• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Piccadilly Street 17 > Salon
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-17-2025, 21:37

Salon
Przestronne pomieszczenie o imponującym metrażu. Białe ściany subtelnie kontrastują z ciemnymi panelami podłogowymi, tworząc wyrazisty, a też harmonijny efekt. Przestronne okna, z których rozciąga sie widok na miejski park, obite klasyczną boazerią, wpuszczają do wnętrza mnóstwo światła. Pod jedną ze ścian solidne regały uginają się pod ciężarem książek. W centralnej części salonu stoi drewniany stolik, wokół którego ustawiono wygodny fotel oraz miękką, przestronną kanapę, a całość wnętrza dopełniają drobne dekoracje i starannie dobrane detale. W powietrzu można wyczuć zapach jaśminu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
09-20-2025, 11:39
10 marca 1962


Nie istniała zbrodnia doskonała, choć wielu próbowało wykreować warunki jej bytu. Istniały tylko niepoprawnie przeprowadzone śledztwa, źle dobrane tropy i system, który kulał przy lekkiej przebieżce. Musiały ukazać się błędy, aby doskonałość mogła dostąpić zaszczytu nastąpienia. Większość czynów karalnych nie posiadała w sobie tajemnicy wplecionej w swe zdarzenie, była równie prosta jak osoby, które ją popełniały. Czasem w akcie, czasem bezmyślnie, a często nawet bezświadomie wkraczając na ścieżkę kryminalną. Zawsze odnajdywała jednak logikę działań, ciąg przyczynowo skutkowy, który doprowadził ich do tego momentu. Nawet w największym szale, które popchnął do ostatecznego rozwiązania sporu, w głowie przestępcy pobrzmiewało pewne silne logiczne skojarzenie, które odpowiadało za jego decyzje.
Powiadają, że zbrodnie kiedyś były prostsze, pozbawione elementu ekscytacji mordercy, którą coraz częściej zdawało się znajdywać na miejscu. Można było to wyczuć, choć trudno było dobrać odpowiednie naukowe słowa, które pozwoliłyby na postawienie diagnozy własnych przeczuć. Często jednak motywy deliktu pozostawały takie same, jak w zeszłym wieku: miłość, pieniądz i zemsta.
Nie była jeszcze pewna, do której kategorii należała sprawa Fawley. Odkopana z zeszłorocznych archiwów, zdawało się, że pozostawione na pastwę losu i zapomnienia przez brak możliwości popchnięcia jej dalej. Pamiętała artykuły z gazet, rozmowy w biurze, lecz nigdy nie poświęciła jej uwagi. Rody krwi błękitnej zawsze były dla niej temat grząskim, w którym z łatwością mogła utonąć przy nie odpowiednim kroku. Wszystko wokół nich było pompatyczne, politycznie zabarwione i medialnie wizualnie widoczne. Stanowili niewdzięczną grupę społeczną, dla której starano się nad wyraz mocno, choć niebywale dużo nie dokładali się do społeczeństwa. Gdy znalazła na miejscu zbrodni listy Fawley do ofiary, Thomasa Botta, ciężkość jej ramion zyskała dodatkową wagę, prawie przytwierdzając ją do gruntu. Ciche przeklniecie, głośne westchnięcie i szybkie pogodzenie się z losem. Nigdy nie ceniła marnowania czasu, na krótkie momenty ubolewania nad własnym fatum. Nawet jeśli w jej głowie stworzona była już siatka niewdzięcznych, problematycznych i utrudniającą sprawę czynników, które owe koneksje z Fawley przyniosły.
Po krótkiej listownej wymianie, szorstkiej i profesjonalnej, dogłębnie bezuczuciowej nastąpił dzień rozmowy, znacznie trudniejszy niż słowo pisane. Spodziewała się willi, może małego pałacyku, choć jej wiedza o londyńskich ulicach utrudniała wizualizacje tego projektu. Magia potrafiła ukryć wiele, lecz była to jedna z bardziej znanych i ruchliwych ulic miasta. Zastała kamienice, elegancką i kosztującą równie wiele galeonów, co funtów. Zaskakująco mugolska, wręcz okradziona ze wszelkich znaków magii. W czasie każdego kroku, gdy desanty stykały się z podłożem, wydobywał się dźwięczny odgłos odbijający się od ścian klatki schodowej. Krótkie zapukanie w drzwi, obwieszczenie przybycia i pozbawione zawahania oznajmienie gotowości.
– Francesca Goldsmith z Biura Aurorów, byliśmy umówieni na rozmowę – nie na przesłuchanie, wypytanie lub inne złowrogie sformułowania. Rozmowa, prawie jak koleżeńska kawa lub zawodowe zobowiązania. Nie była pewna czy Wulfric Fawley patrzył na to przedsięwzięcie z równym rozsądnym podejściem, zdawało się, że delikatny grymas udekorował jego twarz, sprzedając jakże niechętne myśli. Gdyby było to jednak przyjacielskie spotkanie, to również zdradziłaby mu, że to również nie był jej ulubiony moment tego dnia. – Znaleźliśmy nowe tropy, które spowodowały, że przejęłam śledztwo dotyczące śmierci Pana żony. Czy znane jest Panu nazwisko Thomasa Botta?
Salon, w którym się spotkali również nie był salą przesłuchań. W odcieniach bieli, z dużą dostępnością światła i ewidentnym rzadkim użytkowaniem. Czytała, że Fawley często podróżuje zagranicę i jego otoczenie zdawało się to udowadniać. Ledwo skalane obecnością człowieka, śladami, które domownicy za sobą zostawiają. Naprzeciwko siedział on, przystojny i dostojny, panicz na swoich włościach. Czemu jednak jego królestwem stała się mugolska kamienica, a nie rodowe rezydencje? Konflikt w rodzinie? Trudny charakter?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
09-24-2025, 18:03
Nie pozbył się ich, nadal mu doskwierały. Wyrzuty sumienia. Pamiętał, jakim słowami ją pożegnał - nie musisz wracać. I pamiętał co stało się później - nie wróciła. Pierwszy - gdy od kilku dni nie dawała znaku życia - zjawił się niepokój; zabłąkał się między jedna a drugą myśl, jak nieproszony gość; nawiedzał go o każdej porze dnia i nocy; towarzyszył mu na każdy kroku i odciął mu drogę do skupiania. Był jak cień - obecny, chociaz milczący. Jego obecność przeciągnęła się w czasie i, gdy otrzymał list od jej współpracownicy, zmartwiona tym, że pierwszy raz odkąd ją znała, nie zjawiła sie na spotkaniu, przekształciła się w lęk.
Ten lęk był jak żywa istota – zagnieździł się w klatce piersiowej, czasem odmawiając mu dostępu do oddechu. Oplatał serce niewidzialnymi mackami, zaciskając je przy każdym wspomnieniu czy myśli o tym, co mogło się stać. Był nieustępliwy, pojawiał się znienacka, nawet w pozornie spokojnych chwilach, przeszywając go lodowatym dreszczem niepokoju. Bywały momenty, gdy próbował go ignorować, ale wtedy lęk zwijał się w ciasny kłębek gdzieś pod żebrami i przebudzał się za każdym razem, gdy tylko nawiedzała go choćby najdrobniejsza iskra niepewności. I w końcu zjawiła się ona - zła nowina. Zapukała do drzwi ich wspólnego życia. Gdy dowiedział się, że już jej nie ma, żal zacisnął się pięścią na jego gardle i przez kilka chwil nie mógł złapać tchu.
Nie przyłożył ręki do jej obecnego nieistnienia, lecz też nie zrobił nic, by zrzucić z kobiecych barków ciężar problemów. Nie okazał żonie wsparcia, gdy nadarzyła sie ku temu okazja. Naciskał, piorunował ją spojrzeniem, wytykał błąd za błędem, a teraz, paradoksalnie, by poradzić sobie z jej brakiem, obrał taktykę podobną do tej, którą sama opracowała, by jak najmniej czasu przebywać z nim pod jednym dachem. W cieniu samotności, jaka go dopadła, stał się więźniem własnych decyzji, powielając schematy, które rok temu krytykował.
Unikał rodzinnego życia. Jakby to on był istotą wszystkich jego problemów.
Stukanie do drzwi przyłapała go na tym, jak sięgał po filiżankę. Zanim zerwał się z fotela, by otworzyć drzwi, zanurzył w niej usta, uzmysławiając sobie, że już dawno wystygła. Odłożył naczynienia na stolik i poszedł powitać gościa.
Wiedział kogo zostanie na progu swojego mieszkania. Francescę Goldsmith. Po krótkiej, profesjonalnie i dogłębnie bezuczuciowej korespondencji nie wiedział, czego się spodziewać. Jeszcze, kiedy dzisiaj przemierzał korytarze Ministerstwa, myślał o tym, by dowiedzieć sie czegokolwiek o tej kobiecie, lecz ostatnie nie zaspokoił swojej ciekawości. Nie sądził przecież, że jej wizyta cokolwiek zmieni. Planował ją jak najszybciej spławić. Nosząc się z tym zamiarem, otworzył drzwi.
- Wulfic Fawley - przedstawił się dla porządku, dla dopełnienia formalności. – Zapraszam. Napije się pani kawy lub herbaty? - zapytał, gdy już weszła do środka i zamknął za nią drzwi, bo chociaż nie uważał, że był tej kobiecie winny choćby namiastki gościnności, to jednak nie mógł wyzbyć się tej wpajanej mu od najmłodszy lat maniery.
Bez słowa poprowadził ją do salonu i gestem dłoni wskazał na jeden z foteli.
Jaki charakter miała jej wizyta? Służbowy? Jego salon nie był pokojem przesłuchań.
Znaleźliśmy się nowy trop, przemówiła, gdy już ceregiele związane z ugoszczeniem jej zostały dopełnione, a on usiadł na przeciwko niej. Wulfic, chociaż wcześniej nie wykazywał zbyt wielkiego entuzjazmu, podniósł wzrok i skierował na nią strumień swojego spojrzenia.
Jaki?, chciał zapytać, ale widocznie Goldsmith nie chciała trzymać go długo w niepewności. Nie przerywając nawet na moment, poinformowała go, że przejęła śledztwo.
Thomas Bott. Pozwolił, aby personalia mężczyzny zadomowiły się pod sklepieniem jego czaszki. Wydawało mu sie, że już je gdzieś słyszał. Na pewno układały się cieniem na jego wspomnieniach, tego był pewien. Przez chwile, trwając w ciszy, obracał je przez chwile w głowie.
- Zdaje się, że współpracował z moją żoną – przerwał w końcu milczenie. Nie chciał przeciągać go ani sekundy dłużej. – Gdybym miał zgadywać, powiedziałby, że jest botanikiem, albo kimś w tym rodzaju, ale nigdy nie spotkałem go osobiście.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
09-27-2025, 18:11
Może nie powinna, lecz go oceniała.
Każdy gest, niejednoznaczne skrzywienie ust czy sposób formułowania zdań, które jak mimikra oddawały jego pochodzenia. Śledziła jego ruchy, odkrywała pewne zniecierpliwienie, które zamknięte było pod jego skórą. Nie spodziewał się po tym spotkaniu wiele – nie doceniał jej czy siła poddania napierała na jego osobę?
Czytała o nim wcześniej, nie był dla niej carte blanche. Wulfric Fawley, lat 33, pracownik Departamentu Kontroli Nad Magicznym Stworzeniami. Tak przedstawiała się pierwsza strona, podstawowe informacje, które tworzyły człowieka. Małżonek drogiej Millicent, której śmierć sprowadziła na nich ową wizytacje. Obydwoje oddani byli swoim dziedzinom z prężnie rozwijającymi się karierami. Tworzyli ładną parę, na zdjęciach ze ślubu zdawali się nawet szczęśliwi. Ułuda, rzeczywistość, pomyślność minionych czasów?  W ich świecie i kulturze nie było to wcale tak jednoznaczne. Posiadali jedną córkę, której śladów w pomieszczeniu nie mogła odnaleźć. Czyżby była w wieku szkolnym? Będzie musiała wrócić do tej informacji.
Fawley znany jednak był najmocniej ze swych aktywistycznych zapędów, z mówienia na głos niewygodnej prawdy. Był to najbardziej zaskakujący fakt na temat jego osoby, wymykający go z kanonu paniczów tego kraju. Im głośniejszą posiadało się opinię, tym silniejszą opozycję znajdywało się wśród tłumów. Żadna z informacji, które zdobyła nie mówiła nic o osobowości i upodobaniach człowieka, który siedział naprzeciwko niej, o jego relacjach z żoną i możliwych powiązaniach z jej zniknięciem.
– Nie, niech się Pan nie kłopocze – standardowa odpowiedź, nie chciało tworzyć się relacji zależności od pierwszego spotkania. Był to akt grzecznościowy, lecz mógł nieść za sobą pewne oczekiwania odwzajemnienia sympatycznego czynu. Nawet jeśli dałoby to jej możliwość do krótkiej, swobodnej obserwacji salonu. Ten urwany spod jego wzroku moment nie był tego wart, zbyt nieistotny w szerszej perspektywie. Gdy ona patrzyła i oceniała, była również osądzana. Oblicze elity tego kraju, przystojny, w drogim garniturze, który nosił jak zbroję w gotowości do walki. Była dla niego twarzą instytucji, nazwiskiem powiązanym z aurorskimi sprawami. Ledwo miała imię, była odznaką. Ta anonimowość była zarazem idealnym przebraniem, jak i barierą, która ich odgraniczała.
– Bliżej pańskiej dziedziny, był magizoologiem – ekscentrycznym, głośnym i chaotycznym, tyle mogła wywnioskować ze wizji wykreowanej przez przyjaciół, sąsiadów i pomieszczenie, które zwykł nazywać domem. Bott pędził przez życie, a jego notatki pełne były pośpiechu i szybko stawianych tez. Śmiałych i przełomowym, lecz często niepoprawnych przy pierwszej próbie. – Ostatnie miesiące poświecił hipogryfom, badał ich relacje w stadzie.
Przyglądał się ich behawiorowi od lat, poświęcając im długość swoich dni. Miał swoje ulubione stado, swoją grupę badawczą, którą uczłowieczał nadając imiona, odnajdując w nich solidarność grupy i oddanie, które zwykle przypisywało się gatunkowi homo sapiens. W swych pamiętniku często wspominał o Millicent, chcąc podzielić się z nią swoimi wnioskami, wyraźnie tęskniąc za jej obecnością. Od momentu jej zaginięcia jego zachowanie stało się nawet bardziej chaotyczne, zgubienie nawiedzało jego myśli. Jej listy również poświadczały o zażyłości, czasem wręcz czułości, która potrafili podarować zarówno sobie, jak i roślinom oraz zwierzętom. Dopiero zaczęła analizować ich listy, czekała ją znacznie dłuższa przeprawa po śladach ich słów, kroków i wspomnień.
– Mieszkaliście wraz z żoną w tym mieszkaniu? – tym razem znacznie bardziej personalne pytanie, nadal jednak przedstawione neutralnie, wręcz stonowano. Próbowała ich sobie wyobrazić w tych pustych, bezczłowieczych obliczach domostwa. Znaleźć ślady Millicent, zrozumieć jak żyła i co za sobą zostawiła.  – To mugolska okolica.
Tym razem nie mogła powstrzymać zaciekawienia z głosu, zakamuflowanego zaskoczenia, które owy fakt dla niej stanowił. Prócz miłośników ascezy, większość przedstawicieli gatunku preferowała kumulowanie swoich miejsc zamieszania, pragnęła kontaktu z drugim człowiekiem. Czarodziej obok czarodzieja w klasycznej pieśni tego świata. Tutaj byli oddaleni od ekosystemu magii, osamotnieni we swym pochodzeniu. Może o tej rodzaj doświadczenia ich chodziło, o alienacje od tego co dobrze znane.

    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
09-27-2025, 22:03
Odkąd przekroczyła próg mieszkania, czuł na sobie ciężar jej spojrzenia – uważnego i oceniającego. Dostrzegł w nim skupienie. Pewnie nie chciała uronić żadnego gestu. Pewnie poddawała pod analizę mowę jego ciała. I może łudziła się, że w końcu przyłapie go na kłamstwie.
Skoro podjęła decyzje, by spotkać się w miejscu, którego znał, w jego mieszkaniu, zgadywał, że próbowała prześwietlić jego życia, by wiedzieć z kim ma do czynienia. Jaki obraz jego osoby wyłonił się z akt? Podejrzewał, że ten zakrzywiony przez rzeczywistości. Legenda o człowieku, który nie gryzie się w język. Lecz teraz był jedynie cieniem kogoś, kim kiedyś był. Zanim śmierć nie odebrała mu żony. I zanim nie napotkał tyle przeszkód na swojej drodze, by dowiedzieć się, dlaczego upomniała się o nią tak szybko. Było ich zbyt wiele, a on obiecał jej tuż po pogrzebie, że zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się, co spotkało ją tamtego dnia. Sądził, że to uczci pamięć o niej. Sądził, że dzięki temu nada jej śmierć większego znaczenia. I to sprawi, że pogodzi się z jej śmiercią.
- Ten mężczyzna ma jakiś związek z morderstwem - nie bal się używać tego słowa, chociaż jej śmierć została zakwalifikowana jako tragiczny, ale nieszczęśliwy wypadek – mojej żony? - podejrzewał, że nie otrzyma odpowiedzi; kobieta zasłoni się dobrem prowadzonego śledztwa, lub tajemnicą, do jakiego jest zobligowana. Wiele razy spotkał się z podobną ścianą milczenia. Nie łudził się, że była ulepiona z innej gliny niż jej koledzy po fachu. Nie sądził też, że tak młoda kobieta - ile miało mieć lat, ćwierćwiecze, trochę mniej? - kierowała się intuicją popartą wieloletnim doświadczeniem. Dopuszczał do siebie też inną możliwość. Tą, która pozostawiła nieprzyjemny posmak żalu pod językiem. I tą, którą wypierał.
Francesca zadała kolejne pytanie, a on, czując nagłą, nieodpartą potrzebę konfrontacji, złapał z nią kontakt wzrokowy. To przesłuchanie?, chciał zapytać, lecz ugryzł się w język. Jego nieoficjalna droga skłaniała go ku konkluzji, że kobieta na podorędziu miała same poszlaki, w inny wypadku dostałby stawiennictwo na przesłuchanie.
- Nie, mieszkaliśmy na Horyzontalnej - odpowiedział po chwili, odnotowując moment, kiedy wodziła spojrzeniem po wnętrzu pokoju. Czego szukała? Śladu bytności córki, żony? Nie znajdzie ani jednego, ani drugiego. Nie tu, w miejscu, gdzie poczucie pustki towarzyszyło osamotnieniu i nie tu, gdzie chciał ukryć się przed całym światem, jaki zwyczajnie go zwiódł. A może w tym chłodzie ścian doszukiwała się czegoś innego? Dowodu na to, że mógłby odebrać Millicent życie z zimną krwią? Gdyby surowość pomieszczenia mógłby o czymś przesądzać, to właśnie o tym. - Nie chciała żyć wśród mugoli - dodał, gdy kobieta poruszyła wątek mugolskiej dzielnicy. –Obawiała się, co będzie, jak nasza córka zacznie dorastać i odezwie się w niej magia. Wolała aby doświadczyła tego wśród swoich- może nie byłaby taka pełna obawa, gdyby Grindelwald nie poniósł klęski i wygrał wojnę? W głowie Wulfa nadal - od czasu do czasu - huczały wygłoszone przez czarnoksiężnika podczas zaprzysiężenia słowa. Czy ich świat naprawdę byłby lepszy, gdyby został zniesiony Kodeks Tajność? Im bardziej pochylał się nad tą kwestią, tym mocniej w to wątpił. I jak najszybciej powinien porzucić te refleksje.
Chociaz usłyszał zaciekawienie wybrzmiewające z kobiecy ust, gdy wspomniała o mugolskiej dzielnicy, nie zaspokoił jej ciekawości. Nie poczuwał się do takiego obowiązku. Jego życie prywatne nie było - jeszcze - obiektem śledztwa, ani podmiotem ich rozmowy. Chyba, że postawi mu zarzuty o sprawstwo.
- Nadal jest moją własnością i mam do niego klucze - zasygnalizował po chwili głownie po to, by pozbyć się z głowy bagażu niepotrzebnych myśli. Nie chciał, aby kobieta przeszła przez próg ich wspólnego życia i zaczęła przeszukiwać rzeczy nalężące do jego żony - cmentarzyska wspomnień, które, tkwiąc w sidłach nostalgii, zachował. Bał się, że jeśli schowa jej rzeczy do pudeł, to definitywnie zamknie rozdział związany z ich małżeństwem. Nie chciał do tego dopuścić. Nie chciał nawet o tym myśleć, lecz wizyta Goldsmith otwierała wszystkie rany, których upływu czasu nie zdołał zabliźnić. I nieznośne przeczucie, czasem dławiące słowa w gardle, że nie znał Millicent tak dobrze, jak mu się wydawało. Ile sekretów przed nim skryła? Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że wiele. Ostatnie dwa lata ich małżeństwa nie były szczęśliwe. Wypełniały je kłótnie lub milczenie. Lecz tylko w czterech ścianach, które ze sobą dzielili. Poza nimi zachowywali pozory. W ostatnich miesiącach, tygodniach jej życia pozory to wszystko, co mieli sobie do zaoferowania i to rodziło największe poczucie żalu i złości do samego siebie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-01-2025, 19:07
Spodziewała się kogoś innego.
Miała swoją wizje człowieka, kreacja stworzoną z opowieści, gazet i przemówień. Pewną kreaturę twórczą jej wyobraźni, zbyt jaskrawą i ostrą w swych krawędziach, by mogła oddać ludzkie oblicze. Obawiała się tej rozmowy, jej przebiegu i własnego przygotowania. Rzadko kiedy obcowała z elitami magicznymi tego kraju, takich, jak ona zwykło nie dopuszczać się do wspólnych przestrzeni. W miejscach, gdzie jej obecność była akceptowalna jak ministerstwo czy Hogwart często odnajdywała zgryźliwość słów, magie niedopowiedzeń i szyderczy uśmiech, który śledził ją na korytarzach. Oczywiście, tylko wtedy, gdy wiedzieli kim była.
Jej krew z łatwością była maskowana przez jej pochodzenie klasowe i brak edukacji czarodziei w kwestiach społeczeństwa niemagicznego. Nie mogli oni sobie wyobrazić jego struktury, różnorodności i znacznej majętności, która nawiedzała kraju Europy Zachodniej. Mieli okres prosperity po wojnie, długo wyczekiwanego pokoju na Starym Kontynencie. Czarodzieje mieli swoje wyobrażenie prezencji mugoli, liczne mity i etosy, które nakładali na mugolaków. Nie spełniała ich oczekiwań, czasem nawet czuli się oszukani.
Ona czuła zawód, co do słabości własnych obliczeń, lecz również uspokojenie, że nie spełniły się najbardziej krytyczne diagnozy. Był znacznie spokojniejszy, pozbawiony ognia, który wzniecał żarliwe dyskusje. Może nawet zmęczony? Śmierć żony musiała się na nim odbić, aura żałoby, która go otaczała mogła być złudnym, idealnym kłamstwem lub prawdziwym bólem straty.
– Na ten moment nie mam pewności czy śmierć Pana żony i Thomasa Botta są ze sobą powiązane – była to odpowiedź bezpieczna, szczera i bazująca na doświadczeniu. Zauważyła użycie przez niego sformułowania „morderstwo”, przedstawiające siłę emocji, która nadal otaczała ten temat. Śmierć Thomasa była jawnym obliczem zbrodni, a jego ciało poświadczało o makabrycznych ostatnich godzinach jego żywota. Sprawie Millicent Fawley daleko było do takich oczywistości, wręcz najprostszym rozwiązaniem był przypadek, okrutne spotkanie z magicznym stworzeniem. Czytając jednak akta sprawy miała wątpliwości, delikatne szepty, które wkradały się do jej umysłu. Zadomowiły się w nim, nie mogła się im oprzeć, powoli rozpoczynały swą szarże o dominacje. Nie było to dobrze przeprowadzone śledztwo, niezrozumiale chaotyczne i pogubione, a przecież nazwisko ofiary sprawiło, że jego ranga dramatycznie wzrosła. Nie rozumiała, niepokój targał stopniowo jej przekonanie. Nie miała prawa mu tego zdradzić, najbezpieczniej było, aby ta wiedza kroczyła wraz z nią do przodu. – Karygodnym z moją strony byłoby insynuować takie teorie na podstawie własnych przemyśleń, bez konkretnych dowodów. Byłoby to wyjątkowo niesprawiedliwe wobec Pana i państwa Bottów.
Gdyż zawsze brała odpowiedzialność za swoje słowa i czyny, szybko w czasie pracy pojęła ich moc. Co dla niej mogło być prostym komentarzem, rzuconym wręcz bezmyślnie i stratnie na wietrze, dla rodzin mogło być dewastującą informacją. Potrafili uczepić się każdej, wątłej nadziei, a jej rolą było, aby w tym okresie ułatwiać bytowanie ze stratą i ciężkość procesu, który mógł nadejść. Domyśliła się, że nie będzie zadowolony z odpowiedzi, uzna, że wielka zmowa milczenia ponownie wkroczyła w aurorskie usta. Nieetycznym byłoby jednak zrobić inaczej, nawet jeśli on sam tego nie zauważy. On był mężem w żałobie, ona była aurorem na służbie.
Utrzymała jego kontakt wzrokowy, jadowita zieleń spotkała się z jego piwnymi orbitami. Czy rzucał jej wyzwanie reakcji, akt zaskoczenia? Gdy ona patrzyła, jego wzrok również czekał. Każda rozmowa mająca bliskie oblicza do przesłuchania była pewną grą pomiędzy dwoma jednostkami. Nie winna traktować go jako swojego wroga, na ten moment powinno być mu bliżej do sojusznika, nie ściągało to jednak z niej obowiązku uważności. Przytaknęła słysząc o innym miejscu zamieszkania, co tłumaczyło szereg obserwacji, które podjęła wcześniej. Nie zastanie tutaj śladów Millicent, nigdy jej tu nie było.
– Rozsądne podejście – odnotowała, kończąc swoją wędrówkę spojrzeniem po salonie. Ledwo zamieszkanym, pustym i bezczłowieczym, nie dającym żadnej odpowiedzi o przeszłości, lecz liczne przesłanki o obecnym stanie Fawley’a. – Nie podziela Pan jej obaw mieszkając tutaj z córką?
Czasem powinna sobie odpuścić, lecz uzyskany trop był niezwykle trudny dla niej do zignorowania. Nie miało to istotności dla jej śledztwa, lecz nadal musiała zadać to pytanie. Były momenty, gdy jakże niepotrzebne pytania dawały impuls do ruszenia, przełamywały węzeł, który się narodził. Nie sądziła jednak, że tym razem uzyska podobny efekt. Nadal studiowała człowieka, który siedział naprzeciwko niej, zanurzała się w jego trzewiach i oglądała każde z nich.
– Na pocieszenie mogę powiedzieć, że mugole będą prędzej zdolni zaakceptować każdą inną teorie niż uwierzą w magie – była to pierwsze złamanie przez nią protokołu, do którego sama siebie zobligowała. Kolejne niepotrzebne wtargnięcie, zarzut do samej siebie. Zbyt późno, zbyt pochopnie i z jawnym ludzkim natchnieniem. Ludzie i ich wieczna potrzeba do wyrażania swojego zdanie, prowadzenia uroczych rozmówek i współdzielenia się przeżyciami. Uwiesiła wzrok przez chwile na stoliku z widocznymi oznakami przemyślenia. Aurorzy odwiedzali już domostwo Fawley’ów, rozczytywała się w ich zapiskach. Kolejny raz szepty, niepewności i te wręcz przywołujące mdłości uczucie błędów, które znajdywała. – Konieczna może okazać się nasza ponowna wizyta na Horyzontalnej. Jeśli wyrazi Pan taką potrzebę, to z pańskim udziałem.
Gdyż z krystalicznej teorii całe to miejsce powinno być zabezpieczone, dobrze sprawdzone i wszystko zastane w archiwum. Należało do niego, ona będzie tylko węszącym gościem, który nie wierzy ani jemu, ani śledczym i może nawet notatką Botta. 
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
10-05-2025, 23:15
Człowiek, którego wykreowały przemówienia, opowieści i gazety, przestał istnieć ponad rok temu. Rozpłynął się we mgle jak panorama Londynu późną jesienią. I nic nie zapowiadało jego rychłego powrotu. Sam to czuł – czasem bezradność, czasem rozczarowanie, ale najczęściej dotkliwą świadomość, że nic nie było na swoim miejscu, a wszystko, co niegdyś miało sens, nagle straciło swój kształt. Był wrakiem dawnego siebie. Cieniem człowieka, którego od środka pożerały ambicje. Który pragnął więcej i więcej. I który, dla tych pragnień, był w stanie poruszyć niebo i ziemię.
Teraz, zamknięty w czterech ścianach własnej samotności, przeżywał każdy dzień jak cień, który przechadzał się po krętych korytarzach wspomnień. Dawne sukcesy brzmiały jak odległe, ledwo słyszalne echo, a duma, która niegdyś unosiła go ponad tłum, zamieniła się w przygniatający go do ziemi ciężar. Odsunął od siebie tych, którymi kiedyś się otaczał. Czasem przepływał się na myśli, że rozpoznawał człowieka, którym się stał. Zamiast błysku w oku – zmęczenie. Zamiast pewności – niepokój. Słowa, które kiedyś płynęły ust, teraz ginęły w natłoku myśli. Świat, który budował na fundamencie mówienia niewygodnych prawd, runął w jednej chwili, a on został z pustką, której nie potrafił niczym wypełnić.
Pamiętał ten moment, dzień, kiedy zjawił się na okazaniu zwłok, niezwykle wyraźnie, jakby czas zatrzymał się wtedy w miejscu. Idąc przez długi korytarz, nogi mu drżały i miał wrażenie, że przez nadmiar emocji zegną się w kolanach i upadnie. Drżące dłonie zaciskał w pięści, próbując opanować narastający lęk i nie dopuścić, by ktokolwiek zauważył jego słabość. Jednak kiedy przekroczył próg, nie był już w stanie ukryć emocji. Nigdy wcześniej, ani później serce nie biło mu tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Zamarł bezruchu, wpatrując się w jej pozbawione życia ciało i nic do niego nie docierało.
Obraz Millicent, leżącej nieruchomo na zimnym stole, wyrył się w jego pamięci na zawsze. Jej twarz, choć spokojna, była pozbawiona ciepła, które tak często rozświetlało ich wspólne dni. Myśli kotłowały się w głowie, próbując znaleźć w tym wszystkim sens, odpowiedź na pytanie: dlaczego? Lecz żadna nie nadchodziła. Był tylko przeszywający ból, który rozlewał się po całym ciele z każdą kolejną chwilą ciszy. Stał tam dłuższą chwilę, nie mogąc się poruszyć, aż w końcu opuścił pomieszczenie w ciszy, bez słowa. Wydawało mu się, że jeśli zamknie oczy, wszystko okaże się snem, złudzeniem, z którego zaraz się przebudzi. Długo milczał, nie reagując na pytania, spojrzenia, nawet na własne myśli. Wtedy, uświadomiwszy sobie swoją stratę, coś w nim pękło, a ta wyrwa, zbiegiem czasu, zdawała sie jedynie pogłębiać. Nie oswoił się z jej śmiercią, a kolejne słowa Goldsmith odbijające się od ścian jego czaszki, jedynie go w tym umocniły.
W pierwszej chwili chciał wyrwać się spod objęć fotela, dopaść do kobiety, zacisnąć palce na jej ramionach i potrząsnąć nimi, jakby to ona była odpowiedzialna za całe zło, jakie go spotkało.
W drugiej obracał w głowie to, co usłyszał, dławiąc głos w krtani i tłamsząc emocje w sobie. W trzeciej, gdy zogniskował na niej spojrzenie, pozwolił masce spokoju runąć,lecz zademonstrował jej impulsywności, jaką w sobie odkrył tuż po śmierci kobiety, z którą planował się zestarzeć. Trwał w miejscu, zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela.
- Nie ma pani pewności, ale jednak powiązała pani śmierć mojej żony ze śmiercią tego mężczyzny - robił wszystko, by nie wycedzić tych słów przez zęby; robił wszystko, by glos nie zadrżał mu od nadmiaru emocji, lecz nie zdławił ich w krtani; były nie tylko widoczne, ale także słyszalne. Skrzywił się lekko, pozwalając, by kwaśny grymas zadomowił się w kącikach ust. - Wyjątkowo niesprawiedliwe było tak, jak pańscy koledzy potraktowali rok temu to śledztwo – był bliski prychnięcia i powstrzymały go przed tym ostatnie podrygi samokontroli. – Sam ocenię, co jest przejawem sprawiedliwości, a co jej braku – dodał, drążąc temat, lecz śledcza nie śpieszyła się z odpowiedzią. Właściwie sprawiała takie same wrażenie, jak jej koledzy, którzy przed rokiem badali śmierć jego żony. - Dlaczego uważa pani, że jedno i drugie się ze sobą łączy? - zapytał wreszcie, świdrując ją wzrokiem, jakby chciał wydobyć z niej odpowiedź, ale spodziewał się, ze będzie jak przedtem - skonfrontuje się ze ścianą milczenia.
Bo coś ich ze sobą łączyło?, miał na końcu języka, ale zatrzymał tę myśl w przestrzeni własnego umysłu. Im częściej dopuszczał do siebie myśl, że Millicent mogła szukać szczęścia w ramionach innego mężczyzny, tym trudniej było mu się z tą perspektywą pogodzić. Tymczasem Francesca Goldsmith nie przebierała w środkach i zadała kolejny cios - równie bolesny, co ten sprzed chwili. Tym razem czuł się tak, jakby wbiła mu nóż prosto w serce i obróciła go, by pogłębić ranę, a tym samym upewnić się, że zaraz się wykrwawi.
- Dostrzega pani w tym pokoju ślady świadczące o tym, że mieszka tu dziewięciolatka? -zapytał ciut kąśliwie, jednak nie potrafił ukryć drżenia w głosie. Na pozór proste pytanie kryło w sobie gorycz i liczne wciąż trawiące go wyrzuty sumienia. - Często wyjeżdżam, z tego też powodu opiekę nad nią podjęli się rodzice mojej żony.
Delegacje były dla niego ucieczką przed rzeczywistością, której nie potrafił stawić czoła. Każda kolejna podróż służbowa była wyczekiwaną wymówką, pozwalającą mu oddalić się od domu i – co najważniejsze – od własnej córki. Mógł mnożyć w głowie powody, dlaczego się od niej odizolował, ale prawda była prostsza, a przy tym boleśniejsza. Najprościej w świecie nie potrafił zająć się własnym dzieckiem. Każde spotkanie z córką wywoływało w nim dziwne uczucie niemocy, zagubienia. Wstydził się tej niewydolności, tego, że nie potrafi być ojcem, jakiego potrzebowała. Bał się, że okaże jej swoją słabość, ze ta kruchość przysłoni jej dziecięcą radość, odbierze poczucie bezpieczeństwa, które przecież powinien jej zapewnić.
Czuł, że wciąż mu się przygląda, on jednak na chwile uciekł spojrzeniem przed intensywną zielenią jej oczu. Miał dość tej rozmowy, tej wizyty, tej kobiety i chyba zaczął żałować, ze wpuścił ją do mieszkania.
- Doprawdy? - uniósł brwi. Nie myślał o tym wcześniej. Przeniósł się pod ten adres dla własnej wygodny, uciekając przed życiem, które wcześniej wiódł. – Sądzi pani, że mugole mają aż tak niskie horyzonty, by w ogóle nie wziąć pod uwagi takiej ewentualności? - Nie znał własnych sąsiadów. Mijał ich na klatce schodowej i nie zamienił z nimi choćby jednego słowa poza zwyczajowym "dzień dobry" lub "dobry wieczór". Nie miał też pojęcia, że siedząca na przeciwko niego kobieta pochodziła ze świata, któremu obca była magia. Nie mógł tego wiedzieć, bo jej status krwi go nie obchodził. Ostatnio niewiele go obchodziło.
Skinął lekko głowę, gdy potwierdziła, że konieczna będzie wizyta na Horyzontalnej, a jego twarde spojrzenie mówiło jedno - nie wpuści ją tam bez jego eskorty; to cmentarzysko wspomnień, jego wspomnień o żonie i nie pozwoli, aby ktokolwiek zbrukał je swoją obecność, nawet jeśli kierowały nim niesmęcone intencje.
- Co spodziewa się pani tam odnaleźć?
Jeszcze nie wiedział, jakim rodzajem aurora była. I nie miał żadnych złudzeń, ani tym bardziej oczekiwań.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-10-2025, 20:34
Rozpoznawała ten obraz, wizualizacje tragedii czasów niedawnych.
Im dłużej mu się przyglądała, tym jego zmęczenie zdawało się coraz bardziej oczywiste, wręcz namacalne z pewnej odległości. Zdawał się nosić cały świat na swoich barkach, które zbliżał go do ludzkich istot okupujących ziemie. Był jej nieznajomym, lecz zarazem marną imitacją ze zasłyszanych opowieści. Wielkich pochwalnych pieśni, która wystawiała mu laurkę, rzadki pomnik polityka ich czasów.
W jego wzroku odnaleźć można było ślady, które pozostawiła w nim tragedia. Udręka, która go śledziła, podążała za nim gotowa do ataku, gdy zdawał się najsłabszy. Ten wzrok odnajdywała również o rodziców Botta, choć u nich oczy były mokre jeszcze od łez, które spływały po ich policzkach. Nadal brak było w niej pewności czy prezentował dla niej teatr jednego aktora czy smutek wyżerał mu duszę. Człowiek zdolny był do wspaniałych heroizmów, przetrwania największych katuszy, przeżycia pomimo całego otaczającego zła. To spojrzenie, które było spowiedzią człowieka doświadczonego przez wielkie cierpienie zawsze sprowadzało jej myśli do jej ojca. Wojna pozostawiła nie tylko fizyczne blizny, które ozdabiały jego ciało, lecz dotknęła jego duszy. Nawet, gdy rzadko opowiadał o wojennych wojażach, frontowych historiach, które naznaczyły całe pokolenie, to jego wzrok był zdrajcą, który szarżował prawdą o bólu i stracie.
Podobno, gdy była dzieckiem uśmiech nie docierał do jej oczu. Przygaszone, pełne marazmu i niepewności, choć przecież nie była w pełni świadome brutalności II wojny światowej. Pamiętała dźwięk bombowców, brutalnych machin, które niosły ze sobą śmierć. Zdawał się on być wryty w jej pamięć, pojmał ją jak jeńca i nie miał zamiaru nigdy wypuścić. Magia była jednym z tych elementów, które podarowały jej prostą radość życia. Dała nadzieję, najsłodszy z afrodyzjaków. Teraz zdawało się, że krótki moment emocji ożywił również jego. Jego oczy błyszczały nieukrytą złością, zdawało się, że potęga gniewu, który pełzał pod jego skórą potrafiła wydobyć go z marazmu. Nieszczęściem było, że to ona była źródłem tego przebudzenia. Cóż, będzie musiała z tym żyć.
Pozwalała mu na szarże, przyjmowała na siebie słowa i wyrzuty, które kreowały się w jego głowie od roku. Testowała słowa na końcu języka, podejmowała się krótkiej analizy ryzyka każdego z wyrażeń, które mogłaby wypowiedzieć. Oto przed nią siedział sędzia prawdy i sprawiedliwości, doprawdy pomimo smutku i przygaszenia, nie można było odebrać mu buty. Mimowolnie uniosła jedną brew w jakże niemym zapytaniu czy właśnie tą drogę pragnął podążyć? Nie chciała w nim wroga, o wiele łatwiejsza byłaby to relacja, gdyby chociaż chłodny profesjonalizm wyznaczał ich ścieżkę. Westchnęła, jakby zaistniała w niej potrzeba pożegnania się powietrzem przed ukoronowaniem drogi dla słów.
– Wspólna korespondencja, tylko tyle i aż tyle – wystarczające, aby zbudzić jej zainteresowanie i zasiać ziarno niepewności, co do oczywistych rozwiązań. Zbyt mało, by można było nazwać to przełomem. – Dzielili wspólną pasje i zamiłowania, Pańska żona często udzielała mu również rad naukowych, wspierała go w jego pracy. Nic więcej na ten moment nie mogę powiedzieć.
Gdyż reszta należała do teorii niepewnych, wykreowany przez zawsze podejrzliwy umysł, który wszędzie dostrzegał powiązania. Zdawali się blisko, może nawet niepokojąco, jak na mężatkę, lecz był to indywidualny osąd. Była prawie pewna, że Thomas był w niej zakochany, lecz nie mogła jeszcze ocenić czy była to adoracja naukowca i jego osiągnieć czy pasja do kobiety, którą była. Jakże niebezpieczny był to grunt do tworzenia historii, mogący splamić wspomnienia o osobie, która nie mogła się bronić. Czasem wspominała o Wulfricu w listach, jego obecności obok niej. Kochankowie zdają się nie pałać sympatią do zaznaczania istnienia tego pierwszego, ona jednak robiła to regularnie. To powinno wykluczyć możliwość romansu, zarazem jedną rzeczą był fakt jego zaistnienia, drugą wiara w niego drugiej połówki.
Dzisiaj zdawała się jednak uderzać w każde odpowiednie struny, prawie jak muzyk zapoznający się z nowym instrumentem. Wydawać by się mogło, że osiągnęła poziom maestrii we odnajdywaniu tematów niekomfortowych. Któż mógłby sobie wyobrazić, że wizyta aurorskie były takie nieprzyjemne? Nieistotne, znowu najważniejsze były fakty. Córka nie mieszkała z ojcem, odnotowane i odłożone na półkę do wyjaśnienia w późniejszym terminie. Znacznie większym zainteresowaniem wskrzesiło w niej drugie zdanie, prawie otwierające kolejną serie, która spodziewała się, że będzie dla niego stosunkowo łagodniejsza w obyciu.
– Przed śmiercią żony również często podróżowaliście – zauważyła, ignorując przekąsy i próby ugryzień, na razie niewinne, lecz spodziewała się, że było to spokorniała wersja. Jego emocje i gniew, który nasączał jadem słowa wpływały na przebieg rozmowy, lecz czasem była jak pies. Jak wywęszyła trop ciężko było jej zgubić go z wiatrem. – Jakiemu projektowi poświęcała się żona przed śmiercią?
Spodziewała się tematyki niemożliwej do zrozumienia, który wymusi na niej zapoznanie się magibotaniką na poziomie zaawansowania niepotrzebny w życiu. Znała jedną osobę, która pałała podobną pasją i zdecydowanie nie chciała o niej myśleć w tym momencie. Nie pozwoliła sobie na atak wspomnień, zatracenie w wirażu ich obrazów. Jakże okrutni słaba czasem była, że jedna wzmianka potrafiła wciągnąć ją w wir, który utrzymywany był tylko w ryzach  przez blokady niemyślenia. Może ta chwila słabości spowodowała, że słysząc jego wypowiedź nie mogła ujarzmić śmiechu, krótkiego, pozbawiającego ją odziania w słowa swojej reakcji. Jakże wielkim absurdem było, że błękitnokrwisty znawca bronił przy niej honoru mugoli. Groteska tej sytuacji nie mogła jej uciec, zapewne tylko ona sama dostrzegała jej siłę rażenia. Gdyby widział ją w jej dziecięcej formie na licznych wizytach u psychologów i psychiatrów, może odnalazłby cień prawdy w jej słowach.
– Proszę mi wybaczyć, ale... – zatrzymała się, jakby uderzenie świadomości znalazło punkt rozsądku. To nie był odpowiedni moment – na nieprofesjonalne uzewnętrzniania się, dzielenie się dziejami żywota. Nie chciał tej wiedzy, była mu ona niepotrzebna i pozbawiona znaczenia. Czasem, gdy przestała być mundurem, odnajdywała całe człowiecze uczucie istnienia, było to piękne i katastroficzne w swych skutkach. Fawley już teraz pałał jednak do niej dozą antypatii, wrzucenia kolejnego czynnika nie przyniosłoby żadnych korzyści. Czasem nadal się zapominała, tak po ludzku. – Nieważne, nieistotne dla sprawy. Kontynuujmy.
Skierowała całe swoje myśli na domostwo na horyzontalnej. Z dala od mugolskiego pochodzenia, swych brudnych aort ciała, które zasilały jej byt. Rodziców, na wskroś wspaniałych i pozbawionych magii. Niedopasowania, które zostało jej narzucone i którego nigdy się nie pozbędzie. To wszystko było w tym momencie nieważne. Co chciała odnaleźć na horyzontalnej? Ah, pragnęłaby niczego, lecz jej pewność dawno została zachwiana.
– Będę z Panem szczera, nie mam pojęcia – to chyba również nie było wielce profesjonalne, nie zaufałaby takiej odpowiedzi. –  Uważam jednak, że czasem trzeba wrócić do początku, jeśli chcemy ruszyć naprzód.
Gdyż przekonania o źle przeprowadzonym śledztwie, które prezentował Falwey mogłyby być prawdziwe i musiała się z tą wizją zapoznać, zaakceptować lub odrzucić. Miała kilka tropów, które miała zamiar sprawdzać jednocześnie, węszyć wśród nicości, którą na razie posiadała. Wielkich teorii i marnych dowodów, doprawdy, dobrze, że tym faktem akurat się nie podzieliła.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
10-13-2025, 20:40
Emocje. Dopuszczał je do głosu, chociaż nie powinien. Powinny być milczące, jak głuchy na jego słowa grób Millicent, który odwiedzał nazbyt często, łudząc się, że dzięki temu ukoi ból niechcianej straty, która nawiedzała go jak upiorna zjawa, chociaż jedynymi upiorami, jakie zagościły na stałe w jego życiu, były wyrzuty sumienia. Wybrzmiewały echem słów, jakie powiedział jej na do widzenia i tych, których nie zdążył jeszcze powiedzieć.
Za każdym razem, gdy stawał przed marmurową płytą, czuł, jakby wracał się do chwili pożegnania. Było w tym coś bolesnego, ale jednocześnie potrzebnego - jakby sam ból był jedynym sposobem na zatrzymanie jej przy sobie, choć odeszła. Szeptał jej imię, jakby w nadziei, że kamień wreszcie drgnie, że przeszłość odda to, co zabrała. Ale odpowiedzią była tylko cisza, w której gubiły się wszystkie niewypowiedziane słowa - wyznania, przeprosiny, obietnice, których nie była już częścią.
Czuł, jak wyrzuty sumienia coraz szczelniej oplatają mu serce, trochę jak bluszcz drewnianą bramę starego cmentarza. Trawił go w konflikt między tym, co powinien czuć, a tym, co naprawdę czuł. Próbował powstrzymać emocje, zamknąć je w sobie, niemal tak jak zamyka się okiennice w burzliwą noc, lecz one zawsze znajdowały szczelinę, by się przedostać, by przypomnieć o swoim istnieniu. Nawet gdy otaczał się codziennością, symulował spokój, emocje w nim wrzało - żal do siebie, tęsknota za nią, gniew na własną bezradność. I nie wiedział, które bardziej dominowało.
Kiedyś lepiej sobie radził ze swoimi emocjami. Lepiej je ukrywał, tuszował, zakładając na twarz obłudną maskę pozorowanego spokoju. Każdy gest, każde słowo były starannie wyważone, jakby grał przypisaną mu rolę na scenie życia, w wymyślonym przez siebie spektaklu. Jednak dziś nie potrafił już zdystansować się od tragedii, która go spotkała. To, co kiedyś udawało mu się skutecznie ukrywać pod twardym spojrzeniem i warstwą obojętności, teraz wypływało na powierzchnie. Świadomość straty pogłębiała się z każdą chwilą, z każdym słowem wypowiedzianym przez Francescę Goldsmith – słowem zimnym i ostrym jak sztylet, wymierzonym w jego najczulsze miejsce. Miał wrażenie, że czytała go jak otwartą księgę, jakby z przesadną wnikliwością zagłębiła się w jego życiorys, nie pomijając niczego, nawet tego ujętego między wierszami. Wiedziała dokładnie, gdzie uderzyć, by najmocniej zabolało, jakby jej celem było nie tylko przypomnienie mu o dawnych ranach, ale ich ponowne, skuteczne rozdrapanie.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie otaczał go już mur pozorów, jakie przez lata budował. Zastanawiał się, do jakich wniosków doszła? Widziała w nim jedynie zlepek porażek, człowieka niepotrafiącego unieść ciężaru własnego życia? Czy może oczekiwała, że na progu jego życia zobaczy tylko imitację kogoś, kim dawniej był? Te pytania dręczyły go chyba jeszcze bardziej niż sama rozmowa. Czuł się tak, jakby każda chwila, każde wspomnienie były wystawione na widok publiczny i poddawane surowej ocenie, która go przerosła. I na raz pożałował, ze uległ emocjom, że nie potrafił ich oswoić, że nie nadał tej rozmowie profesjonalnego, chłodnego tonu, lecz poddał się nurtowi pierwotnej złości, która wypełniła go w jednej chwili i nadała tej rozmowie dynamiki.
Gorycz na moment uwiązała w jego gardle na wzmiankę o tym, że Millicent dzieliła z Bottem wspólną pasję i być może jeszcze coś, o czym kobieta nie mogła mówić.
- Mogę podać pani kilka nazwisk- odezwał się po chwili, odzyskując władzę nad językiem. - Nalezą do ludzi, którzy współpracowali z moją zoną. Być może będę wiedzieć coś więcej.
Na przykład o tym, co łączyło Millicent z tym mężczyzną. Sam mógłby zacząć zadawać niewygodne pytania, ale nie był pewien, czy chc; czy ma wystarczająco siły, by zmierzyć się z tym, co mógłby odkryć; czy będzie potrafił zmierzyć się z prawdą. Bywały chwile, gdy świadomie wybierał wygodną ślepotę, unikał konfrontacji z tym, co mogłaby go zaboleć. Teraz jednak, gdy oboje już odeszli, zastanawiał się, czy warto do tego wracać, szukać sensu w tym, co już nieistotne. Jakie to miała właściwie znaczenie? Liczyło się tylko jedno. Rozwikłać zagadkę jej śmierć. I ukarać tych, który byli za nią odpowiedzialni.
Coraz częściej przyłapywał się na tym, że przestało mu zależeć na sprawiedliwości rozumianej w tradycyjny sposób, tej wymierzanej w gmachu Wizengamotu, pod czujnym okiem prawa i proceduralnych zasad. Z czasem coraz bardziej skłaniał się ku myśli, że wolałby wymierzyć sprawiedliwość swoją miarą - cichą, bez rozgłosu, bez świadków. Kierowała nim potrzeba zemsty, irracjonalna, podsycana żalem i gniewem, których nie potrafił już w sobie stłumić, a teraz wybrzmiewało w nim jeszcze głośniej, podsycona przez kobiece słowa.
Tymczasem Goldsmith zalewała go kolejnym gratem słów; nie mógł odmówić jej jednego – bezwzględności.
- Zgadza się, jednak nie tak często, jak obecnie - on podróżował rzadszej sporadycznie, od czasu do czasu. Częściej bywał w ich wspólnym mieszkaniu. Więcej czasu i uwagi poświęcał Eleonorze. To nie on, a Millicent była wiecznie nieobecnym rodzicem. – Nie wiem. Nie pamiętam.
Był pewny, że pracowała nad mutacją genetyczna jakieś rośliny, lecz nie pamiętał ani jakiej, ani w jakim celu podjęła się tych badań. Opowiadała mu o tym, ale on nie słuchał, zbyt skoncentrowany na swojej męskiej, urażonej dumie, lecz nie miał wątpliwości ,że to chyba był ostatni raz, gdy ich rozmowa przynajmniej trochę przypominała rozmowę. Potem coraz częściej skakali sobie do gardeł.
Aby nie zatonąć w odmętach tych wspomnień, wstał, by chwile później podejść do okna. Uchylił je lekko, by wpuścić do pokoju odrobinę chłodu popołudniowego powietrza, bo napięcie, które rosło z każdym kolejnym słowem sprawiało, że już prawie się dusił.
Nie od razu wrócił na swoje miejsce. Oparł dłonie o parapet, wpatrując się w szarzejący za oknem horyzont. W głowie wciąż dudniły mu ostatnie słowa kłótni, ostre jak odłamki szkła. Próbował przypomnieć sobie czasy, gdy potrafili ze sobą rozmawiać. Teraz wydawały się to odległe jak cała reszta.
Wziął głęboki oddech i dopiero wtedy z powrotem zasiadł w fotelu, ogniskując spojrzenie na kobiecej twarzy.
- Dla sprawy może nie, ale proszę się nie krępować. Chciałbym poznać pani opinie na ten temat.
Zupełnie bez powodu, chociaż sytuacja, jaka obecnie roztaczała się nad arena polityczną ich społeczności, wytrącała go ze skóry ignoranta, lecz nie sądził, że jego rozmówczyni odnajdzie w sobie jakiekolwiek oznaki człowieczeństwa i zdecyduje się kontynuować tę rozmowę. Wydawała się byc służbistką przez wielkie "s", za którą zapewne ciągnęły się całe zastępy ambicji obleczone w doniosłe slogany.
Czasem trzeba wrócić do początku, jeśli chcemy ruszyć naprzód.
Jeden krok do tyłu, dwa do przodu. Zupełnie w to nie wierzył, ale-
- Nagrodzę pani szczerość moją chęcią współpracy. Kiedy chce pani tam wstąpić?
Ten akt dobrej woli musiał jej wystarczyć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
10-18-2025, 21:47
Nie ośmieliłaby się powiedzieć, że wiedziała cokolwiek o człowieku, który siedział naprzeciwko niej. Gniew zaczynał obdzierać go z kolejnych warstw ochronnych, ukazywał jej nowe oblicze istoty targanej wewnętrznym ogniem złości i poczuciem niesprawiedliwości. Jedna rozmowa była niczym, ułamkiem skradzionym wszechświatowi.
Czasem nawet kwestionowała czy dało się poznać w pełni drugiego człowieka. Zajrzeć mu do czeluści duszy, nazwać nigdy nie opisane odmęty świadomości i zrozumieć. Można było empatycznie poznawać wszystko czym zgodził się podzielić, czasem zgadywać to co winne zostać ukryte. Tożsame pochodzenie, zbieżne poglądy czy przypadki losu – wszystko mogło być identyczne i nadal nie można było w pełni zrozumieć. Człowiek pozostawał zagadką, najtragiczniejszą z tajemnic, gdyż odkrycie której poświęcono wiele istnień ludzkich. Mówili tym samym językiem, dzielili się słowem i spojrzeniem. Nigdy nie można było jednak w pełni pojąć, co siedzi w drugim człowieku – zło, dobro czy depresyjne resztki walki o samostanowienie. Behawioryści twierdzili, że nie jest istotny proces myślowy, który zachodzi między akcją i reakcją, liczy się tylko prosta zależność. Wtedy, gdy umysł był jeszcze zagadką nie zbadaną, nie naruszoną przez jarzmo nauki. Nauka się jednak ośmielała, zaczęła pytać co dzieje się w tej kopule, najlepszej maszynie obliczeniowej świata. Nadal nie potrafiła jednak odpowiedzieć na pytanie postawione wieki temu, ciągle szukała – wytrwale do końca ich istnienia.
Jak oni więc różnią się właściwie wszystkim mogli odnaleźć zrozumienie? Może nie było to istotne dla prowadzonego śledztwa, mały problem wielkiego świata, lecz wchodziła w żywot obcych ludzi. Ze swym osądem i ocenią, wnikliwym spojrzeniem i wieczną sagą pytań, która właściwie nigdy mogłaby się nie kończyć. Przychodziła i mówiła, pokaż mi kim jesteś. Co więcej, zdradź mi kim była ona? Zbrodnia zawsze składała się z trzech czynników: ofiary, mordercy i miejsca zbrodni. Każdy z tych elementów stanowił równie istotny punkt, wpływał na dwa pozostałe. Gdy bezpardonowo wtrącała się w losy Fawley’ów, dążyła do poznania Millicent Fawley.
– Będzie to pomocne, każdy z nich miał swoją wizję Millicent – swoje odpowiedzi na jej wieczne pytania, drążenie każdego tematu. Potwierdzenie lub zaprzeczenie jej podejrzeń, ukazywanie kolejnego oblicza tej samej osoby. Jej relacji z mężem, jej oddania rodzinie czy pracy, ale i tego co łączyło ją z Thomasem Bottem. Mieli swoje miejsce spotkań, które odwiedzali regularnie i musiała je odnaleźć. Czy był to hotel, w którym udawali, że nie istniało nic poza ich dwójką? Pub, który pochłaniał ich słowa wśród gwaru tubylców? Mieszkanie wspólnego przyjaciela, które było miejscem debat o losach magicznych stworzeń czy roślin? Gdzie się ukrywali?
Fawley nie będzie jej źródłem wiedzy, jego zniechęcenie kolejną paradą kwestii zaczynała narastać. Frustracja dotyka jego języka, miała wrażenie, że miał wyjątkowo dość owego przedstawienia, w którym brali udział. Ile spędziła tu czasu? Dwie godziny, a miała jeszcze tysiące kwestii, które zdawały się jej istotne. Starała się, aby jego własna frustracja nie sięgała jej osoby, lecz słysząc jego kolejne wypowiedzi, wymijające laurki dla aurorskiego przesłuchania. Miała ochotę wstać i rozprostować nogi, poruszyć ciałem i odsunąć się od kataklizmu rozdrażnienia, które unosiło się w tym powietrzu.
Wypuściła głośno powietrze, jawna oznaka cichego osądu całego przebiegu rozmowy.
– Może jej znajomi będą mogli powiedzieć więcej, pozostają również jej notatki – jakże niewinne ułożenie zdania, tak neutralne, że wręcz krystaliczne. Na wskroś profesjonalne, mogła uderzyć znacznie celniej w swej irytacji. Okazała łaskę, nie drążyła tematu częstszych podróży po śmierci żony, choć zdawało się to jej ciekawą formą obchodzenia żałoby. Prowadzone śledztwo w sprawie śmierci żony, w połowie osierocona córka, a Wulfric Fawley decyduje się na zwiększoną intensywność podróży. Nie rozumiała, tak bardzo to wszystko nie składało się w całość. Jakże bardzo pragnęłaby w tym momencie zajrzeć do jego umysłu i zobaczyć przestworza jego myśli. Pomogłoby to całej sprawie, pozostała jednak ona i jej pytania, on i jego frustracja.
Jako pierwszy uciekł z tego mrowiska emocji, które wytworzyło się między nimi. Zapragnął przestrzeni, nie była zdziwiona. Gdy się oddalił, potarła intensywnie dłońmi twarz we własnej cichej formie chęci powrotu do harmonii. W pewnym sensie nie chciała nawet na niego patrzeć, zarazem nie mogła oderwać oczu. Mierzyła wzrokiem jego sylwetkę, sądziła człowieka, który przed nią stał. Jego postura poświadczała o sportowej działalności, sama ta myśl spowodowała, że pokręciła w absurdzie głową.  Jakże niedorzeczne podsumowanie całej tyrady, która zaszła między nimi. W końcu wrócił, jej ulubiony sędzia prawdy i sprawiedliwości. Teraz zapragnął rozmawiać o mugolach, doprawdy, może jednak powinna wypytać o podróże po śmierci żony. Zapewne zirytowałby się tak bardzo, że obecnie byłaby za drzwiami.
– Mugole są całkiem do nas podobni – zdradziła z pewnym wyczuwalnym zmęczeniem w głosie, który otulał jej struny głosowe. Mówiła do niego, lecz majaczył się jej obraz psychologów, psychiatrów czy raz nawet katolickiego księcia oraz rabina. – Wolą wierzyć w swoje kłamstwa niż żeby coś zachwiało ich całym wszechświatem.
Trudno było zaakceptować dogmaty, które rewolucjonizowały spojrzenie na świat. Gdy Giordano Bruno umierał na stosie za swoją wiarę w ruch ziemi – nie spowodowało to, że to słońce zaczęło krążyć wokół ziemi. Niezależnie jak bardzo chcieli wierzyć w swoje prawdy o nieistnieniu czarownic – magia żyła wśród nich. Tylko bardzo nie chcieli w nią uwierzyć i może było najbardziej bezpieczne rozwiązanie dla nich wszystkich. Taka była cena sekretów, które narzucili sobie w swym bycie.
Spojrzała ponownie na zegarek, nic więcej się w czasie tego spotkania nie dowie. Zastała jeszcze więcej pytań, zagadek, które igrały z nią za rogiem. Była czasem blisko pochwycenia ich w swe dłonie, lecz czasem zdawały wymykać się w ostatniej chwili.
– Napiszę do Pana list z datą spotkania – powstała, odczuwając wszelkie skutki zasiedzenia w jednym miejscu. Przez ostatnie godziny prawie wcale się nie ruszała, zahipnotyzowana sceną, która miała miejsce. Początkowo miała wybrać milczenie, lecz jakże trudnym było to dla niej zadaniem. – Gdyby zauważyłby Pan cokolwiek niepokojącego proszę o kontakt. Każda chwila będzie odpowiednia.
Ostatni raz odnalazła jego spojrzenie, było to całkiem ciche zakończenie wizytacji. Marzenie o alkoholowym trunku, który pozwoliłby na momentalne zapomnienie części zdarzeń były objawem własnych omamów. Czekała na nią sterta dokumentów, dowodów życia Millicent Fawley. Co więcej każde słowo, które tutaj padło było istotne – nawet jeśli w tym momencie nie doceniała jego mocy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:29 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.