• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Horyzontalna 3/12 > Sypialnia
Sypialnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-11-2025, 13:24

Sypialnia
Utrzymana w ciemnej tonacji sypialnia jest zastawiona książkami historycznymi oraz kolekcją map i globusów otrzymanych od ojca i upamiętniających część handlowych szlaków, na których Prince'owie oparli swoją pracownię alchemiczną. Choć Jasper nie jest już bezpośrednio związany z rodzinnym interesem, nadal spogląda na nie z pewnym sentymentem. Okna wychodzą na tył kamienicy, więc pomieszczenie zwykle tonie w lekkim półmroku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-31-2025, 21:49
Wzruszyła ramionami, przytrzymując na końcu języka uwagę, że wracała już do domu o piątej nad ranem. Często. Nigdy z wiedzą, że nazajurz musi pojawić się w sklepie, ale przeddzień dni wolnych pożytkowała na obłędzie, po którym trafienie do domu nie zawsze było proste. Jasper nie musiał jednak o tym słuchać, nie musiał nigdy się tego dowiedzieć - a już na pewno nie zamierzała przyznawać tego w chwili jego wewnętrznego rozdygotania, kiedy każdy oddech był jeszcze niepewny i okupiony dużym wysiłkiem. Na szczęście wyglądał lepiej, niż w łazience: cokolwiek trzymało na nim swoje szpony, musiało przestać rozdzierać na strzępy jego skórę, i choć przyznał, że wcześniej jej obecność nie pomagała mu przejść przez zaciskającą się na gardle pętlę paniki, to Leonie doceniała, że w ogóle zdecydował się na prawdę. Bolało, oczywiście, że tak, ale skupiła się na kamieniu spadającym z serca, bo jego niechęć już minęła. - Ja ciebie obudziłam - przypomniała, bo nadal nie dostrzegał paraleli do koszmaru, którego niedawno był świadkiem. - I też tego nie chciałam. Ale na takie rzeczy nie ma się wpływu - wymamrotała, gniotąc poły sukienki, żeby wytracić napięcie w palcach. Mimo ulgi, mimo wdzięczności za prawdę, którą wreszcie jej podarował. Nie wytrzymała jednak i po chwili odetchnęła głęboko. - Bogowie, Jasper... Jeśli będzie trzeba, trzaśnij drzwiami na balkon, aż wylecą z futryny, bo naprawdę nie będę zła, skoro to ci pomoże - podkreśliła z rumieńcami podszczypującymi policzki. To, że cały czas uważał swoje emocje za mniej istotne od samopoczucia Leonie było zarazem słodkie i wzbudzające jej wewnętrzny sprzeciw - miał prawo się zlęknąć i zareagować impulsywnie, miał prawo stanąć na Puszku (choć sam kuguchar miałby na ten temat inne zdanie), uderzyć pięścią w blat biurka, przewrócić coś po drodze albo krzyknąć w ciszę nocy.
Instrukcje co do proszku fiuu zacisnęły się na jej ciele jak za ciasne ubranie, w uszach rozdzwonił się jednostajny pisk ciśnienia, natychmiast spojrzała w kierunku wskazanej przez niego szuflady, stawiając w jej kierunku pół kroku. Tylko na tyle było ją stać, bo szybko wyczuła watowatość kolan i nie była pewna, czy za chwilę nie straci równowagi. Rzucił to mimochodem, jako sposób na powrót do domu, bo nie wiedział, jak kolosalne znaczenie miało to dla Leonie. Tego się bała: zamknięcia w jego mieszkaniu bez drogi ucieczki, jakkolwiek mu ufała, i świadomość, że oddawał w jej dłonie metaforyczny klucz do drzwi napełniła ją wzruszeniem. - Dziękuję - odpowiedziała, dopiero pewna, że jej głos nie urwie się po kilku nutach. - Za to, że mi mówisz - i że nie miał wobec niej okrutnych zamiarów. Nie podejrzewała, by miał, ale rozum to jedno, a trauma to coś zupełnie innego. - Tobie tak - dodała ciszej, bo nie było to równoznaczne z powiedzeniem wszystkim.
Ale nie na sobie chciała się skupiać, jej mimika rozluźniła się na propozycję herbaty, a spojrzenie pomknęło do kubka stojącego na biurku. - Po łyku - zgodziła się lekko uśmiechnięta, po czym pokręceniem głową przyznała do braku głodu. Żołądek pozostawał zaciśnięty, nie miała wątpliwości, że u niego było tak samo, ale Jasper znów szukał sposobu na odsunięcie na bok spraw ważnych i zastąpienia ich błahostkami. Nie mógł mieć po tym apetytu, nie tak szybko. Kiedy zobaczyła go na podłodze w łazience, wyglądał jak człowiek wytrącony z własnego ciała, jak ktoś, kto spędził lata w śpiączce i uniósł powieki do obcego świata, i ktoś, kto opłakiwał świat, jaki został mu odebrany. Leonie objęła go w pasie, oddychając z ulgą w jego pierś, o którą oparła czoło przez nieszczelnie zawiązany szlafrok; był cieplejszy niż w łazience, a to dobry znak. Jak to, że nareszcie mówił, otwierał się, przyznając do... - Jesteś jasnowidzem? - zamrugała i odgięła głowę, patrząc na niego zdziwiona. Od dawna wiedziała, że tego nie dało się po prostu  zauważyć, nie po kimś, kto starannie pilnował utrzymywania pozorów. Wstydził się tego? Obawiał? Czy raczej fragmentaryczne wizje przyszłości były tak przerażająco-przytłaczające, że potrzebował chwili na przypomnienie sobie, w jakiej teraźniejszości się znajduje? Osobne sypialnie, pilnowanie się w nocy, zapomnienie w cudzym mieszkaniu, nareszcie zrozumiała, o czym mówił. - Mój najlepszy przyjaciel też jest jasnowidzem, Jase - uzmysłowiła mu cicho, znów opierając się o jego pierś. Nie odeszła. Nie zmieniła o nim zdania, nie widziała go w innym świetle, a jedynie wiedziała, czego od dziś może się spodziewać. - Widok przyszłości musi być diabelnie trudny. Nie rozumiem, czemu przyszłość pragnie w ogóle być widziana przedwcześnie. A wy obaj macie tak dobre serca, nie powinniście musieć się z tym mierzyć... - pogładziła go po plecach przez puszystą tkaninę szlafroka; przez starą ranę chciałaby spytać, dlaczego nikt nigdy nie miał wizji o niej. Dlaczego nikt nie przybył jej na pomoc. Dlaczego pewne przyszłości były ważniejsze od innych, a cierpienie pewnych ludzi godniejsze pokazania. - Radzisz sobie? - zapytała - właściwie nie o to, czy radził sobie dosłownie, ale ze związaną z tym niemocą, z samotnością, ze znoszeniem kwasoty strachu i setek anonimowych twarzy. Nosił je w sobie jak duchy, widział ich losy i cierpienia i to musiało odciskać na nim bolesne piętno.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-31-2025, 22:51
Z perspektywy czasu faktycznie powinien uśmiechnąć się z rozbawieniem na wspomnienie tego, że faktycznie obudzili siebie nawzajem. Albo zauważyć jak nerwowo zaciskają się palce Leonie i jak długo milczała gdy wskazał proszek Fiuu, może nawet połączyć to z jej wcześniejszym onieśmieleniem. Chwilowo jednak jego myśli znów biegły ku przyszłości, tym razem tej całkowicie niedalekiej. Obiecaj, że nie wypuścisz szczęścia z rąk - mówił mu Mortie, ale w rzeczywistości poza barowymi gdybaniami takie rzeczy wcale nie wydawały się oczywiste. Czym było szczęście, szczerością czy spokojem? Normalnością czy groźbą wizji chwiejących fundamentami tej normalności? Potrafię zobaczyć niebezpieczeństwo, ale nie potrafię nikogo ochronić — jeśli mógł znaleźć w chaosie obrazów jakikolwiek wspólny mianownik to właśnie ten. Czasami zastanawiał się, czy tak desperacko szuka Eileen, bo pragnie zmienić jej zdanie czy udowodnić samemu sobie, że coś potrafi. Może mógłby potem zaprowadzić ją do domu (nie, nie mógłby, rodzice wciąż jej nie wybaczyli) i przyznać się wreszcie do swoich już przydatnych zdolności (nie, nie mógłby,  albo musiałby przemilczeć w jaki sposób je odkrył). Nawet wyznawszy Leonie prawdę nie był pewien, czy podejmuje dobrą decyzję i czy ten moment jest odpowiedni—wizja nieswojej wojny, a przede wszystkim niedawna szczerość samej Figg niejako podjęły decyzję za niego.
Nazwała wprost jego oględne słowa wcześniej niż się spodziewał, więc z lekkim zaskoczeniem—bardzo szybko zrozumiała, co chciał powiedzieć—pokiwał główą, choć słowo uwierało nieprzyjemnie, jak nowa tożsamość. Widział przecież te wszystkie rzeczy zanim zrozumiał co się dzieje i zanim odważył się nadać temu nazwę, najpierw po omacku szukał innych wytłumaczeń lub lękał się szaleństwa. Dojście do prawdy zajęło mu lata, Leonie zrozumiała to w sekundę. Była pewnie zbyt taktowna żeby zadać mu kolejne pytania, ale przecież musiała je mieć: widziałeś nas? i tym podobne.
Tym razem to jednak ona zaskoczyła jego, a kamień nagle spadł mu z serca. Znała innego jasnowidza, a w jej głosie wybrzmiało ciepło, nie rozczarowanie.
- Naprawdę? - powtórzył z nadzieją, rozciągając usta w cieplejszym uśmiechu. Nie mógł wiedzieć, że Leonie natrafiła w swoim życiu na jedynego jasnowidza, który traktował swoje wizje z zaraźliwym (nawet dla Jaspera) entuzjazmem. Szczęśliwie nie słysząc myśli Leonie (oczywiście już kilkanaście razy zastanawiał się, dlaczego śnił o cudzych wojnach, a nie o bliznach dziewczyny, która miała okazać się dla niego ważna; dlaczego wiedział gdzie zginęli dalecy kuzyni matki, ale nigdy nie przeczuwał wtargnięcia Tobiasa Snape'a do życia Eileen...), przytulił ją mocniej, z nagłym entuzjazmem. - Nikt z mojej rodziny nie wie. - zwierzył się impulsywnie, wplatając palce w jej włosy. Mieliby pytania, wiedział to. A ironia przeznaczenia sprawiła, że jedyna osoba, której zwierzyłby się swobodnie zginęła przez jego bezczynność. Ze śmiercią brata dalej sobie nie radził, ale to nie ciężar na dzisiaj. - Radzę. - uśmiechnął się bez przekonania, cofając się o pół kroku, ale szukając dłonią dłoni Leonie, teraz już nie chciał być od niej daleko. Wolną ręką wziął wreszcie kubek ze stygnącą herbatą. - To dziwne, zwykle niczego się nie boję, ale tuż po wizjach... nie lubię - łagodny eufemizm, ale widziała co się działo - ciemności ani ciasnych pomieszczeń, dlatego balkon pomaga. Czasami nie zdarzają się miesiącami, czasami to tylko przebłyski, przyzwyczaiłem się. - opowiedział bez przekonania. - Zresztą, z niektórymi sprawami - dodał ciszej, uświadamiając sobie połowiczną szczerość - trzeba po prostu nauczyć się żyć. - powiedział jeszcze ciszej, spoglądając w oczy Leonie. Ona też nosiła swoje koszmary.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-01-2025, 11:33
Podświadomie łączyła jego potrzebę bliskości z lepszym samopoczuciem. Kiedy Jasper tkwił w apogeum strachu, sam przyznał, że potrzebował dystansu, że jej obecność i ciepło za jego plecami nie pomagały w stanięciu na nogi, a teraz szukał tej czułości, tego styku dwóch ciał, i Leonie znalazła w tym własną ulgę. To znaczyło, że byli na dobrej drodze do jego równowagi: strach wypuszczał go ze szponów i stawał się nieprzyjemnym wspomnieniem, świeżym, ale nie mającym nad nim władzy. Będzie musiała o tym pamiętać - bo instynkt nakazywał być przy nim blisko, jakby chciała osłonić go przed lękiem swoim ciałem, ale skoro to mu nie pomagało, nie mogła dokładać mu dyskomfortu czy cierpienia. Oboje musieli nauczyć się siebie nawzajem, noszący na plecach krzyż rozdrapywanych ran, dlatego była tak diabelnie wdzięczna, że zaczął mówić. Bo chyba nie spodziewała się, że... w ogóle do tego dojdzie. W zamian za to widziała oczyma wyobraźni swoje wyjście, ciche zamknięcie drzwi, łzy kapiące na policzki w chłodzie opustoszałej ulicy, poczucie, że to koniec, że zrobiła coś źle, albo że on okazał się inny, niż myślała. Na szczęście jego otwarcie i odwaga w przyznaniu się do tego, o czym nie mówił prawie nikomu, zatrzymały bieg rzeki - zamroziły jej dopowiadanie. Jej mylne, podyktowane przez lęki i samoocenę interpretacje.
Leonie ułożyła dłonie najpierw na jego karku, a potem wyżej, wplotła palce w kędzierzawe fale, zawsze kręcące się mocniej pod wpływem wilgoci. Tym samym delikatnie nakłoniła go do tego, żeby pochylił się i oparł głowę na jej ramieniu, i uśmiechnęła się na dźwięk ulgi w jego głosie. Bogowie, czyli naprawdę musiał bać się swojej natury, krępować się nią. Gardzić? Możliwe, nie wydawał się człowiekiem, który widział w swoich zdolnościach cokolwiek pozytywnego. I może to dobrze, bo jeśli czułby się władcą przyszłości, upatrujący w wizjach jakichś egoistycznych potencjałów, chyba spojrzałaby na niego jak na kogoś obcego,  kogoś, kto okłamał ją o swojej dobroci i czystym sercu.
- Naprawdę - przytaknęła miękko. Morty, jedna z absolutnie najważniejszych osób jej życia. Posąg czułej, opiekuńczej stałości, jej stabilny grunt, kiedy szarpał nią sztorm niepewności, zagubienia i strachu. Miałaby skreślić go przez wgląd w przyszłość? Nie. On też co prawda cztery lata temu nie odnalazł drogi do jego domu, ale Leonie czuła związane z tym pretensje tylko w chwilach złości na cały świat, na przeznaczenie; wściekała się na niesprawiedliwość, a potem samobiczowała za to, że po części obwiniała przyjaciela. - U mnie też nie wiedzą - westchnęła, szczelniej otulona jego ramionami i otulająca jego. Wcześniej sądziła, że nie będą z Jasperem podobni pod względem bagażu doświadczeń, ale teraz widziała, że tkwili w tym samym martwym punkcie. W samotności. - Nie powiedziałeś im, bo wiesz, że spojrzeliby na ciebie inaczej? A dopóki nie wiedzą, nadal jesteś dla nich... sobą - spytała cicho, nienapastliwie, gdyby jej na to nie odpowiedział nic by się nie stało, szukała jednak kolejnych podobieństw, kołysząc się lekko w ich splocie, w leniwym tańcu.
Wysłuchała jego wyznania o emocjach tuż po wizjach, patrząc w oczy Jaspera nie jak ktoś głodny sensacji i zajrzenia pod welon przyszłości dzięki jego zdolnościom, tylko ktoś, kto zapamiętuje każdy szczegół mający mu pomóc. Znów: rozumiała jego strach przed ciasnotą i napierającą na umysł ciemnością, dlatego pogładziła kciukiem wierzch jego dłoni i uśmiechnęła się smutno. - Potrzebowałbyś wtedy na przykład pójść na spacer? Czy sam balkon pomoże? - dopytała, bo nie miała wątpliwości, że zdarzą się noce, w trakcie których zbudzą się jego marami. To, że powinna dać mu odetchnąć - także od siebie - było już jasne, ale Leonie próbowała przygotować się na wszystkie scenariusze. Nie zostawi go samego. Będzie czuwać nad nim choćby z innego pokoju, ale nie odejdzie, bo już wiedziała, że to nie jej wina. - Słońce wschodzi - potem spojrzała na okno, które Jasper wcześniej uchylił; niebo zaczynało rozświetlać się bladym różem przy linii horyzontu, faktycznie było już rano. - Możemy popatrzeć na balkonie, milcząc albo nie - zaproponowała trochę po omacku, bo od wizji nie minęło dużo czasu, a Jasper mówił, że przywykł do nabierania oddechu na tarasie. Jeszcze nie był sobą, jeszcze nie pozbył się fantazmatów losu spod powiek; może to mu na to pozwoli? Leonie wolną ręką sięgnęła po ciepły koc leżący w nogach łóżka i uśmiechnęła się do niego zachęcająco. - Tylko może najpierw ubierz piżamę, bo męskie przeziębienia są podobno gorsze od smoczej ospy, a mój rosół wcale nie jest smaczny i nie pomaga w zdrowieniu - zasugerowała z nutą psotliwości, spuszczając wzrok na niedosznurowany szlafrok. Nie daj Merlinie nabawiłby się latającego kataru i Leonie musiałaby łapać go spod sufitu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-05-2025, 22:46
Prawdę mówiąc, właśnie tego zaczął się bać gdy pierwsza fala lęku związanego z koszmarami ustała, ale panikę wzmogło wejście Leonie do łazienki — że okazał się inny niż myślała, a wizja wydarła mu kontrolę nad tym czy i w jaki sposób poruszyć w ogóle ten temat. Z wykształcenia był uzdrowicielem i może dlatego podświadomie traktował jasnowidzenie jak chorobę: możliwą do ukrycia, ale chroniczną, wstydliwą i niedającą rokowań na poprawę. Próbował nad tym pracować, szczerze—najpierw szukając wszystkich możliwych informacji pośród wróżbitow w Evershire, obecnie dzieląc się doświadczeniami z Mortiem, którego podejście do własnego daru i przeżywanie jasnowidzenia było tak zaskakująco i odświeżająco różne. Dążył do wiedzy próbując bezskutecznie posiąść choć strzępy zrozumienia własnego  daru, ale nie chodziło tylko o pragnienie kontroli. Zazdrościł (ale bez zawiści) Dunhamowi optymizmu, starał się spojrzeć na wizje jego oczyma. Jak wtedy, gdy Mortie hipotetyzował czy sen o wisielcu wprawiający jasnowidza w podejrzanie dobry nastrój to symbol nowego życia (co po decyzji o zaprzestaniu starań tchnęło w Jaspera odrobinę nowej nadziei; płonnej). I—bo o tamtej sytuacji spróbował zapomnieć—ostatnio, gdy przyjaciel potwierdził jego przypuszczenia, że to przecież przeczucia (a nie przypadki) zaprowadziły go do Sennego Fruwokwiatu i do klubu w Cardiff.
Na podłodze łazienki łatwo było jednak zapomnieć o desperackich próbach odnalezienia w tej sytuacji choćby strzępów optymizmu. Dopiero teraz mógł z lekkiego dystanus spojrzeć na własną nie do końca racjonalną (cóż, wizja była jeszcze bardziej irracjonalna) próbę utrzymania wszystkiego w tajemnicy przed Leonie. Przymknął oczy i uśmiechnął się blado, gdy wplotła dłonie w jego włosy; przypomniał sobie jak—o wiele bardziej nieśmiało, ale równie delikatnie—próbowała zdjąć pnącze diabelskiego sidła z jego karku.
- Dziękuję - ochroniła go wtedy, a dzisiaj... chyba próbowała, przynajmniej upewnić się, że nic mu nie jest; nawet jeśli było to sporym ciosem dla jego dumy. - że sprawdziłaś łazienkę. Skąd wiedziałaś jak oddychać? - zapytał cicho, ciekawość powracała do niego wraz z lepszym humorem. Pomogło(by bardziej gdyby równocześnie z otrząsaniem się z koszmaru nie uznał konieczności tłumaczenia się przed Leonie za innego rodzaju koszmar), choć sam poznawał podobne techniki pierwszej pomocy dopiero na studiach. W Hogwarcie radził sobie sam, po omacku, nie chcąc nawet iść do skrzydła szpitalnego po pomoc inną niż diagnoza nieistniejących migren.
Zawahał się lekko (ale przecież w tej pozycji nie widziała jego miny), gdy spytała o jego rodzinę, gdy między słowami powiedziała coś o swojej. Przytulił ją mocniej,  przez chwilę mając ochotę pokiwać głową, tak, spojrzeliby na niego jak na wariata albo jak na kogoś innego; choć pewnie już zauważyli, że w miarę upływu lat stał się inny i bardziej zdystansowany...
- Niezupełnie. - szepnął jednak, zamiast nad sobą zastanawiając się nad kontaktami Leonie z rodziną, nad tym jacy byli państwo Figg i czego ona się obawiała. - Byłem bardzo młody, gdy to się zaczęło, pewnie nie rozróżniliby bycia sobą od młodzieńczego buntu - spróbował przekonać sam siebie, choć czuł, że przynajmniej matka patrzyła na niego z troską. Ale nie od razu, bo najpierw pochłonęła ją żałoba po Severusie, a potem zmartwienie o własną rodzinę na kontynencie. Gdy zdołała już dojść do siebie, on zdążył nabrać kilku lat wprawy w unikaniu kłopotliwych tematów. - po prostu... gdy to się zaczęło, widziałem wtedy coś, czego nie rozumiałem, nie rozumiałem nawet, że to przyszłość, a nie sny. Coś istotnego. Musiałbym albo im nie powiedzieć, albo zastanawialiby się czemu nie zareagowałem inaczej albo jakkolwiek i... prościej, gdy nie wiedzą. Podobno pierwszy Prince w Anglii miał szczęście przewidzieć ruchy na giełdach i wzbogacić rodzinę, ja nie jestem tak użyteczny. - zażartował niezręcznie, by zmyć z tonu głosu gorycz wywołaną wspomnieniem Severusa. Uparcie przedstawił swój problem jako jasnowidzenie i tylko to, jako coś innego od sytuacji Leonie, ale cisza, która zapadła i tak wydała mu się nagle zbyt niezręczna, zbyt ciężka. Wiesz, że spojrzelby na ciebie inaczej, powiedziała Leonie. Nie czy boisz się, ale wiesz, zupełnie jakby sama...
- Wiesz że - cofnął głowę by móc spojrzeć w oczy Leonie zanim wyczuje zmianę tematu i zdąży umknąć wzrokiem; zarazem miał ochotę przyciągnąć ją do siebie mocniej, więć w drodze kompromisu zsunął dłonie na jej talię. - nie spojrzę na ciebie inaczej, prawda? - może hipokryzją było nalegać, że to oczywistość po tym, jak sam sądził, że Leonie spojrzy na niego inaczej (ba, myśląc, że chciała wyjść - na kilka sekund w to uwierzył); ale może właśnie dlatego pewne rzeczy musiały zostać powiedziane. - Niezależnie od przeszłości ani złych snów. - uściślił, i w przeciwieństwie do jej delikatności brzmiał dość napastliwie. - Balkon pomoże. - uśmiechnął się blado. - Spacerów jeszcze nie próbowałem... - może to jakiś pomysł? Wtedy znajdą się zupełnie daleko od mugolskich urządzeń i dachów—kalkulował, wciąż trochę niewyspany i w tym niewyspaniu pragnący wyrwać nie tylko siebie, ale i Leonie spod gruzów czekających na niefortunnych kochanków. - A tobie? Co pomaga? Na pewno nie Lumos Maxima. - zapytał w zamian, nie zakładając nawet, że jej niedawny koszmar był jednorazowy. Był inny niż te jego, ale zbyt wiele nocy w Evershire spędził czuwając nad weteranami wojennymi by nie poznać mechanizmów stojących za powracającą uparcie przeszłością.
- Umiesz robić rosół? - zagaił z uśmiechem i bezceremonialnie zrzucił szlafrok gdy kątem oka podchwycił gdzie zbłądziło jej spojrzenie. Chyba chciał się upewnić, trochę narcystycznie i trochę głupio, że po tym wszystkim nadal będzie patrzyła na niego jak na (nagiego) mężczyznę; a nie kogoś kto chowa się w łazience. - Mam coś lepszego. - zaoferował, powoli ubierając spodnie od piżamy i zmierzając do szafy. Z najwyższej półki wygrzebał dwa ogromne, wełniane swetry w szmaragdowo-srebrnych barwach (ignorując tępe ukłucie bólu na myśl, że gdyby czyjeś życie potoczyło się inaczej to matka robiłaby na zimę również te czarno-żółte i może nawet ukradłby jakiś Severusowi). - W zielonym będzie ci ślicznie. - zapowiedział bezczelnie, zanim zdążyła zaprotestować (swetry były obiektywnie brzydkie, ale ciepłe) - Ubieraj i obejrzyjmy wschód słońca. - poprosił, mocując się z drzwiami balkonowymi (w drugiej ręce trzymał herbatę i różdżkę na raz; nie chciał jej teraz zostawiać). - Widać stąd też całą Horyzontalną i trochę Pokątnej... nie chciałem mieszkać w mugolskiej dzielnicy - paplał, a w jego głos wkradł się powidok wieczornego stresu. - Podo— nie, nie był pewien czy się jej tu podobało. - Myślisz, że mogłoby ci się tu spodobać...?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-06-2025, 19:11
Nawijała na opuszki miękkie sprężyny jego włosów, pozwalając splotowi ciał studzić myśli. Kiedy odsunął się w łazience i wyszedł, Leonie była przekonana, że ją od siebie odepchnie, i chyba pogodziła się z losem, naciągając ubrania na drżącą sylwetkę. Colin oduczył ją walczyć. Może gdyby było inaczej, szybciej skonfrontowałaby Jaspera ze swoim podejrzeniem, a on powiedziałby, że nie chce, by odchodziła, że to, co między nimi jest, trwa nadal, i wszystko byłoby dobrze.
- Nie wiedziałam - przyznała. Jako uzdrowiciel Jasper musiał poznać pewnie sto sekretów na łagodzenie paniki, wcielenie ich w życie w przypadku samego siebie nie mogło być jednak łatwe, wtedy emocje pożerały wszystko, co próbowało z nimi dyskutować. - To znaczy wiedziałam, co sprawdzało się u mnie, i... chyba miałam nadzieję, że na ciebie zadziała to podobnie - uzupełniła, zdumiona pustką w miejscu, gdzie powinien rozkwitnąć wstyd. Przeprosiłaby go za swoje nieprzygotowanie, gdyby był Colinem. Ale nim nie był. To był jej Jasper, jej czasami równie zagubiony i nieporadny Jasper, jej zobowiązanie, które ratowało potrzebujących, siebie spychając na margines uwagi. Mocniej zacisnęła wokół niego ramiona, a potem zaczęła słuchać go w ciszy, w bezruchu, obawiając się, że najmniejszy gest spłoszy go przed mówieniem o sobie i własnych doświadczeniach, o przeszłości, która brzmiała rezygnacją i goryczą na pięciolinii jego głosu. Biedak, to, co przeżył, musiało być straszne... Budzić się z koszmarów i pewnego dnia zdać sobie sprawę, że to, do czego doszło na świecie, on już wcześniej zobaczył. Być młodym chłopcem, który tego doświadcza, i zostać z tym zupełnie samemu... Tłamsić to w sobie, dusić, przełykać strach i niepewność, Merlinie. Nie chciała sobie tego wyobrażać, jego jako nastolatka, który boi się oprzeć głowę o poduszkę. Co robiła, kiedy mały Jasper po raz pierwszy wystraszył się swoich snów? Słuchała matczynej bajki i beztrosko zgadywała zakończenie? Czy nawet jeszcze nie istniała? - Nie mów tak o sobie - zainterweniowała, słysząc o jego nieprzydatności. - Może wzbogacił rodzinę, ale ile żyć ty uratowałeś? Liczyłeś kiedykolwiek? Przewidujesz, jak uzdrawiać ludzi, i nawet nie potrzebujesz do tego wizji, więc nie trzeba się zastanawiać, który z was jest bardziej użyteczny. Prince-bogacz może się wypchać swoimi galeonami - zaznaczyła stanowczo, ale jej postawa szybko złagodniała. - Trudno walczyć z losem, Jase. To nierówny przeciwnik - westchnęła szeptem, bo coś w nim mówiło, że obwiniał się za bierność w naprawianiu przyszłości. Nie powinien. Kiedy odsuwała na bok myśl o sobie i jasnowidzeniu, złość stawała się empatią. Leonie zanotowała w pamięci, by przy następnym napadzie wizji - kiedykolwiek one nadejdą, choć liczyła, że będzie to później, niż wcześniej, dla jego dobra - zaprosić Jaspera na spacer, po czym przełknęła ślinę i pokiwała, niepewnie, powoli; wierzyła mu w to zapewnienie tylko połowicznie, bo gdyby dowiedział się wszystkiego, na pewno spojrzałby na nią inaczej... Ale i tak ze wzruszeniem zamknęła jego słowa w szkatułce swojego serca, jak cenny podarunek, i lekko przechyliła głowę. Nie musiała zastanawiać się nad swoją odpowiedzią. - Helga - wyjawiła mu, spychając karty i alkohol do cienia. - Jej sierść, ciepło i ten natrętny jęzor. Była... pierwszym, co zobaczyłam, kiedy uciekłam. - Nie pamiętała ani jednego fragmentu drogi przez zielone krajobrazy, żadnego kamyka czy chwastu raniących bose stopy, nawet twarzy ludzi, do których dotarła, tylko tego maleńkiego psiaka, wpatrującego się w nią przez szybę balkonu.
- "Umiesz" to dużo powiedziane, w eliksirach byłam dość mierna - parsknęła, pogodniejąc. Gotowanie przypominało alchemię, pochylanie się nad kotłem, siekanie ingrediencji i łączenie ich w spójną recepturę. - Ty powinieneś być w tym dużo lepszy - dodała nonszalancko, z szerokim uśmiechem odprowadzając go wzrokiem do piżamy. I patrzyła, patrzyła jak niespiesznie wsuwał na siebie lniane spodnie, jak tkanina marszczyła się najpierw na jego łydkach, potem na udach, jak oplatała go w pasie, i jej policzki pokryły się pobudzonym rumieńcem. Nadal był tak samo piękny. Nadal ją zachwycał. Jednak zanim wyciągnęłaby dłoń w jego kierunku, Prince wydobył dwie ogromne płachty materiału, mające okazać się parą zimowych swetrów - stworzonych, a jakże, na ślizgońską modłę. Leonie złapała jeden z nich i bez oporów naciągnęła go na siebie, odnajdując abstrakcyjny komfort w tym, jak bardzo zatonęła w jego rozmiarze. I jak bardzo pachniał on Jasperem. - Przenośny śpiwór, sprytne - skomentowała zaczepnie, na dowód czego uniosła ręce do boków, pokazując rękawy opadające z jej dłoni jak sople lodu opadają z rynien. Mimo to i tak zabrała ze sobą koc, z którym wyszli na balkon, siadając na małej drewnianej ławeczce; wtedy podkuliła nogi i oparła się o Prince'a, szczelnie zarzuciwszy pled na nich dwoje. - To ładna ulica - odpowiedziała, nie rozumiejąc, o co dokładnie chciał zapytać. Dlaczego chciał o to zapytać. - Najbardziej podoba mi się wasz migoczący drogowskaz - stwierdziła wesoło, bo Merlin świadkiem, że nie ruszyła się sprzed niego przez kilkanaście sekund, kiedy Jasper prowadził ją przez Horyzontalną, koniecznie chcąc zobaczyć, gdzie pokierowałaby ją magia. A potem schowała głowę w zagłębieniu jego szyi, zapatrzona w smugę bladego różu nad palisadą budynków. - Chcesz zagrać w "dwie prawdy i kłamstwo"? - podsunęła niepewnie. Ostatnie noce odsłaniały ich sekrety, odbierając im kontrolę nad ich naturą, a w taki sposób wszystko zależałoby od nich. Gdy się zgodził, zastanowiła się przez chwilę. - Jeden: mój tata jest fanatykiem wędkarstwa - zaczęła od czegoś neutralnego, bezpiecznego, prostego do odgadnięcia. - Dwa: zniknęłam na trochę ponad pół roku - jej głos zadrżał, świadomie wplotła temat przetrzymywania w środek, by potem móc złagodzić ból czymś irracjonalnym, niedorzecznym. - Trzy: niedługo po szkole brałam udział w wyprawie do Peru jako jedna z wielu asystentek. Badaliśmy tam szczep natywnego skrzeloziela, nazywanego wodorostkiem oddechowym albo bąbelnicą. W porównaniu do naszego nie tworzy błon, tylko zlepia nogi w rybi ogon - zreferowała całkiem poważnie, z wprawą pokerzysty. Jasper nie miał talentu do botaniki, zdecydowanie, wiedziała o tym - dlatego była ciekawa, czy wyłapie wciskany mu kit.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#16
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-08-2025, 00:16
- Z powodzeniem możesz infliltrować lochy Slytherinu... o ile nie wywrócisz się na schodach. - roześmiał się, sweter sięgał Leonie za uda. Koc i tak przyda się na gołe nogi; na balkonie poprawił pled żeby objął całą Leonie (sam miał przecież spodnie). Oplótł dziewczynę ramieniem, choć lekko spiął barki gdy pochwaliła... ulicę. - Miałem na myśli mieszkanie - zaczął odważnie, ale w połowie zdania przyszła mu do głowy myśl, że może celowo unikała tematu? Ugh. - ale ulicę też. - rzucił Leonie koło ratunkowe. - I w ogóle Londyn. - szczęśliwie Leonie wtuliła się w jego szyję zanim rozszerzył temat na Anglię, kontynent i świat. Odetchnął i uśmiechnął się blado. - Pewnie! - nie pamiętał, kiedy ostatnio w to grał, ale znał zasady—proste, wesołe i na tyle beztroskie by odciągnąć ich myśli od wszystkiego innego niż zachód słońca...
...albo i nie. Zanim zdążył wyobrazić sobie ojca—tatę, czyli chyba jednak mieli dobre relacje—Leonie, nadeszło kolejne wyznanie, splecione z tym, które padło zanim w ogóle zaczęli grać. Helga, uciekłam, pół roku, zniknęłam; przez sen krzyczała zresztą coś o zniknięciu, ale teraz podsuwała mu tropy na jawie i na własnych warunkach. Czasami gdy spała w rozkopanej pościeli, próbował zresztą przypatrywać się jej bliznom—gdy obydwoje byli obudzeni nie omijał ich dotykiem, ale wzrokiem już tak, widząc jak bolesny to dla Leonie temat. Ale gdy miała zamknięte oczy, była przecież względnie bezpieczna; a on próbował wtedy okiem uzdrowiciela odgadnąć jak były stare (trudno określić), w jakim odstępie czasu je zadano (różnych) i jak musiały boleć (bardzo) i czy istniały jakieś maści, które pomogłyby po takim upływie czasu. Był toksykologiem, nie alchemikiem od środków upiększających, Marcus pewnie wiedziałby lepiej.
A teraz już poznał kolejny element tej tragedii, pół roku; to krócej niż małżeństwo Eileen, ale i tak dłużej niż się spodziewał. Bardzo długo, samemu przez prawie pół roku zmagał się kiedyś z ciągłymi koszmarami o ciemności i nadal pamiętał jak takie nic go rozstrajało. Zamarł na moment i impulsywnie chciał obrócić się w stronę Leonie, przycisnąć ją mocniej do siebie; ale ona tkwiła w miejscu i już brała kolejny oddech by mówić dalej. Nie chciał jej spłoszyć, nie teraz, więc w zamian tylko objął ją mocniej, a wolną dłonią poszukał jej dłoni i mocno objął jej palce.
Może widziała, że zbladł i zacisnął mocno usta; a może nie. Peru ledwo przebiło się przez posępne myśli, ale w sumie miło było ją sobie wyobrazić w tak dalekiej podróży, rozentuzjazmowaną i wolną i szczęśliwą, w jakiejś grupie badawczej (całe szczęście, Adam Sanderson prowadził grupę badawczą niezwiązaną z Peru), badającą skrzeloziele o dziwnej nazwie. Myślał, że będzie musiał zmusić się do uśmiechu, ale już nie musiał—się zmuszać.
- Jak było w Peru? - zapytał pogodnie, oczy zalśniły ciekawością. - Chciałabyś znowu związać się z nauką? - dociekał, może mógłby ją komuś przedstawić? Marcusowi (nie) albo Moirze (prędzej, zresztą już się poznały!) albo może Radcliffe z Munga znał botaników.
Wiedział, że w sprawie środkowej wypowiedzi by nie kłamała, więc...
- Czym interesuje się twój tata, skoro nie rybami? - zagaił, to musiało być kłamstwo.
Po wyjaśnieniu rezultatów uśmiechnął się chytrze, chyba pojmując już jak podnieść poziom trudności.
- Gdy miałem jedenaście lat, marzyłem o tym, że trafię do Hufflepuff. - oznajmił, tonem zupełnie neutralnym. Potrafił być dobrym aktorem, gdy wkładał w to wysiłek. - Przewidziałem śmierć najsłynniejszego chirurga z Munga. - dodał tonem prawie neutralnym. - I jestem w tobie zakochany.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#17
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-08-2025, 10:49
Mieszkanie? Przez cały wieczór była tak zestresowana obcą przestrzenią, w której znów mogłaby utknąć jak zając łapany w pułapkę kłusownika, że ledwo pamiętała, jak ono wygląda. Odwróciła od niego wzrok i rozejrzała się po sypialni, po rozkopanej pościeli przykrywającej wygodny materac, ścianie zbudowanej z regału z książkami, zadbanych meblach, mapach rysujących zakątki świata, których nigdy nie widziała i nigdy nie zobaczy, wrośnięta korzeniami w angielską glebę. Przez okno wpadał mdły, odległy blask ulicznej latarni, kładący się na globusie jak promienie słońca właśnie budzące się do życia.
- Bardzo lubię ciemne drewno - zaczęła, przykładając dłoń zamotaną w rękaw swetra do drzwi szafy. Przesunęła skryte pod wełną palce wzdłuż lekko błyszczącej faktury. - I ten brak... pustki. Wszystkiego jest dużo, nie do przesady, ale tak, że wszędzie można na czymś zawiesić spojrzenie - zabrzmiała na odrobinę skrępowaną tym argumentem, ale mówiła szczerze. W tamtym miejscu nie miała niczego. Żadnego bodźca, który oderwałby uwagę od przerażonego oczekiwania, kiedy drzwi znów skrzypną, otwierane jego ręką. Czekoladowe oczy Leonie wypełniały się ulgą, kiedy spoglądała na sypialnię Jaspera, w której każdy kąt należał do niego, umeblowany jego zainteresowaniami, zachciankami i wygodą - naprawdę było to dla niej ważne. - Więc tak. Podoba mi się tu - dopowiedziała, pozwalając sobie na mały uśmiech. Zrozumiała, że tak było. Nie czuła tu tak potwornego zagrożenia, jak się spodziewała, a chociaż sporo jej brakowało pełnego komfortu, znalazła tu spokój - zapewne dzięki temu, że przez cały wieczór Jasper opiekował się nią i dbał o to, żeby czuła się u niego dobrze. - Swoją drogą - dlaczego aż tyle globusów i map? - zainteresowała się po chwili. Nie wydawał się typem podróżnika, ale kto wie, może po prostu marzył o dalekich wyprawach, o ekscytujących miasteczkach, pięknych zabytkach i obcych kulturach, które można by rozwikłać jak motek poplątanej wełny?
Pogrążona we śnie Horyzontalna nie miała pojęcia, że na jednym z balkonów odkrywane są karty sekretów. Teraz, tutaj, otoczona jego ramionami, mająca pod powiekami obraz jego załzawionych i czerwonych oczu, równoważyła prawdę, którą wyrwała z jego rąk - o tym, co torturowało go od dzieciństwa. Co odbierało mu spokój snu i domagało się jego uwagi rozwijaną rolką katastrof i wojen. Zamilkła, czekając na jego typ kłamstwa, tak blisko do niego przylegająca, jakby ich granice zaraz miały zmięknąć; jakby nic ich nie dzieliło.
- Gorąco - rzuciła dramatycznie. - I górzysto. Gdyby nie zaprzęgi z lewitującymi lamami, mielibyśmy zakwasy już po opuszczeniu wioski - konfabulowała dalej, wzruszywszy ramionami na kwestię nauki, a kiedy Jasper zapytał o zainteresowania jej taty, zamarła, bo to znaczyło, że... że odgadł prawdę ukrytą w środkowej pozycji. Że zaakceptował ją, przyswoił, zapamiętał. Uwierzył. Leonie odetchnęła powoli i ściągnęła brwi, uspokoiwszy oddech w piersi; podarowanie komuś - jemu - prawdy o sobie było trudne, przypominało odkrajanie kawałków serca, które składała na jego dłoniach, ufając, że potraktuje je łagodnie. I Jasper to robił. - Właśnie, że rybami. Okoniami, leszczami, szczupakami, karasiami, sandaczami i robakami, na które może je złapać. Ściemniałam z tym Peru - przyznała, spoglądając na niego z krzywym uśmiechem. Właśnie dlatego nie odpowiedziała na związanie się z nauką, bo nigdy tego nie zrobiła.
Zawiesiła na nim wymowne spojrzenie, słysząc o marzeniach o Hufflepuffie, co za jawna bzdura już na początku! Ravenclaw albo Gryffindor musiały być bliższe preferencjom małego Jaspera i chyba w ogóle bliższe temu, z jakiej strony go poznawała. Nie pasował do portretu stereotypowego Ślizgona, przynajmniej nie jako dojrzały człowiek, noszący w sobie bagaż doświadczeń, które wyciosały jego osobowość lepiej niż Hogwart. Kolejny punkt, wizja śmierci, zabrzmiała prawdziwie. Bogowie, widzieć czyjeś odejście, zanim to się wydarzy, patrzeć tej osobie w oczy i wiedzieć, co ją spotka, wiedzieć, że nie można temu zapobiec... W jej oczach rozjarzyło się współczucie, przesunęła dłonią po jego torsie, jakby chciała zebrać z Jaspera okruchy tego wspomnienia, a później...
Później w jej głowie zawrzało.
Zakochany. Zakochany. Za szybko, minął niecały miesiąc, przecież normalni i zdrowi ludzie zakochiwali się dużo później, przecież mniej więcej wiedział, co ją spotkało, przecież mógł mieć każdą zdrową i ładniejszą kobietę z lżejszym trenem przeszłości, przecież, przecież, przecież. Zadławiła się jego słowami, nie mogła poskładać myśli rozrzuconych w umyśle jak szarpane wichurą liście. Było tylko jedno wytłumaczenie, jedno logiczne, zrozumiałe i przykre uzasadnienie trzeciego punktu, co automatycznie sprawiało, że Hufflepuff musiał jednak być prawdą. - To kłamstwo? - spytała słabo, niepewnie, tonąc w rumieńcu i bólu dźgającym serce, bo marzyła, żeby było inaczej. Pragnęła jego uczucia, jego trwałości, jego przywiązania, jego, ale skrzywiona samoocena mówiła, że to niemożliwe, żeby ją pokochał. - To ostatnie - sprecyzowała z oczyma okrągłymi jak galeony, z wyrazem zagubienia, skołowania i smutku odciśniętym na twarzy. Z tęsknotą do tych słów wypowiadanych szczerze. Bo gdzieś w środku tliła się pojedyncza iskra nadziei, że Jasper zaprzeczy, ale jak niby miał to zrobić? Na pewno zaraz zaśmieje się cicho i powie, że tak, nie miał innego pomysłu na bujdę, a to pierwsze, co wpadło mu do głowy. Cofnie te słowa, ale ona nigdy nie zapomni, jak brzmiały.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#18
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-09-2025, 22:51
Ciemne drewno? Z jednej strony Leonie odpowiedziała i odpowiadała dalej na jego pytanie, z drugiej—miał wrażenie, że każde z nich miało na myśli zupełnie co innego. - Jest jeszcze trochę miejsca... - wtrącił, zastanawiając się czy między słowami mówiła mu, że trochę tu zagracił (faktycznie, odkąd pozbył się rzeczy Ingrid, z upodobaniem znosił do mieszkania co chciał i kładł to gdzie chciał) czy że nie zmieści się tu nikt inny; ale brzmiała na tak skupioną na odcieniu drewna jakby w ogóle o tym nie myślała. Po chwili wahania, postanowił po prostu nie nalegać, zwłaszcza gdy ostatecznie zaopiniowała przestrzeń pozytywnie. Odwzajemnił jej blady uśmiech i ożywił się nieco, gdy spytała o mapy.
- Och, mój ojciec zawsze interesował się historią i geografią, ja zresztą też; a matka pochodzi stąd. - wskazał Warszawę na dziewiętnastowiecznej mapie przedstawiającej Imperium Rosyjskie. - A raczej stąd. - poprawił się, pokazując współczesną wersję z poprawnie zaznaczonymi granicami, choć znowu nie trafił, bo w wyobraźni matki granice te i tak były inne. O ile w ogóle były ważne—w jego wyobraźni były konstruktem przypisanym mapie przez mugoli, czymś o co toczyły się ich okrutne wojny, podczas gdy świat magii i czarodziejów nie miał albo nie powinien mieć granic. Ministerstwo Magii, wtrącające się w nieswoje wojny uważało najwyraźniej inaczej, gwałcąc—w przeciwieństwie do Grindelwalda—coś, co powinno być międzynarodową solidarnością obdarzonych magią. - A ja chyba lubię podróżować palcem po mapie. - odpowiedział ze skromnym uśmiechem, bo o większości tych miejsc słyszał od znajomych czarodziejów (i ewentualnie kobiet w swojej rodzinie, ale o ciotkach i pochodzeniu Ingrid nie chciał dziś Leonie opowiadać) choć kiedyś chciałby zabrać brunetkę dalej niż do Edynburga.
- Byłaś w Peru i zapamiętałaś zakwasy? - roześmiał się. - Opowiedz mi o tamtejszej kuchni. I ludziach. I zabytkach, jeśli mieliście na nie czas. - poprosił chciwie, nie każda z jego map w ogóle uwzględniała Peru; a Leonie nie była rannym politycznym uchodźcą, więc w żaden sposób nie musiał powściągać ani dawkować swojej ciekawości... dopóki nie okazało się, że to nieprawda. - No proszę, w takim razie koniecznie musisz spytać ojca o to jakie ryby łowi się w Peru żebyśmy dowiedzieli się czegokolwiek. - pożalił się teatralnie, ale kąciki jego ust drżały od (u)śmiechu. Obmyślał już, jak zemścić się tropem o Hufflepuffie, choć reszty wypowiedzi faktycznie... nie przemyślał. Szczególnie na fali ulgi i zachłyśnięcia się akceptacją własnego daru. Że coś było nie tak zrozumiał dopiero, gdy zapadła niezręczna cisza, a rumieniec Leonie wydał się purpurowy w różowo-pomarańczowym świetle wschodzącego słońca. W pierwszej chwili nie dotarło do niego, o które kłamstwo pyta; a gdy uściśliła uśmiech zamarł mu na twarzy, brwi uniosły się w szczerym zaskoczeniu—i ukłuciu niepokoju, bo przecież nawet przed dwoma kwadransami martwił się, że...
-... za szybko? - odgadł, pewnie tak i zaproszenie do domu też może za szybko. Ledwo co obiecali sobie coś innymi, neutralnymi słowami, mógł poczekać więcej niż trzy dni (jego cholerne wizje też by mogły). Wciąż pamiętał ostatnie listy Severusa, na które nie potrafił odpisać, bo po pierwsze miał już koszmary, a po drugie zupełnie nie rozumiał jego dylematów—od kilku(nastu) stron brat wspominał tamtą dziewczynę z Pokątnej, ale pisał, że wstydzi się jej o tym powiedzieć i ją gdzieś zaprosić. Szesnastoletni Jasper, który miał już na koncie zapraszanie koleżanek na Bal Zimowy dla zakładu, za nic nie rozumiał czym tu się stresować i pewnie odpisałby, żeby Severus się nie krępował. Ciekawe, czy kiedykolwiek zdążył jej powiedzieć przed śmiercią, pewnie nie (może to jednak lepiej?). - Chciałem dołączyć w Hufflepuff do mojego starszego brata. - wyznał niesiony falą tych niespokojnych wspomnień, zanim Leonie zdążyła odpowiedzieć. Mogli przecież udać, że nigdy tego nie słyszała i wrócić do tematu... kiedyś, po to grali w grę, nie musiało być niezręcznie. - I nie przewidziałem niczego tak... potencjalnie użytecznego jak śmierć gwiazdy oddziału. - uśmiechnął się smutno. - Widziałem tylko, że śmierć zmierza po osobę, w której towarzystwie znalazł się podczas katastrofy budowlanej, której też nie rozpoznałem - nie powinien o tym mówić, nie za dużo, ale bardzo pragnął zagłuszyć ciszę zanim Leonie odpowie że za szybko. - To było kłamstwem, to o wizji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#19
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
11-10-2025, 00:23
- Niby tak, ale niedużo - prawie weszła mu w słowo, spoglądająca na pomieszczenie, jakby widziała je pierwszy raz. Może tak było. Leonie wreszcie pozwoliła sobie patrzeć, uczyć się otaczającego ich maksymalizmu, zapamiętywać, gdzie stoi szafa, gdzie czeka łóżko i ile kroków dzieli ich od łazienki. W porównaniu do tego, co mógł sobie wyobrażać, nie brzmiała na niezadowoloną. - Wolę, kiedy pokoje mają coś do powiedzenia. Ten ma dużo charakteru - dopowiedziała szczerze. Sypialnia pana domu aż tętniła od nawarstwiających się na siebie bezdźwięcznych słów, każdy akcent opowiadał jego historię i pokazywał, w jaki sposób Jasper budował swoje poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Pod jej skórą mieszkało rozprzestrzeniające się na każdy zmysł horror vacui. - Stąd - powtórzyła po nim, stojąc z Prince'm przed mapami. Jego palec wskazywał obco brzmiące miasto, trudne do rozczytania na dziewiętnastowiecznym atlasie i nieco łatwiejsze na bardziej aktualnym wydaniu mapy. Zmrużyła oczy i przypatrzyła się mu wnikliwie, szukając w rysach jego twarzy obcości. Śladu pochodzenia kobiety, która wydała go na świat; niczego jednak nie znalazła. - Nie wyglądasz na na wpół egzotycznego - w końcu oceniła żartobliwie, specjalnie przejaskrawiając epitet. Ale poniekąd tak go teraz postrzegała. Jej rodzina od pokoleń tkwiła w brytyjskim ogrodzie, przetrwała deszczowe zimy i wiosną nabierała zieleni; tymczasem tło rodziny Jaspera okazało się ciekawsze, bogatsze. Bardziej intrygujące. - Byłeś tam kiedyś? - wróciła spojrzeniem do Polski rozrysowanej na kartograficznym pomniku. Może chociażby z wizytą u dziadków?
Na szczęście nie zdążyła zasypać go gradem pytań o różnice między Anglią a Polską, nim rozpoczęli grę, bo poczuła na własnej skórze, jak łatwo byłoby nimi kogoś skołować - gdy o jej pierś rozbiły się groty kwestii dotyczących Peru. Naprawdę, Leonie? A co ty niby wiesz o Peru? Rozważyła, czy warto utrzymać pozory i nakarmić go kolejną stertą coraz bardziej irracjonalnych fantazji, mogła przecież opowiedzieć o lewitujących sałatkach, szałasach z niezabudowaną podłogą stojących na wodzie, wzorzystych ubraniach z farbowanej wełny lunaballi i kogutach mówiących ludzkim głosem, ale tylko na temat pomidorów, z tym, że prawda po chwili wyszła na jaw, a ona roześmiała się z jego sugestii. - Wiesz, że on prawdopodobnie mógłby na to pytanie odpowiedzieć? - I to bezbłędnie. Rozpoznała w Jasperze bliźniaczy głód świata, tego, jak ludzie - czarodzieje - żyli w innych krajach, tak odlegli, że wręcz fikcyjni. Mówił z pragnieniem kogoś, kto widział te miejsca tylko z poziomu wizji, i kto byłby szczęśliwszy, gdyby nie zobaczył ich nigdy. Nie wiedziałby, za czym tęskni, gdyby było inaczej. - Może pewnego dnia sam będziesz mógł go o to zapytać... - dodała nieroztropnie, muśnięta rumieńcem. Skrępowanie szybko podeszło do gardła, a w głowie pojawiła się kąsająca myśl, że żeby tak się stało, najpierw musiałaby wrócić do rodziców. Prosić o wybaczenie, powiedzieć im, że kogoś poznała, i liczyć, że podarują jej te lata ciszy, niewiedzy, odcięcia. Ucieczki. Pokochaliby go, wiedziała, że tak.
A jeśli powiedziałby im, że zakochał się w ich córce, przyjęliby go z honorami.
Leonie bezrozumnie wpatrywała się w Jaspera, próbując oswoić się z jego wyznaniem, z tym, że jedyną odpowiedzią na jej pytanie było poddanie w wątpliwość tempa, co mówiło tyle, co nic. Później monolog wyjaśnień zagłuszał jej i tak już mętne myśli. Dwa razy otwierała usta, żeby ostudzić jego streszczający wszystko entuzjazm, i dwa razy z jej gardła nie wydobyło się nic poza ciszą przyćmioną chropawym głosem Prince'a. To naprawdę nie miało dla niego znaczenia? Przeszedł do tłumaczeń tak swobodnie, jakby podzielił się z nią nazwą ulubionej książki, zamiast otwarciem szkatułki serca, więc to musiało być kłamstwo... Jednak przeczyły temu zasady gry. Hufflepuff okazał się prawdą; Jasper nie opowiedział jej jak dotąd o Severusie, nie wiedziała, jak wiele tęsknoty kryło się dzisiaj za tematem dziecięcej pogoni za starszym bratem. Katastrofa budowlana prawie do niej nie dotarła. Na tym etapie jego odpowiedź przerodziła się w niejednostajne brzęczenie, z którego wyłapała tylko tyle, że wizja śmierci znanego magichirurga, jej wujka, była fałszem. Gdyby już nie siedziała, otulona jego ramionami, chyba zatoczyłaby się od ogromu bijących w nią bodźców. - ...Poczekaj - wykrztusiła desperacko, choć wtedy Prince trwał w ciszy od kilku chwil. - Stop - bała się mieć nadzieję i zarazem bała się w to nie uwierzyć. Gdy ktoś ostatnim razem wyznał jej miłość, było to w przeżartej obietnicą cierpienia piwnicy; pojęcie Colina o tym uczuciu było wypaczone i szkodliwe, kochał ją w sposób, w jaki kocha się przedmioty. - Powtórz. Nie wszystko, tylko najważniejsze - poprosiła ściśniętym głosem. Jasper zagadywał swój stres, ale Leonie potrzebowała chwili na zrozumienie tego, czym się z nią dzielił, na dogonienie swoich - ich - myśli; na ujarzmienie strachu i odcięcie się od wspomnień. To możliwe? By ktoś taki, jak on zakochał się w kimś takim, jak ona? Sięgnęła struchlałymi dłońmi do jego twarzy i ułożyła palce na policzkach Prince'a, jakby tym razem próbowała go przy sobie przytrzymać, zanim jego słowa znów pobiegłyby w różnych kierunkach. Jeszcze mógł się z tego wycofać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#20
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
11-10-2025, 21:49
Pozostawił dyskusję na temat sypialni w status quo (naprawdę jeszcze coś by tu zmieścił!), przynajmniej dopóki Leonie się chyba podobało.
- Pytałaś jakie książki lubię, zrobiłem tu całą wystawkę kryminałów... choć pewnie część mógłbym już schować, nie wracam do nich po przeczytaniu. - roześmiał się, wskazując na półkę, na której (gdyby jej nie zagracił) bez trudu mogliby zmieścić część innych pozycji. O botanice, czy... coś. Uśmiechnął się z rozbawieniem, czekając aż Leonie spróbuje odcyfrować nazwę miasta w obcym alfabecie (na mapie dziewiętnastowiecznej) lub z "sz" w środku (na nowszej), ale na swoje szczęście chyba nie miała odwagi. - Kontynent jest dla ciebie egzotyczny? - parsknął śmiechem, przypominając sobie swojego nowego ucznia (och, powinien bardziej wypytać Keitha o Singapur żeby zaimponować Leonie i zaspokoić własną ciekawość) i znajomych z dalszych części Europy. Już powiedziałby coś na ten temat, ale pytanie o wizytę w Polsce wybiło go z rytmu. - Nie, po Hogwarcie matka pozostała tutaj. - wyjaśnił i chyba tylko dlatego, że to była Leonie zaofeorwał jej coś więcej niż szczątkowe "nie": - A teraz już nie ma do czego wracać. - ani do kogo. Mina stężała mu lekko na wspomnienie snów, o których nie mógł matce powiedzieć i które w Evershire wybijały go z rytmu stokrotnie bardziej niż dzisiejsza wizja odległej wojny. Bomby dopadły nie tylko Londyn i Severusa, widział gruzy Warszawy, widział też rzeczy stokroć gorsze, których długo nie rozumiał—ale dzięki którym wiedział, jeszcze zanim matka pogodziła się z brakiem listów, że nie ma też do kogo wracać. Zostawił mapy i myśli o wizjach za sobą, gdy wyszli na balkon, ku wschodzącemu słońcu—otuleni ciepłymi pledami i ciepłem własnych ciał.
- Przynajmniej ktoś wie coś o Peru! - żartował dalej, nie wierząc, że się na to nabrał—chyba z nadzieją, że Leonie naprawdę przeżyła niesamowitą przygodę i zaraz mu o niej opowie. Ryby, niestety, były mniej interesujące, ale może te z południowej Ameryki miały w sobie... coś.
- Chętnie zapytam. - obwieścił prowokacyjnie i śmiało, zanim doszły do niego implikacje tej zapowiedzi. Zresztą perspektywa przedstawienia Leonie własnej rodzinie onieśmieliłaby go bardziej, ale to dlatego, że przez lata zdążył ostudzić relacje łączące go z rodzicami i Marcusem. Naiwnie nie zakładał, że u Figgów mogło być... podobnie. Rozpędzony w zabawie w dwie prawdy i kłamstwo nie zdążył też nawet przemyśleć wszystkich innych powodów do onieśmielenia ani do potencjalnej niechęci ojca Leonie, od różnicy wieku począwszy na bezpłodności i seksie przedmałżeńskim skończywszy.
Wygodniej było trwać w dobrym humorze.
Przynajmniej przez chwilę.
Mina Leonie nie wydawała się... równie pogodna jak przed chwilą (łagodnie ująwszy). Milczenie, które zapadło po jego mających zniwelować niezręczność wyjaśnieniach było niezręczne. Uniósł lekko brwi, bo przecież już nic nie mówił, ale w obliczu tak wyraźnej prośby milczał dalej. Zbierała się, by mu coś powiedzieć...?
Powtórz. Zamrugał. Co było najważniejsze? Wydawało mu się, że wie i gdyby przeczytał podobną scenę w książce albo słuchał kolejnej relacji Atticusa o Orianie albo miał doradzać swoim braciom (cóż, Severus nie żył, a Marcus sobie tego nie życzył) to doskonale wiedziałby co zdecydowany mężczyzna w takiej sytuacji powinien powtórzyć i roześmiałby się na myśl, że komuś mogłoby być z tego powodu niezręcznie. Dlaczego zatem zaczął podważać sens pytania Leonie, myśleć za dużo i zbyt gorączkowo, dlaczego poczuł niegodne dorosłego czarodzieja onieśmielenie? Nie rozumiał. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Od dawna się tak nie czuł. Nie rozumiał, czemu z taką chęcią planował śledztwa w Cardiff i szukał pretekstów by uzupełnić zapasy ziół, których nie brakowalo przecież w Londynie. Ani czemu patrzenie Leonie w oczy czy odzywanie się gdy była onieśmielona bywało takie trudne, choć zwykle nie sprawiało mu to żadnych problemów. Ani czemu tamtej pierwszej nocy czuł tyle sprzeczności, ekscytację pomieszaną z irracjonalną irytacją i zazdrością, które przeszły dopiero gdy wyznała mu, że wcale nie był jednym z wielu, z którymi spędzała noce. Przecież nigdy nie zachowywał się tak nielogicznie.
Może po prostu powinien odpowiedzieć jej... logicznie. Nie wszystko, ale to co najważniejsze.
- To prawda, że chciałem trafić do Hufflepuff. - odezwał się cicho, wyjaśniając od nowa całą rundę zabawy. - I kłamstwo, że przewidziałem śmierć ważnego chirurga. I prawda, że się w tobie zakochałem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:03 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.