• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Restauracja "Pod Starym Dębem" (Carmarthenshire)
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-20-2025, 18:50

Restauracja "Pod Starym Dębem" (Carmarthenshire)
Wciśnięta między zielone wzgórza zachodniej Walii a brukowaną uliczkę miasteczka Llandeilo, restauracja Pod Starym Dębem od dekad gości tych, którzy szukają ciepłego posiłku i chwili oddechu. Choć szyld jest po angielsku, lokalna społeczność od lat mówi na to miejsce po prostu Yr Hen Dderwen – Stary Dąb. Z zewnątrz niepozorna – kamienne mury, omszały dach i malunek rozłożystego dębu – kryje w środku przestrzeń pełną walijskiego uroku. Drewniane belki stropowe, kraciaste obrusy, świeczniki kowalskiej roboty i zapach pieczonego mięsa tworzą atmosferę domowego spokoju. Menu oparte na lokalnych produktach: zupa z porów i mleka, łosoś z rzeki Tywi, ciasto rabarbarowe z domową bitą śmietaną. Właściciel, Idris Rhydderch, starszy pan o uprzejmym spojrzeniu, dba, by każdy gość poczuł się jak u siebie. Ceny umiarkowane, porcje uczciwe, a wieczorami można trafić na śpiewy po walijsku, rozmowy sąsiadów i zapach świeżo parzonej kawy unoszący się znad baru.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-22-2025, 01:36
12.03

Wymknął się o świcie. Śnił spokojnie, na szczęście, ale obudziły go pierwsze promienie słońca i skutecznie rozbudziła go myśl o pomiętej koszuli i kugucharze czekającym na śniadanie i o tym, że jeśli ma wracać do mieszkania w takim stanie to o szóstej rano uniknie sąsiadów prędzej niż o siódmej. Leonie wciąż spała i nie chciał jej budzić, więc chwilę porozglądał się w poszukiwaniu papieru—ale trochę przestraszyło go czujne spojrzenie chow chowa, psy chyba nie były zachwycone przetrząsaniem szuflad swoich właścicieli—więc ograniczył się do pocałowania dziewczyny w czoło, nie chcąc okradać jej z ostatnich godzin snu przed otwarciem sklepu. Drzwi zamknął za sobą jak najciszej, choć lekko skrzypiały.
Dopiero w domu, pod nieco oskarżycielskim spojrzeniem Puszka, przemyślał na spokojnie to, co się wydarzyło. Noc przetańczoną w klubie, gamę uśmiechów Leonie—tych wesołych i tych melancholijnych albo smutnych—upojne chwile na kanapie i towarzyszącą im wcześniej niezręczność, która z perspektywy czasu i ułagodzonej dumy jedynie podsycała intensywność tamtych wspomnień, czyniąc je bardziej realnymi. Z niedowierzaniem wspominał, że spędził noc z młodziutką (ale może nie aż tak? Nie miała osiemnastu lat, do licha, raczej koło dwudziestu pięciu…) botaniczką z Cardiff. W dodatku noc tak dziwną i inną, nie z powodu ubrań—był zbyt doświadczony by zwracać uwagę na takie niedogodności, nie czyniło to ich pozbawionymi pasji—ale chyba z powodu tego, co stało się pomiędzy, choć trudno było mu określić co to właściwie było. Coś innego niż całkowicie pijackie zbliżenie, którego dopuścił się tuż po zdradzie i śmierci żony i po którym czuł się źle: fizycznie i nie tylko. I coś innego niż adorowanie wdów z Londynu, co było całą grą, która czasem stawała się nudna… i ta gra była miła, po prostu miła.
Noc w Cardiff była więcej niż miła, co zrozumiał gdy zorientował się ile uśmiecha do siebie się podczas dyżuru. Nie umiał przypisać jej konkretnych słów, ale może nie musiał—może wystarczyło unikać niewygodnych myśli o tym, czy naprawdę chodziło tylko o ego połechtane jej zainteresowaniem albo o spóźniony kryzys wywołany tym, że w Evershire nie miał czasu na beztroskie tańce. Odepchnął więc cyniczne przemyślenia, choć dwukrotnie złapał się w ciągu dnia na wspominaniu ostatnich listów od Severusa, niewinnej ekscytacji wywołanej spotkaniami ze śliczną czarownicą. Nie, to głupie. Severus miał wtedy dwadzieścia lat, a Jasper nie żałował przecież tego, że nigdy czegoś takiego nie przeżył; tylko tego, że nie potrafił mu odpisać.
Czuł się niewygodnie nie tylko z pewnym chaosem w myślach, ale też ze świadomością, że nie umówił się z Leonie na nic konkretnego i że mogła oczekiwać takiego samego wieczoru jak ostatnio. A po pierwsze, pewnych… niezwykłych chwil nie dało się powtórzyć; po drugie jakoś uwierała go myśl, że mogła go wziąć za mężczyznę, który pojawia się u niej tylko po to (po trzecie, zazdrośnie uwierała go myśl, że zdawało się jej to nie przeszkadzać, bo przecież powinno). Wbrew jej prośbom i sugestiom, że nie musi jej imponować, z upartą przekorą postanowił to zrobić, więc nie spakował piżamy i w zamian poszedł do kwiaciarni i znalazł restaurację. Najwyżej uzna go za nudnego, trudno. Prawie napisał do niej list, ale to dopiero byłoby nudne; w garniturze (jednym z tych codziennych) i z bukietem konwalii i niezapominajek pojawił się zatem bez zapowiedzi pod Sennym Fruwokwiatem tuż przed zamknięciem sklepu. Poczekałby w stosownej odległości gdyby kręcili się tam klienci lub właściciel, ale przez witrynę zobaczył, że w środku jest tylko Leonie, więc bezpardonowo wszedł do środka. - Masz plany na dzisiaj? - właściwie dopiero teraz przeszło mu przez myśl, że mogła mieć, w najgorszym wypadku zostawi jej bukiet. - Chciałbym zaprosić cię na kolację. Właściwie nie znam dobrych miejsc w Cardiff, ale “Pod Starym Dębem” jest stosunkowo niedaleko, jeśli - mógłbym cię tam porwać, chciał zażartować, ale nagła intuicja podpowiedziała mu by ująć to innymi słowami -nie przeszkadza ci krótka podróż. - zapowiedział prosto z mostu i tak właśnie znaleźli się tutaj.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:30
Kiedy promienie słońca opadły na powieki, wyrywając ją z objęć snu, była sama. Po Jasperze nie było śladu, nie zostawił żadnego listu, niczego, i mimo że Leonie nie powinna być tym rozczarowana, za jej mostkiem znów odezwało się coś bolesnego, a broda zadrżała. No tak. Powinna być mądrzejsza. Powinna to przewidzieć. Dostał, czego chciał, oczarował ją, pozwolił myśleć, że ten jeden raz może być inaczej, bo miał w sobie coś, co sprawiło, że mu zaufała, tymczasem rzeczywistość poranka obnażyła… wszystko. Przyrzeknąwszy sobie, że nie będzie o nim myśleć ani rozpamiętywać, tęsknić ani pragnąć, była następnego dnia tak rozkojarzona, że mało brakowało, by chińska kąsająca kapusta zebrała żniwo w postaci jej palca. Wieczorem zaś na progu klubu w oparach nocy mignęły czarne, lekko kręcone kosmyki, na widok których serce poderwało się wbrew niej, a potem dotarło do niej, że to nie on, nie było go tu, wcale na nią nie czekał. Nie zdobyła się na to, żeby wejść do środka, tylko poszła do domu, zaszywając się pod tym samym głupim kocem, z głupią książką i głupią herbatą hibiskusową, słodzoną głupim miodem.
Kiedy więc dziś blaszany dzwoneczek zapowiedział wejście nowego klienta, nie przyswajającego godzin nakreślonych na tabliczce, wcale nie miała ochoty na kolejną interakcję. Zbyt wiele twarzy, zbyt wiele głosów i ani jeden nie był tym, którego pragnęłaby usłyszeć. Zajęta wpychaniem drewnianej skrzyneczki z rosiczkami na półkę skąpanego w cieniu regału, zgrzytnęła zębami, z całej siły próbując stłumić złość.
- Już zamy– - Leonie urwała, dotarło do niej bowiem, kto stał przy drzwiach. Kto topił ją w gęstej zawiesinie wyrzutu, że odstraszyła go samą sobą, swoją potrzebą jego bliskości, swoim niezdecydowaniem, i kto teraz wyciągał ją tuż przed utratą przytomności, pozwalając nabrać powietrza w rozżarzone płuca. Odwróciła się i spojrzała na Jaspera, może tylko go sobie nie wyobraziła - lecz on naprawdę tam był i jej oczy momentalnie wypełniły się ulgą, bo do niej wrócił. Na dodatek ubrany w garnitur, dziś nienagannie uczesany - i nawet miał dla niej kwiaty? Rumieniec ekscytacji musnął policzki, ciepło rozlało się po ciele. W zasadzie - chyba - nie istniało prawo, które zabraniałoby rzucenia w niego rosiczką za każdą sekundę szpilek wbitych w żołądek od czasu jego wyjścia… Ale on przecież nie obiecał, kiedy spędzi w Cardiff ten wieczór. Nie gwarantował, że wróci jak najszybciej, mogło to być nawet za miesiąc, a jednak zjawił się zaledwie po dniu, wolny od szpitalnego dyżuru, szukając jej, chcąc znów ją zobaczyć. Leonie nabrała powietrza, zaczesała czarne kosmyki za ucho i zbliżyła się do niego powoli niczym kot, utkwiwszy wzrok w bukiecie. - Znasz język kwiatów? - zaczęła wymijająco, jak gdyby nie dotarło do niej zaproszenie do restauracji, i faktycznie: w pierwszej chwili tak było. Wizja szanowanego uzdrowiciela i portowej przybłędy była tak dziwna, że umysł Figg potrzebował momentu, by ją przetrawić - i zerknąć na sukienkę, w którą kilka minut temu zdążyła przebrać się na zapleczu, porzucając swoje ogrodnicze wydanie. Materiał w kolorze ciemnego szkarłatu sięgał za kolana, rękawy przysłaniały ramiona aż do przegubów, grubsze czarne rajstopy miała wpuszczone w buty do kostki.
Nie pasowałaby do wielu eleganckich restauracji. Ale skoro Jasper odważył się wejść w obcy świat i ostatnim razem poddał się szaleństwu tańca w portowym pubie, mogła uciszyć kompleksy, żeby spędzić z nim czas. Przecież tego chciała. Merlinie, aż rwała się do niego - lecz tym razem pierwsza nie przekroczyła granicy, za to zatrzymała się w pobliżu lady. - Niestety mam - rzuciła tonem konspiracji. Za to, że o poranku już go nie było. Za to, że dopisała temu własną interpretację. Za to, że w niego zwątpiła. - Zaraz muszę odbyć krótką podróż, żeby spotkać się z moim znajomym “Pod Starym Dębem”. Pewnie go nie znasz, czasem znika bez słowa. Dasz wiarę, że zaprosił mnie na kolację? - mówiła z teatralną powagą, aż kąciki ust uniosły się w nieco zadziornym uśmiechu.
Z torbą przewieszoną przez ramię i pączkami kwiatów splecionych w bukiecie ułożonymi delikatnie w zagłębieniu łokcia, wylądowała świstoklikiem przed drzwiami do restauracji, gdzie Jasper już na nią czekał. Odchyliwszy głowę, Leonie powiodła wzrokiem po fasadzie połkniętej przez bluszcz, po malunku rozłożystego drzewa; budynek kojarzył się jej z Doliną Godryka i domem, dlatego szybko odepchnęła od siebie te myśli, przełknąwszy gorycz zbierającą się na języku. - Nigdy nie dotarłam do tej części Walii - powiedziała, zanim weszli do środka. - Może powinnam była się przebrać…? - upewniła się, z zakłopotaniem zmarszczywszy brwi; mimo że z zewnątrz restauracja wyglądała na domową i przytulną, nie miała gwarancji, że ten sam klimat pasował w środku. Jasper wybrał garnitur, dzienny i swobodny, ale nadal garnitur, w razie czego wtopiłby się w tłum, zaś jej dzianinowa sukienka chyba nie otrzymałaby tej samej łaski.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:33
W świetle dnia wyglądała i zachowywała inaczej niż oświetlona pojedynczymi smugami światła w ciemnym klubie. Tam, roztańczona, zdawała się niemal oderwana od całego świata; ulotna niczym postać z jego wizji—dopiero taniec sprawił, że jej ciało zdało mu się realne, choć w szerokość uśmiechu trudno było uwierzyć. Może dlatego, że wtedy też pamiętał ją taką jak teraz, nieco onieśmieloną i czujną. Błysk zaskoczenia w jej oczach zdał się prawdziwszy niż wywołany alkoholem uśmiech, więc tym razem to Jasper uśmiechnął się pierwszy, szelmowsko. Niespodzianka, chciał powiedzieć, ale go wyprzedziła.
-Obawiam się, że znam tylko język medyczny, w którym mogą pomagać ekstrakty z kwiatów. Myślisz, że dlatego nie mam do nich ręki, bo z nimi nie rozmawiam? - podjął, ciekaw, czy ona to robiła gdy klienci nie słuchali. - Opowiesz mi co mówią te kwiaty? - zapytał, podchwytując spojrzenie jej sarnich oczu w jawnej próbie flirtu. Jeszcze nie zauważył, że przeżywała bardziej sprzeczne emocje niż zwykłe onieśmielenie i trzeźwość dnia; jeszcze nie wiedział, że zrobił coś nie tak. Uśmiechał się dalej, trafnie wyczuwając, że i jej rozciągnięte w przeciągłych sylabach plany są tylko elementem ich gry—i dopiero gdy wytknęła mu zniknięcie bez słowa zrozumiał, że w tym zarzucie skryła ziarno powagi. Ups.
- Nie chciałem cię budzić. - wytłumaczył od razu, swobodnie, bo nie wydawało mu się, że zrobił cokolwiek z czego powinien tłumaczyć się dłużej albo za co powinien okazać skruchę. W końcu intencje miał słuszne i wrócił.
A przynajmniej kilka lat temu nie wydawałoby mu się, że zrobił coś nie tak, bo teraz tknęło go nieprzyjemne podejrzenie, że może jednak nie był w kontaktach damsko-męskich równie nieomylny jak niegdyś sądził. Gdyby był, zauważyłby przynajmniej, że Ingrid i Adam…
Nieważne.
Blado odwzajemnił zadziorny uśmiech Leonie, podświadomie rejestrując, że dopiero teraz się uśmiechnęła. Szarpnięcie świstoklika nie pozostawiło mu czasu na więcej przemyśleń, na szczęście.
- O, myślałem, że znasz Walię lepiej ode mnie. - odpowiedział lekko pod drzwiami restauracji. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że faktycznie nie miała walijskiego akcentu. - To nie taka restauracja. - roześmiał się w odpowiedzi na jej wątpliwości. - Kiedyś możemy iść do miejsca, które da ci pretekst by się wystroić. - uzupełnił od razu, nie chcąc wyjść na kogoś kto zaprasza ją do tanich restauracji, po prostu… tu było blisko. I miło. A pensja z Munga pozwoliła mu chodzić do tych lepszych od czasu do czasu, może nie w zwykłą środę. - Ślicznie wyglądasz. - zreflektował się lekkim tonem, może wcale nie chodziło jej o łagodzenie pragmatycznych wątpliwości. Otworzył przed nią drzwi, nie zostawiając jej zresztą czasu na dalsze wahanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:33
- Może później. Ale mówią same ładne rzeczy - odpowiedziała enigmatycznie na jego prośbę, ucięła ją, jak rośliny odcina się od korzeni tkwiących w ziemi; a zarazem interpretacja wybranych przez Jaspera kwiatów ociepliła jej wnętrze, uprzednio zziębnięte od niedomówień, domysłów i wyrzutów sumienia. Lekkość, z jaką się przy niej zachowywał, wcale nie była dla Leonie tak oczywista ani zrozumiała. Wręcz przeciwnie, jego niewzruszona postawa nagłaśniała targające nią pretensje, bo jak widać tylko ona przeżyła aż do przesady jego pozbawione pożegnania wyjście. Tylko ona przywiązała się w mgnieniu oka. - Pacjentów też nie leczysz, bo nie chcesz ich narażać na tak niewiele znaczące niedogodności, jak przyszłe kupowanie pergaminu albo wyprowadzanie psidwaka? - skontrowała impulsywnie, zaś rumieńce na jej policzkach zamrowiły od zbyt śmiałego buntu. Jeśli chciała go od siebie odstraszyć, właśnie weszła na ścieżkę, która uświadomi Jasperowi, że miał rację, nie zostawiając jej rano wiadomości czy nie budząc, żeby mogła przynajmniej spojrzeć na niego, zanim odejdzie. Merlinie, dlaczego nie mogła mu powiedzieć, jak cieszy ją jego powrót? Dlaczego on nie mógł powiedzieć, jak cieszy go to, że znów ją widzi? Wszystko byłoby prostsze. - Przepraszam, to było złośliwe - wymamrotała, ganiąc się w duchu za słowa, nad którymi straciła kontrolę.
Nie dotykał jej. Przyniósł kwiaty, ale nie dotykał, był tuż obok, ale nie dotykał. Z minuty na minutę na dnie żołądka Leonie osiadał coraz cięższy rdzawy kamień, a intensywność czarnowidztwa stawała się głośniejsza; nie rozumiała, jakim cudem Jasper może zachowywać się tak beztrosko i zwyczajnie, bała się dotknąć go pierwsza, by już go do siebie nie zrażać… I uniosła na niego wzrok znowu przesączony tamtą nierozsądną nadzieją, słysząc propozycję następnej kolacji, odroczonej do anonimowego “kiedyś”.
Ach. Kurtuazja kulturalnego człowieka, nic więcej. Brak konkretów sam w sobie był już konkretem, pokazywał Leonie odwrotność jego prawdziwych zamiarów.
- Nie jestem stąd - przyznała i zawiesiła się na słowach snujących się w górę krtani, na wyznaniu, którego absolutnie nie była mu winna, tak jak on nie był jej winien żadnych wyjaśnień; byłoby łatwiej, gdyby po prostu to zaakceptowała. - Urodziłam się w Somerset - dodała po chwili przerwy i wahania. - Nie musisz mówić takich rzeczy, jeśli w nie nie wierzysz. Wiesz o tym, prawda? - spytała z ukłuciem goryczy, nie potrafiąc ucieszyć się mimochodem podarowanym komplementem, jak gdyby wypowiedzenie go było punktem do odhaczenia na liście zadań. Nijakim, prostym, mniej fantazyjnym niż pijackie deklaracje portowych wilków. Nie udawał nawet, że próbuje mówić szczerze - więc czy nie byłoby prościej, gdyby od razu poszli do niej? Jasper dostałby to, po co przyszedł, bez gry pozorów. Dałaby mu to. Dałaby mu to, bo wtedy ich układ byłby przynajmniej klarowny. Może niepotrzebnie przyjęła zaproszenie? Myśli w jej głowie zawrzały, aż wtem jej wzrok rozpromienił się na widok donicy z pykostrąkiem, plamą zieleni w czerni jej głowy. Stał na parapecie tuż pod grubą firaną, łapiący światło słońca, a jego widok przyniósł jej - jak w pierwszych sekundach widok Jaspera - taką ulgę, że Leonie nie mogła odmówić sobie spojrzenia przez ramię na wnętrze restauracji i dyskretnego gwizdnięcia jednej fasolki. Po drodze do stolika uniosła palec i miękko ułożyła opuszkę na ustach, w porywie humoru nakazując mu milczenie w razie przesłuchania przez magiczny patrol. Tyle dobrego, że oprócz tej, która wpadła w jej ręce, pykostrąk miał jeszcze wiele innych fasolek, więc nikt nie powinien mieć o to do niej pretensji. Obracając ją w palcach, zajęła miejsce na kanapie pod ścianą i milczała. Bo tak było lepiej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:34
- Manchester. - odpowiedział od razu, z szerokim uśmiechem, bo teraz nie była już tylko Leonie-bez-walijskiego-akcentu, a Leonie z Somerset. - W jednej z tamtejszych mniejszych czarodziejskich społeczności? - podchwycił ze szczerą ciekawością, nie podała nazwy żadnego większego miasta. - Ja w czarodziejskiej dzielnicy, ale na przedmieściu, więc mugolska część miasta wciąż była tam w jakimś stopniu obecna… - przy nowej znajomej pilnował, by opisać to neutralniejszym tonem niż gdy oburzał się na takie rzeczy przy akolitach, ale w głosie i tak wybrzmiała zazdrość. Jak byłoby mieszkać w mniejszym miasteczku, w całkowitej izolacji od ich świata? Czy to w centrum Manchester Eileen poznała Tobiasa?
Równocześnie z filozofowaniem na temat miejsc urodzenia, rozwiązywał jednak kwestię odpowiedniej kreacji, komplementował Leonie i otwierał drzwi, więc temat skończył się szybko—a Jasper uniósł brwi, zielone oczy błysnęły zaskoczeniem w odpowiedzi na jej niedowierzanie. Zaprosił ją tutaj, przetańczyli razem całą noc, spędzili razem noc, myślał o niej przez ostatnie dwa dni (no dobrze, ten jedyny punkt nie był dla niej z całej tej listy oczywisty), wydawało mu się jasne—i dla niego i dla niej—że nie robiłby tego, gdyby mu się nie podobała. Nie tego wszystkiego na raz i nie na trzeźwo, w każdym razie.
Dlatego, zamiast powtórzyć komplement (co byłoby trochę desperackie), po prostu nie uwierzył w jej niedowierzanie. Ewidentnie coś ją spłoszyło, ale problem musiał leżeć w czymś innym, czyli… w sukience? Tak, na pewno w sukience, przecież dopytywała właśnie o sukienkę. Kobiety bywały jednak zagadkowe, a jego znajomość ich modowych dylematów ograniczała się do kiwania głową gdy Ingrid chciała przeznaczyć oszczędności na jakąś elegancką kreację i dobierania koloru krawata do jej stylizacji na Sylwestra.
- Wiem, że pasuje ci ten kolor. - odpowiedział zatem równie lekko, czerwień (albo jakiś odcień czerwieni… ciemna czerwień? Nie znał się na nich, Ingrid unikała jakichkolwiek ciepłych odcieni, więc poznał tylko trzy określenia na błękit i zdążył już je zapomnieć) ładnie kontrastowała z jej włosami. - Nie musisz się przebierać dla tej restauracji, naprawdę. - uspokoił ją raz jeszcze, otwierając drzwi by ukazać przed Leonie przytulne wnętrze. Przywitał się serdecznie z kelnerem, prosząc o stolik przy oknie; w wirze tej rozmowy umknęła mu zarówno przygaszona mina brunetki, jak i cała interakcja z pykostrąkiem. Ku satysfakcji Jaspera, otrzymali zarówno miejsce obok okna, w zacisznym zakątku przy ścianie, jak i na kanapie, którą odstąpił Leonie (albo sama zajęła). Przez chwilę myślał, że dziewczyna milczy, bo zapoznaje się z menu; potem szybko zamówił—łososia ze średniowyższej półki cenowej, żeby się nie krępowała, pozwolił kelnerowi pozachwalać ciasto rabarbarowe i zapowiedział w ich imieniu, że tak, potem zjedzą deser; urwał dopiero zagadnięty o wino. Rzucił kontrolne spojrzenie poważnej Leonie i znowu napadła go nieprzyjemna i obca myśl (w młodości nie miał ich nigdy, potem nie miał powodów ich mieć, od poznania prawdy o Ingrid i Adamie napadały go czasem takie głupie wątpliwości), że może w klubie wydawał się jej atrakcyjniejszy, bo lało się więcej alkoholu i było ciemno. Przekornie powiedział, że może później i zamówił herbatę.
- Poprosimy jeszcze wazon na kwiaty! - poprosił jeszcze kelnera, choć to Leonie pewnie wiedziała lepiej jak o nie dbać i ile wytrzymają bez wody.
Gdy tylko kelner odszedł i wrócił z wazonem i znowu odszedł, Jasper pożałował tego kilkusekundowego i zupełnie irracjonalnego napadu nieśmiałości (choć czuł przecież dystans Leonie, jedynie wmawiając sobie, że nie), więc postanowił go od razu zrekompensować. Wyprostował się, prawie trącając kolanami kolana dziewczyny, uśmiechnął i zagaił—z nieświadomością kogoś, kto temat wymknięcia się o świcie uznał za zakończony już we “Fruwokwiacie.”
- To jak, opowiesz mi o mowie kwiatów? Przyznaję, że niezapominajki wybrałem ze względu na nazwę, a konwalie po prostu lubię. - spróbował podchwycić kontakt wzrokowy, bo dopiero teraz uderzyło go, że była dziś jakaś cicha. Ale dlaczego? Chyba nie żałowała tamtej nocy ani nie czuła się do dzisiejszego spotkania zobowiązana…?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:35
Jasper z Manchester. Jasper, teraz z Londynu. Kawałek po kawałku skuwali z siebie powłokę tajemnicy, Jasper bez obrączki. Co stało się z jego żoną? Wcześniej wzięła sobie za punkt honoru, by o tym nie myśleć, ale dziś stało się inaczej. Uśmiechał się tak pięknie, szeroko i jakby szczerze, w jego oczach czekało na nią ciepło, po które wystarczyłoby sięgnąć - więc dlaczego nie umiała tego zrobić? Zaufać mu tak, jak zaufała dwa dni temu. Dzisiaj jego obecność wyduszała powietrze z jej płuc, szukała go, a zarazem nie umiała do niego trafić.
- Musieliście ukrywać, kim jesteście? - zapytała, założywszy, że przyszedł na świat w rodzinie czarodziejów. - W miasteczku, w którym się urodziłam, było tak samo. Czarodzieje i mugole obok siebie, jakby takie życie było normalne, a to, że połowa nas musi trzymać magię w tajemnicy, było naturalne - skrzywiła się ledwo dostrzegalnie. Przemawiały przez nią idee Grindelwalda, idee, które dzielili, nawet o tym nie wiedząc; czy ryzykowała, pokazując mu, że nie wierzyła już w taki układ? - Wykuto tam pierwszego złotego znicza. Zgadniesz? - rzuciła mu wyzwanie z błyskiem w oku, chociaż chwilę temu założyła, że w ogóle nie ujawni przed nim, skąd dokładnie pochodzi. Jego uśmiech w tym nie pomagał, jego otwartość i ciepło rozluźniały spoiwo muru, którym otoczyła się dawno temu.
Nadal jednak jej nie dotknął, nie zauważył lub zignorował, że coś jest nie tak, swobodnie przeglądając menu, do którego ona zajrzała po chwili niepewności. Jasper miał rację: w przytulnym wnętrzu Złotego Dębu wyglądała jak pasujący tu puzzel i on także, stworzyli razem harmonię, w którą Leonie nie mogła jeszcze uwierzyć. Zamówiwszy kurczaka w ziołach, na szczęście nie zauważyła spojrzenia, które przy kwestii wina rzucił jej Jasper. Jeśli sądził, że była pijaczką, doceniającą piękno świata i ludzi dopiero z procentami trunków krążącymi po labiryntach żył, jeśli uważał, że bez tego nie wydałby się jej interesujący, nie mogłaby zrobić nic innego, niż wyjść. Zostawić go. Zapomnieć. Wymazać. Dopiero za moment uniosła wzrok znad karty i również poprosiła o herbatę, słodką, jak słodka była herbata z hibiskusa, którą wypili razem na kanapie.
Akurat z czułością umieszczała bukiet w wazonie przyniesionym przez kelnera, kiedy Jasper przerwał gęstniejącą między nimi ciszę, a jej mięśnie stężały, zderzone z upajającą barwą jego głosu. Nie, nie wytrzyma tego. Nie wytrzyma dłużej. Minuty wrzynały się w jej ciało jak ostrze scyzoryka, coś za jej mostkiem tłukło się nieregularnie, jego bliskość bez prawdziwej bliskości była nieznośna, a grunt spod jej stóp, o którym Leonie rozmyślała przez ostatnie dwa dni, coraz bardziej się osuwał. Chciałaby odpowiedzieć mu identyczną swobodą, udawać, że nic się nie stało i że nie dusi jej żadna myśl, lecz to było niemożliwe. Spojrzała na Jaspera, na kojącą zieleń jego oczu, i poddawszy się rozpaczliwemu impulsowi sięgnęła przez stół, chwyciwszy jego dłoń. Wsunęła w nią fasolkę pykostrąka i zamknęła na niej jego palce, otaczając dłoń mężczyzny swoimi. Może nie chciał jej dotyku. Może go nie potrzebował, nie przy ludziach, może miał go już dość i dlatego pierwszy nie przełamał dzielącej ich przepaści, ale Leonie nie potrafiła przestać poszukiwać jego ciepła.
- Obudzisz mnie następnym razem? - zapytała niespokojnie i znów nie na zaczęty przez niego temat, licząc się z tym, że uzna ją teraz za zbyt natarczywą, zbyt potrzebującą, zbyt zachłanną, zbyt szybką, zbyt lgnącą, zbyt. Prawda leżałaby zresztą po jego stronie - tyle że nie bez powodu. Zamknięta w paszczy tamtego miejsca, nigdy nie spodziewała się dotrwać do następnego dnia. Przeczuwała, że prędzej czy później wykończy ją głód (on często odmawiał jej jedzenia i picia w ramach kary, upojony tym, z jaką łatwością mógł złamać jej opór), jego gniew albo własna desperacja: wystarczyło tylko uderzać głową o ścianę tak długo, aż wykrwawiłaby się na materacu albo zimnej podłodze. A odkąd odnalazła drogę do świata poza nim, przeżywała niecierpliwie, całą sobą. Łapczywie, w obawie, że miłe chwile zaraz miały się skończyć. Lekko zwiększyła nacisk na jego dłoń, tak, by fasolka pykostrąka pękła. - Zjesz ze mną śniadanie, wypijesz herbatę? Dasz wyprasować koszulę, żebyś nie był pomarszczony jak mandragora? Pożegnasz przed wyjściem? Merlinie, naprawdę wolę nie wiedzieć, jak teraz brzmię - Leonie przewróciła oczami i ułożyła opuszki na czubkach jego palców, odginając je powoli. Spod pękniętej otoczki fasolki na jego dłoni pojawił się kwiat trochę podobny do chryzantemy, rozchylający swoje płatki, im więcej swobody mu zwrócono. Wtedy cofnęła swoje ręce na blacie i odetchnęła głęboko, patrząc na niego tak, jakby z jej ramion spadł ciężar. Musisz mi powiedzieć, czego chcesz, Leonie. - Chcę, żebyś mnie budził.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:36
Skinął głową, a jego spojrzenie stało się nieco zamyślone.
- Rodzina ma pracownię alchemiczną, póki nic nie wybuchło—a ojciec bardzo uważał i miał na to nawet jakieś mugolskie zwroty - coś o jakimś gazie, mały Jasper przyjmował pouczenia bez oporów i na wszelki wypadek, w dorosłości wręcz pragnął ich zapomnieć —nawet łatwo było utrzymać dyskrecję. - zacisnął lekko usta, myśląc o tym, jak jemu samemu podcięło to skrzydła. Nie potrzebujesz nic poza alchemią, mówili rodzice, choć tak naprawdę wszystko inne było niebezpieczne—a zatem, zdolny, ale leniwy, uważał na lekcjach obrony przed czarną magią na tyle, żeby się nie napracować. I gdy nadeszło prawdziwe niebezpieczeństwo, był bezsilny. I jeszcze upokarzająco przesłuchany, co byłoby tego warte, gdyby jego zaklęcie (a potem magiczna policja) zdołało zatrzymać Eileen. Zerknął na Leonie przeciągle, ważąc słowa. W wyrażaniu swoich poglądów był ostrożny, ale w jej tonie głosu było coś… ośmielającego.
Ale przecież nie po to tutaj przyszedł. Lubił ekscytację, gdy czarodzieje się przy nim otwierali, a on zastanawiał się jak zasiać w nich wątpliwości odnośnie Kodeksu Tajności—tak, by myśleli, że to ich pomysł, rzecz jasna—ale gdyby zaczął teraz, spotkanie skręciłoby w inną stronę. I chyba wcale tego nie chciał, bo w ich ostatnim spotkaniu tak odświeżająca była właśnie spontaniczność, poza tym Leonie już i tak wyglądała na onieśmieloną…
- Dolina Godryka! - zgadł z niekrytą satysfakcją, błyskawicznie zostawiając tamte rozważania za sobą. Jego oczy rozbłysły wesoło, wspomnienie Eileen rozmyło się we wspomnieniu szkolnych trybun; może i nie grał w Quidditcha, ale zawsze lubił mecze i ciekawostki (o ile miał na nie czas). - To całkiem znane miasteczko! - roześmiał się, idąc już do stolika.
Mina Leonie wydawała się niemal powściągliwa, więc dopiero gdy znowu spojrzał jej w oczy, zauważył, że lśnią jakoś gorączkowo. A potem… nie zdążył się nawet odezwać ani nakryć jej dłoni swoją, bo udowodniła, że potrafi mówić jeszcze bardziej gorączkowo. Kulminacją zaskoczenia było to, jak nagle cofnęła ręce—i to, że w jego dłoni pozostał zakwitający na jego oczach kwiat.
Mając kilka powodów do entuzjazmu, Jasper postanowił skupić się na najbardziej natychmiastowym:
- To pykostrąk? - spróbował powiedzieć coś bardziej elokwentnego niż “jaki piękny!”, bo widok fasolki zmieniającej się w kwiat irracjonalnie go ucieszył; nie pamiętał kiedy ostatnio przyglądał się takim roślinom (w miejscu pracy Leonie, ale przeważnie przyglądał się tam użytecznym roślinom oraz, nieświadomie, samej Leonie). - Wzięłaś go ze sklepu? - roześmiał się, udowadniając tym samym, że w skupiony na wyborze stolika zupełnie przegapił oczywisty element wystroju restauracji. - Rozumiem, że w mowie kwiatów to znaczy, że ten bukiet może być lepszy. - zażartował, delikatnie próbując wsunąć kwiat pomiędzy niezapominajki. Cofnął ostrożnie dłoń, upewniając się, że jego interwencja nie przewróci całego wazonu (nie miał w tym wprawy…). Wyczerpał tym samym kwestie mogące odsunąć nagłe wyrzuty sumienia z powodu poranka, naprawdę tak się tym… przejęła? Znów zawiesił spojrzenie na jej ciemnych oczach. - Brzmisz… jakbyś chciała zaprosić mnie na śniadanie. - zauważył ciszej, ostrożniej, jego uśmiech stał się łagodniejszy. Chciała z nim zjeść śniadanie. - Ale najpierw zjedzmy kolację, hm? - czy mogli zostawić tamten poranek za sobą? Nie zaprosiłem cię tutaj tylko po to, by zjeść z tobą śniadanie. - chciał wytłumaczyć, ale chyba nie to chciała usłyszeć. - Obudzę. - obiecał, tym razem nakrywając jej dłonie własną.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:36
- Nic ci się nie stało? - zapytała, zerkając na Jaspera niepewnie. “Wybuch” to takie ogromne słowo, mogło zwiastować zarówno małą eksplozję, jak i dławiące zmysły niebezpieczeństwo, mogło nieść śmierć. A Jasper, który w przeciągu dwóch ostatnich lat pozwolił jej poznać się również jako utalentowany alchemik, mógł być wówczas na miejscu. Mógł stanąć naprzeciw ognia i przeżyć. Leonie uśmiechnęła się mimo woli, kiedy potem przywołał nazwę Doliny Godryka, i założyła hebanowy kosmyk za ucho, nie potrafiąc stwierdzić, jak czuje się z myślą o tym, że on teraz wie o niej coś prawdziwie ważnego; jej żołądek powinien chyba skurczyć się w strachu, ale w miejscu tej emocji pojawiło się dziwne ciepło. - Niby tak, ale od kiedy w szkole usłyszałam wariacje ze wszystkimi założycielami Hogwartu, jakoś w to nie wierzę. Ktoś nawet stwierdził, że urodziłam się w “Wąwozie Salazara” i chyba nigdy bardziej mnie nie obrażono - parsknęła, bo w ścisku napięcia i niepewności wywołanej ich spotkaniem zdarzały się momenty, kiedy zapominała o swoich uczuciach i odzyskiwała przebłyski swobody, którą poczuła u boku Jaspera w portowym pubie.
A potem wszystko to przerodziło się w rozpaczliwie wyrzucany z siebie stres, w przyszłość, której nie powinna chcieć tak szybko, w bliskość, której w ogóle nie powinna pragnąć, i w przyćmiewający to wszystko owoc pykostrąka. Leonie wydała z siebie długi oddech, słysząc florystyczne pytanie czarodzieja, i kąciki jej ust napięły się w podenerwowanym uśmiechu. To było czymś, co znała, i chociaż milczała na dalszą dociekliwość Jaspera, czekając, aż odniesie się on do sedna problemu, to jej mięśnie topniały, widząc, jak delikatnie obchodził się z pączkiem wsuwanym do wazonu.
Zdołała jedynie otworzyć usta jak ryba wyjęta z wody, gdy wytknął jej, że chce zaprosić go na śniadanie - bo chciała. Wierząc, że i on właśnie tego chce. Że wolał spędzać noce jak każdy przygodny mężczyzna; aż jego obietnica szepnęła nieśmiało, że nie, nie tylko tak. Leonie przymknęła oczy, a kiedy otworzyła je ponownie, łapiąc wzrok Jaspera, mógł zobaczyć w niej wyłącznie ulgę, emocję tak silną, że to, czy przejęła się ich ostatnim wspólnym porankiem, nie mogło stanowić już pytania. Miał przed sobą odpowiedź. Miał kogoś, kto rozmiękł, czując łagodny uścisk jego dłoni, większej i przyjemnie szorstkiej, i kto powoli splótł z nim palce.
- Bukiet nie mógłby być lepszy - pokręciła głową, spokojniejsza niż od początku ich dzisiejszego spotkania. I choć przyszło jej to z trudem, zdołała oderwać wzrok od jego oczu, żeby spojrzeć na kwiaty. - Język kwiatów to uczucia, które reprezentują, cały leksykon symboliki. Nie każda roślina jest tak oczywista jak niezapominajki, ale i one nazwą nie zdradzają wszystkiego. One są… To sposób na wyrażenie wierności i pamięci, zaufania, prawdziwej miłości. Podobno rycerz chciał zerwać ten kwiat dla damy swojego serca, ale wpadł do rzeki, tonąc w ciężarze zbroi. Zdążył tylko rzucić niezapominajkę ukochanej i poprosić, żeby o nim pamiętała - Leonie mówiła cicho i delikatnie, jej słowa były przeznaczone wyłącznie dla niego. Potem przeniosła wzrok na śnieżnobiałe dzwonki, wiszące na gałązkach całą gromadą. - A konwalie są symbolem odrodzenia, szczęścia i nadziei na lepsze jutro. Wiesz, że dawno temu kojarzono je też z wiedzą medyczną? - wróciła wymownym spojrzeniem do twarzy Jaspera. W pewien sposób wyraził więc swoim wyborem samego siebie, pokazał jej, do czego lgnie jego podświadomość, i dlatego żaden kwiat nie mógłby uczynić wiązanki lepszą, niż była w oryginale. - Gwizdnęłam tego pykostrąka - dodała poważnie, lekko pochyliwszy się nad blatem, żeby szeptem podzielić się z nim konspiracją. W tym czasie w jej oczach zatańczyły chochlicze iskierki; może nie powinna się do tego przyznawać, nie komuś, kto na co dzień najpewniej obracał się w dość cywilizowanym towarzystwie, ale była ciekawa jego reakcji. - Stoi przy drzwiach. Rozmawiałeś wtedy z kelnerem - ruchem głowy wskazała w kierunku rośliny, na jej ustach rozgościł się uśmiech. - Na miejscu tej fasolki wyrosną dwie następne, więc nie przyznaję się do winy - zaznaczyła, dopiero teraz orientując się, że od jakiegoś czasu patrzy na nich siwowłosy dżentelmen w zakrzywionej tiarze, zbierający swoje rzeczy po samotnej kolacji; wydawał się ubawiony historią z pykostrąkiem. Leonie zamrugała i spojrzała na nieznajomego, który uchylił im kapelusza, a potem wyszedł z restauracji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
09-28-2025, 20:38
Zamrugał, jakby dopiero teraz dotarła do niego powaga sytuacji. Czyli Leonie nie miała wiele do czynienia z alchemią, takie rzeczy były dla niego codziennością. Samo słowo wybuch budziło grozę tylko, jeśli dotyczyło mugolskich wynalazków.
- Nie, nie. To nie było niebezpieczne, tylko ojciec bał się, że jakiś mugol zauważy dym… - bać się, czegoś tak prozaicznego jak to, co sąsiad sądzi o ich domu. Żenujące. - potem zainwestował w nowsze kociołki. - rzucił lekko, jakby to było nic. Bo w młodzieńczych latach to było nic. Teraz rozumiał, że ojca pochłaniały nowe wymówki i nowe wydatki nie z powodu realnego zagrożenia, a z powodu narzuconych czarodziejom przez czarodziejów praw. No dobrze, dziś nie chciał się zapalać…
- Obraził cię wąwóz czy wąwóz Salazara? - roześmiał się, zatrzymując na Leonie wymowne spojrzenie. - W jakim domu byłaś? Gryffindorze? - zapytał lekko, a choć bardzo korciło go dodać w jakim był on sam (i byłoby to szalenie zabawne!) to wspomnienie jej do niedawna onieśmielonego spojrzenia na razie go powstrzymało.
Po kwadransie widział już w jej wzroku… ulgę? Albo przynajmniej brak tego onieśmielenia. I wreszcie dostał odpowiedź na swoje pytanie! Z uśmiechem słuchał opisu bukietu, podtrzymując jej spojrzenie, choć jego własny wzrok ześlizgnął się lekko na stół gdy na jednym oddechu z pamięcią i zaufaniem wyrzuciła prawdziwą miłość. Nie wierzył w takie rzeczy, a na jego jedynego krewnego, który wierzył w takie rzeczy spadły gruzy; ale Leonie na pewno po prostu prostolinijnie wykładała mu całą symbolikę botaniki.
W zapał naukowy w końcu wierzył.
- I pamiętała? - podtrzymał rozmowę. - To mugolska legenda? - zmrużył lekko oczy, potrafiłby wyrecytować historię polityczną Wielkiej Brytanii, ale o baśniach i mitach nie myślał od bardzo dawna, o ile nie były powiązane z polityką albo z symbolami używanymi przez Grindelwalda. - Są czary od tego, by nie utonąć w zbroi. - zażartował. - Nie wiedziałem, choć są trujące. Ale nie dlatego je wybrałem! - roześmiał się, a w chwilę później roześmiał się głośniej i odchylił lekko na krześle, by wzrokiem poszukać pykostrąka. - Myślę, że w zamian za napiwek kelner wybaczy ci tą jedną fasolkę. - faktycznie, roślina była przy wejściu! Nawet jej nie zauważył… - Co zatem symbolizuje pykostrąk w tym pełnym symboliki bukiecie? - nalegał, powracając wzrokiem do ich—teraz już wspólnego—dzieła. - Skąd botanika? Twoja rodzina się tym zajmuje? - zgadywał, bo przecież tak to działało w ich świecie. Wiedza i pracownie alchemiczne były przekazywane z pokolenia na pokolenie, o ile w kogoś akurat nie trafiła mugolska bomba i o ile ktoś nie postanowił się wyłamać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:04 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.