• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Wiltshire, Salisbury, La tenuta Medicea > Zapomniany ogród
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-12-2025, 20:02

Zapomniany ogród
Historia rodziny Medicich to burzliwe etapy bogactwa i biedy, która to dopadła rodzinę wraz z walką w Globalnej Wojnie Czarodziejów. Ogród pamięta jedne z niewielu walk, odbywających się na terenach Anglii, gdzie wśród niegdyś pięknej posiadłości rozlewała się krew zwolenników Grindelwalda, uciekająca z Francji i Włoch. Setki lat pracy rozprysły się więc wśród ogrodu, którym nikt nie miał sił, możliwości ani finansów, aby się zaopiekować. Natura zawalczyła o to, co jej, skrywając teren w polnych kwiatach, trawach i samo zasiewających się drzewach owocowych, które są pozostałością pielęgnowanych niegdyś drzew. To zaś kusi dziką zwierzynę, która chętnie korzysta z ofiarności ogrodu. Całość, mimo widocznego i rażącego po oczach zaniedbania, ma w sobie urok bliskości natury i dzikich, iglastych lasów Wiltshire.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
09-13-2025, 18:46
07-03-62 | późnym wieczorem

Ogród trwał w martwym bezruchu, jakby czas zatrzymał się w popiele zimy. Wczesny marzec jeszcze trzymał ziemię w szponach chłodu; śnieg już stopniał, lecz wilgoć, boleśnie ciężka, osiadała na nagiej glebie. Ogałacała ją, ograniczała, zabierała dech żywota. Serce Oriany ściągała tęsknota, podobna do tej, którą budzą płótna Piera della Francesca — surowe, niemal ascetyczne pejzaże, gdzie postaci stoją nieruchome, a horyzont jest zbyt daleki, by przynieść pocieszenie. Znała go, ilektoś matczyne słowa okalały ją wiedzą o sztuce. Tak i tutaj, ogród istniał, lecz nie był życiem natury, łonem matycznych możliwości; był jedynie obietnicą odłożoną w czasie, oddechem wstrzymanym przed narodzinami wiosny. Przed narodzinami nowej dziedziczki, która musiała wten wyrwać swe pragnienia spod łap pazerności rodzinnych.
Leonie była inna, niż pamiętała z tamtych lat szkolnych, gdy jej śmiech potrafił zagłuszyć nawet hałas hogwarckiego dzwonka. Spotkały się po latach i ta bolesna myśl, że coś w niej zgasło,  tkwiła w kobiecym umyśle w nieskończoność. Marność. W spojrzeniu mieszkał ból, którego nie sposób było nazwać; nie był to krzyk ani łza, raczej ciężar, noszony tak długo, aż stał się częścią niej. Rozmowy płynęły, a jednak każda odpowiedź brzmiała tak, jakby w środku niosła echo czegoś, czego nie mogła wypowiedzieć. Mogły żartować, nieść poglądy i śmiech nad horyzontem przyszłych wizji i kąśliwych uwag, ale tam zawsze pozostawała chrypa niepewności.
— Twoje wino — odparła, podając Leo kieliszek z czerwoną cieczą. Gusta pozostały te same co za młodu, nadal doceniała tanie, czerwone wino. Zima dobierała się do kobiecych ciał, które opatulone kurtkami i kocami korzystały z przyjemności prowizorycznego paleniska, które utworzono z pozostałych cegieł zniszczonego domostwa. Z tej perspektywy Tentuga wyglądała rozpaczliwie i chyba tylko w ogrodzie był ratunek. Może powinna się nim zająć?
— Jak myślisz, dużo to będzie pracy, aby... go ogarnąć? Nie znam się na tym — przyznała szczerze, wypowiedź kończąc łykiem wina i cmoknięciem, które przywołało biegającego wokół, czworonożnego przyjaciela Leosi. Psina zainteresowała się zapachem pośród ciemności nocy, niespecjalnie reagując na Orianę, a i ona nie martwiła się o zwierzaka; rodzinny dom był, mimo tragicznej historii, oazą bezpieczeństwa. Myślały podobnie — o świecie, który nie daje się poskromić, o czarodziejach, którzy zawsze zostawali  nadzy i bezbronni w swoich ograniczeniach, a także o tym, że piękno, choć kruche, jest jedynym językiem, w którym warto prowadzić rozmowę z losem. Doceniały je obie, te prozaiczne, ale i te skryte w tym, co niewypowiedziane — w skwierczeniu ognia, w pobliskiej marze lasu, w pięknie tego, co ukryte w mroku. W jedności, w ideałach, w  ambicjach, w pasjach.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-13-2025, 20:43
Od dawna czuła się jak ziemia skuta ostatnim tchnieniem zimy. Zamglona szarością snującą się pośród ogołoconych z życia drzew, uderzana kanonadą ulewy, której zapach unosił się w powietrzu niezależnie od pogody, pusta i uśpiona. Czekająca na wiosnę z nadzieją, że jej nadejście wreszcie coś zmieni, że tym razem będzie inaczej. Chaotyczna. Zwichrowana.
Upływ czasu pomagał na wżartą w jej tkanki infekcję półrocznej niewoli, oczywiście, że tak, ale kiedy za jej plecami zamykały się drzwi do portowego mieszkania, Leonie nadal oddychała z ulgą, że tego dnia udało się jej wrócić do domu. Od dawna nie było to oczywiste. Wieczorami igrała przecież z losem, w grach karcianych, alkoholu, tańcu i zakładach szukając wypełnienia pustki, która dławiła ją zaraz po przebudzeniu. Próbowała wyszarpnąć od losu odebraną jej kontrolę na własnych warunkach, które często były niczym innym, jak proszeniem się o następnego guza. Ale co było gorsze? Zaszywanie się w domu i sklepie, odcięcie od innych ludzi? Czy pułapka impulsów, wyolbrzymionych i ryzykowanych w stosunku do tego, jak zachowywała się dawna Leonie?
Oriana przypominała jej stały ląd na morzu. Paradoksalnie dziś bliższa sercu, niż w szkolnej przeszłości, gdzie uśmiechy nic nie kosztowały, a najdotkliwiej druzgocącym problemem były plotki rozsiewane przez podłą (i brzydką, naprawdę wyglądała jak ognisty krab) MacLaggen o tym, jakoby Leonie spała z mandragorą przysypaną ziemią zamiast pluszakiem. A gdy ją odwiedzała, stare wnętrza posiadłości Medici oraz przynależące do nich tereny zielone, dziś wilgotne i szarawe, dawały Figg wrażenie przenosin do innego świata. Podobało się jej to. Baśniowość, którą odnajdowała w kątach Oriany, wbrew temu, jak czarownica mogła myśleć o własnym domu. Podobało się tu także Heldze, puszystej obronnej bestii, właśnie wesoło biegającej w tę i we w tę przez zarośnięte zakamarki.
- Dzięki - odparła cicho i nieco bezbarwnie, przyjmując kieliszek od gospodyni. Na tę pogodę powinny były zdecydować się na grzańca, ale kiedy alkohol zacznie krążyć w żyłach i nasyci ciało wewnętrznym ciepłem, tak czy siak szybko zapomną o panującym mimo ogniska chłodzie. Leonie poprawiła wystający spod kożucha kołnierz miodowego golfa i zwilżyła gardło kilkoma łykami trunku, wodząc spojrzeniem po zaniedbanej przestrzeni. Prawdę mówiąc, dla niej nie było nic piękniejszego niż ogród rządzący się własnymi prawami, oddany we władanie natury, która robiła z nim, co chciała, ale odnowienie zielonego przylądka mogłoby okazać się dla Oriany... potrzebne. Jej własne.
- Zależy, jak bardzo chcesz go zmienić - zaczęła z lekkim wzruszeniem ramion, wyciągając nogi bardziej w kierunku płomieni. - Skoszenie traw i wygospodarowanie poletek na klomby kwietne to łatwa kwestia, ciężej będzie z drzewami. Są tu długo, dużo widziały. Ziemia nie będzie chciała wypuścić korzeni bez odrobiny walki. Tak jak ciało nie chce oddać swojej kończyny - westchnęła, uniósłszy palce wolnej dłoni do skroni, którą delikatnie pomasowała. Pejzaż ogrodu kusił ją jak opowieść o przeżyciach samych Medici, ich historia opowiedziana przyrodą. - Wolisz się ich pozbyć? - zapytała, tkając słowa niejednoznaczną melodią głosu, i przeniosła wzrok na gospodynię. Do niej należała ta decyzja - ta i wiele innych, wpisanych w niedaleką przyszłość. Tymczasem szmer zimozielonych krzewów wreszcie zwrócił uwagę czarownicy, Leonie spojrzała w kierunku psiny węszącej w zaroślach i ponowiła cmok Oriany. - Helga, nie maltretuj roślin - zawołała do chow chowa, który, dysząc pociesznie, obrócił łeb, żeby spojrzeć na swoją panią, tak niewiele rozumiejącą z natury jej znaleziska. Cichutko miauczącego znaleziska.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
09-13-2025, 22:02
Czuła, że to miejsce jest jej, choć ciężar tego odczucia wbijał się szponami w jednolitość ciała. Nigdy nie chciała d z i e d z i c z y ć. Samo to słowo ciążyło jej jak przemokły płaszcz ze skóry, narzucony na ramiona zbyt młode, by dźwigać taką tkaninę. Dziedzictwo oznaczało obowiązki, tradycję, oddanie i rolę, której nigdy nie wybierała — jakby jej życie zostało napisane cudzą ręką, a ona miała tylko odgrywać przypisaną rolę. Chciała tylko nauki, nic więcej i mniej, a jednak w świetle wyboru nie potrafiła oddać tej roli. Patrząc na odrzucenie, jakie wybrzmiało w obrębie domowej jadalni, nie potrafiła oddać dowództwa. Władza była jak ogień;  bolesna, parząca, groźna, ale i niemożliwa do porzucenia, gdy się jej już spróbuje. Bez niej czułaby się naga wobec świata, pozbawiona ochrony, obdarta z tego, co dawało jej choć cień sprawczości, który usilnie próbowano jej odebrać. Odrzucić dziedzictwo, ale zachować władzę — to było jak pragnąć światła bez ognia, rzeki bez nurtu, nauki bez zgłębiania. W tej sprzeczności żyła jak w ciasnej klatce: buntowała się przeciw temu, co jej narzucono, a zarazem lękała się pustki, którą zostawiłoby wyrzeczenie się ojcowizny. Wiedziała, jak wiele pracował, aby odbudować choć ten fragment domu, który znajdował się za nimi. Robił to dla niej, nie bacząc na pogłoski o bękarcim pochodzeniu, zdradzie, stracie, konieczności dziedziczenia nazwiska. Miała przekazać nazwisko, zachować ciągłość rodu, a jednocześnie być żoną, towarzyszką, istotą żywą, pragnącą bliskości i własnej drogi. Dziedzictwo wymagało od niej, by myślała o przyszłości w kategoriach krwi i nazwiska Medicich; by traktowała siebie jak naczynie pamięci, które musi unieść ciężar przeszłych pokoleń. Jak miała znaleźć męża, którego wymagał od niej świat? 
Z tyłu głowy miała na to pomysł, ale rozmowa ta wymagała wejścia na grząski grunt i wyciągnięcia dłoni do tych, którzy stałość jej pleców naruszyli ostrzem zdrady. Kuzyn, niemalże brat, z którym dzieliła dzieciństwo, troski i uśmiechy, nagle stanął naprzeciw niej nie jako bliski, lecz jako rywal. I wydał osąd, jakże bolesny w jej wewnętrznych niesnaskach.
Teraz była tutaj z dawną koleżanką, z którą mogła po prostu być. Nie zgrywać się, nie kusić i nie udawać. Być, bez intelektualnych wywodów i szczerości, której nie byłby w stanie udźwignąć. Jakże to było uwalniające uczucie.
— Nie chcę ich zabijać — zaczęła, spoglądając w ciemną otchłań ogrodu — może skoszę trawę na wiosnę i posprzątam gruz.  Moi rodzice zdają się to tylko zaniedbywać.
Oboje nie mieli ku temu sił. Matka wiecznie w pracy, pomieszkująca teraz w mieszkaniu córki, kiedy ta przyjechała do ojca. Stary Medici, który mając swoje osiemdziesiąt lat, siedział ze swoim zdrowotnym zaniedbaniem, wyniszczeniem otyłością i alkoholem, zarzucając sobie brak odwagi do walki w wojnie. Tworzyli tragiczny obraz rozpadu małżeństwa, bo wszakże o miłości nigdy nie było tu mowy. Była w tym sama, spoglądając na resztki tego, co niegdyś żyło tak, jak ona, a teraz wchłonęło się w zgliszcza pamięci i utknęło w ogrodzie, którego natura oddaje życie, którego brakło w murach Tenuty.
— Owocowe drzewa zostaną. To miejsce potrzebuje życia...
Nie wiedziała, czy będzie tu żyć. Winna była urodzić kiedyś dzieci i to tu je wychowywać, ale miast tego, siedziała teraz z Leosią, piła wino i żyła z męskiej adoracji, upatrując tylko taką rolę w męskich jednostkach. Nie rozumiała istoty miłości, odrzucała nawet możliwość jej pragnienia, chociaż gdzieś w głębi serca pragnęła jej doświadczyć. Póki co jednak, starczył jej gorzki smak trunku i niegryzienie się w język.
Spojrzała na psa, a w szumie nocy wydawało jej się, że głos nie był typowy. Westchnęła cicho, spoglądając z mieszanką sarkazmu i rozbawienia na Leo, podając jej swój kieliszek by wykaraskać się spod koca, którym się opatulała. Szeleszczące kroki skierowała do psiaka, a jego zaaferowanie rozbudziło w niej wątłą ciekawość. W ciemności nie ujrzała niemal nic, poza nagłym, przeraźliwym jazgotem kociego dziecka. Podeszła bliżej, a kiedy tylko kucnęła, małe czarne stworzonko wybiegło z zarośli, strosząc futro w kierunku psa, sycząc przy tym z niewyobrażalną wprost mocą jak na kilka gramów kulkowatego ciała.
— Na Merlina, Leoś, tu jest kot! — Powiedziała, choć nie była największą fanką zwierząt. Wymagały opieki, pielęgnacji, często się brudziły i śmierdziały (przynajmniej konie). Ale nie była bezduszna, sięgając po kociaka, odsunęła dłonią psa, biorąc kulkę tragedii do piersi. Zmarźnięte, małe ciałko było wychudzone i brudne, ale wbijawszy paznokcie w skórę kobiety, ewidentnie pragnęło takiej ucieczki. Wróciła powoli w stronę koleżanki, na twarzy trzymając konsternację z ledwie wyczuwalną dozą troski. Przytuliła kota do swojej piersi jedną ręką, drugą sięgnęła po wcześniej zrzucony koc i przysiadła na dawniej obranym miejscu, chyba nie do końca wiedząc, co począć.
— Całkiem to ładne.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-14-2025, 13:49
- Ja to zrobię - wtrąciła impulsywnie, zapatrzona w dziko żyjące zarośla, płożące się pod ciężarem wilgoci ponad chłodną glebą; w ich wolę przetrwania, w gotowość na zbudzenie się przy pierwszych dniach nadciągającej do Anglii wiosny. Widziała w nich nadzieję, którą sama pragnęła się zachłysnąć, a zarazem zwrócenie im pewnego porządku pomogłoby oporządzić w swojej głowie kolejną szufladę pełną poplątanych myśli. Zieleń była jej terapią. Zaszywała się w szklarniach sklepu na długie godziny, dawała życie roślinom, którym inni nie wróżyli przyszłości, a kiedy te zaczynały kwitnąć wbrew mizernym szansom, czuła, jak jakaś część niej kwitnie razem z nimi. - Mogłabym to zrobić. Jeśli chcesz - poprawiła się, bo dotarło do niej, że dość nieelegancko wtrąciła się w plany Oriany, w scenariusz innego bohatera. Niewykluczone, że dla gospodyni równie ważne było własnoręczne zajęcie się swoim majątkiem, a jeśli tak, ostatnim, czego chciała Leonie, było jej tego pozbawić. W oczach koloru ciemnego drewna często przemykał jakiś cień, ciężar, o którym Oriana nie mówiła otwarcie, a który otaczał ją gęstą chmurą niby z ołowiu. Może dlatego nawiązały nić porozumienia cenniejszą niż w szkole, skoro obie skrywały coś, czym nie chciały dzielić się ze światem.
Obie potrzebowały życia.
Leonie odwzajemniła spojrzenie Medici, unosząc ku górze kącik ust, po czym odebrała od niej kieliszki i gdy tylko Oriana obróciła się do niej plecami, zmierzając w kierunku zaintrygowanej czymś Helgi, upiła kilka łyków najpierw z jednego naczynia, a potem drugiego. Szybko, zachłannie, jak gdyby w jej ręce wpadło antidotum na wszystkie bolączki, nadal nadgryzające rąbki duszy.
Scenę rozgrywającą się nieopodal widziała tylko połowicznie, jakiś kształt wydostał się spod krzewu, Helga zaś obróciła głowę pod kątem, niezrażona pokazem kocich ostrzeżeń. Wręcz przeciwnie, zdawała się zaciekawiona i w pewien sposób urzeczona, węsząc przy ciemnym futrze z czubkiem błękitnego języka wystającym spomiędzy warg. Miała ochotę polizać małego huncwota, żeby zmyć z niego zapach bezdomności, lecz Oriana zdążyła podnieść go z ziemi i porwać w ramiona, więc jedyne, co pozostało Heldze, to pójść za kobietą - ze wzrokiem cały czas wlepionym w zmarznięte kocię.
- No popatrz - zaczęła Leonie, tym razem z prawdziwszym uśmiechem, wychylając się ze swojej poduchy, żeby przyjrzeć się hebanowej kulce o nieco wyłupiastych oczach, charakterystycznych dla młodego wieku. - Wystarczyło, że wspomniałaś, że to miejsce potrzebuje życia, a ono uprzejmie posłuchało - zauważyła pogodnie, odkładając na bok oba kieliszki, żeby wstać i zbliżyć się do Oriany. Ostrożnie, powoli, tak, aby nie spłoszyć maleństwa. Było chude, niedożywione, chyba od dawna pozbawione matczynej opieki. Figg przechyliła głowę do ramienia i wyciągnęła dłoń, żeby ostrożnie pogładzić kociaka po głowie. - Trzeba go rozgrzać i potem powoli dać mu coś do jedzenia - wymruczała, drugą dłonią pochwalnie głaszcząc Helgę. Dobrze się spisała, zwracając uwagę gospodyni na żyjątko, które potrzebowało pomocy i trochę miłości. Lepszego startu. I które mogło mieć pchły, jednak Leonie przezornie tego nie dodała, żeby nie zniechęcić Medici. - Ładne towarzystwo dla ładnej czarownicy - rzuciła znacząco, zerknąwszy to na kota, to na Orianę. To oczywiste, że powinna go zatrzymać, tym bardziej, że połączyło ich przeznaczenie. - Więc jak go nazwiesz? - spytała z lisim błyskiem w oku; z życiem, które tak rzadko przebijało się przez zimny mur, w którym on ją uwięził.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Oriana Medici
Akolici
niepokorne myśli, niepokoje
Wiek
25
Zawód
magimedyczka, genetyczka, badaczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
4
0
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
9
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
8
Brak karty postaci
10-18-2025, 23:12
Ta odwaga słów Leonie rozbudziła w Orianie dawno skryte uczucie wstydu. Uparcie wmawiała sobie, że nie potrafi być absolutnie bezinteresowna; że w jej działaniach zawsze jest potrzeba czegoś większego. Ale to właśnie ochocze podejście do sprawy niekiedy w niej kiełkowało, czasami rozbudzało ludzką cząstkę kobiety,
— Zrobi-my, jak już — wzruszyła łagodnie ramionami, na ustach pozwalając sobie na ledwie widoczny uśmiech. Zbliżała się wiosna, świat pragnął odżyć; nawet w jej zgorzkniałym sercu było coś, co mówiło, że powinna dać się temu porwać. Leonie, mimo tego, że dawno zgasła w niej dawniej znana iskra, była w pewien sposób ostoją tego, czym zawsze Oriana skrycie chciała być, ale czego cholernie się bała. Delikatnej kobiecości, tej idącej z dawania życia niż odbierania. Pewna eteryczność kryła się w jasnym licu i delikatności głosu; w niej mężczyźni mogli widzieć otulenie i stałość, nie chwilę przyjemności okraszonej polowaniem. Nie sądziła, by kiedykolwiek mogła coś takiego w sobie wyłuskać — nawet gdy nabierała delikatności w objęciach, nawet gdy przesiadywała na balkonie w halce i układała kwiaty w wazonie, po tym jak udała się na długi spacer ku uciesze myśli, to nadal wracała i była w niej niewypowiedziana blokada — ostrość konturów. Piękno kobiet nie leżało nigdy w ich sile, choć nowy świat, w którym przyszło im żyć, lubił o tym mówić — że kobieta jest silna, nieugięta, zdolna do wszystkiego. Tak kobiety walczyły o prawa, tak walczyły o swój głos. Ale prawda była subtelniejsza, bardziej kruchego rodzaju, niemal przezroczysta jak mgła o świcie w tymże ogrodzie. Kobieta delikatna nie była słaba. Jej kruchość, którą Leo wydawała się współdzielić, była wyrafinowaną formą odwagi — odwagą odczuwania w świecie, który wstydził się emocji. Sama Oriana się ich wstydziła, milcząc, choć Leonie obok niej była zdolna słuchać. Kiedy inni krzyczeli była obecna, kiedy wszystko się rozpadało, budowała na nowo. I nawet teraz, gdy była inna, to dalej była sobą w tym pięknym, delikatnym niczym rosa aspekcie.
— Takiemu dzieciakowi to pewnie mleko? — Zapytała, chwilę rozważając, czy jej matka wzięła wczoraj mleko od lokalnych rolników. Żyli w zgodzie, prosta rodzina czarodziejów półkrwi dała nawet schronienie jej ciotce, gdy dom był atakowany przez zwolenników Dumbledora. Przytaknęła łagodnie, starając się odsunąć słowa kobiety od siebie, ale te powracały jak bumerang. Sam świat, posłuszny jej cichej woli, zadrżał, odetchnął i odpowiedział. Patrzyła na niego długo, z dziwnym uczuciem, że to nie przypadek. Że natura znów wysłała jej znak — delikatny, subtelny, ale niemożliwy do zignorowania, co zwykła czynić. Kot był przecież odwiecznym strażnikiem przejść między światami, istotą pół drogi między tym, co znane, a tym, co tajemne. Może więc ogród rzeczywiście ożył — nie dlatego, że tego chciała, ale dlatego, że wreszcie był gotów ją przyjąć. Czy tajemnice wreszcie miały ujawnić przed nią swój rąbek?
Przytaknęła Leosi, jedną ręką przetrzymując spłoszonego kota, drugą sięgając po koc. Miała pewny chwyt, ludzie byli trudniejsi niż zwierzęta, a lekko wpijane w jej skórę pazurki niewiele czyniły. Musiały wracać do domu, koc przerzuciła więc na wolne ramię w delikatnym geście, wiedząc, że jej towarzyszka weźmie alkohol. Była w tym wyuczona zadaniowość, machinalność ruchów wyniesiona z oziębłych ścian szpitala. Bez zastanowienia, po prostu działanie, jak gdyby w małym, bijącym serduszku była ta sama ważność, co w ludzkim życiu przyjętym na oddziale. Nie było to dla niej naturalne, musiała nauczyć się wyższego celu... tak przynajmniej sądziła.
— Myślisz, że trzeba krowie mleko jakoś podgotować? A może z ciepłą wodą wymieszać?
Nie znała się, dzieciakom było prościej — jak nie mamka, to mleko dla niemowląt. Nie miała takiego w domu, mogłaby w sumie przynieść ze szpitala trochę, Była w tym taka żenująca, że nie potrafiła nawet określić swojej dezaprobaty do braku wiedzy o ratowaniu kotów, a perfekcjonizm nie pozwalał jej na przyznanie, że nie na wszystkim musi się znać. Nigdy nie miała zwierzęcia, jej ojciec nie tolerował pchlarzy. Udały się więc do domu, a machnięcie różdżki rozświetliło kilka lampionów. Musiała podrzucić do kominka, aby mogły się ogrzać, ale wtedy mały towarzysz postanowił uskutecznić ucieczkę, wspinając się pazurkami po materiale kobiecego swetra. Cichy pisk przerodził się w gadaninę, mała główka zbliżała się do głowy Oriany, a jej ręką ostrożnie oderwała chuderlawe ciałko od swojej szyi, sprowadzając je na powrót do kolan. Spokojnie, ale intensywne masowanie plecków współgrało z wypowiadanymi słowami.
— Porozgrzewasz go trochę? Nagrzeję to mleko i dorzucę do kominka, bo zamarzniemy w nocy... nawet z winem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-21-2025, 12:42
Miękka wizja nakreślona sprostowaniem Oriany tchnęła w serce ciepło. Rozgrzewała od środka skamieniałe mięśnie, oplatała się wokół serca i pociągała za kąciki warg, przez co na twarz czarownicy znów powrócił uśmiech. Wdzięczny, przede wszystkim. Nie miałaby pretensji do gospodyni, jeśli ta odprawiłaby ją z kwitkiem, nie przyjmując propozycji, ale to, że zamierzały połączyć siły w zwracaniu ogrodowi świetności miało w sobie szkolne naleciałości, dobre i proste. Wspólna praca, wspólne barwienie dłoni zielenią koszonej trawy i brązem wzruszonej ziemi, wspólne przesuwanie opuszek wzdłuż chropowatych zapadlin i wybrzuszeń kory tych starych i mądrych drzew, wspólne aranżacje klombów kwiatowych, dodających koloru zmęczonemu upływem lat domowi...
To mogło je zbliżyć. Zacieśnić wiążącą je wstęgę jeszcze mocniej, nierozerwalnie. I Leonie miała nadzieję, że tak się stanie; może w szkole nie mogły nazywać się przyjaciółkami, co najwyżej dobrymi koleżankami, ale teraz czuła, że chciałaby widzieć w Orianie kogoś stałego jak głaz. Na wieczność wpisanego w pergamin jej życia. Tylko że po tym, co zrobił z nią Colin, nie była chyba odpowiednią ligą dla kogoś takiego, jak Medici: w porównaniu do niej Oriana była dobrze sytuowana, mądra, poszukująca wiedzy niczym mędrzec z baśni; piękna, magnetyczna i przyciągająca męskie spojrzenia z łatwością podobną oddychaniu. Niesamowita. Świat mógłby paść do jej stóp, a Leonie uznałaby to za zasadne zachowanie. Natomiast Figg była... niezbyt czymkolwiek. Była dmuchawcem porwanym przez wiatr, przeznaczonym upadkowi. Oderwała się od łodygi domu, odizolowała, poddała prądowi wiatrów losu z gorzkim przekonaniem, że mimo walki o przeżycie każdego dnia w spokoju i niekończących się poszukiwań ulgi nie ma prawa ani do niej, ani do szczęścia.
Co dziwne, melancholia mieszkała w nich obu. Żadna z nich, niezależnie od życiowego położenia, nie cieszyła się tym, co ma. Spoglądały trwożnie w przyszłość, zarazem wiedząc, że muszą stawić jej czoła, bo nikt za nie tego nie zrobi. Widziała w Orianie pokrewnego ducha, skrytego za doskonałym licem, za maską pewnej siebie i nieustraszonej damy. Naprawdę była w stanie przejrzeć tę grę, wiedząc, czego szukać przez własne doświadczenie, czy tylko wyobrażała sobie, że tak jest?
- Razem? Chętnie - przytaknęła wdzięcznie, a ekscytacja nadejściem wiosny rozkwitła za jej mostkiem, karmiąc wyobraźnię pomysłami na zaaranżowanie przestrzeni i dobór roślin, którymi będzie mogła podzielić się z Medici. Ostateczna decyzja we wszystkim będzie należała do gospodyni, to jasne, ale Leonie cieszyła sama możliwość puszczenia wodzy fantazji i rozpłynięcia się w cieple życia, które wtedy poczuje.
Życiem okazało się też kocię odnalezione przez Helgę, zmaltretowane chłodem, porzucone, samotne. Kojarzące się zielarce w pokrętny sposób z nią samą. Kiwnąwszy głową na pytanie Ori, ruszyła za nią do domowego zacisza, a za nimi radosnym krokiem poszła Helga, machając ogonem z zainteresowaniem, ba, może z dumą, że to ona wpadła na trop maleństwa, którym czarownice zamierzały się zająć. Leonie zabrała ze sobą wino, pod ręce wcisnęła też poduszki, po czym wszystko odłożyła na stół i salonową kanapę. Podobało się jej, w jaki sposób Medici przystąpiła do dzieła - metodyczny, rozsądny, a zarazem trochę niepewny i gotowy do nauki, bo myśl, że znaleziątko należało do niej musiała już wczepić się w membranę umysłu. To dobrze. Istniało ryzyko, że trzeba będzie dłużej przekonywać ją do podjęcia dobrej decyzji, a tu proszę, jedno spojrzenie w maleńkie kocie ślipia i lód natychmiast stopniał z serca gospodyni.
- Hm... Rozrób je z ciepłą wodą, tak powinno być łatwiej - oceniła, spoglądając na utulone zawiniątko. Było tak małe, tak kruche. Jak ty, kiedy uciekłaś z jego piwnicy, pamiętasz? Głos własnych myśli wydał się jej obcy, wystraszył ją, więc Leonie szybko skupiła się na rzeczywistości, odbierając znajdę od Oriany. - Zajmę się kominkiem - zapowiedziała, wolną ręką sięgając do kieszeni po różdżkę. Wystarczyło jedno zaklęcie, aby przenieść polana z ozdobnej skrzynki i nakarmić nimi zwątlony płomień; wówczas przysiadła przy nim na podłodze, tak blisko, jak mogła, nie ryzykując, że spłynie potem albo się poparzy. Helga momentalnie znalazła się u jej boku, kładąc się obok swojej pani, natomiast kocię otoczone połami swetra ułożyła w okolicy swojego brzucha. Z krótkim wahaniem uniosła materiał i pozwoliła zziębniętemu stworzeniu przylgnąć bezpośrednio do skóry. Ciepłej i miękkiej; poczuła jego nosek w okolicy pępka, a potem do tego samego miejsca przytknął drobne ząbki. - Nie gryź - zacmokała z uśmiechem, chociaż kot nie miał zamiaru słuchać. - Jak go nazwiesz? - zwróciła się głośniej do Oriany, kiedy ta przygotowywała mleko. - Powinien mieć dobre imię. Silne, skoro ma w sobie tyle woli przetrwania - zasugerowała, oglądając się przez ramię w oczekiwaniu na powrót czarownicy. Sama nie była najlepsza w wymyślaniu, wystarczyło spojrzeć na Helgę Hufflepuff, nazwaną na cześć, cóż, Helgi Hufflepuff. - Może Lancelot? - rzuciła impulsywnie i uśmiechnęła się szeroko, szczerze rozbawiona, bo kociak pisnął, jakby chciał wyrazić swoją dezaprobatę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 17:53 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.