• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Domostwa > Cardiff, Moorland Road 14/7 > Sypialnia
Sypialnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-12-2025, 11:42

Sypialnia
Niewielkich rozmiarów pomieszczenie o ceglanych ścianach i lekkich zasłonach o ciemnym kolorze, przesiąknięte zapachem kwiatów suszących się na sznurach przeciągniętych pod sufitem. Zasłane kocami dwuosobowe łóżko sąsiaduje z oknami oplecionymi bujną zielenią doniczkowych roślin, lgnących do paciorków światła słonecznego. Drewniane meble, stare, wysłużone i nieco surowe, utrzymane w tonacji ciemnego drewna, pasują do spokojnego charakteru flory, której zieleń dominuje nad całym pokojem. Po przeciwległej stronie łóżka stoi niewielka szafa, w której spoczywają transmutacyjnie pomniejszone ubrania, a obok niej natknąć się można na wiecznie rozkopane psie legowisko.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#21
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-09-2025, 23:05
25 MARCA 1962

Minęły zaledwie trzy dni od pamiętnego wieczoru, który tak wiele między nimi zmienił. Trzy dni, uzbrajające ją słowami Jaspera w odwagę do tego, by spojrzeć w lustro i nie uciec przedwcześnie wzrokiem; by poczuć się odrobinę spokojniej, lepiej, we własnej skórze; by rozbudzić wrażenie, jakby szron pokrywający ciało nareszcie zaczął topnieć. Od chwili, gdy przepadli w słodyczy uniesienia, Jasper spał u jej boku każdej nocy. Nie było w tym gwałtownego i zaćmiewającego rozsądek głodu: raz zasypiali po prostu w swoich objęciach, by nazajutrz w miękkiej ciemności nocy pozbywać się nawzajem swoich ubrań i przekuwać to przedziwne przywiązanie w fizyczną więź. Z cierpliwością i troską pomagał Leonie przyzwyczaić się do intymności po latach strachu, a zarazem pozwolił odkryć, czym jest przyjemność męskiego towarzystwa, przyjemność, której nigdy nie przeżyła przy nim. I jeśli wcześniej z jakiegoś powodu czuła się przy Jasperze bezpiecznie, uczucie jedynie się nasiliło.
Ale nie znaczyło to, że koszmary już nigdy nie wrócą. Wręcz przeciwnie, jej mur zaczynał kruszeć, strzępił się dzięki uldze poczutej przy Jasperze, zaś nadzieja oznaczała, że znów pojawiło się w niej coś, co mogły jej odebrać, i gdy uderzyły, zrobiły to z siłą, jakiej nie pamiętała już od dawna. Odpoczywając obok niego - kim dla niej był, jak mogła go określić jednym słowem? kochankiem? nie, to wydawało się brudne, pożądliwe; partnerem? nie zadeklarowali czegoś takiego otwarcie; przyjacielem? znowu nie, był kimś znacznie ważniejszym, uporczywie wymykającym się definicjom -, leżała zakopana w pościeli, objęta przez Prince'a leżącego za jej plecami. Nie trwało to długo, a i tak przywykła do ciężaru jego ramienia wokół siebie. Gdyby był innym mężczyzną, jej mózg uznałby takie uwięzienie za powód do przerażenia, lecz kiedy spędzili w ten sposób pierwszą wspólną noc, Leonie odkryła, że pierwszy raz od miesięcy obudziła się wypoczęta.
Dziś nie mogła na to liczyć. Ciemność rozświetlona mętnym pomarańczowym blaskiem żarówki wiszącej na niezabezpieczonym kablu, mięsisty zapach stęchlizny i nieczystości unoszący się w powietrzu. Sprężyna wyleżanego materaca wbijająca się w prawy bok. Kula na plastikowym podeście w malowane konie, trzymająca pod przezroczystą kopułą małe królestwo obsypywane drobnymi płatkami śniegu, jeśli przewrócić ją do góry nogami. Świat zamrożony w wiecznej zmarzlinie. Zamek otoczony jeziorem i lasem, maleńkie sanie czekające na parę królewską. I zgrzyt metalu, przeszywający dreszczem dźwięk klamki wkładanej w drzwi od drugiej strony. Skrzypnięcie uchylanego przejścia. Chrapliwy oddech ulatujący z jego piersi, uśmiech utkany z nici horroru, wykrzywiający jego twarz. "Wróciłem", mówi zadowolony, w jego oczach odzywa się groźba. Czym chce jej zagrozić? Tak wiele już jej odebrał, nie ma w niej nic więcej do zniszczenia. Tylko czy na pewno? Nie, nie na pewno. Teraz coś się w niej pojawia. Coś świeżego, jak świeża może być utaczana krew. Zabierze jej go, jak zabrał każdą dawną nadzieję, przypomni jej, że należy do niego, jak Persefona, chodząca po ziemskim padole w blasku lata, nadal należała do Hadesa. Ten człowiek nie może się z nim równać, nie zna jej tak dobrze, jak zna ją on. Nie dostanie jej. A ona pożałuje, że ośmieliła się spróbować.
- Nie... - powtarzała panicznie to jedno słowo, szarpana spazmami koszmaru, w którym utknęła, nie mogąc znaleźć wyjścia. Drobne ciało próbowało wyswobodzić się z uścisku Jaspera, kręcąc się w pierzynach to w jedną, to w drugą stronę, gwałtownie, jakby ktoś naprawdę nią szamotał - lub jakby ogarnął ją instynkt ucieczki. - Przestań - w środku nocy prosiła przez sen, przerażona tym, co projektował jej umysł. - Colin, przestań - wykrztusiła; uwielbiał, gdy używała jego imienia, czasem działało to jak balsam na jego gniew, nauczyła się więc, że to sposób zapewniający jej przetrwanie. A kiedy umarł, nie wypowiedziała go nigdy więcej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#22
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-10-2025, 03:28
Właściwie nie myślał o tym, gdzie spędzi noc ani o obietnicach, które powinni sobie złożyć, ani o tym, kiedy ma kolejny nocny dyżur (dopiero za dwa dni) i że budzą się coraz wcześniej by nacieszyć się sobą przed tymi porannymi. Wydawało się naturalne, że wieczór za wieczorem zostaje na noc u Leonie, choć zaczynał myśleć o zaproszeniu jej do swojego mieszkania. Czuł się tu chciany i czuł się coraz swobodniej, co wydawało się wystarczającą motywacją do cieszenia się tymi chwilami, do pozostania w tej dziwnej i beztroskiej bańce—której nie potrafiłby nazwać zauroczeniem, bo w jego definicji zauroczenie było pragnieniem zaimponowania ładnej dziewczynie albo miłą kolacją w Londynie albo opowiadaniem nowej studentce Evershire o grozie mugolskiej polityki, a niekoniecznie czymś tak intensywnym.
Inne synonimy tego uczucia były zaś jeszcze bardziej wiążące i intensywniejsze, więc po co o nich myśleć gdy czas płynął tak miło?
Przez te dni nie śnił niepokojących snów ani nie pamiętał innych, może z błogiego zmęczenia, choć z własnego doświadczenia wiedział, że na prorocze sny nie pomaga nic. Przez ponad spróbował już w końcu wszystkiego, od celowego przemęczania się, po zarywanie nocy; od wycieńczenia po bezsenność, poprzez ziołowe specyfiki i uspokajające herbaty. Wizje pojawiały się bez żadnego rytmu i logiki, zupełnie niewrażliwe na jego eksperymenty z własnym ciałem i rytmem dobowym.
Błogie zmęczenie sprawiło za to, że spał głęboko. Nie tylko dzięki bliskości, w jakiej zakończyli wczorajszą noc; ale i dzięki tańcom w tamtym klubie, na których spędzili wieczór. Założył się z Leonie, że albo zrobi herbatę odpowiadającą jej wymaganiom albo pójdą potańczyć i celowo ten zakład przegrał. Chciał pokazać się tam raz jeszcze, tym razem wejść i wyjść razem z Leonie; świadom, że lubiła spędzać tam czas i chcąc żeby tym razem tańczyła tylko z nim. Do mieszkania wpadli zmęczeni i roześmiani i pomimo czułości zasnęli raczej prędko—nigdzie się w końcu nie śpieszyli, w bańce zadowolenia czekały ich jeszcze kolejne takie wieczory i kolejne leniwe poranki o wschodzie słońca.
Nie obudził się od razu, gdy poruszyła się pod jego ramieniem. Nawet potem, czując jej gesty w półśnie i słysząc niewyraźne słowa sprzeciwu, jedynie rozluźnił lekko objęcia i nie cofnął ręki. Wciąż zaspany, miał wrażenie, że może to jego sen; a nie jej koszmar, dziejący się naprawdę. Dopiero cudze imię, którego nie usłyszałby chyba we własnych snach—przynajmniej nie tych normalnych—podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Momentalnie rozbudzony, cofnął się jak oparzony, choć właściwie to zrobiło mu się bardzo zimno.
- Leonie— wyciągnął dłoń, by spróbować lekko nią potrząsnąć, ale przestań dudniło mu w uszach o wiele głośniej niż w rzeczywistości to szeptała, a w ciemności nie był właściwie pewien czy mówiła przez sen czy pomyliła ich na jawie, w ciemności. Zamiast na ramieniu Leonie, instynktownie zacisnął więc palce na różdżce, leżącej na szafce nocnej. - Lumos Maxima. - szepnął, instynktownie sięgając po mocniejsze zaklęcie, po więcej światła, choć działał po omacku i nieco bezsilnie. Nie wiedział przecież, że Colin (Colin kto? Przez trzy dni o nim nie myślał, ale nagle zapragnął poznać również jego nazwisko) był mugolem i nie rozświetliłby pokoju w taki sposób. Nie wiedział nawet—choć na to liczył, ale bez zbytniej wiary—czy byli na tyle różni, że światło i jego rysy twarzy natychmiast rozwieją lęki i pomyłkę Leonie. Co jeśli nie, co jeśli byli w jakiś sposób podobni? - Leonie, to ja—Jasper, nie Colin. - odezwał się głośniej, nie wiedząc też, że od lat nikt nie wypowiedział i nie mógłby wypowiedzieć przy niej tego imienia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#23
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-10-2025, 09:57
W tamtym klubie równie dobrze mogli być sami. Oczy Leonie mknęły do oblicza Jaspera, jakby był przyciągającą ją mocą w najczystszej postaci, nie widziała nawet zebranych przy parkiecie znajomych tak długo, dopóki sami do niej nie podeszli, żeby się przywitać. I dała mu taneczną lojalność, o którą starał się między wierszami; każdy utwór spędzili razem, a kiedy w końcu podeszła do nich obca dziewczyna, ze spojrzeniem ciskanym spod rzęs pytając, czy Jasper dla odmiany pozwoliłby porwać się jej do tańca, Leonie nieświadomie zgromiła ją wzrokiem. Gniew wylągł się wśród wnętrzności i powinien ją przestraszyć, nie miała prawa czuć się w ten sposób, nie zadeklarowali sobie niczego, więc czemu czuła ból na myśl, że powinna pozwolić mu na zabawę u boku innej? Na szczęście Jasper odmówił. Odmówił i porwał ją do kolejnego utworu, jakby parkiet czekał tylko na nich.
Chciałaby móc o tym śnić. Powtarzać w fantazji sekwencję kroków, wspominać żar jego ciała i łuk uśmiechu, zamiast walczyć o niego z nim, który już od dawna nie istniał. Niemniej Colin Fairchild coś w niej pozostawił: fragment samego siebie wbity w tkanki jak okruch szkła, którego Leonie nie mogła wydłubać. Koszmar trzymał ją ciasno jak pajęczy kokon, nie pomogło pierwsze niepewne potrząśnięcie przez Jaspera - dopiero złote światło wydarło ją z krainy snów, tylko że jego intensywność wpadająca między gwałtownie unoszące się powieki sprawiła, że świat realny wypełniły mroczki i Leonie nie miała pewności, czy dalej nie śni. Ten blask bolał, przyćmiewał znajomą barwę głosu; przesiąknięty strachem umysł wykrzywiał jego słowa, skupił się tylko na tym, że wypowiedział jego imię. Colin. Leonie nie pamiętała, że wymamrotała je w poduszkę, dlatego spłoszona poderwała się do siadu i cofnęła aż pod wezgłowie, wciskając się w nie, jakby mogła scalić się w jedno z drewnem.
- Skąd go znasz? - wychrypiała przerażona, nadal nie widząc go wyraźnie przez intensywne światło maximy. Drżała na całym ciele, nie mając pojęcia co jest prawdziwe. I przez to źle go zrozumiała: umysł przecięła pełna paniki myśl, że tej nocy on w jakiś sposób przerodził się w Jaspera Prince'a, dosięgnął ją mimo rozłąki śmierci, odebrał jej go, zastąpił w łóżku, w którym oboje mieli być bezpieczni. Więc co stało się z duszą mężczyzny, do którego tak silnie się przywiązała? Co Colin dokładnie mu zrobił? Czy w ogóle mogła to naprawić? Jasper nie zasługiwał na to, by wciągnęła go do tego trzęsawiska, na bogów, był dobry i szlachetny, a skończył jako pożywka dla owładniętej szaleństwem zmory. Oczy Leonie zaszkliły się na ten wniosek; gdyby wiedziała o tym wcześniej, zmusiłaby się do tego, by odepchnąć go od siebie raz na zawsze. Ukryła twarz w dłoniach i pomasowała swoje powieki, żeby móc przynajmniej go zobaczyć, upewnić się w tym, co założył zlękniony snem umysł. - Nie zamkniesz mnie tam znowu - szepnęła. W jego piwnicy z poduszką w żurawie i śnieżną kulą. - Nie wrócę do ciebie - prędzej poderżnęłaby sobie gardło.
Przez jej ciało nadal przebiegały zimne dreszcze, chociaż każda kończyna zdawała się stać w ogniu. Leonie wreszcie zdołała opuścić dłonie i spojrzała na niego; mroczki powoli zaczynały blednąć, ukazując więcej rysów jego twarzy, w których spodziewała się dostrzec podobieństwo do Colina, ale nie. To, co widziała, to przede wszystkim zielone oczy, kolorem przypominające trawę rozkwitającą na wiosnę. Matka twierdziła, że oczy to zwierciadła duszy, a jego oczy były piwne, więc... to możliwe, że wcale nie wdarł się w fizyczność Jaspera, przejmując nad nim kontrolę? Czyżby źle to zrozumiała? W oddech ulatujący z piersi zaplątało się zszokowany dźwięk, ni sapnięcie, ni jęk, i chociaż chciałaby go dotknąć, żeby sprawdzić, czy był realny, przyciskała dłonie do swojej żuchwy. - Jasper...? - zapytała z dławiącą nadzieją. A jeśli to był podstęp? Zmrużyła oczy, usiłując wreszcie skupić na nim wzrok, bo ostatnie plamy połyskujących kolorów nadgryzały jeszcze winietę tego, co prawdziwe.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#24
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-12-2025, 01:01
Odłożył różdżkę na materac łóżka, co nie ułatwiało kontroli nad źródłem światła—ale w założeniu miało być gestem uspokajający, bo pomimo ran zadanych zwykłymi narzędziami, Jasper nie brał nawet pod uwagę, że Leonie mógł skrzywdzić ktokolwiek inny niż czarodziej—i pojednawczo uniósł lekko dłonie do góry, ale dziewczyna już i tak wciskała się w wezgłowie łóżka. Jasper potrafił egzekwować autorytet i gromić zbyt opieszałych pracowników szpitala i przemawiać do rozsądku zbyt upartym pacjentom, raz podniósł nawet głos na rodziców, którzy podważali sens usunięcia toksycznych roślin z zasięgu swojego dziecka i kota; ale sprawy prywatne wolał załatwiać raczej sprytem i uśmiechem i nie pamiętał by ktokolwiek był przy nim równie mocno przerażony jak Leonie. Już rozumiał, że nie bała się stricte jego, ale to jego obecność była tego katalizatorem i jej "zostań" zawsze brzmiało w jego pamięci nieprzekonująco gdy pierwszym instynktem byłoby usunięcie źródła problemu (samego siebie) z pokoju. Albo przynajmniej z zasięgu jej i własnych ramion, co zrobił, cofając się lekko w nogi łóżka.
- Nie znam. Mówiłaś jego imię przez sen... - wyjaśnił od razu, zdziwiony jej pytaniem. Nie zrozumiał od razu ani jego genezy ani tego, że może powinien dobrać słowa klarowniej (zjawa Colina z koszmarów Leonie mogłaby przecież oskarżyć ją o mamrotanie przez sen imienia Jaspera). W odpowiedzi ukryła twarz w dłoniach i już myślał, że się rozpłakała, a nigdy nie wiedział jak reagować na płacz; jej słowa też na moment odebrały mu dech. Zamkniesz? Kiedyś spyta ją o to, co właściwie się stało; kiedyś gdy nie będzie wyglądała jak ktoś potrzebujący zaklęcia uspokajającego...
Dopiero gdy powoli odsunęła dłonie od twarzy, zobaczył jak prędko mrugała. Musiała mieć jeszcze zamknięte oczy gdy jego własne oswajały się ze światłem, które najpierw stopniowo, a potem szybko rozbłysło w pokoju. Bardzo powoli sięgnął z powrotem po różdżkę. - Tak, to ja, Jasper. Miałaś zły sen... - odpowiedział prędko, jej nadzieja ośmieliła go do chwycenia różdżki mocniej. - Lumos. - poprawił zaklęcie na łagodniejsze, bardziej punktowe. - To ja. Przyniosę ci wody. - zawsze jej potrzebował gdy samemu budził się nagle, ale chyba też potrzebował po prostu oddalić się o dwa metry, nie widzieć jaka była przy nim spięta, spróbować zapomnieć o tym, że to z jego objęć próbowała się wyrwać i skutecznie zdławić cisnące się na usta pomyliłaś mnie z nim we śnie, które wypowiedziałby zbyt gorzko, albo jesteśmy podobni?, do którego nie miał przecież prawa i które zabrzmiałoby zbyt smutno.
Wrócił od razu, wystarczyło kilka sekund by po omacku znaleźć szklankę i spróbować wyminąć śpiącą Helgę—chow chow zdążyła się już oswoić z jego obecnością. Zamiast podać Leonie szklankę, położył ją na szafce obok niej. - Mi zawsze pomaga herbata, mogę zrobić jeśli powiesz mi ile parzyć...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#25
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-12-2025, 17:09
Czuła, jak pętla strachu zaciśnięta wokół jej gardła powoli rozluźnia splot. Każdy oddech wyostrzał granicę między jawą a snem, oczy przyzwyczajające się do błysku światła dostrzegały coraz więcej szczegółów twarzy Jaspera, widziały jego poruszenie, jego niepewność, pytania, których chyba obawiał się zadać, a do których miałby prawo. Leonie czuła się podle z myślą, że zajęło to tak żałośnie niedługo, zanim pokazała mu swoją kolejną ułomność; ledwo trzy dni temu dowiedział się o jej bliznach i składał na nich czułe pocałunki, a teraz wyrwała go z bezpieczeństwa odpoczynku i wystraszyła. Pozwoliła snom o nim naprawdę zmącić ich spokój i w panice zastanowiła się, czy tej nocy nie przelała się czara goryczy, która odbierze jej Jaspera, zgodnie z jego życzeniem. Ten strach znalazł odbicie w ciemnoczekoladowych oczach, mrugających coraz bardziej raptownie, żeby pozbyć się ostatnich mroczków, przez które nadal nie mogła dobrze mu się przyjrzeć, tak dobrze, jak by chciała. Bo choć wnętrzności nadal miała zaciśnięte w węzeł, a ciało drżało z potwornego zimna, lęk nabierał innego zabarwienia, zaczynał dotyczyć nie Colina, którego imię mamrotała przez sen, tylko straty tego jedynego, którego naprawdę chciała przy sobie zatrzymać. Zależało jej. A to wystawiało ją na ciosy, na rany, na krzywdy; również czynione przez własną głowę.
- Obudziłam cię… - zrozumiała skruszona, jakby ten fakt miał dla niej teraz największe znaczenie. Leonie znów potarła powieki, spojrzenie rzucone potem Jasperowi na próbę udowodniło, że to rzeczywiście był on - cały i zdrowy, z szerzej otwartymi oczami, pobladły od emocji, które przelały się na niego tej nocy. Jego widok łamał jej serce: ile by oddała, żeby wyrwać go ze snu pocałunkiem i pieszczotą, na co on uśmiechnąłby się do niej z kocim zadowoleniem, zamiast patrzeć na nią w ten zmartwiony sposób. Jak na spłoszone zwierzę. - Przepraszam - jej głos lekko się załamał. Co w swoim życiu zrobił Jasper Prince, by trafić akurat na nią - zniszczoną jak rozbite szkło? I dlaczego każdego dnia okazywała się coraz bardziej egoistyczna, nie mogąc go od siebie odepchnąć dla jego dobra?
Nie było go tylko chwilę, ale dla Leonie chwila ta dłużyła się w nieskończoność. Różdżka zostawiona na łóżku krzesała mniej intensywne światło, a zielarka wiedziała, że nie zostawił jej tu przypadkowo; zrobił to, żeby miała pewność, że nic jej z jego strony nie grozi. I ufał jej, musiał jej ufać, skoro nie zabrał ze sobą czegoś tak cennego. Dopiero gdy Jasper wrócił z zapowiedzianą szklanką wody, jej pierś zdołała się rozkurczyć, a serce zwolniło swój tętent - zaczynał być tlenem, który ją ratował; miękkim lądowaniem po zbyt długim spadaniu. Co w swoim życiu zrobiła Leonie Figg, by na niego zasłużyć? Przyjęła naczynie od czarodzieja i łapczywie wypiła kilka łyków, łagodząc ból wyschniętego na wiór gardła, a później spojrzała na niego, skrępowana swoim egoizmem, niepewnie wyciągnąwszy ku niemu rękę. Tam, gdzie on sądził, że usunięcie się z obrazka będzie bezpieczniejsze, tam ona szukała jego dotyku, ciepła, zapachu, nie wiedziała jednak, czy po tym, jak urozmaiciła mu noc, nadal będzie chciał jej to podarować.
- Te sny... One czasem wracają. Coraz rzadziej, na szczęście, i chyba głównie po to, żeby mi dokuczyć, kiedy jest dobrze. Kiedy czuję się dobrze - usprawiedliwiła się z rumieńcem wstydu, była mu winna słowa wyjaśnienia - a zarazem nieśmiało spróbowała wyrazić, że ostatnie tygodnie były balsamem na poranioną duszę. - Jeszcze chwila i pomyślę, że próbujesz wypełnić herbatą mój krwiobieg - parsknęła wbrew melancholii wypełniającej sypialnię, cichym, pozbawionym wesołości chichotem łamiąc sacrum strachu. Dźwięk ten szybko jednak rozmył się w ciszy i Leonie zdobyła się na odwagę, by wyciągnąć w jego stronę drugą rękę w niemej prośbie; miał ochotę nadal ją obejmować? Nie chciała, by robił to wbrew sobie, by zmuszał się do bliskości, wycofałaby ramiona przy pierwszym wychwyceniu tego oznaki. - Opowiesz mi jakąś baśń? - zapytała impulsywnie, mimo wszystko zlękniona, że Jasper ubierze się i wyjdzie, że nigdy nie wróci. - Na przykład o księciu z jaspisu - podpowiedziała, to na nim, nie na sobie, pragnęła teraz się skupić, o niego chciałaby zadbać, żeby zmazać z jego rysów żłobienie poruszenia jej koszmarem; nadal była roztrzęsiona i zziębnięta, nadal czuła też w sobie ciężki, popielisty posmak koszmarów, ale to nieważne, próbowała przełknąć zawiesinę strachu i odwrócić ich myśli od horroru ostrzącego zęby w jej pamięci.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#26
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-12-2025, 22:00
- To nic. - zapewnił z ulgą, gdy go rozpoznała. Najważniejsze, że już nie kojarzył się jej z Colinem, a sny zbudziły go więcej razy niż mógłby zliczyć. Po latach był do tego tak przyzwyczajony, że właściwie był prawie pewien, że zaśnie bez trudu. Albo, że będzie leżał z otwartymi oczyma do wschodu słońca, wspominając blizny Leonie i wyobrażając sobie wszystkie poszlaki na temat Colina-bez-nazwiska. Szanse na każdą z tych ewentualności wynosiły jakieś pięćdziesiąt procent...
...i gwałtownie wzrosły na korzyść drugiego scenariusza, gdy Leonie przeprosiła. To wtedy odwrócił się prędko w stronę kuchni, by nie widziała jego miny (bo wtedy jeszcze przeprosiłaby drugi raz), rysów twarzy stężałych ze złością na myśl o tym, że już któryś raz przepraszała go za coś zupełnie bez potrzeby i że nie rozumiał tego wcześniej, ale to pewnie całkowicie logiczny odruch gdy konsekwencjami za niesprecyzowane błędy były poparzenia po papierosach. Od trzech dni nie wypalił przy niej zresztą żadnego papierosa, głód nikotynowy zaspokajając podczas przerw w pracy. (Ale i tak ich dziś pomyliła.)
- Nie masz za co. - ciche zapewnienie byłoby pewnie efektowniejsze z kontaktem wzrokowym, ale nie potrafiłby go teraz utrzymać. - Przecież nie mamy wpływu na to, co nam się śni. - dodał łagodniej, jakby próbując przypomnieć to również samemu sobie. Przecież wiedział o tym najlepiej, przecież normalni ludzie mają normalnie absurdalne sny i mogła go pomylić we śnie z wielką kałamarnicą, nie powinien poświęcać temu więcej myśli...
Złapał Leonie za wyciągniętą ku niemu dłoń i usiadł na skraju łóżka, próbując przywołać na twarz blady uśmiech. Nie była mu winna żadnych tłumaczeń, a choć z jednej strony go cieszyły (teraz już będzie rozumiał i będzie przygotowany, i właśnie przyznała, że czuje się dobrze...), to z drugiej strony obawiał się, że są równie nerwowe i prędkie jak jej przeprosiny. Że potokiem słów omija zarazem inny temat, tak jak lubiła to kiedyś robić z własnym imieniem i nawet z herbatą.
- Czyli odpowiedź to nadal nie? - wytknął jej z rozbawieniem, ale jego oczy pozostały zamyślone. Chwycił ją za obie ręce, ale nie przysunął się jeszcze bliżej. Sen oszczędził jej pamięci o tym, jak kilka minut temu próbowała wyrwać się z jego ramion; ale nie jemu. - Leonie, ja... - nie pytaj o to, jedna z możliwych odpowiedzi może zranić ich obydwoje. Ale jak miał ją przytulić, jeśli nie spyta? -...czasem się przy mnie boisz. - zauważył cicho. - Wiem, że nie mnie, mówiłaś mi, ale czy... - przez sekundę usiłował ubrać to w delikatne słowa, ale żadnych nie znalazł, więc ostatecznie wypalił (pogrzebawszy ostatecznie swoje kilkuminutowe samozaparcie). -... byliśmy podobni, czysto fizycznie? To nic, po prostu... zastanawiam się... - urwał niezręcznie, bo chyba pierwszy raz w życiu od identyfikacji zwłok żony zabrakło mu słów, a cisnąca się na język propozycja zapuszczenia brody wydała się nagle zupełnie absurdalna. - Opowiem, ale takiej chyba nie znam... - obiecał z wyraźnym roztargnieniem, zanim dotarło do niego, o kogo tak naprawdę pytała. Kiedyś pamiętał więcej baśni, gdy kupował je w księgarniach dla Audelii, ale nie był specjalistą i zabrakło mu wyobraźni—albo rozluźnienia—by wyczuć dość oczywistą metaforę za pytaniem Leonie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#27
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-12-2025, 23:02
Milczenie, którym odpowiedziała na jego słowa, było ciężkie i wypełnione żalem. Po ucieczce wielokrotnie budziła rodzinę swoimi krzykami, pamiętała purpurowe smugi sińców pod ich oczami, aż w pewnym momencie przestała na nich patrzeć, by nie widzieć dowodów wpływu, który roztaczała pod ukochanym dachem.
Gdyby można było pertraktować z Mojrami o taki dar, zrobiłaby to bez wahania.
Leonie odetchnęła z ulgą, kiedy usiadł na krawędzi łóżka, nadal daleki, ale spleciony z nią palcami. Miała ochotę przycisnąć zziębnięte czoło do wierzchu jego dłoni i napawać się jego ciepłem, może nawet roztopiłoby to ostatnie skłębione tam ziarna koszmarów, ale nie ruszyła się z miejsca, uśmiechnięta w ten przygaszony, pozbawiony radości sposób. Herbata stawała się ich rytuałem, lekiem na trudne chwile; pojawiała się na wokandzie ilekroć mierzyli się z czymś, co w jakiś sposób ich przerastało, i Leonie nie była pewna, czy kiedykolwiek zdołają napić się jej bez tego rodzaju okazji. Chyba już zawsze będzie budzić skojarzenia z tragedią wiszącą w powietrzu.
- Zaparzę ci, jeśli chcesz. Ale wiedz, że powinieneś to z kimś skonsultować, bo to niezdrowe, tak często o niej myśleć -  zażartowała słabo. Może to nie ona potrzebowała wrzątku kojącego nerwy i wymazującego troski, może to Jasper był go bardziej głodny. Ostatnio zasypywała go rewelacjami swoich traum w stanowczo zbyt krótkim czasie, nie miał szansy oswoić się z jedną myślą, bo zaraz po niej następowała kolejna, a piramida połamanych kawałków duszy rosła i rosła. Leonie zaś nie chciała, by uznał, że zamiast niego potrzebowała magipsychiatry, który poniósłby na swoich barkach cały ten ciężar w sposób profesjonalny; nie, konotacje uzdrowicielskie były czystym przypadkiem. To, że na co dzień ratował życia to jedno, ale przy niej powinien móc być tylko Jasperem, człowiekiem stojącym za wykonywanym przez siebie zawodem, osobnym elementem jednej mozaiki.
Zamarła, kiedy powiedział, że przy nim pętał ją strach, ale nie zdążyła nawet rozważyć, czy to prawda, gdy ciało drgnęło w bezsilnym milisekundowym impulsie przypominającym rażenie błyskawicą, a palce mocniej zacisnęły się na jego dłoniach. - Nie -  niemal weszła mu w słowo, tym razem brzmiąc pewnie, mocno. Kategorycznie. I poniekąd rozpaczliwie, bo to, że musiał zadać to pytanie, a zatem naprawdę to rozważać, złamało jej serce. - W ogóle. Gdybyście byli podobni... Nie mogłabym na ciebie patrzeć, Jasper. A lubię na ciebie patrzeć. Jesteś podobny tylko do siebie - miała wrażenie, że spojrzeniem wypala w nim dziurę, jakby był tkaniną podpaloną przez jej emocje, żywe i zdesperowane. Zamiast od razu wszystko mu wytłumaczyć, pozwoliła mu wierzyć, że był jego odbiciem, spełniało się więc to, co Colin powiedział do niej we śnie. I to jej wina. Jej wina. - On... nawet nie był czarodziejem - przyznała ze wstydem. Porwana i zniewolona przez zwykłego mugola, kogoś, kogo mogłaby obezwładnić jednym celnym zaklęciem - gdyby zawczasu nie odebrał jej różdżki. Jasper z pewnością był zbyt wyrozumiały, żeby dostrzec w tym jej słabość, ale to nie znaczyło, że wtedy nie była słaba. - Nic cię do niego nie upodabnia - powtórzyła, posuwając się na łóżku zaledwie o kilka cali w jego stronę, dzięki czemu nie opierała się już o wezgłowie. - I nie chcę, by nas sobą zatruł - Leonie skrzywiła się delikatnie, z bólem; słowo "nas" zakłuło, bo cały czas wierzyła, że w każdej chwili może to stracić. Ich relacja była krucha, eskalowała do tego, czym się stali, w mgnieniu oka i chyba z równą prędkością mogła się rozpaść.
Rozproszona odpowiedź w kwestii baśni przywołała na jej usta blady uśmiech. Poluźniła ucisk na dłoniach Jaspera i łagodnie pogładziła opuszkami jego skórę, patrząc na niego ciepło. W natłoku emocji umknęła mu niezbyt zawoalowana oczywistość i wydało się jej to urzekające. - Oczywiście, że znasz, pykostrąku - zaprotestowała, przy okazji nadając mu nowy, przeszyty czułością pseudonim, nawiązujący do fasolki, którą razem rozgnietli w walijskiej restauracji. On także był niepozorny, pod skorupą czarującego bawidamka skrywający niesamowicie wrażliwe i opiekuńcze serce. - Jaspisowy książę. Jasper Prince - wyłuszczyła, w przedziwny sposób wzruszona tym, że pogrążył się w swoich rozterkach tak głęboko, że nie zauważył tej definicji. Bo to właśnie opowieści o nim pragnęła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#28
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-15-2025, 00:59
Żartobliwie przewrócił oczyma i pokręcił głową, w nadgorliwości Leonie względem parzenia herbaty widząc przede wszystkim krytykę własnych umiejętności i ewentualny brak jej własnej ochoty — nie klątwę i tym bardziej nie chęć pokrzepienia jego. Przecież jemu nic się nie stało, nie potrzebował pocieszenia, może i z coraz większym trudem gryzł się w język i bezskutecznie odsuwał porównania do Colina, ale to nic.  Skonfrontowany z cudzymi emocjami, nie zdawał sobie nawet sprawy z własnych — pierwszy raz odreagował śmierć Severusa dopiero po powrocie do Hogwartu z domu, gdy znalazł się już daleko od zapłakanej matki. Zresztą nawet teraz nie był pewien, czy to w ogóle było odreagowanie; Marcus przecież prosił się o rozbicie mu nosa, mimo, że Jasper nigdy w życiu nie podniósłby ręki na brata, zwłaszcza młodszego.
Pozbawiony rozproszenia w postaci hibiskusowej herbaty, nie zdołał jednak powstrzymać cisnącego się na język pytania. Pewnie kulturalnie byłoby teraz odwrócić wzrok i dać Leonie przestrzeń na odpowiedź, ale dość bezczelnie wbił w Leonie spojrzenie, chyba chciał wiedzieć bardziej niż sądził; o dziwo—pomimo nieśmiałości, którą zdążył już poznać—ona patrzyła na niego równie intensywnie. Nie. W jego zielonych oczach odbiła się natychmiastowa ulga,  chociaż gdy wyznała, że w razie podobieństwa nie mogłaby wcale na niego patrzeć poczuł jakiś irracjonalny i nieokreślony (i zbyt nagły i mocny by mógł sobie wmówić, że wcale tego nie czuje) smutek. To naturalne wśród ludzi, gdy nie są dla siebie atrakcyjni też nie mogą na siebie patrzeć i nic z tego nie wyjdzie - momentalnie spróbował sobie przypomnieć, straszną naiwnością byłoby uznanie, że osobowość może wszystko wynagrodzić. Mimo wszystko, wyobrażenie, że mógłby nie mieć u Leonie żadnych szans—albo sprawiać jej przykrość samym składaniem zamówień w sklepie—gdyby tylko miał inny kolor włosów czy coś... dziwnie zabolało.  Irracjonalnie. Uśmiechnął się jednak szczerze, gdy wprost przyznała, że lubiła na niego patrzeć. Wyczuł to już na tańcach i to po tym, jak miesiącami unikała jego spojrzenia, a jej bezpośredniość w gestach i teraz również słowach, była przyjemna, odświeżająca. Uzależniająca.  Po śmierci Ingrid szukał bliskości albo raczej zemsty dość po omacku, więc nie pamiętał kiedy ostatnio czuł się chciany.
Prędkość z jaką mówiła Leonie pozwoliła mu jedynie na przeżywanie emocji z szybkością zmieniających się kolorów w kalejdoskopie i w milczeniu, a jej ostatnie wyznanie momentalnie zgasiło wszystkie te błyskawiczne przemyślenia. Jasper rozszerzył oczy szerzej, a bolączki własnej dumy momentanie zdały mu się głupie i nieistotne.
- Był mugolem— stwierdził, nie spytał, spoglądając na dziewczynę z nagłą zgrozą—którą mogła widzieć zaledwie przez sekundę, bo Prince momentalnie skrócił dzielący ich dystans i przyciągnął Leonie do siebie, by zamknąć ją w ramionach. Dopiero teraz, a nie na widok blizn (może wprawnie udawała wtedy, że było w porządku; a może to on był niewrażliwy; a może potrzebował dopiero jej krzyku i słowa mugol by otrzeźwieć), dotarło do niego, że mogło jej tu nie być. Ani przy nim, ani w sklepie, ani w ogóle na świecie. Nigdy by jej nie poznał i żadna wizja by go nie ostrzegła, jak z bratem i Eileen (mugolem, obijało się w jego myślach i miał wrażenie, że gdyby zamknął oczy to przypomniałby sobie coś istotnego, ale w zamian wplótł palce we włosy Leonie) i pewnie nie bolałoby go coś, czego nigdy nie doświadczył (tak, jak śmierć Ingrid miała go nie zaboleć, postanowił o tym z uporem), ale teraz ta świadomość zabolała. 
Mógłby powiedzieć, że mu przykro, albo że dobrze, że się wyrwała, ale głos na moment uwiązł mu w gardle i za odpowiedź musiała jej wystarczyć paniczna intensywność, z jaką ją do siebie przyciskał. Może ktoś inny faktycznie zastanawiałby się teraz, dlaczego nie zdołała obronić się za pomocą magii. Może przed laty sam Jasper zastanawiałby się, jakim cudem mugol zdołał zbliżyć się do czarodziejki i uśpić jej czujność, może w wyjątkowo zły dzień posądziłby ją nawet o zgubną sympatię—tak, jak Marcus posądził Eileen o zakochanie się. Ale rana po utracie siostry była zbyt żywa, a wizje zbyt straszne by Jasper kiedykolwiek pogodził się z jej zauroczeniem; przez lata skutecznie odsunął od siebie myśl, że mogła wybrać kogoś takiego. Leonie zaś nikogo nie wybrała, to było ewidentne z jej krzyku i strachu, a jej wolność od tego martwego mugola wydawała się teraz prawdziwym darem i cudem—
—bo w odróżnieniu od wielu czarodziejów Jasper Prince bał się mugoli, bał się tego, do czego są zdolni. Widział do czego są zdolni, w snach, o których nie mógł nikomu powiedzieć. Ich technologia momentalnie zabiła Severusa, a wedle opowieści czarodziejów czytających mugolską prasę teraz mieli jeszcze większe bomby. Ich ideologia sprawiła, że listy od krewnych matki ustały, a koszmarne sny w tamtych latach były tak okropne i zarazem niemożliwe, że Jasper długo brał je za coś co musiało być wytworem wyobraźni, dopóki wreszcie nie połączył kropek i nie zrozumiał gdzie mogła zniknąć tamta część rodziny (upewnił się kiedyś, rozmawiając z mugolskim detektywem o historii tamtej wojny, ale nigdy nie wyznał matce prawdy).
Wziął kilka głębokich wdechów, bojąc się, co ktoś taki mógł zgotować Leonie. Sny i historia nauczyły go, że pomysłowość mugoli w okrucieństwie przerasta wszystko, co mógłby sobie samemu wyobrazić i...
- Nie zatruje. - jej zwerbalizowane wątpliwości oszczędziły im niezręcznego milczenia, bo Jasper był gotów zatruć sobie humor myśleniem o tragediach tulić ją dalej, ale musiał wziąć się w garść. Rozluźnił lekko ramiona i z powrotem zsunął dłonie na dłonie Leonie, by móc się odchylić i spojrzeć jej w oczy. - I nie zatruł. - powtórzył z przekonaniem. - A wiem co mówię, bo jestem toksykologiem, pamiętasz? - i wreszcie rozciągnął usta w uśmiechu, choć żart był ryzykowny, bo przez każdą wizytę w sklepie Leonie wydawała się nie reagować na jego suche poczucia humoru. - Ale... - nie wiedział, jak powiedzieć to delikatnie, więc poddał się i zakończył zdanie wprost - nie musisz udawać, że wszystko w porządku. - poprosił łagodnie, być może niewrażliwie niszcząc jej iluzję o tym, że jest w porządku. Roześmiał się sam z siebie, zanim Leonie zdążyłaby się nad jego słowami zastanowić, bo faktycznie nie dotarła do niego jej oczywista gra słów, właściwie bardziej oczywista niż jego żart o truciznach i toksykologach (czego miłosiernie nie wytknął).
- Ach, no dobrze. - przesunął się, by samemu oprzeć się o wezgłowie i bezceremonialnie przyciągnął do siebie Leonie. - Tylko się nie śmiej jak mi nie wyjdzie, mo— - ona nie jest twoja, przypominał mu w głowie złośliwy głos ilekroć pomyślał o Audelii zbyt ciepło -mojego najlepszego przyjaciela córka - uratował własny rozpęd nieidealną gramatyką - już dawno wyrosła z baśni, więc wyszedłem z wprawy. - ostrzegł, obejmując Leonie ramieniem. - Dawno, dawno temu jaspisowy książę zgubił się w lesie i trafił pod otoczoną diabelskimi pętami wieżę, w której - była uwięziona Roszpunka (nie wiedział nawet, jak trafna byłaby analogia ze ściętym warkoczem) albo spała Aurora? Chwila, w której z tych bajek były diabelskie sidła, albo może to były ciernie? Audelia wytknęłaby mu brak precyzji, ale nieważne, to była jego bajka. - w której mieszkała księżniczka - mało kreatywny czasownik, ale przecież nie mogła spać skoro miała... - rozumiejąca mowę kwiatów i cierni. Przekonała diabelskie sidła, by oszczędziły księcia - jego stopniowanie napięcia pozostawiało trochę do życzenia, ale był uzdrowicielem, nie pisarzem - ale wieża była za wysoko, by mogli ze sobą porozmawiać. - co nie miało żadnego sensu, skoro była w stanie rozmawiać z roślinami rosnącymi pod wieżą, ale Jasper nie miał ochoty wplatać w historię klątwy, choć właściwie tak o tym myślał. O cichej, zgaszonej Leonie w sklepie; o Leonie w swetrach zakrywających nadgarstki nawet latem. Wtedy nie myślał, ale teraz wiedział już, by podejrzliwie patrzeć na takie swetry, szczególnie jeśli zobaczy w podobnym Eileen. - ale książę i tak polubił tą wieżę gdy przestała być śmiertelnie niebezpieczna, rosły tam piękne rośliny, do których księżniczka śpiewała gdy myślała, że nikt nie słucha. Nie chciał jej przeszkadzać, oczywiście. Aż wreszcie spotkali się poza przeklętą wieżą, a on zrozumiał, że mógłby jej jednak trochę poprzeszkadzać, bo - żyli długo i szczęśliwie? - zależy mi na Tobie, Leonie. - wyszedł z roli i pocałował ją z zaskoczenia zanim zdążyłaby odpowiedzieć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#29
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-15-2025, 11:11
Był mugolem. Zacisnęła powieki, ale ciemność nie pomogła w ukojeniu pieczenia starej rany. Nikt o tym nie wiedział, nikt poza nim. Czy potępiłby ją, gdyby powiedziała mu, że idea niewolnictwa propagowana przez Gellerta Grindelwalda jej nie odpowiada? W słowach Jaspera dotyczących ich populacji nie było empatii, pamiętała jego wzrok, kiedy mijali mugolskie przybytki i kiedy opowiadał o wybuchu w pracowni alchemicznej jego rodziny. Może i nikt nie zamknął go w piwnicy, ale przeczuwała, że w pewnym sensie czuł się tak samo spętany jak ona. Poniżony koniecznością ukrywania tego, kim jest, oraz niepewnie patrzący w przyszłość, kiedy ich bestialstwo nadal się szerzyło. Przyciągnięta do niego raptownie i zamknięta w jego ramionach, przylgnęła ufnie do Jaspera, do naturalnego zapachu jego ciała, splecionego z woni pergaminu, drewna, mięty i kawy. Nawet nie próbowała udawać, że kiedykolwiek wcześniej zetknęła się z piękniejszym zapachem cudzej skóry; a teraz, z głową ułożoną pod jego głową i nosem muskającym wrażliwe miejsce u podstawy szyi przechodzącej w tors, oddychała nim całym. I uspokajało ją to - kiedy w chaosie poszarpanych myśli rozważała, ile może mu powiedzieć. Jak bardzo się odsłonić. Jak bardzo się narazi, jeśli okaże się, że on zgadza się z propozycją Grindelwalda.
Chyba lepiej było zachować to dla siebie---
- Chciałabym, żeby zginęli, Jasper - wyrwało się jej cicho, dłonie mocniej zacisnęły się na jego ramionach. Nie zostawiaj mnie, prosiła mową ciała, przyznając się mu do swoich najbrudniejszych pragnień. Nigdy nie otrzymała sprawiedliwości za to, co wyrządził jej Colin Fairchild. Nie zamknięto go w więzieniu, nie głodzono, nie wykorzystywano na miriady sposobów; odebrał sobie życie na własnych warunkach i to złamało jej serce. - Wszyscy. W męczarniach. W strachu - mówiła dalej, głosem podszytym starym, niezabliźnionym bólem. - Zniewolenie wcale ich nie ukarze, w kajdanach wciąż będą niebezpieczni. Nikt nam nie obieca, że pewnego dnia ich nie zrzucą - szeptała i chociaż z jej słów można było wyczytać ogrom krzywdy przelanej z jednego człowieka na całe społeczeństwo, pojawiła się tam też iskra niepewności reakcją Jaspera. Skoro był uzdrowicielem nawykłym do ratowania życia, zamiast odbierania go, może uznać to za przesadną bezwzględność, a Leonie chciała przecież... żeby ją zrozumiał. By się z nią zgodził. Potrafiłby?
Tym razem kąciki jej ust drgnęły w barwionym ulgą uśmiechu na dźwięk żartu rozwiewającego nieco napięcia. W Sennym Fruwokwiecie rzadko kiedy udawało mu się wykrzesać z niej reakcję - była zbyt zawstydzona własnym zainteresowaniem, uciekała spojrzeniem, żeby tylko nie wyczytał na jej twarzy sekretu o tym, że przypadł jej do gustu. Bo bała się odrzucenia. I tego, kim mógł być naprawdę: uprzejmym i zabawnym człowiekiem, który traktował w ten ujmujący sposób każdą kobietę.
- Czasem to wypada mi z głowy. Masz talent do pakowania się w pobliże najbardziej trujących roślin, a one jakoś nie szanują twojej specjalizacji - wytknęła zaczepnie, a po chwili na jej blednącej twarzy odcisnęło się poruszenie. Nie musisz udawać. Od wielu lat nie robiła nic poza udawaniem. Chowała głowę w piasek, przywykła do tego, że zamykanie emocji głęboko w sobie jest sposobem na zyskanie bezpieczeństwa. A teraz... Jej broda zadrżała, gardło zacisnęło się od środka. Jasper jakimś cudem wypowiadał słowa, których podświadomie pragnęła słuchać i którym chciała uwierzyć. Zdołała tylko lekko pokiwać głową, bo wszystko inne groziło, że za moment wybuchnie płaczem. Oparła czoło o jego brodę, prawą dłoń kładąc na jego piersi, tam, gdzie mogła znaleźć bicie serca. Znał prawdziwą ją tak niedługo, a i tak był gotów przyjąć na siebie wagę jej przeszłości i wspierać ją w spóźnionym zdrowieniu... I chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki był wyjątkowy. Jaki był dobry. Niewielu na jego miejscu by się na to porwało.
W ciszy zaczęła słuchać opowieści, puszczając mimo uszu ostrzeżenie o zardzewiałości. Na pewno przesadzał, ale Leonie nie weszła mu w słowo, tylko, praktycznie na nim półleżąc, ułożyła głowę na jego ramieniu i wsiąkła do świata malowanego przez Jaspera. Każda baśń potrzebowała księżniczki i księcia, który by ją uwolnił; każda wieża mogła też sięgać w głąb ziemi. Szybko pojęła, że mówił o nich, wybierając baśń, w której oboje mieli swoje miejsce, podobnie jak diabelskie sidła. Uśmiechnęła się ospale, a rumieniec dotknął policzków, bo nie zdawała sobie sprawy, że zwrócił uwagę na to, jak często mówiła do roślin nawet w otoczeniu klientów, dyskretnie szepcząc do zielonych kompanów. Dopiero przyznanie, że książę od początku zainteresował się wieżą i księżniczką zmusiło ją do zamrugania w zdziwieniu, uniosła się wtedy lekko i obróciła, żeby na niego spojrzeć. Zależy mi na tobie, Leonie. Och. Och, Merlinie. Zamarła. Jej oddech zamarzł. Bicie serca zatrzymało się w półtakcie. Do tej pory nie wiedziała, co myślał o niej - i o nich - Jasper. Mimo udowadnianej w gestach czułości zadawała sobie setkę pytań, bo niczego, aż do teraz, nie nazwali wprost.
Prawie nie dotarło do niej, że ich wargi już się złączyły, a w ich splocie odzywają się wszystkie tłumione od dawna emocje. Zauroczenie. Zaufanie. Przywiązanie. Troska. Pokusa. Nieśmiałe, ale coraz śmielsze szczęście. Ciepło, które nareszcie wypełniło jej ciało po koszmarze. Nagle odpowiedziała na jego pocałunek całą sobą, tchnęła w niego intensywność tych uczuć,  oplatając jego szyję ramionami, tak bardzo wdzięczna za jego słowa.
- Już wtedy? - spytała w milisekundzie potrzebnej do złapania oddechu, zanim znów przycisnęła do niego wargi, jeszcze nienasycona, pragnąca posmakować ich baśni, zachłyśnięta nim całym. I tylko wzruszenie powstrzymało ją przed wsunięciem się na jego kolana w poszukiwaniu pełnej bliskości, tego zaskakująco przyjemnego dowodu uczuć. Przy nim pierwszy raz odkryła, że taka intymność może być otumaniająca. - Ale - zaczęła, ostatni raz musnąwszy jego usta, zanim delikatnie cofnęła głowę i spojrzała na Jaspera z zagubieniem. - Przecież w sklepie... czarowałeś inne klientki - przypomniała sobie sytuację, która kategorycznie podsyciła jej zamknięcie się w sobie. Wtedy Leonie uznała, że Prince musiał być amantem jakich wielu, obdarzonym magnetyczną charyzmą, na którą kobiety, w tym ona, nie były odporne. - Mało z tobą rozmawiałam, bo myślałam, że to bez znaczenia; że i tak nie ma szans. Mogłeś być po prostu miły i... nic więcej. Dla każdej - przyznała z zaskakującą nawet siebie samą otwartością, może przez to, że na wspomnienie jego uśmiechów słanych innym czarownicom poczuła znajomą iskrę zazdrości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#30
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
10-30-2025, 15:23
- Było ich więcej? - poruszył się lekko, jakby chciał wypuścić Leonie z ramion i spojrzeć jej w oczy, ale ostatecznie nadal ją obejmował. Nie chciał jej spłoszyć nagłością swojego niepokoju (krzywdziło cię więcej osób? Czy wszyscy zostali ujęci?) i nie wiedział, że i tak to zrobił; bo jego szczera i żywa reakcja jasno sugerowała, że nijak nie zgorszyłaby go zemsta na mugolach... odpowiedzialnych za jej blizny. Nie wziął nawet pod uwagę, że mogła mieć na myśli wszystkich, wyjaśniły mu to dopiero jej kolejne słowa. Nie widziała jego miny, gdy z troską wplótł palce w jej włosy, biorąc jej słowa bardziej za symptom wciąż żywego bólu —po zniknięciu Eileen też miał przecież różne myśli, po śmierci Severusa podniósł rękę na własnego brata...— niźli za poważne poglądy. Nie zetknął się z szeptami wzywającymi do śmierci wszystkich i nie poparłby ich, nie na poważnie; bo choć często budził się z lękiem i obrzydzeniem po ujrzeniu w wizjach kolejnych urządzanych przez mugoli koszmarów, to rzadko mijał na ulicach Londynu mugolskie szkoły i z głupią nadzieją łudził się, że może czarodzieje byliby w stanie ocalić te dzieci przed nimi samymi i przed ich własnymi rodzicami. - Mugole są okrutniejsi niż potrafimy sobie wyobrazić. - przyznał cicho, otwierając szerzej oczy—byleby pod przymkniętymi powiekami nie zobaczyć wspomnień tego, co ujrzał podczas mugolskiej wojny, od bomb i dymu po... nie, nie teraz. - Prędzej czy później zniszczą i ukarzą siebie nawzajem. - oznajmił łagodnie, święcie w to wierząc. Może nawet patrzyłby, jak ich świat płonie, gdyby nie to, że ich świat też był zagrożony. -Powrót Grindelwalda też wydawał się niemożliwy - bo niewidziany w snach -a jednak. Miał sporo czasu na planowanie. - tego, co dalej; tego jak sprawić by mugole już im nie zagrażali.
Z satysfakcją zauważył, że wreszcie udało mu się rozbawić Leonie—cel, którego w sklepie niemal zaniechał (najrozsądniej byłoby przestać próbować, ale niestety nie przestał). Potem ułożyli się wygodnie i kontynuował swoją niezręczną bajkę, a ona wtulała się w jego ramię tak ufnie, że prawie mógłby zapomnieć z jakim lękiem wyrywała się dzisiaj z jego objęć gdy była jeszcze w okowach koszmaru. W końcu złączyli wargi w pocałunku, coraz namiętniejszym i odbierającym oddech—nie zdążył odpowiedzieć na pierwsze pytanie Leonie, kontynuując czułości; a gdy się od niego oderwała, miał już lekko zamglone spojrzenie i oddychał szybciej, a wspominanie przeszłości w sklepie było już ostatnim o czym myślał. Był gotów przyciągnąć ją do siebie i nie myśleć.
-Co? Nie przypominam sobie. - roześmiał się półprzytomnie, bo gdy wciąż smakował na ustach Leonie i spoglądał w jej roziskrzone oczy to naprawdę nie pamiętał klientek sklepu, a co dopiero czarowania ich (co to w ogóle za czynność lub słowo?). Leonie jednak kontynuowała temat i wyjaśniła, co miała na myśli—czemu się do niego nie odzywała—a w jej wielkich oczach lśniło zagubienie, które na moment bliźniaczo odbiło się w źrenicach Jaspera. Choć przez chwilę naprawdę nie rozumiał, to wreszcie sobie przypomniał. - Ach! - zadeklamował z oświeceniem. -To! - już wiedział co. - Czasem dobrze być miłym dla ludzi, to dla mnie naturalne… - wytłumaczył się, ujmowanie innych przychodziło mu już równie naturalnie jak oddychanie, choć w Evershire było również strategią przetrwania stypendysty wśród najbogatszych. A potem strategią rekrutacji akolitów. A potem… cóż, nie potrzebował powodu i nie zawsze ten powód był oczywisty. Lubił mieć dobry humor, lubił gdy inny go mieli. Lubił, gdy panie na sowiej poczcie obsługiwały go nieco szybciej, a alchemiczki w Mungu nie pytały po co jego pacjentom aż tyle mikstur (cóż, mógłby odpowiedzieć, że celem jest przeżycie, ale nieironicznie zakładał, że to wiedzą…). Przechylił lekko głowę, doskonale wiedząc, że mógłby zostawić Leonie w tym niedopowiedzeniu i pozwolić jej wierzyć, że w sklepie też był po prostu miły dla kobiet, których już nawet nie pamiętał, ale… -Ale nie ma nic bardziej żałosnego niż nieudane i zbyt uporczywe flirtowanie z dziewczyną w miejscu, z którego nie może uciec- gdyby wciąż miał w głowie jej koszmar i mamrotane przez sen słowa, dobrałby słowa nieco ostrożniej, ale teraz skupiał się na teraźniejszości (albo bliższej teraźniejszości) i w głowie miał głównie ich świeży pocałunek. -a że nie chciałem wycofać się niewracaniem do sklepu - choć byłoby to bardziej honorowe i prawdopodobnie wybrałby to wyjście gdyby dwa tygodnie temu nie zrobiła mu herbaty hibiskusowej -to tak, celowo chciałem ci pokazać, że… nie musisz się obawiać. - wymamrotał, zastanawiając się, czy zrozumie jego logikę. Ani czy zrozumie, że z nią wtedy flirtował. Prawdopodobnie robił to bardzo nieudolnie, biorąc pod uwagę w jakim miejscu w życiu był akurat wtedy, gdy się poznali. -Ale o klientki też nie musisz się obawiać. Ani o… - zaczął, biorąc Leonie za rękę. Nie planował opowiedzieć o tym tak i teraz, dobierał słowa spontanicznie, choć zmuszając się do pewnego namysłu. - Byłem wdowcem jeszcze zanim cię poznałem, właściwie to dlatego za pierwszym razem - wszedłem we fruwokwiat, który nie był fruwokwiatem i nie mogłem skupić myśli na niczym innym niż to, że to nie mugole zabili Ingrid, a schadzka z moim idolem; a potem na tym, w jaki sposób ty mnie dotykasz - byłem twoim zdaniem źle - powiedziała “smutno”, ale to to samo, prawda? - ubrany, w sumie nie skompletowałem dobrze garderoby na żałobę - a mógłby, przecież przewidział, że to się stanie. Powinien również przewidzieć, że Leonie nie interesują kolory jego starych garniturów, ale akurat uporczywie kupował sobie czas, klucząc wokół drugiego tematu. - I nie mieliśmy— zawahał się. Gdyby Leonie nie pokazała mu swoich blizn, zostawiłby to tak, ale uwierała go niewygodna świadomość, że też jest jej winien prawdę. Co, jeśli zawsze marzyła o dzieciach i…? - nie mogliśmy mieć dzieci - wyrzucił na jednym wydechu. -Więc próbuję powiedzieć, że… nie mam innych zobowiązań, Leonie. I zależy mi na tobie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:04 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.