• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Edward Bones
Edward "Eddie" Bones
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Anthony Bones, Martha Bones née Edgecombe
Aspiracje
Znaleźć swoją, wyjątkową ścieżkę w życiu i dobrze się przy tym bawić.
Amortencja
kwaśne jabłko, dym papierosów, maciejka, mokra ziemia
Różdżka
11 cali, giętka, ząb mleczny wozaka, sosna
Hobby, pasje
Muzyka (granie i tworzenie), astronomia i astrologia, czasem szycie i projektowanie.
Bogin
Ktoś z jego bliskich, zwykle najstarszy brat, próbujący coś do niego mówić, ale panuje tylko cisza.
Umysł
Data urodzenia
28 listopada 1936r
Miejsce urodzenia
Dolina Godryka, West Country, Anglia
Miejsce zamieszkania
Liverpool, Anglia
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Gryffindor, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Zawód
perkusista Nocnych Nuciaków
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
25
173
72
Wiek
Wzrost
Waga
Niebieskie
Blond
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Przeciętnie zbudowany, szczupły, umięśnione ramiona i plecy.
Znaki szczególne
Prosty kolczyk, zwykle w jednym z uszu, czasem w obu. Pamiątka szalonej nocy - tatuaż syreny nad biodrem.
Preferowany ubiór
Na co dzień ubiera się w to co akurat wpadnie mu w ręce. Czasem golfy, czasem rozchełstane koszule, a na to pomięta szata, w biegu prostowana zaklęciem (jeżeli w ogóle zwróci na to uwagę). Na wyjścia sceniczne często sam szyje dość szalone stroje, łączące magiczny sznyt z mugolskimi trendami.
Zajęty wizerunek
Tom Glynn-Carney
Obrazek postaci

1936 - narodziny

And I used to fly like Peter Pan
All the children flew when I touched their hands
Listen, you've got to feel it in your bones

Edward Bones był piątym dzieckiem Marthy i Anthony’ego, co dobitnie podkreślili nadając mu imię rozpoczynające się piątą literą alfabetu. Nie był więc najstarszym opiekunem trzódki, ani najmłodszym oczkiem w głowie. Nie był nawet tym środkowym dzieckiem. Był prawie na końcu, ale jednak nawet to nie było mu dane. Oznaczało to, że narodziło się przed nim czworo wspaniałego rodzeństwa, każde w jakiś sposób wyjątkowe i stabilnie wyrastające na ciekawych ludzi. Każde ze swoją historią, charakterem i dokonaniami. W Edwardzie generowało to pewnego rodzaju presję, a może nawet bunt, które od dzieciństwa objawiały się głosikiem w jego głowie, mówiącym: “Hej, nie możesz wszystkiego po nich powtarzać, musisz znaleźć swoją ścieżkę”. Być może to właśnie ten głosik popchnął go do różnych wątpliwych decyzji w przyszłości. Jednak do tego przejdziemy później.

Dom Bonesów w Dolinie Gordryka był pełen życia, gości, śmiechu i miłości. Eddie wychowywał się w atmosferze szacunku i ciepła, przyzwyczajony do tego, że zawsze jest głośno, zawsze jest do kogo się odezwać. Bardzo mu to odpowiadało, bo był naprawdę żwawym dzieckiem, wszędzie było go pełno i ciężko było mu wysiedzieć na tyłku. Te momenty, gdy rodzice lub starsze rodzeństwo próbowali mu wpajać jakąś podstawową wiedzę teoretyczną, były okropnie męczące. Wiercił się, marzył o wspięciu się na to wielkie drzewo za kościołem, myślał o swojej kolekcji kamieni i… stukał. Puk, puk, puk. Rytm wystukiwany w stoły, krzesła, książki – cokolwiek do czego akurat mógł sięgnąć paluchami, butem czy stalówką. Tylko to pozwalało mu wyciszyć trochę myśli i skoncentrować się na zadaniu, które miał przed sobą. Pewnie doprowadzał tym niektórych do szału, ale w domu nikt nie zwracał mu na to uwagi. Mógł wystukiwać swoją energię do woli.

Rodzina starała się dawać mu na tyle sielskie dzieciństwo na ile mogła, ale los wymyślił sobie inne plany. Miał ledwie trzy latka, gdy rozpoczęła się mugolska wojna, a ta w czarodziejskim świecie nabrała siły. Był za mały, żeby to rozumieć, a przez kilka lat to wszystko zdawało się nie dotyczyć ich małego, ciepłego świata w Dolinie Godryka. Mimo wszystko, czasem widywał niepokój na twarzy matki, gdy czytała nowe wydanie gazety. Słyszał powagę w głosach kolegów ojca, gdy w szopie nagle milkły śmiechy i rozmowa schodziła na bieżące tematy. Czasem dzieciaki z podwórka opowiadały mu w przerażeniu o tragediach, które spotkały ich bliskich. Nie mógł tego w pełni ignorować, chociaż kompletnie nie rozumiał o co toczy się ta wojna i do czego ona dąży. Czy wojna mogła do czegoś dążyć? Czy to po prostu chaos wrodzony w ludzką naturę, który w końcu znajduje ujście? On stukał sobie palcami w meble, ale może inni musieli walnąć w coś zaklęciem, żeby się uspokoić. Nie miał pojęcia. Mimo braku zrozumienia, czuł, że coś bardzo istotnego dzieje się na świecie.

Jego magiczny potencjał objawił się, gdy miał sześć lat. Prawie umknęło to uwadze rodziny, która była już przyzwyczajona do niekończącego się stukania o meble, gdy Edward pojawiał się w pokoju, ale w końcu któreś ze starszego rodzeństwa zwróciło uwagę, że tym razem dźwięk jest jakby bardziej złożony. Po krótkiej inspekcji okazało się, że do wystukiwanej przez chłopaka melodyjki przyłączyły się sztućce. Zamiast grzecznie leżeć na ściereczce i schnąć, rozbryzgiwały kropelki wody stukając o siebie w metalicznym rytmie. Było to tak absurdalnie pasujące do małego Bonesa, jakby magia sama przypieczętowała jego los.

Kolejne dwa lata były mieszanką sielskiego dzieciństwa i coraz mocniej wyczuwalnego napięcia, które czasem wdzierało się między domowe ciepło i miłe chwile. Spędzał dni częściowo pomagając w domu mamie, która przy okazji uczyła go jakie istnieją zaklęcia porządkowe i pomocne w kuchni, pokazała mu podstawy szycia i wykroju. Resztę czasu poświęcał na hulanie po podwórkach z rodzeństwem i znajomymi z sąsiedztwa, wymyślając najróżniejsze scenariusze zabaw i figli, które płatał wszystkim wokoło. Był niepoprawnym żartownisiem i bardzo wesołym dzieckiem, mimo chaosu, w jakim znajdował się wtedy świat. Bardzo szybko zorientował się, że nie czuje się najlepiej, gdy zbyt mocno skupia się na podsłuchanej, przykrej rozmowie dorosłych, więc nauczył się uciekać w fantazje i lekkie tematy. Dużo marzył, biegał, żartował i im bardziej wkoło rosło nerwowe napięcie, tym głośniejszy był jego śmiech. A napięcie rosło bardzo szybko.



1944 - rok tragedii

The truth is like blood underneath your fingernails
You don’t wanna hurt yourself, hurt yourself
By looking too closely

Punkt kulminacyjny nadszedł, gdy Eddie miał mniej więcej osiem lat. Wojna była już wtedy codziennym tematem, ale dla niego wciąż tak samo niezrozumiałym i skomplikowanym. Najstarszy brat wyruszył jakiś czas wcześniej do Francji, gdzie wydarzenia były wyjątkowo intensywne. Mały Eddie nie do końca rozumiał czemu, ani co tam dokładnie robił. Wyjechał i najpierw skończyły się jego cotygodniowe wizyty, potem urwały się listy, które zawsze czytali wraz z rodzicami wieczorami w salonie. Ta cisza budziła w Edwardzie niepokój, który usilnie starał się spychać gdzieś daleko w swoim dziecięcym umyśle. Przez długi czas nikt nic o tym nie wspominał, nikt mu niczego nie tłumaczył. Ojciec zaczął znikać na dłużej, wracał zmęczony, ale z niezmienną determinacją w spojrzeniu. Sporo później Eddie dowiedział się, że usilnie szukał wtedy śladów brata, z którym kontakt się urwał. Wcale nie pozwoliło mu to lepiej zrozumieć tego, co się działo. To wszystko było dla niego szalone, absurdalne i nierealne. A już szczególnie wiadomość, która dotarła do ich domu w połowie listopada tego samego roku, przypieczętowana niedługo później pojawieniem się trumny, na której leżała tabliczka z elegancko zapisanym imieniem i nazwiskiem jego ojca. Anthony Bones.

Potem był już tylko chaos. Dom znów zapełnił się gośćmi, ale typowy dla odwiedzin śmiech i radosne rozmowy zastąpiła przygniatająca cisza i zdławione szlochy. Nikt nie wiedział jak obchodzić się z ośmiolatkiem, który właśnie stracił ojca. Eddie tym bardziej nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Zaczął unikać wszystkich tych osób, które pojawiały się w ich domu, które patrzyły na niego smutno, otwierały usta, ale nie mogąc znaleźć odpowiednich słów rezygnowały i jedynie smutno ściskały go za ramię. Miał dość tych niewypowiedzianych zdań. Miał dosyć smutku, który wyciskał z niego wszystkie myśli, zalewał całą jego egzystencję, ledwie zostawiając w płucach miejsce na urywany szlochami oddech. Kolejne dni żył jakby w zawieszeniu. Kolejne tygodnie prawie się nie odzywał. Kolejne miesiące działał na wyuczonych schematach, ledwo dostrzegając nieobecność matki, która nie była w stanie podnieść się z łóżka. Z przyzwyczajenia pomagał siostrze w codziennych pracach. Bezrefleksyjnie kończył szyć porzucone przez mamę projekty. Cisza była wszędzie. W jego głowie, w domu. Jego palce nie odważyły się wystukiwać żadnego rytmu. Miał wrażenie, że to przełamałoby jakąś niewidzialną barierę i ciężar tych wszystkich tragedii runąłby na niego kakofonią rozpaczy.

List z Hogwartu powitał z ulgą i skrupulatnie odliczał dni, które dzieliły go od pierwszej podróży Hogwart Ekspresem. Trochę źle się z tym czuł, ale wyjazd do szkoły rysował mu się jak szansa na uwolnienie się od smutku i dusznej atmosfery domu, którą czuł tam nadal mimo starań siostry i reszty rodzeństwa. Bardzo chciał wrócić do normy, do swojego radosnego i pełnego żartów życia, ale nie był w stanie wykrzesać z siebie tej energii w Dolinie Godryka. Potrzebował nowego otoczenia, nowego początku. Potrzebował ucieczki.
W Hogwarcie odżył jakby na nowo. Już w łódce przewożącej go ze stacji kolejowej zorientował się, że wystukuje jakiś chaotyczny rytm w drewniany bok łajby. Widok ogromnego zamczyska górującego nad nimi przywrócił to poczucie, że jest tyle nieodkrytych sekretów, tyle możliwości, tyle okazji na nowe doświadczenia. Drzwi do Wielkiej Sali przekroczył ze szczerym uśmiechem, pierwszym od miesięcy, jeżeli nie lat. Witaj, przygodo!



1948 - początek Hogwartu

I'm travelling at the speed of light
I wanna make a supersonic man outta you
Don't stop me now
I'm havin' such a good time, I'm havin' a ball

W szkolne życie wszedł jak huragan, pełen energii, która gdzieś w nim siedziała, tłumiona przez ostatnich kilka lat. Trafił do Gryffindoru i doskonale odnalazł się wśród lwów. Jego żartobliwa natura i lekkie podejście do rzeczywistości wróciły z pełną mocą i prędko przysporzyły mu tyle samo przyjaciół, co osób permanentnie niezadowolonych na jego widok. Ciężko było nie mieć jakiegoś zdania o Edwardzie Bones. Był głośny, pakował się gdzie mógł i mówił co mu ślina na język przyniosła. Często zanim zastanowił się nad konsekwencjami. Przez pewien czas kadra nauczycielska przymykała oko na jego wybryki, tłumacząc to wszystko odreagowaniem po tragicznych wydarzeniach. Kiedy w końcu zorientowali się, że to po prostu jego dzika natura, zaczęły się pierwsze szlabany. Eddie nie był złym dzieciakiem, ale jego ciekawość nie raz pakowała go w tarapaty, a zew przygody wygrywał nad rozsądkiem i poszanowaniem zasad. Nigdy jednak nie działał motywowany nienawiścią (chyba, że transmutowanie gogli Ślizgońskiej drużyny tak, żeby wszystko widzieli na różowo można podciągnąć pod zbrodnię z nienawiści…), był wciąż porządnym chłopakiem z dobrego, pełnego szacunku domu. Trochę zagubionym, trochę nierozważnym i okropnie upartym w swoim celu, aby przez świat iść ścieżką niezbadaną przez jego starsze rodzeństwo. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że to żmudne i pewnie nie do końca wykonalne postanowienie. Jednak wciąż próbował.

Na trzecim roku wziął udział w testach do drużyny Gryfońskiej. Nie był zły, odznaczał się wyjątkową zwinnością na miotle, ale byli lepsi. Wylądował na pozycji rezerwowego pałkarza i w całej swojej karierze udało mu się zagrać jeden mecz. Wykreślono go po nim z tej zaszczytnej roli, gdy zamiast w tłuczek, przywalił w pałką w miotłę ścigającego z przeciwnej drużyny, posyłając go prosto w puchońskie trybuny. Nikomu nic się nie stało, miotła straciła trochę witek i wszyscy narobili sporo krzyku. Na pewno sporo się o tym mówiło przez kilka tygodni, szczególnie o publicznej reprymendzie, którą Eddie zebrał od opiekuna domu na środku boiska.

Na piątym roku się zakochał. Było to dokładnie tak urocze i naiwne, jak można by się spodziewać. Chodził rozmarzony, gadał tylko o jednym i robił wyjątkowo dużo durnych rzeczy, by zwrócić na siebie uwagę tej jedynej. Nie potrafił się skupić, SUMy wydawały mu się odległym i nieistotnym problemem w obliczu potęgi jego uczuć. Relacja rozwinęła się szybko, gwałtownie i inwazyjnie dla reszty szkoły, która była zmuszona do oglądania Bonesa przyklejonego do swojej wybranki w losowych miejscach w zamku. Równie szybko, gwałtownie i inwazyjnie nadeszło zakończenie tej relacji, zwieńczone łzami, krzykiem i publiczną sceną w Wielkiej Sali. Eddie długo dochodził do siebie, po złamanym sercu i gdyby nie bardzo dosadny wyjec od rodzeństwa, to pewnie nie otrząsnąłby się na czas, żeby przysiąść sensownie pouczyć się do SUMów. Udało mu się jednak i choć wyniki nie oddawały pełni jego potencjału, nie były też powodem do nadmiernego wstydu. Oczywiście nie byłby jednak sobą, gdyby pozostałe lata w Hogwarcie spędził grzecznie ucząc się do OWUTEMów…



1954 - założenie zespołu

Or start a secret society
For the wild and free, our ideology
Is, "You can do what you want, too much is never enough"

Zaczęło się, jak wiele innych wspaniałych rzeczy, kompletnie przypadkiem. Stuk, stuk, stuk… Miał do napisania esej z historii magii, ale o dziwo gapienie się w pusty pergamin i wystukiwanie melodyjki na kałamarzu nie przybliżało go to ukończenia tego zadania. Z frustracją cisnął pióro na biurko, machnął ręką na pytające spojrzenia kumpli i determinacją wyruszył na korytarze Hogwartu. Musiał się przejść i pomyślał, że poszuka przy okazji jednego z tajnych przejść, o których opowiadał mu starszy brat. Zawsze to nowy trik do popisania się przed kolegami. Miało to być za jakimś lustrem na czwartym piętrze i prowadzić prościutko do Izby Pamięci, a jak się dobrze skręci, to nawet można było wyjść gdzieś poza zamkiem. Och, jakże by poszedł teraz do Miodowego Królestwa! Kupiłby sobie tego jabłkowego lizaka wypalającego język… I kiedy Eddie tak sobie beztrosko szedł rozmyślając o wykręcających twarz kwachach, nagle został brutalnie zaatakowany. Drzwiami. Otwartymi gwałtownie, w pośpiechu i zupełnie niespodziewanie. Bach! Gryfon wylądował boleśnie na tyłku i to właśnie wtedy miał miejsce początek wielkiego krwiaka pod jego okiem, ale i historii o powstaniu zespołu znanego dziś jako Nocne Nuciaki.

Nie wybiegajmy jednak zbyt daleko w przód. Był rok 1954, początek kwietnia, Eddie Bones siedział na zimnej posadzce rozmasowując bolącą od uderzenia twarz, wciąż marząc o kwachach, a nad nim pochylał się chłopak z gitarą. Pomógł mu wstać, odprowadził do Skrzydła Szpitalnego i calusieńką drogę trajkotał o jakimś świeżym brzmieniu i rytmie porywającym do tańca, na zmianę z bardzo ekspresywnym przepraszaniem. Nie przedstawił się, nie powiedział nic sensownego, pożegnał się i zniknął. Początkowo Eddie miał tylko dostać maść na załagodzenie sińca pod okiem i wracać do dormitorium, ale kiedy na pytanie pielęgniarki o to co się stało wymamrotał “porywający rytm kwachów”, postanowiła zostawić go na nocną obserwację.
Rano obudził go beznamiętny głos matrony oznajmiającej: “Panie Porywający Rytmie Kwachów, masz gościa”. Niemrawo otworzył oczy, a tam koło łóżka stał sprawca całego wczorajszego zamieszania. Uśmiechnął się przepraszająco i pomachał w kierunku Eddiego torebką… Kwachów. W toku ich późniejszych rozmów okazało się, że ponoć przez całą drogę do Skrzydła Szpitalnego to było jedyne słowo, które Eddie z siebie wykrztusił w swoim bolesnym letargu. Paczka lizaków miała być prezentem na przeprosiny, ale okazała się również wstępem do pięknej przyjaźni.
Billy Marron, bo tak nazywał się nowy kumpel, wprowadził go prędko w swój sekretny, muzyczny świat. Opowiedział mu jak w wolne wieczory wymykał się na czwarte piętro do Sali Muzycznej, kiedy nie była okupowana przez chór czy orkiestrę i oddawał się dźwiękowym eksperymentom. Eddiego niezwykle to zafascynowało i chętnie przyłączył się do tych eskapad, z ekscytacją sprawdzając brzmienia najróżniejszych instrumentów oferowanych przez pokój. Jednak tylko jeden z nich przyniósł mu szczególną frajdę, dając upust jego stukająco-pukającym nawykom. Perkusja. Ustawiona na niewielkim podeście w kącie sali, pomalowana na zielono i upstrzona złotymi wzorami, które ładnie komponowały się z pozłacanymi, metalowymi elementami instrumentu. Bam, bam, bam… Niskie tony bębna rezonowały z samym środeczkiem jego jestestwa, a energiczne trzaski talerzy łaskotały przyjemnie najskrytsze zakamarki duszy.

Porywający Rytm Kwachów, bo tak się początkowo nazwali, powstawał powoli. Najpierw byli tylko Eddie, Billy i kiełkujący pomysł na założenie zespołu. Któregoś majowego wieczora, gdy siedzieli w Sali Muzycznej, nakrył ich Tommy Dogbane, Puchon z chóru, który chciał poćwiczyć swoje solo na nadchodzący występ. Ćwiczenia skończyły się tym, że kilka dni później dołączył do ich prób i melodyjnie wyśpiewywał dziwaczne teksty, które powstawały w głowie Billa. Po paru kolejnych tygodniach Eddie przyprowadził do salki Juliana  Kettlebrooka, którego nakrył brzdąkającego na gitarze na jednej z pustych trybun przy boisku. Czasem opłacało się być wszędobylskim dzieciakiem, który nie mógł usiedzieć na tyłku. W ten właśnie sposób uzbierali sensowny skład zespołu i zaczęli traktować te spotkania w Sali Muzycznej trochę poważniej. Zamiast nauki do OWUTemów, głowy wypełniały im melodie i rytm. Tap, tap, tap, tss! Jakie to było ekscytujące! Pierwsze teksty pisał im Billy, ale prędko każdy chciał dorzucić coś od siebie. Przecież wiadomo, że myśli nastoletniej grupy chłopców kryją wiele niesamowitych prawd o życiu, które świat koniecznie powinien poznać. Piosenki były mierne, ale marzenia ogromne i to właśnie napędzało ich do działania. Eddie czuł wielkie podekscytowanie nowym zajęciem. Całymi dniami rozmyślał o nowych muzycznych sekwencjach, a rytmy, które wtedy wystukiwał na biurku podczas nudnych zajęć, nie były już losowe. Miały cel i w jego głowie układały się w wizjonerską kompozycję.

Niestety, jak to zwykle w takich historiach bywa, silna fascynacja kiepsko wpłynęła na oceny Bonesa. Szósty rok zakończył z wątpliwymi wynikami i przez wakacje przed ostatnim rokiem szkoły nasłuchał się pełnych troski wykładów od najstarszej siostry. Choć jakaś jego cząstka wiedziała, że siostra ma rację, to wizje wielkiej kariery ich zespołu skutecznie to przytłaczały. Eddie zawsze był troszkę naiwny, trochę oderwany od rzeczywistości. Był bardzo malutki, gdy szalała wojna, gdy zaginął najstarszy brat i niedługo później zmarł ojciec. Jego dziecięcy mózg nie rozumiał tych wielkich, przykrych emocji, które go wtedy otaczały i nauczył się uciekać od nich do myśli przyjemniejszych. Do snucia się wśród fantazji i obserwowania świata. I tak mu już zostało – to co trudne prześlizgiwało mu się przez myśli i szybko zostawało zdominowane przez coś przyjemniejszego, bardziej ekscytującego. Dotyczyło to również myśli o przyszłości, życiu po szkole i o tym, co ze sobą zrobi. Pojawiała się myśl, że powinien przyłożyć się do egzaminów i wyszkolić w jakimś kierunku, gdyby jednak kariera muzyczna nie wyszła… A później skutecznie zakrywała to fantazja o fanach wykrzykujących teksty ich piosenek pod sceną.

Eddie nie był jednak idiotą i jakoś te egzaminy z roku na rok zdawał, oceny miał znośne. Były przedmioty, które ciekawiły go mocniej. Taka astronomia na przykład, ale to było fascynujące! Rysowanie map gwiezdnych i żmudne obliczenia układów planet, dawały mu dużo frajdy. To uczucie, gdy kumpel opowiadał jak zagubiła mu się sowa z paczką urodzinową i czeka na nią drugi tydzień, a Ed nawet nie musiał zerkać w najnowszą mapę układu planetarnego żeby wiedzieć, że Merkury był w retrogradacji. Czy kiedy wyliczał, że Mars będzie bardzo blisko Ziemi za dwa dni, więc to idealny moment, żeby walnąć w końcu tamtego Ślizgońskiego gbura należną mu Drętwotą. Mimo częstego bujania w obłokach, bardzo lubił gdy rzeczy dookoła niego miały sens i układały w jakiś przewidywalny rytm. Gdy mógł je policzyć, odmierzyć i wyciągnąć z tego wnioski. Z tego względu przynosił dobre oceny z zajęć, które wymagały analityki z dozą kreatywności, jak właśnie astronomia, czy eliksiry. Gorzej było tam, gdzie potrzebna była głównie intuicja i wyczucie, czyli chociażby zaklęcia lub zielarstwo. Nie miał do tego drygu, cierpliwości i szybko tracił wątek. Wyszedł z ostatniego egzaminu OWUTemów głównie z poczuciem ulgi, że to już koniec. Z trudem wypracował Wybitny z astronomii, PO z eliksirów, numerologii i transmutacji. I na tym postanowił się skupić. Wolał nie myśleć o spojrzeniu jakie pewnie rzuci mu Conrad na widok jego oceny z OPCM. To naprawdę był wypadek, że to Flippendo trafiło w perukę egzaminatora, zamiast w manekin. Naprawdę.



1955 - koniec szkoły

It doesn't matter what you create
If you have no fun
Come over here
I'll show you how it's done

Rozdział Hogwartu został zamknięty, ale Porywający Rytm Kwachów trwał. Tylko teraz już nazywali się Trzaskające Testrale. Żaden z nich na oczy nie widział testrala, ale wystarczyło, że nazwa brzmiała dostatecznie fajnie i tajemniczo. Prędko okazało się, że dużo trudniej kontynuować granie razem, gdy nie wystarczy wymknąć się wieczorem do Sali Muzycznej. Musieli kupić swoje instrumenty, wymyślić miejsce do spotkań i na dodatek dopracować kiedy wszyscy mają czas. Billy twardo podtrzymywał ich ogień ekscytacji do dalszego grania, więc starali się jakoś mierzyć z przeciwnościami dorosłego życia.
Eddiego nie było stać na tak dobrą perkusję jak ta, do której przyzwyczaił się w Hogwarcie. A właściwie zacznijmy od tego, że w ogóle nie było go stać na perkusję. Rodzina jakoś się wtedy trzymała, większość rodzeństwa już też zarabiała, więc nie byli w jakieś słabej sytuacji. Mimo wszystko porządny instrument to był jednak spory wydatek i Eddie wiedział, że jeżeli chciał go kupić, musiał zarobić na to sam.

Kolejne lata mijały pod znakiem robienia wszystkiego i niczego. Edward mieszkał dalej w rodzinnym domu i dorywczo pomagał w lokalnym pubie w Dolinie Godryka, ale nie mieli tam zapotrzebowania na kolejnego pełnoetatowego pracownika. Pomagał w okresach świątecznych lub gdy ktoś zachorował. Kiedy nie mieli dla niego miejsca, pomagał matce w pracach krawieckich. Szycie sprawiało mu dużo frajdy, ale ciągnęło go do tworzenia czegoś bardziej kreatywnego, niż kolejny zestaw pościeli dla sąsiadki. Wieczorami czasem bazgrał projekty odważnych i wielobarwnych strojów scenicznych, gdyby jednak kiedyś mieli okazję na jakieś wystąpić. Znalazł później drugą pracę na część etatu, w niewielkim sklepie ze sprzętem astronomicznym. Trafił na niego całkiem przypadkowo, kiedy przemierzał magiczną część Londynu w kierunku domu Tommy’ego, u którego aktualnie kontynuowali próby Trzaskających Testrali. Z zakurzonej witryny wpatrywał się w niego pięknie zdobiony teleskop. Dosłownie wpatrywał. Zamiast typowej soczewki, końcówkę narzędzia wieńczyło wielkie, zielone oko, łypiące beznamiętnie na przechodniów. Kiedy mrugnęło do niego filuternie, wiedział już, że musi wejść do tego zapomnianego przez świat sklepiku. Podstarzały właściciel nie do końca podzielał entuzjazm na wizję przyjęcia nowego, młodziutkiego pracownika, którą rozrysował mu Eddie. Udało się go przekonać w bardziej staromodny sposób, kalibrując do perfekcji jedną z map nieboskłonu i rzucając przy tym trochę przemądrzałych, astronomicznych stwierdzeń. Stary Willbur dalej patrzył sceptycznie na Bonesa, ale chyba wyczuł, że jeżeli nie ustąpi, to nie zazna już nigdy spokoju od tego dzieciaka. Zgodził się, mrucząc coś, że w końcu będzie miał więcej czasu na gargulki z Manfredem.

I w ten sposób dni Eddiego płynęły na pomaganiu w domu, szyciu, rozlewaniu piwa w pubie, odkurzaniu półek zastawionych modelami planet i próbach w magicznie wyciszonej piwnicy Tommy’ego. Zespół miał już jakiś repertuar, którego nawet się nie wstydzili, ale świat nie był chyba jeszcze na nich gotowy. Odrzucano ich propozycje koncertów w calusieńkim Londynie, czy to na rodzinnych festynach, czy w podrzędnych spelunach. Trochę obniżało to morale, nadzieja na przełom powoli gasła i na próbach dało się odczuć atmosferę frustracji. Czy faktycznie byli tylko miernymi dzieciakami, które dorwały się do instrumentów i przekonały samych siebie o swojej wyjątkowości? Właściwie, to pewnie tak. I jak się okazało, jednym przeszkadzało to bardziej, niż innym.
Było lato 1957 roku, kiedy Julian przyszedł na próbę, nerwowo miętosząc w rękach swój kaszkiet. Powiedział, że nie może już dłużej z nimi grać. Musi skupić się bardziej na pracy, dostał awans, chce się oświadczyć swojej ukochanej. Pora dorosnąć i zostawić dziecięce marzenia za sobą. Rzucił ostatnie, smutne spojrzenie na gitarę i wyszedł na dobre. Rozpoczął tym niezwykły i trochę tragiczny efekt domino, który trwał aż do 1960 roku. Odejście Juliana z zespołu uczcili zmianą nazwy na Nocne Wyjce. Nieszczególnie pomogło to w uzyskaniu rozgłosu, ale za to dość szybko znaleźli nowego gitarzystę. Hans był nieco ekscentrycznym, niemieckim marynarzem, któremu ponoć zbrzydło życie na morzu. W procesie twórczym zawsze musiał podjadać fasolę prosto z puszki, a struny w gitarze niszczył częściej, niż Eddie gubił pałeczki. Mimo wszystko miał kilka ciekawych pomysłów, grał ze specyficznym szantowym sznytem i dodał ich brzmieniu pewnego pazura. Zaproponował nawet, żeby wszyscy zapuścili włosy i podpuszczali publikę, że są tacy dzicy i porywczy na scenie, zupełnie niczym wilkołaki. Jednak publiki dalej nie było, dłuższe włosy nie chciały się układać, a zew fal upomniał się o Hansa ledwie kilka miesięcy później. Wskoczył na statek i tyle było go widać. Po niemieckim amatorze fasoli przewinęło się jeszcze trzech gitarzystów, każdy z falą nowych pomysłów i ogromnym entuzjazmem, który prędko się wypalał.

Punktem zwrotnym był ich pierwszy publiczny występ, za który dostali nawet jakieś marne knuty. Tutaj jednak nie o pieniądze chodziło, a o to uczucie, że w końcu zagrają przed inną publicznością, niż znudzona, młodsza siostra Tommy’ego, którą zajmował się podczas letnich prób. Eddiemu udało się przekonać właściciela pubu, w którym dorabiał, że Nocne Wyjce idealnie nadają się do wystąpienia na dorocznej imprezie z okazji przesilenia letniego. Prawie wszyscy mieszkańcy się tam wtedy schodzili, czy to czarodzieje czy mugole. Odrobina magii nigdy tam wtedy nikomu nie przeszkadzała i wszyscy czuli się wyjątkowo swobodnie. Świetna okazja, żeby zadebiutować na scenie.
Brakuje słów, żeby opisać jak niesamowite to było doznanie. Eddie był w totalnej ekstazie, skupiony na rytmie, który wypływał spod jego pałeczek. Co jakiś czas wyłapywał w tłumie znajome twarze, czy to rodziny, czy dobrych kumpli z dziecięcych lat. Dodawało mu to tylko energii, wymachiwał łapskami jak szalony. Czy byli wtedy dobrzy? Czy fajnie zagrali? Bogin jeden wie, ale atmosfera była bardzo przyjemna i później wszyscy z uśmiechami klepali ich po plecach. Nie mogło być więc zbyt tragicznie.
Od tego momentu ich los się odwrócił. Dostali propozycję zagrania w kilku pomniejszych knajpach w Londynie. Przyjmowali wszystko jak leci. Coś się działo, ale nadal nie było to wystarczające. Chcieli więcej, szybciej, lepiej. Ich czwarty z kolei gitarzysta rzucił na stół propozycję, żeby zostawili Londyn i wynieśli się do Liverpoolu. To tam żyje teraz muzyka. Tam jest The Cavern Club, tam jest serce rozwijającego się rock’n’rolla!



1960 - sława i większe dobro

I was moving too fast on impossible tracks
I was carried away
Because I’m easily led
By the moon, by the tide, by whatever you like

Eddie nie zastanawiał się długo. Łapał się każdej dorywczej pracy jaką znalazł i odkładał pieniądze na wynajęcie mieszkania z chłopakami. Dalej szył, dalej dorabiał w pubie i sklepiku astronomicznym. Złapał nawet kurierską fuchę, gdzie na specjalnych, kamuflowanych miotłach dostarczał pilne, wielkogabarytowe przesyłki. Był szybki, zwinny, a latanie cudnie oczyszczało mu głowę. Zasuwał całe dni i wieczory, skupiony całkowicie na swoim celu.
To wtedy z zespołu wykruszył się Tommy i z oryginalnego składu został już tylko Eddie i Billy. Obniżyło to trochę morale, ale wizja Liverpoolu była w głowie Bonesa już tak przekoloryzowana i kusząca, że nie zamierzał odpuścić. Kilka miesięcy później stał już w obskurnej kuchni małego mieszkanka, które udało im się wynająć i nie mógł nacieszyć się tą chwilą. Zachwycał go każdy element, od odrapanych ścian, bo skrzypiącą podłogę i zatęchły materac, na którym miał teraz sypiać. W ruch poszły zaklęcia domowe, które od dzieciaka pokazywała mu mama i przestrzeń nabrała jako tako warunków do sensownego życia. Nie było to piękne lokum, ale im w zupełności wystarczało.

Sam Liverpool był dokładnie tym, co Eddie sobie wyobrażał. Nieco surowe w wyglądzie miasto, wciąż odkopujące się po wojennej zawierusze, ale wypełnione młodymi ludźmi spragnionymi nowości, rozrywki i odskoczni od przeszłości pełnej bólu i straty. To tutejszy port był centrum nowości, w którym powracający z Ameryki marynarze dostarczali płyt z nowymi brzmieniami i transportowali niesamowitej jakości instrumenty. Każdy pub dudnił muzyką i znalezienie lokalu, w którym ktoś pozwoli im zagrać nagle przestało być takie trudne. Nie były to wielkie występy, ale czasem wpadała za to jakaś opłata. Życie kręciło się bardzo sielsko i Eddie miał wrażenie, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Liverpool był pełen ludzi takich jak on: buntujących się przeciw ciszy, powadze i uciekających w wir muzyki i rozrywki, by zapomnieć o traumach. Tutaj mógł żyć nocnym światem, wiecznie rozświetlonym portem i słuchać niezwykłych historii. Wyjątkowo upodobał sobie szczególnie paskudną, przyportową melinę, gdzie za grosze piły wszystkie wilki morskie. Wielki świat, niebezpieczne przygody i ludzie tak inni, od tych, których wcześniej spotykał w swoim życiu! Przepadł w tym kompletnie, pozwalał sobie na dużo, nie szczędził sobie rozrywek cielesnych, używek, debilnych wyścigów miotlarskich nad wybrzeżem, tańca do rana i miał wrażenie, że w końcu żyje w pełni. Po którejś z wyjątkowo szalonych nocy obudził się z obolałym brzuchem i z ogromnym zaskoczeniem znalazł dość wulgarny tatuaż syreny, tuż nad swoim biodrem. Nie pytał, nie żałował, po prostu zaakceptował i rzucił się w wir zabawy ponownie. Kilkukrotnie wpadał w tarapaty. Raz, gdy podczas durnego wyścigu na miotle wpadł na mugolski komin i miotła się połamała. Utknął tam pijany na kilka godzin, zanim przypomniał sobie, że jest czarodziejem. Nieciekawie bywało też, gdy kilkukrotnie troszkę zbyt mocno pofolgował sobie w mugolskich pubach, prawie zdradzając swoje magiczne zdolności. Męczyło go to. Dużo lepiej bawił się, gdy udało im się załapać na występ w ukrytych magicznych zakątkach, gdzie mógł bez ogródek okraszać występy fajerwerkami i innymi zrywami magicznych emocji. Właściwie to było przykre, że mugole byli tak odcinani od ich świata. Przecież tyle mogliby wynieść ze styczności z magią! Doświadczyć zupełnie nowego wymiaru sztuki, muzyki i zabawy. Mugolska kultura miała w sobie tak wiele ciekawych kierunków, że pozwolenie jej na przemieszanie się i ewoluowanie u boku tej magicznej, na pewno przyniosłoby niezwykłe efekty. Eddie głęboko wierzył, że odgradzanie mugoli od czarodziejów było prawdziwą tragedią.

Zaczął odczuwać to jeszcze mocniej, gdy ich zespół w końcu osiągnął skład, który zdawał się perfekcyjny i ich kariera gwałtownie nabrała tempa. Najpierw pojawił się gitarzysta, Enzo, który wśród wielu genialnych pomysłów, nakierował ich na nową nazwę. Nocne Nuciaki. Później znaleźli wokalistę, Victora, który kompletnie odmienił ich prezencję na scenie. Nagle to do nich zaczęły odzywać się miejsca, które chciały ich występów. Ludzie, którzy mieli dla nich intratne propozycje. Pojawili się pierwsi regularni fani, którzy przychodzili na występy dla nich, a nie przypadkiem akurat byli w tam, gdzie Nocne Nuciaki grały. Mógł w końcu tworzyć dla nich fikuśne stroje na występy. Pierwsze single, pierwsze prawdziwie biletowane koncerty, pierwszy hit. Świat oszalał, a Eddie wraz z nim. Im bardziej rosła ich sława, tym mocniej czuł się ograniczony przez reguły nałożone na czarodziejski świat. Tym mocniej zaczynała ciekawić go przeszłość, historia, pobudki stojące za niedawną wojną. Gdy to wszystko się działo, był za mały, aby rozumieć co za tym wszystkim stało, ale teraz nadrabiał zaległości i wnioski, które wyciągał, pewnie niektórych by zaniepokoiły. A w Eddiem narastał tylko wiecznie nienasycony bunt.

Victor wszedł z przytupem nie tylko do zespołu, ale i do życia Edwarda. Szybko znaleźli wspólny język, a Eddiego szczególnie fascynowały niektóre wypowiedzi chłopaka, które tak dobrze wpasowywały się w jego własne odczucia o otaczającej ich rzeczywistości. Początkowo nie zwracał większej uwagi na symbole z baśni, przemycane podczas występów, na prośby o dodanie czerwieni do stroju, gdy Eddiemu zdarzało się szyć dla nich coś na scenę. Z początku traktował to jako jakiś plan Victora, element scenicznego image’u, coś, co miało dodać im tajemnicy i wyróżnić na tle innych kapel. Ale z czasem zaczął zauważać, że za tym kryło się coś więcej. Zaczęli rozmawiać, dzielić się poglądami i słowa kumpla trafiały prosto w sedno jego rozważań. Brzmiały dokładnie jak jego własne myśli, które wcześniej nie miały kształtu, a teraz w ustach przyjaciela układały się w sensowną całość.

Eddie nigdy nie myślał o sobie jak o kimś politycznym. Nie ciągnęło go do debat, nie interesowały go wielkie strategie, walka o idee i władze. Chciał tylko żyć głośno, wolno i bez ograniczeń. A tu nagle usłyszał, że może istnieć świat, w którym magia nie musi się kryć, w którym mugole i czarodzieje mogliby czerpać od siebie nawzajem. Gdzie koncerty takie jak ich mogłyby być czymś więcej niż zabawą dla wąskiej grupy wtajemniczonych. Gdzie mógłby pomóc nadać cel i porządek tym wszystkim zagubionym, mugolskim dzieciakom, które cierpiały po ich własnej wojnie i nie potrafiły się odnaleźć.

Kiedy więc Victor zaprosił go na jedno ze spotkań ludzi, którzy myśleli podobnie, Eddie nie miał żadnych oporów. Poszedł bardziej z ciekawości niż z przekonania, kompletnie zafascynowany atmosferą, tym, że byli tam też czarodzieje tacy jak on: pełni pasji, determinacji i buntu. Nie widział w tym niczego groźnego, widział perspektywy, iskierkę zmiany, obietnicę nowego, lepszego świata. Czarodzieje w końcu nie musieliby się kryć. Mógłby nadejść czas, gdzie granice zostaną zatarte i wszyscy dosięgną pełni swego potencjału. Widział w tym w końcu ścieżkę, jego własną i dążącą do czegoś wzniosłego. Do większego dobra.


0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
0
0
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
15
0
6
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
10
20
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka I — Magiczne mikstury
Teoria alchemiczna
Eliksiry i maści
Ścieżka IV — Astronomia i wróżbiarstwo
Astronomia teoretyczna
Astrologia i wpływ gwiazd
Numerologia i moc liczb
Ścieżka IX — Mugoloznawstwo
Historia i kultura mugoli
Mugolska technologia i jej wpływ na magię
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
urok osobisty
dyplomacja
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
muzyka i śpiew
Ścieżka XVIII — Sport
latanie na miotle
taniec
Ścieżka XIX — Technika i rzemiosło
szycie i projektowanie strojów

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-16-2025, 20:45

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Philippa Moss

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-04-2025, 17:53

Edward Bones

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[04.10.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 eliksiry [prezent powitalny]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:06 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.