmiało zaskakująco znajomo, rozpoznawalnie jakby mogła prawie wykryć tożsamość.
Prince był wysokim czarodziejem, który spodziewała się przykuwał swoją osobą wiele kobiecych spojrzeń. Odnotowane, choć zupełnie nie była to potrzebna informacja. Czasem posiadała stertę nieważnych domniemań, które tylko zanieczyszczały osąd.
–  Panie Prince, cieszę się, że tak szybko znalazł Pan dla mnie czas  –  przywitała się, oczekując podania dłoni, lecz szybko dostosowując się do sytuacji. Naukowcy i ich świat, czasem będący dwa kroki przed nią. Nie poprawiła go co do swego stanu cywilnego, kolejna nieistotna kwestia, która niepotrzebnie odwracałaby ich uwagę od znacznie ważniejszych kwestii. A Prince zdawał się wręcz pochłonięty teorią, którą chciał jej przekazać i naprawdę doceniała zaangażowanie, gdyż czasem czuła, że tonęła w tej sprawie. Spojrzała na tablice widząc szereg obliczeń, schematów i wzorów, które przypominały jej mugolskie zajęcia z arytmetyki. Wyciągnęła własny zeszyt, w którym była seria notatek, baz danych, przemyśleń i uwag wartych rozważenia.
– Na początku miesiąca odnaleziono zwłoki mężczyzny, który za życia powiązany był zawodowo z Millicent Fawley, spowodowało to, że wszystko ponownie nabrało tempa i odziedziczyłam tą sprawę – opowiedziała, może pośrednio tłumacząc własne niepewne odpowiedzi, gdyż w obecnym stanie nie  miała już żadnej pewności. Zyskała sprawę pełną błędów, które zostały popełnione wcześniej i obecnie próbowała wygrzebać się z bagna pomyłek, które wyciszyły postępowanie uprzednio. – Załóżmy, że został określony z całą możliwą precyzją.
Trzeba było zacząć od najprostszych schematów, znaleźć podstawy i następnie wikłać je hipotezami. Nie miała pewności, właściwie równie dobrze data śmierci mogła być zmyślone, lecz musiała zaufać pewnym danym, które posiadała. Nie ruszą się z miejsca wątpiąc we wszystkie wiadomości, które posiadali. Zastanowiła się przez chwilę, przypatrując się jego własnym notatkom.
–  Dobrze znał Pan Radcliffa? Dla mnie jego notatki pozostały zagadkom, musiałabym poświęcić im długie wieczory nim znalazłabym zrozumienie – podzieliła się, może również niepotrzebnie. Może tym razem kierowana tylko wieczną potrzebą zaspokojenia własnej ciekawości. Pytając spojrzała ponownie na notatki , tym razem jednak to co innego skupiło jej uwagę. Rysunki, wielce rozpoznawalne. Wszędzie by je zidentyfikowała, dłoń Leonie wielokrotnie pozostawiała takie ślady na jej szkolnych pergaminach.
I tak to życie prywatne ponownie wkroczyło do jej jaźni.
Wygrało, eh.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-13-2025, 22:47
- Jak zginął? Czy to tajemnica śledztwa? - spytał od razu, dopiero po zadaniu pytania reflektując się, że może istniał powód, dla którego nie miał dostępu do tej informacji. - W sensie, czy w tej sprawie też istnieją albo będą potrzebne badania toksykologiczne? - zmrużył lekko oczy, może powód śmierci był tak oczywisty, że jednak nie? Jeśli tak, to Radcliffe już tu nie pracował, a on sam chyba nie dostał żadnych interesujących sekcji na początku tego miesiąca, więc mnożyłoby to już ilość zamieszanych w sprawę toksykologów do... zbyt dużej. Francesca, która niedawno objęła tą sprawę, też wyglądała zresztą jakby miała względem Biura Aurorów podobne przemyślenia. Nie zazdrościł jej prowadzenia śledztwa, którego nie rozpoczęła—do szaleństwa doprowadzałoby go pedantyczne poprawianie pracy innych i zastanawiał się, czy sama też wychwyciła już zaniedbania i błędy o których ze zrozumiałych względów nie mogła mu powiedzieć. Czy to dlatego była tutaj dzisiaj i wypytywała o Radcliffe'a. Pokiwał lekko głową, zakładając (ale powątpiewając), że czas śmierci określono precyzyjnie.
- Pracowałem pod jego okiem gdy świeżo przyjęto mnie tu na etat, wtedy nauczyłem się czytać te jego bazgroły. - uśmiechnął sie uspokajająco, wyczuwając, że pani (po namyśle i kolejnym rzucie oka na jej młodą twarz, wyglądała jak panna, ale za późno) Goldsmith niepotrzebnie mu się tłumaczy. Notatki Radcliffe'a były obiektywnie ciężkie do odszyfrowania, zwłaszcza jeśli nie spędziło się z toksykologiem dłuższego czasu. - To bardzo dobry toksykolog, dlatego frapuje mnie nieścisłość wniosków i obliczeń, może otrzymał tą sprawę zbyt blisko emerytury... - westchnął, powstrzymując lekkie wyrzuty sumienia z powodu nielojalności. Radcliffe już tu nie pracował, prawdopodobnie popełnił błąd, a Francesca Goldsmith powinna o tym wiedzieć. Milicent Fawley też zasługiwała na prawdę, o ile nie jest za późno.
- Widzi pani to równanie? To powinno być stężenie jadu w ciele po ukłuciu żądła mantykory. Ogromne i rozprzestrzeniające się szybko, dlatego jej atak powoduje natychmiastową śmierć. - zastukał wskaźnikiem w tablicę. - Dzieląc to na godziny, uwzględniając tempo rozkładu... to stężenie powinno się znaleźć w zwłokach. Ale ten numer - przesunął się gorączkowo pod kolejne wyliczenia - znalazł i zapisał Radcliffe. Jest niższy, za niski. W dodatku jad powinien już wtedy równomiernie rozłożyć się w ciele, a próbki Radcliffe'a pokauzją różne wartości. Można to przypisać błędowi toksykologa, rzecz jasna, ale jeśli założyć, że poprawnie przeprowadził wyliczenia i tylko wyciągnął złe wnioski... - odwrócił się z roziskrzonym spojrzeniem w stronę Franceski. - Ja w takiej sytuacji rozważyłbym inną hipotezę, mam nadzieję, że nie nazbyt szaloną jak na pani śledztwo, ale proszę chociaż jej wysłuchać. W teorii i w—rzadkiej, ale możliwej—praktyce, jad mantykory wcale nie musi trafić do ciała ofiary za pomocą żądła. Można go pozyskać inaczej, choć sam proces ekstrakcji wiąże się rzecz jasna z niesamowitym ryzykiem, ale pomijając to jak go pozyskać—można go też komuś wstrzyknąć. Przed śmiercią lub nawet po. - wyjaśnił, całkowicie zaabsorbowany wyliczeniami i ich implikacjami, zdolnymi zmienić ogląd na tą sprawę. Żałował, że nie dysponują świeższymi próbkami, lepszymi dowodami, że samemu nie mógł jeszcze raz przeprowadzić obliczeń. Francesca Goldsmith też chyba żałowała, wzrok miała wbity w jego notatki i moment temu—właściwie chyba jeszcze zanim zaczął mówić—wyglądała trochę jakby zobaczyła ducha. Podążył za jej spojrzeniem. - To brudnopis obliczeń. - przytaknął, podając aurorce kartkę, może tak będzie jej łatwiej je śledzić niż na tablicy? - A to mój kuguchar. - dodał dla rozładowania atmosfery, bo obok faktycznie leżały rysunki Leonie. Uśmiechnął się mimowolnie, promienniej, w sposób w jaki mężczyźni uśmiechali się gdy niewerbalnie sygnalizowali kolegom przełomy w życiu osobistym—od pewnego czasu Jasper był tym irytującym kolegą dla innych toksykologów z Munga, nieświadomie emanując wesołością gdy odnajdywał wśród swoich rzeczy kolejne niespodzianki od Leonie. Słowo mój też zaintonował silniej, nieświadomie, bo nie tylko kuguchar był jego—autorka rysunków w pewnym sensie też.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.