• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Tworzenie kart postaci > Maerin Marcus Flint [w budowie]
Maerin Marcus Flint
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Gaius i Isadora nee Slughorn
Aspiracje
Święty spokój, papieros na balkonie i nigdy więcej wojny.
Amortencja
Nuta kardamonu i cynamonu, wyjęta wprost ze szwedzkiej piekarnii; morska bryza i mokry piach.
Różdżka
13 cali, sztywna, rdzeń z kła bazyliszka w jodle
Hobby, pasje
Pojedynki, Quidditch, dobry kryminał i wędrówki po górach.
Bogin
Martwe ciała dzieci.
Umysł
Data urodzenia
10.01.1907
Miejsce urodzenia
Tir Eilean, Margate, Kent
Miejsce zamieszkania
Tir Eilean, Margate, Kent
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Metamorfomag
Ukończona szkoła
Instytut Magii Durmstrang (Nøkken) i Evershire College of Arcane Arts na kierunku Lex Magica
Zawód
vice-ambasador Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, dyplomata, znawca prawa, ex-szpieg
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
55
180
86
Wiek
Wzrost
Waga
piwne
czarne
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Sylwetka utrzyma w dobrej kondycji przez wieloletnie zainteresowanie sportem, w tym szermierką. Proporcjonalne ciało obdarzone kilkoma bliznami nabytymi w trakcie walk i pojedynków. Absolutny brak zarostu i krótko przystrzyżone włosy.
Znaki szczególne
Charakterystyczna, silna woń perfum o ziemistych nutach. Naturalny, niezmienny od lat szelmowski uśmiech i silny akcent, wskazujący na pochodzenie z wysokiej klasy. Na dłoni zwykle nosi klasyczny zegarek i dwa, rodowe sygnety.
Preferowany ubiór
Elegancja z nutą wygody, na którą pozwala sobie tylko podczas mniej oficjalnych spotkań. Do mankietów zwykle używa nietypowych spinek, często w kształcie zwierzęcych głów lub roślin. Niekiedy zamiast koszuli pozwala sobie na wełniany sweter w odcieniu błękitu, który sprezentowała mu córka.
Zajęty wizerunek
Sean Connery
Obrazek postaci

Smród wbijał się w nozdrza, dobierał do ostatnich obudzonych zmysłów. Mieszkanie Degenhardta zamknięte było przez tygodnie, sąsiedzi skarżyli się na smród, który odbierał racjonalność; inni wspominali o tłustych larwach przeżerających się spod framug drzwi i każdy z nas wiedział, dlaczego znajdziemy tam martwe ciało. Powinniśmy posprzątać, rzucił Johan, kiedy spoglądał na nieprzypominające już czegokolwiek ciało kobiety leżącej w wannie. Powinniśmy posprzątać, powtórzyłem w niepewności własnego głosu, spoglądając na blond włosy spływające wzdłuż odrapanego brzegu wanny. Inni zauważyli moje zawahanie się, ale jedynie pokiwałem głową z nutą zamyślenia. 


—  Wir schieben es auf Dumbledores leute.
W nasze buty — pojedyncza myśl zakradła się niepostrzeżenie, ale ukróciłem ją w obawie przed grymasem niezadowolenia na własnych ustach. Może to i byli nasi, jakie to miało znaczenie, gdy w podłogę wsiąkła wydzielina kolejnych, utraconych żyć. 
[/p]

1907 — krew, pot, łzy i ojcowska silna ręka 

[p]Od pokoleń płynęliśmy tam, gdzie wir walk prowadził na piedestał. Nie byliśmy zagorzali w swej stronniczości - obstawialiśmy przy wygranych, za największy wyznacznik sukcesu obierając go samego w sobie, nie zaś metody, które świadczyć mogły jedynie o ograniczonej kreatywności i słabości walczących. Nie jak, lecz kto wygrał - ten winien rządzić, ten winien dzielić i ten dostawał nasz szacunek, w obliczu którego postępowaliśmy aż do momentu kolejnej i kolejnej zagłady. Gdy nasi przodkowie walczyli przeciwko mugolom, zrozumieliśmy przekazywaną od pokoleń siłę, która weń drzemie - siłę, która zniszczyć mogłaby cały świat, gdybyśmy próbowali wywalczyć władanie dla jednych z nas. Ugięliśmy się raz jeden; postawiliśmy granicę między jawą a snem, zgadzając się na jedno tylko ustępstwo.
Flintowie nie bali się nikogo i nikomu nie uchylali głowy. Nie było dla nas gorszych i lepszych: byli zwyciężcy i przegrani; podium i upadek w przepaść. Walczyliśmy o swoje, obstając przy tych, którzy gotowi byli nam zaofeorwać władzę; niekiedy, walczyliśmy sami przeciwko innym, kiedy indziej jako inni przeciwko wszystkim. Nie siła, lecz spryt. Nie krew, lecz zdolności; nie przyjaźń, lecz szacunek. A nas, Flintów zrodzonych z ziemi, wiatru i ognia, szanować będą wszyscy.



Urodzenie się najstarszym miało znaczenie symboliczne, na pozór, bo ulubieńcem nigdy nie był mój najstarszy brat, a mój brat starszy o rok Maithias, w którym nadzieje rozrastały z pozornym tylko wytłumaczeniem. Był najbardziej podobny do ojca; ich wspólne podróże, polowania i pojedynki rozświetlały twarz ojca w upragnionej rywalizacji; Morgan, choć od najmłodszych lat kultywował rodzinnym tradycjom jak i ja, nigdy ponoć nie wykazywał się należytym sprytem. Naturalnie więc, mimo różnicy 5 lat, nawiązaliśmy nić porozumienia. Ja — młodszy, zapasowy i on, odrzucony z przydzielonej przez los roli.   Więzy krwi przeplatały się tym silniej, że w munsztrze rodzinnych obowiązków, upadek jednego rozliczany był na wszystkich.  Od najmłodszych lat, rodzicielska miłość w tym domu była jak stal; twarda, kuta w ogniu, nigdy czuła czy wyrozumiała.
Nie mówiono o uczuciach, mówiono o obowiązku. Nie pytano o wolę, pytano o gotowość.  Ojciec nie był tyranem, ale prowodyrem. Oddanym służbie Wizengamotu, prawym, światłym, sprawiedliwym, choć jego wyroki wydawały się przeplatać ze spartańskimi warunkami przetrwania; wygrywa silniejszy, zawsze i nie interesowała go ani krew, ani płeć.
Łagodność matczynego wychowania dotknęła jedynie moje siostry, Maude i Mamie, które urodzone odpowiednio dwa i cztery lata po mnie, wykazywały się tym, co młode damy Flint powinny — ambicjami,  sprytem i zamiłowaniem do sportu. Maude oddała serce wyścigom aetonów, zostając  z czasem żoną znanego zawodnika Quidditcha, Mamie zaś — podążając moim śladem — zajęła posadę w Ministerstwie Magicznych Gier i Sportów.  Ja, od najmłodszych lat, pozostałem po prostu częścią rodzinnych tradycji, podążając z nurtem pieczołowitej pracy, waleczności i oddania sprawie. Honor definiowałem wygraną, ambicje określałem nieograniczonymi; młody Flint nie mógł uronić łzy, choćby upadek roztrzaskał każdą, najmniejszą część jego ciała. Zapłakałem tylko raz, ostatnią łzę dzieciństwa oddając dziecięcemu ciału Morgana. Nasze wychowanie miało wiele wad, gdy ja odziedziczyłem zgorzknienie, on odziedziczył brawurową bezmyślność i mając ledwie 14 lat, zapłacił za to życiem.
Dzieciństwo łączyło się z licznymi walkami z kuzynami, pościgami pośród plaż Kent i smakiem whisky, którą podkradłem ze szklanki ojca. Siarczysty policzek był małą karą, jak na możliwości starego Flinta, ale to właśnie ten moment uwydatnił to, czego nie lubił we mnie najbardziej; pierwszy objaw magii przeplatał się z pierwszym, widocznym objawem metamorfomagii; wstręt w oczach ojca nie wynikał z niechęci do odziedziczonych możliwościach, co obaw o niesubordynację, którą wykazałem w tamtym momencie.  Uległem uderzeniu, kuląc się pod piekącym poczuciem bólu na policzku. Wyprostuj się, krzyknął, a ja do teraz przełykam gulę w gardle, która odbierała mi dech przy jego głosie, aby pojedyncza łza nie spłynęła po dziecięcym policzku. Gaiusowi Flintowi się nie odmawiało, ani w Ministerstwie, ani w czterech ścianach domowej rezydencji.




1918 — sprytem i siłą wśród chłodu norweskiej szkoły

Wybór szkoły był wyborem rodziców; dziewczęta zwykły chodzić do Hogwartu, chłopcy do Durmstrangu. Taki wybór wspierał idącą za sprawnością fizyczną światłość umysłu; chłód kalkulacji, siła charakteru i to, że słowa rodziny były silniejsze ponad szkolne wychowanie. Gdy w szkole poddawano nas próbie i segregacja na krew miała miejsce, w domu liczyła się wartość człowieka; słabsi musieli ginąć, zwyciężca bierze wszystko. Nie wiem, skąd mój ojciec czerpał wiedzę o mugolach, ale nigdy nie widziałem w nim poczucia ich niższości - cenił czystą krew, ale wśród niej widział także uchyłki, które stanowiły słabość. Mówił, że izolacja odbiera nam wiedzę o możliwościach, ale kultywował tej izolacji, jak gdyby te dwa światy nie mogły się połączyć. Wiele lat nie mogłem pojąć o czym mowa, w szkole nasiąkałem słowami o wyższości, o czystości krwi, o kultywowaniu magii. Napychałem się tym, ale już wtedy — pośród szelmowskich uśmiechów i szmerów ambicji, nie poddawałem się jednemu stronnictwu. Wsłuchiwałem się w słowa ludzi i zbierałem ich zaufanie; byłem ciekawy, jak gdyby każda twarz kryła za sobą prawdziwie nieodgadnione tajemnice. Wsłuchiwałem się w opowieści o rodzimych stronach moich przyjaciół, pobierałem lekcje języków i te obrałem za swoją pasję; zbliżały mnie do wnętrza, ukazywały prawdziwy charakter mówcy, niosły za sobą wielobarwność osobowości. Nie było w tym niesubordynacji, raczej chłodna kalkulacja, by zawsze być szanowanym, zawsze być w objęciu szarości, z której dało się rządzić. Siłą dysponowałem z rozwagą młodego chłopca — rzec mogę — znikomą, tym samym wiele niepochlebnych słów kierowanych wobec mnie czy mojej rodziny ukracałem szarpaniem za fraki. Nie groziłem, szczędziłem wówczas w słowach — łamałem  nosy i przechodziłem do porządku dziennego z obolałymi żebrami. Dopiero ona nauczyła mnie miękkości; bardzo szybko, łagodnie, z dziewczęcą kruchością. Rosalie, teraz już Webb, poznałem w trakcie wakacji po czwartej klasie, kiedy wraz z moimi siostrami puszczała latawce na łące niedaleko mojego domu. Miała delikatne, lekko kręcone blond włosy i spojrzenie, które prowokowało i koiło jednocześnie, choć jako ledwie latorośl, mogłem po prostu stwierdzić, że była ładna.  Była też dobra, za dobra i mówiła o rzeczach, których nie rozumiałem. Dopiero po czasie pojąłem, że nie była tylko jedną z nas, ale była też jedną z nich — mugoli.  Chciała być zawodniczką Quidditcha, ścigała się z moimi siostrami i w świście przelatujących mioteł nie było jej równych.



Nauczyła mnie pozornego spokoju. Nauczona funkcjonowania wśród ludzi, którzy zawsze spoglądali na nią jak na gorszą, była oazą tego, czym pragnąłem się stać. Choć lont bywał we mnie krótszy niż dziecięca szabelka, wpojona od młodości mądrość Rose uspokajała mnie, raz po raz, gdy na szkolnych korytarzach przypominałem sobie o fundamentalnych, zadawanych przez nią pytaniach. Nauczyła mnie równowagi; tego pozornego stanu pomiędzy walecznością, jaką dzierżyłem w zamiłowaniu do pojedynków magicznych, a rozsądkiem, który nakazywał nie wdawać się w bezsensowne mordobicie.  Nie rozumiem to dziś dzień, dlaczego tak głęboko zakorzeniłem sobie jej osobę, ale wydawała się być widmem pojęć, których nie wyniosłem z domu, a które miały fundamentalny wpływ na moją przyszłość. Wewnętrzny spokój, chłód kalkulacji zamiast porywczości — nauka do egzaminów, nauka języków wymagały ogromu samodyscypliny i choć przekleństwa roznosiły się po murach pokojów, wracałem rozgoryczony do stronnic ksiąg i woluminów, upatrując w tym większy cel. Zrozumienie.




1918-1924 — siarczysty policzek dorosłości; żona, dzieci, Lex Magica

Gdy ma się dwadzieścia lat, wie się wszystko, ale wystarczy ledwie chwila nieuwagi, aby stracić orientację we własnym domostwie.  Natura zawadiaka niemalże skróciła mnie o głowę, kiedy podczas rozmów rekrutacyjnych na studia, których wymagał ode mnie ojciec, nakazano mi opuścić gabinet z powodu niegodnego zachowania. Wyrachowanie, wybrzmiało z ust profesora, który chwilę później ukrócił mój gromki śmiech.  Nienawidziłem gnoja, zbyt wiele wiedziałem na jego temat od mojego ojca, ponoć był ministerialną wtyką na uniwersytecie i wyłapywał niepokojące ruchy wśród studentów. Nie kryłem więc dezaprobaty, a gdy chłodny osąd wypadł z jego ust, nie podniosłem się z krzesła i nie uciekłem w popłochu, którego  weń oczekiwał. Milczałem, a kiedy ponowił rozkaz, rozpocząłem swoją mowę. Sølve Bjørndal,  Kari Olsen, Tor Håvardsson. Setki spraw, wszystkie pozostawione w martwym punkcie nieudolnego systemu sądownictwa Norwegii — który był wówczas moim konikiem — czy do tego samego chcieli doprowadzić, wybierając na przyszłych znawców prawa ledwie młokosów, poddanych stronniczemu wpływowi? Czy chcieli, aby system opierał się jedynie na korelacjach, znajomościach i zbieraniu pensji? Mnie to nie przeszkadzało, od dziecka wychowywany byłem w poczuciu wyższości wynikającej z noszonego nazwiska, ale oni — zasiadający w radzie naukowej kierunku Lex Magica — mogli być w przyszłości nikim, jeśli słabość będzie elementem decyzyjnym.  Miałem cholerny tupet, za podobną gadkę mój syn dostałby sromotną karę, ale skoro i tak nakazali mi wyjść, niewiele też miałem do stracenia. I tylko milczenie mi odpowiedziało, wtórując dostarczonemu tydzień później listowi. Witamy na kierunku Lex Magica.



Nie lubiłem studiów. Nie dlatego, że nie interesował mnie kierunek; nie potrafiłem się podporządkować. Zawalałem połowę egzaminów, podchodząc do nich w wyjątkowo olewczy sposób. Drugie szansy uzyskiwałem uśmiechem i błaganiem, niekiedy płaszcząc się przed tymi, na których w duchu plułem najbardziej. Zero godności, zero honorowości — tkwiłem w absurdalnym poczuciu bycia 'kimś', podczas gdy cały ten czas nosiłem miano młokosa, co może uzyskać coś jedynie nazwiskiem ojca.  Jedyne, co pozostawało we mnie żywe, to nauka języków. Norweski i rosyjski pojąłem dość szybko, zacząłem więc naukę niemieckiego. Mój ojciec szanował tę decyzję — gotów był zapłacić za prywatnych tutorów, ale postępy w nauce były regularnie sprawdzane przez jego znajomości i próby, którym poddawał mnie podając znany sobie dokument w obcym języku. Nie ważne jaką drogę wybierał dla siebie Flint, musiał być w tym najlepszy. Każdy uchyłek od idealności karany był ze zdwojoną siłą. Nie ważne jak, ważne, by skutecznie.



Poznałem Esme Fawley  pod koniec studiów. Miała brązowe, lekko falowane włosy i zabójczy uśmiech, za który gotowy byłem oddać serce żywcem. Studiowała na Natura et Scientia, była wybitna w zastosowaniu roślin magicznych i chyba tylko jej wewnętrzne dobro  sprawiało, że była istną wirtuozką wszelkiego życia. Poznaliśmy się, gdy po sprowokowanej bójce na korytarzu akademii, próbowałem zatamować cieknącą z nosa krew i wystarczył jej cichy szept, abym zapomniał o całym bólu. Miała w sobie coś z artystki, duszę niepotrafiącą wpisać się w ramy i nikt tak jak ona nie potrafił przekraczać narzuconych nam granic. Kochaliśmy się, w ten na pozór głupi i bezmyślny sposób, który wymusił na mnie pojedynek z jej bratem a ją porzucenie studiów, choć znajomość roślin i toksykologii uczyniłaby ją wybitną czarownicą, zapisaną w historii. Kochaliśmy się i musiała porzucić wszystkie marzenia, aby zająć się naszą córką. Dopiero ślub, który nasze rodziny zorganizowały w popłochu i porzucenie przez nią wszelkich marzeń sprawiły, że musiałem przyjąć na kark kubeł zimnej głowy. Wtedy też podjąłem praktykę prawną u mojego ojca, wszelkie wolne chwile poświęcając nauce do egzaminów. 



1925-1930 — zrobię z was mężczyzn; początki kariery i emigracja

Po zakończeniu studiów podjąłem krótki staż w Ministerstwie. Nie chciałem kontynuować pracy z ojcem, który z pogardą spoglądał na moje nieudolne próby tworzenia rodzinnego życia z Esme, która Flintom absolutnie nie odpowiadała przez wzgląd na ''pozorną słabość charakteru''. Nestor ograniczył mi wówczas dostęp do finansów, a rodzina Esme gardziła tym, jakim mężczyzną byłem, obciążając młodziutką pannę ciężarem brzemienności przed ślubem.  Nawet, jeśli wszystko rozeszło się po kościach, ciężar braku odpowiedzialności spoczywał na moich barkach przez kolejne lata. Dziecko dociążało nasz budżet a ja — zbyt honorowy — nie pozwoliłem, aby sięgać po rodowe pieniądze w inny sposób niż korzystając z mieszkania należącego do Flintów.  Rodzinę miałem utrzymać sam — czy to dodatkowo płatnymi tłumaczeniami i machlojkami w Ministerstwie, czy to ciężką pracą na rzecz państwa.
Umiejętność, wówczas niemieckiego i norweskiego, pozwoliła mi na dostanie się szeregi Urzędu Globalnej Komisji Regulacji Handlu Magicznego. Byłem dobry w tłumaczenia, ukończenie Durmstrangu dawało mi płynność wyłapywania nieścisłości i ukrytych motywów w napływających dokumentach, potrafiłem też płynnie rozmawiać z urzędnikami państw-kontrahentów. Wspinałem się po szczeblach powoli, wieczorami zajmując się odpłatnymi tłumaczeniami i starając się choć minimalnie odciążyć Esme, która powoli zaskarbiała nam ponowne, pokojowe rozwiązanie konfliktów w rodzinach. Nikt, tak jak ona, nie potrafił zjednać sobie ludzi i kiedy tylko mój ojciec zaprosił nas na kolację, po raz pierwszy od dwóch lat, nie mogłem pojąć jak cudowną kobietę dzierżyłem u swojego boku. 


Oferta współpracy przyszła nagle. Gwarantowała awans, lepsze pieniądze i działanie zakulisowe. Wieści o wpływie jakiegoś popapranego, samozwańczego wybawiciela strapionych czarodziejów rozniosły się po społeczeństwie, ale nigdy nie były elementami obaw Brytyjczyków. Kiedy do drzwi mieszkania, w którym wówczas mieszkaliśmy, zapukał nikt inny, jak profesor Blackwood, wiedziałem, że nie przychodzi po pojednanie z czasów nieszczęsnej rozmowy rekrutacyjnej. Nie wiedziałem, że dyskusje trwały już wcześniej i zarówno mój ojciec, jak i żona, wiedzieli o wszystkim. Moje  zdziwienie urosło więc, gdy Esme kazał opuścić mieszkanie i choć moje pięści zacisnęły się w geście walki o jej honor, ona wiedziała. Trzymając na rękach naszą córeczkę, opuściła mieszkanie, a Blackwood rozpoczął słowami, których nigdy nie zapomnę.


Twoja nierozwaga zabierze jej  kiedyś życie


Potrzebowali wtyki. Psa, który będzie węszył w austryjackim Ministerstwie, podczas gdy poprzedni urzędnik po rozpadzie Austro-Węgier, pozostał w Budapeszcie. Miałem stanowić prawą rękę ówczesnego ambasadora Anglii, ale też czuwać nad emocjami. Ponoć młodego czarodzieja się nie podejrzewa, ponoć większość ludzi bałaby się takiej roli. Po wielu latach musiałem przyznać, że wrobiono mnie w absurdalną, brudną robotę, ale wtedy... wtedy to młodzieńczy wigor i udowodnienia swojej wartości powzięły górę i zdecydowałem się podjąć rolę politycznego szpiega. Nie wiem skąd Blackwood wiedział o moich zdolnościach, które skrzętnie kryłem przed światem. Metamorfomagia, odziedziczona od strony matki, była skrywana przez mojego ojca i gnębiona pośród rodowych ścian, gdy nie potrafiłem tego jeszcze kontrolować. Tutaj miała być atutem, choć nie miałem odgrywać roli - jako Maerin Flint, wysłany przez rząd Wielkiej Brytanii, miałem być sekretarzem Ambasadora Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Tak samo, jako Maerin Flint, miałem wyczuwać nastroje i informować rząd na wyspie o ruchach anty-kodeksowych w obrębie ambasady. Nierozważne było to wyjątkowo, z perspektywy czasu mogę to określić nieodpowiedzialnym, ale nie było rzeczy, której jako Flint bym się nie podjął. 



1930-1942 — zdrada, duma, walka o władzę i złamane na wpół serce



1945 — nigdy więcej wojny



1950 — ojczyzna mlekiem i krwią płynąca

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
18
18
3
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
6
5
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Taktyka przesłuchań
Strategia i zarządzanie kryzysowe
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Sztuka infiltracji
Fałszerstwo i manipulacja dokumentami
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
dyplomacja
sztuka kłamstwa i oszustwa
odczytywanie emocji i czujność
urok osobisty
Ścieżka XVIII — Sport
walka wręcz
jeździectwo
Ścieżka XX — Poliglotyzm
niemiecki
norweski
rosyjski
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Oklumencja

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Maerin Flint
Zarejestrowani
Actus hominis, non dignitas iudicetur
Wiek
50
Zawód
brytyjski vice-ambasador MKCz
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
18
3
OPCM
Transmutacja
18
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
6
5
Brak karty postaci
10-27-2025, 14:01
[w budowie]
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.