• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Domostwa > Cardiff, Moorland Road 14/7 > Sypialnia
Sypialnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-12-2025, 11:42

Sypialnia
Niewielkich rozmiarów pomieszczenie o ceglanych ścianach i lekkich zasłonach o ciemnym kolorze, przesiąknięte zapachem kwiatów suszących się na sznurach przeciągniętych pod sufitem. Zasłane kocami dwuosobowe łóżko sąsiaduje z oknami oplecionymi bujną zielenią doniczkowych roślin, lgnących do paciorków światła słonecznego. Drewniane meble, stare, wysłużone i nieco surowe, utrzymane w tonacji ciemnego drewna, pasują do spokojnego charakteru flory, której zieleń dominuje nad całym pokojem. Po przeciwległej stronie łóżka stoi niewielka szafa, w której spoczywają transmutacyjnie pomniejszone ubrania, a obok niej natknąć się można na wiecznie rozkopane psie legowisko.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4
Odpowiedz
Odpowiedz
#31
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-01-2025, 21:08
Poruszyła się w jego objęciach, jakby delikatnym ruchem i poprawieniem pozycji próbowała pozbyć się dyskomfortu obudzonego pytaniem. Jego ciepło i bliskość zazwyczaj wystarczały, żeby wydostać ją z cierni, ale nigdy wcześniej nie rozmawiali o przeszłości aż tak otwarcie. Nigdy wcześniej nie rzucała światła na szczegóły. I gdyby nie to, że przy nim czuła się bezpiecznie, bo na to zapracował, żadne słowo pewnie nie przeszłoby jej przez gardło; a on udowadniał, że jej wyobrażenie o ucieczce z obrzydzeniem przez każdego, kto usłyszy o jej przejściach, było mylne. Jasper tego nie zrobił. Dawał jej oparcie, nie oceniał, nie uznał, że zasłużyła na to, co ją spotkało; że to sprowokowała. Pomagał nieść ciężar wspomnień, przekładając jego część na własne barki. Leonie miała nadzieję, że nie wynikało to wyłącznie z pełnionego przez niego zawodu, nie chciała w niego wątpić, zastanawiać się, ile wyrozumiałości wziął z profesjonalnego szkolenia, a ile ze zdolności serca. Coś podpowiadało jej zresztą, że może zdołałby okłamać ją za pomocą słów, ale nie żarliwością gestów; nie tym, jak mocno zamykał ją w swoich ramionach i jak nie pozwalał niczemu prześlizgnąć się przez mur, którym się dla niej stał.
- Nie - sprostowała szeptem. Do tamtej pory nie wierzyła, że w jednym ciele mogło mieszkać tyle zła, nie była nawet negatywnie nastawiona do mugoli, aż wszystkie elementy jej światopoglądu zostały zburzone. A z ich gruzów powstało coś nowego. - Był tylko on - wydusiła, przez moment wierząc, że zdoła wypowiedzieć imię Colina na głos, tym razem świadomie, z intencją, ale zgłoski utknęły w jej przełyku, zaczepiły się o struny głosowe i nie wspięły się na powierzchnię. - Nie podzieliłby się. W przyszłości, którą sobie wymyślił, nie było miejsca na innego mężczyznę - Leonie skrzywiła się z odrazą i wstydem. Powinna zatrzymać detale historii dla siebie, zamiast zakażać relację z Jasperem widmem występków dawnego oprawcy, ale miała poczucie, że przy nim… wreszcie może spisać swój własny testament, opowiedzieć o dziewczynie, która obudziła się w piwnicy naga i obolała, odcięta od świata. Gdyby umarła w tamtym miejscu, nigdy nie poznałaby Prince’a - a z drugiej strony gdyby tam nie utknęła, pewnie również by go nie poznała. Nie poznaliby się w Sennym Fruwokwiecie. Spotkałby tam na inną ekspedientkę, wszedłby w inne diabelskie sidła, pozwoliłby innym dłoniom oswobodzić się od kłopotu i niebezpieczeństwa, tańczyłby do innej melodii, dotykałby innego ciała na innej kanapie… Przełknęła cierpkość tej myśli. Może taka była cena. Może to, co ją spotkało, było konieczne, żeby dziś mogła wtulać się w jego pierś, czuć pod sobą bicie jego serca i słuchać rozsądnego poglądu o niemagicznych. - Boję się, że pociągną nas za sobą, zanim wypełnimy wizję Grindelwalda - westchnęła cicho na wspomnienie o tym, z jakim uporem mugole dążyli do autodestrukcji. Obawiała się, że jego pociągną za sobą. Że ich wewnętrzne niesnaski uderzą w Jaspera rykoszetem i stanie mu się krzywda, że jej go odbiorą. Nie mogła znieść odzywającego się w żołądku strachu, dlatego przycisnęła się do niego niemal z desperacją, jakby chciała na zawsze zamknąć ich w tej chwili. Tej bliskości.
Na szczęście nadal potrafili się uśmiechać, mimo że ołowiana chmura wisząca w powietrzu nie zniknęła, jedynie przyćmiona pocałunkami, gamą dwóch języków ścierających się ze sobą w coraz bardziej rozpaczliwym tandemie, w poszukiwaniu ukojenia w sobie nawzajem, w płytkości oddechów i rumieńcach rozlewanych na policzkach. Czuła, że jeszcze chwila, a z głowy Jaspera wywietrzeją wszystkie myśli i sama również mogłaby na dobre zatracić się w uniesieniu, ale pozostawało coś, co nie dawało jej spokoju. Inny temat, równie ważny, niezogniskowany na samej przeszłości, a - jak się okazywało - rzutujący na przyszłość. Już miała wcisnąć palce w jego bok i znaleźć nimi wrażliwą miękkość ciała pod żebrami w karze za to, że nagle zgrywał amnezję w typowo męsko-sprytny sposób, nim Prince opowiedział o swojej perspektywie. - To nie to samo, co zwykłe bycie miłym - zaoponowała uparcie, bo tak, zauważyła, jak ciepły i dobry miał charakter, ale tamtego dnia patrzył na klientkę sklepu z urokiem, którym oplatał ją jak pajęczyną. Musiał wiedzieć, jak na nią oddziaływał, nie było innej możliwości, a co gorsza: tamtej kobiecie się to podobało. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, jak blisko był wtedy bycia wepchniętym w diabelskie sidła, ale akurat nie miała ich na stanie.
Zawahała się, emocje bezwiednie ostygły na jej twarzy, kiedy wspomniał o ucieczce. Nie chodziło mu o to, o czym pomyślała, ale nie zmieniało to faktu, że nieświadomie podrażnił ranę i Leonie lekko skuliła się w sobie. A przecież to dobrze o nim świadczyło - nie chciał jej nagabywać ani przekraczać granic, bo był dżentelmenem, nie zagrożeniem. - Zawsze wierzyłam, że uzdrowiciele rodzą się z czymś w rodzaju intuicji, wiesz? Podświadomie wyczuwają w swoim otoczeniu ludzi… w jakiś sposób skrzywdzonych. Ranami, których nie widać. I że to cecha uzdrowicieli, którzy nie wybrali swojego zawodu, tylko zawód wybrał ich. Ty to w sobie masz - oznajmiła miękko, bo tak, rozumiała, co próbował jej powiedzieć, zagubiony i nieco chaotyczny, zbyt spontaniczny, żeby słowa wypadły harmonijnie. Zamiast na siłę wzniecać zainteresowanie, dbał o jej komfort, o nią, choć na pewno łatwiej byłoby mu nigdy nie wrócić do Sennego Fruwokwiatu, żeby nie dręczyć się spotkaniami z dziewczyną, która jego zdaniem mogła go unikać albo wręcz za nim nie przepadać. Wytrwał jednak. Wracał do niej, zatrzymując się przed linią stosowności, i nie próbował dalej jej forsować.
Leonie popatrzyła na ich dłonie, splecione dotykiem Jaspera, po czym zastygła w oczekiwaniu i uwadze, kiedy zdobył się na odwagę, by przyznać się do bycia wdowcem. Przez kilka sekund bała się, że zobaczy w jego oczach skrzenie tęsknoty za żoną, że usłyszy o stracie wielkiej i niezastąpionej miłości, o wspaniałej kobiecie, której nikt nie dorówna… - Nie umiem powiedzieć, że jest mi przykro - wyznała, wyraźnie zawstydzona egoizmem takiej reakcji. Przy Colinie kłamała, by był z niej zadowolony, ale przy Jasperze nie chciała podążać tą drogą. - Przez to, że los pozwolił nam się spotkać, kiedy… jej już nie było. Ale żałuję, że musiałeś kogoś stracić - uniosła drugą dłoń do jego policzka i pogładziła opuszkami szorstkawą skórę. - Kochałeś ją? - zapytała, zanim zrozumiałaby, że chyba woli nie znać odpowiedzi. Nie miała prawa zazdrościć zmarłej kobiecie, nie miała prawa gniewać się na nią za to, że miała przy sobie Jaspera może przez całe lata; jak w ogóle mogła? Jego wahanie zaś powiedziało więcej, niż słowa. Temat dzieci musiał być trudny, nieprzepracowany; może stała za tym jakaś tragedia? Poronienia, gorycz, wzajemne wyrzuty, odsuwanie się od siebie, niezrozumienie, czemu los obdziela ludzi szczęściem tak nierówno. - Nie mogę wyczytać z twojej twarzy, czy byłeś wtedy szczęśliwy - szepnęła, patrząc mu w oczy. Mógł przecież być, niezależnie od bezdzietności. Mógł kochać Ingrid Prince do szaleństwa. Nie mam zobowiązań. Zależy mi na tobie. Czuła echo tych słów w stukocie swojego serca. - Ja… nie wiem, czy nie dopowiadam sobie teraz za wiele - opuściła dłoń, nadal czując na opuszkach ciepło jego policzka. Już dwa razy powtórzył, że była dla niego ważna, teraz podkreślił swoją wolność, ale Leonie bała się widzieć w jego słowach pytania o to, czy mogliby być dla siebie wzajemnym zobowiązaniem. Bała się mieć tę nadzieję. Bo co, jeśli nie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#32
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:15
W pierwszej chwili z ulgą wplótł dłoń w ciemne włosy Leonie, nie było nikogo jeszcze, nie było nikogo żywego. Mógł odstawić na bok troskę o to, czy wciąż z lękiem oglądała się przez ramię—może tak, ale strach nie miał w takim razie konkretnej twarzy, poza wspomnieniem ducha—oraz własne ciemne myśli, bo jakaś jego część od razu zgodziła się z Leonie w kwestii tego, że zasługiwali na śmierć. Nie wszyscy mugole, ale ci, którzy jej to zrobili. Tobias Snape, choć na jego winę nie miał jeszcze dowodów innych niż własne koszmary i cierpienie swojej rodziny.
W drugiej chwili z goryczą zdał sobie sprawę, że choć z pozoru przywykł do niemożliwych prób szukania całości i strzępów logiki w chaotycznych poszlakach z własnych wizji i snów—to jednak jego wyobraźnia wciąż kiepsko radziła sobie z lukami, na jawie jeszcze gorzej niż w koszmarach, a Leonie odsłaniała swoją prawdę równie powoli i chaotycznie jak jego sny. Zdołał już wymyślić i odrzucić kilka scenariuszy, dziś dopisał do tego prawdziwego nowe elementy—teraz mówiła o przyszłości i obsesji, we śnie krzyczała o jakimś zamknięciu…
Najgorsze było to, że potrafiłby pociągnąć ją za język. Robił to od lat, ludzie się przed nim otwierali, a on umiał poruszyć ich czułe struny. Udało mu się, do cholery, z milczącym i nieufnym aurorem.
Potrafiłby, chyba chciałby, ale nie był pewien czy powinien.
- Mamy magię, nie zniszczyli czarodziejów przez wieki. - spróbował uspokoić Leonie, gdy wtuliła się w niego mocniej. Poruszył się lekko, by móc położyć dłoń na jej policzku i spojrzeć jej w oczy. Zdławił pytania o zamknięcie i o to, czy pomogłoby jej otworzenie okna, zamiast dociekań wybierając własną prawdę: - Cieszę się, że tu jesteś[b] - ze mną, innym mężczyzną, dodał w myślach z dziecinną satysfakcją (choć jego zasługi nie było w tym żadnej) [b]- a on nie. - prawdę żałośnie wręcz prostolinijną, i to druga część zdania wybrzmiała mocniej, bo założył, że to nad nią i nad jego reakcją Leonie może się zastanawiać (czy go zabiła, w samoobronie?). Radość z tego, że wyszła z tamtej sytuacji (względnie) cała uznawał za oczywistą oczywistość, nie mając nawet pojęcia, że sama Leonie mogła zmagać się z własnymi wątpliwościami. Wspomnienie sklepu—w myślach Jaspera zawsze przytulnego i ciepłego, choć sama Leonie bywała chłodna, zwłaszcza gdy rozmawiał z innymi klientkami—szybko przepędziło powidoki koszmarów, zdołał nawet uśmiechnąć się przekornie zanim zrozumiał, że chyba naprawdę była zazdrosna i przeszedł do wyjaśnień.
A potem roześmiał się szczerze i nie mogąc tego opanować, choć jej słowa o uzdrowicielach były takie szczere i miłe i
—zabawne.
- Czyli miałaś szczęście nie spotkać na swojej drodze moich znajomych? - roześmiał się, w pierwszej chwili mając przed oczyma Moirę Sanderson (o jej mężu bardzo próbował nie myśleć, zwłaszcza w zestawieniu z Leonie; jeszcze uznałaby, że urodził się z lepszą intuicją i zawód go wybrał, w dodatku urodził się by być chirurgiem, a Adam uśmiechnąłby się w ten swój szczurzy sposób—właściwie jak młode dziewczyny lubił Sanderson, skoro wybrał Moirę?), której chłodu i konkretnego sposobu bycia Leonie na pewno by się przestraszyła (w zapale skojarzeń nie zwrócił uwagi na to, że gdy opowiadał w sklepie o uprawie mięty to coś w minie Leonie było szalenie podobnego do miny Moiry…). - Najzdolniejszy magipsychiatra jakiego znam jest tak złośliwy, że czasem boję się o jego pacjentów. To dobry człowiek, ale wkurzający. - przewrócił oczyma. Niegrzecznie byłoby zakładać, że jest tak samo wkurzający w gabinecie, ale z powodu nieporozumienia z Eileen Jasper miał przykrość być w jego gabinecie (cóż, innego gabinetu by nie wybrał, sam fakt, że powinien ujmował jego dumie) i zirytowało go to stokroć bardziej niż spotkania towarzyskie. - Urodziłem się w rodzinie alchemików, nie uzdrowicieli. - odpowiedział pogodnie, choć wymijająco. W rodzinie ludzi nawykłych do ciężkiej pracy i ewidentnie nienawykłych do komplementów. - To nie było to, Leonie, po prostu nie chciałem się narzucać. - dodał łagodniej, bo się z nią nie zgadzał. Właśnie w tym tkwił jego zdaniem problem, nijak nie wyczuł—przynajmniej nie świadomie, że za jej nieśmiałością kryła się krzywda. Ani nie zwrócił na nią uwagi bo była skrzywdzona. Była bardzo ładna i spokojna, gdy zdejmowała z niego diabelskie sidła, a w swojej konfuzji pomyślał wtedy, że część czułości jaką miała dla morderczych pęt mogłaby być przeznaczona dla niego. Nie było tak, ale lubił patrzeć jak ciepło i łagodnie mówiła do kwiatów. - Dlatego spytałem, kiedy… to było. - przyznał, momentalnie poważniejąc. - Bałem się, że miesiącami tkwiłaś za ladą sklepu, a potem znajdowałaś się w koszmarze i nikt łącznie ze mną nie zauważył, że potrzebujesz pomocy. - wyznał cicho, teraz obejmując ją w dole pleców. Teraz wiedział już, że zyskała na nich blizny wcześniej, ale przez chwilę naprawdę lękał się, że zza lady wracała do jakiegoś psychopaty—nie byłoby to niemożliwe.
Uśmiechnął się, bo też cieszył się szczerze, że poznali się z Leonie wtedy; a nie wtedy gdy pomimo martwego małżeństwa wciąż kierował się głupią lojalnością (z perspektywy czasu chyba tej lojalności nie żałował, bo nie chciałby brzydzić się samym sobą, ale zaczynał żałować ilekroć przypominał sobie o Sandersonie). I już byłoby dobrze, gdy nagle wyrwało się jej pytanie, o którym od bardzo dawna nie myślał—i które miał odwagę zadać mu chyba tylko Mortie, choć innymi słowami.
Ale Mortie wiedział o nim najbardziej wstydliwe rzeczy, a Leonie nie. Mortie wiedział, że niemożliwe było pokochać kogoś, kogo poznało się od wizji śmierci. Jasper spoważniał i zawahał się, nie mając pojęcia jak to wyjaśnić—miłość byłaby nieprawdą, ale prawda bez kontekstu (i właściwie nawet z nim) zdawała się bezduszna i okrutna; a coś co mogłoby tą prawdę usprawiedliwić było żałosne i upokarzające (był tak zagubiony, że właściwie nie miał pojęcia czy myśli teraz o jasnowidzeniu czy o Sandersonie, chyba o jednym i drugim). Leonie ewidentnie zauważyła to zagubienie, a jej słowa otrząsnęły go z paraliżu decyzyjnego—choć zarazem w jego oczach odbiła się kolejna fala dezorientacji.
Nie miał pojęcia, czy był wtedy szczęśliwy.
- Byliśmy zaaranżowanym małżeństwem. - odpowiedział, chyba nieco zbyt formalnie. - Pochodziła z czystokrwistej rodziny, której interesy były zbieżne z interesami mojej. Zwykle w takich małżeństwach też rodzi się miłość - stwierdził z pragmatyzmem kogoś, kto nigdy świadomie nie porównał miłości romantycznej do tej wypracowanej z szacunku i przyjaźni (i łączącej jego rodziców oraz, jak mu się zdawało, Marcusa i jego żonę—ale właściwie świadomie nie interesował się życiem Marcusa) -ale najwyraźniej nie w naszym przypadku. - zakończył bardzo oględnie, aż Leonie cofnęła dłoń. Najwyraźniej świetnie mu poszło. Impulsywnie złapał ją za rękę i równie impulsywnie ją pocałował, jakby to mogło powiedzieć więcej od słów i wynagrodzić te niewłaściwe. Może mogło, bo cofnął głowę w zdecydowanie lepszym i szelmowskim humorze, flirciarsko przekonany, że czułość i wpleciona weń namiętność rozwiały jej wątpliwości. - To powiedz, co sobie dopowiadasz. - z uśmiechem sprowokował wcześniejszy temat, biorąc to za ciąg dalszy flirtu, bo naprawdę sądził, że pomimo pewnych potknięć związanych z opisaniem relacji z Ingrid wyraził się jasno—i naprawdę przegapił fakt, że rumieniec na twarzy Leonie znów był wyrazem strachu, a nie nadziei lub nieśmiałości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#33
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:56
Lubiła czuć jego palce w swoich włosach; lubiła, kiedy w chwilach uniesień nawijał kosmyki na paliczki i pociągał za nie delikatnie, chcąc by odchyliła głowę, podkreśliła linię szyi i podarowała mu płótno, na którym mógł malować ślady swoich pocałunków. Teraz gest ten był po prostu ciepły. Opiekuńczy, zmartwiony, może skropiony desperacją - by losowi było trudno ich od siebie rozdzielić. Wtuliła się też w ciepło dłoni Jaspera ułożonej na policzku i zrobiła to tak ufnie, że powinno ją to przerazić. Lgnęła do niego. Bez wytchnienia, bez zastanowienia. Nienasycona bliskością, jego zapachem, nawet jego spojrzeniem, nienasycona intensywnością uczuć. Bo gdy tak otwarcie cieszył się z jej przeżycia, niemal czuła to samo co on; u boku Jaspera znoszenie rzeczywistości było łatwiejsze, niż przedtem, tym bardziej, że wielu tajemnic nie musiała już ukrywać. Wysłuchał, zrozumiał, złamał ciążącą na niej klątwę i chyba… chyba naprawdę powinna bać się tego, jak bardzo przywiązała się do niego w krótkim czasie. Zamiast odpowiedzieć, sięgnęła do jego ust - najpierw opuszką palca wskazującego obrysowując ich kształt, by następnie wychylić się na łóżku i złożyć na nich delikatny i wdzięczny pocałunek.
Słyszeć to wszystko to jak wreszcie zderzyć się z ziemią po zbyt długim spadaniu w eter. Nie należał do jej rodziny, nie musiał tak mówić, i przez to Leonie impulsywnie zaufała jego słowom bardziej, niż zapewnieniom krewnych.
Zalążek uśmiechu rozkwitł w rozbawieniu jego zdaniem na temat mungowskich speców. Wesoła zadziorność Jaspera była zaraźliwa, potrafił przeganiać burzowe chmury i zwracać niebu słońce, a ona łączyła to z naturą, którą w nim dostrzegła i którą nazwała na głos. - Och, zdziwiłbyś się! - zapowiedziała śmiało. Wspólna historia łącząca go z Moirą była dla niej wielką niewiadomą. Ciocia nigdy nie przyznała się do okoliczności, w których zginął Sanderson, nigdy też nie zdradziła nazwiska jego kochanki, nazwiska, które nosił Jasper. Które jej podarował. - Znam uzdrowicieli zimnych jak lód. Poważnych, otoczonych szklaną ścianą. Nie dlatego, że połknęli miotłę z dumy przez to, kim są, a chyba dlatego, że nikt nie nauczył ich, jak otwierać się na drugiego człowieka - kreśliła te słowa miękko i łagodnie, zamyślona nad osobą Sanderson. Zastanowiło ją też, czy znali się z Jasperem poza gronem Akolitów, a jeśli tak, to czy chociaż się tolerowali. Zbyt różni, by posądziła ich o koleżeństwo czy przyjaźń; on był wiosną, namawiał skarlałe rośliny do rozkwitu, przynosił ciepły wiatr, ona zaś urodziła się w zimie, pod krą, którą Leonie próbowała powoli rozłupać. Potrafiliby się porozumieć? Naukowo chyba tak, osobowościowo jednak nie potrafiła ich ze sobą zestawić. Humor Jaspera na pewno nie zrobiłby na Moirze wrażenia, natomiast sztywna postawa Sanderson nie zachęciłaby go do prawdziwej otwartości, przez co pewnie woleliby się unikać, tak uważała. - Może złośliwość tego magipsychiatry to sposób odreagowania? Wyobraź sobie, że dzień w dzień ścierasz się z najgorszymi tragediami swoich pacjentów, z ich rozszarpanymi sercami… - urwała, uśmiechnięta aksamitnie i smutno, choć wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł dreszcz. Swego czasu rodzice nalegali na to, żeby Leonie zobaczyła się ze specjalistą w dziedzinie połamanych dusz, a ona odmawiała, prawie oparzona na myśl, że musiałaby opowiedzieć komuś to, co opowiedziała Jasperowi. Z nim jednak było inaczej. Teraz gładziła jego policzek i wpatrywała się w jego oczy, jak gdyby poza nim nie istniał żaden uzdrowiciel, któremu mogłaby zaufać - albo po prostu żaden mężczyzna. Ten rodzaj zaufania różnił się niż relacja z Morty’m czy Keithem, był bardziej… absolutny. - Nieważne - zaprzeczyła żarliwie. Nie przyjął komplementu, to było oczywiste. Nie chciał czy nie potrafił? - Urodziłeś się sobą, nie swoją rodziną - podkreśliła, bo to, o czym mówił, w ogóle nie miało znaczenia. Miał prawo być od nich inny, lepszy.
Uśmiech zaś spełzł z jej ust, gdy usłyszała o źródle jego obaw, a dotyk złożony w dole pleców pokazywał, jak bardzo myliła się w założeniu, że Prince nie będzie w stanie nawet na nie spojrzeć; zamknęła oczy, wzruszona, zbrojąc się w odwagę. - Ten koszmar - zaczęła cicho Leonie, - nigdy nie minął. Jego śmierć go nie skończyła. Ja… Nie zapomnę. Ale ostatnio łatwiej jest z tym żyć - zdołała wyznać, dzięki tobie.
Dzięki temu, kim jesteś. Dzięki temu, jak dobre masz serce.
Dzięki temu, jak przypominasz mi, czym to życie jest - i czym może być.
Uniosła powieki, pytając go o żonę, a dźwięk kamienia spadającego z jej serca na kwestię zaaranżowanego małżeństwa bez miłości musiał być słyszalny chyba w całej Walii. Pauza pomiędzy możliwością narodzin uczucia oraz jego braku była zresztą jedną z najdłuższych pauz w jej życiu, Jasper stopniował napięcie tak, że zamroził ją w pół oddechu. Powinna mu współczuć? Na pewno, tkwienie w takim związku było innym rodzajem więzienia bez drogi ucieczki, ale nie chciała, by kochał swoją żonę. Zachłannie pragnęła wypełnić w Jasperze dotychczas pustą kartę, a potrzeba, by do tego doszło, prawie nakłaniała jej ciało do drżenia. Zasługiwał na kogoś, kto go doceni; kto każdego ranka będzie robił mu kanapki do pracy i zostawiał między brązowym papierem nakreślone atramentem bzdury, jak do tej pory - rysunki słońca, kwiatów, ptaków, Helgi albo jego naszkicowanych naprędce portrecików. Kogoś, kto powie mu, że nie musi być w każdej chwili szczęśliwy, tak jak ona nie musiała udawać, że jest dobrze. Kogoś, kto uświadomi go w tym, że jego uśmiech nie zawsze był prawdziwy. - Przykro mi, Jase - szepnęła, ujmując jego dłoń i przesuwając ją na swoją pierś, na miejsce, gdzie serce wygrywało swoją melodię. Jakie to odpowiednie, że nadany impulsywnie pseudonim w grece dosłownie oznaczał uzdrowiciela. - Nie dlatego, że nie było między wami uczucia - zaznaczyła jeszcze ciszej, zawstydzona popisem swojego egoizmu. - A dlatego, że ty też nie mogłeś uciec - Leonie spojrzała na niego empatycznie, ze współczuciem. Jasper mógł nawet nie zdawać sobie sprawy ze swojego spętania przez los, który twierdził, że przerwanie nieszczęśliwego małżeństwa miało automatycznie równać się skandalem i zszarganą opinią. Nie zasługiwał na to. Bogowie, on tak bardzo na to nie zasługiwał! Ile lat zmarnował na pustyni tamtego związku?
Dopytana później o swoje podejrzenia, z wargami nabrzmiałymi od pocałunku, zarumieniła się, uciekając spojrzeniem na wszystko, co znajdowało się w jej zasięgu, byle nie patrzeć na niego; na jego zadowolony i figlarny uśmiech, na roziskrzone spojrzenie rzucające jej wyzwanie, na zadowolenie rozlane w mięśniach mimicznych. Teraz mógł poczuć, jak jej serce przyspiesza i traci swoją jednostajność. - Że… - równie szybko zbladła w kontrze do rumieńca, bo skonfrontowanie wyobrażenia z rzeczywistością napawało ją obawą. Wszystko za moment mogło runąć. Wszystko mogło obnażyć straszną pomyłkę. - Że chyba… chciałbyś być moim, wiesz… zobowiązaniem - wykrztusiła nareszcie, opuszczając wzrok na swoje palce, którymi nerwowo bawiła się na torsie Jaspera.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#34
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:58
Nie myślał (być może w przeciwieństwie do Leonie) wcale o łączącym ich teraz zaufaniu, ale je czuł—albo raczej czuł żywy kontrast w stosunku do tego, jaką Leonie poznał i jak niepewnie czuł się jeszcze przed wycieczką do Edynburga, zanim zrozumiał, że Leonie (już?) się go nie boi. Czuł też ciepło, bo nawet w tamtych niepewnych chwilach wszystko zdawało się wesołe i lekkie. Może na zasadzie kontrastu z jego małżeństwem (o którym, w przeciwieństwie do Leonie, nie myślał—przynajmniej dopóki nic nie przypominało mu o szczurowatych chirurgach), a może tak po prostu…
Przewrócił z rozbawieniem oczyma, słuchając jak Leonie broni doktora Vale (pewnie na żywo by ją oczarował, pomyślał z dezaprobatą, ale bez towarzyszącemu tej myśli niepokojowi; bo pomimo zdolności do podnoszenia człowiekowi ciśnienia on nie wyglądał na kogoś kto zdradziłby żonę) i najwyraźniej nadal nie potrafiąc przyjąć komplementu. Wobec siebie albo wobec profesji, bo Sanderson był urodzony do bycia genialnym uzdrowicielem, ale… on nawet nie był zimny jak lód, on był śliski. - Po prostu… to ludzie. - odpowiedział niezręcznie. - Tak samo powołaniem może być ocalanie życia z diabelskich sideł. - odwzajemnił się z weselszym uśmiechem, pamiętając jaka była wtedy skupiona. Spoważniał, gdy zamknęła oczy, a w jej mowę ciała i ton na powrót wkradło się napięcie—mniejsze niż jeszcze niedawno, ale…
…spróbowałby złapać kontakt wzrokowy, ale na chwilę obecną było to niemożliwe. W zamian łagodnie przyciągnął Leonie do siebie, mając nadzieję, że nie stresowała się teraz tak jak jednym ze swoich dziwnych testów; jak bliznami.
- Rozumiem. - szepnął, mając nadzieję, że mu uwierzy choć nie wiedział jak sprawić, by to zrobiła. A naprawdę rozumiał przecież, jak to jest mieć koszmary, od których nie da się uciec. I później je rozpamiętywać. Może jesteś zirytowany na rodzinę, bo wydaje ci się, że po śmierci Severusa ruszyli do przodu za szybko? - wytknął mu kiedyś Hector i Jasper szalenie się wtedy zirytował, ale później bardzo długo o tym myślał. - Rozumiem. - powtórzył, przytykając wargi do jej czoła. Odsunął lekko głowę i ponownie spróbował spojrzeć jej w oczy. Nie wychwycił, że jest jej łatwiej przez ostatnie dwa tygodnie; od dwóch tygodni wychwytywał za to jej skruchę ilekroć zdarzało się jej (co z perspektywy czasu już rozumiał, a co wtedy wydawało mu się tajemniczą paniką) wrócić myślami do tamtych wspomnień. -Tylko… - nie rozumiał, że nie powinien zaczynać zdania od tylko - nie przepraszaj już mnie za koszmary, dobrze? Ani za wspomnienia. - poprosił, przesuwając delikatnie dłonią po jej policzku. Nie wiedział, czy zauważyła, że już pierwszej wspólnej nocy to go zirytowało ani czy wyjaśnić jej czemu (nie potrzebował tych przeprosin, nie chciał widzieć w nich odruchów wpojonych przez tamtego), ale… nie teraz. Może wystarczy jej wiedza, że nie musi. (Że nie powinna).
Jeśli to wyznanie było niezręczne dla Leonie, to rozmowa o małżeństwie była ogromnie niezręczna dla niego—tylko, że nie spodziewał się tej niezręczności; dotychczas nie był nawet jej świadomy. Słowa Leonie drążyły coś, co pozostawało uśpione dopóki sekcja zwłok nie skonfrontowała go z prawdą i co może powinno takie pozostać (ale czy mogło? Nawet Mortie o to pytał, niestety…) i chyba nie był na to gotowy, z zakłopotaniem uciekając wzrokiem—bo prawda, o którą pytała była nierozerwalnie spleciona zarówno z jego wizją na początku małżeństwa, jak i z jego krwawym i upokarzającym końcem; a żadną z tych prawd nie był na razie gotów się podzielić i żadna nie istniała bez drugiej. W jednej potworem była Ingrid, a w drugiej on sam i—
Pokiwał lekko głową, biorąc wdech; nieświadom, że jego milczenie i nieco zamyślona (smutna) mina pewnie jedynie utwierdzają Leonie w jej niezasłużonym współczuciu. Własne troski rozwiał zresztą pocałunkiem na tyle żarliwym, że przez moment nie zauważał jeszcze, w jak wielkie zakłopotanie wprawił właśnie dziewczynę. Uniósł brwi dopiero gdy się zarumieniła i zbladła, a potem impulsywnie złapał ją za wybijającą nerwowy rytm dłoń, nie będąc ani na tyle figlarnym ani na tyle okrutnym by to przeciągać.
- Myślę, że już jesteśmy dla siebie zobowiązaniem. - chcąc dać jej odpowiedź szybko, nie przemyślał nawet szyku słów. - Jeśli chcesz. - dodał łagodniej, orientując się jak autorytarnie musiało to zabrzmieć i zamknął ją w ramionach gdy zechciała.

/zt x 2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.