• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Cardiff > Sklep magibotaniczny "Senny Fruwokwiat"
Strony (3): 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-12-2025, 11:47

Sklep magibotaniczny "Senny Fruwokwiat"
Zaprasza do niego duży drewniany szyld w kształcie fruwokwiatu w amarantowym kolorze, ozdobiony złotawym napisem układającym się w nazwę przybytku. Po przekroczeniu drzwi wejście nowego klienta zapowiada wesoły dzwonek, ani za głośny, ani za cichy, a od pierwszego kroku w nozdrza uderza bukiet przepięknych kwiatowych woni. Główne pomieszczenie składa się z różnych alejek, stworzonych w sposób organiczny - poprzez ułożenie donic oraz podłużnych drewnianych stołów zastawionych mniejszymi naczyniami. W każdej donicy pyszni się zdrowa roślina, a choć zdecydowana większość z nich to gatunki magiczne, to w swojej ofercie sklep posiada też różne rodzaje pozbawione czarodziejskich właściwości. Opłatę można uiścić przy ladzie, na której dumnie spoczywa tytułowy bohater - leniwie kołyszący się w tę i we w tę fruwokwiat. Stricte pracownicza część sklepu to tylna sala, gdzie znaleźć można gatunki wymagające szczególnej opieki, a dalej także całkiem spory segment szklarniowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Colette Rineheart
Czarodzieje
Peindre l'amour, Peindre la vie, Pleurer en couleur
Wiek
31
Zawód
malarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
9
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
8
12
Brak karty postaci
09-13-2025, 19:20
03.03.1962

Nazwać ją poirytowaną było zdecydowanym niedopowiedzeniem, a Brytyjczycy powinni wiedzieć lepiej niż irytować Francuzów. Na początku chodziło o rzecz prostą, po prostu namalowanie tła na najbliższą sztukę teatralną. Nic trudnego, coś, co robiła już od dawien dawna, chociaż wiedziała, że jej perfekcjonizm nie pozwoli jej na spędzenie nad tym jedynie chwili, i musiała poświęcić temu parę godzin. Natomiast sporym problemem było to, jak detaliczny był opis i jak wiele szczegółów musiało się na nim znaleźć. Ilość referencji i inspiracji które zostały dołączone do opisu przypominała objętością raczej akta kryminalisty, nie wspominając nawet o sytuacji w której musiała dopasować jeszcze kolejne sceny i zmiany do tła. Do tego dochodził bardzo specyficzny kwiat granatu złocistego, rośliny tak nieczęsto spotykanej w tym kraju, że ujęcie w księgach i odniesieniach ledwie nakreślało, jak wyglądał.
Nie poddawała się, bo w końcu jej praca musiała być na najwyższym poziomie, odwiedziła więc niemal wszystkie sklepy w Londynie, trując nad głową każdemu sprzedawcy, pomocnikowi, aptekarzowi czy ludziom którzy mieli jakiekolwiek uprawienia do zajmowania się hodowlą, ale na darmo, jakby zupełnie wszyscy w tym kraju stracili kompetencje. Jedna na tyle uprzejma osoba pozwoliła wziąć sobie jej dane i dopiero po tygodniu udało się jej uzyskać informacje na temat miejsca, w którym mogła dostać upragnioną roślinę. Na szybko naskrobała listę wszystkich potrzebnych roślin oprócz wyszukiwanego kwiatu i od razu skontaktowała się z sąsiadką która na takie okazje specjalnie zajmowała się Leonem.
Irytowała się już niezmiennie kiedy odpowiedź nie przychodziła długo, ale przełamanie tamy blokującej emocje irytacji i Colette przeklinała po chińsku (unikając języka który jej syn mógłby zrozumieć), ostrożnie zapinając płaszczyk Leona i poprawiając swoją turkusową bluzkę zanim nie narzuciła na nią czarnego płaszcza z wyszywanymi złotymi włosami. Kolczyki lekko podskakiwały kiedy jej obcasy stukały, kierując się do najbliższej wolnej przestrzeni do teleportacji, a bransolety dzwoniły podczas kiedy trzymała ze sobą Leona.
Wypadła niemal na ostatnią chwilę – wedle informacji mieli zamknąć przybytek za około dziesięć minut, nie mogła więc czekać na cuda spadające same z nieba, szybkim krokiem z Leonem w ramionach pośpieszyła w stronę adresu o którym jej wspomniano. Sam Leon co chwilę obracał głowę z fascynacją, pokazując każdą kolejną rzecz i pytając o jej cel i pochodzenie. Niemal odruchowo odpowiadała najzwięźlej jak mogła (omówi to przecież z nim w drodze powrotnej), teraz jednak niemal zderzyła się z wychodzącą osobą kiedy niczym burza wpadła do pomieszczenia, roztaczając dookoła siebie zapach farb olejnych i różanych perfum.
- Madame, musi mi pani pomóc, bo inaczej zrujnuję karierę sobie i wszystkim dokoła – westchnęła, mimo perfekcyjnego angielskiego mówiąc z ciężkim francuskim akcentem, wbijając brązowe tęczówki w kobietę znajdującą się w pomieszczeniu z zacięciem i pasją.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-13-2025, 21:13
Za moment, dosłownie za kilka uderzeń serca, miała zamykać. Ostatni klient właśnie opuścił Sennego Fruwokwiata z naręczem sadzonek poukładanych w sygnowanej logo sklepu skrzyneczce, ulice za przeszkloną witryną opustoszały, nic więc nie zapowiadało nadciągającej do środka wichury energii, cudem nie zderzającej się w drzwiach z zaskoczonym czarodziejem.
Leonie zamrugała, spojrzawszy na zegar z rozważaniem, czy powinna poprosić klientkę o przyjście następnego dnia, ale niby do czego miało się jej spieszyć? Do pustego domu, samotnego i cichego, jeśli nie liczyć dźwięków dobiegających z trzewi portu Cardiff? Do książki, która niespecjalnie przypadła jej do gustu, ale skoro już ją zaczęła, to uparła się, by skończyć? Czy do ogłuszających dźwięków muzyki granej na żywo, do których będzie mogła o wszystkim zapomnieć? Co najwyżej tego mogła żałować, głodna wrażeń rozgrzewających skostniałe wnętrze, niemalże czując, jak ciarki nocnej ekscytacji rozchodzą się wzdłuż ramion, podsycając tęsknotę za obłędem. Za stanem, w którym nie istnieją blizny, wstyd ani strach. W których pokryta rdzą dusza może przypomnieć sobie, czym jest spontaniczność, adrenalina i humor.
Kobieta, która znalazła się w sklepie, okazała się zwyczajnie piękna. Egzotyczna, niedopowiedziana, o urodzie podkreślonej rumieńcem emocji i spojrzeniu tak intensywnym, że rośliny mogłyby czerpać zeń energię potrzebną do wzrostu. Brzdąc na jej ramionach nie budził wątpliwości, musiał być jej dzieckiem, miał bowiem kręcone pukle tego samego koloru i oczy w kształcie migdałów, wręcz kropka w kropkę pochodzące od nieznajomej. Zainteresowana poruszeniem Helga, wylegująca się na podłodze za ladą, ciekawsko uniosła głowę, nie zareagowała jednak, nauczona, że w sklepie obecność obcego nie powinna budzić jej ostrożnej gotowości bez wyraźnej komendy. Leonie natomiast uniosła brwi, słysząc pełne desperacji słowa, kolorowane chyba francuskim akcentem.
Ktoś kiedyś jej mówił, że Francuzi mieli dramatyzm we krwi.
- Merlinie, poważna sprawa - odpowiedziała, bynajmniej nie prześmiewczo czy zaczepnie, a rozbawiona oraz zaintrygowana naturą problemu, z którym wpadła tutaj Rineheart. Zrujnowanie kariery? Sobie i wszystkim dookoła? Jeśli świat właśnie trząsł się w posadach, to tego nie czuła, ale Colette wydawała się okrutnie zdesperowana, więc decyzja o zamknięciu sklepu na czas odeszła w niepamięć. Noc poczeka. - Co mogę zrobić, żeby zapobiec katastrofie? - zapytała, wychodząc zza lady, gdzie przed chwilą wpisywała do księgi galeony otrzymane za ostatnie - jak wydawało się jej jeszcze chwilę temu - zamówienie tego dnia. Co mogło być tak pilne, by odcisnąć na ekspresji Colette tę mimikę, tak burzliwą i nasyconą? Figg zerknęła na malca w jej ramionach i ściągnęła brwi, przez moment zastanawiając się, czy mogło chodzić o roślinę leczniczą, mającą natychmiast zadziałać na dziecięcy organizm, ale nie, mówiły przecież o karierze, nie o zagrożeniu życia czy zdrowia. - Jeśli będę w stanie, chętnie zostanę bohaterką - obiecała, pozwoliwszy kącikom ust unieść się w uśmiechu. W tym czasie stojący na ladzie fruwokwiat tańczył leniwie, tak jak Leonie zatańczy, kiedy ocali los tysięcy istnień, o których wspominała czarownica.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Colette Rineheart
Czarodzieje
Peindre l'amour, Peindre la vie, Pleurer en couleur
Wiek
31
Zawód
malarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
9
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
8
12
Brak karty postaci
09-16-2025, 09:51
Wnętrze sklepu było nawet czymś, co, z braku lepszego określenia, można było nazwać rustykalnym – i ze strony Colette nie była to obraza. Wychowała się w końcu w rodzinie o zacięciu artystycznym, a cała dzielnica miała swój specyficzny klimat, dlatego nie mogła narzekać jeżeli ten sklep wyróżniał się nieco od eleganckich i nieco zbyt „szpitalnych” jak na jej gust sklepów zielarskich. Być może, jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli i sklep okaże się mieć to, co akurat potrzebowała, zawita tu znacznie częściej.
Kiedy stojąca w nim młoda kobieta (pani? Panna? Nie widziała obrączki, ale życie mogło łatwo mylić) pozwoliła jej zostać, na twarzy Colette wykwitł uśmiech – dalej było widać na niej zacięcie, ale zdecydowanie udało jej się przynajmniej nieco zejść z chęci zwyzywania kogokolwiek w szczycie emocji. Ostrożnie odstawiła Leona na podłogę, który już z zachwytem zdążył wytknąć wszystkie najbardziej kolorowe rośliny, a potem skupił się furokwiacie niczym oczarowany.
- Możesz się przejść po sklepie, ale niczego nie dotykaj ani nie zaczepiaj nikogo. W drodze do domu pójdziemy na twoje ulubione lody. – Pogłaskała go po włosach, widząc jak jego spojrzenie od razu zainteresowało się lodami i dla tej nagrody był skłonny opętać temperament i nie sięgnąć po wszystko na raz.
- A mogę pogłaskać pieska? – Leon właśnie dostrzegł puchatego chow chowa i widać, że gotów był biec w jego stronę aby zanurzyć ręce i twarz w jego sierści, bo pies wyglądał jak idealna chmurka!
- O to musisz zapytać tę bardzo ładną i miłą panią. – Colette uśmiechnęła się znów do Leonie, tym razem nieco przepraszająco, że zabiera więcej czasu. Leon za to powędrował w stronę magibotaniczki, przywołując na twarz najbardziej proszący wyraz, na jaki go było stać.
- Czy mogę pogłaskać pieska? Proszę? Będę ostrożny! – Rośliny też były fajne, ale przy piesku wydawały się mniej interesujące.
Colette otrzepała nieco płaszcza, dając czas Leonowi na rozmowę i czekając aż ostatecznie odejdzie zanim nie wyciągnęła z kieszeni listę potrzebnych jej roślin. Przyjrzała się też w końcu sprzedawczyni, pięknej dziewczynie ale na pewno młodszej od niej. Wydawała się tu pasować, w otoczeniu roślin i kwiatów, a jednocześnie być nieco ponad standard miejsca i miasta. Czy chciała wnikać w powody, dla którego ktoś nie szukał lepszych szans? Nie wypadało, nie na takim etapie znajomości.
- Dziękuję, ratuje pani sztukę teatralną. Jak się okaże pani bohaterką, chętnie sprezentuję bilet na najbliższy spektakl. – Znała dyrektora sceny i wszystkich bileterów i każdy z nich był winny jej drobną przysługę, nie było więc problemu w dostaniu jednego miejsca na najbliższą prapremierę. – Czy jest możliwość sprzedania mi rośliny w stanie którym przyszła albo, jak najbardziej do tego zbliżonym? Chodzi mi o to, by wyglądała tak, jak przyjechała, jeżeli miała jakieś ubytki albo problemy. – Niektórzy odbierali roślinom brakujące elementy aby je upiększyć, ale ona potrzebowała ich prawdziwego wyglądu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-16-2025, 13:05
W obserwowaniu czułego przekupstwa matki i dziecka było coś tak intymnego, że Leonie poczuła się w obowiązku odwrócenia wzroku. Ciepło chwili drażniło pustkę w jej wnętrzu, przed oczyma wyobraźni stanęła własna matka i jej zatroskane spojrzenie, wyraz szoku, kiedy jedyna córka biegła w stronę drzwi frontowych ze spakowaną torbą przewieszoną przez ramię, krzycząc, że tak będzie lepiej; że nie chce dłużej z nimi mieszkać, nie może. Czy gdyby tamtego dnia postąpiła inaczej, dziś jej wnętrze byłoby mniej poharatane? Jej serce zdrowsze, jej umysł spokojniejszy? Trudno powiedzieć, ogromna część niej nadal wierzyła, że bez jej ciężaru w rodzinnym domu rodzice będą szczęśliwsi, inna zaś, ta mniejsza i cichsza, uświadamiała, że nie pozostawiła im wyboru, bo dokonała go za nich. A przecież kiedyś matka musiała mówić do niej w ten sposób, musiała gładzić dłonią ciemne pukle, tak jak Colette mierzwiła kędziorki swojego syna. Wspomnienie chow chowa sprowadziło jej wzrok z powrotem ku Rineheartom; Leonie uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc, jak chłopiec podchodzi do niej, odważny i promienny, gotów pertraktować, żeby spełnić małe marzenie. Przelotnie spojrzała też na Colette, czarownicy posławszy ten sam, jedynie bardziej wymowny uśmiech, niemal konspiracyjny.
- Pewnie. Zdradzić ci sekret? - zapytała z dramatyczną powagą, kucnąwszy, by znaleźć się na linii wzroku malca. Nie radziła sobie z dziećmi zbyt dobrze, co nie zmieniało faktu, że próbowała. Próbowała rozmawiać z nimi językiem baśni i wyobrażeń, próbowała budować z nimi nić porozumienia z cegieł fantastycznych zamków, mitycznych bestii i tego, co sama uwielbiała w ich wieku. - Dawno temu była lwem samego Merlina, ale pewnego dnia zapomniała, jak to jest być lwem. Zgubiła się. Mijały wieki, a ona spała w magicznej grocie, gdzie cała obrosła futrem, i gdy się obudziła, trafiłyśmy na siebie w lesie. Uratowała mnie tam - opowiadała Leonowi bajkę, z nadzieją, że Colette nie będzie miała jej za złe odrobiny fantazji. Wydawał się taki niewinny. Niewinny w wielkim i groźnym świecie; jeśli będzie miał szczęście, dorośnie już w rzeczywistości, którą wspólnie wzniosą Akolici. W świecie, gdzie każdy czarodziej będzie równy drugiemu i żaden mugol mu nie zagrozi. Tego Leonie dla niego chciała, dla niego i wszystkich dzieci. - Nazywa się Helga - wskazała na psinę w zaproszeniu, a ta, słysząc swoje imię, uniosła głowę, potem zaś całe cielsko i jakby na zawołanie zbliżyła się o kilka kroków do Leona, siadając na ziemi. W tej pozycji była od niego wyższa.
Następnie Leonie wyprostowała się, przekierowując uwagę na matkę chłopca. Osiadającą na mieliźnie w stosunku do poprzedniego wzburzenia, nabierającą głębszego oddechu, gotową do wdrożenia kolejnego etapu frenetycznych poszukiwań; oczy Figg zabłysły ze wzmożoną ciekawością, gdy usłyszała o sztuce teatralnej. To dopiero było ciekawe! Rzadko zjawiano się we Fruwokwiecie z artystycznych powodów, tym bardziej przedstawiając problem z francuskim akcentem. Dla czegoś takiego warto było wydłużyć sklepową dobę, Leonie poczuła, jak do jej żył zagląda skostniałe uprzednio życie, jak w jej ciele odzywa się prawdziwa ekscytacja.
- Może pani zdradzić, o czym będzie ta sztuka? - zainteresowała się, później spoglądając przez ramię w kierunku zaplecza. W niedostępnej dla klientów części czekało jeszcze wiele roślin wymagających oporządzenia i przełożenia do elegantszych donic, miała zaszyć się tym z samego bladego rana, na długo przed zmianą tabliczki, mówiącej o otwarciu. - Jeśli jeszcze się nią nie zajęto, myślę, że tak. W przypadku drobnych niedoskonałości - bo nie sprowadzamy roślin chorych ani hodowanych w nieodpowiednich warunkach - mogłabym nieco spuścić z ceny - stwierdziła, stukając opuszkami palców jednej dłoni w wierzch drugiej. To odjęłoby pracy z jej barków, a właściciel nie mógłby mieć pretensji o szybką i udaną sprzedaż, tym bardziej artystce, która mogła zacząć wracać do nich regularnie, jeśli będzie zadowolona z usług Sennego Fruwokwiatu. - Więc czego dokładnie szukamy? - podjęła z nową, świeżą determinacją. Czuła, że żyje.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Colette Rineheart
Czarodzieje
Peindre l'amour, Peindre la vie, Pleurer en couleur
Wiek
31
Zawód
malarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
9
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
8
12
Brak karty postaci
09-16-2025, 17:35
Anglia była dla niej chłodna, zarówno pod względem pogodowym jak i emocjonalnym. Dla jej świętej pamięci brata wszystko wydawało się ekscytujące, spowijane nutką romantycznego spirytyzmu, pełne duchów, starych zamków i niesamowitych przygód, ale dla niej miejsce nie miało powabu i widać to było po ludziach. Sam Ned na początku ich relacji wydawał się niepewny co do najmniejszych objawów czułości i dopiero z czasem nauczył się pewności w porannych objęciach. Dlatego Colette nie chciała, aby jej syn dorastał w niepewności, czy jego rodzice w ogóle go kochają i aby ich miłość nigdy nie była poddana w wątpliwość. Nic nie miało zastąpić obecności rodzica w życiu dziecka i tego się trzymała, będąc tu dla jej syna tak jak jej ojciec był w jej życiu dla niej. Poprawiła jeszcze jego płaszczyk, pozwalając mu porozmawiać ze sprzedawczynią i uśmiechając się lekko na historię o lwie.
Nie miała nic przeciwko, przydałoby się mu pomóc utrzymać dobrą wyobraźnię i spojrzenie na świat, w którym niewiele mogło się zadziać. W sytuacji kiedy jego ojciec mógł łatwo zniknąć z życia podczas misji, wolała aby jak najdłużej mógł się karmić opowieściami w których dni mijały beztrosko a niebezpieczeństwo było daleko. Leon za to spoglądał na Leonie tak, jakby właśnie opowiedziała mu o samym pojawieniu się Merlina w tym sklepie, który miał zaraz rozdać swoje autografy i wyczarować mu lwa na dokładkę.
- Nikomu nie powiem! – gorąco zapewnił pracownicę sklepu, co w dziecięcym żargonie oznaczało to, że następnego dnia wszystkie dzieci na ulicy będą wiedzieć, że młody Rineheart spotkał magicznego lwa w mieście pełnym statków, w pokoju pewnym roślin. Dopiero po chwili przyszła do niego myśl, która wydawała się go zaniepokoić. – Ale…nie zje mnie, prawda? – Jakby go lew miał zjeść to on już nie chciał go głaskać. Dopiero po pozytywnej odpowiedzi podszedł ostrożnie do psa, podsuwając mu ręce do obwąchania, tak jak robił to z kotami w okolicy, w ten sposób rozpoznając czy te chcą aby je pogłaskać.
Colette spojrzenie skupiła na rozmówczyni, chociaż kątem oka obserwowała syna, gotowa zareagować, gdyby zrobił coś nie tak albo się wystraszył.
- „Muza Tysiąca Luster” Tommaso Biernet-Benadetto. Tworzymy dość szczegółowe tło i oczywiście, mijają pory roku, więc trzeba ująć więdnące liście. I reżyser myśli, że to tak łatwe namalować liść, który więdnie, nie rozumiejąc, jak różnorodne może być więdnięcie. Inny kolor, inna tekstura, a czasem nawet inne poruszanie się podczas zwijania. Zero zrozumienia dla profesjonalizmu. – Zdała sobie sprawę, że im dłużej mówiła, tym bardziej jej francuski akcent wypływał na wierzch, a ona stawała się co raz bardziej poirytowana. Odchrząknęła lekko – nie przepraszając, bo przecież nie było za co – i wróciła z uśmiechem do sedna rozmowy.
- Najbardziej szukam granatu złocistego, zwłaszcza jego kwiatu. Dodatkowo przydałby mi się figi, jeden dyptam, ale w białym kolorze i kłaposkrzeczki, zwłaszcza takie już w mocno rozwiniętym stadium. – Wyrecytowała z listy po czym spojrzenie pełne nadziei wbiła w nieznajomą. Jeżeli tutaj tego nie znajdzie to gotowa była rzucać przedmiotami – co prawda poza sklepem, ale wciąż.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-18-2025, 13:21
Ten słodki, mały człowiek nie mógł wiedzieć, że ratunek przez Helgę był jedynym prawdziwym elementem baśni. Leonie nigdy nie zdołałaby zapomnieć puszystej kulki i jej wielkich czarnych oczu, wpatrzonych w nią przez okno domu ludzi, do których dotarła w swojej ucieczce; mówili coś do niej, mężczyzna zobowiązał się zawiadomić policję, starsza pani tuliła ją do siebie i gładziła matowe ciemne włosy obcej dziewczyny, która, opierając brodę na jej ramieniu, tkwiła w bezruchu. Zszokowana. Tak niemożebnie zszokowana tym, że udało się jej od niego zbiec, że jej ciało wyłączyło się z oddziaływania wszelkich bodźców. Funkcjonariusze zadawali pytania w salonie, ich słowa zlewały się w szemrzącą breję, a ona nadal patrzyła na szczenię, jak gdyby stało się ono jej jedyną kotwicą w rzeczywistości. I rozpłakała się dopiero gdy Helga, nienazwana wówczas jeszcze w ten sposób, wdrapała się na jej kolana, ufnie chowając łebek w zagłębieniu jej szyi. Zwierzęta podobno wyczuwały ludzki ból, a Leonie... była wtedy czystym, pulsującym infekcją bólem. Ocal mnie, prosiła w myślach to stworzenie, przy ludziach przez długą chwilę nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Helga, otrzymana w prezencie od przejętego starszego małżeństwa, uratowała ją od potworów mieszkających w jej cieniu i jej myślach, wytresowana tak, by móc strzec Figg, jeśli zawiedzie ją różdżka. Strzec przed mugolami. Przed takimi, jak on.
- Jasne, że nie. Jest bardzo miła - odpowiedziała cicho na zlęknione pytanie dziecka, mrugnięciem zmazując sprzed oczu mętny obraz tamtych wspomnień. Zdołała jeszcze raz wzniecić swój uśmiech, przekonana, że psina doskonale spisze się w roli tymczasowego opiekuna synka Colette; w porównaniu do Leonie, jakimś cudem miała talent do dzieci.
I do złamanych, zniszczonych psychicznie dziewcząt.
Chyba wstyd się przyznać, ale nie znała ani wspomnianej przez czarownicę sztuki, ani nawet jej autora. Rzadko kiedy chodziła do teatrów, pieniądze na bilety woląc przeznaczać na nocne rozrywki w klubach i tawernach Cardiff, odcinających ją od cierpiącej samotność części siebie.
- To magiczna scenografia, czy taka nieruchoma? - dopytała zaciekawiona. Namalować nieruchomy liść było przecież łatwiej, niż przewidzieć każdy kąt jego ruchu, każdą stronę osnutą padającym na niego światłem. Sama wolałaby obserwować tło w ruchu, niż podziwiać statyczny pejzaż, ale swoją opinię zostawiła dla siebie, mimo wszystko nie chcąc dodatkowo rozjuszać Colette, gdyby wiązała się z tym kolejna historia - na przykład reżysera ignorującego podniesioną przez nią kwestię wyższości magicznej scenografii nad zwyczajną, mugolską. Zamiast tego zastanowiła się, patrząc przez ramię na suwane drzwi, prowadzące do odciętej od zwiedzania części sklepu. - Muszę się upewnić, czy został nam biały dyptam. Różowy mam na pewno, jeśli chodzi o biały, mógł już się sprzedać - odezwała się po chwili i spojrzała na Helgę, gestem, który pies natychmiast zrozumiał, nakazując jej uważać na sklep - a przy okazji na Leona. Chow chow został wytresowany tak, by nie musieć polegać na komendach słownych. To byłoby zbyt ryzykowne; krwiożerczy mugol mógłby przecież zasłonić jej usta, odbierając Leonie możliwość sterowania pupilem. - Proszę - wskazała na przestrzeń pracowniczą, zapraszając za sobą Colette. Istniało prawdopodobieństwo, że zobaczenie roślin na własne oczy jeszcze bardziej by ją uspokoiło. - Ile kłaposkrzeczek? - zapytała, decydując się rozpocząć kompletowanie zamówienia od najbliższego gatunku. Poza tym... z odrobiną premedytacji zostawiała granat złocisty na koniec. Zwieńczenie sztuki, ukłon, gromkie owacje. Owoce nie były łatwo dostępne, nie były też tanie, ale postawa Rineheart nie pozostawiła złudzeń, że kobieta będzie w stanie dobrze zapłacić za to, żeby zdjąć z jej ramion ciężar irytacji. - W porcie można nająć chłopaczków, którzy zajmą się doniesieniem roślin, gdzie sobie pani zażyczy. Nie biorą dużo. I są uczciwi, nie to, co chuligani w stolicy - uśmiechnęła się krzywo. Leonie nie potrafiłaby powiedzieć, w którym momencie pojawił się w niej patriotyzm związany z Cardiff, ale teraz to tu, nie w Somerset, był jej dom. - Sama się pani z tym nie zabierze, jeśli potrzebne będą całe figowce, nie tylko owoce - jej wzrok powędrował do alejki wypełnionej solidnymi, dużymi donicami. Importowane drzewa nie były w pełni rozwinięte, jednak już teraz stanowiłyby nie lada wyzwanie do umieszczenia w jednej skrzyni, nawet transmutacyjnie powiększonej. - Mogę po nich posłać - zaproponowała, mając na myśli portowych młodzieńców. Żadnemu nie śniło się odmówić groszowi spadającemu z nieba, Leonie wiedziała też, że czasem traktowali to jako wyzwanie, by udowodnić sobie nawzajem, kto rzuci lepsze zaklęcie zmniejszające wagę, albo który popisze się większą siłą mięśni.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Colette Rineheart
Czarodzieje
Peindre l'amour, Peindre la vie, Pleurer en couleur
Wiek
31
Zawód
malarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
9
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
8
12
Brak karty postaci
09-18-2025, 19:33
Leon pewnie niewiele by zrozumiał z tego pojęcia, ale mógłby opowiedzieć o własnym smutku i tym, jak jego uratował tylko powrót taty. Pamiętał dni, kiedy nagle wujek i tata nie wracali do domu, a chociaż mama uśmiechała się do niego, próbując opowiedzieć mu o tym, że tata jest na ważnym wyjeździe, ale jednocześnie wszystkie malunki w domu stały się tak fioletowe, że niemal czarne. Że następnym razem, kiedy poważny pan stanął w drzwiach ich mieszkania, dowiedział się, że muszą odwiedzić tatę w szpitalu, a potem, że wujek już nigdy ich nie odwiedzi. Był to nieco inny rodzaj bólu, pewnie w jego pojęciu nie do końca umiejący się połączyć z bólem, przez jaki przeszła kobieta, ale być może oferującym drobinkę zrozumienia. Każdy przeżywał jednak swój własny ból w odosobnieniu, bo to nie były czasy, w których coś takiego mogło spotkać się ze zrozumieniem.
- Dziękuję! – Mały Rineheart uśmiechnął się, zapewniony ta informacją, udał się już bezpośrednio do Helgi, o upewnieniu się czy wszystko w porządku ze strony psa zanurzając małe rączki w miękką sierść, z zachwytem przesuwając dłonie w jedną i drugą, tak jakby nie mógł się nadziwić, jak jakakolwiek istota mogła być tak puszysta. Od dziś miał cel, aby na najbliższe urodziny wyprosić tatę i mamę o lwa. Tata powinien się zgodzić, przecież sam mówił dużo o tym, jak Leon miał być odważny, a kto miałby nie być odważny jakby koło niego był taki wielki lew o fioletowym języku?
- Magiczne tło, od nieruchomych odeszłam jeszcze za czasów szkolnych. – Nie chciała zanudzać nieznajomej swoimi ambicjami, chęciami i tym, jak bardzo jej największa pasja doprowadzała ją w międzyczasie do szaleństwa. Nie wypadało, a i czasu niespecjalnie miały na swoją korzyść, nie dlatego, że Colette musiała jeszcze przygotować kolację, ale również przez fakt, że najzwyczajniej w świecie nie chciała trzymać tu dłużej kobiety, niż to wypadało. Może i sama pracowała w zawodzie, który pozwalał na nieco więcej swobody, nie znaczyło, że musiała do tego naginać czas innych osób. Już i tak pracownica pomagała jej o wiele bardziej, niż tego wypadała zwykła kurtuazja wobec klienta.
Skinęła głową, kierując się na zaplecze i w duchu ciesząc się z tego, że osoba, którą znalazła, miała na tyle serca, aby pomóc jej przebrnąć przez gąszcz roślin. Sam sklep wydawał się nieco uspokajać jej duszę, przypominając jej samotne wyprawy z ojcem, który cierpliwie pokazywał jej kolejne dzikorosnące gatunki, chcąc wynagrodzić jej lata dzieciństwa, które przez wojnę spędziła w zamknięciu.
- Sześć. – Różnorodność międzygatunkowa powinna wystarczyć, a parę mogła przy dobrej okazji zanieść aktorom w ramach podziękowania, dwie pieczenie na jednym ogniu. Wskazała poszczególne sztuki, na których jej zależało, starając się wybrać mądrze pomiędzy różnorodnymi roślinami dla uzyskania większej rozbieżności. Leonie miała jednak słuszność do głównego problemu – nie było możliwości, aby sama to wszystko zaniosła, nawet gdyby wygrała w niej chęć i energia do tego.
- Jeżeli mogę prosić, to chętnie skorzystam z takiej pomocy. Najlepiej jednak, gdyby wszystko zostało dostarczone do teatru. – Skoro same rośliny były na tyle spore, że wymagały przeniesienia, ciężko będzie jej to upchnąć w swojej domowej pracowni. Nie powinno być jednak problemu, jeżeli pokieruje ich do odpowiedniej osoby. – Ma pani coś do zapisania informacji?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-20-2025, 20:17
Helga powęszyła przy chłopczyku, badając jego woń, by po chwili długim niebieskim jęzorem liznąć go po czole w ramach powitania. Z natury łagodna, reagowała agresją jedynie w przypadku poczucia, że Leonie dzieje się krzywda, albo na odpowiednią komendę, do tego bowiem została wyszkolona - ale brzdąc nikomu ani niczemu w Sennym Fruwokwiecie nie zagrażał. Mógł wtulić się w puchatą formę, jeśli tego pragnął. Zaś w tym czasie dwie dorosłe czarownice zajęły się sprawami wielkiej wagi, oscylującymi wokół perspektywy utraty pracy przez magiczne społeczeństwo krzątające się gdzieś w pobliżu Colette. 
- Dobra decyzja - skomentowała z rozpromienionym uśmiechem. Zbyt długo świat ten zatruwano mugolskimi wynalazkami, zbyt długo czarodziejów obowiązywał Kodeks Tajności, zbyt długo konflikty mugolskie odciskały piętno na rozkrwawionych kartach historii; połowy tych rzeczy nigdy by się nie dowiedziała, gdyby nie on. Czasem schodził do piwnicy z książką w ręku, siadał obok niej i czytał jej o ludziach, z którymi miała żyć u jego boku, paradoksalnie pobudzając jej nienawiść. Jej strach. Bo ci ludzie byli tacy jak on, byli zdolni porywać zbyt naiwne dziewczęta i żerować na nich, wysysać je jak pijawka żywiąca się krwią tak bardzo, że śmierć zaczynała smakować jak wybawienie. Ich rządy powinny dobiec końca, nie bez powodu widziała coś atrakcyjnego w postulatach Lorda Voldemorta, wierna jednak ideałom, które przyjęła jakiś czas temu.
- Tylko tym się pani zajmuje? Tworzeniem scenografii? - zapytała, mając w pamięci huczne wejście Colette do przybytku. Gniew dodawał jej rysom intrygującej drapieżności, miała w sobie też sceniczny sznyt, toteż Leonie nie miała pewności, czy nieznajoma nie wzięła na swoje barki zarówno przygotowania teł, jak i odgrywania głównej roli. Przeszkodą nie do przeskoczenia przy pewnych rolach mógł być co najwyżej ten silny francuski akcent, który zdążyła poznać - nie wiedząc, że podczas łagodniejszych emocji jego wyrazista gama nieco bladła.
- Zostało na nie nałożone zaklęcie wyciszające. Osobiście nie polecam go zdejmować, bo te ancymony potrafią naprzykrzyć się bębenkom, a im starsze, tym są głośniejsze - mówiła podczas umieszczania donic z roślinami w wysuniętej spod stołu skrzynce. Trójkątne kwiaty miały w sobie coś z wężowych głów, ich płatki poruszały się raz na jakiś czas, dając do zrozumienia, że kłaposkrzeczki właśnie o czymś do siebie śpiewają, ale magia skutecznie tłumiła ich koncert. Było to konieczne nie tyle dla ludzkiego komfortu, co także dla dobra innych roślin, ponieważ z reguły reagowały one alergicznie na tego rodzaju wrzaski. To jak z naprzykrzającymi się sąsiadami: można zignorować ich raz bądź dwa, ale kiedy kłótnie za ścianą stają się tendencją, każdemu człowiekowi puszczą nerwy.
Leonie umieściła na tej samej palecie także donicę z dyptamem, ostatnim białym w morzu różowo-lawendowych, jak widać Colette mimo wszystko miała dziś szczęście. Dorodny figowiec przeniosła zaklęciem pod próg pracowniczej strefy, a na koniec poprowadziła czarownicę przez gąszcz soczystej zieleni do miejsca, gdzie na uwagę oczekiwał tak upragniony granat złocisty.
- Gwiazda wieczoru - rzuciła  wesoło, z dumą wypełniającą jej serce. Obserwowała, jak wzrastał od niewielkiej sadzonki, jak piął się coraz wyżej i wyżej, jak domagał się przesadzenia do szerszej donicy, jak z maleńkiego pączka wykluł się pierwszy owoc. Dziś przywitał Colette kilkoma pięknymi plonami, połyskującymi w przydymionym, ciepłym świetle lampy. - Mam jeszcze jeden, gdyby pani sakiewka była trochę zbyt ciężka - dodała, wskazawszy na jego rodzeństwo spoczywające nieopodal ukwieconej pergoli. Granatowce tego typu kosztowały więcej, niż Leonie byłaby w stanie jednego wieczoru przegrać w karty, a to już niemała suma. Skinąwszy głową, oddaliła się od czarownicy, której pozwoliła zastanowić się nad ekonomiczną stroną decyzji, a gdy wróciła, niosła ze sobą pergamin ułożony na drewnianej podkładce i kałamarz z piórem. - Posłałam już po chłopców. Od razu doliczyć ich usługi do rachunku, czy woli pani rozliczyć się z nimi sama? - upewniła się, zaznajomiona ze stawkami grupy zaprzyjaźnionych portowych młodzieńców. Lubiła z nimi pracować, nigdy bowiem nie zdzierali z klientów Fruwokwiatu, nie grymasili na odległości, które czasem musieli pokonać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Colette Rineheart
Czarodzieje
Peindre l'amour, Peindre la vie, Pleurer en couleur
Wiek
31
Zawód
malarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
9
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
8
12
Brak karty postaci
09-23-2025, 09:34
Leonard z zachwytem wpatrywał się w chmurolwa, przyjmując polizanie po czole niczym błogosławieństwo od samego Merlina. Ostrożnie przytulił się do psa, wsuwając w twarz w niezwykle miękką sierść, głaszcząc po głowie i ciesząc się z tej wycieczki do dziwnego miasta ze statkami. Na początku był niezadowolony, że musi iść gdzieś z mamą skoro tata miał wrócić w każdym momencie, ale teraz uważał, że przeżywa właśnie najważniejszą przygodę własnego życia, którą pochwali się każdej osobie, którą spotka.
Colette za to z zadowoleniem przemierzała kolejne alejki, czując, jak nieco ulgi przechodzi teraz na nią kiedy rozpoznawała kolejne rośliny potrzebne jej do zakupu. Wskazywała to, co było potrzebne, ostrożnie stawiając kroki aby na wszelki wypadek niczego nie podeptać. Już i tak wystarczyło, że już sprawiała jej tyle problemów i wymagała, aby ta pokazała jej zaplecze do którego pewnie zazwyczaj nie pokazywano innym. Musiała jej to jakoś wynagrodzić, być może właśnie biletem do teatru. I dodatkowymi galeonami dla chłopców, którzy mieli przenieść jej rośliny.
- Zajmuję się tłami i ustawianiem wszystkich na miejsce albo po kątach, niestety za to drugie niekoniecznie mi jeszcze płacą. – Mruknęła coś pod nosem ale ostrożnie przyjrzała się też rośliną. Niczym oddzielne organizmy, potrafiły mieć własne charaktery i preferencje, co zawsze ją cieszyło kiedy tylko mogła sama obserwować jak powoli wychodzą ze swoich własnych ram, pozwalając sobie na rozwinięcie się we własnym tempie i otworzenie na innych.
- Jak ma pani na imię? Proszę wybaczyć, nigdy nie zapytałam. – Uśmiechnęła się na jej radość wobec malowanego tła, biorąc to za radość ze sztuki a niekoniecznie spojrzenie na mugolskie wynalazki, dodało to jednak pewności siebie, chociaż nigdy nie mogła narzekać na przesadnie małe ego. – Mam nadzieję, że w takim razie zobaczy je pani na żywo. – Sięgnęła do torebki, wyszukując w niej wizytówkę na której węże i ptaki przelatywały co rusz po zielonym tle, na którym liście podobne do tych, które je otaczały, poruszały się leniwie pod wpływem nieistniejącego wiatru, a jej imię Colette Rineheart zmieniało kolory, dopasowując się do obecnego tła. – Niech panowie zaniosą to do teatru i przyjdą jutro, tak abym mogła im podziękować. Obecne koszty można dorzucić do rachunku.– Dzięki temu mogła też im sypnąć coś osobiście, ale jednocześnie miała kontrolę nad tym, czy doniosą wszystko porządnie. A skoro teatr za to płacił, mogła wpisać to od razu w obecne koszty.
- Och proszę nie kusić, nie będę miała na to ani pieniędzy, ani miejsca. – Uśmiechnęła się nieco smutnie na perspektywę posiadania tak pięknego okazu w swoim domu, ale ledwie już się mieścili kiedy kolejne płótna piętrzyły się w jej pracowni. Mimo to delikatnie pozwoliła sobie dłonią przesunąć po liściach, patrząc jak pochylają się w jej kierunku aby jednak zaraz się odsunąć. Niesamowite wrażenie. Musiała jednak już się zbierać do domu (i na obiecane lody!), a wszystkie informacje i płatności właśnie uiszczała, przekazując galeony i wypełniając informację co do miejsca dostawy.
- Na mnie już czas, przepraszam że tyle czasu zajęłam. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie bez problemu i mam nadzieję, że będzie miała pani jedynie udane transakcje. Dziękuję za całą cierpliwość – przysunęła się do kobiety, po francusku składając dwa pocałunki na jej policzkach i przechodząc do głównej części aby odebrać Leona. Sklep chwilę później stał się niesamowicie pusty, z Leonie i Helgą jako ostatnimi świadkami tej niecodziennej sytuacji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:17 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.