• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Horyzontalna 3/12 > Sypialnia
Sypialnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-11-2025, 13:24

Sypialnia
Utrzymana w ciemnej tonacji sypialnia jest zastawiona książkami historycznymi oraz kolekcją map i globusów otrzymanych od ojca i upamiętniających część handlowych szlaków, na których Prince'owie oparli swoją pracownię alchemiczną. Choć Jasper nie jest już bezpośrednio związany z rodzinnym interesem, nadal spogląda na nie z pewnym sentymentem. Okna wychodzą na tył kamienicy, więc pomieszczenie zwykle tonie w lekkim półmroku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (3): « Wstecz 1 2 3
Odpowiedz
Odpowiedz
#21
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-10-2025, 23:14
Powiodła wzrokiem po tytułach pyszniących się na grzbietach książek. Żaden z nich nie brzmiał znajomo, co nie dziwiło: ich gusta dzieliła przepaść gatunkowa, a Leonie rzadko wychylała głowę poza to, z czego uwiła swoją strefę komfortu, zakochana w baśniach i nowych spojrzeniach na klasyczne mity z różnych kultur. A kryminały? Wątpiła, czy dałaby radę przełknąć choćby najlżejszy z nich, mimo czego zebrała się na odwagę i spojrzała na Jaspera. - Polecisz mi coś? - poprosiła, z jej oczu mógł wyczytać przy tym niemą, niedopowiedzianą nadzieję na wątek bez porwania, coś, co laikowi jej pokroju - oraz dziewczynie o jej doświadczeniach - byłoby łatwo przyswoić. Ufała mu, ufała w to, że nie wystawi jej na działanie niosących przerażenie bodźców. W Edynburgu nie miała śmiałości zajrzeć za kulisy jego literackiego hobby, nie rozumiała go, rozdarta myślą, że musiało to w jakimś stopniu źle świadczyć o nim samym - ale była tu, a on nigdzie jej nie zamknął. Nie przywiązywał jej do mebli, nie krępował nadgarstków, nie oczekiwał, że zostanie z nim na zawsze, służąc jak akolitka w świątyni jego zdrożnych pragnień. - Coś w miarę możliwości mało strasznego - zaznaczyła z zawstydzonym swoją bojaźliwością uśmiechem. - I najlepiej z dobrym zakończeniem... Książki, które źle się kończą, są bez sensu - ona zaś długo nie mogła się po nich pozbierać. To nic, że tego rodzaju rekomendacja Jaspera zdradzi jej szablon finału, nie dbała o to. Poczucie bezpieczeństwa w tym wypadku było ważniejsze.
- Do niedawna nawet Walia była dla mnie egzotyczna. Doceń, proszę cię bardzo, że poszerzam horyzonty - odpowiedziała figlarnie, palcem wskazującym dźgając go lekko w bok. Jej twarz jednak szybko spoważniała, a dłonie przykryte za długimi rękawami swetra oplotły przegub ręki Jaspera; definitywność jego słów bolała, ciekawość rodzinnego dziedzictwa musiała smakować jak wojenne popioły, a choć Leonie nie poznała szczegółów, niezbyt zainteresowana losami świata poza własnym podwórkiem, wiedziała o mugolskiej wojnie, która rozsiała spustoszenie. Colin jej o tym opowiadał. - Przykro mi... Ale kiedyś staną na nogi. Odbudują to, co zniszczono. I choć nie będzie to tym samym miejscem, nadal będziecie mogli je odwiedzić - odpowiedziała szeptem. Co innego mogła dodać? Jakimi słowami zaleczyć żal i poczucie niesprawiedliwości? Nie znała ich. Dlatego oparła czoło o jego bark i złożyła pocałunek na ramieniu Jaspera, na miękkiej wełnie szmaragdowo-srebrnego swetra; materiał połaskotał ją w nos.
Ośmielona potwierdzeniem, Leonie wyobraziła sobie Thaddeusa Figg, przyjmującego go - ich razem - w dolinowym domu. Ojciec z początku na pewno byłby milczący, sondujący nowe wody, jakimi był Jasper; oczywiście cieszyłby się szczęściem najmłodszej latorośli, ale przez wzgląd na różnicę ich wieku podchodziłby do uzdrowiciela trochę nieufnie, mimo że ten parał się szlachetnym zawodem. Co człowiek w jego wieku może widzieć w ledwo dorosłej młodej damie? To nic, że niemal identyczna przepaść dzieliła jego i Isadorę, przysłowie mówi - co wolno wojewodzie... Toteż rzucałby mu uprzejmie wnikliwe spojrzenia znad herbaty, aż padłoby to idealne pytanie na temat ryb słodkowodnych w Peru, na które oblicze sadownika rozpromieniłoby się prawie zbyt mocno. Poczułby wiatr w żaglach i natychmiast zapałałby do Jaspera sympatią, wyjaśniłby, co można tam złapać i na jakiego robaczka, po czym zachęciłby Prince'a do "dania kobietom chwili oddechu", czyli zaprosiłby go za sobą na tyły domu, do pokoju, gdzie trzymał swoje rybie trofea. Tam zasypałby nowego ulubionego zięcia historią każdej zdobyczy (wszystkie przypominały walkę na śmierć i życie), a potem stwierdził, że koniecznie muszą skoczyć razem nad jezioro, najlepiej jeszcze tego samego popołudnia. Leonie uśmiechnęła się do własnych myśli: tak, tak właśnie by było. A kiedy poznała już smak ciepła tej fantazji, trudno było się z nią rozstać i pozwolić jej odejść.
Trudno było pamiętać, że wcale tego nie przeżyli.
I że ona, poharatana ostrzem Fairchilda, zasługiwała na miłość. Serce waliło w jej piersi tak mocno, że czuła jego uderzenia w każdym skrawku ciała, a wzrok rozmywał się lekko w swojej winiecie; oczekiwanie na to, aż Jasper spełni jej prośbę podnosiło ciśnienie niemal do granic możliwości. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby oprzytomniał i się wycofał, tak samo było w jej sypialni, kiedy deklarowali pewną... wyłączność. Ale zakochanie? To coś więcej, coś, czym nie szasta się bez zastanowienia, coś, co powierza władzę nad samym sobą w ręce drugiej osoby. Najwyższy dowód zaufania i odwagi, i chyba głupoty, bo to jak wystawienie swojej piersi na uderzenie. Istnieli jednak ludzie kochliwi i odruchowo zastanowiła się, czy Jasper do nich nie należał. Tylko że on wracał do Fruwokwiatu dla niej, nie znalazł wspólnego języka z żoną, nie miał też nikogo, kiedy po raz pierwszy trafił do jej mieszkania, a gdyby wzdychał do innej, raczej by ją zdobył. Cieszyłby się nią aż do chwili wymiany na kolejny model - tym razem na Leonie. Zamknęła powieki, kiedy wymienił wszystko od początku, jedynie w bardziej okrojonej niż wcześniej wersji: Hufflepuff, ważny chirurg, aż wreszcie to najważniejsze, zakochałem się. W tobie, w tobie, w tobie. Gwałtowna fala myśli uderzyła o ściany czaszki jak woda podczas sztormu trzaskała o klify, emocje wybuchły jak bukiet iskier. - Każdy by ci powiedział, że to za szybko - szepnęła za długą chwilę, o to zapytał, widząc jej reakcję. - I że jesteś nierozsądny z takim wyborem - mówiła dalej, gardłem ściśniętym od nadziei i strachu, zwątpienia i ulgi. Nawet nie wiedziała, kiedy drgnęła na ławeczce i wspięła się na niego, siedząca przodem do Jaspera, z jego nogami między swoimi. - Kiedy ostatnio to usłyszałam... Wydarzyło się wtedy dużo złego - z trudem przełknęła ślinę, zagubiona, speszona. Nie myślała, po prostu czuła. - Obiecujesz? Że to zaraz nie minie? - rumieniec rozlany na jej policzkach parzył, czerwony jak płatki maków. Leonie kilka razy odetchnęła w ciszy, zanim zdołała kontynuować. - Nie dbam o to, czy czujesz to za szybko. Ani czy jesteś nierozsądny. Bądź. Bądź, jeśli to znaczy, że będziesz mnie kochał i przypomnisz mi, czym jest... i od zawsze mogła być miłość bez krzywdy. Bo ja... chyba też... - zacięła się, wzruszenie rozmydlało jej myśli, przy ostatnich słowach usta muskały jego wargi, ich twarze tkwiły blisko. Z tej odległości jej niepewność przyszłości i lęk przed emocjami - zarówno jego, jak i własnymi - musiały być doskonale widoczne, przeczuwała jednak, że Jasper zdałby sobie z nich sprawę nawet bez zmysłu wzroku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#22
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-12-2025, 23:13
- Chcesz? - upewnił się i ucieszył zarazem, z księgarni w Edynburgu pamiętał, że zaskoczyło ją jego zamiłowanie do kryminałów, wtedy zresztą jakoś szybko skończyli temat... ale z drugiej strony biblioteczka była pierwszym po mapach elementem w jego mieszkaniu, który wywołał żywszą reakcję Leonie. - Najlepszą intrygę ma I nie było już nikogo— już sięgał do półki, gdy Leonie doprecyzowała swoje oczekiwania. Zawahał się, muskając okładkę dłonią. Dla niego zakończenie książki było dobre, bo sprawiedliwe, ale z drugiej strony wszyscy zginęli... czy mniej oczytane w kryminałach osoby mają podobną definicję szczęśliwych zakończeń? Czym dla Leonie byłoby "długo i szczęśliwie"? Uświadomił sobie, że nie wie i że chciałby wiedzieć i cofnął dłoń. Przecież jej o to nie spyta, nie wprost, bo... zdradziłby fabułę (zracjonalizował sobie, choć nie chodziło już tylko o książki). - W takim razie może jeden z tych. - zaproponował, zdejmując z półki trzy inne książki.* Tamtą zawsze będzie mógł polecić jej kiedy indziej, gdy już oswoi się z gatunkiem. Zamrugał, próbując przepędzić spod powiek obrazy koreańskich bomb i upiornego dymu nad polskim krajobrazem. Nic dziwnego, że po tym żadna książka nie wydawała mu się straszna. Nic dziwnego, że normalni ludzie podchodzą do literatury inaczej.
- Och, korciły cię egzotyczne podróże i zamieszkałaś w Cardiff? - zażartował, nieświadom tego, że dla Leonie faktycznie było to najdalszą możliwą ucieczką—tak jak ona pozostawała nieświadoma tego (właściwie podobnie jak on, niuanse pochodzenia matki i różnice pomiędzy podejściem czarodziejów i mugoli nadal mu umykały), że niezależnie od odbudowanych budynków nie będzie do czego wracać. Pokiwał jednak głową i uśmiechnął się blado, dla zachowania iluzji. - Czasem wolałbym odwiedzić Paryż. - wyznał, zerkając kątem oka na Leonie. - Albo Wiedeń... - Hector opowiadał, że jest tam pięknie, ale Prince'a bardziej od sceny operowej interesowali pozostali w mieście akolici.
Nie spytał wprost, czy też chciałaby tam kiedyś pojechać—i może to i lepiej, bo może i tak powiedział dziś za dużo? Cisza, jaka zapadła po tym gdy wszystko powtórzył zdawała się ciągnąć przez wieczność i to wcale nie z powodu Hufflepuff.
- Nie aż tak szybko... - wtrącił od razu na swoją obronę, ochryple, bo wcale nie był taki pewien, ale nie miał w zwyczaju się poddawać. Faktycznie, marzec minął bardzo... szybko, ale przecież znali się dłużej niż odkąd znaleźli się w mieszkaniu Leonie—czy może to się jednak nie liczyło, nie dla niej? - Kobiety, która uratowała mnie od diabelskich sideł? Myślisz, że powinienem poczekać na kogoś, kto w zamian zbiłby wierzbę bijącą? - spróbował obrócić jej kolejne słowa w żart, choć nie spodobało mu się w jaki sposób o sobie mówiła (i z wrażenia zapomniał, że tych wierzb absolutnie nie wolno bić w odpowiedzi na ich agresję, niechybnie zginąłby w starciu z jedną). Leonie znalazła się wtedy bliżej, na jego kolanach, a jego dłonie znalazły się na jej talii i uśmiechnął się z ulgą....
...ale ona mówiła dalej, coraz szybciej i zdradzając mu coraz więcej; a tych słów nie mogły już rozmyć ani żarty ani pocałunki, choć ich ust nie dzieliła już prawie żadna odległość. Dużo złego, krzywdy, chyba.
Chyba, chyba, chyba.
Nie wiedział, czego właściwie się spodziewał, zwłaszcza że zaoferował Leonie swoją prawdę nieco impulsywnie—zachwycony jej profilem we wschodzącym słońcu i tym, że nie ciążył już na nich sekret jego jasnowidzenia, a każdy inny sekret; w tym własne uczucia; wydawał mu się nieskończenie lżejszy. Nie spodziewał się chyba odpowiedzi—ale zarazem nie spodziewał się, że zakłuje go słowo chyba, że nagle i ambicyjnie spróbuje wyobrazić sobie przyszłość, w której tego chyba nie ma już pomiędzy nimi. Zawstydził się własną niecierpliwością, ale dziwne uczucie wcale nie zniknęło. Odgarnął kilka zabłąkanych kosmyków z twarzy Leonie i ułożył dłoń na jej rozgrzanym policzku. Znowu zdawała się być na wyciągnięcie ręki, na jego kolanach, jak za pierwszym razem w jej mieszkaniu—ale tym razem czuł już nie tylko jej ufność i ciepło, ale i lęk i stres, których nawet nie starała się kryć gdy dopytywała o jego obietnice. Zamiast przyciągnąć ją do pocałunku, co byłoby takie łatwe, takie romantyczne, tak banalnie odwlekające rozmowę w czasie—poszukał jej spojrzenia, mimo, że jego własne było poważne. I chyba trochę smutne.
- Że nie minie? - upewnił się cicho. Jaką obietnicę chciała usłyszeć? Że nie odkocha się za tydzień (za kogo go miała?) czy że jej nie skrzywdzi? - Zagrajmy w jeszcze jedną rundę. - zadecydował, drugą dłoń układając na łopatkach Leonie. - Ale z odpowiedziami, bo żadne z nas nie jest dobre w tą grę i nie potrafi wychwycić kłamstw. - uśmiechnął się blado.
- Prawda: jesteś dla mnie ważna, Leonie i nie... szastam takimi słowami. Będę nierozsądny, ale z tobą. - zaczął w ramach odpowiedzi na pierwszą z obietnic, jego uśmiech poszerzył się odrobinę gdy dotarło do niego wreszcie, że nie dbała ani o tempo ani o rozsądek, że pokrętnie udzieliła mu błogosławieństwa. - I prawdą jest, że już... powiedziałaś mi, a ja domyślam się, co cię spotkało. - spoważniał momentalnie, nieco mocniej przyciskając dłoń do jej policzka i spoglądając na nią nieco intensywniej, jakby przewidując, że Leonie zaraz odwróci wzrok albo spuści głowę. Mówiła mu, mówiła mu szczerze tuż po swoim koszmarze, że nigdy się z tego nie otrząśnie i wtedy wydawało mu się, że rozumiał—ale chyba zrozumiał dopiero teraz, słysząc słowo chyba. To ironiczne, jego małżeństwo rozpadło się zanim się zaczęło, bo nie mogli uciec przed przyszłością Ingrid. Teraz poznał dziewczynę, która chciała uciec przed własną przeszłością. Próbowałeś wykraść jej jak najwięcej chwil szczęścia? Uczynić te ostatnie lata życia cieplejszymi? - pytał Mortie o Ingrid i Jasper nie rozumiał wtedy w ogóle, co miał na myśli, ale teraz odnalazł w jego słowach sens. Gdy mogły dotyczyć kogoś innego. - Ułożymy to razem? - chciał obiecać, ale w zamian spytał. - To, co mogę ci pokazać i na co jesteś gotowa... teraz. Albo potem. Mamy czas. Nie dbam o przeszłość, to przyszłość czasem mnie przeraża, ale naszej nie widziałem i to dobrze. -  szeptał. - Kłamstwem było tamto pół roku, o którym wspominałaś. - dodał jeszcze ciszej, choć przecież nie przeżył tamtych miesięcy z nią ani za nią. Kłamstwem jest to, jak myślisz o swoich bliznach i o sobie, albo nawet o tym, że gdy jesteś zestresowana to myślisz, że powinnaś wejść mi na kolana - ale niczego z tego nie miał odwagi powiedzieć jej na głos, jeszcze nie. Mieli przecież czas. - Prawdą - zepsuł zasady gry, bo wykorzystał już dwie prawdy - jest to, że czuję się z tobą lekko i swobodnie i pewnie... mogę planować lub mówić rzeczy wcześniej niż ty. - chyba, chyba, chyba. - Ale po prostu mnie wtedy wyhamuj. - jak dobrze, że nie zdążył zaoferować jej kluczy do mieszkania. Odwlecze to i na pewno wytrwa w tym nowym postanowieniu dłużej niż do następnego spotkania.




*książki, rzuć k3 na wybór!
1. Patriarcha zamożnego rodu nagle umiera, a po nim inni krewni: ostatecznie okazuje się, że zabija ich psychopatyczna wnuczka, ale nastolatka ląduje w szpitalu św. Munga, a jej starsza siostra zaręcza się z oddanym sprawie uzdrowicielem rodziny.
2. Miastem wstrząsa seria krwawych zbrodni, a mieszkańcy podejrzewają siebie nawzajem o likantropię: zamiast wilkołaka, winny jest jednak zbiegły z zoo orangutan
3. Narrator uważa się za przeklętego: każdy członek jego rodziny poza nim samym zabił (lub jest winien) czyjejś śmierci. W trakcie rodzinnego zjazdu w szkockich górach konfrontują się jednak z kimś, kto postanawia wymierzyć im sprawiedliwość... ale czy na pewno? Winnym okazuje się charłak, mający się za ich brata. Pobocznym wątkiem jest konflikt między dwoma innymi braćmi, z których jeden popadł w nieodpowiedzialne długi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#23
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-13-2025, 12:05
Leonie na oślep wybrała książkę, na moment przycisnąwszy ją do piersi jak skarb, którego obiecywała nie zniszczyć. Potem odłożyła ją na szafkę nocną, a kolejne rozbawione przewrócenie oczami skwitowało sprawę Cardiff, bo rozum już skupiał się na wymienianych przez niego miastach. W głosie Jaspera pobrzmiewało rozmarzenie i pewna niemal wstydliwa tęsknota - Leonie wyobrażała sobie, że trudno byłoby mu zostawić pacjentów i pracę, której oddawał się bez reszty, a z drugiej strony może też... obawiał się wolności, którą mógłby tam odnaleźć? Czystej karty, którą jakoś trzeba zapełnić. Jak zmieniłby się w pejzażu tych miast? To wcale nie było proste, stanąć naprzeciw siebie i zobaczyć rozmazaną plamę, która dopiero się wyostrzy - znała to. - Bardziej Paryż czy Wiedeń? - pociągnęła go za język. - A coś jeszcze dalszego... Na przykład coś w Azji? Z zupełnie inną kulturą, folklorem, wszystkim - spytała. Mały tomik, który trzymała w domu, zawierający kilka chińskich baśni i mitów, rozpalał jej głód tak, jak opowieści Keitha.
- Raczej byś się nie doczekał - mruknęła później cicho, nie mogąc się powstrzymać. Jasper wydawał się pewny tego sposobu, w jaki na nich patrzył, aż był gotów walczyć z argumentami zbudowanymi z nut strachu i niepewności - jakby zamierzał pojedynkować się z Leonie, aby wygrać Leonie. - Ona odbiera to personalnie - dodała; każdy, kto rzuciłby się na wierzbę bijącą z pięściami, skończyłby marnie. Komentarz wyrwał się z niej machinalnie, bo chyba próbowała oddalić w czasie konieczność zmierzenia się z rozdygotanymi uczuciami; jego dłoń na jej policzku okazała się cieplejsza niż koc, więc wtuliła się w ten dotyk, mimo że część niej miała ochotę wstać i uciec. Stchórzyć. Nie pragnąć, nie marzyć, nie prosić, nie polegać. Wyznanie Jaspera nadal zaciskało się wokół jej gardła, budowało tam pięść, przez którą mowie trudno było się przedostać; widziała po nim, że mówi szczerze, nierozproszony nawet przez jej sylwetkę na jego kolanach. Chyba musiał o tym powiedzieć. Musiał dać dowód temu, co poczuł, musiał uspokoić jej - i własne? - nerwy, jak gdyby w dalszej części pojedynku o jej serce, stoczonym z nią samą. I Leonie zrozumiała, że była mu za to wdzięczna, bo gdyby nie podjął rozmowy i pozwolił prawdzie rozmyć się w sennej ciszy poranka, pewnie nie miałaby odwagi, by do tego wrócić. - Tak, że nie minie - powtórzyła zgodnie, słabym szeptem. Tego chyba bała się najbardziej. Zaangażowania, które pewnego dnia okaże się przepowiednią bólu, bo on odejdzie, a ona zostanie z popiołem żalu i rozpaczy pod językiem, nie mogąc poradzić sobie z pustką, którą Prince po sobie pozostawi. Wzrok rozpalił się niezadanym pytaniem, gdy zaproponował kolejną rundę, a potem wargi ułożyły w podobnym uśmiechu, zasmuconym ich wspólnym zagubieniem. Jak widać istniały prawdy, których żadne z nich nie potrafiło odnaleźć.
Będę nierozsądny, ale z tobą. Serce przyspieszyło, mięśnie stężały, płuca wciągnęły powietrze ze świstem, a oczy otwarły się szeroko, bo chyba nigdy wcześniej nie czuła, że jakieś słowa mogą być piękniejsze. To takie proste i zarazem tak złożone - oni przeciw całemu światu, coś, do czego nieśmiało tęskniła w ciemnościach nocy. Tylko że potem dodał, że wie, domyśla się, co ją spotkało, i Leonie drgnęła na jego kolanach, jakby tym razem naprawdę miała uciec: w pośpiechu pozbierać swoje rzeczy, bez słowa zamknąć drzwi za plecami, pogrzebać relację tylko dlatego, że bała się jego potępienia i wstrętu. Merlinie, w swej ślepocie nie sądziła, że mógł poskładać puzzle. Tylko bardziej zdecydowany dotyk dłoni Jaspera przytrzymał ją w miejscu i nie pozwolił czmychnąć, mimo paniki, która ją osaczyła. Nie rozumiała, dlaczego wciąż chciał z nią być. Dlaczego nadal twierdził, że jest w niej zakochany, i proponował, by poukładali rozbite szkło samych siebie w coś nowego i wspólnego - aż potem w ciszy, po jego rundzie gry, wybrzmiał jej bezsilny szloch. Niespodziewany, bez ostrzeżenia, wielkie łzy pociekły po policzkach, oczyszczając ją z mułu, kurzu i rdzy. Ktoś ją widział. Ktoś widział ją i akceptował z całym brudem, który w sobie nosiła. Ktoś patrzył przez zewnętrzną membranę kłamiącej dziewczyny i widział pod nią Leonie Figg. Łkając, przylgnęła do jego piersi i wtuliła się w niego zaborczo, tak mocno, jakby od tego zależało... wszystko.
Łzy ginęły w wełnie swetra na jego barku, w okolicach szyi, gdzie materiał stał się wilgotny. Minuty mijały, a drżenie ciała powoli gasło, zostawiając ją rozkosznie pustą; przez trzy lata szukała tego, co Jasper Prince, wytrwale odwiedzający Senny Fruwokwiat, ofiarował jej dzisiaj z pełną ufnością. Akceptację, zrozumienie. Miłość. Nie musiał tego robić. To nie tak, że nie miał alternatywy, że Leonie była jego jedyną opcją, że nie znalazłby innej kobiety, chętnej odwzajemnić jego uczucia - ale mimo to wybierał ją. Dopiero gdy płacz trochę odpuścił, zauważyła, jak mocno zaciskała na nim dłonie i rozluźniła palce, bo bała się, że zrobiła mu krzywdę. - Prawda... - zaczęła słabo, opierając czoło o jego szyję. - Chciałabym ułożyć z tobą to wszystko, Jase. Nas. Chyba chciałam tego od naszej pierwszej nocy po tańcach, od chwili, kiedy posłuchałeś mojego strachu i zacząłeś go oswajać, jakby nie był czymś, co ma kły i szpony. Przypomniałeś mi, że życie się na nim nie kończy - wyznawała z trudem, odsłanianie kawałków duszy, do których nikt poza nią nie miał dostępu było w pewien sposób przerażające i zarazem potwornie intymne, jak kolejny stopień wymienionego między nimi zaufania. Jej głos nadal lekko dygotał. - Chcę spróbować być z tobą nierozsądna - uniosła głowę, patrząc na niego przez szkliste, zaczerwienione oczy, po czym zbliżyła się i oparła razem ich czoła. Słowa wydrapywały się z jej gardła coraz intensywniej, zaczynały płynąć impulsywnie, niemal pijane szczerością, na którą pozwoliło katharsis płaczu. - Bo nie umiem sobie ciebie odmówić, nawet jeśli to mnie przeraża - jej wargi zadrżały, ale tym razem szloch pozostał w piersi. - Skoro... wiesz, albo... się domyślasz, i... i to cię nie odrzuca - zerknęła na niego ze wstydem, choć przez ich bliskość nie widziała go dokładnie. - I Helga cię lubi - dodała, żeby zrównoważyć ciężar emocji wplecionych w poprzednie słowa. - Ale powinieneś też wiedzieć, że - prawda - od trzech lat nie mam kontaktu z rodziną. Odeszłam z domu, żeby nie musieli codziennie się smucić. Możesz nigdy nie zapytać mojego taty o ryby w Peru - zaznaczyła; miało to dla niego znaczenie? Nie wiedziała, może tak. - Prawda: bałam się też przyjść do twojego mieszkania. Wiedziałeś? - zapytała cicho. - Jakiś głos we mnie szeptał, że już z niego nie wyjdę. Nie przez ciebie, po prostu... tak mam - nie umiała mu tego wytłumaczyć, a jednak czuła się w obowiązku znaleźć jakiekolwiek słowa, nawet kulawe. - A potem pokazałeś, gdzie trzymasz proszek fiuu, tak zwyczajnie, jakby to było normalne, i wreszcie mogłam odetchnąć. Rozejrzeć się przytomnie. Nie kłamałam, podoba mi się u ciebie... Z tobą - Leonie opuściła głowę z powrotem na jego ramię, zsunąwszy ramiona, żeby opleść nimi jego tors.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#24
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-13-2025, 21:54
- We Wiedniu można pewnie spotkać interesujących... znajomych znajomych - zawiesił wymownie głos, bo wciąż idealistycznie wierzył, że akolici sobie pomagają (również w sprawach tak błahych jak zwiedzanie) - ale Paryż chyba jest ciekawszy jako miasto, a ty jak sądzisz? - teraz ciągnęli się za język wzajemnie, a oczy toksykologa rozbłysły miłym zaskoczeniem gdy wspomniała Azję. - To dopiero byłaby przygoda, choć to podobno Warszawę uznajesz za egzotyczną? - zażartował, ale uśmiech zdradzał, że pomysł mu się spodobał. Nie wspomniał jeszcze o swoim nowym uczniu, najpierw samemu wypyta go o Singapur.

- No widzisz. - odparł z lekkim, triumfalnym przekąsem gdy Leonie wytknęła mu, że nie znalazłby godnej jej rywalki. Jej oczy błyszczały jakoś inaczej gdy robiła się zazdrosna; teraz gdy już nie spuszczała wzroku na ladę. Iskrzyło w niej wtedy coś nowego, może dziewczyna jaką kiedyś była, albo kobieta jaką dopiero będzie; i nie powinno mu sprawiać to przyjemności (zwłaszcza gdy onieśmielała go pytaniami o Ingrid) ale i tak jego ego czuło się połechtane. Z Ingrid nigdy nie byli o siebie zazdrośni, co wydawało mu się zdrowe, ale z perspektywy czasu było boleśnie naiwne. - Nie minie, obiecuję. To też decyzja, a nie tylko emocja. - pokiwał głową zanim przeszli do drugiej rundy gry; kilka tygodni temu takie słowa wydałyby się niemożliwe, ale od tamtej pory zdołał już zrozumieć, że wracał do Cardiff nie tylko po wieści o Eileen. I zdecydował już, że będą dla siebie zobowiązaniem, a Leonie wciąż dawała mu kanapki i podała mu szlafrok dziś w łazience i wreszcie śmiała się perliście z jego dowcipów i nie umiałby z tego wszystkiego zrezygnować, choć odepchnął przykre ukłucie świadomości, że jeszcze pół godziny temu zastanawiał się czy nie wymógł na niej wspólnego zobowiązania nazbyt pośpiesznie. I że samemu nie spyta o podobną obietnicę, choć jej chyba zachwiało nim bardziej niż był gotów przyznać nawet przed samym sobą.
Na szczęście, własne emocje łatwo było odsunąć na bok gdy te Leonie okazały się silniejsze. Zobaczył wyraźnie błysk paniki w jej spojrzenie, co jedynie skłoniło go do szybszego i bardziej stanowczego dokończenia własnych prawd; ale to tylko sprawiło, że wielkie oczy Leonie stały się bardziej szkliste. Nie spodziewał się płaczu, zwłaszcza tak eksprsyjnego, ale przytuliła się na tyle mocno by odwzajemnił uścisk zamiast z niepokojem roztrząsać czy znowu powiedział coś nie tak. Na wszelki wypadek nie mówił nic, wplatając dłoń w jej włosy i przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej. W tym samym momencie wczepiła się w niego równie mocno, jakby obydwoje mieli stracić oddech i—obserwując ponad jej ramieniem wspinające się coraz wyżej słońce—pomyślał, że może płacz, na który w jego domu sobie nie pozwalano, nie jest jednak taki zły. Gdy rozluźniła uścisk palców na jego swetrze (i chyba skórze), już miał proponować chusteczki albo herbatę, ale ugryzł się w język, bo jednak ich prawdy trwały nadal.
Pokiwał lekko głową, słuchając jej słów z bladym uśmiechem i zatroskanym spojrzeniem. Ułożą to przecież. I to nie było przerażające (było, dla niego też). Obiecał sobie, że pozwoli jej wypowiedzieć się do końca, ale—
- Dlaczego by miało? - wyrwało mu się ze szczerym zaskoczeniem i cieniem oburzenia, znów położył obie dłonie na jej policzkach jakby bał się, że ucieknie, ale tym razem zerkała na niego spod mokrych rzęs.  - Leonie, posłuchaj... - samego zaskoczyła go stanowczość we własnym głosie, ale słowa zaczęły już płynąć same - nie walczyłem nigdy - wyznał z cieniem wstydu - ale w trakcie wojny zajmowałem się weteranami, bohaterami z kontynentu i okazało się, że wszyscy, żeby przetrwać, robili rzeczy jakich nie zrobiliby... w cywilu. Jednego tak męczyły koszmary, że wziął mnie i Atticusa za wrogów i zaatakował, wiesz? W sumie sami byliśmy sobie winni, angielski akcent musiał mu się źle kojarzyć... - uśmiechnął się blado, choć klątwy jakie rzucał tamten wcale nie były zabawne. Lestrange skorzystał potem z poczucia winy pacjenta i okazji, by czegoś się nauczyć; Jasper nie. Poznając więcej okrucieństwa świata trochę tego żałował. -  Słyszałem i widziałem - głos lekko mu drgnął, o tym nikomu nie mówił. Z biegiem lat z niektórymi dzielił się wizjami, ale tymi, które zdawały się coś znaczyć; które mógł naprawić. Krew przelana w Europie i bomby spadające na Azję należały tylko do niego, do jego bezsilności. O tym pierwszym powinien co prawda powiedzieć matce, ale nie miał odwagi - jak zdumiewająco okrutni potrafią być mugole i cieszę się, że przetrwałaś. Nie obchodzi mnie jak. - czasami zastanawiał się, czy ostatecznie to ona go zabiła, ale nie pytał; te prawdy należały tylko do niej. Czasami zastanawiał się też jak znalazła się w tej sytuacji, ale bardziej po to by chronić innych i by próbować zrozumieć jak jego siostra poznała mugola; początek wydawał się jedynie kroplą w morzu wieczności jakim zdawało się pół roku. W odróżnieniu od Eileen, Leonie nie wyszła za nikogo za mąż, nie była zakochana, przynajmniej nie teraz, widział to jak na dłoni w jej przerażeniu i w sposobie w jaki o tym mówiła. Bał się dopowiadać sobie tego, co ją spotkało, ale już i tak to zrobił—tylko głupiec nie połączyłby faktów i nie domyślił się tego, co nie chciało jej przejść przez gardło i co zobaczył w jej spanikowanym spojrzeniu gdy zbyt śmiało wsunął dłonie pod jej ubrania. - Naprawdę mnie lubi? - zapytał łagodniej, na jednym wydechu. - Trudno po niej czasem powiedzieć, ale po Puszku jeszcze trudniej... - zagadał ciężar własnych słów i wziął głębszy wdech. Spoglądał na Leonie ze smutnym zrozumieniem, samemu wciąż miał kontakt z rodzicami i Marcusem, ale trudno to nazwać prawdziwym kontaktem, szczerość urwała się już dawno temu. A po tym, z jaką bezwzględnością odcięli się od Eileen, nie wiedział nawet czy i kiedy chciałby im przedstawić Leonie—nie z uwagi na jej przeszłość ani nawet na status krwi (choć obawiał się, że spytaliby czy jej ojciec jest jakoś powiązany z alchemią), a na to, że nie opowiadał im o własnych decyzjach i wyborach.
Pokiwał lekko głową.
- Może się poświęcę i poczytam o tych rybach w bibliotece. - westchnął teatralnie. - Ale kiedyś - nigdy to takie długie słowo - chciałbym spytać go o błogosławieństwo... jeśli sądzisz, że to możliwe... - wymamrotał, bawiąc się kosmykiem jej włosów. Unikanie poważnych tematów, na które Leonie mogła (chyba? nigdy?) nie być gotowa naprawdę świetnie mu poszło.
Ale z drugiej strony to przecież tylko aluzja. Na kiedyś.
- Nie. - w jego oczach pierwszy raz odbiło się zaskoczenie. - Widziałem, że jesteś spięta, ale nie wiedziałem... och, pewnie powinienem się domyślić i pokazać ci ten proszek wcześniej. - zakłopotał się, choć z drugiej strony nie wiedział czy by się domyślił. Czasem pamiętał jej historię, ale czasem zachłystywał się teraźniejszością i widział w niej po prostu roześmianą Leonie, tą, którą poznał i poznawał, niezdefiniowaną tym, co było. - Prawda: ja też byłem spięty, tamtego wieczoru po tańcach. Nie wiedziałem wtedy... myślałem, że przyprowadziłaś mnie tam tylko dla zabawy i chyba byłem zazdrosny o osoby, które nawet nie znalazły się w twoim salonie. Nie zachowałem się elegancko. - i myślał, że mogą po prostu zostawić to za sobą, ale wyjaśnienia Leonie w sprawie jej nastroju skłoniły go do własnych. - Martwiłem się, że możesz mnie uznać za kogoś kto zostawił rodzinę w Londynie i że to może się nie liczyć; zdrady to dla mnie... drażliwy temat. Prawda: byłem wierny żonie nawet gdy żyliśmy właściwie osobno i tobie tym bardziej jestem. - mówił, mrużąc lekko oczy, których sięgnęły mocniejsze promienie słońca. - Mi też się tu z tobą podoba... jeśli chciałabyś wyspać się czasem tu gdy będę miał wcześniejszy dyżur i użyć Fiuu do Fruwokwiatu... - wymamrotał, muskając ustami jej policzek. - Kłamstwo: długo łudziłem się, że w gwiazdach zapisane jest, że mogę zostać ojcem, ale chyba... nie - powiedział jeszcze ciszej, nie wiedząc, czy ma to dla niej znaczenie ani kiedy powinien jej o tym opowiedzieć; może wcześniej niż o zatajanym jasnowidzeniu. - Drugie kłamstwo jest takie, że przychodziłem do Fruwokwiatu po ingrediencje, w Londynie są prawie takie same... - dodał prędko, na jednym wydechu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#25
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-13-2025, 23:30
W porównaniu do decyzji, emocje były ulotne, niepewne. Kruche jak pierwsze wiosenne zielenie. Trudniej na nich polegać, niż na prawdziwej deklaracji; Leonie miała nawet ochotę przerwać i poprosić, by nie wiązał się do niej łańcuchem obowiązku, jeśli pewnego dnia uczucia wygasną, ale dotarło do niej, że użył słów "nie tylko", spajając emocje i decyzje w jedno. W pewność. Dopiero wtedy zdołała przyjąć jego obietnicę, wpuścić ją do swojego serca wraz z oddechem i przymknięciem powiek. To, że dziś nie potrafiła zrewanżować się identycznymi słowami, było jej słabością, jej strachem, nie świadectwem tego, w jaki sposób patrzyła na Jaspera - bo widziała w nim kogoś wymykającego się tradycyjnym ramom piękna. Wybiegał przed nie, należał dla niej do osobnej kategorii, żarząc się w myślach pogłosem ich spotkań, kiedy nie było go obok. A potrzebowała go obok, czy nie tym było zakochanie? Poszukiwaniem, narkotyczną tęsknotą, rozpamiętywaniem w kółko tych samych sytuacji i gestów. Czuła to, mimo że nie umiała nazwać tego na głos, nie umiała zwerbalizować przekonania, które on jej podarował - i w takim wypadku miała nadzieję, że spojrzenie sarnich oczu, otwierających się po chwili, wystarczy, by Prince nie miał wątpliwości.
Podtrzymanie ich splecionego wzroku nie było łatwe, kiedy każdy nerw w ciele Leonie krzyczał, skwierczał i błagał, żeby zerwała się do ucieczki, niwecząc dalszą część wyznania, ale Jasper wymówił jej imię z intensywną potrzebą, a skoro nadal potrafił zwracać się do niej w ten sposób, nie mogła go sobą obrzydzać. Nie tak, jak podpowiadał zatrwożony rozum. Budujący wyobrażenie wojennych zgliszczy i ran, nie tylko na ciele, ale też na psychice. Zamarła, znów głośno nabierając powietrza, i na wpół świadomie przykryła jego dłoń swoją, póki było to instynktem, nie rozważaniem, czy życzył sobie dotyku zbrukanej dziewczyny. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej historię można było porównać do czegoś tak wielkiego, przerażającego. Czegoś, czego Jasper był codzienną częścią, tkwiąc w zakulisowym sercu ludzkich dramatów. Zaś myśl o tym, że został zaatakowany... Leonie poczuła złość związującą jej żołądek w supeł. Troska szarpnęła wnętrznościami, a ulga tym, że jednak nic mu się nie stało i że nadal z nią był, otępiała zmysły do tego stopnia, że na chwilę zapomniała o meritum. Nie wierzyła, że go to nie obchodziło, ale tak było. Na zawsze? Co, jeżeli pewnego dnia temat wróci i Prince jednak nią wzgardzi? Nie... Wybieganie w przyszłość, do której może nie dojść, marnotrawiło jej - ich - energię, podcinało skrzydła przyszłości. - Nie śmiałabym się do nich porównać - wychrypiała, kręcąc głową, a załzawione policzki odbiły światło poranka. Choć on to zrobił, więc czy miało to jakieś znaczenie? Nie liczyły się tylko jej przejścia, ale też to, w jaki sposób Jasper był w stanie do nich podejść i na nie spojrzeć, jemu przecież też nie było z tym łatwo. - Do ludzi, którzy przeżyli wojnę i którzy ją widzieli, jak ty - spojrzała na niego ze współczuciem. Obawiała się, że wizje albo sny nadal go katowały. - Tylko czasem myślę, że powinnam była... być odważniejsza. Wtedy. Jakoś ze sobą skończyć, zamiast tchórzyć i przeżywać... tak - zagryzła zęby, na granicy kolejnej salwy szlochu, jaka jednak utknęła za mostkiem, tętniąc tępym bólem. - Ale to tak silny instynkt, przetrwanie - szepnęła. Jasper miał rację, szybciej znalazł w niej punkt styczny z przeżyciami ofiar katastrof i walk, niż sama mogłaby to zrobić.
Kiwnąwszy głową na temat Helgi, zerknęła raz jednym kątem oka, raz drugim, jakby przeczuwała, że samo wypowiedzenie imienia psiny zmaterializuje ją obok, bo nie wiedziała, że półsenna przyjaciółka była obecnie zbyt zajęta wpatrywaniem się w zdystansowanego Puszka. Wówczas wróciła wzrokiem do twarzy Jaspera i wbrew poważnemu nastrojowi parsknęła pod nosem, wilgotnym od płaczu dźwiękiem. - Jego sympatię chyba trudno zdobyć, prawda? - zapytała, bo kuguchar przez cały wieczór nie zszedł z wysokościowego królestwa. Co gorsza - nie mogła przekupić go smaczkiem!
Znaczenie pytania o ojca i błogosławieństwo umknęło jej w pierwszym momencie, zajętej cichym śmiechem z poświęcenia i doczytania o rybach. Minęły dwie sekundy, nim pojęła, co to znaczyło, i jej policzki zapłonęły wręcz sinym rumieńcem, a wzrok uciekł, błądził wszędzie, tylko nie po twarzy Jaspera. Naprawdę wybiegał myślami tak daleko? Był tak bardzo gotowy do dotrzymania obietnicy, powierzonej dziś w jej dłonie? Prosił, by go hamowała, jeśli będzie trzeba, więc teraz powinna to zrobić, łagodnie odepchnąć plan jak wianek na wodzie, pozwolić sugestii udawać, że nie miała między nimi miejsca, jako wypadkowa zbyt długo tłumionych uczuć. Tak byłoby logicznie. - Cóż, ja... - zacięła się, skonfundowana, i odchrząknęła, próbując uzbroić się w chłodne podejście. - Tak sądzę - powiedziała jednak i zaczerwieniła się mocniej. Chciała tego. Ich historii wiedzionej przeznaczeniem, miłej i ślicznej jak z powieści. Chciała budzić się obok niego, przygotowywać mu kanapki do pracy, wieczorami chodzić na tańce i zwiedzić razem wszystkie brytyjskie biblioteki w poszukiwaniu najdziwniejszych książek. Chciała nudzić się z nim i przeżywać przygody u jego boku. - Kiedyś... - zastrzegła, bo to było bezpieczne - dość niedopowiedziane, a zarazem podobne do kolejnej obietnicy. Tym razem z jej strony.
- Jak miałeś się tego domyślić, skoro nic ci nie powiedziałam? - zakwestionowała. Jasper niczego nie zrobił źle, nie winiła go nawet za odseparowanie się od niej po wizjach, bo dyktował nim strach, obecny na tak wielu etapach jego życia - zresztą on i tak znalazł sposób na to, by nieświadomie uporać się z jej najgorszym lękiem. Popatrzyła na niego skruszona, gdy wracał myślami do zazdrości z kanapy i kąśliwej uwagi, która wbiła między nich płytką drzazgę; za którą on już wtedy się wstydził. - Przez chwilę tak myślałam - zdobyła się na szczerość, musnąwszy opuszkiem palec serdeczny u dłoni, na której powinna się znajdować obrączka. Wtedy uznała, że zdjął ją w imię zabawy, i do dziś nie umiała obwinić się za ulgę, poczutą, kiedy przyznał, że jego żona zmarła. - Ty byłeś jej wierny, a jednak to drażliwy temat... - powoli i ostrożnie zawiesiła te słowa w powietrzu, ni pytanie, ni stwierdzenie. Gdyby sytuacja między Prince'ami była klarowna, tym bardziej, skoro on dochowywał wierności, powinien móc rozmawiać o tym bez większych emocji, a jednak nie mógł. Czy Ingrid była aż tak podła, że to sprzeniewierzyła? Czy raczej wynikało to z osobnej historii, rodzinnej, przyjacielskiej, innej? Tak czy inaczej uśmiechnęła się delikatnie, dziękując łukiem warg za metaforyczne otwarcie przed nią drzwi jego mieszkania. - Właściwie zastanawiałam się, czy sam nie chciałbyś dostać drugiej pary kluczy do mnie... Wiesz, na wszelki wypadek. Gdybyś był w okolicy, a mnie by tam nie było - zaproponowała ze świeższym rumieńcem, nie wiedząc, że Jasper już wcześniej rozważał, kiedy nastąpi dobry moment na poruszenie tej kwestii w drugą stronę, i że tego nie zrobił, by jej nie spłoszyć. Zaskakujące, jak role potrafiły się odwracać. - Gwiazdy czasem kłamią - podsunęła delikatnie i sięgnęła do dłoni na swoich policzkach. Przesunęła je w stronę ust, by złożyć kilka pocałunków na kostkach Jaspera. Jego smutek łamał jej serce. - A czasem zamiast jednego marzenia, spełniają inne... - on był dla niej marzeniem, czymś do niedawna abstrakcyjnym, nieosiągalnym, niemal mitycznym, wymykającym się z rąk jak wiatr. - Nie przeszkadza mi to, Jase, jeśli się o to martwisz. Ale chciałeś tego? Dzieci? - spytała łagodnie, cisza i ciężar jego głosu wyprzedzały szybkość słów, wisiały wokół jego głowy jak szara chmura przygnębienia. Nie daj Merlinie sądził, że był przez to wybrakowany. Że nie był prawdziwym mężczyzną. Leonie nigdy by tak o nim nie pomyślała, uśmiechnięta lekko na wspomnienie ingrediencji. - Wypraszam sobie, w Londynie na pewno są gorsze, niż u mnie - rzuciła żartobliwie. Było w tym coś bardzo podobnego jemu samemu: w końcu Jasper też miał tendencję do krzesania humoru, kiedy temat stawał się trudny lub nieprzyjemny. - Kłamstwo, w ogóle nie cieszyłam się, że wracasz - wymamrotała z czułą zaczepnością. Na tym etapie wręcz z rozmysłem drwili z zasad gry.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#26
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-14-2025, 21:51
Nie był w stanie wyczytać z sarnich oczu Leonie wszystkich uczuć i obietnic, które nawet dla niej samej pozostawały niejasne; tak jak w sklepie nigdy nie był w stanie określić czy jego obecność płoszy czy cieszy dziewczynę—ale podświadomie czuł, że nie widzi w niej jedynie profesjonalnej obojętności i to mu wystarczyło. To, albo własne egoistyczne pragnienia. Widział delikatność z jaką obchodziła się z roślinami (nawet tak drapieżnymi jak diabelskie sidła) i sposób w jaki uśmiechała się gdy myślała, że nikt nie widzi (trudno było ją na tym przyłapać, ale gdy pierwszy raz to zrobił jej uśmiech przyśnił mu się wyraźniej, jak na dłoni; podlewała wtedy rośliny na czyimś balkonie i uśmiechała się szczerze—Jasper uparcie wziął to za zwykły sen i ani słowem nie zająknął się Mortiemu, nie chciał by to była wizja, bo w takiej wizji ta sympatyczna dziewczyna uśmiechałaby się do kogoś innego), i te drobne gesty uświadomiły mu, że po śmierci Ingrid wcale nie tęsknił ani za upojoną alkoholem namiętnością ani za wieczorami spędzonymi w cudzych mieszkaniach; choć nie potrafił zwerbalizować czego tak naprawdę mu brakowało. Niczego powtarzałby uparcie, albo pewności wobec losu siostry albo lepiej zaopatrzonej pracowni w szpitalu, a już na pewno czasu na rodzinne obiady i słuchanie o perfekcyjnych dzieciach perfekcyjnego Marcusa.
Nie był w stanie wyczytać nic konkretnego poza jej łzami i wstydem i paniką, które łamały mu serce i gotów byłby zostawić ten temat, wystarczyło, że Leonie w ogóle na niego spojrzała i słuchała i zaraz posłucha czegoś o tym, że nie muszą już nigdy do tego wracać—
—i się odezwała, już szukał wzniosłych, ale dyplomatycznych słów o tym, że wszyscy są na wojnie z mugolami; gdy kolejne jej słowa najpierw zmroziły mu krew w żyłach, a potem buchnęły gorącem do twarzy.
- Wtedy. - powtórzył głucho, łapiąc ją za ramiona; mocniej niż zamierzał choć próbował nie zrobić tego za mocno. Spanikowanym spojrzeniem odnalazł jej źrenice, szukając reakcji albo sygnałów alarmu; nie wiedział jeszcze jak zainterweniowałby w razie cienia podejrzeń, że wtedy mogło oznaczać teraz, ale pewnie od razu i gwałtownie. Ostudziło go nieco ciche i smutne potwierdzenie w jej wzroku, ale zaciśnięte usta i powstrzymywany szloch sprawiły, że coś w nim pękło. Ona naprawdę wierzyła w tamto wtedy. Strach zmieszał się ze smutkiem i złością—której nigdy nie czuł przy Leonie, ale teraz była zaskakująco intensywna. - Nie, nie, nie, jak możesz w ogóle tak myśleć... - w jego głosie zadźwięczała cicha pretensja, więc spróbował się poprawić  - myśleć, że inni tak myślą? - z umiarkowanym powodzeniem, nadal nie umiał zapanować nad emocjami - Gdyby jakikolwiek żołnierz uznawał to za honorowe wyjście po niewoli to zabrakłoby żołnierzy i o żadnym mężczyźnie nie myślanoby... tak - zaperzył się, ściągając brwi, choć przecież wiedział, że świat wyglądał nieco inaczej. Że mężczyzną nie wzgardzonoby w taki sposób jakiego obawiała się Leonie, ale że nawet oni popełniali w niewoli samobójstwa albo szli w bitwie na śmierć; i że inny czarodziej z łatwością mógłby pomyśleć o Leonie najgorsze rzeczy (czy ktoś tak zrobił, czy dlatego...? Na samą myśl zarumienił się jeszcze mocniej, wściekły), że jego własna rodzina myślała o Eileen najgorsze rzeczy. Ale kłamał z całą desperacją i całym przekonaniem, bo nie zasługiwała na to, by się tym zadręczać. - Przetrwanie wymaga odwagi, nie instynkt. A to, co błędnie uznajesz za odwagę, mugole pewnie zrobiliby i tak, bo jesteśmy z nimi na wojnie, do której Ministerstwo nie chce się przyznać. - gorycz splotła się z dawnymi i obecnymi ideałami, z myślą, że Ministerstwo wspierało mugolską armię i mianowało ministra-mugolaka gdy dziewczyny takie, jak Leonie myślały, że powinny umrzeć w imię... - Jesteś czarodziejką, nasz świat nie może tracić czarodziejek, a ciebie nie mogą stracić wszyscy, którzy cię kochają... - zapalał się dalej, choć dopiero pod koniec uderzyła go myśl, że właściwie nie wiedział wiele o jej świecie i bliskich. Też wydawała się samotna. Mówił za siebie, choć nawet nie wiedziałby, co by utracił (może życie, gdyby i tak wszedł we fruwokwiat niebędący fruwokwiatem) i ta bezsilność go złościła i przerażała. Nie znali się nawet, gdy potrzebowała bratniej duszy najmocniej. Zdjął dłonie z jej ramion, trochę zafrapowany, że może był zbyt intensywny. - Pozwól przynajmniej mi wierzyć w twoją odwagę, jeśli nie wierzysz w nią sama. - zakończył, zmuszając się do wzięcia oddechu, bo przestraszył się, że jego złość ją przestraszy. Uniósł jej rękę, obejmując przegub w miejscu, w którym znajdowały się poparzenia i przytknął lekko jej dłoń do własnych ust, czule i przepraszająco. Zostawimy to za sobą, obiecałby jej tu i teraz, ale przecież wiedział, że w niektóre noce będzie bała się samej jego obecności i dowiedział się, że bała się jego mieszkania. Z grzeczności będzie udawał, że tego nie widzi. Przed laty uciekłby od każdego obarczonego podobnymi emocjami, bo wtedy przeszkadzały mu nawet własne—wizja śmierci Ingrid budziła lęk tego, że znowu będzie jak z Severusem. Ale teraz było... inaczej.
- Sam nie rozumiem tego kuguchara. - uśmiechnął się blado, wciąż na granicy świadomości zaprzątnięty wyobrażeniem, w którym jakiś mugol nie tylko krzywdzi Leonie, ale jeszcze wmawia jej, że powinna nie żyć. Niby nie żałował tego, że znaleźli się razem na tańcach i w jej mieszkaniu; może gdyby nie to nadal krążyliby po różnych orbitach—ale wiedząc jak o sobie myślała, jednak trochę żałował. Że pozwolił się jej poczuć, jakby była tylko zabawą na jedną noc; że na wypadek gdyby nie była nim zainteresowana i tak chciał się z nią bawić przez jedną noc. Gdyby mógł cofnąć czas, chciałby jej zasygnalizować, że ją szanuje i może właśnie dlatego palnął tak o pytaniach dla jej ojca. Urwał i spojrzał baczniej na Leonie, ale jej rumieniec miał inną barwę niż wtedy gdy myślała o śmierci i uśmiechnął się mimowolnie szerzej, cieplej.
- Kiedyś. - powtórzył cicho, przesuwając dłonią po jej rozgrzanym policzku. Gdy będziesz gotowa - dodał w myślach, próbując nie zastanawiać się nad tym, czy taki moment nadejdzie; czy może zawsze bezpieczniej będzie czuła się w osobnych mieszkaniach.
- Nosiłem jeszcze żałobę, gdy się poznaliśmy. - wymamrotał, wyjaśnił, bo wiedział już, że Leonie widziała jego obrączkę. I najwyraźniej zapamiętała ten detal na tyle długo, by unikać jego wzroku w sklepie (i... odrzucić ten lęk na bok, gdy zaczęli się całować na parkiecie? Co to właściwie znaczyło?). Ironiczne, od lat spodziewał się śmierci Ingrid, a nie przygotował się nawet na to, by obrączkę zdjąć od razu, a nie dopiero wtedy kiedy mu się przypomni. Na nic się nie przygotował. - Zmarła w walentynki dwa lata temu. -  dodał i może zdradziły go te walentynki, a może wcześniejsza gorycz głosu, bo...
Zamrugał i przełknął ślinę, bo Leonie zabrzmiała jakby się domyśliła. Mógłby to zbyć, mógłby nawet milczeć i uśmiechnąć się przepraszająco, bo jej pytanie łatwo było uznać za stwierdzenie; a wstyd nadal go palił. Ale przed chwilą skonfrontował ją z jej wstydem. - Ja... - jak w ogóle zacząć? - wiedziałem, że nasze małżeństwo nie potrwa długo. To była jedna z nielicznych wyraźnych wizji jakie kiedykolwiek miałem. Próowałem ją ostrzec, ale zinterpretowałem to wszystko źle, miejsce i przyczynę i... - Merlinie, brzmiał jak wariat. - Nieważne, mówię to po prostu, żebyś wiedziała, że nie byłem wtedy dobrym mężem. I dość nieuważnym, dopiero po jej śmierci dowiedziałem się, że więcej uwagi okazał jej znajomy z pracy. Tylko dlatego, że byli wtedy razem. - spoglądał teraz na poręcz balkonu i na pustą doniczkę i migoczącą latarnię na ulicy, wszędzie indziej. - To już nieważne, zresztą to nawet nie boli skoro nie wiedziałem - samego siebie okłamywał jeszcze skuteczniej niż Leonie! - po prostu tamten - kolega, znajomy, Jasper ubierze to wszystko w dyplomatyczne słowa żeby nie martwić Leonie - skurwiel - ups? - też miał w domu żonę i małe dziecko, wiec to drażliwy temat. - urwał z lekkim rumieńcem, może prościej byłoby po prostu powiedzieć, że drażnią go zdrady bez tego całego monologu. Głos uwiązł mu w gardle, bo przecież nie chciał być teraz ani zły ani smutny; niespokojnie poszukał wzroku Leonie. W jego spojrzeniu odbiła się ulga, gdy orzekła, że jego niespełnione marzenie jej nie przeszkadza (próbując odepchnąć myśl, że może zacząć, może jeszcze nawet nie myślała o zakładaniu rodziny, a za kilka lat zrozumie, że z nim coś straciła), ale gardło ścisnęło mu się jeszcze mocniej, więc z mieszanką smutku i wzruszenia pokiwał tylko głową, nie będąc w stanie nawet wydusić, że to nic i że w zamian widział jak dorasta córka jego najlepszego przyjaciela. Tak, martwił się, że Leonie będzie to przeszkadzać. I tak, pragnął rodziny, beznadziejnie—może ludzie najmocniej pragnęli tego, co nie było zapisane w ich losie. Oparł czoło o czoło Leonie, słuchając jej lżejszych żartów, aż ostatnie wyznanie wykrzesało z jego ściśniętych ust triumfalny uśmiech.
- Prawda lub kłamstwo, robię wspaniałe śniadania. - obwieścił wyzywająco.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#27
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-14-2025, 23:28
Gwałtowna eksplozja oburzenia Jaspera wprawiła ją w osłupienie. Wypełniła kończyny żelazem, dźgnęła zakończenia nerwów impulsem elektrycznym, przez który najpierw drgnęła mocno, a potem zamarła, odruchowo marząc o tym, by stać się maleńką. Zniknąć, zejść mu z oczu, jeśli go zezłościła, nie narażać się na potencjalną krzywdę kryjącą się w męskiej nieobliczalności. Jasper na moment utracił własną twarz - stał się kimś innym, rozmazaną plamą, personifikacją strachu związanego z płcią, niż własną osobą, i potrzeba było wylewających się z niego słów, żeby myśli Leonie okrzepły z przerażenia. Mówił nękany desperacją, zdziczały od potrzeby wpojenia jej swojego zdrowszego spojrzenia, zlęknięty, co w końcu do niej dotarło. Jakby za moment miała rozsypać się w popiół w jego ramionach i zniknąć, wchłonięta przez buro-złoty blask promieni słońca. Przez myśl przemknęło jej pytanie, czy kiedyś stracił kogoś w ten sposób; czy zmierzył się z wiadomością o samobójstwie bliskiej osoby i wpadł w nieskończoną pętlę pytań, dlaczego i jak do tego doszło. Albo to strach przed śmiercią samą w sobie? Przed cudzym odejściem? Jeśli tak, nieświadomie podrażniła jego obawy jak wtedy w łazience.
- Nie chciałam cię zdenerwować... - szepnęła, dopiero gdy jego słowa przerodziły się w echo, którego pogłos docierał aż do ściśniętego serca. W tonie jej głosu wybrzmiał własny strach, który Leonie próbowała stłumić, a łatwiej było to zrobić, kiedy Jasper nie ściskał już jej ramion z taką natarczywością. Wstydziła się doprowadzenia go do wybuchu, wstydziła tego, że poczuł się zmuszony do wyszukania argumentów na to, by chciała żyć, zamiast od niego uciekać - tym razem w zimne objęcia śmierci. Rodzina, czarodziejska krew, wojenni ocaleńcy, odwaga... Wszystko to było rozpaczliwą próbą chwycenia się czegokolwiek, byle tylko ją powstrzymać. Poruszone łzy skapnęły z rzęs, jej dłoń zaś ujęła jego policzek. W porównaniu do wznieconego emocjami dotyku Jaspera, jej gest był łagodny, troskliwy, w pewnym sensie skruszony. - Naprawdę. Wiele razy tak myślałam, wiele razy wyrzucałam sobie, że nie potrafię siebie zakończyć, ale to... Od pewnego czasu czasu jest mi łatwiej. Dzięki tobie, Jase. To może brzmi ckliwie, jak wyznanie z romansidła dołączanego w małych tomikach do Czarownicy, ale tak jest - wyjaśniała cicho. Zamiast skupić się na sobie i powidoku traumy podrażnionej jego reakcją, Leonie wybierała skupienie się na nim, gładząc opuszkami chropawą skórę jego policzka. Nie chciała, by musiał każdego dnia zastanawiać się, czy jej demony powrócą i w końcu ją mu odbiorą. - Masz w sobie dużo życia. I czuję, że przez ciebie ja też je w sobie mam - nawet mimo czarnego welonu koszmarów, strachu i wspomnień, mimo brudu mieszkającego pod jej skórą. Uczył ją, jak widzieć piękno w prostych rzeczach, jak cieszyć się zwykłością wspólnie spędzanych chwil, jak doceniać upływające minuty, jak uśmiechać się mimo łez albo dreszczy. - Nie bój się - poprosiła łamliwym głosem, nie "nie złość się". W ferworze uczuć nie zdołała już poświęcić uwagi Puszkowi ani podpytać Jaspera o sposoby na zjednanie sobie jego sympatii, bo jedyne, o co naprawdę teraz dbała, to otoczenie go ciepłem i zmazanie z niego strachu.
A zarazem w goryczy jego złości znalazła coś nieśmiało pociągającego. Coś, co pozwoliło pewnej cząstce niej wierzyć, że Prince nie obróci tego przeciw niej, tylko przeciw ludziom, którzy spróbowaliby ją skrzywdzić. Z szeroko otwartymi oczami, ciskającymi gromy, wyglądał jak ktoś, kto własnoręcznie rozszarpałby każdego mugola, jaki by się do niej zbliżył. I chociaż inna część Leonie nadal powtarzała, że jego gniew był również zagrożeniem dla niej samej, spróbowała zobaczyć go właśnie w tym nowym świetle. W poczuciu, że on o nią zadba.
Znów ucałowała jego knykcie, pieczętując w ten sposób ich wspólne "kiedyś". Patrząc po tempie rozwijania się ich relacji, przeczuwała, że nie potrwa to długo, ale zarazem w przysiędze kryło się coś ostatecznego, coś świętszego niż ludzkie prawa. On zaś już raz poznał smak goryczy wystąpienia przeciwko tym wartościom; z niedowierzaniem i napięciem słuchała historii o zdradzie Ingrid, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej mogła żywić do tamtej kobiety jeszcze większe pretensje i niechęć, niż wcześniej. Co za podła dżdżownica.
- Wiedziałeś od początku? - podjęła ostrożnie, próbując to jakoś poskładać. Nie wyobrażała sobie takiego losu, nie zniosłaby tego: przylegania do niego jak teraz, z wiedzą, że Jasperowi pisane jest przedwczesne odejście. Poznanie go jako trupa w pompującym krew ciele, cieszącego się pożyczonym czasem. Przecież to musiało być potworne, jak powolne drążenie ostrzem noża w mięsie własnych pleców, jak pogrzebanie kogoś za życia. - Dlaczego w takim razie w ogóle się pobraliście? Przepraszam, jeśli za bardzo wściubiam nos, on od czegoś jest taki zadarty... Nie musisz mówić mi niczego, czego nie chcesz - przypomniała pokrzepiająco, wewnętrznie skołowana. Wspominał wcześniej o aranżowanym układzie, lecz to nie mieściło się jej w głowie, nie w obliczu rewelacji o pogodzeniu się z przeznaczeniem ostrzącym sobie kły na Ingrid. Jasper utknął w ciasnej i ciemnej pułapce, skazany na oczekiwanie na tę żałobną czerń, którą otrzymał wraz z obrączką. - Nieważne, jaki byłeś, i tak mi przykro, że doznaliście takiej nieuczciwości. Ty i kobieta, która czekała na niego w domu - Leonie nie miała pojęcia, jak bliską jej sercu osobą miała okazać się bezimienna jeszcze postać. Moira Sanderson, jej własna ciocia. Skryta dama, która ani razu nie zająknęła się o niegodziwości męża, tylko nadal dbała o jego dobre imię, podczas gdy on tak ją skrzywdził. Kryjąca w sobie fermentującą truciznę tajemnicy. - Prawda: ja nigdy ci tego nie zrobię - przysięgła, czując, że to ważne. Że budowanie siebie kosztem Ingrid to nie tylko konieczność, ale też pokrętna powinność. Pragnęła dać mu całą siebie, każdą cząsteczkę, z której była zbudowana; ofiarować mu się tak absolutnie, by wizja ich przeciw światu naprawdę się ziściła. Opory niepewności i ostrożności przecież tego nie zmieniały, jedynie dyktowały, że Leonie potrzebowała do nazwania uczuć - które i tak mu pokazywała - więcej czasu.
Uśmiechnęła się, a ciepło stykającej się skóry na czole złagodziło natężenie emocji. Rozważyła, czy nie byłoby mu wygodniej, gdyby zsunęła się z jego kolan z powrotem na ławkę, ale przyjemność jego bliskości przeważyła i Figg nie ruszyła się z miejsca. - Tak smaczne, jak świetną parzysz herbatę, pykostrąku - mruknęła z odbitą prowokacją. Pieczeń zeszłego wieczoru smakowała naprawdę dobrze, za to poranki musiały odzierać Jaspera ze zdolności kulinarnych i zwykle kończyło się na tym, że oboje jedli kanapki jej autorstwa niemal z ulgą. - Prawda lub kłamstwo, chciałabym przedstawić cię moim przyjaciołom - rzuciła impulsywnie. Może nie cioci, nie od razu; podejrzewała, że nie złapałby z Moirą wspólnego języka. - Przyjacielowi, który też jest jasnowidzem i który jest dla mnie cieplejszy od słońca. Dawnej przyjaciółce, z którą... może kiedyś znów mi się ułoży. I przyjacielowi, od czasów szkoły będącemu jak mój młodszy brat. Za to Orianę już znasz, więc przynajmniej to odpada - jej uśmiech poszerzył się, wręcz nabrał lisowatości. Mówiła szczerze: był dla Leonie tak ważny, że pragnęła pokazać mu kulisy swojego świata - nie tylko zielarskich zakamarków, ale też sieci łączących ją z innymi ludźmi. Ludźmi, którzy ją kochali i cierpieliby, gdyby odeszła, tak jak mówił.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#28
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-15-2025, 00:45
- Nie... - było sensu zaprzeczać, że się zdenerwował. Rzadko się denerwował, albo raczej rzadko sobie na to pozwalał; wciąż spychając swoje emocje gdzieś wgłąb, ale wyobrażenia martwej Leonie nie potrafił zignorować. I spokoju z jakim o tym mówiła, do licha... -... nie ty mnie zdenerwowałaś, ale to, że ten świat doprowadził cię w ogóle do takich myśli. - wyjaśnił spokojniej, ale jego głos wciąż zgrzytnął gdy mówił o tym świecie. - Świat, w którym ktoś mógł cię krzywdzić i w którym mówi się nam, że nie możemy nawet rzucać zaklęć na ulicach. - westchnął gorzko, zastanawiając się, czy gdyby mogli to byłoby inaczej. Nie w tym konkretnym przypadku, ale na większą skalę: może mugole baliby zbliżyć się do Leonie, może Eileen nie miałaby okazji żadnego poznać, może Severus spacerowałby po dzielnicy tak ciasno otoczonej zaklęciami obronnymi, że żadne gruzy by mu nie zagroziły, może, może, może...
Spróbował otrzeć łzę z jej policzka, tym razem nieśmiało i powoli, niezdarnie próbując odwzajemnić jej czuły dotyk—czasami, gdy leżeli razem w pościeli, delikatność przychodziła mu intuicyjnie i łatwo, ale nie teraz, gdy chciałby ją tylko przyciągnąć do siebie mocniej. - Przeraża mnie - znalazł odpowiednie słowo - że kiedykolwiek tak myślałaś, ty, tak utalentowana i piękna i odważna - nie miał na myśli tylko tamtego półrocza, samo obcowanie z niebezpiecznymi roślinami było przecież odważne - i że byłaś z tym sama, że musiałaś wstydzić się zdjąć przy mnie sukienkę... wiesz, że nie musisz, prawda? Niczego się wstydzić. - poprosił, mając na myśli tamto półrocze. - Niełatwo mną wstrząsnąć, Leonie - no chyba że przed chwilą! - leczyłem kiedyś pacjenta, który niechcący zaaplikował trującą maść na... wrażliwe miejsca. Podobno sprzedawano to jako cudowny środek na ich powiększenie. - oznajmił z pokerową twarzą, ale kąciki ust lekko mu zadrgały. I rozciągnęły się w cieniu uśmiechu, gdy zaczęła go uspokajać. Słowa przyjemnie łechtały ego, choć w głębi duszy wiedział, że to nie wystarczy, że kiełkujące uczucie nie może być jedynym lekiem.  - Cieszę się, że jest lepiej. - wymamrotał skromnie, ale potem uśmiechnął się łobuzersko. - I wzajemnie, wiesz? - zawahał się. Na trzy długie sekundy. - Wiesz, raz też miałem głupią myśl - wyznał, choć w tym momencie bolała go własna hipokryzja, bo faktycznie z pasją dopytywał Leonie o to jak mogła. - Że... jeśli diabelskie sidła miałyby się w zamian rzucić na ojca piątki dzieci albo jakieś dziecko, to może wcale nie znalazłem się w złym miejscu i w złym czasie. Ale po pierwsze to było głupie, bo nie wierzyłem przez kilkanaście sekund, że sobie z nimi poradzisz; a po drugie kupiłem Puszka i myśli minęły. - wypalił prędko, maskując ironią własne zakłopotanie i prawdziwy wydźwięk tej opowieści. - Nie będę się bał i ty też się nie bój. - poprosił z wdzięcznością, ciesząc się, że przegnała jego obawy. Również dla jej własnego dobra, pewnie nie byłaby zachwycona gdyby zaciągnął ją o wschodzie słońca do swojego magipsychiatry; on i jego rodzina też zresztą nie.
Pytanie o Ingrid zupełnie go skołowało, bo prawdę mówiąc nie zastanawiał się nigdy nad tym, czy mógł odmówić rodzicom.
- Ja... - i to zaskoczenie odmalowało się na jego minie, naprawdę tego nie rozważał. -... i tak wiedziałem, że to się zdarzy, niezależnie od ślubu ze mną. Rzadko mam pewność, właściwie prawie wcale, ale wtedy wiedziałem. - wytłumaczył z zakłopotaniem, zastanawiając się, czy Leonie myśli, że w jakiś sposób skazał żonę na śmierć. Widząc jej minę zrozumiał jednak, że wcale nie o to pytała. - A między naszymi rodzinam wszystko było już ustalone i chyba... nie znalazłem żadnego innego argumentu na "nie". - chciał wtrącić, że był wtedy bardzo młody, ale był dokładnie w wieku Leonie, a ona zdawała się rozumieć pewne kwestie (na przykład asertywność) lepiej. Pokiwał powoli głową, a pomimo urażonej dumy kolejna prawda znaczyła dla niego dziwnie mniej niż wcześniejsze zapewnienia Leonie—to ich wyczekiwał z gorączkową mieszanką strachu i irytacji, bo...
... Wiem, że nie. - dotarło do niego z uśmiechem. Może to było naiwne, biorąc pod uwagę, że po Ingrid też nie spodziewał się niczego takiego; ale odkąd obiecali sobie zobowiązanie i zrozumiał, że Leonie wcale nie spędza każdej nocy w tanecznym klubie to nawet przez moment nie obawiał się takiego zwrotu okoliczności. Były różne, jak lód i słońce, i to co było między nimi też było bardzo różne. Nie był pewien, jak jej to wyjasnić, jak bardzo jest wyjątkowa i czuła, ale może nie chciał, nie teraz gdy wisiały między nimi powidoki dawnych zadr. W zamian nachylił się do delikatnego pocałunku, a potem żartobliwie trącił Leonie nosem w nos. - Nieprawda, zwykle śpieszę się do pracy, ale dzisiaj mam czas i zrobię dobre śniadanie. - uparł się. - Prawda, chętnie ich spotkam. Znasz Atticusa? - przechylił lekko głowę, nie wiedział, że Leonie przyjaźni się z Orianą. Ups. Cóż. Może usłyszy o niej inne rzeczy niż od Lestrange'a, prawdę mówiąc obiektywniejsza perspektywa mu się przyda do zrozumienia... tej pary. - Też przyjaźnię się z jasnowidzem, wiesz? Wierzy w przeczucia mocniej niż ja i próbował mi wmówić, że pójście na tańce to przeznaczenie. - uśmiechnął się łobuzersko. - Może miał rację. - płynnie przeszedł z anegdoty we flirt, choć względem optymistycznych interpretacji Mortiego miewał mieszane uczucia odkąd Dunham wyprorokował mu nowe życie i ostatni raz podsycił wygasłą już nadzieję. - Prawda, chętnie... wezmę twoje klucze i jeśli miałabyś czas... mam długi dyżur pojutrze. Mogłabyś wziąć moje drugie klucze i rozejrzeć się tu... wiesz, sama. Na spokojnie. - zaproponował cicho.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#29
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-15-2025, 11:54
Zmartwienie odbiło się na jej twarzy, gdy poczucie niesprawiedliwości i gniewu na cały świat wylewało się z Jaspera. Chciałaby móc znaleźć w nim zbite węzły złości i jakoś je złagodzić, ochłodzić ich płomień... Ale on mówił dalej i jedyne, na co było ją stać, to uronienie kilku świeżych łez. Utalentowana. Piękna. Odważna. Niemożliwe. Nierealne. Obce. Gruzowisko własnej wartości niczym nie przypominało tego, w jaki sposób Jasper na nią patrzył, jak widział w niej to, w co sama Leonie od dawna nie wierzyła. Uśmiechnęła się smutno, nie mogąc zapanować nad lekkim drżeniem warg, które z trudem przytrzymywały w środku nowy zryw szlochu, i zamiast odpowiedzieć, gładziła jego twarz i szyję dłońmi z całą miłością, na jaką było ją stać. Nie ufała swojemu głosowi. Zresztą chyba nie chciała nawet słuchać teraz samej siebie. Liczyło się wyznanie Jaspera, jego intensywne, pełne obawy i sprzeciwu wobec losu słowa, które uderzały w jej skarlałą samoświadomość, budząc w niej życie. Przez długi czas czuła się pustą skorupą. Czymś, co porusza się machinalnie, bo musi, ale czemu brakowało duszy. Tymczasem on znalazł w niej ledwo tlące się ogniki siły i podsycał je, podlewał jak przywracaną do zdrowia roślinę, wyczekując pierwszych zielonych liści kiełkujących z wysuszonej łodygi. Delikatnie pokiwała głową w kwestii wstydu, mówił jej o tym wcześniej, dał temu dowód pocałunkami składanymi na jej bliznach i czułym dotykiem na ciele, które kogoś innego mogłoby obrzydzić, ale nie jego. I próbowała mu wierzyć, miękła w poczuciu bezpieczeństwa u jego boku, odsłaniając te części siebie, których nie widział nikt inny. - Już nie jestem - zaryzykowała odezwanie się, szczelnie otulając jego policzek dłonią, aż opuszki palców osiadły na skroni. Jej głos zabrzmiał wyżej niż zwykle, nadal graniczył z płaczem. - Sama - z nim wszystko okazywało się łatwiejsze, prywatnym błogosławieństwem było to, że mogli leczyć siebie nawzajem, szukać połamanego szkła wbitego w duszę i powoli wyjmować każdy ostry fragment, wiedząc, że w miejscu rany zostanie blizna, ale przynajmniej się nie rozjątrzy.
Leonie parsknęła nieoczekiwanym śmiechem; Merlinie, na pewno nie spodziewała się usłyszeć teraz o pacjencie z chorobą weneryczną spowodowaną jakąś dziwną substancją, ale powinna była pamiętać, że Jasper ma talent do wplatania humoru w powagę, równoważenia ich skal. Nadal walczyła z odzyskaniem kontroli nad głosem, więc tylko pokręciła pobłażliwie głową, po czym jej uśmiech zbladł, a szok i troska na nowo zakradły się do mimiki. Mówił o tamtych diabelskich sidłach. Pamiętała, że stał wówczas z pustym spojrzeniem, w bezruchu, jak gdyby pogodzony z sytuacją, w której każdy inny człowiek uniósłby się strachem. - To była moja wina - przypomniała im obojgu gorzko, wyrzuty sumienia zainfekowały spojrzenie. - Nie zabezpieczyłam ich. Naraziłam cię na takie myśli, a przecież twoje życie nie jest mniej warte od życia dziecka. Ani żadnego ojca. Mówiłam to już i nie jestem też obiektywna, wiem, ale leczysz ludzi, Jase. Nie tylko jako uzdrowiciel, ale jako człowiek, przyjaciel. Jako mój Jasper Prince. Nie moglibyśmy policzyć istnień, które uratowałeś. A gdybyś wtedy... gdyby stała ci się krzywda... Dobrze, że kupiłeś Puszka - Leonie poczuła się podobnie jak on - przestraszona samą perspektywą jego utraty.
Z długim oddechem pokiwała głową; nie umiała obiecać, że nie będzie się bać, ale skoro on właśnie to jej przyrzekał, postanowiła spróbować, podciągając kąciki ust w górę.
- Co to znaczy "nie znalazłem argumentu na nie"? Przecież aranżowane małżeństwa są głupie i powinny były dawno temu odejść do lamusa. Ktoś to jeszcze praktykuje? A czym to się różni od handlu swoimi dziećmi? - zauważyła cicho, może trochę zbyt stanowczo, zbyt zazdrośnie, z odrobinę wydętymi policzkami. Rodzinne zobowiązania zmusiły go do złożenia przysięgi kobiecie, która praktycznie od pierwszego spotkania była już martwa? Dlaczego pozwolił najbliższym wmanewrować samego siebie w taki układ? Poczuła urazę do rodziców Jaspera, choć nawet ich nie znała. Puścili własne dziecko do ołtarza, bo tak było im wygodnie. - Nie zasłużyła na ciebie - uznała, sądząc, że brzmi spokojnie, ale zarówno ton głosu, jak i czerwone rumieńce na policzkach twierdziły co innego. Gdyby ona była na miejscu Ingrid, kochałaby go niezależnie od wszystkiego. Nie zdradziłaby go. Nie uciekłaby w ramiona innego mężczyzny, tylko jakimś cudem znalazłaby drogę do niego, przez ciernie przepowiedni i oschłości. Prawie nie zauważyła, kiedy afekt przejął nad nią kontrolę: w jednej chwili spoczywała na kolanach Jaspera w bezruchu, a w drugiej przyciskała usta do jego ust i z zaskakującą zaborczością szukała jego języka, zachęcona jego zaufaniem w to, że nie powtórzą losu jego małżeństwa. Tak się nie stanie.
Intensywność w końcu opadła, więc potem delikatny pocałunek, który złożył na jej ustach, przypominał słodki deser. Nie mogła się nie uśmiechnąć, nie mogła nie poczuć, jak ciepło życia rozchodzi się po jej ciele dzięki niemu, nie mogła nie uznać tej chwili za piękną. A nawet nie zwróciła uwagi na wschód słońca. - W porządku, udowodnij to - zachichotała wobec jego postanowienia, zapewne chodziło o męską dumę, albo może o dumę alchemika, który wedle wszelkiej logiki powinien radzić sobie w kuchni nienagannie. - Tylko ze spotkania i z opowieści Oriany. Od dawna się przyjaźnicie? - podjęła temat Atticusa. Opowiadali o wspólnej wojennej przeszłości w towarzystwie Akolitów, dziś Jasper wspomniał o wspólnym opatrywaniu wojennych bohaterów, ich historia musiała więc sięgać wielu lat wstecz. - To było przeznaczenie. Zwykle rzadko chodzę do tamtego klubu, ale wtedy do niego skręciłam tylko dlatego, że był bliżej - stwierdziła wesoło, bo dziś naprawdę w to wierzyła. Znaleźli się w dobrym miejscu i dobrym czasie, wreszcie poza sztywnymi ścianami sklepu, otoczeni muzyką i nicią Mojr. - Niby z jakiego innego powodu wybrałeś wtedy Cardiff, nie Londyn? - podsunęła jeszcze dla udowodnienia tezy, pogodnie, lisio, bo nie miała pojęcia, jak ciężki sekret krył się za jego odwiedzinami w różnych częściach kraju. Nie tylko szukał szansy na zobaczenie Leonie, ale gonił też cień Eileen. - Naprawdę? - szeroko otworzyła oczy, poruszona potem jego propozycją, i zerknęła przez okno do wnętrza mieszkania. Zaciągnięte do połowy zasłony nie pozwalały jej dojrzeć zbyt wielu szczegółów sypialni, widziała część łóżka z rozkopaną pościelą i regał z książkami. Szperanie w jego rzeczach nie było chyba do końca w porządku, ale jeśli pozwalał jej na to sam gospodarz? - Dobrze, ja... Chętnie. Niczego nie poprzestawiam - obiecała, to byłoby zbyt wielką ingerencją w jego przestrzeń, w której przecież nie chciała się panoszyć. - Tylko czy Puszek nie będzie się bał? - szczególnie jeśli wzięłaby ze sobą Helgę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): « Wstecz 1 2 3


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.