• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Korytarz
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:22

Korytarz
Drzwi wejściowe znajdujące się na końcu korytarza, posiadają duże, witrażowe szyby, które przepuszczają do pomieszczenia kolorowe refleksy światła. Zielone ściany są ciemne i głębokie, a ich gładka powierzchnia jest lekko połyskująca w świetle żyrandola. Belki stropowe, wykonane z ciemnego drewna mają ozdobne i skomplikowane żłobienia. Podłoga wykonana jest z surowego, ciemnego kamienia, który jest szorstki i chropowaty pod stopami. W korytarzu znajdują się również długie, drewniane ławki. Na ścianach znajdują się obrazy przedstawiające krajobrazy hrabstwa. Kwiaty w ciemnych, metalowych wazonach, są rozmieszczone w różnych miejscach, dodając pomieszczeniu koloru.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
09-27-2025, 16:21
21.03.62'


Nie pierwszy raz miała przekroczyć próg tego domu, więc w sumie nie za bardzo wiedziałem czy ja się tam denerwuje. Wtedy jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi, wszyscy byli zajęci pogrzebem, a raczej stypom, w której ja nie brałem udziału. To była kompletnie inna sytuacja. I to też nie było tak, że nie chciałem aby ją poznali. Ba wręcz przeciwnie, chciałem się nią chwalić na lewo i prawo, nawet jeśli nie byłby to w dobrym guście. Byłem szczęściarzem i doskonale o tym wiedziałem. Cały czas dokładnie pamiętałem jak powiedziała to magiczne „tak”, jak wtedy o mało co nie wyszedłem z siebie ze szczęścia. Nadal nie wierzyłem, że to wszystko było prawdą. Za każdym razem kiedy się spotykaliśmy patrzyłem na pierścionek na jej palcu i uśmiechałem się sam do siebie.
Jednak pomimo tego całego szczęścia, po tym co wydarzyło się w międzyczasie jakoś nie miałem okazji powiedzieć o tym rodzinie i to wcale nie było tak, że nie chciałem. Chciałem, ale najpierw coś innego zajmowało moją głowę, a potem jakoś nie mogłem zebrać się w sobie. Ba, przecież z jej rodzicami spotkałem się dopiero po trzech miesiącach. Nie wiedziałem też za bardzo jak zareaguje reszta. Z jednej strony gdzieś tam wewnętrznie wiedziałem, że się ucieszą i będą chcieli pomagać w organizowaniu ślubu i wesela nawet jeśli sami z Mildred nie znaliśmy daty. Z drugiej strony jednak ten nieopuszczający mnie uraz po tym jak żadne z nich nie było przy mnie po śmierci babci sprawiało, że wstrzymywałem się z tymi wiadomościami.
A jednak tego dnia zaprosiłem ją do siebie. Chciałem jej pokazać najnowszy projekt nad jakim aktualnie pracowałem. Chciałem poznać jej opinie na ten temat, usłyszeć jej przemyślenia, może nawet będzie w stanie wnieść coś od siebie. Zawsze ceniłem sobie jej pomysły i wiedziałem, że w razie potrzeby mogę liczyć ne jej wyobraźnie i tak inne ode mnie podejście do sztuki.
- Wszystko mam na górze w pracowni. Nawet mi się udało zrobić jako taki porządek. - powiedziałem z uśmiechem otwierając jej drzwi wejściowe by mogła pierwsza wejść do domu - Chciałabym żebyś spojrzała na to swoim mądrym okiem i powiedziała mi tak na poważnie co o tym myślisz. - dodałem wchodząc za nią i zamykając za nami drzwi.
Wydawało się, że nie ma nikogo w domu. Chociaż z drugiej strony mogło to być jedynie mylne wrażenie, gdyż tutaj przeważnie panowała cisza. Jeśli coś ją mąciło to była to albo muzyka z gramofonu w mojej sypialni albo przypadkowe rozmowy na korytarzach mijających się członków rodziny. Wszyscy jednak byliśmy przyzwyczajeni do ciszy. Pomogłem Mildred z płaszczem, po czym sam zdjąłem swoją kurtkę i trzymając oba ubrania w jednej ręce, a drugą łapiąc ją za dłoń, ruszyliśmy na spokojnie korytarzem, którym mieliśmy dojść do holu, a stamtąd już schodami na górę do mojej pracowni.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Mildred Crabbe
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
09-27-2025, 22:23
Nie chodziło o projekt.
To znaczy oczywiście – chciałam go zobaczyć, przekonać się, nad czym pracuje Mitch i co zajmuje jego myśli w ostatnim czasie, ale o wiele bardziej chciałam zobaczyć samego Mitcha. Daleko mi było do tego głupiego, książkowego stanu zakochania, w którym dwójka ludzi nie może bez siebie oddychać, ale daleko też mi było od udawania, że wcale za nim nie tęsknię i go nie potrzebuję codziennie. Jeśli nie na żywo, by móc go dotknąć, to chociaż listownie, by wiedzieć, że gdzieś po drugiej stronie wyspy on po prostu jest.
Jakkolwiek więc lubiłam patrzeć na to, co tworzył i jakimi zagmatwanymi ścieżkami wędruje jego umysł, pozwalając widzieć mu świat z zupełnie innej perspektywy niż moja, tak dzisiejsza wizyta nie miała z tym nic wspólnego. To była czysta wymówka, z której skorzystałam, by znów zanurzyć się w korytarze jego domostwa; a jeśli los pozwoli, wkrótce także mojego. Nie był to już dla mnie zupełnie obcy teren. Znałam te ściany, drzwi, korytarze, nawet jeśli moja znajomość ograniczyła się do pośpiesznej ucieczki rankiem z sypialni Mitcha, ale znałam. Nie czułam się jak intruz, gdy wprowadził mnie do środka i wziął wierzchnie okrycie.
- Masz wiele wspaniałych cech, Mitch, ale słowo „porządny” na pewno się wśród nich nie znajduje. - Omiotłam go powątpiewającym spojrzeniem, przenosząc je następnie na nasze otoczenie. Ostatnim razem nie miałam okazji, aby dokładniej przyjrzeć się wnętrzu, dlatego teraz bez oporu to nadrabiałam. Pozwoliłam zaprowadzić się korytarzem w głąb domu, ściskając lekko dłoń narzeczonego. - Doceniam oczywiście, że się postarałeś. - Uśmiechnęłam się do niego, gdy powoli krok za krokiem szliśmy przed siebie. - Pamiętaj, że ważny jest porządek tu – powiedziałam, dotykając przelotnie jego czoła – a wszystko inne może być chaosem. - W domu panowała cisza, ale dla mnie to była cisza wypełniona oczekiwaniem. Nie wiedziałam, skąd wzięło się to wewnętrzne wrażenie, ale mocniej ścisnęłam dłoń Mitcha.
W mojej głowie kłębiło się więcej pytań, niż chciałam przyznać, a każde z nich brzmiało głośniej od stukotu obcasów. Chciałam go wypytać o projekt, o szczegóły, które spędzały mu sen z powiek i o moją rolę w tym wszystkim – co jako alchemiczka mogłam poradzić za skomplikowane problemy, które on zawodowo rozwiązywał? - ale postanowiłam poczekać z tym, aż znajdziemy się w pracowni.
– Zastanawiam się – odezwałam się w końcu powoli, tak jakby to było pytanie zadane od niechcenia – czy ten projekt jest dla ciebie ważniejszy niż zwykle, skoro chcesz mi go pokazać właśnie teraz? - Zerknęłam na niego, nie mówiąc wprost, o co mi chodziło. Wcześniej wspominał o swojej pracy, rozpoczętych projektach, nowych wyzwaniach, ale nigdy nie zaprosił mnie do domu, bym osobiście zobaczyła, nad czym i jak pracuje. Czy wydarzenia na zaprzysiężeniu nowego ministra coś zmieniły? A może, uśmiechnęłam się w duchu, Mitchowi też nie chodziło o żaden projekt, tylko znów chciał mieć mnie dla siebie? Nie pogardziłabym taką wersją. Niezależnie jednak od powodów jego zaproszenia miałam nadzieję, że przygotował babeczki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-30-2025, 20:31
Przez trzy miesiące zdążyła oswoić się z rolą matki. Z opieką dniem i nocą, z czujnością na każdy, nawet najcichszy dźwięk. Początkowo sądziła, że to będzie dla niej zbyt trudne, że nigdy nie odnajdzie się w tej roli - skoro wcześniej nie potrafiła budować relacji z żadnym dzieckiem. A jednak wciąż powtarzano jej, że własne dziecko to zupełnie inna historia, że dziewięć miesięcy wspólnego życia pod jednym sercem tworzy więź, która zmienia wszystko. Doświadczyła tego na własnej skórze. I teraz mogła jak inne kobiety przyznać, że to prawda. Nagle wszystko stawało się prostsze, bardziej zrozumiałe. Zamiast lęku pojawiła się pewność, że jej obecność wystarczy, by uspokoić mały świat Waldena. A jednak ceniła również takie dni jak ten - dni, gdy mogła na chwilę oddać syna pod opiekę i znów stać się po prostu Lucindą. Bez naklejonych na siebie łatek, bez myśli krążących w chaosie wokół karmienia, drzemek i obowiązków. Na początku trudno jej było się od tego odciąć. Nawet gdy siadała sama przy stole z książką albo wlewała do wanny gorącą wodę, jej myśli biegły gdzieś w stronę dziecięcego pokoju. Z czasem nauczyła się jednak, że te chwile wytchnienia nie były oznaką egoizmu, lecz ratunkiem. Teraz potrafiła w nich smakować - w filiżance herbaty wypitej powoli, w spacerze bez pośpiechu, w ciszy, która nie brzmiała już jak pustka, lecz jak oddech.
W takie dni jak te mogła powracać do swoich pasji - do zainteresowań, które porzuciła niemal w chwili, gdy zamieszkała w Przeklętej Warowni. Merlin jej świadkiem, że wszystko potoczyło się zbyt szybko. Zaręczyny, ślub, ciąża, a wraz z nimi zmieniały się także jej przekonania, raz po raz krusząc to, w co do tej pory wierzyła. Musiała stawić czoło zdradzie, oszustwu, świadomości, że świat, który znała runął i już nigdy nie powróci w tej samej formie. Musiała zmierzyć się z faktem, że nawet Dumbledore, którego uważała za autorytet, wplótł ją w sieć własnych kłamstw. Poradziła sobie, ale na własnych zasadach. To jednak kosztowało ją więcej niż chciała przyznać. Jej poszukiwawcza smykałka, dawniej żywa i nieposkromiona, musiała ustąpić miejsca przetrwaniu. Zepchnięta na drugi plan, samotna i zapomniana, czekała gdzieś w cieniu, jak wierny towarzysz, którego zmuszono do milczenia. A teraz wracała. Silniejsza, bardziej świadoma. Z takim samym głodem odkrywania jak dawniej, ale podszytym doświadczeniem, które nadawało mu nową wagę. Było to niemal jak spotkanie z dawno utraconym przyjacielem. Ktoś, kto nigdy się od niej naprawdę nie odsunął, tylko czekał cierpliwie, by mogła wreszcie ponownie wyciągnąć ku niemu rękę.
Wychodziła właśnie z gabinetu, manuskrypty miała wciśnięte pod pachę, a w dłoni kubek wciąż parującej herbaty. Podskoczyła lekko, gdy na korytarzu dostrzegła zbliżającą się dwójkę czarodziejów. Mitcha rozpoznała od razu - rozpoznałaby go chyba nawet po samym rytmie kroków, które zawsze odbijały się echem w murach Warowni. Towarzysząca mu kobieta była jej już mniej wyraźna w pamięci. Twarz może znajoma, może gdzieś ze szkolnych lat, ale imię uparcie nie chciało powrócić. - Odleciałam myślami, wybaczcie - powiedziała, tłumacząc swoją nerwową reakcję. Jej spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na splecionych dłoniach tej dwójki. To ją zaskoczyło, choć nie pozwoliła, by cień zdumienia przemknął po jej twarzy. Mogłaby zniknąć z powrotem w gabinecie, lecz to nie wchodziło w grę, nie chciała dać Mitchowi wrażenia, że przyłapała go na czymś, co należało ukrywać. Dlatego uśmiechnęła się i ruszyła ku nim z lekkością, jakby zupełnie nic nie dostrzegła. - Wracacie ze spaceru? Pogoda chyba sprzyja wędrówkom - zagadnęła swobodnie, unosząc przy tym lekko kubek. A potem, z błyskiem rozbawienia w oczach, dodała. - Mitch, przedstawisz mi swoją niezwykle uroczą towarzyszkę? - nie miała zamiaru wyjść naprzeciw sama. Jeszcze wpojone błękitnokrwiste wychowanie podpowiadało jej, że to rola mężczyzny. Ona tylko pozwalała, by to rozegrało się w naturalnym dla siebie rytmie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-09-2025, 17:49
Miała racje, czy tego chciałem czy nie, miała racje. Moja pracownia i sypialnia na co dzień wyglądały jakby przeszło przez nie tornado. Większość nazywała to bajzlem, ja kontrolowanym chaosem. Nawet jeśli notatki walały się po zimie, dla niektórych bez ładu i składu, dla mnie znajdowały się dokładnie tam gdzie powinny. Wszystko miało swoje miejsce, chociaż na pierwszy rzut oka wydawało się, że nic nie miało sensu. Kiedyś wpadłem na głupi pomysł, że może jednak posprzątam. Już drugiego dnia, kiedy nie mogłem nic znaleźć na nowo zapanował kontrolowany chaos. Może mówiąc jej, że posprzątałem to użyłem złych słów, bo tak naprawdę notatki nadal leżały na podłodze, nie mieszcząc się na biurku, jednak mimo wszystko ułożyłem je tak, że tym razem można było przejść po dywanie nie obawiając się, że w jakąś się wdepnie. To była moja wada, chciałem wszystko na już, dlatego często zajmowałem się kilkoma projektami na raz. Na całe szczęście w tym szaleństwie była metoda i finalnie udawało mi się skończyć to co zacząłem, chociaż czasami trwało to zdecydowanie dłużej niż bym sobie tego życzył.
Nie zmieniało to jednak faktu, że słysząc jej słowa złapałem się teatralnie za serce i niczym prawdziwa królowa dramaturgii odchyliłem głowę do tyłu.
- Ach, jak możesz mnie tak ranić. - spojrzałem na nią starając się za wszelką cenę ukryć rozbawienie, co finalnie mi się nie udało i po chwili zaśmiałem się - Winny, ale da się przejść po dywanie i go widać! - poruszałem zabawnie brwiami, po czym mrugnąłem do niej - Na całe szczęście tutaj jest porządek, priorytety są ustawione w odpowiedniej kolejności. - dodałem z uśmiechem.
Był taki moment, kiedy w głowie był chaos i to całkiem niedawno. Nauczony jednak doświadczeniem, wiedziałem, że nie mogę trwać w tym stanie za długo. W moim słowniku nie istniało słowo „porażka” czy „poddawanie się” więc nie było opcji abym pozwolił sobie na to aby moje myśli biegały bez ładu i składu po głowie. Miałem robotę do wykonania, cele do osiągnięcia, a to się przecież wszystko samo nie zrobi.
-Ważniejszy niż zwykle? - uniosłem brew ku górze - Wszystkie moje projekty są ważne. Ale w tym konkretnym jest coś do czego potrzebuje twojej specjalistycznej wiedzy alchemicznej jeśli mogę tak powiedzieć. Dlatego chcę ci go pokazać…no i nie ukrywajmy, nie widzieliśmy się kilka dni już. - uśmiechnąłem się pod nosem, ale ona doskonale wiedziała co ten uśmiech oznacza.
Znaliśmy się na tyle, że na pewno bez problemu mnie przejrzała. Chociaż w rzeczywistości naprawdę potrzebowałem jej pomocy przy tym projekcie, to tak naprawdę był tylko wymówką dla spędzenia z nią czasu. Oboje byliśmy zajęci swoimi pracami, mieliśmy swoje obowiązki, ale mimo wszystko staraliśmy się wygospodarować czas dla siebie. Nie ważne, że po ślubie będziemy mieć siebie codziennie.
Kroki, które usłyszałem chwilę później nie dało się pomylić z nikim innym. Kiedy mieszka się w kilka osób, z czasem rozpoznaje się styl chodu, ba a nawet zapachy poszczególnych domowników. Ile to razy leżało się na kanapie w salonie z książką i wystarczyło, że ktoś wszedł do pomieszczenia, a charakterystyczny zapach perfum lub wody kolońskiej dotarł do nosa. Nie trzeba było nawet podnosić wzroku by wiedzieć kto to. Znajoma sylwetka wkroczyła do holu. Dzięki Merlinowi, że to była właśnie Lucinda. Z każdego członka rodziny, wiedziałem, że ona zareaguje normalnie, a przede wszystkim taktownie i nie myliłem się.
- Można tak powiedzieć. W sensie pogoda jest w porządku, spacer to dobry pomysł. - odparłem spokojnie uśmiechając się łagodnie do „szwagierki”, jednocześnie delikatnie ściskając dłoń Mildred - Ocho, widzę, że ktoś tu ma dzisiaj wychodne. - poruszałem zabawnie brwiami dostrzegając pergaminy pod jej pachą i kubek z jeszcze ciepłą herbatą.
Dopiero po jej kolejnych słowach zdałem sobie sprawę ze swojej głupoty. Przecież szło się domyślić, że do tego dojdzie. Kiedy mężczyzna przyprowadza do domu kobietę i do tego trzymają się za dłonie, to musi coś oznaczać.
- Ależ naturalnie. - skinąłem głową przenosząc spojrzenie na swoją narzeczoną i uśmiechając się do niej łagodnie - Lucindo, poznaj proszę Mildred Crabbe. Mildred, Lucinda Macnair, żona mojego kuzyna Drew. - przedstawiłem sobie obie panie, po czym delikatnie puściłem dłoń Mildred by mogły się ze sobą na spokojnie przywitać.
Wychodziło na to, że nadszedł czas ściągnąć kurtynę tajemnicy. Ale może jednak mogłem jeszcze chwilę poczekać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Mildred Crabbe
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
10-11-2025, 10:12
Mogłam sobie wyobrazić porządek w wykonaniu Mitcha, ale wolałam przeznaczyć swoją wyobraźnię na nieco przyjemniejsze wizje. Ot, takie, w których robimy w jego pokoju jeszcze więcej bałaganu, skupieni na tym, aby jednocześnie robić jak najmniej hałasu. Musiałam szybko jednak opanować nadciągające wyobrażenia i skupić się na tym, co do mnie mówiono, chociaż brew wyraźnie mi drgnęła, gdy wspomniał o widocznym dywanie.
Miałam namiastkę tej widoczności w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, gdy obok Macnaira zawsze walały się tony pogniecionego pergaminu, zmiętych notatek, niedokończonych szkiców i połamanych ołówków. Tak samo łatwo było go odnaleźć w bibliotece, wystarczyło iść tropem strzępków kartek wyrwanych w notatnika. Wtedy mnie to irytowało; nie chodziło o bałagan, tylko nie lubiłam zawłaszczania sobie wspólnej przestrzeni w ten sposób, ale z drugiej strony doskonale go rozumiałam. Był w jakimś sensie tak samo artystyczną duszą jak ja, choć jego potrzeba porządku była znacznie zmniejsza... i mniej widoczna.
Bez problemu mogłam przywołać obraz pamiętany z ostatniej wizyty, kilka kartek z notatkami na stoliku pod lustrem, szkic wetknięty za ramę obrazu, otwarty kałamarz pozostawiony na parapecie. Drobne niuanse, które tworzyły Mitcha w jego własnym środowisku. Ten rodzaj bałaganu był jego i tylko jego. W niczym nie przypominał chłodnej perfekcji moich własnych przestrzeni.
- Teraz czuję się zaintrygowana – powiedziałam, odrywając na moment spojrzenie od wnętrza, któremu poświęciłam swoją uwagę. - Połączenie alchemii z konstrukcjami brzmi szalenie, ale na pewno masz już w głowie jakiś pomysł. - Dom, w którym mieszkał Mitch, na pierwszy rzut oka wydawał się chłodny, ciemny i surowy, zupełnie odmienny od tego, jakim widziałam swojego narzeczonego. Z każdą kolejną wizytą, z każdą chwilą tu spędzoną, choćby w przelotnej ucieczce, odkrywał jednak przede mnie coś nowego; zapach starego drewna i dźwięk skrzypiącej podłogi, grę światła wpadającego przez wysokie okna i cienie ślizgające się po ścianie. Miał stoją atmosferę i klimat, które działały na zmysły. W tej scenerii krótka wędrówka korytarzem mogła nawet być uznana za romantyczną, o ile mój twardo stąpający po ziemi umysł w ogóle dopuściłby istnienie takiego słowa.
Może właśnie dlatego nie od razu zauważyłam, że nie jesteśmy sami. Idąc u jego boku czułam się na tyle swobodnie i bezpiecznie w nowym otoczeniu, że skupiłam się na rozglądaniu z niekrytą ciekawością, a nie na czujnej obserwacji otoczenia. Czego bowiem miałam się spodziewać, rogogona wyskakującego zza załomu korytarza? Dopiero nieco mocniejszy uścisk palców zaciśniętych na mojej dłoni wskazał mi, że zaszła w nim jakaś subtelna zmiana i skierowałam spojrzenie na kobietę, która pojawiła się tuż przy nas.
Pierwsze, co zarejestrowałam, to zapach herbaty w kubku; dopiero później dotarły do mnie bardziej oczywiste szczegóły, zarys sylwetki, kontur twarzy, kobiecy głos z odrobiną ciekawości w tonie. Przez ułamek sekundy, gdy ciało poddało się zaskoczeniu, zastanawiałam się, czy powinnam się spłoszyć, zrobić krok w tył, zabrać rękę. Czy powinnam zrobić cokolwiek, co złagodziłoby obraz, który musiała zobaczyć: mnie i Mitcha, stojących zbyt blisko siebie, splecionych dłonią w dłoń, w tej miękkiej ciszy, która miała być tylko nasza.
Spokojna odpowiedź Mitcha jednak przywróciła we mnie równowagę i pozwoliła zdobyć się nawet na niewymuszony uśmiech. W końcu nie byłam tu żadnym intruzem, ale gościem jednego z gospodarzy tego domu. Jego narzeczoną. Nie powinno mnie krępować takie spotkanie, nawet jeśli zupełnie niespodziewane.
- Miło mi – wyciągnęłam dłoń, choć samo brzmienie tych prostych, sztampowych słów gryzło mi się w głowie. Były tak banalne i oczywiste. - Kurtuazyjnie dodam, że macie wspaniały dom. Uwielbiam tak klimatyczne miejsca. - Zatrzymałam dla siebie uwagę, że do pory widziałam co prawda tylko jedną sypialnię i fragmenty korytarza, bo nie była to wiedza, którą koniecznie chciałam się tak od razu podzielić. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy w pracy. Staraliśmy się być cicho, ale trudno mi powstrzymać ekscytację, bo Mitch chce mi zdradzić swój tajny projekt – dodałam po chwili, nabierając nieco więcej pewności siebie i znów nie precyzując, że lokalizacja tego projektu znajduje się w jego sypialni.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-22-2025, 13:51
Przyzwyczaiła się już do życia w domu pełnym mężczyzn. Do ich sposobu bycia, głośnych żartów i przepychanek, do chwil, w których ich logika zupełnie rozmijała się z jej własną, a ich spojrzenia pełne były konsternacji wobec podejmowanych przez nią decyzji. Z czasem stało się to dla niej codziennością. Zdołała też przywyknąć do sporadycznej obecności kobiet, choć goście płci żeńskiej pojawiali się tu rzadko, a jeśli już, to w taki sposób, że właściwie nigdy się z nimi nie spotykała. Domyślała się, że była to ich forma szacunku wobec niej i w jakimś sensie naprawdę to doceniała. Merlin jeden wiedział, jak niezręczne potrafiły być takie sytuacje.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że pragnęła, by każdy z tych niezwykłych mężczyzn w końcu odnalazł swoją drugą połowę. Rozumiała ich potrzebę wolności - sama przez długi czas żyła w ten sam sposób. Związek wydawał jej się kiedyś utratą części siebie, rezygnacją z indywidualności, na którą nie chciała i nie mogła sobie pozwolić. Dopiero z czasem zrozumiała, że nie zawsze tak jest. Że czasem łatwiej jest, gdy można dzielić świat na dwie osoby. Gdy obok ma się kogoś, kto nie tłumi, lecz wzmacnia. Kto stoi z boku - nie po to, by kierować, lecz by czuwać. Jak strażnik. Jak przyjaciel. Jak dobry omen.
Życzyła im tego z całego serca - może w mniej natarczywy sposób niż Irina, mniej obsesyjny, bo nie siedziała im nieustannie na głowie, nie powtarzała w kółko, jak bardzo czeka, aż ktoś w końcu pojawi się na horyzoncie. Zawsze jednak z zaciekawieniem wsłuchiwała się w to, co mieli do powiedzenia na ten temat. Mogło ich to męczyć, mogli się złościć, że znowu ktoś oczekuje od nich deklaracji, ale przecież doskonale wiedzieli, że za tym wszystkim kryła się troska. Chęć scalenia rodziny w pełny, prawdziwy sposób.
Widząc splecione dłonie tej dwójki, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to nie była chwilowa namiętność. Że nie chodziło o przygodną znajomość, ale o coś więcej - może o pewną deklarację? A może to jedynie jej własna nadzieja chciała widzieć w tym coś więcej. Bo Mitch naprawdę zasługiwał, by wreszcie zaznać spokoju. Ostatnie miesiące przyniosły mu zbyt wiele bólu, zbyt wiele zmian w zbyt krótkim czasie. Chciała, żeby w końcu mógł odetchnąć z ulgą, poczuć, że wszystko powoli się układa, że gdzieś na horyzoncie pojawia się to ciche, nieśmiałe światełko nadziei, którego dotąd jeszcze nie potrafił dostrzec.
Uśmiechnęła się na wzmiankę o wychodnym. Tak niewiele trzeba było, by zauważyć, że faktycznie ma dziś dzień dla siebie - parująca w kubku herbata stanowiła wystarczające potwierdzenie. - Bez wyrzutów sumienia oddałam dziś matczyne obowiązki - odparła żartobliwie, choć wcale nie odbyło się to bez odrobiny poczucia winy. Uczyła się jednak tego, że w całym tym życiowym chaosie musi również zadbać o siebie, o własny komfort. O to, by bycie matką nie stało się jej jedyną rolą.
Ujęła dłoń kobiety i uśmiechnęła się ciepło, z wdzięcznością. - Faktycznie, ma w sobie dużo klimatu. Takie miejsca jak to nie potrzebują wielkich aranżacji, by zachwycać. Choć, muszę przyznać, panuje tu zdecydowanie zbyt męska energia, jeśli wiesz, co mam na myśli. - dodała z rozbawieniem. Nie wiedziała, jak wiele Mitch opowiedział jej o ich rodzinie i tym, z kim dzieli codzienność, ale podejrzewała, że skoro kobieta zdążyła zachłysnąć się murami ich domu, to z pewnością zobaczyła już wystarczająco dużo. Machnęła dłonią w uspokajającym geście. - Cisza jest czymś nieznanym w tym domu, więc nie ma potrzeby się o nią starać. Chyba czułabym się jeszcze bardziej skrępowana, gdybyście szeptali pod nosem. - przyznała, zdradzając się mimowolnie, że samo przyłapanie ich w tamtej chwili odrobinę ją krępowało. Może Mitch sobie tego nie życzył.
Przeniosła wzrok na mężczyznę, gdy kobieta wspomniała o jego nowym projekcie. - Ach tak? Nad czym aktualnie pracujesz? - zapytała z autentycznym zainteresowaniem, bo prawdę mówiąc, dawno już nie mieli okazji porozmawiać tak po prostu, bez pośpiechu. Czasem odnosiła wrażenie, że ich unika. Kusiło ją, by zapytać o ich relację, lecz powstrzymała się - jedyną osobą, którą mogła przepytać, był właśnie Macnair, dziewczyny nie chciała krępować jeszcze bardziej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
10-28-2025, 18:24
W prawdzie ten cały projekt nie był jakąś tajemnicą, ale jednak nie chciał o nim mówić dopóki nie upewni się, że wszystko zostało zrealizowane dokładnie tak jak miało być. Dlatego najpierw chciał to skonsultować z kimś kto ma wiedzę na temat alchemii, która była mu kompletnie obca. Nigdy nie zachwycał się mieszaniem w kotle, na zajęciach z eliksirów po prostu wykonując polecenia profesora jednak samemu się nad tym wszystkim nie rozwodząc. Nie widział w tym po prostu nic fascynującego, dla niego była to praca typowo odtwórcza, ale nie bezużyteczna. On jednak zdecydowanie wolał tworzyć nowe rzeczy, to zadanie wydawało mu się zdecydowanie bardziej ekscytujące. Stworzenie czegoś z niczego, czegoś nowego czego nikt przed nim nigdy nie zrobił, to właśnie była dla niego sztuka. Nie zmieniało to jednak faktu, że szanował wszystkich alchemików, bo jakby nie patrzeć ich praca była równie ważna.
- Oczywiście, że mam pomysł. - pokiwał głową z uśmiechem - Ale szczegóły zdradzę ci dopiero na górze. - dodał z zadowoloną miną.
Takie trzymanie jej w niepewności było nie tyle co zabawne, co po prostu wywoływało w niej większe zainteresowanie. I chociaż wiedział, że zawsze słuchała go z uwagą gdy opowiadał o swojej pracy, zadawała pytania i w ogóle, to rzadko pokazywał jej tak naprawdę nad czym pracować. A opowiadać o czymś, a zobaczyć to na własne oczy to kompletnie dwie różne rzeczy.
Mieszkał w Przeklętej Warowni już dwa lata i znał każdy kąt tego domu. Brał na siebie wszystkie naprawy czy remonty jeśli była taka potrzeba. Sam zajmował się budynkiem na zewnątrz pilnując by elewacja była w dobrym stanie jednocześnie nie dopuszczając się by Warownia straciła swój charakter. Kiedyś nie wyobrażał sobie, że mógłby mieszkać właśnie w takim miejscu, teraz tak naprawdę nie wyobrażał sobie żadnego innego miejsca. Ten dom miał swoją duszę, swoje historie, które znali jedynie domownicy.
- Każdemu należy się chwila dla siebie, nawet najlepszej mamie na świecie. - powiedział z uśmiechem patrząc na Lucindę.
Czy się podlizywał? Może troszkę, ale tak już miał jeśli chodziło o panią domu. Wprowadziła do ich rodziny ciepło i światło, którego brakowało. Była wyrozumiała w stosunku do wszystkich członków rodziny, naturalnie w granicach rozsądku. Mitch wiedział, że jeśli miał jakiś problem, w którym ona mogłaby mu pomóc z całą pewnością mógłby się do niej zwrócić, a ona by mu nie odmówiła. Nie zmieniało to jednak faktu, że teatralnie przewrócił oczyma słysząc jej słowa.
- Męska energia jest dawkowana w odpowiednich proporcjach. - powiedział z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy - Ale zapamiętam aby muzyka leciała głośno przez kolejne dni co byś się do tej ciszy za bardzo nie przyzwyczaiła. Oczywiście w granicach rozsądku, wiem, że Walden ma drzemki o 12. - dodał z uśmiechem puszczając oczko szwagierce.
Przyglądał się wymianą uprzejmości kobiet z zaciekawieniem i lekkim spięciem w okolicach barków. W zasadzie sam nie wiedział czego się spodziewał. Zarówno Mildred jak i Lucinda były wychowane na damy, nawet jeśli pani Macnair trochę bardziej z racji swojego urodzenia. Nie było tutaj mowy o podejrzliwych spojrzeniach względem siebie, te z pewnością potem otrzyma on, ale jakoś w tym momencie się tym nie przejmował.
- No wiesz, jak to ja…nad wieloma rzeczami. - uśmiechnął się tajemniczo - Aktualnie mam pewien projekt, który wymaga konsultacji z alchemikiem, a Mildred jest najlepszym alchemikiem jakiego znam. Naturalnie, że potrzebuje jej opinii w tym względzie. Żebyś widziała jak bez przeszkód porusza się wśród tych wszystkich kociołków i innych takich. - oczy aż mu zabłysły kiedy przypomniał sobie jak pewnego dnia wpadł do Munga z niespodziewaną wizytą i zastał ją przy pracy, zawsze robiło to na nim wrażenie - Dobrze będzie mieć w rodzinie alchemika w tym całym natłoku runistów i zaklinaczy. - dodał po chwili najpierw patrząc na Mildred z uśmiechem, jednocześnie łapiąc ją za dłoń, a po chwili przenosząc spojrzenie na Lucindę ciekaw jej reakcji.
Słowo się rzekło, nie było już odwrotu. I chociaż pewnie nie jeden kuzyn myślał, że dowie się jako pierwszy, to on jednak w jego oczach to właśnie osoba Lucindy powinna dowiedzieć się o tym pierwsza. Nie Irina, nie Drew, właśnie Lucinda.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Mildred Crabbe
Czarodzieje
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
10-30-2025, 13:49
Czas może nie zwolnił, powietrze nie zgęstniało, a w korytarzu temperatura nie spadła o kilka stopni, ale niewątpliwie atmosfera zrobiła się nieco inna niż chwilę wcześniej. Sama odczuwałam każdy dźwięk o wiele wyraźniej, skrzypnięcie podłogi, gdy przestępowałam z nogi na nogę, oddech Mitcha, nawet zapach herbaty docierał do moich nozdrzy jakby wyostrzony. Wiedziałam, że to tylko reakcja organizmu i zmysłów, które znalazłby się w obcej dla siebie sytuacji i musiały do niej przywyknąć. Zaakceptować zmianę ze spokojnej pogawędki na rozmowę z kimś nowym.
Dla kogoś, kto wolał ciszę pracowni, było to duże wyzwanie, ale starałam się dać po sobie poznać speszenia. Pośrednio byłam też wdzięczna Mitchowi, że nie wypalił już na samym początku, że nie jestem tylko alchemikiem. Czułam, że herbata mogłaby delikatnie zadrżeć w dłoni kobiety, gdyby na środku korytarza usłyszała, że jestem jego narzeczoną.
Cudowne słowo, ale na nieco inne okoliczności.
- Każdy mężczyzna powie, że zawsze wszystko dawkuje w odpowiednich ilościach – powiedziałam do Mitcha, choć patrzyłam wciąż na Lucindę, uśmiechając się z nieco mniejszym skrępowaniem. - Czy to męska energia, czy liczba ciastek zjadanych na godzinę. - Odwzajemniłam jej uścisk. Może to kwestia jej postawy, uniesionej brody – nie zadziornie, lecz z zainteresowaniem – i spojrzenia, które jednocześnie było badawcze, ale i sprawiało wrażenie, jakby naprawdę widziało. Domyślałam się, że to znów mój umysł płata mi figle, podpowiada coś, co nie istnieje, nie mogła przecież wiedzieć, prawda?, stawiając mnie przed kolejnymi wyzwaniami. - Nie mam braci, ale jestem w stanie zrozumieć, co masz na myśli. - Uśmiechnęłam się szerzej i odwróciłam bokiem do Mitcha, kładąc mu dłoń na klatce piersiowej, a właściwie wbijając w nią oskarżycielsko wskazujący palec. - A ty oczywiście zadeklarujesz również, że gdybyś przerwał tę drzemkę, staniesz na wysokości zadania i zajmiesz się rozbudzonym dzieckiem, aby zmęczona matka mogła odpocząć. - To nie było pytanie ani żądanie, raczej stwierdzenie faktu okraszone teatralnie groźnym tonem i spojrzeniem, którego kobieta nie mogła zobaczyć, ale które mówiło Mitchowi wyraźnie, że będzie to jego próba przed osobistym ojcostwem.
Czułam na sobie wzrok Lucindy, ale bardziej czułam napięcie emanujące od Mitcha. Subtelne, tłumione, ale na nim też ta niespodziewana sytuacja musiała zrobić wrażenie; panował nad sobą doskonale, ale cóż, ja też trochę go już znałam. Poprawiłam mu niewidoczne zagniecenia na materiale koszuli, na moment skupiając się tylko na tym. W duchu uśmiechnęłam się sama do siebie; wiedziałam, że może trochę go tym wytrącam z równowagi, ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby całe napięcie sytuacji spadło tylko na niego.
- Mówiłam? - westchnęłam cicho i zwróciłam się w kierunku Lucindy, gdy każde nieistniejące zagniecenie było już zlikwidowane. - Tajny projekt. Nawet tutaj nie chce zdradzić żadnych szczegółów, tylko same ogólniki. Perfekcjonista w każdym calu. - Chciałam dodać więcej, pochwalić jego zaangażowanie w pracę, dopracowywanie szczegółów każdego szkicu i projektu, powiedzieć prawdę o tym, jak go podziwiałam i jak jego dokładność sprawdzała się też w naszych relacjach, gdy dbał o to, abym czuła się dobrze i komfortowo. Jak teraz. Nie było mi jednak to dane, bo Mitch jednak postanowił wybrać właśnie ten moment na środku korytarza, aby dokonać niemal oficjalnej prezentacji.
M ę ż c z y ź n i.
Oparłam palce drugiej ręki na jego przedramieniu, lekko, niby odruchowo, ale z taką swobodą, że nie sposób było tego gestu nie zauważyć, a potem wcisnęłam palce w jego dłoń, gdy złapał mnie za rękę. Ciepły, drobny gest, który miał mu przekazać: no dobrze, w porządku, niech się dzieje. Jakimś cudem udało mi się nie zarumienić, nie speszyć, ani nie zdenerwować; stałam nieco zaskoczona, ale wciąż uśmiechnięta, ledwie powstrzymując się od pokręcenia z niedowierzaniem głową. I z zainteresowaniem spoglądając kątem oka na filiżankę z herbatą.
- Mitch. - Powiedziałam tylko, ale nie z naganą czy złością. Raczej z tym kobiecym przekonaniem, że mężczyźni po prostu tacy są. Dawkują po swojemu. Pomyślałam, że może w końcu może właśnie o to chodziło losowi, który wypchnął na naszą drogę Lucindę: żeby świat powoli zaczął widzieć to, co my już dawno wiedzieliśmy. Że wśród chaosu, pomiętych notatek i rozlanego atramentu znaleźliśmy coś, co miało sens.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
11-08-2025, 09:37
Kącik jej ust drgnął nieznacznie, gdy z ust Mitcha padło porównanie do najlepszej mamy na świecie. To było odznaczenie, do którego nawet nie próbowała doskakiwać. Wiedziała, że popełnia błędy i że jeszcze wiele ich popełni. W końcu była tylko człowiekiem, który miał realny, ogromny wpływ na drugiego - małego, kruchego człowieka. Wolała stąpać po ziemi z pewnością niż bujać w obłokach. Najbardziej bała się tego, że jakiś błąd prześlizgnie się niezauważony, że nawet nie zda sobie sprawy z jego popełnienia, żyjąc w złudnej bańce przekonania, iż jej dziecko jest szczęśliwe i bezpieczne. Bo świadectwem matki nie jest małe dziecko, lecz jego dorosłe oblicze - to, które słowem i czynem niesie prawdę o niej samej. O tym co udało jej się osiągnąć.
Fakt był taki, że zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że w ich domu dominowała męska energia. Właściwie nie potrafiła sobie wyobrazić, by Przeklęta Warownia funkcjonowała inaczej - bez tego męskiego pierwiastka, który zdecydowanie przewyższał liczebnie damski. - Pasuje wam to, bo jesteście w większości - zauważyła, choć na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech skierowany ku kobiecie. - Ciekawe tylko, co powiecie, kiedy to się kiedyś zmieni. - pozwoliła sobie na tę odrobinę śmiałości, nawet w obecności Mildred, szczerze licząc, że prędzej czy później każdy z nich znajdzie drugą połówkę, która poszerzy wpływy płci pięknej w tym domu. Machnęła dłonią na kolejne słowa czarownicy. - I wrażenia też dawkowane odpowiednio - dodała z rozbawieniem, spoglądając na Mitcha. Oczywiście mogłaby to uznać za żart, ale prawda była taka, że nigdy się tu nie nudziła. Ich rodzinne spotkania zawsze przypominały sceny z komediodramatu - o tym jednak wolała nie wspominać. W końcu zawsze stawała po stronie swoich bliskich.
Wzruszyła ramionami na kolejne słowa mężczyzny. - Tylko coś przyjemnego dla ucha - odparła lekko, nawiązując do wzmianki o muzyce. Potem już tylko obserwowała - jej ruchy, gdy delikatnie wygładzała palcami brzegi jego koszuli, jego napięcie ramion, jakby próbował w myślach skalkulować, jak właściwie czuje się w tej sytuacji. Tylko głupiec albo ślepiec nie dostrzegłby, że łączy ich coś więcej niż wspólny projekt badawczy. Kobiety rzadko przekraczały granice przy innych, jeśli nie czuły się pewnie - zarówno ze sobą, jak i w relacji. Miała wrażenie, że właśnie tak było w tym przypadku.
Uśmiechnęła się, słysząc uwagę czarownicy, lecz powstrzymała się od komentarza, ciekawsza reakcji Mitcha. Bo choć słowa kobiety nie brzmiały jak rozkaz, mogły być za taki uznane - a ona wolała nawet nie wyobrażać sobie, jak mogłaby wyglądać niesubordynacja z jego strony. Nie narzekała jednak na rolę zatroskanego wujka. Wręcz przeciwnie, bowiem z przyjemnością dzieliła się opieką nad Waldenem. Nie dlatego, że chciała odetchnąć od własnego dziecka, lecz dlatego, że pragnęła, by miał silną więź z każdym z domowników. Żeby w przyszłości mógł przyjść do każdego z nich - po radę, wsparcie albo po prostu, by podzielić się radością.
- Kociołków i innych takich… - powtórzyła za Mitchem, z trudem powstrzymując parsknięcie śmiechem. Nic dziwnego, że potrzebował pomocy alchemika - wyglądało na to, że o samej alchemii wiedział niewiele. Ale czy Lucinda powinna to osądzać? Jej własna wiedza w tej dziedzinie również pozostawiała wiele do życzenia. Skinęła głową w stronę kobiety, gdy ta wspomniała o perfekcjonistycznych zapędach Mitcha. Zgadzała się z tym w pełni. Rzadko mówił o swoich projektach - jakby nie chciał zapeszyć albo, co bardziej prawdopodobne, nikogo rozczarować.
Już miała odpowiedzieć, może nawet spróbować pociągnąć go za język, gdy kolejne słowa mężczyzny kompletnie ją zbiły z tropu. Nie żeby nie podejrzewała, że tych dwoje łączy coś więcej, ale nie sądziła, że „więcej” oznaczało aż tak daleko idące plany. Przeniosła zaskoczone spojrzenie na ich splecione dłonie - dopiero teraz dostrzegła pierścionek błyszczący na palcu młodej kobiety. - Ach… - wyrwało jej się w lekkiej konsternacji, lecz zaraz na jej ustach pojawił się szczery uśmiech, łagodzący zaskoczenie. - Taki projekt? Już rozumiem. - na moment zawahała się, szukając właściwych słów. - Bardzo wam gratuluję. Jeden Merlin wie, jak bardzo czekałyśmy z Iriną na tak szczęśliwe zakończenie. - zwróciła się już bezpośrednio do Mitcha, mrużąc lekko oczy w udawanym wyrzucie. - Dlaczego nic nie powiedziałeś? Dlaczego nie poznaliśmy Mildred wcześniej? - zapytała, zbyt zaciekawiona i zbyt autentycznie poruszona, by odpuścić mu tak łatwo.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.