• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Zakątki świata > Pokój Życzeń > Wygaszacz > Karty postaci nieaktywnych > Victor Volant
Victor Maxime Volant
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
matka: Camille Lacroix née Volant; ojciec: nieznany (nieoficjalnie - Rhys Rosier)
Aspiracje
podążać własną ścieżką
Amortencja
mydło, jaśmin, cytryna, kamfora
Różdżka
12 i pół cala, pióro hipogryfa, leszczyna, jasna z nieregularnymi srebrnymi żłobieniami
Hobby, pasje
muzyka, śpiew, wyrażanie siebie przez sztukę, poszukiwanie szczerości, historia, filozofia
Bogin
kukła z jego twarzą, podwieszona na sznurkach niewidzialnego marionetkarza
Umysł
Data urodzenia
28.02.1934
Miejsce urodzenia
Calais, Francja
Miejsce zamieszkania
Liverpool, Anglia
Język ojczysty
francuski
Genetyka
Potomek wili
Ukończona szkoła
Akademia Magii Beauxbatons, Papillonlisse
Zawód
muzyk, wokalista Nocnych Nuciaków
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
28
178
70
Wiek
Wzrost
Waga
srebrny błękit
śnieżny blond
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Dobrze zbudowany, smukły mężczyzna. Jego mięśnie kształtnie rysują się pod napiętą skórą, jednak nie w przesadny sposób, raczej elegancki, jak u tancerza.
Znaki szczególne
Wyjątkowa, olśniewająca uroda, promienny uśmiech kontrastujący z wyjątkowo smutnym spojrzeniem.
Preferowany ubiór
Dobrej jakości, miękkie koszule o jasnej kolorystyce z głębokim, wiązanym kołnierzem, niekiedy z lekko bufiastymi rękawami. Spodnie w ciemnej kolorystyce, szyte na modłę mody XIX wiecznej z szerokimi szelkami. Ramiona zdobią zwykle czarodziejskie, asymetryczne szaty o finezyjnych wzorach.
Zajęty wizerunek
Otto Seppäläinen
Obrazek postaci

1933 - zakazany pąk róży (jak przyszedł na świat)

T'es la meilleure chose qui m'est arrivée
Mais aussi la pire chose qui m'est arrivée
Ce jour où je t'ai rencontrée, j'aurais peut-être préféré
Que ce jour ne soit jamais arrivé

1933 - 1938, Camille Volant 
Kryształowa fiolka błyszczy odcieniami różu i fioletu, gdy słońce uderza weń światłem. Pachnie różami, nie tymi ciętymi, które można było kupić w przydrożnej kwiaciarni, a tymi, które rosną dziko, pokazują swe oblicze temu komu zechcą, a nie temu kto da więcej pieniędzy i będzie obserwował ich powolną mękę w bogatym wazonie, gdy dokonują końca swego żywota. Etykieta z papieru czerpanego, przywieszona na kremowej wstążce, połyskuje drobinkami mieniącego pyłku, a niebieskim tuszem, nakreślono datę oraz imię i nazwisko właścicielki wspomnienia. 

Usta błądziły po szyi, pieszcząc skórę muśnięciami płatków błękitno krwistego kwiatu. Wyczekiwana bliskość pochłaniana była pomrukami pragnienia, spijała czułość, którą odzierała z satynowej opończy, łakomie chwytała skórę rozpaloną słodyczą sekretnego romansu. Nie był to ich pierwszy raz, był jednym z wielu, lecz pamiętny w uniesieniu aktu wśród wijących się pnączy krzewów. Światło księżyca skrywało nie tylko rumieńce, ale i tożsamość dwójki zauroczonych sobą dusz. Ostatnie pieszczoty, nim on wróci na ojczystą ziemię, nim pałac w górach pożegna ich oboje ostatnim letnim westchnieniem – już nie mieli wracać w mury szkoły. Być może dlatego, noc przeciągała się w objęciach, śmiech wieńczony smutkiem i jękiem kołysał się pośród świetlików przemykających między listowiem. Może właśnie dlatego. 
Dreszcz zroszony potem wydawał się czuć, że było inaczej, że odrętwienie umysłu było intuicyjną zapowiedzią nieszczęścia, jakie ją spotka. Utknęła między rozkoszą a melancholią i pełnię swego przeczucia zrozumiała dopiero parę tygodni później. Sierpniowe słońce sunące po Calais parzyło zwężające się z trudem źrenice; duszności, mdłości atakujące ją samą wnętrzności alarmowały o stanie, w którym znaleźć się nie powinna. Nie było to zgodne z wychowaniem młodej panny, której rodzina starała się prezentować na salonach nie tylko francuskich, ale i brytyjskich. Czysta krew płynąca w żyłach rodziny Volant od lat przynosiła im mariaże pozwalające na to, by sami mogli nazywać się socjetą. Uprzywilejowanie niestety nie szło w parze z potrzebami serca, więc znamienne były i skandale, które przykrywała warstwa pieniądza, zmieszanego z ogólnie przyjętym przymrużeniem oka na artystów. Więc może i jej stan był problematyczny, ale mógł być wyniesiony na ramy obrazu, niżeli schowany w studni starych sekretów? Choć bardzo tego chciała, jej stan został sekretem, a matczyne rozczarowane spojrzenie pozostawiło coś w sercu kobiety. Nigdy nie zdradziła rodzinie, kto odpowiadał za jej brzemienność – jednak miała pewność i ojciec dziecka dostał stosowny list, który nie doczekał się wówczas odpowiedzi. 
Przeczesując długimi palcami, jasne włosy, tak podobne do jej własnych wiedziała, że syn nie będzie miał łatwego życia. Mogła jednak postarać się o to, aby było, chociaż przyjemne. Nie piętnowała go pojęciem bękarta, nie nadała mu przydomka syna kochanka, który odebrał jej niewinność. Oficjalnie przed publiką zwaną socjetą nie mogła nazwać się matką, stała się więc jego siostrą, choć za drzwiami domu to ona uczyła go słowa mama, przebierała pieluchy, karmiła. Niemowlę zostało jej radością, zostało obrazem, sztuką – kwiatem, który rozkwitł w jej sercu, a szczęścia nie przysłoniły jej obostrzenia, odcięcie od większości fortuny i zepchnięcie częściowo na rodzinny margines. Chłopiec dostał od niej ciepło, rodzina zapewniła mu należytą edukację, a posiadłość rodzinna była azylem, który stał się powiernikiem sekretu pochodzenia malca. 


1939 - strach przywołał magię (objawienie magii)

One man can build a bomb, another, run a race
To save somebody’s life and have it blow up in his face
I’m not the only one who finds it hard to understand
I’m not afraid of God, I am afraid of man

1939 - 1943, Odile Volant-Dubois
Mlecznobiała fiolka, która wydaje się mieć w sobie czerwone drobinki pyłku. Zapach przypomina owsiankę, do której ktoś postanowił wsadzić zardzewiałą łyżeczkę, gwałcąc przy tym poczucie bezpieczeństwa oferowanego posiłku. Etykieta z kremowego papieru posiada zagięcia i jest widocznie przetarta, jak gdyby ktoś próbował zetrzeć z niej datę, imię i nazwisko osoby, do której należy wspomnienie, jednak czarny tusz trwał niezachwianie, dokumentując przeszłość.

Wiadomości radiowe były okrutnie sprzeczne, szum radioodbiorników napawał niepokojem, szczególnie gdy akompaniamentem stał się dźwięk mugolskich latających maszyn. Czy czarodzieje nie powinni czuć się mimo wszystko bezpiecznie? O tym zawsze opowiadała im mama, o wizjach, które Gellert Grindelwald przedstawił w Paryżu ponad dziesięć lat temu. Czy teraz obie córki pani Volant miały zobaczyć, jak spełnia się okrutny konflikt? Jedna z nich miała dziecko, a druga była świeżą mężatką, co sprawiło, że od kilku miesięcy mieszkała w stolicy Francji. Teraz jednak czuwała wraz z resztą rodziny pośród murów posiadłości w Calais. Syn siostry niejednokrotnie pomylił ją samą z Camille, serce było przecinane na pół, gdy smutne oczy chłopca, przepełnione lękiem wołały o pomoc, o to, aby ten strach się skończył.
Walizki były na wpół pełne, na wpół puste, niezdecydowanie postanowiło uznać coś innego za cenniejszy dobytek, a kolejna zmiana zdania doprowadzała do frustracji. Część domowników miała uciec w kierunku południa, aby nie zetknąć się z niemiecką armią. Odile zaoferowała siostrze i jej synowi pokój w mieszkaniu, które posiadała z mężem, może i była to niewielka paryska kamienica, która odbiegała standardem od posiadłości magicznej, niemniej bezpieczeństwo było ważniejsze od wygody. 
Nim udało się opuścić posiadłość, ostatnie ochronne zaklęcie padło, po dziś dzień nikt nie wie dlaczego. Syreny alarmowe rozległy się z miasta, płosząc nie tylko ptaki, ale i wszelkie pozytywne emocje. Wzbudził kolejne złowieszcze duchy lęku, które poczęły gościć w ciałach czarodziejów. Niebo przecięło kilka samolotów, zaś największy z nich wypuścił coś z siebie. Tak drobny twór, który ze świstem szybował przez powietrze, atakując dom czarodziejów. Nie było czasu na bieg, ręka nie zdążyła złapać świstoklika, jedyne, co rodzina zdążyła zrobić to wtulić się w siebie nawzajem. Odile pamiętała małą rączkę, która ściskała ją niewyobrażalnie mocno, emanowała ciepłem i czymś, co wydawało się koić gęsią skórkę. Gdy wszyscy oczekiwali nieprzeniknionej ciemności, która miała pochłonąć ich na zawsze, poczuli najpierw kurz, a potem błysk wokół nich przebudził rodzinę. Kawałek dachu zsunął się po świetlistej bańce emanującej magią ochronną połączoną z małym synem Camille. Chciał tak bardzo żyć, tak bardzo, żeby reszta rodziny żyła, żeby mama żyła, że jego magia zamanifestowała się po raz pierwszy.
Nie wszyscy członkowie rodziny Volant byli cali, dom stał w gruzach, dobytek pochłaniały tumany pyłu i gruz, a łzy były jedynym pożegnaniem. Nie potrzebowali potwierdzenia, żeby wiedzieć, która wersja z mugolskich stacji nadawczych była prawdziwa, armia niemiecka była bliżej, niż sądzili.
Kolejne dni były chaotyczne, ciężar życia w niewielkim mieszkaniu w czwórkę gromadził więcej problemów, a mąż Odile miał problemy z oparciem się urokowi jej siostry. Dom pochłaniały kłótnie, spory, próby normalności nie przynosiły skutku i po paru miesiącach Odile wyrzuciła siostrę niemal na bruk. Przez kolejne tygodnie nie chciała jej widzieć, choć szkoda Odile było młodego chłopca, który wydawał się cały czas przytłumiony lękiem. Potrzebowała trochę dni nim ugięła się pod własnym sumieniem i odwiedziła siostrę. Okazało się, że ta znalazła dla siebie i syna dom, bez niczyjej pomocy, całkowicie polegając na samej sobie. A syn? Wydawał się rozumieć, że musiał dojrzeć szybciej, wziąć na siebie odrobinę odpowiedzialności, pomimo sporadycznych kaprysów pomagał, jak mógł i trudno było uwierzyć, że w tak nieprzyjaznych okolicznościach, udało się go wychować na grzecznego chłopca. Odile, będąc czepliwą jednak wypominała, że chłopak jest głośny, śpiewny i chociaż może głosik ma, to przecież mogło męczyć to sąsiadów. Camille wydawała się głucha na te zaczepki siostry, właściwie, zachęcając syna do tego, aby coraz bardziej eksplorował swoje horyzonty muzyczne i taneczne.



1944 - złoty motyl na błękitnym tle (początek nauki)

Went to school and I was very nervous,
No one knew me, no one knew me.
Hello teacher, tell me what's my lesson,
Look right through me, look right through me.

1944-1947, różne imiona oraz nazwiska
Wiele fiolek o innych barwach, zapachach, etykietach. Każda unikalna na swój sposób zawierająca zupełnie inne spojrzenie, czasem tego samego zdarzenia, ale z całkowicie odmienną emocją na czele.

Powidoki przewijającej się jednej i tej samej twarzy, przeskakują w barwnych emocjach, często tak diametralne. Widoczne są paryskie ulice i pierwsze kupowanie różdżki, sylwetka Victora Volanta mocno iskrzy na tle szarych półek z kolorowymi pudełkami, ekscytacja szumi w głowie, a pierwsze „cześć” spotyka się z szerokim uśmiechem, zapraszającym do zabawy. Wspólna podróż przepięknym rydwanem, zaprzęgniętym w latające konie, a mimo to tak wiele uwagi pada na chłopca, który niczym ryba w wodzie, zachęca cały powóz do śpiewu i muzykalności, znajdując w młodych duszach publiczność, której jeszcze nigdy nie spotkał. Jedne spojrzenia przepełnione zachwytem, inne irytacją, gdzieś przebija się śmiech i wreszcie rżenie magicznych wierzchowców.
Poskromienie przybywa w słowach nauczycieli, dyscyplina porządkuje, ale nie podcina skrzydeł, uczy, kiedy należy zabrać głos, jak używać słów i co uchodzi za przejaw dobrego wychowania, a co za prostactwo. Talent zaczyna wieść prym, otwierać drzwi, które dotychczas były zamknięte. Urok pomaga w tym szczególnie, wkradać się do serc nauczycielek i uczennic, a wśród uczniów niestety szerzyć emocje pełne zazdrości, tak trudne do pohamowania i skutkujące brakiem przyjaźni.
Niewidzialne sznurki kształtowały, jak druty bonsai – kaprysy były skutecznie tłumione, a sinusoida nauki i ocen, była wprost proporcjonalna do tego, jak interesująco o temacie opowiadał nauczyciel, zaś to, co było nużące, było kierowane przymusem. Może dlatego, gdy Victorowi uchodziło wiele płazem, pozostali odczuwali taką niesprawiedliwość, szczególnie gdy jego talent muzyczny stawał się wymówką. 
Artystyczne przedmioty wiodły prym w jego nauce, co łatwo dostrzec można było w stopniach, jednak podstawowe przedmioty opanować musiał. Na szczycie z tego zakresu była historia magii, uwielbiał toczyć dyskusje w jej temacie, analizować i zamyślać się razem z innymi uczniami nad tym, jak świat wyglądałby teraz, gdyby domino wydarzeń upadło inaczej. Pasja do tematu popchnęła go nieco dalej w rozwijanie się z zakresu starożytnych run, a potem eksplorowania ich znaczeń, brzmienia i rytmiki w eksperymentalnych śpiewach. Wszystko to odbijało się w oczach wielu wpatrzonych w niego młodych dziewcząt, czasem dostosowujących swoje zainteresowania do niego - był uroczym chłopcem o anielskim głosie, która nie chciałaby z jego ust usłyszeć pieśni z dedykacją? 
Najmniej lubił wsadzać palce w ziemię, brudzić się i poznawać z sokami roślin – brzydziło go to wszystko, wolał, kiedy wokół niego panowała czystość, nawet gdy był jeszcze młodziutki. Drażliwy na zapachy, faktury, smaki, bywał zbyt delikatny, stąd łatwiej było mu się odnaleźć w bibliotece, czy sali muzycznej pośród różnych instrumentów.


1948 - człowiek, którego nazwałem ojcem (relacja z ojczymem)

We don't need no education
We don't need no thought control
No dark sarcasm in the classroom
Teachers leave them kids alone

1948 - 1949, Gaspard Lacroix
Zwyczajna szklana fiolka, która swoją przezroczystością intryguje. Jej kształt jest równie prosty, a i zapachu jest w niewiele, zupełnie, jak gdyby zamiast wspomnienia we fiolce znajdowała się zwyczajna ciecz. Etykieta przywiązana jutowym sznureczkiem, wydaje się bardzo starym pergaminem, na którym drukowanymi literami zapisano datę i właściciela.

Gaspard poznał Camille przypadkiem, gdy ta odprowadzała syna na zajęcia teatralne do jednej ze swoich dawnych znajomych. Nigdy nie widział tak pięknej kobiety, nie tylko zewnętrznie, ale przede wszystkim wewnętrznie. Nie zakochiwał się w skórze, włosach, oczach – powłoce, o nie, on szukał głębiej, tego, co pod tym i choć słyszał, że urok na niego działał, on twierdził inaczej. Żył zawsze pomiędzy mugolami a czarodziejami jako charłak znalazł się na granicy światów, lecz to jego ukochana wciągnęła, go na stałe do magicznej części Francji.
Związek rozwijał się szybko, jednak z czułością i bliskością, a nie pragnieniem pożądania. Chyba tylko magia wiedziała, dlaczego Gaspard kochał tak… inaczej. Victora natomiast otoczył opieką, choć sam nigdy nie miał dziecka i o nim nie myślał, to naturalnym było dla niego, aby być kimś w rodzaju ojca. Gdy chłopak nie przebywał w Akademii, wówczas Lacroix rozmawiał z nim o sztuce, literaturze, filozofii, historii – tej magicznej, jak i mugolskiej. Polecał książki, niezbyt agresywnie podsuwał wartościowych twórców, zabierał na wystawy, dbał o ten zakres sztuki, który nie był tylko muzyką. Pokazał też Volantowi jak pisać, tworzyć tekst, robić to, co on robił w swojej pracy pisarza. Dzielili razem uczucie do mitologii, odległych historii, baśni, kultur – wówczas Victor nie wiedział jak mocny będzie miało to odcisk na jego własnej twórczości, nie było to zaledwie błyskiem chwili w nastoletnim wieku. Stało się to wszystko czymś, co zostało przy nim na zawsze, do tego stopnia, że ciężko było go znaleźć bez książki w ręce. 
Ostatecznie to również znajomości Gasparda, pozwoliły synowi Camille znaleźć pracę w magicznej operze, początkowo jako kontratenor w chórze, a z czasem, zyskując solowe dziecięce role. Im starszy był, tym częściej pojawiał się na scenie, później nie tylko operowej, ale także teatralnej, chłonąc ten świat, gdy nie przebywał w murach szkoły. Wakacje i przerwy świąteczne nie kojarzyły się Victorowi z domem, a raczej z publiką, adrenaliną i swego rodzaju spełnianiem rosnącej potrzeby poczucia bycia kimś ważnym.



1950 - pan Rosier  (poznanie mecenasa)

Welcome to the party
I know it's kinda funny
That everyone is acting
Like they know you personally
Just play along
Be nice and all
You won't get far
Being on your own

1950, Rhys Rosier 
Szarawa fiolka, która miejscami wydaje się pokryta sadzą lub po prostu brudem. Czuć od niej dziwny, metaliczny zapach, dość nieprzyjemny i odrzucający. Etykieta jest czarna z zapisanym białym tuszem imieniem i nazwiskiem oraz datą. 

Plakat na jednej z paryskich ulic przyciągnął jego uwagę jedynie znużonym przypadkiem – nazwisko, które wciąż miało moc uderzać w pamięć, nie pozwalając jej pogrążyć się w zupełnym zapomnieniu. Rhys, zwykle chłodny obserwator, przybył do miasta światła z intencją odkrywania nowych twarzy sztuki, artystów, których mógłby sobie podporządkować i okryć własnym patronatem. Nie spodziewał się jednak, że papierowe echo w witrynie wystawowej przyniesie mu nie wspomnienie, lecz zmartwychwstanie – dawna miłość ze szkolnych lat i… obok niej młodzieniec, którego rysy mówiły więcej niż mogłyby powiedzieć setki listów.
Zaskoczenie jednak nie otworzyło w nim czułości. Nie w tym człowieku. Nie widział serca ani rozczulenia – dostrzegał zysk, dostrzegał narzędzie. Zamiast skierować kroki ku Victorowi, który mógłby być jego synem, poszedł do Camille. Spotkanie to nie miało w sobie ani krzty sentymentu; wybrzmiało groźbą, której ostrze wbijało się w jej nowo zbudowane życie. W słowach Rhysa brzmiała bezlitosna obietnica: jeśli spróbuje zaprzeczyć, jeśli nie odda chłopca pod jego mecenat, to całe istnienie, które z takim trudem utrzymała w ryzach, zostanie zniszczone. Camille wiedziała, że błaganie było daremne, lecz błagała. Wiedziała, że nienawiść nie zdoła go odepchnąć, lecz nienawidziła. Z całej desperacji próbowała sięgnąć po to, co w jej krwi najgroźniejsze – urok wili, którego czar nieraz czynił cuda, ale on, jakby los był złośliwym kpiarzem, był oklumentą. Jej uroda i czary nie mogły przeniknąć przez zimną, wyćwiczoną barierę, którą zbudował czas między teraźniejszością a ich ostatnią czułością. Rhys wyszedł ze spotkania zwycięski – zadowolony, że znalazł nieoszlifowany diament, a jeszcze bardziej, że ten kamień narodził się z jego własnych lędźwi. W tym widział triumf, możliwość zarobku, a nade wszystko nową nić, która mogła oplątać młodego chłopca zależnością od niego samego.
Camille, rozdarta między lojalnością a instynktem, przedstawiła Victorowi pana Rosiera. Tak, właśnie w tej maskującej formule: nie ojca, nie dawnego kochanka, lecz człowieka, który zgodził się zostać mecenasem młodego artysty. Przynieść złoto, którego rodzinie brakowało od czasu, gdy wojna i bombardowania zmiotły ich dawną świetność. Victor, zaledwie szesnastolatek, nie potrafił zrozumieć skomplikowanych nici, które spinały dorosły świat. Zdezorientowany, ufny, przyjął wyciągniętą dłoń z wdzięcznością i formalnym ukłonem podpisał dokument, który miał związać jego przyszłość.
A Rhys? Patrzył tylko z cieniem uśmiechu, jakby świat właśnie dał mu w darze pionka na szachownicy, na której zawsze zwyciężał.


1951 - utrata prywatności (rozwój kariery muzycznej)

Give it to you leave you wanting more
I know your addiction's attention
Let's start a show
Is it everything and more
Than you were hoping for?
Now show us something we ain't never seen before

1951 - 1954, Chantal Fancourt
Fiolka wydaje się być zrobiona z kryształu górskiego, idealnie przyciętego, czystego i wspaniale wypolerowanego. Zbliżając nos można wyczuć zapach terpentyny, co drażni zmysły i odrzuca. Biała etykieta z niebieskim tuszem jest wybitnie formalna, a litery nie posiadają zawijasów, wydają się być pisane sztywną ręką.

Panna Chantal Fancourt od początku wiedziała, że jej rola przy boku Rosiera wymaga zimnej skuteczności i bezbłędnej organizacji. Wystarczyło jedno jego zdanie, rzucone często półgłosem, by w krótkim czasie stało się faktem. To ona planowała występy Victora, to ona dopinała umowy, kierowała przepływem pieniędzy przeznaczonych na jego rozwój - on natomiast miał tylko tworzyć – pisać melodie, układać słowa, grać. Pierwsze występy zaplanowane zostały z precyzją stratega, a wszystko idealnie wykorzystujące czas przerwy letniej, świątecznej, sporadycznie weekendów, aby nie doprowadzić do zaniedbań w nauce chłopca. Śpiewał na uroczystościach, których ranga była kluczem do dalszej kariery, zasiadały tam osoby mogące otworzyć każde drzwi. Fancourt dzieliła się wówczas z chłopcem wiedzą z zakresu etykiety, instruowała go w zupełnie inny sposób, niż ktokolwiek w szkole. Wkrótce nastoletni muzyk wiedział, jak zgodnie z obyczajami oczarować publikę. Czasem akompaniowało mu pianino, czasem na scenie towarzyszyli uznani artyści, lecz to wciąż on był centrum uwagi. Jego utwory brzmiały melancholijnie, niosły ze sobą echo tęsknoty i subtelną siłę. Kryła się w nich świeżość, ale i nuta poważnej dojrzałości, której nie spodziewano się po tak młodym twórcy.
Chantal, pozostając w cieniu, dbała, by każdy szczegół był dopięty, harmonogram podawano Victorowi na tacy, tak drobiazgowy, że życie artysty stawało się serią obowiązków. Zaczęły o Victorze pisać francuskie gazety, na ulicach zatrzymywały go dziewczęta i chłopcy proszący o uśmiech czy podpis. Popularność przyniosła mu uwielbienie, ale także odbierała swobodę. Znajomi, którzy dotąd traktowali go jak rówieśnika, zaczynali widzieć w nim kogoś odległego, otoczonego nimbem niedostępności. Obok niego, niemal zawsze, była panna Fancourt – elegancka, milcząca, budząca respekt obecnością, jakby pilnowała granicy, której nikt nie mógł przekroczyć.
Z biegiem lat Victor pisał coraz więcej, lecz twórczość ta obwarowana była wymaganiami. Rosier wiedział, czego chce i oczekiwał, że młody muzyk dostosuje się bez sprzeciwu. Melodie, które miały być wolnym oddechem duszy, zaczęły brzmieć zgodnie z cudzymi wytycznymi. „To ma podnosić na duchu”, „to ma zachwycać publiczność, nie zasmucać” – takie słowa padały z ust mecenasa, a każdy nakaz odbierał Victorowi cząstkę swobody.
Chantal obserwowała, jak w młodym artyście gasła radość tworzenia. Zamiast iskry natchnienia pojawiało się znużenie i ciężar, a muzyka stawała się obowiązkiem, nie wyrazem serca i choć aplauz publiczności niósł się przez sale koncertowe Francji, a później nawet Europy, to za kulisami coraz wyraźniej widać było sznurki, którymi Rhys Rosier pociągał, zaciskając je na dłoniach i kostkach Victora – powoli, lecz nieubłaganie, dusząc tym głos artysty.


1955 - cena sławy (wypalenie)

My body's on the line now
I can't fight this time now
I can feel the light shine on my face
Did I disappoint you?
Will they still let me over
If I cross the line?

1955 - 1956, Camille Lacroix
Kryształowa fiolka błyszczy odcieniami fioletu. Pachnie polnymi fiołkami rosnącymi dziko na polanie. Etykieta z papieru czerpanego, przywieszona na kremowej wstążce, połyskuje drobinkami mieniącego pyłku, a niebieskim tuszem, nakreślono datę oraz imię i nazwisko właścicielki wspomnienia.

Camille widziała zmiany, które z każdym miesiącem coraz wyraźniej odciskały się na twarzy jej syna. Początkowo wierzyła, że szczęście naprawdę rozgościło się w jego życiu, że muzyka i uwielbienie publiczności były dla niego źródłem siły. Jednak im dłużej przyglądała się jego spojrzeniu, tym częściej dostrzegała w nim cień, którego nie potrafił ukryć nawet przed nią.
Niejeden wieczór spędzała przy jego łóżku, głaszcząc jasne włosy, tak podobne do jej własnych, roniąc łzy nad sytuacją, w której oboje zostali uwięzieni. Wiedziała przecież, kto pociągał za sznurki, kto sprawił, że Victor coraz bardziej przypominał marionetkę niż wolnego artystę. Nie mogła jednak zrobić nic więcej, poza tym, że była obok syna. 
Słuchała jego zwierzeń: o samotności, o braku przyjaciół, o wszechobecnej fałszywości. Mówił jej, że każda nuta, którą próbował zapisać, tonęła pod ciężarem obowiązku – świadomości, że każda jego piosenka jest jak spłata długu wobec Rosiera, nie wyrazem duszy. Opowiadał, jak trudno mu znaleźć miłość, skoro czuł się jak przedmiot, jak ciało wystawione na pokaz, przesadnie seksualizowane, oceniane nieustannie spojrzeniami kobiet i mężczyzn. Camille wiedziała, że to jej krew była przyczyną tej udręki – uroda wili, która w synu rozkwitła, czyniła go dla jednych obiektem pożądania, dla innych powodem zazdrości.
Był młody, a już zmuszony dźwigać brzemię, które przerosłoby niejednego dorosłego – teoretycznie posiadał rozpoznawalność, nazwisko rozbrzmiewające w gazetach, a w praktyce każdy zarobiony pieniądz nie trafiał wprost do jego kieszeni. Otaczali go prywatni nauczyciele i trenerzy, dbający, by nie zboczył z wyznaczonej ścieżki, trzymał należytą formę – był produktem mającym zapewnić rozrywkę. Nie pozwolono mu pójść na uniwersytet, choć marzył, by być wśród rówieśników, w zwyczajnym tłumie studentów, gdzie mógłby oddychać swobodniej, móc pogłębiać swe pasje dotyczące historii, run, a może i nawet bardziej skomplikowanych dziedzin magii. Zamiast tego coraz mocniej czuł się odcięty, jakby należał do kogoś innego, jakby własne życie nie było jego własnością. Ukojenie dawały mu książki, lecz i one wkrótce zaczynały być problemem, zjadając zbyt wiele czasu, który mógł być przeznaczony na ćwiczenia. 
Camille patrzyła na syna na scenie, dostrzegała krople potu spływające po jego skroniach, gdy śpiewał aż do granic sił, widziała, jak słaniał się na nogach po występach, jak głos łamał mu się w gardle, a mimo to uśmiechał się – nie dla siebie, lecz dla publiczności, dla tych, którzy domagali się jego muzyki i obecności, kochał ich w jakiś dziwny, pokrętny sposób. Serce matki pękało, pragnęła jego szczęścia, lecz nie za cenę, jaką przyszło mu płacić. Blask sławy coraz częściej przypominał ostrą poświatę, która zamiast rozświetlać życie, powoli wypalała duszę.


1957 - muzyka duszy (poznanie Ameryki)

Everybody doin' the mess around
Ah, everybody was juiced, you can, bet your soul
They did the boogie-woogie, with a sturdy roll
They mess around

1957, Jackie Dayton
Fiolka wydaje się mieć na sobie osad z zewnątrz, zupełnie, jakby ktoś zanurzył ją w rdzawym płynie. Woń amerykańskiej whisky przyjemnie muska zmysły, zachęcając raczej do wypicia, niż do wylania w myślodsiewni. Etykieta przywiązana sznurkiem zrobiona jest z twardszego papieru, na którym zapisano drukowanymi literami datę oraz miano właścicielki.

Jackie Dayton była kobietą, która żyła muzyką – w każdej jej odmianie. Dla niej jazz i blues mugoli były równie ważne, co zaklęte melodie magicznych orkiestr. Jako redaktorka nowojorskiego magazynu muzycznego słyszała już niejedno nazwisko, ale to jedno przykuło jej uwagę. Victor Volant, o nim mówiła Francja – i to z zachwytem, opisywano go jako głos, który nie tylko koił, lecz także budził pragnienia; sceniczne zjawisko. Szukała świeżości, szukała czegoś, co byłoby iskrą jej nowego artykułu. Nie spodziewała się jednak, że znajdzie tę iskrę w osobie francuskiego muzyka, spotkanego nie w sali koncertowej, lecz w zatłoczonym mugolskim klubie w Nowym Orleanie, podczas koncertu Raya Charlesa. To tam, w gęstym powietrzu przesyconym dymem papierosowym i dusznym rytmem pianina, ich spojrzenia się spotkały. Rozmawiali długo, i choć Jackie miała prawo zapisać każde słowo dla swojego magazynu, rozmowa ta stała się dla niej zbyt intymna, by ją opublikować. 
Victor mówił jej o tym, jak jego urlop w Stanach dał mu przedsmak wolności. Nie była to wolność pełna – raczej wyrwa, pęknięcie w murze, przez które nagle dostrzegł inne niebo. Opowiadał, że słuchał mugolskiej muzyki już wcześniej w Europie, tej klasycznej, wiekowej, ale dopiero tu, na amerykańskiej ziemi, poczuł, że jest to inny rodzaj magii – surowej, żywej, prawdziwej. Jackie widziała, jak w nim rodzi się bunt, a w niej samej coś się także złamało. Nie była pewna, czy to jego urok, czy jej własne pragnienie, by pomóc w narodzinach czegoś nowego – muzyki, która mogłaby przekroczyć granice światów.
To ona wprowadziła go w miejsca, do których panna Fancourt nigdy nie miała dostępu. Kluby ukryte przed światłem dnia, zatopione w improwizacjach, przesycone używkami i cielesnością, dalekie od salonów, wystawnych przyjęć i elitarnego towarzystwa. Niestety obowiązki wkrótce musiały wezwać Volanta do rodzimego kraju, lecz Jackie żegnając się z Victorem wiedziała, że nie był to koniec. Obsesja, która się w niej narodziła, była już nie do zduszenia – pragnęła pomóc mu znaleźć własną drogę, wyrwać go z sieci, w której tkwił. Zaczęła pisać artykuły o cenie sławy, o tym, jak polityka wkracza do sztuki, o granicach wolności. Jej teksty balansowały niebezpiecznie blisko haseł głoszonych przez zwolenników Grindelwalda, lecz intencje Jackie były inne – nie pragnęła tyranii ani niewolnictwa. Chciała jedynie wolności, wolności dla wszystkich artystów, a nade wszystko dla Victora i muzyki, która płonęła w jego sercu jak zakazana pieśń. Znajomość pozostała sekretem, cichym szeptem niesionym sporadycznie przez ocean z jednego kontynentu na drugi. 


1958 - złamanie serca (samobójstwo mugola)

You who I pray to, I desolate too
Consecrate you, I love and hate you
Hum a hymn to, Scylla, I swim to
Watch a whirlpool spin and jump into
You know you make me wanna run away
Kingdom come, you make me wanna stay
Magnify you, sanctify you, glorify
You make me wanna die too

1958, Nicolas Hugo
Prosta szklana fiolka, nie czuć od niej woni. Etykieta jak wiele innych, podpisana na typowym papierze, standardowym pismem.

Pod koniec roku 1958 Victor Volant trafił pod opiekę specjalisty – magipsychiatry Nicolasa Hugo – w okolicznościach, które wstrząsnęłyby nawet tymi uzdrowicielami przyzwyczajonymi do ludzkich tragedii. Został odnaleziony w mieszkaniu mugola, który popełnił samobójstwo – strzał, krew, cisza rozlana po ścianach, jak ostateczny akord. To panna Chantal Fancourt, od kilku dni bezskutecznie szukająca swego podopiecznego, weszła tam pierwsza i ocaliła go przed jeszcze większym skandalem. Rosierowi przekazała historię o tym, jak Victor padł ofiarą działań mugoli, że nie przebywał tam z własnej woli. Zarysowała historię ofiary, którą potem kupiły media, a Volantowi można było tylko współczuć. 
Sam Victor nigdy nie opowiedział o naturze tej relacji, nie wyjawił, kim dla niego był zmarły mężczyzna ani jak głębokie więzi ich łączyły. Zachował tajemnicę w sposób absolutny, jakby prawda, gdyby wyszła na światło dzienne, mogła rozsadzić całe jego życie. Natomiast z jego słów, urywanych i pełnych sprzeczności, wynikało jednak, że mugol ten oscylował między obsesją a autodestrukcją – twierdził, iż miłość do Victora miesza się w nim z nienawiścią, że żadne z tych uczuć nie pozwala mu żyć. Dla młodego artysty stało się to traumą, która podważyła fundamenty kruchej psychiki. Kariera, dotąd błyszcząca w świetle reflektorów, nagle stanęła pod znakiem zapytania. Zalecono natychmiastowe wyciszenie, izolację od sceny, a przede wszystkim terapię. Tylko jak leczyć kogoś, kto tak usilnie odmawia pomocy? Czy można było wierzyć w historię przedstawioną przez pannę Fancourt? Wyrywki splatały się w idealną historię, ale nawet uzdrowiciel był bezsilny, gdy na pytania odpowiadała ostatecznie cisza. 
Natomiast inne badania i rozmowy ujawniły, że dramat samobójstwa był jedynie detonatorem. Victor od lat niósł w sobie bagaż problemów, o które nikt wcześniej nie pytał, presja sławy, poczucie zniewolenia przez mecenasa, brak autentycznych więzi, przeciążenie obowiązkami – wszystko to tliło się w nim od dawna. Dopiero teraz ktoś przyglądał się mu nie jak gwieździe, nie jak inwestycji, lecz, jak człowiekowi.
Został skierowany do ośrodka w Szwajcarii, ukrytego wśród gór, gdzie odseparowany od publiczności i hałasu miał odnaleźć spokój. Tam, pod stałą opieką magipsychiatrów, próbowano odbudować jego równowagę. Postępy były znikome – Victor pozostawał zamknięty, odległy, jego melancholia zdawała się wrastać w niego coraz głębiej. Widziano go jak w samotności coś pisał, innym razem wygrywał dotąd nieznane melodie, sięgał po książki, które mówiły o przeszłości. Wszystko utrzymywano w tajemnicy, ostatecznie później prasa nie pisała o jego zniknięciu, być może za sprawą pieniędzy. Fani otrzymywali uspokajające informacje o „zasłużonym odpoczynku”, lecz ci, którzy wiedzieli, rozumieli, że artysta znalazł się na granicy – i że każdy kolejny dzień terapii był walką nie o karierę, lecz o samo życie. 


1959 - uwolnienie umysłu (zerwanie kontraktu z mecenasem)

Admit you were toxic
You poisoned me just for
Another dollar in your pocket
Now i am the violence
I am the sickness
Won't accept your silence
Beg me for forgiveness

1959, Rhys Rosier
Szarawa fiolka, która miejscami wydaje się pokryta sadzą lub po prostu brudem. Czuć od niej dziwny, metaliczny zapach, dość nieprzyjemny i odrzucający. Etykieta jest czarna z zapisanym białym tuszem imieniem i nazwiskiem oraz datą. 

Po kilku miesiącach milczenia Victor wrócił na scenę, lecz nie był już dawnym sobą. Wymuszony uśmiech, przygaszone spojrzenie i ruchy wykonywane bardziej z obowiązku, niż z pasji – wszystko to zdradzało, jak wiele kosztuje go każdy występ. Plotkarskie gazety prześcigały się w publikacjach, kreśląc własne wersje wydarzeń. Jedne pisały o chorobie nerwowej, inne o nadmiernej dekadencji młodej gwiazdy, jeszcze inne podsuwały historie balansujące na granicy absurdu.
Rhys Rosier obserwował ten rozwój sytuacji z narastającą irytacją, czuł, że coś wymyka mu się z rąk, przez lata traktował Victora jak inwestycję, źródło dochodu i narzędzie do umacniania wpływów. Mógł mieć cień litości, ale ta nie miała znaczenia wobec straty, jaka mu groziła. Do konfrontacji doszło przed jednym z koncertów, Rosier chciał umocnić swoją władzę, zastraszyć i przypomnieć, kto pociąga za sznurki. Nie przewidział jednak, że Victor zna już prawdę – prawdę o własnym pochodzeniu, o tym, kto naprawdę jest jego ojcem. Przy matce, która stała tuż obok, napięcie osiągnęło punkt kulminacyjny, kłótnia szybko przerodziła się w fizyczne starcie. Wymiana ciosów była bardziej symbolicznym wybuchem lat gromadzonego gniewu niż zwykłą bójką. W tym starciu Rosier stracił przewagę, a Victor, z twarzą brudną od krwi, ujawnił w pełni, jaką ma teraz broń przeciwko niemu. Sekrety, które przez lata były starannie skrywane – nieślubne dziecko, sympatia syna wobec mugoli, inspiracje muzyką mugolską, związki splamione skandalem – wszystko mogło zniszczyć reputację Rosiera, bo wtedy nie byłby już tylko i wyłącznie mecenasem. Rhys z trudem zrozumiał, że gra jest skończona, wiedział, że chłopak nie poprzestanie na jednym zwycięstwie i kiedyś upomni się o zapłatę za milczenie, jeśli ten nie da mu teraz spokoju.
Kontrakty zostały zerwane, rozpadła się misterna konstrukcja, na której Rosier przez lata budował swoje wpływy. Victor mógł wreszcie zrobić krok na ścieżkę wyznaczoną przez siebie samego, pierwszy raz wolny od więzów, które go krępowały. Były to kroki niepewne, wciąż obciążone przeszłością, ale niosące w sobie obietnicę nowego początku.


1960 - Nocne Nuciaki (nowy początek muzyczny)

Move your body like a hairy troll
Learning to rock and roll
Spin around like a crazy elf
Dancin' by himself
Boogie down like a unicorn
No stoppin' till the break of dawn
Put your hands up in the air
Like an ogre, who just don't care

1960 - 1961, Billy Marron 
Zwyczajna fiolka, choć pełna odcisków palców, jakby ktoś wcześniej zanurzył dłoń w czymś tłustym. Woń starych ciuchów i ulicy zimową porą miesza się z dymem papierosowym. Etykieta wymięta z szarego papieru, niemal straciła zapisaną na niej datę i personalia.

Po zerwaniu kontraktów, które przez lata oplatały go niczym żelazne więzy, Victor czuł się lżejszy, choć wciąż nosił w sercu ciężar dawnych zobowiązań. Kochał matkę i ojczyma, wdzięczny im był za każdy gest wsparcia, ale wiedział, że nie może już dłużej żyć w cieniu cudzych oczekiwań. Potrzebował czegoś własnego, przestrzeni, w której nikt nie będzie dyktował mu melodii ani słów. Myśl o Ameryce kusiła go swoją obietnicą wolności, lecz kontakt z Jackie, dawną przyjaciółką i towarzyszką idei, urwał się nagle w 1959 roku. Krążyły plotki – jedni mówili o więzieniu, inni o ukryciu. Cisza jej listów zostawiła w nim pustkę, którą musiał wypełnić czymś nowym.
Znalazł to przypadkiem, w dusznym klubie w Liverpoolu, gdzie światła migotały w rytm muzyki, a zapach dymu i piwa mieszał się z ekscytacją młodości. Tam, pośród grupki chłopaków, usłyszał „Road to Dublin” – pieśń, która krążyła jak zaklęcie od ust do ust, nabierając mocy z każdym powtórzeniem. Dołączył do nich, z długimi włosami zaczarowanymi na czarno i nikt nie rozpoznał w nim francuskiej gwiazdy. Był jednym z nich, anonimowy, aż do chwili, gdy jego głos uniósł się ponad resztę. Melodia niosła go jak fala, a obecni zamilkli na moment, dostrzegając, że wśród nich śpiewa ktoś inny, ktoś wyjątkowy.
Później Billy Marron zaprosił go wraz z kolegami na domówkę. W zwyczajnej rozmowie, przy niedopitych szklankach i dźwiękach gitary, wyszło na jaw, że ich zespół, „Nocne Nuciaki”, rozpaczliwie potrzebuje wokalisty. Szukali też kogoś, kto pomoże im pisać teksty, kto wniesie na scenę odrobinę magii, nie tej dosłownej, a tej, którą pamięta się jeszcze długo po zakończonym koncercie. Victor miał to wszystko – jego głos, jego charyzma i doświadczenie sceniczne stały się brakującym ogniwem, którego szukali. Wtedy jeszcze nikt z nich nie wiedział, jak bardzo odmieni to ich losy.
Byli młodzi, niepokorni i głodni muzyki, a ich wspólne występy przypominały raczej burzę niż dopracowany spektakl. Publiczność jednak kochała tę nieokiełznaną energię, spontaniczność, która sprawiała, że każdy koncert brzmiał inaczej, jakby rodził się na nowo. Victor wprowadził do zespołu coś, czego wcześniej im brakowało – nie tylko głos o melancholijnej głębi i sile, która potrafiła uciszyć cały tłum, ale też umiejętność tworzenia narracji z dźwięków i słów. Pisane przez niego teksty splatały codzienność z marzeniem. Na scenie zaś, z tą samą naturalnością, potrafił być zarówno rozbawionym chłopakiem z sąsiedztwa, jak i gwiazdą, której każdy ruch elektryzował publiczność.
W 1961 roku „Nocne Nuciaki” grali już nie tylko w klubach Liverpoolu. Ich koncerty przeniosły się do sal w Manchesterze, Londynie, a później na kolejne sceny Wielkiej Brytanii. Pierwsze single, nagrywane niemal amatorsko, zdobywały rozgłos szybciej niż przypuszczali. Ich styl nie był gładki ani łatwy do zaszufladkowania – brzmieli jak bunt, jak pieśń młodych ludzi, którzy nie chcą podporządkować się światu starszych. Victor pomagał im się kreować, ale nie narzucał niczego, zamiast lidera stawał się bratem, razem tworzyli jedną, spójną całość, nawet jeśli między nimi zdarzały się zazdrości, czy spięcia.
Ich koncerty przyciągały coraz większe tłumy, fani wykrzykiwali słowa piosenek, gazety pisały o nich jako o „najgłośniejszej obietnicy brytyjskiej sceny muzycznej”. Victor czuł, że naprawdę ma nową rodzinę – zespół, który był domem i ucieczką. „French men” – jak żartobliwie go nazywali – przestał być samotnym symbolem, a stał się częścią czegoś większego.


1962 - dla większego dobra (wstąpienie do akolitów)

I come back in with a one-two
Sucker punch in the gut, here's a tissue
Truth hurts when it points right at you
Sit down now for some ground rules, thank you

1962, Victor Volant
Wspomnienie zwisa z końca jasnej różdżki i lśni nad taflą myślodsiewni, jednak ostatecznie ląduje ponownie w głowie czarodzieja.

Mimo sukcesów Victor wciąż zmagał się z cieniem dawnego traktowania, nadal zdarzało mu się czuć jak obiekt, ktoś stworzony do oglądania i podziwiania, a nie do prawdziwego życia. Walczył jednak z tym poczuciem, szukał wolności i szacunku, upierał się przy swojej ścieżce, choć wiedział, że prowadzi go w nieznane. Wtedy ponownie odezwała się Jackie, jej listy, pełne enigmatycznych wskazówek, poprowadziły go ku czemuś większemu. To za jej sprawą spotkał się z ludźmi, którzy nieśli idee Gellerta Grindelwalda, a Victor nie uważał ich za groźnych –  przeciwnie, widział w ich postulatach iskrę, pomysł, który można było rozwijać. Nie wierzył w niewolnictwo ani w terror, ale wierzył, że mugole potrzebują czarodziejskiej pomocy, że trzeba otworzyć im oczy na coś, czego sami nie widzieli – uratować ich przed nimi samymi. Niedługo po spotkaniach, zaczął przemycać symbole. Nosił czerwone elementy stroju, biżuterię z insygniami, a w wywiadach powtarzał, jak wielkie znaczenie mają dla niego baśnie Barda Beedle’a. Nikt nie odważył się postawić mu zarzutów, a subtelne aluzje pozostawały w sferze domysłów.
Nie wiedział jeszcze, dokąd ta droga go zaprowadzi, ale czuł, że stoi na krawędzi czegoś nowego – być może rewolucji, być może upadku. W jego życiu wolność i zniewolenie wciąż splatały się w dramatycznym tańcu, a odpowiedź na pytanie, dokąd prowadzi muzyka i idea, miała dopiero nadejść.
0
Pozostało PP
mind
10
Pozostało PM
10
6
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
13
15
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Mitologia i folklor
Ścieżka IX — Mugoloznawstwo
Historia i kultura mugoli
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
odczytywanie emocji i czujność
urok osobisty
dyplomacja
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
muzyka i śpiew
pisarstwo
teatr i aktorstwo
malarstwo i rysunek
Ścieżka XVIII — Sport
taniec
gimnastyka
Ścieżka XX — Poliglotyzm
angielski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-27-2025, 23:06

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Philippa Moss

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-13-2025, 11:55

Victor Volant

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[13.09.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 uroki [prezent powitalny]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.