• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Morgan Warren
Morgan Warren
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
o: Phil Warren m: Margaret Warren
Aspiracje
Posiadać kilka lokali, może też własny statek
Amortencja
Ognista whisky, sól morska, herbata z miodem
Różdżka
Pióro hipogryfa, cyprys, giętka, 14 i ¾ cala
Hobby, pasje
Gra na gitarze, dobra lektura, testowanie nowych przepisów browarniczych, morskie opowieści
Bogin
Postać siostry w płomieniach
Umysł
Data urodzenia
14.02.1932
Miejsce urodzenia
Londyn, Anglia
Miejsce zamieszkania
Londyn, 20/4 Marlborough Rd
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Gryffindor
Zawód
Właściciel pubu Sól i Mgła
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
30
184
70
Wiek
Wzrost
Waga
Niebieskie
Rudy
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Mężczyzna dość wysoki, o nieco lekko umięśnionej budowie ciała, z wyraźnie zaznaczoną linią ramion i prostą postawą. Pod skórą zobaczyć można zarysowane mięśnie, jego sylwetka jest naturalna i proporcjonalna.
Znaki szczególne
Z daleka wyróżnia go twarz obsypana piegami i niecodzienny, miedziany kolor fryzury oraz brody. Posiada kilka tatuaży umiejscowionych na torsie i rękach - pamiątki z czasów pływania na statkach.
Preferowany ubiór
Preferuje wygodę ponad prezentację, co jednak nie znaczy, że nie dba o wygląd. Jego ubrania nawiązują do marynarskiego stylu. Często chodzi z podwiniętymi rękawami.
Zajęty wizerunek
Gwilym Pugh
Obrazek postaci

1932 - Narodziny 



1938 - Pożar i śmierć rodziców 


Życie nie jest bajką - o czym przekonuje się każdy, prędzej czy później. Wszystkie, nawet najszczęśliwsze historie, w którymś momencie po prostu się wykolejają. W każdej pojawiają się ból i śmierć. To, co zostaje z tych opowieści, zależy zaś już tylko i wyłącznie od siły i determinacji ludzi, których one dotyczą. Niestety, początek życia Morgana przypominał raczej senny koszmar niż kolorową baśń. Urodził się w przeciętnym domu, dwójce wyjątkowo przeciętnych czarodziejów, którzy jednak nie byli w stanie zapewnić mu najbardziej podstawowej rzeczy. Miłości. Choć mężczyzna dziś ledwo pamięta pierwsze kilka lat swojego życia, może z całą pewnością stwierdzić że nienawidzi każdej chwili z tamtego okresu. W przebłyskach wspomnień widzi sylwetkę ojca wracającego do domu po kolejnej alkoholowej libacji. Słyszy echo wrzasków matki, gdy mąż tłukł ją czasem bez wyraźnego powodu. Ona z resztą też sięgała po alkohol - i to właśnie procenty okazały się zgubą państwa Warrenów. Wbrew pozorom ich śmierć okazała się dla młodego Morgana i jego siostrzyczki błogosławieństwem. Tego dnia, gdy późno w nocy w ich londyńskim mieszkaniu wybuchł pożar, chłopak miał zaledwie sześć lat. Ciężki, gryzący dym, piekielne gorąco oraz rozpaczliwy płacz Almyry wyrwały go z płytkiego snu. Spanikowany dzieciak w pierwszej chwili złapał zawiniątko będące jego siostrą, dopiero wtedy rozglądając się za jakąś drogą ucieczki. Prawdopodobnie to właśnie przemożna potrzeba uratowania niewinnego dziecka sprawiła, że Morgan po raz pierwszy obudził w sobie magię i wylewitował młodą przez okno, na ulicę. Późny to był wiek jak na pierwsze magiczne podrywy, czemu winne były zapewne patologiczne warunki w jakich do tej pory żył. Państwo Warrenowie nie mieli już szansy naprawić swoich błędów - spłonęli w pożarze, zbyt pijani by się uciekać. Morgan uratował się dzięki pomocy straży która została wezwana na miejsce zdarzenia. Nie wiedział tego jeszcze wtedy, ale ich bajka miała się bardzo, bardzo zmienić.



Dom dziecka był obcy, onieśmielający. Ciepłe uśmiechy opiekunek wydawały mu się podejrzane. Minęło trochę czasu, zanim chłopak otworzył się nieco bardziej na ich dobroć, z początku każdy gest dobrej woli biorąc za jakiś podstęp. Pilnował młodszej siostry, uparcie odmawiając zabawy z dziećmi w swoim wieku, nawet jeśli z zazdrością spoglądał jak chłopcy rzucają sobie piłkę lub ganiają się po dziedzińcu. Z biegiem czasu jednak spokojna codzienność sierocińca wpływała na niego coraz lepiej, Morgan zyskał najpierw jednego, a potem kolejnego i kolejnego przyjaciela. Z pewnym zaskoczeniem odkrył, jaką przyjemność sprawiało mu nieskrępowane bycie ciekawym świata i poznawanie nowych rzeczy. Gdy nauczył się czytać, trudno go było oderwać od lektury. Kiedy podpatrzył jak jedna z opiekunek ceruje dziurawą koszulę, zainteresowało go to na tyle, że uznał, że także chciałby tak umieć. Prowadził też swoje własne, małe obserwacje gąsienicy złapanej do słoika - te nie potrwały jednak długo, ponieważ prędko rozkazano mu uwolnić stworzenie. Sielanka trwała przez lata i Morgan nawet nie zdążył się zorientować, gdy nadszedł ten wyjątkowy dzień, tak bardzo wyczekiwany przez większość czarodziejskich dzieci. Młody Warren spoglądał jednak na kopertę przyniesioną przez sowę ze zgrozą. Nasłuchał się wiele na temat Hogwartu, był nim oczywiście zafascynowany, pragnął zobaczyć na własne oczy ogromne zamczysko pełne tajemnic, nauczyć się pierwszych zaklęć, dowiedzieć się do którego domu trafi. Ale podróż do szkoły oznaczała pozostawienie małej Almyry samej. Serce ściskało mu się z przerażenia na myśl, że pod jego nieobecność ktoś mógłby ją skrzywdzić. Albo gorzej - adoptować. Za każdym razem gdy w sierocińcu pojawiali się ludzie zainteresowani przygarnięciem jakiegoś dziecka, Morgan bał się rozdzielenia. Opiekował się młodą, dbał i doglądał jej, jak przystało na starszego brata. Prawda była jednak taka, że on potrzebował jej tak samo, jak ona niego.



1943 - Rozpoczęcie Hogwartu 

Tiara przydziału nie potrzebowała wiele czasu aby zdecydować o przydziale chłopaka. Czerwień i złoto ładnie podkreślały rude włosy Warrena. Od tamtej chwili rozpoczął się okres tak intensywny, że chłopak pamięta go dziś jako rozmazane strzępy wspomnień - tym razem zabarwione jednak zdecydowanie bardziej pozytywnymi emocjami. Wychowankowie domu Lwa przyjęli go bardzo ciepło, nim się zorientował znalazł kilkoro bliższych przyjaciół, z którymi trzymał się aż do końca szkoły - a nawet dłużej. Oto zaczął się najszczęśliwszy czas jego życia. Nawet jeśli Hogwart w pewnym sensie przypominał mu sierociniec - tylko ekstremalnie większy, głośniejszy i ciekawszy. Tu też było mnóstwo dzieciaków, pokoje sypialniane także były wieloosobowe. Teren do zwiedzania był znacznie, znacznie większy, no i nauczyciele niestety byli bardziej surowi. Brak siostry u swojego boku był pierwotnie pewnym dziwnym dyskomfortem, gdy jednak chłopak przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy, w jego codzienność wkradło się trochę szaleństwa i beztroski, na którą w bidulu nie mógł sobie pozwolić. Poskutkowało to pierwszymi niewinnymi psikusami oraz kilkukrotnym złamaniem reguł szkolnych, co zwykle kosztowało dom Lwa utratę punktów, a jego samego - szlaban. Na szczęście Morgan zachłysnął się też możliwościami i ilością wiedzy, którą próbowano mu przekazać. Nie zajęło jednak wiele czasu, gdy zorientował się co interesuje go bardziej, a na których lekcjach zdarzało mu się przysypiać. Jak chyba większość uczniów, historię magii uznawał za straszliwe nudziarstwo, a eliksiry przyprawiały go o ból głowy. Naprawdę starał się na transmutacji, ale ewidentnie nie miał do tego talentu, natomiast astronomii nie poświęcał póki co zbyt wiele uwagi. Na liście jego ulubionych przedmiotów znalazły się oczywiście te, które były najbardziej widowiskowe - zaklęcia oraz obrona przed czarną magią. Całkiem nieźle radził sobie także z zielarstwem, ale prawdziwą frajdę sprawiało mu latanie na miotle. Nigdy nie był na tyle dobry, aby dołączyć do drużyny quidditcha - nie był zresztą największym fanem tej gry - ale wyczekiwał każdej lekcji z ogromną niecierpliwością. Zajęty lekcjami nie zapomniał jednak o siostrze, która pozostała w Londynie. Pisywał do niej listy, najpierw praktycznie co tydzień, później już co miesiąc. Chciał się podzielić z nią każdą nowo odkrytą rzeczą. Żałował, że dzieliła ich aż taka różnica wieku i że młoda musiała poczekać na poznanie tych wszystkich dziwów jeszcze taki kawał czasu. Zakończenie pierwszego roku było wydarzeniem zabarwionym zarówno słodyczą i radością że znów zobaczy Almyrę, ale także smutkiem z powodu opuszczania miejsca, które Morgan tak bardzo ukochał.



 1947 - Początek fascynacji morzem 


W wakacje gdy skończył piętnaście lat po raz pierwszy zawędrował do portu. W pierwszej chwili miejsce to wcale nie wydawało mu się takie atrakcyjne - okrutnie śmierdziało, pełne było strasznie wyglądających, brodatych mężczyzn, a ciemna toń budziła niepokój. Odwiedzał je jednak codziennie, a im bliżej zapoznawał się ze stałymi bywalcami nadbrzeża, tym bardziej ich lubił. Obserwował cumowanie dużych statków, w wolnych chwilach wysłuchiwał morskich opowieści. To było jego pierwsze zetknięcie z żeglugą - na bezpiecznym, stałym lądzie, chłonąc słowa wilków morskich. Przesiąkał tym klimatem, ale to jeszcze nie był ten moment gdy Morgan zapragnął spędzić resztę życia na statkach. Zapamiętał wersy najpopularniejszych szant i nauczył się wiązać kilka węzłów marynarskich, a gdy dowiedział się że gwiazdy często służą żeglarzom w wytyczaniu drogi, zaczął bardziej przykładać się do nauki astronomii - bo ta w końcu zaczęła być interesująca. Nie marzył jednak o podróżach na drugi koniec globu, nie wyobrażał sobie siebie, stojącego dumnie za sterem wielkiej łajby. Zainteresowanie żeglugą na długo pozostało tylko jego hobby. Wciąż nie miał na siebie żadnego pomysłu, ale wierzył w to, że nauka pozwoli mu zdobyć jakiś porządny zawód. Stale miał w pamięci to, że musi zadbać o młodszą siostrę. Przykładał się więc do wszystkiego, w czym czuł się w miarę pewnie, ledwo prześlizgując się przez te kursy, które uznawał za absolutnie nieprzydatne lub zwyczajnie był w nich beznadziejny. Przez lata Morgan wydoroślał - z chuderlawego, szczurowatego dzieciaka wyrósł na całkiem niebrzydkiej urody młodzieńca, oczytanego i tylko czasami łamiącego regulamin szkolny. Był generalnie lubiany przez rówieśników, chociaż jak w każdym przypadku, znaleźli się także tacy którzy próbowali mu za wszelką cenę dopiec. Gdy był na szóstym roku nareszcie w podróży do szkoły towarzyszyła mu siostra. Jak zawsze, był dla niej podporą, ale nauczony doświadczeniem i świadom tego, że młoda doskonale jakoś radziła sobie podczas jego nieobecności, pozwolił jej poznawać szkołę i cały ten magiczny świat na własną rękę.



1950 - Koniec szkoły, pierwsza służba na statku 


Koniec szkoły nadszedł zdecydowanie wcześniej, niż Morgan by sobie tego życzył. Oznaczał jednocześnie zakończenie nauki, ale także to, że w oczach prawa Warren był oficjalnie dorosły. To zaś wiązało się z potrzebą znalezienia sobie własnego miejsca zamieszkania, bo do sierocińca wrócić już nie mógł. Wynajęcie mikrusiego pokoiku pochłonęło sporą część jego budżetu. Rozważał podjęcie jakiegoś darmowego kursu, mającego mu zapewnić ciepłą posadkę na podrzędnym stanowisku w Ministerstwie. Nie doszło do tego jednak, bo oto otrzymał niespodziewaną propozycję. Stare, szkolne kontakty dały o sobie znać, a Morgan dał się skusić - wiedziony zarówno wizją zarobku, jak i dawną fascynacją. Praca na statku była ciężka, wymagająca, i fizycznie i psychicznie. Dał się jednak temu porwać, a każdy rejs uczył go czegoś nowego. Przypomniał sobie jak wyglądały mapy nieba, a inni marynarze powiedzieli mu jak faktycznie je odczytywać. Wspinaczka na maszt czy oporządzanie olinowania łajby? Prędko to wszystko załapał. Znów zaczął śpiewać szanty, a głos miał przyjemny, choć niewytrenowany. Liznął nawet magii leczniczej - mieli na pokładzie osobę wytrenowaną w tej dziedzinie, ale aby nie wołać go do każdej najmniejszej pierdoły, Morgan nauczył się najprotszych z najprostszych zaklęć. Któregoś wieczora w knajpie, gdy kilku załogantów opijało udany rejs, w rękach Morgana wylądowała wyświechtana, wiekowa, choć wciąż sprawna gitara. Mężczyzna nigdy nie został wirtuozem tego instrumentu, ale przez następne lata szkolił się w grze, dzięki czemu mógł urozmaicić długie, spokojne wieczory na morzu. Życie na pokładzie nauczyło go jednak także mniej przyzwoitych, chociaż zdecydowanie przydatnych umiejętności - kantowania, odczytywania emocji innych oraz ukrywania własnych, ot, choćby przy w grze w karty. W tym także nigdy nie osiągnął mistrzostwa, ale szło mu całkiem, całkiem nieźle. Poznał także podstawy języków dwóch krajów, z których najczęściej zwozili towary - Francji i Norwegii. Oczywiście w pierwszej kolejności kamraci z załogi nauczyli go przekleństw, bo jakżeby mogło być inaczej…


1956 - Zaciągnięcie się na Brzask 



1958 - Sztorm, kontuzja kolana 


Niestety, życie marynarza nigdy nie jest tak stabilne, jak Morgan by sobie tego życzył. Chociaż mężczyzna dość mocno zżył się z poprzednią załogą, nadszedł moment gdy musiał się z nią rozstać. Biedny “Wędrowiec” był już dość wiekowy, a jego właściciel uznał, że nie opłaca mu się znów uziemiać statku i przeprowadzić kolejny generalny remont. Na szczęście w dużych portach nigdy nie brakowało załóg, które szukały nowych rąk do pracy. Tym sposobem Warren wylądował na “Brzasku”. Zmieniły się więc otaczające go twarze, zmieniły się także kursy rejsów i przewożony towar, jego praca pozostała jednak taka sama. Spędził już na morzu tyle czasu, że przekonany był, że tak będzie wyglądała reszta jego życia - w głowie zaczął układać sobie plany na przyszłość - nie zamierzał przecież na zawsze pracować jako zwykły marynarz. Nie miał co prawda zapędów, aby pewnego dnia tytułować się kapitanem, ale pozycja bosmana albo nawet kwatermistrza brzmiała już zachęcająco. Los po raz kolejny postanowił jednak sobie z niego zakpić - i jednocześnie dobitnie pokazać mu, że wcale nie był takim wilkiem morskim, za jakiego się pierwotnie uważał. Nie raz i nie dwa żeglował już przez sztormy. Każdy rejs wiązał się z ryzykiem, że morze zacznie się burzyć, niebo spowije ciemność burzowych chmur, a fale zalewać będą pokład. Jednak huragan, który dopadł ich tamtego dnia, był czymś, z czym Warren nigdy jeszcze nie miał do czynienia. Sztorm niemal zatopił ich łajbę, skrzypienie drewna walczącego z napierającą falą brzmiało jak rozpaczliwie jęki zwierzęcia w agonii. Jeden z masztów pękł, a upadając niemal zmiażdżył Morganowi nogę. Na szczęście szybko został uwolniony spod belki i prędko zajął się nim kamrat nieco bardziej biegły w magii uzdrawiającej. Zanim jednak wciągnięto go pod pokład, Warren zdążył dostrzec postać innego marynarza - nieszczęśnika, który wypadł za burtę i którego nie sposób było uratować. Pomimo zacinającego deszczu, pomimo chaosu, bólu i ciemności, widział doskonale jak mężczyzna rozpaczliwie próbuje płynąć w stronę statku, jak otwiera usta w krzyku przerażenia i wołaniu o pomoc, jak woda zalewa mu twarz, gdy za wszelką cenę usiłował jakoś utrzymać się na powierzchni. Nie było dla niego ratunku. Morgan doskonale wiedział, że ten człowiek był już właściwie skazany na zagładę - a jego śmierć miała być powolna, pełna strachu i bólu.



1958 - Kupno własnego lokalu 


Można poniekąd powiedzieć, że stchórzył. Co innego było słuchać opowieści o tym, jak ktoś traci życie na morzu, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Uznał, że nie może aż tak ryzykować. No, może gdyby nie chodziło tylko o niego. Ale bardziej niż żeglarstwo kochał swoją siostrę, dlatego też nie mógł głupio zginąć i zostawić jej samej. Poza tym, chociaż noga po wypadku odzyskała pełnię sprawności, zdarzały się pojedyncze momenty - szczególnie przy zmianie pogody - gdy kolano trochę mu dokuczało. Nie był to ból który przeszkadzałby mężczyźnie w codziennym życiu, ale na statku, w obliczu sztormu lub innych awaryjnych sytuacji, mógłby okazać się zgubny. To tylko przypieczętowało decyzję Morgana o tym, aby zrezygnować ze służby na “Brzasku”. Zszedł na brzeg w rodzimym Londynie i przez krótką chwilę znów miotał się, nie wiedząc w którą stronę pokierować swoim życiem. Gdyby go ktoś zapytał, nigdy nie odpowiedziałby, że jego celem jest zakup podupadającego lokalu i próba ożywienia tego miejsca - a właśnie tak się stało. Stara, zniszczona tawerna, mieszcząca się ulicę od portu nie cieszyła się specjalnym zainteresowaniem klienteli. Nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że budynek wyglądał jakby był opuszczony. Właściciel całkowicie odpuścił sobie próby wskrzeszenia interesu i sprzedawał go - razem z mieszkaniem znajdującym się tuż nad lokalem. To był absurdalny pomysł, szczególnie, że Morgan nie miał bladego pojęcia o tym, jak prowadzić takie miejsce… a mimo to namyślał się tylko przez chwilę, szczególnie że cena nie była wygórowana - niestety i tak pochłonęła większość jego funduszy. Następne miesiące były więc bardzo ciężkie pod każdym możliwym względem, fizycznym, psychicznym i finansowym. Mężczyzna rano pracował w porcie przy przeładunkach, popołudniami z pomocą kilkorga przyjaciół własnymi rękami remontował pub, a wieczorami przesiadywał w swoim mieszkaniu i wypisywał listy, próbując nawiązać relacje biznesowe z dostawcami. Miał momenty, że obawiał się, że wszystko to na nic. Że tawerna będzie kompletnym niewypałem, że tylko utopił w ten durny pomysł mnóstwo pieniędzy, których już nigdy nie odzyska. Tym razem jednak nie odpuścił. Nie zamierzał po raz kolejny przyznać się do porażki. Życie mogłoby już nigdy nie podrzucić mu kolejnej takiej szansy.



Obecnie mijają już cztery lata, a Sól i Mgła nie tylko nie popadła w ruinę, a wręcz jest miejscem jasnym, żywym, każdego wieczora goszczącym strudzonych marynarzy i okolicznych mieszkańców, spragnionych odrobiny piwa i skocznej, wesołej muzyki. Morgan nie poddał się, a jego wysiłek dał niesamowite rezultaty. Każdy dzień przynosił mu nowe możliwości, nowe okazje do nauki, nowe sytuacje, w których musiał się jakoś odnaleźć. Nauczył się wiele o podstawie swojego nowego zawodu - o alkoholu. Kiedyś traktował procenty bardzo po macoszemu. Pierwotnie, ze względu na to, co stało się z jego rodzicami, spoglądał na alkohol ze sporą niechęcią, wrogością nawet. Dziś mu to przeszło, a on nauczył się nie tylko o jakości, gatunkach, składnikach, ale także o procesie wytwarzania piwa i innych trunków. Podjął się nawet prób domowej produkcji, ale daleko im jeszcze do perfekcji. Ogółem prowadzenie tawerny okazało się niełatwym zajęciem. Fizycznie musiał być w formie, więc nie próżnował, co rano wykonując krótką serie ćwiczeń, a w wolnych chwilach także pływał.  Największym wyzwaniem w tej pracy okazało się jednak obcowanie z ludźmi - czasem pijanymi, czasem wściekłymi, innym razem potrzebującymi dobrego słowa od kogoś zupełnie obcego. Morgan wciąż uczy się postępowania w takich sytuacjach. Obserwuje, słucha, doradza, gotów jest też skłamać komuś w żywe oczy, jeśli tylko ma mu to poprawić humor. Tych, którzy sprawiają problemy, stara się w jak najbardziej pokojowy sposób wyprosić z lokalu - niestety, nie obyło się bez przypadków kiedy dochodziło do bójek. O dziwo, nigdy w ruch nie poszły zaklęcia. Morgan wyrobił sobie za to całkiem niezły refleks w prawym sierpowym, kiedy trzeba było specyfikować największych awanturników. Drzwi jego lokalu otwarte były dla każdego kto miał czym zapłacić - dla marynarzy, biedaków, a nawet osobników ewidentnie spod ciemnej gwiazdy. Warren nie spodziewałby się, że Sól i Mgła mogłoby być ulubionym miejscem na załatwianie szemranych interesów, ale tak długo jak na jego oczach nikomu nie działa się krzywda, nie reagował. Podobnie neutralne podejście miał także do coraz głośniejszego ostatnio tematu o czystości krwi i całej tej aferze o to, kto powinien mieć władzę. Potępiał krzywdzenie niewinnych, ale nie zamierzał się aktywnie udzielać w działania promugolskie. Polityką niech bawią się inni. Miał własne życie, którym musiał się zająć, problemy, które trzeba było rozwiązać i bliskich, którymi się opiekował. Zbudował swoje małe miejsce i to ono było dla niego najważniejsze. To była jego bajka - może nie najbardziej kolorowa, może nie najpiękniejsza, ale do jej zakończenia wciąż było jeszcze daleko.
0
Pozostało PP
mixed
20
Pozostało PM
11
10
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
5
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
15
15
5
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Zielarstwo
Ścieżka IV — Astronomia i wróżbiarstwo
Astronomia teoretyczna
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Pierwsza pomoc
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Sztuka negocjacji handlowych
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Kartografia i nawigacja
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
Urok osobisty
Kłamstwo
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
Gra na gitarze
Śpiew
Ścieżka XVIII — Sport
Pływanie
Latanie na miotle
Walka na pięści
Ścieżka XIX — Technika i rzemiosło
Browarnictwo
Żeglarstwo

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-04-2025, 22:54

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Philippa Moss

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-14-2025, 19:54

Morgan Warren

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[14.10.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 opcm [prezent powitalny]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.