• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Cardiff > Ponura uliczka
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-07-2025, 12:44

Ponura uliczka
Ta ponura uliczka to wąskie przejście pomiędzy starymi kamienicami niedaleko portu. Nawet w dzień jest tu ciemniej, a wilgoć z zatoki sprawia, że bruk zawsze błyszczy od mokrych plam. Wieczorami pojawiają się marynarze i dokerzy, którzy szukają taniego piwa albo szybkiej gry w karty. W obskurnych lokalach pachnie dymem tytoniowym i stęchlizną, a z wnętrza słychać podniesione głosy. To miejsce znane z nielegalnych interesów i kłótni kończących się bijatyką. Nikt nie zwraca uwagi na obcych, pod warunkiem że nie zadają pytań i sami nie szukają kłopotów. Uliczka ma kiepską reputację, ale właśnie dlatego wielu uważa ją za idealną, by załatwić sprawy, których lepiej nie przeprowadzać przy głównych ulicach miasta.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-28-2025, 19:33
18 MARCA 1962

Mgła wijąca się ponad brukiem zdawała się gęsta jak mleko, serpentyny bieli pasujące raczej do zapomnianego cmentarzyska, niż marcowej nocy oblepionej miodem gwaru z mijanych lokali. Ciemnozłote światło padające z okien nie radziło sobie z rozgonieniem tej aury, nie ukazywało, gdzie znajdują się nierówności, które należy ominąć, by nie skręcić stawu skokowego. Odgłos kroków niósł się tu zbyt głośno, cienie wyciągały zbyt długie łapska, a niepewność spowodowana tym, co zastanie się za rogiem, wypełniała żołądek rozbitym szkłem.
Nocne Cardiff było jej domem bardziej, niż Cardiff opromienione blaskiem dnia, jednakże w tej części miasta Leonie nigdy nie czuła się pewnie. Gdyby nie musiała ryzykować i jej karku nie mrowiło ostrze nadchodzącej spłaty, tego wieczora zaszyłaby się w jednym z lubianych lokali, w miejscu tętniącym radosną muzyką i intensywnością uśmiechu, ale... Nie mogła. Po zapłaceniu czynszu za ten miesiąc w jej sakiewce pozostało żałośnie niewiele monet, zbyt niewiele, żeby pożyczki zaciągnięte u portowych opryszków nie zaczęły spędzać snu z powiek. Kiedy jej życie poplątało się tak bardzo? W którym momencie postąpiła źle? Wyprowadzka od rodziny była konieczna, żeby nie sprawiać im przykrości, dlaczego więc ponosiła za to tak wysoką cenę? Samotna, gnębiona problemami, ani przez moment nie była prawdziwie spokojna - za wyjątkiem tych nocy, które mogłyby nigdy nie dobiegać końca. Leonie wpadła w sidła swojej słabości i nie potrafiła ich z siebie zerwać, nie potrafiła im uciec.
Tak jak tego wieczoru nie potrafiła uciec nieuchronnemu.
W pierwszej chwili poczuła się tak, jakby szarpnęły nią szpony limbo, wciągającego ją w swoje rozwarte paszcze. Błędnik zawirował, tył głowy zderzającej się z zimną ceglaną ścianą wrzasnął oślepiającym bólem, a przygotowana wcześniej przemowa, pełna obietnic bez pokrycia, zaczęła smakować jak rozlana na języku zgnilizna. Ten zresztą przygryzła, targnięta przez szeroką dłoń draba, odnajdującego ją, zanim odnaleźć zdążyła go ona. W porównaniu z wytatuowanym i umięśnionym czarodziejem o złotej górnej dwójce, postura Leonie była jak lumos w obliczu rozżarzonego słońca. Przez chwilę widziała jego twarz w zwielokrotnionym i rozmytym wydaniu, wstawiony ząb rozmnożył się, obnażony w słowach, które nie od razu osiadły w zamroczonym rozumie. Pojęła sens jego pytania, gdy poczuła szpic różdżki wciśniętej ostrzegawczo pod żebra.
Oboje wiedzieli, że nie potrzebował magii, by wyegzekwować to, co było mu należne, ani tchnąć przerażenie w każdy centymetr kończyn. Nie potrzebował zaklęć do skręcenia komuś karku albo posłania delikwenta w objęcia słonej wody, raz na zawsze. Czemu nie mogła po prostu nie przepuszczać pieniędzy? W najlepszym wypadku nigdy by na niego nie trafiła, w najgorszym: mogłaby dziś wyrównać dług i nie myśleć o tym, do czego zdolne mogą być te wielkie łapska. A gdy z jej gardła zaczęły wydrapywać się słowa tłumaczeń i obietnic, stało się to w strachu, że nie opuści uliczki żywa. Potrzebuję jeszcze dwóch dni i wszystko ci oddam, mówiła panicznie, mimo że próbowała zachować zimną krew. Za dwa dni oddasz mi dwa razy tyle, odpowiadał chrapliwie, przez co jej ręce drżały jak gałęzie szarpane wiatrem, gdy sięgała do torebki po sakiewkę. Dziś mam połowę, to nie tak, że nic nie przyniosłam, próbowała dalej, modląc się do Merlina o cud. Widziała w jego spojrzeniu, że ją ocenia. Patrzył na jej ciało, rozważał, czy za drugie pół nie żądać gorącej skóry, na której mógłby odcisnąć swój dotyk. Jak on. Wtedy krew w jej żyłach zaczęła wrzeć, a po plecach spłynął zimny pot, jednak płomień rozżarzający spojrzenie zbira zgasł szybko, nie była w jego typie. Słodka Helgo Hufflepuff, nie była w jego typie; Leonie za nic jeszcze tak bardzo nie dziękowała losowi.
Dwa dni, połowa plus dwadzieścia procent, lepiej doceń, żem, kurwa, uprzejmy, mruknął jej do ucha, odsunął różdżkę od żeber i pozwolił myśleć, że najgorsze jest już za nią - a wtedy zaciśnięta pięść grzmotnęła ją w brzuch, wyduszone z jej płuc powietrze aż paliło, krzyk przemieszany z sapnięciem podrażnił wyściółkę gardła. Bolało, bolało jak diabli, dlaczego już od tego odwykła?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-03-2025, 18:36
Czy wierzysz w przypadek?
Idealne złożenie w czasie i przestrzeni, które pozwala na zaistnienie niemożliwego lub przynajmniej mało prawdopodobnego. Nie tytaniczna władza siły wyższej, nie kaprys losu lub zabiegany zegarmistrz. Przypadek, czyli coś co mogło się wydarzyć albo wcale się nie wydarzyć. Arystoteles mówił, że przypadek to spotkanie się różnych przyczyn, których efektu nie można było przewidzieć.
Zgranie musiało być idealne, wyważone co do minuty, gdyż każde odchylenie mogło zapobiec szansie. Gdyby tego dnia postanowiła pozostać w biurze, nie odczytać zaniepokojonego listu Margaret z prośbą o interwencje.
Jesteś aurorem, on ciebie słucha. Nie mogę do niego dotrzeć, rozmawiam z nim, lecz jakby żadne z moich słów do niego nie docierały. Wraca coraz później, czuje od niego alkohol, a przecież to jeszcze dzieciak! Ledwo skończył Hogwart, marnuje swoje szanse. Jest moim synem, chciałam dla niego innego losu.

Nie była pewna czy jakże wywyższany aurorski autorytet był właściwym środkiem. Gdy obserwowała Jamesa, który wstydził się odnaleźć jej wzrok, skulony siedząc przy kuchennym stole. Wyglądał na zagubionego i przestraszonego, niechętnego do podjęcia konwersacji. Margaret opierała się o framugę drzwi, wyraźna troska odziewała jej twarz. Gdy Francesa pięć lat temu uczestniczyła w pogrzebie jej męża, który również służył w szeregach nie sądziła, że zastanie ich los w takim miejscu.
Starała się być rzeczowa, pomocna w konflikcie, który nie powinien jej dotyczyć. Obydwoje jednak zasługiwali na więcej niż bitwy dnia codziennego, które musieli toczyć z każdym porankiem od nowa. Pamiętała, jak dumny był Bobby z wyników syna, wspominał, że powinni wyprowadzić się do lepszej okolicy. Złe miejsca wywołują złe myśli, wciągają dusze i niszczą wszelkie jestestwa. Młode, niedoświadczone podrostki były tym podatniejsze pod wpływy środowiska, złowrogiej siły wkraczającej do ich umysłów. Zwłaszcza te, które doświadczyły tragedii straty i poczucie, że system skierowany był przeciwko nim. Było to dobre dziecko, słowa równie prawdziwe teraz i wtedy, gdy pierwszy raz go poznała. Policjant nie będzie jednak o to pytać, gdy napotka go w szemranych miejscach o nieodpowiedniej porze. Nie mógł zmarnować szans, o które jego rodzice walczyli przez długie lata, aby ich dostąpił. Dostawał okazje, jeśli ją zmarnuje to ciężar porażki będzie na jego barkach, nawet jeśli jego środowisko robiło dużo, aby nawet nie podejmował próby.
Wyszła z ich domu znacznie później niż przewidywała, gdy Cardiff zmieniało się w obłoki mroku i mgły. Wystarczyła jeszcze jedna herbata, może dłuższe wyrażenie swojego poparcia dla działań Marge. Zjawiła się jednak idealnie w momencie, w którym powinna, jakby było to pisane w gwiazdach lub wywróżone u najlepszych jasnowidzów. Obserwowała wpierw ruchy mężczyzny z dalekiej oddali, nerwowość i sprężystość jego ruchów. Zachowywał się jak drapieżnik szykujący się do ataku, jak zbójnik przygotowujący ciało do walki. Jego krok był szybki, pewny i zapowiadał kłopoty.
Może to doświadczenie, które zdążyła nabyć albo instynkt przetrwania, który pozwalał na szybkie identyfikacje zagrożeń. Przyśpieszyła kroku, gdyż tam gdzie inni odwracają wzrok, aurorzy parli do przodu. Nie miała nawet na sobie umundurowania, a osłoną przed zimnem stanowił płaszcz, który nie był zbroją.
Następnie wszystko zadziało się niesamowicie szybko, klatka po klatce migały kolejne sceny.
Ona – drobnej postury, przerażona, przyciśnięta do ściany.
On – umięśniony i górujący wzrostem, ofensywnie narzucający swoją obecność, gotowy do ataku.
Słyszała szczątki rozmowy, jej szept i jego krzyk, gdzie pieniądz nabierał życiodajnego znaczenia. Była nieistotna dla samego aktu, który miał miejsce. Różdżka, jej własny władczy oręż był już w dłoni. Początkowo jej nie rozpoznała, potrzebowała chwili jakby mózg nie mógł pogodzić się z myślą, że to ona. Nie chciała, aby to była ona. Kolejna krzywda, przemoc wbita prosto w jej oblicze.
On zadał pierwszy cios, Leoni wydała pierwszy okrzyk bólu, a Francesca rzuciła pierwsze zaklęcie.
– Depulso – wrzuca w to słowo całą determinacje i siłę, gdy kieruje je w stronę mężczyzny. Nie patrzy na Leonie, nie myśli o przeszłości i bólu, stracie i poczuciu winy. Nie pozwala sobie na retrospektywny wir świadomości, zagubienie w świecie, który minął. Zamiast tego ten moment definiuje całe jej byt, w tym momencie i czasie. Sytuacja była prosta.
Była ona i był przeciwnik oraz jego ofiara, która stała zbyt blisko, więc uniemożliwiało to zaklęcie obszarowe. Zamiast tego musiała działać punktowo, miał w ręku różdżka to następny etap, który winien być podjęty. Analiza podjęta, zaklęcie wykonane. Nadal na nią nie patrzyła.




Depulso - próg 65
1x k100 (Depulso):
64
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-05-2025, 18:35
W jednej chwili pięść wciśnięta w brzuch Leonie wyduszała z niej powietrze i mimowolne łzy, w drugiej zaś ta sama pięść nagle znikała, zabierając ze sobą odór męskiego potu i tytoniu wchłoniętego przez materiał ubrań. Leonie nie potrafiła powiedzieć, jak dokładnie do tego doszło; straciwszy równowagę, upadła na zasnutą mgławicą ziemię, a załzawione oczy nie zdołały od razu skoncentrować się na scenie, którą przed sobą miała. Potworny ból ją otumanił, ledwo zarejestrowała sapnięcie draba, który, odepchnięty wiązką zaklęcia, uderzył w stos drewnianych palet; nie przypisała też głosu, który wypowiedział inkantację, do osoby, a przecież znała to brzmienie, tę melodię, tak dobrze. Niegdyś była ona trwale wpisana w losy Leonie, potem znienawidziła jej nuty, kojarząc je z tamtym klubem; z miejscem, gdzie rozpoczął się koszmar, wprawiający w ruch wielkie domino. Świadomość powracała stopniowo, trzeźwiała wraz z każdym zmysłem budzącym się z letargu po uderzeniu: najpierw węch, zapach wilgoci i wylanych gdzieś nieopodal nieczystości; smak objawiony żelazem rozlanym na przygryzionym języku; potem dotyk, chropowata faktura chodnika, materiał swetra dotykanego dłonią, jak gdyby przytrzymującą jej wnętrzności w ryzach; słuch, serenada dźwięków dobiegających z gardła ogłuszonego rzezimieszka; i wreszcie wzrok, jako ostatni - wyostrzający się na sylwetce dzierżącej różdżkę.
Ona. Skupione spojrzenie oczu o barwie głębokiego malachitu, tnące przestrzeń aż do miejsca, w którym czarodziej z wolna dochodził do siebie. Ciemna czekolada włosów rozwianych lekko przez wieczorny wiatr. Delikatny błysk nieśmiertelnika, łaskotany przez mętne światło dobiegające z okna na pierwszym piętrze zapyziałej kamieniczki. Dłoń zaciśnięta z determinacją na dębowym drewnie, naturalnym przedłużeniu smukłej kończyny. Kilka lat temu Francesca Goldsmith pozwoliła swojej przyjaciółce przepaść w zawierusze tajemnicy, spuściła ją z oka, zgubiła; a dziś? Czy to, że stanęła w uliczce niczym duch przeszłości miało symbolizować odkupienie win, wyrównanie długów? Nie wiedziała, że w niczym nie pomaga?
Przekonanie o konsekwencjach tego heroizmu zabolało niemal tak jak cios w brzuch. I nie poniesie ich Goldsmith, nie - tylko ona. Zostanie w Cardiff, podczas gdy Fran wróci do wygodnego życia w Londynie, zostawiając za sobą setkę przyjaciół tego człowieka, gotowych wyegzekwować w jego imieniu dług ze stosowną przeprosinową nawiązką, a to Leonie zniszczy. Rozszarpie ją od środka. Pozbawi ostatniego grama poczucia własnej godności, odebranego jej przed laty. Musiała coś zrobić, musiała temu zapobiec - spętany paniką umysł rozjarzył się intensywnością owej myśli, gdy zielarka podnosiła się na chyboczących się nogach, nadal nieco otumaniona, i rzucała w kierunku dawnej przyjaciółki. Nie do końca przemyślała, co zamierza zrobić. W jaki sposób powstrzymać ją przed wyrządzeniem większej szkody niż to, do czego już doszło?
- N-nie - wykrztusiła, potknąwszy się po drodze, a kiedy odzyskała równowagę, kontrolę nad ciałem przejął instynkt: wpadła na Goldsmith, zamykając jej talię w uścisku drżących rąk, przylegała do niej całą sobą, do wspomnień dawnych i pięknych czasów zamkniętych w ciele szkolnej przyjaciółki. Znacznie niższa, niż ona, przycisnęła czoło do ramienia czarownicy. - Nic mi się nie stało, to nic. Przestań. Proszę, przestań - mówiła z napięciem, dławiona lękiem i powidokiem bólu, napierająca przy tym całą sobą w mizernej próbie zmuszenia Krukonki do cofnięcia się w kierunku ujścia uliczki. Jeśli tu zostanie, Krzywy Wilkes zaraz się podniesie, a wtedy niechybnie dojdzie do wymiany zaklęć i ołowiana chmura nad głową Leonie napęcznieje, wieszcząc kłopoty, przed którymi ta nie zdoła uciec. Sama, może jakoś go uspokoi. - To nic - powtórzyła, zdesperowana. Mimo że okolice brzucha płonęły żywym ogniem, a język nadal bolał, po przygryzieniu przedziwnie za duży w jej ustach, była gotowa udawać, że czuje się świetnie, byle nie narazić się na gniew lichwiarza.
- Sztypierdolonakuwo! - ryknął zbierający się z ziemi Wilkes. Rękaw jego płaszcza był rozdarty, spomiędzy połów sączyła się krew. Uszkodził rękę dominującą, ale to nie przeszkadzało mu sięgać do kieszeni po różdżkę; błyskające furią oczy namierzyły Francescę, niefortunnie zasłanianą ciałem Figg, która wypuściła ją z objęć i w kanonadzie dreszczy cofnęła się o krok, patrząc niewidzącymi, sarnimi oczyma przed siebie w oczekiwaniu na to, czemu próbowała zaradzić. - Napierdalanki ci się zachciało? Zasad pojedynku nikt już tępych bab nie uczy?! - grzmiał, wygodnie ignorując fakt, że dla niego owe zasady najwidoczniej nie obowiązywało, gdy w grę wchodziły pięści. Leonie skrzywiła się, zamrożona w miejscu przez szron strachu, nie wiedząc, co teraz zrobić - czy usunąć się z drogi, czy trwać przed Goldsmith i liczyć na cud.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-11-2025, 19:06
Miała dobrą pamięć, czasem był to oręż do samoistnego zranienia.
Nie chciała tamtego dnia iść do klubu, zmęczenie wprawiało ją w marazm. Ciężkość mięśni, która przygniatała ją do materacu łóżka; wolność myśli, które błądziły niesfornie w nieodpowiednie miejsca. Egzaminy na kursie wywoływały w niej pewne odrętwienie, nie mogła skupić się na żadnej innej rzeczy. Krótka obsesja, zaraz poczucie winy, gdy odnajdywała moment rozluźnienia. Zakończyły się jednak, powinna świętować, korzystać i czerpać. Leonie patrzyła na nią swymi sarnimi oczami, obietnicą dobrej zabawy, która zawsze prowadziła ich przez różne zakątki kraju. Wtedy nie potrafiła jej odmówić, prawie zawsze padała ofiarą tych sarnich oczu.
Może gdyby zaproponowała leniwie spotkanie przy winie lub przełożenie świętowania o jeden dzień. Gdyby nie spuszczała ją ze wzroku, zamiast nieudanej próby flirtu z alkoholem przy barze.

Gdyby, gdyby, gdyby

Życie polegało na czymś więcej niż analitycznym przeżywaniu własnych błędów, powtarzającym się cyklu wyrzutów. Nie mogła sobie wybaczyć, nawet jeśli racjonalne strony jej umysłu podpowiadały, że w tamtym czasie i okolicznościach niewiele mogła zrobić.
Teraz, gdy ponownie ją ujrzała, nie miała zamiaru pozwolić, aby coś się jej stało. W tym miejscu i w tym czasie mogła jej pomóc, zareagować na zło, które plugawi te ulice. Wyciągnąć różdżkę, użyć magii i dać im chwile wytchnienia. Wpatrzona była w oprawce, gadzinę w ludzkiej postaci, która odwiedzała doliny moralne tego kraju każdego dnia. Zaklęcie się powiodło, lecz dało krótkotrwały efekt. Czasem wzrokiem wędrowała do kobiety, co najważniejsze chcąc utrzymać ją daleko od mężczyzny, gdyż utrudniłoby to ponownie całe zadanie.
Reakcja Leonie ją zaskoczyła, była jakże nieracjonalnie niezrozumiała. Spróbowała początkowo wyrwać się z jej uścisku, lecz szybko pojęła jakże wielkim błędem byłoby skupienie się jej zdesperowanych próbach.
– Co ty robisz ? – zwróciła się do niej, przyglądając się z niezrozumieniem, lecz może nie winna wymagać od niej zdroworozsądkowych reakcji. Przecież wiedziała, jakie tragedie tchnięto w jej życie, jakie cierpienia były wpisane w jej biografie. Przed sobą nie miała Puchonki, która brała życie w garści. To była Leonie–ofiara, która w panice próbuje załagodzić gniew swojego oprawcy. Czy właśnie taka taktyka pozwoliła jej przeżyć? Błaganie, przystosowanie i pojednanie z przemocą, którą jej oferowano. Akceptacja terroru, który stał się częścią jej dnia. Jej Leoni stanęłaby obok niej z wyciągniętą różdżką do pomocy, może nawet jako pierwsza rozbroiłaby wroga. Teraz była kreaturą splecioną ze strachu i różnych taktyk przetrwania.
– Stało Ci się, on Cię skrzywdził – była spokojna i stanowcza, choć jej próby zażegnania konfliktu łamały jej serce. Ona sama nie miała zamiaru akceptować takich aktów, zgadzać się na bezwzględną napaść na ulicach miast. Sprzeciwiała się temu, tacy jak on wywoływali w niej obrzydzenie. Pełni prostackich odruchów, umiłowania siły jako środka rozwiązywania konfliktu. Rządzenie dzielnicą, jako ten potężniejszy i wykorzystywanie tego faktu do kolejnych aktów przemocy. Obdarowało go spojrzeniem pełnym pogardy, usta zaciśnięte w wąską linie. Szybka analiza sytuacji.
Leonie stojąca na linii między nimi stanowiła słaby punkt i szybko powinno to zostać skorygowane. Mężczyzna krwawił z dominującej dłoni, spowolniało ruchy, lecz nie uniemożliwiało ataku. W ręku trzymał różdżkę, główne zagrożenie. Górował nad nimi wzrostem, lecz brakowało mu stabilnej postawy. Czas było podjąć działania.
Chwyciła Figg za ramię i pociągnęła ją za siebie, eliminując pierwszą zmienną w środowisku. Swoją różdżkę cały czas skierowaną miała na czarodzieja, nigdy nie pozwalała sobie na rozluźnienie.
– Imię i nazwisko – zażądała, pełna służbistego przekonania. Zderzenie się z siłą sztywnej administracji, systemu, który nie znał przebaczenia często było brutalne. Chłód i bezkompromisowość biurokracji często przerażała, działała nawet na takich gnojków, jak ten stojący przed nią. – Jeszcze o tym nie wiesz, ale popełniłeś dzisiaj największy błąd swojego życia.
Zostanie wciągnięty w krąg jej zainteresowania aurorów, będzie mu się przyglądać. Ruszyła administracyjna machina, która będzie się ciągnąć za nim gdziekolwiek pójdzie. Ignorowała jego kolejne wybuchy, nie robiły na nim wrażenia. Nadal potrzebowała informacji skąd Leonie znała tego człowieka, jak dziewczyna jak ona mogła wpaść w towarzystwo takiego typka.
– Drętwota – wykonała kolejny, pewny ruch różdżką. Nie miała zamiaru czekać na jego kolejny atak, wykorzystała przewagę zaskoczenia, gdy jego pozostawały żarliwe ujadanie. Chciała spojrzeć na Leonie, lecz nie pozwoliła sobie. Nie w momencie, gdy stanowił on zagrożenie. Pragnęłaby powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Dawno jednak pojęła lekcje, że nie mogła obiecywać cudów.


|| Drętwota - próg 55
1x k100 (Drętwota):
46
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-14-2025, 09:50
On nauczył ją bać się konsekwencji.
Nieodpowiedni gest, zbyt niepewna odpowiedź, niezbyt słodki uśmiech, niechętny dotyk, opór w bliskości - wszystko to mogło zaowocować karą: odebraniem jedzenia i wody na kilka dni, wyłączeniem światła i zamknięciem jej w paszczy ciemności, pięścią trzaskającą o kości, ostrzem scyzoryka wbijającym się w skórę, rozżarzoną końcówką papierosa przyciśniętą do przedramienia. Było tyle sposobów, na które mógł jej wpoić, że stanięcie okoniem było niebezpieczne, że w końcu owa wiara wplotła się w jej geny, wyścieliła przestrzeń między kręgami kręgosłupa. Wrosła w linie papilarne. Wplotła się w fibrynę tęczówek obcą przędzą. Wobec tego heroiczna obrona Fran... po prostu ją przerażała. Co wydarzy się później, kiedy aurorska obecność zniknie, a Leonie zostanie sama w mglistych uliczkach Cardiff? Czy ktokolwiek powiąże ją ze zniknięciem tego zbira? Przecież nawet jeżeli wcisną go do aresztu, on niebawem z niego wyjdzie. Czy Goldsmith była na tyle idealistyczna, by wierzyć, że groźba magipolicji i kontroli w przyszłości przeszkodzi mu we wzięciu dyskretnego odwetu? Dlaczego znowu chciała doprowadzić do krzywdy Leonie? Ramiona zaciśnięte wokół talii czarownicy robiły to błagalnie, z desperacją wręcz wylewającą się z jej ruchów; proszę, ocal mnie tym razem, Fran. I pod pewnym względem to właśnie się działo, tylko że ich definicja ocalenia nie mogłaby być bardziej różna.
Nie odpowiedziała, nie umiała powiedzieć, co robi. Ponieważ z jednej strony: tak, usiłowała załagodzić reakcję Goldsmith i odroczyć wyrok, który wydała na nią tej nocy; a z drugiej nieśmiało, niemal szeptem, odezwała się w niej długo tłumiona tęsknota, przykryta zranieniem i urazą, które na co dzień czuła wobec dawnej przyjaciółki. Doskonale pamiętała wszak jej zapach, sprowadzający teraz lawinę wspomnień, które przygniotły ją bezlitośnie, pamiętała dość zabawną różnicę ich wzrostu, przez co zawsze musiała lekko zadzierać głowę, żeby spojrzeć na oblicze Krukonki, tak jak teraz. Odrzuciła ją wiele razy po tym, jak wydostała się stamtąd, aż pewnego dnia Francesca przestała próbować. Podarowała Leonie przestrzeń, której ta tak się domagała, odsunęła się, wycofała. I chociaż rozsądek Figg podpowiadał, że właśnie tego oczekiwała, jakaś część niej żałowała, że mimo wszystko nie próbowała dalej.
- Wcale nie. Fran, wcale nie. Po prostu się posprzeczaliśmy, ale to nic wielkiego - zarzekała się chrapliwie, chociaż jej brzuch płonął potwornym bólem, a kolana ledwo podtrzymywały ciężar całego ciała. Trudno powiedzieć, czy Krzywy Wilkes słyszał jej paniczne zapewnienia i dopisał do jej nazwiska małego złotego plusika, odnotowując, że nie grała ze służbistką do jednej bramki. Jeśli to dostrzegł, nie dał tego po sobie poznać, zajęty zbieraniem się do kupy i wyszarpywaniem różdżki z kieszeni płaszcza. Krew kapała z jego ramienia na wilgotny bruk, absurdalnie odpowiednia w aranżacji zaułku.
- Ruchałem Cimatkę, zapisz se - ryknął w odpowiedzi, jak widać nie zamierzając współpracować z organami ścigania, skoro przerastało go polecenie zdradzenia swojej tożsamości. Leonie ją znała, lecz ani myślała w jego obecności wyjawiać ją dawnej przyjaciółce. Nadal drżała na całym ciele, zasłaniająca sobą draba - albo zasłaniająca sobą ją, przed nim. Ale nawet to dobiegło końca, kiedy Fran pociągnęła ją za siebie i ich pozycje zmieniły się jak w specyficznym, tchnącym zagrożeniem tańcu. W mimowolnym odruchu złapała ją za drugie ramię i spróbowała cofnąć się o krok, jednak auror stała pewnie niczym głaz, gotowa wyegzekwować karę dla ulicznego złoczyńcy. - Co ci po obronie tej małej kurwy? Lepiej stąd spierdalaj, żebym nie musiał składać ci wizyty z kolegami. W nocy. Wtedy inaczej zaśpiewasz - grzmiał, w groźbę wplatając to, co naprawdę mogło przerazić każdą kobietę. Leonie - na pewno. Obawiała się takiego scenariusza po wyjściu Krzywego z celi, dlatego jeszcze mocniej szarpnęła za ramię Goldsmith, próbując przerwać ten niedorzeczny scenariusz. 
- Fran, proszę... - ponowiła, a wtedy wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Zaklęcia błysnęły w mroku nocy, konfrontacja przybrała na sile, zmuszając zielarkę do skurczenia się w strachu za plecami czarownicy. Chyba chcąc schować się przed losem przycisnęła czoło do przestrzeni między łopatkami Goldsmith, zacisnąwszy palce na połach jej płaszcza. Charakterystyczny zapach wspomnień łagodził jej emocje, nie na tyle jednak, by nabrała poczucia, że wszystko dobrze się skończy. Auror i rzezimieszek spróbowali zaatakować w tym samym momencie, Wilkes wykrzyczał nazwę własnego czaru, zanim zrozumiał, że wskazana była obrona; a definitywność ich inkantacji wbiła się w jej zmysły jak ostrze pchane między żebra i do Leonie dotarło w tamtym momencie, że boi się nie tylko o siebie, ale także o Francescę.

Krzywy Wilkes ma 7 w stacie uroków
nie podejmuje próby obrony, tylko stosuje kontratak synchronicznie do lecącej w niego drętwoty (która sięga celu: w następnej turze jest ogłuszony i sparaliżowany)
rzuca Baubillius (st 65)
1x k100 (Baubillius NPC):
10
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-19-2025, 19:42
Gdyby nie chodziła sama ciemnymi ulicami.
Gdyby siedziała w domu jak przykładna żona.
Gdyby go nie denerwowała.


Ten strach wprowadzony do ich krwiobiegu, wpleciony w kulturalne odmęty umysłu. Niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, progu czy domu. Strach stawał się wręcz naturalnym towarzyszem, sąsiadem, który zawsze mieszkał obok. Mugole powiązaliby go z teorią doboru naturalnego i ewolucyjnym uzasadnieniem odczuwania strachu. Miał on ratować, chronić przed zranieniem. Bali się węży, pająków i mężczyzn, którzy podążali za nimi uliczkami w nocy.
Ten świat był niebezpieczny dla dziewczynek, były jego ulubionymi ofiarami. Słabsze fizycznie z niemożliwością ucieczki, czasem utrzymana na smyczy zależności finansowych. Magia zmieniała częściowo tą dynamikę, przynajmniej dzięki niej Francesca się nie bała. Tak jawnie pewna swoich umiejętności, czasem wręcz arogancka w swej wierze. Nie tylko magia przychodziła jej z łatwością, doskonale wiedziała, gdzie szukać słabości ludzkiego ciała. Nie bała się pobrudzić, taka była od urodzenia.
O wiele częściej to ona była zagrożeniem, napawało to pewnym poczuciem wolności. Dlatego, gdy mężczyzna szarżował słowem i próbował odpowiedź na jej czyny – nie obawiała się. Jedynym jej zmartwieniem była reakcja Leonie, krystaliczne przerażenie, które odbijało się w tych sarnich oczach. Było to zachowanie wyuczone, metoda przetrwania, którą obrała. Była w tym może pewna słuszność, będzie musiała nadal żyć w tych okolicach, gdy Francesca zniknie londyńskiej przestrzeni. Nie akceptowała jednak takiego postępowania, ulegania obrzydliwej masie bezmyślnej przemocy. Wysłuchiwała się w jej słowa, lecz pokręciła tylko głową.
– Tacy jak on znają tylko argument siły i upokorzenia – stwierdziła nie wierząc w żadne kłamstwo, które obecnie spływało z ust Puchonki. Łgała, chcąc chronić swego oprawcę, ten strach wiódł ją w okrutne regiony ludzkiego upadku. Jak dziewczyna pochodząca z dobrego domu, który oferował jej bezgraniczne złoża miłości, skończyła wśród upadłych tego miasta? Zbirów i łajdaków, którzy reprezentowali sobą, to co najgorsze w angielskiej społeczności. Dno, którego sięgali i z którego rządzili. Wszystkim innych zapraszali w odmęty zgnilizny moralnej. Nawet ten człowiek był jednak produktem swojego środowiska, może kiedyś miał szanse na życie z godnością i uniesioną do góry głową. Nie narodził się ze splugawieniem (takie natywne nacechowanie dotyczyły tylko szlam). Gdy jego próba ataku okazała się mizerna, pełne przedstawienie jego słabości – jego porażka zdawała się wręcz krzyczeć.
– Accio różdżka – nie mógł się przed tym bronić, zdobyła jego oręż. Trzymała w swoich dłoniach całą jego moc, była to jedna z największych słabości czarodziei, które ona w czasie swojej praktyki próbowała niwelować. Nie można opierać się w swoich działaniach tylko na magii różdżkowej, zbyt łatwo można było ją stracić. Kolejne zaklęcie wręcz automatycznie wydobyło się z jej różdżki, nie pozwalając sobie na zachwianie skupienie. Za pomocą Incarcerous związała przeciwnika, który stawał się ofiarą. Jakże żałosny obraz kreował się  przed jej oczami, związany i pokonany. Próbował wyrwać się z ciasnego splotu lin, lecz pozostały one nieprzejednane. Dopiero teraz pozwoliła sobie spojrzeć na Figg, nadal wpatrzoną w nią z błaganiem, które przewijało się w jej spojrzeniu.
– Spójrz na niego – na żałosną kreaturę, którą się stał. Słabą, zmęczoną szamotaniną, wręcz zwierzęcą w swych próbach. Trzeba było jednak pomyśleć nad zakończeniem tej sprawy, gdzie priorytetem powinno być ułatwienie Leonie życia, choć niesmakiem traktowała takie zabiegi. Podeszła powoli do mężczyzny, jej ciężkie wojskowe buty z charakterystycznym stuknięciem uderzały o podłoże.
– Mamy teraz dwie metody rozwiązania naszego problemu – rozpoczęła zwracając się głównie do byłej przyjaciółki, lecz czasem litościwie obdarowując spojrzeniem również przeciwnika. – Mogę wezwać policje magiczną, która zabierze go do aresztu, potem zależności od przewinień czeka go odsiadka w więzieniu lub jeśli będzie wyjątkowo niewspółpracujący może nawet Azkaban.
Akurat to ostatnie byłoby najtrudniejsze do zrealizowania, wręcz niemożliwe, lecz zbyt świadoma była wad systemu, w którym funkcjonowali. Oskarżony broni się sam przeciwko dowodom złożonym przez służby, najczęściej wynik opiera się na jego możliwościach finansowych. Patrząc na jego ubiór może i rządzi dzielnicą, lecz w ministerstwie wymagane były znacznie wyższe nakłady finansowe. Ich system nie był sprawiedliwy, ułomny i pełen braków, człowiek szybko mógł znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, a inni nigdy nie zaznawali nawet strachu kary. Wiedziała jednak jak słowo Azkaban wpływa na słuchaczy, jak bardzo przeraża wizja pobytu w tym miejscu. Byłby to jego koniec, nawet zdawało się, że Tower byłoby mu obietnicą zniszczenia.
– Możemy również rozstać się polubownie – dawała teraz ochłapy łaski, z którymi całkowicie się nie zgadzała, lecz nie należała do tego świata. Siła i upokorzenie, takie właśnie były metody, którymi trzeba było ich traktować. – Co od Ciebie chciał?
Nadal go ignorowała, jakże nieważną był dla niej personą. To jej poświęcała swoją uwagę, to jej chciała pomóc – nawet jeśli nie szanowała schematu własnego postępowania.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-19-2025, 21:38
To nie mogło dziać się naprawdę. Los nie mógł być aż tak przewrotny, niesprawiedliwość aż tak rażąca. Mojry nie mogły karać bez końca jednej osoby za winy drugiej. Dlaczego Fran znowu jej nie posłuchała, czemu nigdy nie dopuszczała do siebie, że to jej przyjaciółka może mieć rację? Choć raz, ten jeden, jedyny raz, mając w pamięci to, co wydarzyło się ostatnio, gdy podążyła za głosem widzimisię i naraziła Leonie na konieczność poniesienia konsekwencji. Zawodowy autorytet nie zawsze szedł w parze z nieomylnością i chociaż pod powłoką skóry nadal kotłowała się tęsknota, zbudzona przez widok Krukonki w zaułku, jasnej jak gwiazda spadająca z nieba, to nie mogła oprzeć się intensywności żalu przez to, że po raz kolejny została wystawiona na świecznik. Jak wtedy. W tamtym pubie, osamotniona po osuszeniu zbyt wielu drinków, oczarowana charyzmatycznym młodzieńcem, znającym ich świat tak, jakby należał również do niego.
Obarczenie odpowiedzialnością Goldsmith za porwanie było niemal za łatwe, stanowiło wentyl bezpieczeństwa, coś, czym choć na kilka sekund mogła przekierować poczucie winy z siebie samej. Ponieważ w głębi serca Leonie uważała, że to ona wtedy zawiniła; sprowokowała Colina, stała się zbyt łatwą ofiarą, straciła czujność. To zaś, że rozpuścił coś w jej kieliszku, przez co straciła przytomność, uwieszona jego ramienia, nie miało znaczenia. Obudziła się, a Fran przy niej nie było. Obudziła się nie pod błękitnym niebem, a pod szarym sufitem, w uścisku zimnych ścian, na zatęchłym i zbyt cienkim materacu. Obudziła się wykorzystana.
A mimo to Goldsmith nadal nie potrafiła ustąpić i pozwolić Leonie decydować o samej sobie, o swojej przyszłości. Czy czuła teraz, że wiedziała, co dla niej lepsze? Colin uważał tak samo. Tymczasem o zajściu z Krzywym Wilkesem nikt poza nimi nie musiałby się dowiedzieć, puszczenie go wolno nie kosztowało służbistki niczego ponad garść swoich ideałów, ale przecież to rana, która szybko się zasklepi - jeszcze tej samej nocy mogła złapać sobie gorszego oprycha. Póki co zielarka nie potrafiła docenić ratunku, była tak potwornie przerażona, że strach odbierał jej rozsądek i podsuwał najgorsze, najbrutalniejsze wizje przed rozbieganą wyobraźnię. Słowa Fran zlepiały się w jej rozumie w bezkształtną breję, spojrzenie malachitowych oczu wypalało dziury w skórze Figg. Zaczynało się jej kręcić w głowie, gdy stała zmrożona spokojnym i pełnym wyważenia wywodem aurorki, a zarazem płonęła od środka od emocji, z którymi nie umiała sobie poradzić.
- Bogowie, Fran - jęknęła rozpaczliwie i wczepiła palce w orzechowe kosmyki własnych włosów, szarpiąc za nie w nadziei, że ból złagodzi wewnętrzny chaos, lecz to nie pomogło. Z sekundy na sekundę panika coraz bardziej przybierała na sile, a zdesperowany umysł wypełniał się równie zdesperowanymi pomysłami na to, by zaradzić koszmarnie rozrysowanej przyszłości. Utkanej z samych czarnych barw, z kolców i popiołów, wyolbrzymionych starym strachem. - Ile razy jeszcze będę musiała za to wszystko płacić? - łzy spłynęły z opętanych trwogą oczu, cieknąc przez długość policzków. Uliczka połknęła echo stukotu butów o nierówne kamienie, którymi została wyłożona, kiedy Leonie zaczęła dreptać to w jedną, to w drugą stronę, jej ciałem powodowała energia nie mogąca znaleźć ujścia. Adrenalina w najczystszej postaci. Jedna dłoń opadła do kieszeni płaszcza, wydobywając z niej różdżkę. Może jeśli teraz ogłuszy dawną przyjaciółkę, Krzywy odczyta to jako dowód lojalności? I wszystko jej wybaczy? Może nawet anuluje jej dług, jeśli spisze się wystarczająco dobrze? Przecież nie była Fran niczego winna. Nie musiała słuchać kategorycznego ultimatum, nie musiała grać w jej grę. - Nigdy by nie wystarczyło, prawda? Po prostu to przyznaj. Nie wystarczyłoby, żebym cię poprosiła, byś czegoś nie robiła. I tak to zrobisz. W imię zasad zachowasz się jak trzeba, potem odejdziesz, a to, co stanie się po twoim odejściu będzie nieważne. Bo ciebie tam nie ma. Nie widzisz, do czego dochodzi, kiedy odchodzisz. Taka jesteś - wystrzeliwała z siebie kolejne oskarżenia z chorobliwą prędkością, czuła, że nie może oddychać, że nie może myśleć; że władzę nad nią przejmują najgorsze impulsy, a jednak nadal nie podniosła na nią różdżki.
Bo choć najgorsza tragedia jej życia została na wieczność spleciona z osobą Fran, prawda była taka, że Leonie nie potrafiłaby jej skrzywdzić. Porywała się jedynie na ostre słowa kreślone atramentem na pergaminie i nic poza tym. Teraz nie była... do końca sobą. Jej płuca stały w ogniu, wzrok rozmazał się na dobre, wszystkiego było za dużo, wszystkiego było za dużo...
Ledwo zdążyła obrócić się do Krukonki plecami, kiedy torsje szarpnęły obolałym żołądkiem, a jego treść wylała się z przełyku na osnuty zamgleniem chodnik zaułka. Bywało, że Leonie wywoływała wymioty samodzielnie, w ten sposób radząc sobie z nagromadzonymi w niej uczuciami, szczególnie podczas sięgającej zenitu paniki, nie było jej to obce - ale znacznie rzadziej emocje stawały się na tyle potężne, że same budziły w niej tę reakcję. Teraz wypełzały na zewnątrz w gwałtownych nudnościach, zmuszały nierozciągliwe mięśnie ramion do spazmów, przez co odezwała się w niej nowa fala bólu. Dobrego bólu. Cierpienie ciała było bowiem po stokroć znośniejsze, niż udręka myśli.
Trwało to chwilę i skończyło się niemal tak nagle, jak się zaczęło. Do Leonie dotarło, że w trakcie torsji musiała stracić równowagę i upaść na kolana, ale to nic, bo poczuła się tak rozkosznie pusta... Wydrążona do cna. Jak ląd, przez który przeszedł huragan i który może zacząć zdrowieć po wyrwanych z korzeniami drzewach i topiących wszystko ulewach. Łzy posklejały jej rzęsy, nadwyrężony brzuch palił w miejscu formującego się sińca, gardło skwierczało od przetoczonego przez nie kwasu, a chociaż musiała wyglądać jak siedem nieszczęść, wreszcie poczuła się bardziej sobą.
- Pieniędzy - wychrypiała prawie niedosłyszalnie, tylko jak dawno temu Fran zadała o to pytanie? Sekundy albo lata musiały minąć od tamtej chwili. - Chciał pieniędzy - nadal łkała, manewrując ciałem, by usiąść na piętach. Nie ufając swoim nogom, nie ryzykowała podnoszenia się z ziemi, zresztą i tak nie miało to znaczenia. Może i pozbyła się najgorszej paniki, jednak nadal miała poczucie, że dzisiejsze spięcie nie skończy się dla niej dobrze. - Które jestem mu winna. I których nie mam - dodała ponuro, pusto. Zawiniła i nie liczyło się, jak brutalnymi metodami operował Krzywy Wilkes; gdyby nie Leonie Figg, Leonie Figg nie musiałaby dziś znaleźć się w tym położeniu. Lepiej, że nie miała przed sobą twarzy Fran, nie chciała widzieć jej miny, kiedy dotrze do niej, że bratnia dusza z Hogwarckiej utopii upadła tak nisko, na dodatek zarzucając jej tej nocy tyle niesprawiedliwych rzeczy. Wszelki rozsądek podpowiadał, że czarownica zrobi lepiej, jeśli ją tu zostawi. Jeśli zapomni. - Przepraszam - zakończyła cicho; nie za krótki pojedynek z lichwiarzem, nie za zniekształcenie planów Goldsmith na wieczór, a za to, co do niej wcześniej powiedziała; jak była okrutna.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-25-2025, 16:06
To wszystko było jakże personalne.
Pragnęła zachować dystans, prowadzić swoje działania racjonalnie i metodycznie, jakby była to kolejna sytuacja na służbie. Było to jednak kłamstwo, przypudrowane fałszerstwo własnego umysłu, które chciało w ten sposób uciec przed wirem emocji i napięcia. Leonie nie była bezimienną kobietą, która zaznała goryczy tego świata w nocnych godzinach Cardiff. Mężczyzna nie był obojętnym jej oprawcą, którego los będzie dla niej nieistotny.
To wszystko było osobiste.
Gdyż czarownicą o sarnich oczach i smutnym spojrzeniu była jej Leonie, nawet jeśli nie posiadała już prawa tak jej nazywać. Była jej ciepłem szkolnych lat, uśmiechem pierwszej przyjaciółki i zawodem zaufania, za które do teraz czuła się winna. Jakiekolwiek próby profesjonalizmu, które podejmowała zdawały się ulatniać z każdą sekundą.
Mogłaby jej teraz powiedzieć, że postąpiłaby w tej sytuacji identycznie niezależnie od osoby, która prezentowała się przed jej oczami. W pełnej wiarze w słuszność własnego postępowania, bezwzględnie nastawionego na efekt działania, a zarazem z licznymi wątpliwościami co do słów ofiary. W tej sytuacji, gdzie napięcie emocjonalne zdawało się rozrywać od środka człowieka – musiała zachować rozsądek. Pokrzywdzeni mieli w zwyczaju łgać, czołgać się w fantazyjnych historiach, byle znaleźć odkupienie w oczach oprawcy, przeżyć kolejne spokojne wieczory. Był to cykl przemocy, który powodował, że cieszyła się rzadkimi interwencjami aurorów w domostwach. To co działo się za zamkniętymi drzwiami angielskich domów napawało ją mieszanką obrzydzenia i zrezygnowania. Dlatego litania, wybuch i ciąg słów Puchonki jej nie zaskoczył.
Jedynie własne emocje, które zaczęły targać jej klatką piersiową, pewien niezrozumiały ścisk, który zdawało się, że wywoływał bezkresny bezdech – one były niespodziewane. Figg płakała i krzyczała, nie mogła się uspokoić w objęciach szargającej ją paniki. Strach pojął jej osobę, rozdygotane ciało wędrowało niespokojnie po uliczce. Francesca stanęła za to trwale przyczepiona do ziemi, wręcz ciężka i niemożliwa do ruszenia. Wyprostowana jak struna, jakby mentalnie przygotowywała się do kolejnych uderzeń i chciała osłabić siłę rażenia zdarzenia.
Mieszanka poczucia winy, niesprawiedliwości i urazy kreowała w jej głowie chaos, siała spustoszenie w harmonijnej jaźni. Wszelkie próby pomocy, słuszności postępowania i ryzyka, które podjęła – wszystko to nic nie warte, wręcz niechciane. Wszystko zawsze wracało do tamtej nocy, nie mogły się od niego uwolnić.
– Taka jestem – powtórzyła po cichu, jakby chcąc aby pełnia interpretacji tych słów trafiła do jej umysłu. Zgadzała się, taka właśnie była. Nieufna w postępowanie ofiary, pragnąca postępować zgodnie ze swoimi zasady etycznymi, aby każdego poranka nadal mogła spojrzeć w lustro. Ciągle podejmująca walkę, napotykająca kolejne przeszkody i porażki, gdyż funkcjonowała w obłędnie niesprawnym systemie, który zdawał się nie ważyć na losy tych słabszych. Czasem naprawdę pragnęła nauczyć się tej ślepoty i głuchoty, która jak pandemia rozchodzi się po urzędniczych gabinetach. Miała wrażenie, że niezależnie jak bardzo się starała to porażka była jej przyjaciółką, panią utulającą ją do snu. – Jest dla mnie istotne, co się stanie po moim odejściu.
Nie była to nawet obrona, próbę zaprzeczenie. Nie było istotne, co Leonie myśli – najważniejszy było osiągnięcie celu. To było jej myślą przewodnią, latarnią wśród mroków. Nawet jeśli Puchonka pałała do niej krystaliczną nienawiścią, to jej bezpieczeństwo było ważniejsze niż intensywność jej uczuć. Zwłaszcza, gdy panika zbierała kolejne żniwo, obarczała Leonie tragedią.

Siła i upokorzenie, tylko to rozumieją.

Leonie była przeciwieństwem tego poczynania, ze wątłym ciałem i traumą, która trzymała ją w swoich zgliszczach. Łatwa do skrzywdzenia, izolacji od trwałych relacji międzyludzkich, wręcz osamotniona w swojej walce.

Słaba

To myśl, która swoim okrucieństwem uderzała nawet ją, niespodziewaność tego krótkiego podsumowania. Nigdy nie sądziła, że tak o niej pomyśli, Figg zawsze pełna była wewnętrznej siły i animuszu. W świecie ponurych uliczek Cardiff życie dla złamanych przez los było ciężkie. Tytaniczna potrzeba pomocy drążyła tunele w umyśle Goldsmith, ta chęć ulżenia w trudach dnia codziennego.
Leonie Figg zasługiwała na dobre, bezpieczne życie.  Takie, w którym nie zazna okrucieństw tego świata, pełne sukcesu i ciepła domowego ogniska. Na coś więcej niż ciągłą fale paniki, która dyktowała jej słowa i czyny.
Chciała do niej podejść, lecz zamiast tego skupiła swój wzrok na mężczyźnie. Widzowi przedstawienia, które mu sprezentowały. Musiał uważać, że było to komiczne, scenka obyczajowa na jego oczach. Jakże obrzydzał ją ten osobnik, prowokator całego zajścia. Powinien siedzieć już w Tower, szykować się na długie miesiące odsiadki, lecz pomimo opinii na jej temat – uwagi Figg sprawiły, że wybrała inną ścieżkę.
Pieniądze, jakże oczywista odpowiedź. Zawsze o nie chodzi, były głównym kołem napędowym zbrodni tego świata. Człowiek potrafił splugawić całą swą duszę, byle posiadać więcej od sąsiadów. Usłyszała jej przeprosiny, nie wiedziała jednak czego dotyczyły – raniących słów wobec niej czy niezrozumiałego zawstydzenia reakcjami własnego ciała.
– Oto więc co zrobimy – głos jej nie drżał, stonowany i metodyczny, na wskroś bezemocjonalny. Bawiła się różdżką mężczyzny, przekładając między rękoma. Tak łatwo można byłoby ją złamać, pozbyć jego magicznego orężu. Końcówką różdżki podniosła jego żuchwę, jakże blisko witalnych części ciała. To była groźba, całkowicie jawna i ostentacyjna.  – Nigdy więcej się do niej nie zbliżysz, nie odezwiesz, nawet na nią nie spojrzysz.
Obślizgłe metody, którymi często się brzydziła, lecz które musiała stosować. Ludzkie, ubliżające jej godności, zarazem często przynoszące oczekiwane rezultaty. Prawo nie zawsze znajdywało odpowiedzi, a system kulał przy pierwszej przebieżce. Chciała, aby była bezpieczna.
Zapłacę jej dług i dlatego, że jestem łaskawa, dołożę dziesięć procent. Zapomnę również o tym zajściu, nic się nie stało.
– Dostaniesz zachętę – gdyż taki parszywieć, jak on rozumiał prócz siły jedyny argument: pieniądz. Taka zgnilizna rządziła między nimi. – Zapłacę jej dług i dlatego, że jestem łaskawa, dołożę dziesięć procent. Zapomnę również o tym zajściu, nic się nie stało. Chcesz żebym o tym zapomniała. Gdybyś jednak postanowił zawieść oczekiwania, nie będzie już więcej szans.
Będzie to jednak kłamstwo, nie musiał o tym wiedzieć. Nigdy nie zapomni jego twarzy, będzie wyszukiwać kolejnych informacji. Była najgorszym rodzajem aurora, na którego mógł trafić – psia do samej krwi. Jego skinięcie głową było jedynym sygnałem z jego strony, zmęczony i związany przedstawiał obraz przegranego na polu bitwy. Spodziewała się, że Leonie była zbyt małą płotką, by chciał dla niej zadzierać z lepszymi od niego. Rozwiązała za pomocą magii jego węzy, cofając się o jeden krok. Długo nie oddawała mu różdżki, widać było, że zaczynał czuć się niekomfortowo z tym oczekiwaniem. Spoglądał na nią, przerzucał wzrok na jej towarzyszkę, próbował odnaleźć właściwie słowa, które mógł powiedzieć. Palnąć kolejną głupotę, która zaogniłaby sytuacje. Ostatecznie oddała mu jego oręż wraz z sakiewką z trzydziesioma galeonami, musiało wystarczyć.  Nim odszedł rzucił gniewnie spojrzenie na Francescę i całkowicie zignorował Figg. Doskonale wiedział, gdzie szukać winnego zajścia.
– Chodźmy do mnie – do domu, mieszkania, jej prywatnego kąta, które Leonie odwiedzała wielokrotnie w ciągu swojego życia. – Zajmiemy się kwestią wszystkiego tego, co będzie jak odejdę.
Jutra, dni następnych i odległej przyszłości, gdy jej osoba ulokowana będzie w Londynie. Oddalona od Cardiff i jego niebezpieczeństw, pozbawiona szans na szybką reakcje. Może przeszłość odnajdzie miejsce w ich rozmowie, lecz to inne tematy zawiążą ich relacje nićmi.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-25-2025, 19:56
Nie taki cel chciała osiągnąć, mierząc we Fran ostrzem oskarżeń. Ciche potwierdzenie nie było zwycięstwem, jakie mogłoby ukoić panikę Leonie, było za to smutne, przygnębiające, niemal zrezygnowane. Pokazujące, że na przestrzeni ostatnich lat Goldsmith pozwoliła sobie uwierzyć w to, że poza rolą służbistki legitymującej się aurorskim paszportem, nie zostało w niej ani grama człowieczeństwa. Nic, co ugięłoby się pod poczuciem niesprawiedliwości albo złością wznieconą przez wypowiadane przez zielarkę zarzuty; nic, co nie zniosło w swoim życiu gorszych pomówień. I chociaż taka postawa łamała serce swoją zgorzkniałą od akceptacji biernością, stanowiła też pewną tarczę, bo zielarka momentalnie straciła zapał do ciskania w dawną przyjaciółkę następnych uwag. Nie otrzymała biletu wstępu do kłótni, nie mogła spożytkować przerażonej energii na wzajemne krzyki, nie mogła rozdrapać starych ran i pluć krwią w twarz Fran, więc na co to wszystko? Co mogła zyskać, jeśli Krukonka była posągiem wyrzeźbionym na podobieństwo samej siebie? Profesjonalna maska przybita do jej twarzy składała się z posklejanych ze sobą włókien szronu, przez co teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominała Królową Śniegu, niewzruszoną i zdystansowaną.
Jest dla mnie istotne, co się stanie po moim odejściu.
Bo kiedy raz odeszła, zostawiając Leonie samą, to, co miało miejsce później rozdarło jej przyjaciółkę na strzępy. Słowa pozostały niejednoznaczne, sięgały pod powierzchnię dzisiejszego dnia i drążyły tunele w glebie przeszłości, docierając do tamtego przeznaczonego im wieczoru. Od ucieczki Figg stamtąd, listy Krukonki były coraz bardziej proszące, niejako poszukujące rozgrzeszenia za winę, spadającą na jej plecy wraz z lekcją odebraną w klubie, gdzie towarzyszka zniknęła jej z oczu, rozmywając się w mgle. To, co ona musiała przeżyć, zapewne spędzało sen z oczu Goldsmith przez całe półrocze. To, co zostało wypalone i wyryte w jej skórze, gniotło pergamin umysłu Fran tysiącem pytań bez odpowiedzi. Nie mogłyby wrócić do tego, czym były przedtem, ta historia już minęła. Ale czy Leonie nie powinna się cieszyć, jeśli przez to, co się z nią stało, świat zyskał tak oddanego pracy aurora, tak skupionego na swoich obowiązkach, jak Francesca Goldsmith?
Nie, nie cieszyła się. Chyba. Wolałaby nigdy nie musieć przechodzić przez piekło, nie znać zawiesiny przerażenia zalewającej język i wrażenia brudu pokrywającego ciało i wżerającego się w mięso pod wpływem dotyku jego dłoni, wolałaby móc spojrzeć w swoje odbicie i nie widzieć w nim ani potwora, ani podmieńca, ani twarzy, którą on cieszył oczy przez sześć miesięcy.
A potem myślała o wszystkich dziewczętach, które Fran mogła uchronić od podobnego niebezpieczeństwa i... już sama nie wiedziała, co czuć. Jeśli choć jednej młodej i naiwnej czarownicy dzięki interwencji aurorki nie stała się krzywda, czy to z rąk czarnoksiężnika, zwykłego rzezimieszka albo mugola, może jednak było warto?
Propozycji złożonej lichwiarzowi, w zasadzie nie do odrzucenia, wysłuchała na kolanach, nadal obrócona do nich plecami. Przez kilka sekund miała ochotę unieść się honorem i odrzucić pomoc finansową kogoś, kogo pośrednio obwiniała o swoje porwanie, a potem naszła ją refleksja, że przecież równie dobrze na to zasłużyła. Fran była jej coś winna, w ten sposób mogąc spłacić dług, niemożliwy do przeliczenia na galeony. Ale kiedy złość osłabła, Leonie nie potrafiła w zgodzie ze sobą uznać, że sposób znaleziony przez dawną przyjaciółkę na załagodzenie sytuacji i zapewnienie jej bezpieczeństwa jest czymś, co należy się jej jak Merlinowi jego przysłowiowe gacie. Podświadomie wiedziała, że wyrok zainicjowany przez Colina mógł dopaść ją przy każdym innym przyjacielu, po prostu tego do siebie nie dopuszczała. Łatwiej było podzielić ciężar poczucia winy między kilka par ramion, bo jeśli by tego nie zrobiła, zginęłaby od intensywności nienawiści do samej siebie. I tak karała się nią na co dzień. Upatrywała w sobie sprowokowania Fairchilda i jego wypaczonej miłości.
Kroki Wilkesa poniosły się echem po zamglonej uliczce i dopiero kiedy przestały być słyszalne, Leonie odważyła się unieść głowę. Załzawione oczy odnalazły drogę do oblicza aurorki, podążając po nitce łagodnego zaproszenia, tak troskliwego, że serce w jej piersi prawie gruchnęło na dwie połowy. Ile razy odpisywała na listy, odrzucając każdą prośbę o spotkanie czy nawet pytanie o samopoczucie? Nie potrafiła tego zliczyć, odcinała się od Fran grubą kreską, dlatego logicznym było, że powinna odmówić. Ulotnić się stąd i cieszyć anulowanym u Krzywego długiem. Policzki zaróżowione od upokorzenia tym, czego Krukonka była świadkiem, piekły ją niemożebnie. Spójrz, Fran, tym teraz jestem. A ty chcesz zabrać mnie do siebie?
Powoli podniosła się z klęczek, testując wytrzymałość wciąż słabych kolan, pełna sprzeczności w rozważaniu, co teraz zrobić... Nie chciała być sama. Nie chciała znów być sama. Jasper nie przyjdzie do niej tej nocy, ale może to lepiej; szybko dostrzegłby, że coś jest nie tak. - Chodźmy - decyzję podjęła impulsywnie, gorączkowo. Nie powinna tęsknić za swoją starą przyjaciółką, skreśliła ją dawno temu, jednak dziś wspomnienia zakradały się przez zwietrzałe spoiwo muru postawionego wokół serca i przejmowały nad Figg kontrolę. Jak by to było, gdyby schowała się w ramionach Fran, zamiast znów ją od siebie odpychać? Czy w ogóle umiałaby to zrobić? Czy może zadra sięgała tak głęboko, że nie zdoła spojrzeć jej w twarz bez widzenia zarazem jego twarzy? - Tylko muszę zabrać Helgę - wychrypiała przez obolałe gardło. Szczenię rasy chow chow było punktem, w który zszokowana ucieczką Leonie patrzyła w ciszy, czekając na magipolicję na tarasie rodziny czarodziejów, do której dobiegła, niezdolna wejść do domu, przerażona tym, że z jednej klatki wpadnie do drugiej. Potem przytłoczeni jej cierpieniem wybawcy podarowali jej maleńką kulkę sierści, pamiętając, że to trzymając ją w ramionach tamta chuda, blada i brudna dziewczyna pozwoliła sobie na płacz. Goldsmith jeszcze nigdy jej nie poznała, nie miała okazji wtulić dłoni w miękką sierść ani pochylić się nad intrygującą kwestią niebieskiego języka. - Muszę - powtórzyła, jak gdyby w obawie, że Fran jej na to nie pozwoli. - Do Londynu? - upewniła się cicho. Stamtąd przychodziły listy, nie miała jednak pojęcia, czy Krukonka nadal zajmowała to samo mieszkanie. A potem bezmyślnie sięgnęła do nadgarstka czarownicy i zamknęła palce na rękawie jej płaszcza, nie umiejąc po prostu chwycić jej za rękę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 13:58 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.