Na morzu panowała cisza. Głęboka i przejmująca, gdzie fale mimo leniwego kołysania się, zdawały nawet nie rozbijać gwałtownie o brzeg. Wiatr też pozostawał spokojny, przynosząc raczej ukojenie kiedy mknął od wody, zamiast szarpać za włosy i ubrania. Krajobraz widziany z rodzinnej posiadłości był wręcz sielankowy, witając dobrą nowinę łagodnym westchnięciem. Poród był szybki, a dziecko zdrowe i w pełni sił, o czym poświadczyło szybko głośnym krzykiem, kiedy nabrało w płuca pierwszego oddechu.
Piastunka zawsze mówiła, że nie widziała nigdy tak spokojnego dziecka, ale Mirza nigdy przesadnie jej nie wierzył, przekonany o tym że pewnie mówiła tak każdemu. Z grzeczności. Coś jednak musiało być na rzeczy, bo zamiast wiercić się i rwać do wszystkiego jak to dzieci miały w zwyczaju, siadywał spokojnie pochłonięty albo swoimi małymi sprawami, albo rozanielony gaworzeniem z dorosłymi, którzy krzątali się dookoła niego.
Rodzinny ogród oczarowywał go i już od małego pomagał przy grządkach rodzicom, ale nigdy nie zagnieździła się w nim pasja do pielęgnowania roślin. Zawsze ciągnęło go do tego, w co można było je przekształcić, przez co z jeszcze większą ochotą zaglądał do alchemicznych książek i bawił się kociołkami, jeszcze zanim otrzymał list ze szkoły.
Wpatrywał się w butelkę ustawioną na kominku, zastanawiając się nad tym, ile nabite zostało w nią prawdy. Nigdy nie był przesadnie przesądny, ale młody wiek wciąż sprawiał że świat wydawał się ogromny, a świeżo otrzymany list z Hogwartu zwyczajnie ekscytował. Za obłym kształtem nadmuchanego szkła dało się dostrzec plażę. Nieodkrytą, pełną tajemnic i skrywanych między liśćmi niewiadomych. Było w tym coś niepokojącego, przynajmniej do momentu kiedy nie zdało się sprawy z tego, że otaczające plażę morze było niezwykle spokojne. Brakowało wzburzonych fal, które zostały nabite w butelkę starszego brata. Tak samo brakowało samotnego stateczku, który poddawał się temu szaleństwu z trudem. Nigdy nie chciał dla brata źle i zawsze zastanawiał się czemu w ogóle Hypatia postanowiła trzymać te prezenty na kominku. Tam gdzie wszyscy widzieli, jaki los miał spotkać jej dzieci.
Tiara przydziału wykrzyczała mu na głowie Hufflepuff, przypisując go tym samym do domu borsuka. Był śmiech, była radość, ale i też odrobina zawodu bo Mirza liczył, że ubierze razem z bratem zieleń i srebro. Szybko jednak przełknął rozczarowanie, bo otaczający go ludzie byli dokładnie tym, czego potrzebował od życia. Brakowało w nim bowiem jakiejś zabójczej ambicji, nawet jeśli jego osiągnięcia naukowe spełniały wymagania rodziców. Wszystko jednak robił we własnym tempie i narzucał priorytet zajęciom, które faktycznie go pasjonowały; eliksirom, alchemii, runom i astronomii. Nigdy nie był tym, który podnosił podczas nich poprzeczkę innym, ale szedł na równi lub pół kroku za tymi, którzy zdecydowanie wybijali się przed szereg, a oprócz tego pomagał tym, którzy zostawali w tyle. Był miłym chłopcem i przede wszystkim - towarzyskim. Obracał się między ludźmi w miarę umiejętnie, zwracając uwagę na to jak czuli się w jego otoczeniu, ale też karmiąc miłym słowem czy białym kłamstwem.
Mirza już w szkole posiadał w sobie jakąś naukową ciekawość o niezdrowym zabarwieniu. Nie zmuszała go ona do pokonywania wyzwań, które stawiali przed uczniami nauczyciele, ale ciągnęła go gdzieś dalej, poza curriculum i bezpieczne obchodzenie się ze składnikami eliksiralnymi. Te z resztą, regularnie podkradał z zajęć, warząc w wolnym czasie własne, rewolucyjne receptury. Efekty bywały różne, przez nieprzyjemne odcienie skóry, kolorowe plamy czy niestrawność. Zawsze jednak zabezpieczał się - zawierając z ofiarami współpracownikami pakty milczenia. Nikt nie chciał skończyć z obrzydliwymi bąblami na ciele, jakby to było najgorsze co mogło spotkać nastolatków.
Na piątym roku poznał lepiej Charlotte Crouch i wtedy jego życie zmieniło się całkowicie. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, bo krukonka zdawała sobie brać za punkt honoru by pokazać chłopcu swoją wyższość. Ciężko jednak konkurować z kimś, szczególnie w dziedzinach lekcyjnych, kiedy druga osoba nie jest tego do końca świadoma. Kiedy więc popisywała się akademickimi osiągnięciami, on odpowiadał na jej docinki, wzruszając przy tym ramionami. Zderzanie się głowami z czasem jednak przerodziło się w jakąś toporną sympatię, a przypadkowe interakcje przekształciły w te całkiem zaplanowane, aż w końcu na ostatnim roku, zrobili jakiś faktyczny krok w stronę wspólnego życia.
Udanie się na Evershire, wydawało się naturalnym krokiem po ukończeniu szkoły. Oceny Mirzy były wystarczające, by z łatwością dostał się na Ars Sanatio, a tym samym spełniając matczyne prośby. Spokojne uczenie się kolejnych zagadnień oscylujących wokół ludzkiego zdrowia, chorób i tego jak sobie z tym radzić, przetykane było wciąż ślęczeniem nad kociołkiem i fiolkami, którym zajmował się w wolnym czasie. A między tym wprawiał się w kreśleniu run, wciąż czując ciągoty w tym kierunku. Jak wcześniej jednak, i na uniwersytecie nie należał do przodujących w dziedzinie jaką przyszło mu studiować. Był dobry, ale nie najlepszy, tym razem zajęty narzeczoną i wielkimi krokami zbliżającym się ślubem. Charlotte studiowała razem z nim, idąc ścieżką wyznaczoną przez rodzinę na kierunku Lex Magica - była wybitną lingwistką, której marzeniem była międzynarodowa kariera, najlepiej dyplomatki.
Wzięli ślub już po pierwszym roku studiów, jednego z lipcowych wieczorów. Był to najszczęśliwszy dzień jego życia, a przynajmniej głosił tak odważnie do momentu, gdy rok później nie przyszło na świat jego pierwsze dziecko. Byli młodymi rodzicami, ale z pomocą swoich rodzin, udało im się z łatwością pogodzić nowy status z edukacją.
Oboje ukończyli swoje kierunki na bardzo dobrym poziomie, Charlotte nawet otrzymując wyróżnienie. Ich rodziny były z nich dumne, a oni już planowali kolejne kroki. Mirza wiedział, że medyczna kariera nie była tym, co faktycznie go fascynowało i ciekawiło w życiu, zwracając swoją uwagę bardziej w stronę eliksirów i alchemii. To były jego prywatne badania, które miał zamiar kontynuować pod okiem jednego z uczelnianych profesorów i przez rok faktycznie mu się to udało.
Pierwsze miesiące spędził warząc mikstury, ucząc się języka i zagłębiając w historię kraju - tę raczej bardziej zapomnianą i ukrytą, którą wyciągał z najbardziej zakurzonych półek bibliotek. Wychodził z założenia, że jeśli chciał chociaż próbować łamać schematy i tworzyć coś nowego, musiał wiedzieć na czym zostały budowane, a także poznawać nowe perspektywy. Ślęczał więc, spisywał i przekształcał, przetykając te momenty zadumy przyjęciami, które wyprawiał konsulat a które okazywały się dla jego żony obowiązkowe. Czuł się podczas nich coraz lepiej, starając się pilnie nadrabiać język, a przez to i wywierać coraz lepsze wrażenie.
Po paru miesiącach znalazł sobie nieco bardziej ustabilizowane zajęcie, za wstawiennictwem żony otrzymując propozycję zostania konsultantem podczas wykopalisk trwających wśród niedawno odkrytych ruin. Przyjął je z ochotą, zadowolony że mógł wyrwać się z czterech ścian swojego gabinetu. Służył swoją wiedzą z zakresu run, ale też i alchemii, gdyż na wykopkach znajdowano sporą ilość eliksiralnych odczynników i pojemników.
drzewko
