09-11-2025, 00:23
- Odpowiedz na posta
Odpowiedz
09-11-2025, 00:28
![]() | Londyn | Co zrobisz? ♫ |
Otaczała go martwa cisza, choć w uszach nie ustawał szum spływający do nich prosto z pulsujących skroni. Myśli i obrazy przewijały się w głowie z prędkością światła. Gęsty mrok spadł ciężko na jego ramiona, czyniąc go karykaturalnie zgarbionym, lecz to jaźń została brutalnie dociśnięta do podłoża. Był też lodowaty chłód, ten zdążył przeniknąć do samych kości, gdy siedział na brzegu łóżka nieruchomo, bezwiedny i bezwolny. Mogły minąć ledwie minuty, równie dobrze całe godziny, jednak przez cały miniony czas ani razu nie odważył się drgnąć, pustym spojrzeniem obserwując nieustannie ten sam punkt na podłodze. Rysa na dębowym panelu obecnie była jedyną stałą, która trzymała uniwersum we względnej równowadze. Jasna kreska na tle ciemnobrązowego drewna z nutami czerwieni. Tkwił w przerażeniu na myśl, że jeśli oderwie od tej rysy spojrzenie, wszystko wokół runie, także on sam rozpadnie się na kawałki, nawet na zagadkowe atomy, o których kiedyś przeczytał w mugolskim czasopiśmie. Jak miał przywołać umysł i ciało do porządku?
Chciał zamknąć oczy, schować przed całym światem pod kołdrą i zasnąć, przez chwilę nie myśleć o niczym, zwłaszcza o złu tego świata. W wyobrażeniach zawsze ścigał to zło z uporem maniaka, lecz ono czyhało za każdym rogiem, zagnieżdżone w ludzkich sercach i nawołujące do okrucieństwa. Tej nocy po raz pierwszy ujrzał czym jest bestialstwo, miał je wciąż przed oczami, nie był od niego ucieczki, bo kryło się również pod powiekami.
Do końca nie rozumiał do czego doszło w tamtej ciasnej uliczce wciśniętej pomiędzy dwie kamienice leżące w portowej dzielnicy. Grudniowe powietrze szczypało go w twarz, kiedy próbował beznamiętnie spoglądać na podpitych marynarzy, którzy w kilkuosobowej grupie wytoczyli się z lokalu. Żadnych interesujących informacji nie było w pijackim bełkocie, zero gwałtownych ruchów sugerujących przepuszczenie ataku, za to pełno chybotliwych kroków podyktowanych alkoholowym pędem. Wszystko zapowiadało, że noc minie na podstawowym szkoleniu ze śledzenia łatwych celów, być może próby zwędzenia czegoś z kieszeni mocno nieporadnemu jegomościowi. W takich sytuacjach kroczący obok mentor powtarzał swoją mantrę, że to praktyka czyni mistrza, ukrócając tym samym wszelkie ewentualne wątpliwości. Doświadczony auror nakazywał, ślepo zapatrzony w niego kursant wykonywał rozkaz.
Rutynę przerwał gwałtowny zwrot czarodzieja, zamiar niepoprzedzony żadnym ostrzeżeniem, taki nie zdążył się jeszcze nigdy podczas ich wspólnych treningów. Conrad wykonał takim sam zwrot i natychmiast porzucił chęć zadania pytania, dostrzegając przed sobą ewidentnie męską sylwetkę oddaloną o jakieś trzydzieści metrów. Nie rozumiał dlaczego mentor nagle przyspieszył kroku, ani dlaczego ostatnie kilka metrów do obranego celu przebiegł, kiedy z założenia mieli się czaić i stopniowo zmniejszać dystans.
Najpierw padło zaklęcie. Rzucone znienacka, prosto w plecy ofiary. Drętwota. Przypadkowy przechodzień momentalnie zachwiał się, zatoczył do przodu, lecz starszy auror nie pozwolił mu upaść na bruk. Chwycił go stalowym uściskiem za ramię i pchnął w ciasną uliczkę, która okazała się być też ślepa, bo na jej końcu nie było nic poza ścianą innego budynku. Pomiędzy milczącymi murami zostały rzucone kolejne zaklęcia. Silencio. Everte Statum. Niemego przeciwnika wyrzuciło w tył, plecami uderzył o ziemię. Baubillius. Bullet vulnus. Ignis Lacerus. Sicco Maxima. Błyskawica uderzyła w przeciwnika, za nią parzący pocisk, ogniste ostrza i ostry podmuch gorącego powietrza utrudniający złapanie tchu. To nie było ujęcie czarnoksiężnika znajdującego się na liście ściganych przestępców, przyglądał się czemuś, co nie mieściło się w żadnych procedurach, przeczyło podstawowemu poczuciu sprawiedliwości. Mimo to w pierwszej kolejności próbował przypomnieć sobie, czy ten nieznany mu człowiek wykonał jakikolwiek ruch mogący uzasadniać tak wściekły atak. Nie wierzył, że jest nauczonym świadkiem ślepej furii swojego mentora.
Przestał się łudzić, że za gniewnym wybuchem kryje się cokolwiek, to było brutalne wykonanie wyroku, który nawet nie zapadł. Masywna sylwetka aurora pochyliła się nad leżącym. Lewa dłoń chwyciła za włosy i uniosła głowę, aby prawa ułożona w pięść mocniej trafiła w szczękę ofiary. Ciosy wyprowadzane mechanicznie, jeden za drugim, póki krew nie pokryła knykci. Cios za ciosem. Kopnięcie za kopnięciem. I tak bez końca. Cios. Kopnięcie. Cios. Kopnięcie. Krwisty kaszel ofiary, trzask łamanych kości, swąd nadpalonych włosów, ciężkie dyszenie oprawcy.
Nie zrobił nic. Z jego ust nie wydobyło się słowo protestu. Stał na krańcu uliczki i po prostu patrzył. Kiedy potworny atak zdawał się dobiegać końca, wycofał się z miejsca zdarzenia. Nie wierzył, że to się wydarzyło naprawdę, to nie mogło się wydarzyć, musiał mieć omamy.
Wrócił do mieszkania mentora, zaszył się w sypialni i usiadł na krańcu łóżka, wciąż nie chcąc wierzyć, że nie zrobił nic, aby pomóc tamtemu człowiekowi. Z pułapki zapętlonego wspomnienia przemocy wydobył go odgłos ciężkich kroków mentora. Czarodziej stanął w drzwiach gościnnej sypialni, obdarzając go spojrzeniem przepełnionym dziką wściekłością. Przyszedł w milczeniu i nim odszedł. Conrad natychmiast poderwał się na równe nogi, aby jak najszybciej zatrzasnąć za sobą drzwi, aby nie patrzeć za sylwetką utraconego na zawsze autorytetu. Tracił grunt pod nogami, tracił dech w piersiach, przerażenie wytrąciło powietrze z dna płuc i wprawiło go w niepohamowane drżenie. Schował twarz w dłoniach, powoli osuwając się po ścianie na podłogę. Chłód powierzchni nie był kojący, cierpiał od niego skóra, igiełki bólu wdzierały się pod skórę.
Czy właśnie tym się stawał? Czymś bez sumienia? Czymś z sercem z kamienia? Konsekwentnie odepchnął od siebie wszystkich, ale ciężar wybranej samotności zaczynał go przygniatać. Znów upływ czasu stał się względny, mogły upłynąć ledwie minuty lub całe godziny. Pod zaciśniętymi desperacko powiekami miał obraz katowanego ciała. Cios za ciosem. Kopnięcie za kopnięciem. I tak bez końca. Cios. Kopnięcie. Cios. Kopnięcie. Krwisty kaszel ofiary, trzask łamanych kości, swąd nadpalonych włosów, ciężkie dyszenie oprawcy.
Przestał się chować we własnym uścisku i otworzył oczy. W stojącym obok lustrze dostrzegł odbicie przerażonego na wskroś chłopaka, który zaraz z obrzydzeniem spuścił wzrok. Nie powinien był dopuścić do tej zbrodni. Nie powinien teraz kulić się z przerażenia. W ogóle nie powinno go być w tym pokoju, cudzym mieszkaniu, wielkie stolicy. Powinien był zareagować. Powinien mieć w sobie odrobinę odwagi, aby móc spojrzeć na siebie w lustrze. Powinien być w swojej dawnej sypialni, rodzinnym domu, Dolinie Godryka. Powinien w gronie najbliższych szykować się do Bożego Narodzenia, dokuczać piekącym z mamą siostrom i podjadać ich wypieki z braćmi. Nigdy nie chciał ujrzeć się w takim stanie, przybrać tak obrzydliwej postaci. Jednak w tej chwili nie potrafił nawet wstać, choć w głębi duszy chciał ruszyć do walki z samym sobą o siebie samego.
- Odpowiedz na posta
Odpowiedz
09-11-2025, 02:43
![]() | Londyn | ♫ |
Wcale nie marzył o tym, aby zostać gnojem bez serca, to była wypadkowa serii niefortunnych zdarzeń. Trzymało się go pasmo niekończących się problemów; nie prosił o nie, same przychodziły i mieszały w jego życiu. Na liście jego marzeń nie stała też na podium butelka whisky czy paczka papierosów, po prostu w te nieliczne wolne dni wypełnione ciszą używki pomagały mu odgonić natrętne myśli. Otwierał oczy w momencie nastania bladego świtu, aby stwierdzić, że nie ma ochoty wstawać z łóżka, gdy wyjątkowo nie musi deptać po piętach najgorszym zwyrodnialcom. Wolał stawiać czoła niebezpieczeństwom, od biedy mógł nawet ślęczeć godzinami nad stertą raportów do uzupełnienia, jednak myślenie nad swoim problemowym życiem zwyczajnie go przerastało. Rozwiązywanie osobistych problemów tym bardziej wykraczało poza jego obecne możliwości. Naciągnął kołdrę na głowę i zacisnął mocno powieki, próbując przywołać do siebie senność. Wieczorem wygrzebie się z pierzyny półprzytomny od zbyt dużej ilości snu, ubierze się i wyjdzie na miasto, jeśli od zaglądania do kieliszka w samotności uzna, że alkohol będzie lepiej smakował w miłym towarzystwie, najlepiej kobiecym.
Ciało już prawie obejmowało znużenie, zamknięcie powiek przestawało być wymuszone, jednak spokój przerwało pukanie. Odgłos natychmiast go zaalarmował, mimo to zamierzał zignorować przybycie nieproszonego gościa. Może to sąsiad z mieszkania obok? Gazeciarz za żadne skarby świata nie pofatygowałby się, aby wejść na ostatnie piętro kamienicy. Na dodatek był wrzesień, słońce z każdym dniem wschodziło coraz później, czyli już po godzinie szóstej, więc ktoś musi mieć spory tupet, aby urządzać sobie wizyty o tak wczesnej porze. W brytyjskich domach herbatę serwuje się o siedemnastej, więc liczyć na poczęstunek w innych godzinach to zwyczajna bezczelność! Nie był pewien, czy ma w ogóle w domu schowaną paczkę herbatników na takie nieprzewidziane sytuacje.
Za późno zrozumiał swój błąd w ocenie sytuacji. Do jego uszu dotarł chrzęst pochodzący od klucza uwalniającego zamek w drzwiach wejściowych, potem po całym mieszkaniu rozszedł się oburzony głos, tak dobrze mu znany, że od razu przyprawiający go o ból głowy. – Na psidwaczą mać, przewietrz tu chociaż od czasu do czasu! Szanuj się trochę, człowieku! Masz jeszcze zmysł węchu?!
Obawa przed rozwinięciem siostrzanej tyrady była siłą, która musiała postawić go na równe nogi. Wcisnął na tyłek jeansy, założył koszulkę – poplamiona, cholera – i wyszedł z sypialni, pewnym krokiem przechodząc do salonu, gdzie starsza siostra już zgarniała z podłogi wszystkie puste butelki na stolik.
– Masz tu jak w chlewie, a ile tu mieszkasz? – spytała z jawną dezaprobatą, nie czekając jednak na odpowiedź brata. – Siedem miesięcy. Tylko siedem miesięcy tu mieszkasz i może raz posprzątałeś, jak trzeba było się wprowadzić. – Oczywiście, że liczyła miesiące od czasu zmiany jego miejsca zamieszkania, rzecz jasna znała jego harmonogram robienia porządków. Już żałował, że zostawił w rodzinnym domu zapasowe klucze do tego mieszkania, choć wyraźnie prosił, aby używać ich wyłącznie w kryzysowych sytuacjach. – Chociaż okna czasem otwieraj, słyszysz?
– Ja tam nic nie czuję.
– Swojego smrodu nigdy się nie czuje.
Lekceważąco wzruszył ramionami, po czym zbliżył się do siostry tylko po to, aby zabrać jej z rąk jedną z niewielu nieopróżnionych z zawartości butelek. Pociągnął z niej trzy ostatnie łyki, potem odłożyć na stolik, gdzie leżały już inne. Opadł na kanapę z ciężkim westchnięciem, teatralnością zachowania dając do zrozumienia drogiej siostrze, że nie powinna liczyć na łatwą rozmowę. Sama się tu wprosiła, na dodatek już zaczęła mocować się z pierwszym oknem w salonie. Nawet dla rodziny nie zamierzał czynić wyjątku, bycie dupkiem w ostatnim czasie wychodziło mu najlepiej. Cynizmem najłatwiej maskować rozczarowanie. Miał też w arsenale sporo cwaniackich uśmieszków, ale z rana trudno takie przywołać na twarz. Chociaż może je pomóc wywołać alkohol. Ma jeszcze w domu coś mocniejszego? Może chociaż piwo? Instynktownie szukał na podłodze wzrokiem kolejnej butelki z kilkoma łykami jakiegokolwiek trunku.
– Nie jesteś taki.
– Niby jaki?
– Taki okrutny, zły i… i podły.
– To najlepsze co wymyśliłaś?
Poszukiwania procentów zakończyły się niepowodzeniem, więc ponownie położył się na kanapie i przymknął powieki, aby tylko nie spojrzeć na siostrę, a już na pewno nie prosto w te jej wszechwiedzące dwie otchłanie. Nie zniósłby widok czających się w jej oczach emocji.
– Niech to szlag! – zaskoczony i bolesny krzyk siostry momentalnie postawił go do pionu. Przykucnął przy siostrze, widząc jej obficie krwawiący kciuk. Zbierała szkło po rozbitej butelce, którą rzucił tamtej potwornej nocy. Wypił za dużo, wykrzyczał bzdury, a potem rzucił butelką, w odpowiedzi jego narzeczona rzuciła pierścionkiem i wyszła, nawet się nie odwróciła, wszystko zakończyła bez grama żalu. Ponownie jego barki przygniótł ciężar winy. Tylko zmarnował jej trzy lata życia.
– I po co robisz mi za sprzątaczkę! – wykrzyknął ze złością, choć pretensje miał tylko do samego siebie, że dopuścił do tej sytuacji. Ściągnął koszulkę i owinął nią dłoń siostry. Gdy krwawienie ustanie, spróbuje rzucić zaklęcie uzdrawiające, choć nie mógł zagwarantować sukcesu.
Siostra wolną dłonią ujęła jego twarz i zmusiła do kontaktu wzrokowego, posyłając mu uśmiech pełen ciepła, troski i wyrozumiałości.
– Conrad, już to przerabialiśmy. Całą rodziną to przerabialiśmy, aby do ciebie dotarło, już nie pamiętasz?
Skrzywił się momentalnie, bo pamiętał aż zbyt dobrze. Ostatecznie to rodzina była wszystkim co miał, nie chciał jej stracić, ale to właśnie przed najbliższymi trudno było zgrywać idiotę. Siostrzana dłoń delikatnie klepnęła go po policzku, potem bezpardonowo uszczypnęła.
– Minęło już pół roku. Ogarnij się i przyjdź jutro na rodzinny obiad, bo mama okropnie się o ciebie zamartwia. Ja to bym ciebie spisała na straty, ale mama, jak to mama, kocha nas wszystkich po równo.
Gdy skwitowała wypowiedź dramatycznym westchnięciem, po którym zatrzepotała rzęsami, Conrad zaśmiał się donośnie i szczerze, wyrzucając z siebie napięcie budowane przez pół roku. Nadeszła długa salwa śmiechu, lekko histerycznego, wciąż jednak autentycznego, który doprowadził go do łez. Potem znieruchomiał, spojrzał na siostrę z wdzięcznością, bardzo jednak zmęczony, aby wydusić z siebie choćby słowo. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale cierpiał, po zerwanych zaręczynach trudno mu było ogarnąć emocjonalną plątaninę, jednak ona od razu wiedziała jak rozwiązać ten gordyjski węzeł. Jedno ostre cięcie, tym właśnie było jej przenikliwie spojrzenie.
– Czyli widzimy się jutro na obiedzie, doskonale. – Rzuciła zakrwawioną koszulkę prosto pod nogi Conrada, z uwagą oglądając zraniony palec. – Jeśli mi amputują kciuk przez zakażenie, to ty stracisz całą rękę.
- Odpowiedz na posta
Odpowiedz







