• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Klub "Southbank Underworld”
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-10-2025, 14:34

Klub "Southbank Underworld”
Umiejscowiony w podziemiach klub „Southbank Underworld” przyciąga spragnionych muzycznych emocji i niecodziennych doznań. Nieduża, niska piwnica z surowymi, ceglastymi ścianami, staje się azylem dla fanów jazzu, bluesa i wczesnego rock’n’rolla. Na scenie królują spontaniczne improwizacje, a dźwięk saksofonów i elektrycznych gitar przenika każdy zakamarek klubu. Gęsty od dymu tytoniowego i zapachu whisky tłum wiruje między stołami, tworząc ekscytującą atmosferę. „Southbank Underworld” tworzy przestrzeń dla spotkań artystów, outsiderów i młodych buntowników. To tam pod osłoną nocy rodzą się nowe trendy, a muzyka staje się językiem wolności. W jego mrocznych korytarzach szepcze się o tajemniczych gościach i nieznanych talentach, które szybko zyskują sławę poza ścianami klubu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-10-2025, 18:11
18 marca 1962 r.

Mężczyźni. Upiorne stworzenia lubujące się w przejaskrawionych manifestach swej siły i nieskończonych możliwości. Naiwni, uwielbiający zaznaczać ostrą krawędzią należne terytorium, głęboko wierzący w osobistą potęgę. Mój brat, mój mąż, moi bratankowie i wreszcie mój syn. Wszyscy oni byli złączeni dominującym samczym genem. I każdego z nich można było odpowiednimi sztuczkami rozłożyć na łopatki. O tym myślałam, kreśląc krwawą linie na wargach, o tym myślałam, przyszykowując się do dzisiejszego wyjścia. Pierwiastek męski bywał w tym domu na tyle męczący, że od czasu do czasu należało przewietrzyć te korytarze i pozbyć się go z codziennego widoku. Ceniłam i dbałam o kobiece towarzystwo. Lucinda i ja byłyśmy tu jedyne. Zaprowadzenie właściwych porządków wymagało dobrego porozumienia i regularnych spotkań z daleka od męskich oczu – tak by się zastanawiali, tak by fantazjowali o tym i drżeli na myśl o ewentualnym kuszeniu losu poza ich kontrolą. O mnie żaden z nich się nie troszczył. Co innego ona. Odrobina oddechu była w tych warunkach wielce pożądana i wręcz konieczna. Dlatego zaproponowałam wspólne wyjście. Bez uczepionych u ramienia towarzyszy, którzy chcieli kontrolować każdy ruch i każdy dotyk. Niech zazna nieco wolności, niechaj posili wewnętrzną wiarę, niech rośniej pewność i moc. Po porodzie każda z nas mierzyła się z obrzydliwym wykluczeniem. Pewne wymogi i wyrzeczenia okazywały się konieczne, lecz świat kobiety wcale nie kończył się po powiciu syna – wręcz przeciwnie. On się dopiero zaczynał.
I właśnie to zamierzałam jej udowodnić. Tak na wszelki wypadek, aby przypadkiem nie zakiełkowały w niej żadne niechciane wątpliwości. Kobiety w tej rodzinie miały być silne, bezpośrednie, dobrze znające swą wartość.
Przeklętą Warownię opuszczałyśmy w tonach elegancji, nutach odwagi i stylu dobrze dopasowanego do miejsca docelowego. Nie chciałam powagi, nie chciałam etycznej do cna poprawności, choć wiele moich wyjść zmierzało właśnie w taką stronę. Tym razem miało być nieco luźniej, bez wysokich wymagań i nadmuchanych zasad. – Wyglądamy zbyt dobrze, bym mogła pozwolić, aby ta głupia teleportacja popsuła nam fryzury i pogniotła spódnice – oświadczyłam, wznosząc dłoń i zmuszając bramy domostwa do otwarcia się. Tuż przed nimi oczekiwał na nas powóz. W zaprzęgu znalazły się cztery testrale. Zawsze pociągały mnie te stworzenia. Ponure, jakże dobitnie związane ze śmiertelnym pochodem. – Widzisz je? – spytałam, spoglądając na nią z boku z cieniem zaintrygowania. – Lubię tak podróżować – wyjaśniłam, zdając sobie sprawę, że większość tego typu form przewozu nie była do końca legalna. Otworzyłam czarne drzwiczki karocy i gestem zaprosiłam ją do środka. – To nie potrwa długo.
Pojazd wzbił się sprawnie w powietrze, zanurzając się w podniebnym, wieczornym mroku. Stworzenia frunęły prędko, mijając kolejne krainy. Londyński kierunek był oczywisty. To tam miałyśmy cały wachlarz wyboru. Mnóstwo lokali różnej maści, na różną kieszeń, od elegancji po biedę i ekstrawagancję. Ja jednak miałam już jeden klub na oku. Dziś planowałam być świadkiem jej wolności. A ona mojej. Czarodziejska bryczka sprawnie dowiozła nas do stolicy. Pantofle postukały w tamtejszy bruk, zapach wielkiego miasta przedarł się do nozdrzy. – Tędy, ufam, że nie doznasz rozczarowania. I domyślam się, że minęło wiele czasu, odkąd ostatni raz byłaś w taki miejscu. Czy się mylę? – spytałam, kierując się pod bramę klubu. Przed drzwiami stał duży mężczyzna, jakże oczywiste. Wręczyłam mu liścik i objęłam Lucindę ramieniem, by skierować ją do środka lokalu. Gdy szłyśmy po piwnicznych schodkach, pierwsze fale muzyki połaskotały nas w uszy. Zaś potem znalazłyśmy się w samym centrum: wśród ludzi oddających się nieposkromionym ruchom ciała, młodszym i starszym, ubranym rozmaicie i oddanym doskonałej zabawie. To miejsce przypomniało mi o dawnych latach. Przychodziłam tu kiedyś z Yavorem. Saksofon rozpieścił nas swoim przejmującym dźwiękiem. Gestem wskazałam jej wygodne miejsce przy stoliku. Nie było tu wyściełanych czerwonym atłasem kanap, ale to miałyśmy przecież na co dzień. Tym razem posmakować nam dane było czegoś zupełnie innego. Liczyłam, że żadna z nas tej nocy się nie zawiedzie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-14-2025, 12:50
Dwa lata minęły, odkąd po raz pierwszy przekroczyła próg Przeklętej Warowni. Wtedy była przekonana, że to tylko przystanek. Krótki oddech, ułamek czasu wydarty z drogi, który pozwoli jej zaleczyć poharataną duszę i poskładać myśli, zanim znowu ruszy przed siebie. Tak się jednak nie stało. Została. Najpierw z przyzwyczajenia, potem z wyboru. Zapuściła korzenie w kamiennych murach, które z biegiem miesięcy stały się jej domem. Została żoną. Została matką.
A jednak, nawet po tylu dniach, nocach i porankach wypełnionych tym nowym życiem, wciąż miała wrażenie, że dopiero się uczy. Że wciąż testuje granice nowej siebie, bada każdy zakamarek tej roli, jakby sprawdzała, czy na pewno pasuje. Przez całe dotychczasowe życie była wolnym duchem. Nie miała ograniczeń, nie uznawała cudzych zasad, a własne potrafiła naginać z czystą satysfakcją. Była panią swojego czasu, panią własnego losu, nikt i nic nie dyktowało jej tempa. Teraz takich chwil, w których mogła być wyłącznie dla siebie, było coraz mniej. Nie buntowała się przeciw temu. Dorosłość wymagała kompromisów, a jej serce naprawdę kochało to, co ma - rodzinę, syna, spokój codzienności. Ale czasem… czasem w głębi ciała odzywał się ten dawny głód. Tęsknota za adrenaliną, która kiedyś była jej oddechem. Za tą czystą, dziką energią płynącą z wnętrza jej serca.
Razem z Iriną były w mniejszości. W domu aż kipiało od męskiej energii - donośnych głosów, kroków odbijających się od kamiennych korytarzy, ciężaru decyzji podejmowanych za zamkniętymi drzwiami. Chyba obie zdążyły się do tego przyzwyczaić, ale wiedziały, że w niektórych sprawach mogą liczyć tylko na siebie. Na ten cichy, kobiecy sojusz. Na początku czuła na sobie uważne spojrzenie Iriny. Starsza czarownica nie kryła, że ocenia każdy jej ruch. Sprawdzała. Analizowała. Zastanawiała się, czy jest godna miejsca przy tym stole, w tej rodzinie, wśród tych murów. Lucinda miała nadzieję, że przez ten czas udało jej się udowodnić, że chce tu należeć, jak nigdzie indziej w życiu. Irina stała się dla niej czymś więcej niż tylko krewną. Tak wiele jej pomogła. Podczas ciąży, gdy lęk i radość plątały się w jedno. Po porodzie, gdy świat na chwilę wydawał się zbyt głośny i zbyt szybki. A nawet teraz, gdy bywały dni, w których Lucinda zwyczajnie nie wiedziała, co zrobić. Nawet dziś, gdy zaproponowała to wspólne wyjście. Tylko we dwie, same.
Wybrała sukienkę, do tego mało wygodne, lecz piekielnie efektowne buty. Włosy umyła, wypielęgnowała, ułożyła tak, by wyglądały od niechcenia, choć dobrze wiedziała, ile czasu jej to zajęło. Nawet sięgnęła po kosmetyki, które od dawna czekały w szufladzie, przypominając o czasach, gdy używała ich częściej. Zawsze lubiła w sobie to, że nie potrzebuje ich codziennie, by wyglądać dobrze, ale dziś robiła to z czystą przyjemnością. Przed wyjściem co najmniej dziesięć razy wytłumaczyła mężowi, jak ma zająć się synem, a podejrzewała, że jeszcze chwila, a dosłownie wypchnie ją za drzwi, tylko po to, by przestała powtarzać w kółko te same uwagi.
Skinęła głową na słowa Iriny, kiedy ruszyły w stronę powozu. – Widzę. Nie wszystkie klątwy można złamać – powiedziała, podchodząc bliżej i przyglądając się stworzeniu. Testrale dla wielu były przerażające. Ich puste spojrzenia, cienkie skrzydła rozpięte niczym zasuszone pergaminy w niej też budziły pewien dyskomfort. A jednak wiedziała, że to jedne z najbardziej niedocenianych istot, zbyt łatwo osądzanych po tym, co widać na pierwszy rzut oka. Nie pytała czy kobieta również je widzi. Ze śmiercią w końcu miała styczność każdego dnia. – Zwykle wybieramy to co łatwe i szybkie, a nie to co przyjemne – przyznała z niechęcią. Sama robiła podobnie. Dziś czerpała radość nawet z podróży. Uśmiech pojawił się jej na jej ustach. – Niech trwa. Delektuje się tym czasem. – choć to był zaledwie początek ich wspólnej nocy.
Gdy dotarły na miejsce i przekroczyły próg podziemnego klubu czuła, że wstępuje w nią nowa energia. Postanowiła ją wykorzystać. Wszystkie myśli dotyczące tego co dzieje się w domu zepchnęła na bok. Przyglądała się czarodziejom przechadzającym się po parkiecie. Ich strojom, uśmiechom, zachowaniom. W tle sączył się jazz, momentami przechodzący w leniwy blues - melodie, które dawniej potrafiły wyrwać ją na parkiet bez chwili zastanowienia. – Ostatni raz pewnie ponad dwa lata temu. - powiedziała półgłosem, pozwalając, by wspomnienie przylgnęło do jej myśli. - Mój ostatni raz przed zamieszkaniem w Przeklętej Warowni skończył się guzem na głowie, pamiętasz? – zapytała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Gdy usiadły kelner już po chwili podszedł do nich z tacą wypełnioną różnymi trunkami. Sięgnęła po jeden, w którym samotnie pływała oliwka. Przez moment przyglądała się jej z podejrzliwością, a potem uśmiechnęła się pod nosem. Miała nadzieję, że to rzeczywiście oliwka. – Znasz to miejsce? Bywałaś tu wcześniej? – zapytała zastanawiając się co przyniesie im dzisiejszy wieczór.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-18-2025, 13:14
Nie wszystkie życia można darować. To mogłaby jej rzec, gdyby tylko czuła potrzebę odpowiedzi, gdyby tylko Lucinda posiliłaby się poszukać w niej tego pytania. Gdyby miała wątpliwość. Lecz jasnowłosa symbolicznie milczała, słusznie uznając, że zna odpowiedź. Dawno temu Irina ujrzała pierwszego testrala, wiele lat przed otwarciem pogrzebowego biznesu, a nawet długo przed przyjściem na świat Igora. Ona i śmierć były jednością od wieków i na wieki. Więź, którą czuła, nie miała nic wspólnego ze światem duchów czy dawnych proroctw. To był zupełnie inny rodzaj pojęcia, zbyt zawiły, by chciała i mogła nieść tę opowieść komukolwiek. Mrok płynął w jej żyłach, zanim zdołała objawić światu swą magię. Teraz tylko czuła, jak narasta w niej moc. I niemiłosierne natchnienie rozpędzało w niej krew. Niektórych żądzy nie należało powstrzymywać. Wolność i życie zgodnie z pragnieniami bywało nadzwyczaj owocne. Zachowywała jednak zdrowy rozum, bo przyszło im żyć w świecie, który nie był dostatecznie gotowy na to, co miało wkrótce nadejść. Obiecujące idee rozpędzały się wciąż w niedostępnych dla postronnych kątach, by pewnego dnia z impetem zaprezentować się szerszej publice. Perspektywa wydawała się niekiedy niemożliwa, lecz wciąż dostatecznie kusząca. A Lucinda? Czy była na to gotowa? Kolejne miesiące czy lata miały być testem znacznie większym niż to, co zdołała przeżyć do tej pory.
- Stanowczo zbyt dawno – przyznała, nie przejawiając jednak zbyt wyrazistej emocji. Dostojność i powaga niosła jej krok, choć atmosfera otoczenia błagała wręcz o rozluźnienie i więcej lekkości. Jeszcze nie. Irina słuchała jej, dość czujnie taksując okoliczne skupiska czarodziejów. Była podejrzliwa z natury, nie motywowało tego już potencjalnie wypatrzone zagrożenie. Nic wokoło nie zwiastowało kłopotów i nie spodziewała się, aby cokolwiek lub kogokolwiek mógł im tej nocy zawadzić. – Matką będziesz już do śmierci, ale to nie sprawia, że odtąd nie wolno ci zaznawać rozrywki. Wręcz przeciwnie. Zgnijesz prędko, jeśli o tym zapomnisz. Doskonały napój i noc przepełniona tańcem, Lucindo. Guz nie jest ci już potrzebny. A synów zostawiłyśmy dzisiaj w domu – przyznała, lekko na koniec ją upominając. Wszak nie była pijaczkiem spod tawerny, bo obijać się o ściany i pchać w ramiona kłopotów. Miała być pewna, miała być świadoma i dobrze kierować swoim losem. – Bywałam wielokrotnie, głównie przed laty, przed wyjazdem z kraju. Często z moim mężem. Ale lubię tutaj wracać. W Londynie kryje się wiele interesujących miejsc. I obiecuję ci, że można tu natrafić na równie interesujących ludzi – przyznała, zimnymi palcami chwytając długi szklany kielich z bladoczerwonym trunkiem. Zmoczyła wargi i pozwoliła swemu ciało jeszcze swobodniej rozsiąść się w fotelu. – Spójrz tylko. Niedaleko fortepianu. Patrzą na nas – wymówiła soczyście i w dyskretnym geście zebrała z krwistoczerwonych ust resztki wonnego alkoholu. Niewidzialny dreszcz satysfakcji spłynął wzdłuż kręgosłupa. Założyła nogę na nogę, a materiał spódnicy rozszerzył się przez rozcięcie, ujawniając kawałek nagich nóg. Ponownie przyłożyła wargi do szkła. – Spodziewam się wyjątkowo dobrego wieczoru – przyznała, przenosząc nagle spojrzenie na dziewczynę. Porzuciła bez żalu widok tłoczących się przy barze jegomości. Nie było jej obce uczucie wijących się po niej spojrzeń, choć jako kobieta dojrzała wiele z nich traktowała już z góry. Z tego morza jednak zawsze dawało się wyłowić to jedno naprawdę interesujące wejrzenie. Wszystko działo się w zależności od aktualnych potrzeb. I tutaj należało zadawać pewne pytanie. – Na co masz dzisiaj ochotę? Przejmiemy ten parkiet? A może należałoby poszukać odpowiednich towarzyszy do rozmowy? – spytała, gdy tylko ostatnia kropla z kieliszka zmoczyła jej język. Pierwsza porcja szybko rozgrzewała wygłodniałe wnętrze.
Wtenczas nowy zespół, najwyraźniej lokalna sława, wkroczył na scenę, skupiając na sobie uwagę większości gości. Aplauz falą przetoczył się przez lokal. Wielce serc zamarło, nim pierwsze dźwięki fantastycznych instrumentów poczęły przyjemnie pieścić zgromadzonych słuchaczy. Irina pozostała niespecjalnie tym wzruszona, choć bardzo dobrze słyszała powabne melodie jazzu. Wkrótce pierwsze pary poczęły tonąć w rytmicznym pląsie, dając upust niespożytym porcjom energii. W różnym wieku, w mniejszym i większym bogactwie zdobiącym szyje, plecy czy nadgarstki. Przekrój społeczny prezentował niemal wszystkie opcje. Irinie to nie przeszkadzało. Sceny takie jak ta pozwalały jej przyjrzeć się ludziom z nieco innej perspektywy.

Raz, dwa trzy... do Pań Macnair podchodzisz ty:
1 - przysiadają się do nas dwie kobiety: w średnim wieku, o średniej zasobności portfela. Szukają rozmowy i towarzystwa, przynoszą nęcące drineczki i narzekają na mężów.
2 - przysiada się do nas para. On znacznie od niej starszy, dość ekscentryczny, ona niesamowicie piękna i absorbująca - zupełnie jakby wczoraj skończyła szkołę.
3 - podchodzą do nas tamci panowie spod fortepianu i zapraszają do tańca. Mają może ze trzydzieści lat i nieco sprane marynarki. Pachną tanią wodą kolońską, ale wydają się nieco niepewni.
1x k3 (Towarzystwo):
3
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
08-26-2025, 20:01
Nigdy nie należała do osób, które w takich miejscach odnajdywały prawdziwą rozrywkę. Dla niej było to zawsze coś bardziej prozaicznego, bez tej otoczki ekscytacji, którą zdawało się żywić większość bywalców. Nie mówiła o tym głośno, nie chciała wyjść na kogoś całkowicie nieobytego, pozbawionego gustu czy doświadczenia. A przecież miała go aż nadto. Lata spędzone na oficjalnych balach, uroczystościach, przyjęciach pełnych przepychu i konwenansów… znała je na wylot. Potrafiła odnaleźć się w etykiecie, poprowadzić rozmowę, nawet zorganizować wydarzenie, które przez kolejne miesiące komentowały całe salony. I może właśnie dlatego, gdy wreszcie zyskała wolność wyboru, gdy mogła pozwolić sobie na to, by robić tylko to, na co naprawdę miała ochotę udział w jazzowych nocach i podobnych zabawach lądował na końcu listy. Nie kusiła jej muzyka, nie przyciągały obce twarze, nie pociągała atmosfera rozluźnienia. Wszystko to wydawało się jej bardziej ucieczką od codzienności niż czystą przyjemnością. A ona miała już swoją własną ucieczkę. W zupełnie innym świecie, z zupełnie innymi emocjami. Książki, pergaminy, manuskrypty, runy, poszukiwania, artefakty - tym żyła przez długie lata. Pochłaniała je z taką pasją, z jaką inni oddawali się tańcowi czy zabawie, choć nie dziś nie mówiła o tym głośno.
Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Czas samotnych wypraw i niekończących się nocy nad stosem zapisków minął, a przez ostatnie dwa lata każda indywidualna aktywność schodziła na dalszy plan, ustępując miejsca obowiązkom, codzienności, rodzinie. Dlatego właśnie tego wieczoru czuła się tak niezwykle. Jakby na moment znów była tą dawną sobą - tą, która szukała, odkrywała, uczyła się i doświadczała. Mogła po prostu być. I czerpać z tego przyjemność. – Skąd ta reprymenda w głosie? – zapytała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Nigdy raczej nie dała kobiecie powodów do zmartwień, jeśli chodziło o własne zachowanie. – Tak, zostawiłyśmy synów w domu. Mój na pewno tam jest, co do twojego nie mam już takiej pewności – dodała, a na jej ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Może w przyjętych rolach wciąż była młoda, może wciąż uczyła się jak być matką, żoną i panią domu. A może wcale nie chciała się tego uczyć i po prostu zrobić to po swojemu?
Blondynka uniosła kieliszek do ust i upiła łyk, pozwalając, by smak trunku na chwilę zajął jej zmysły. Wspomnienie męża, które teraz padło z ust Iriny, nie należało do tematów, przy których zatrzymywały się często. Powody były oczywiste, a ona nigdy nie miała w zwyczaju drążyć ran, które lepiej pozostawić zabliźnione. – A więc liczysz dziś na kogoś interesującego, Irino? – spytała w końcu, unosząc lekko brew w pytającym geście. W jej głosie nie było prowokacji, raczej ciepła zachęta. Czarownica mogła i powinna pozwolić sobie na coś więcej. Zasługiwała na obecność kogoś u swojego boku - nie rodziny, nie obowiązku, a partnera, towarzysza, może choćby i kochanka. Nie miało to większego znaczenia. Świat, w którym przyszło im żyć, wystawiał je na próbę częściej, niż którakolwiek chciałaby przyznać. A skoro codzienność składała się z poświęceń, z nieustannego napięcia i oczekiwania na kolejne ciosy losu, Irina miała pełne prawo znaleźć dla siebie oddech. Miejsce, w którym zamiast ciężaru pojawi się lekkość.
Odczekała chwilę, pozwalając, by cisza wypełniła się dźwiękiem muzyk. Dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na mężczyzn, którzy zasiedli przy instrumencie. Faktycznie, ich wzrok raz po raz wracał do stolika, jakby mierzyli się z własną odwagą, niepewni, czy podejście okaże się początkiem szczęścia, czy też skończy się najbardziej żenującą porażką wieczoru. - Któryś z nich wydaje ci się być wystarczająco interesujący? - w gruncie rzeczy nie robiło to na niej większego wrażenia - nie szukała przecież atencji, ani nie zależało jej na spojrzeniach obcych. A jednak zawsze pozostawało to delikatne ukłucie satysfakcji, ciche przypomnienie, że wciąż potrafiła przyciągać uwagę. Niewinne, nieistotne, ale przyjemnie łechcące ego.
Kiedy dopiła kieliszek, kelner zjawił się przy ich stoliku niemal natychmiast, jakby tylko czekał na ten gest. Uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu, dziękując bez słów. Na dźwięk słowa taniec jej twarz rozjaśniła się od razu. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, przy ich stoliku pojawili się dwaj mężczyźni - ci sami, którzy od dłuższego czasu wodzili za nimi spojrzeniem. Muzyka stała się głośniejsza, żywsza, jakby sama wabiła ich na parkiet. Przeniosła wzrok na Irinę, chcąc wyczytać z jej twarzy intencje. Czy miała na to ochotę? Czy dziś pozwoli sobie na odrobinę beztroski? Gdy dostrzegła brak sprzeciwu, jej własny uśmiech rozkwitł pełniej. Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę dłoń jednego z mężczyzn i pozwoliła sobie na subtelny gest kapitulacji. – Jeden taniec – zaznaczyła wyraźnie, nadając granicy kształt słów, tak by nie pozostawić złudzeń. Wstała z gracją, a zaraz potem dała się porwać na parkiet.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-30-2025, 17:32
- Wiem, że myśli kobiety potrafią skręcić niekiedy w ponure odmęty i wmawiać coś, co dalekie jest od prawdy. Po urodzeniu Igora miewałam, cóż, różne stany… - odpowiedziała, wcale nie spieszą się do tego, by w zagłębiać się w szczegóły z własnej przeszłości. Życzyła jednak Lucindzie, która bez wątpienia w ostatnim czasie doświadczyła wielu wyjątkowych chwil, by nie zgubiła nigdy siebie. Drobne przypomnienie nie miało razić. Gdyby miała ostrzejsze motywacje, uczyniłaby to w zupełnie innych słowach. – Gdziekolwiek jest mój, na pewno się dobrze bawi. Och, nie mam w tym względzie wątpliwości – przyznała nieco rozbawiona. – I my też będziemy. Podejrzewam jednak, że obraz, który zastaniemy po powrocie, może nas zadziwić – kontynuowała w nieco żartobliwej nucie. Oczywiście nie sądziła, że bez nich dom stanie zupełnie na głowie lub rozpadnie się w drobny mak, ale kilku mężczyzn i małe dziecko to zazwyczaj dla kobiety nie do końca ufne okoliczności. Irina nie uważała krewnych za nieodpowiednich do poradzenia sobie z sytuacją, choć dopuszczała możliwość pewnych niespodzianek. Na razie jednak miały przed sobą noc daleką od domu i tych myśli, noc z obietnicą dobrej zabawy. I na tym właśnie pragnęła się skupić.
- Nie będę miała oporów, jeśli ktoś taki się pojawi. Choć, muszę przyznać, trudno mnie zadowolić – wyznała szczerze, a w głowie zakwitała jej myśl, że skoro ten wieczór celebrował damskie więzi, powinny rozmawiać zupełnie otwarcie. Nie miała w sobie wstydu czy poczucia absolutnego i wiecznego przeżywania żałoby. Nie czuła przeszkody, a pragnienie dobrej zabawy i towarzyskiej uciechy tu i teraz wstąpiło na pierwszy plan. Znała też siebie, wiedziała, że stawia wysokie wymagania i nie zainteresuje jej ktoś nudny i przewidywalny. Lubiła demonstracje, lubiła mrok i dominację. Jeśli ktoś miał zasłużyć na nieco więcej uwagi wiedźmy, musiał naprawdę się o to postarać. Chodź nosiła tytuł wdowy, jako kobieta wcale nie umarła i wciąż miała do zaoferowania dużo zarówno sobie jak i światu. Wolność oznaczała czerpanie z okazji, a te lubiły objawiać się właśnie w takich okolicznościach. – Niespecjalnie, ale pozory lubią mylić. Zobaczymy, jak daleko się posuną. Jak myślisz? Mnie mężczyzna musi zupełnie zafascynować – odrzekła, mocząc subtelnie wargi w wonnym napoju. Jeszcze przez chwilę rozeznawały się w towarzystwie, jeszcze przez chwilę pokazywały światu swą obecność. I nic nie było pewne. – Ale nie jest mi potrzebny, bym się mogła rozerwać – dodała jeszcze, szukając jej spojrzenia. – Jak wam się układa z Drew? Dziecko czasami może dużo zmienić w związku, nie zawsze na lepsze. Ja przez pierwsze lata czułam się uziemiona. Dumna matka i rozczarowana żona. Czułam, że wiele mnie omija. – Pozwoliła sobie na to gorzkie wyznanie, znów niespodziewanie może nawet dla siebie, zahaczając o własną przeszłość. Chciała jednak dowiedzieć się, jak odnajdowała się w tym wszystkim Lucinda. Zaś alkohol sprzyjał otwieraniu dawno zatrzaśniętych rozdziałów.
– Jeden – zawtórowała słowom towarzyszki i również pozwoliła zaprowadzić się na parkiet drugiemu z nich. Ich nadejście zaklasyfikowałaby jako spodziewane. Od dłuższego czasu miała świadomość skręcających co rusz ku nim męskich spojrzeń. Naturalnie łowili spośród zgromadzonych między stolikami kobiet. A one przyszły same, idealnie dwie dla dwóch. Nie wyglądali jej na nikogo wyjątkowego, ale nie wadziło jej to. Ostatecznie chodziło wyłącznie o ten jeden taniec. Pozwoliła się objąć i już wkrótce wraz z towarzyszem zakołysali się w rytm muzyki. Czuła intensywną woń jego perfum, jego szept od czasu do czasu pieścił ucho niewybrednym komplementem. Gdzieś z boku lawirowała postać tej drugiej pary. Irina pozostawała jednak skupiona na swoim partnerze. Chętnie zachęciła ciało do tańca, chętniej na moment oddała się męskim ramionom, lecz wiedziała aż za dobrze, że gdy utwór dobiegnie końca, dwa ciała rozejdą się w dwie strony. Nie było w nim nic pociągającego.
Niedługo później powróciła do stolika i rozejrzała się za Lucindą.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-08-2025, 22:00
Wsłuchała się uważnie w słowa Iriny. Czasami zapominała, jak wiele doświadczeń ta kobieta niosła na własnych barkach, przez co musiała przejść. Ona i Igor. Czyż nie została sama z wychowaniem syna? Czy nie musiała żyć na obczyźnie, daleko od wszystkiego, co znajome i bezpieczne? Czy miała wtedy takie wsparcie, jakie miała ona sama? Rodzinę, męża, dla którego zdrowie i szczęście najbliższych zdawało się być wartością nadrzędną? Wątpiła. - Może nie dziś, bo ta noc miała wyglądać inaczej i nie chcę jej psuć - odezwała się łagodnie - ale chcę, żebyś wiedziała, że chętnie o tym usłyszę. Nie tylko dlatego, że martwię się o własne stany… Po prostu. Myślę, że to jest ważne - by pamiętać. Spojrzała na nią z ciepłem, choć w duchu przeczuwała, że Irina wcale nie oczekiwała tego rodzaju bliskości. Miała wokół siebie mury, wysokie i mocne, a ich sforsowanie nie było łatwe. Może jednak kiedyś się to uda. Może kiedyś zajrzy poza to, co tak szczelnie odgrodzone. Wyobrażała sobie, że nawet najbardziej nieugięci potrzebują kogoś, kto wysłucha i zrozumie. Ona sama też tego potrzebowała. Też tęskniła za taką osobą. Za taką kobietą.
- Myślisz, że sobie nie poradzą? - uniosła brew, jakby naprawdę chciała usłyszeć odpowiedź, choć w jej spojrzeniu czaił się rozbawiony błysk. - A może fakt, że nie ma nas w domu będzie dla nich pretekstem, żeby obudzić własne demony? - dodała z nutą przekory, choć w głosie pobrzmiewała szczera nadzieja, że tak nie będzie. Nie zamierzała jednak zaprzątać sobie tym głowy. Dzisiejsza noc miała przecież inny cel - miały wreszcie odetchnąć, pozwolić sobie na odrobinę swobody. Śmiać się, bawić i czerpać satysfakcję z tego, że są razem. Mężczyźni zostali w domu, a ona była zdecydowana wykorzystać to do ostatniej kropli.
Sądziła, że Irina była sama nie bez powodu. Po tym, co przeszła, mogło się przecież okazać, że nikt nie będzie wystarczający. Nikt nie będzie odpowiedni. A jednak Lucinda miała nadzieję, że znajdzie się ktoś, choćby tylko na chwilę - dla oddechu, dla jednego momentu, który pozwoli poczuć, że świat nie jest tylko ciężarem. - Zaciekawiłaś mnie - odezwała się z błyskiem w oku, w jej głosie pobrzmiewała lekka figlarność. - Opowiedz więc o swoim typie. Kto musiałby się pojawić, żebyś w ogóle pomyślała, że warto? - spytała szczerze zaintrygowana, jakby między słowami chciała przeciągnąć niewidzialną nić porozumienia.
Wątpiła jednak, by mężczyźni przy fortepianie mieli z tym cokolwiek wspólnego. W jej typie też nie byli i nigdy nie będą. To, że miała męża, nie oznaczało, że nie potrafiła ocenić męskiej aparycji, ale taka ocena nie niosła za sobą żadnych konsekwencji. Nigdy nie szukała wrażeń w przygodnych spotkaniach. Gdy już ktoś zawrócił jej w głowie, było to na zawsze. Drew był pierwszym i jedynym - w jej sercu i w jej łóżku. - Tak, wiele tracą ci, którzy oceniają książkę po okładce – przyznała z rozbawieniem, unosząc kącik ust. - Ale szczerze? Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich uniósł na barkach ciężar naszych temperamentów. - parsknęła śmiechem, jakby już sama wizja była dla niej wyzwaniem, które z góry skazane było na porażkę.
Upiła łyk ze swojego kieliszka, pozwalając, by gorąco rozlało się po przełyku i rozluźniło spięte mięśnie. Na krótką chwilę pozwoliła sobie na ciszę, jakby układała myśli. - Wszystko się zmieniło - przyznała w końcu, a w jej głosie pobrzmiewała nuta zadumy. - Ale chyba i my się zmieniliśmy. Nie widzę jednak wielkiej różnicy w naszej relacji. Wciąż jest dobrym mężem, dobrym ojcem. Zrobi wszystko dla nas, dla rodziny i właśnie w tym tkwi jego siła. - urwała na moment, a kącik ust drgnął jej lekko ku górze. - Myślę, że robi też wszystko, by nie być jak on. - dodała ciszej, świadoma, że Irina doskonale zrozumie, co miała na myśli. Drew walczył z własnym dziedzictwem, by stworzyć coś zupełnie innego - rodzinę, która nie będzie odbiciem tej, którą znał z dzieciństwa. – Rozczarowana życiem, które wiodłaś? – zapytała szczerze gotowa by zrozumieć jej punkt widzenia. By ją zrozumieć.
Pilnowała, by taniec pozostał ostrożny, wyważony - w granicach tego, co grzeczne i odpowiednie. Z jednej strony wynikało to z jej własnej lojalności, z drugiej zaś… doskonale znała temperament swojego męża. Nie chciała ryzykować, że niewinny gest obcego mężczyzny skończy się dla niego czymś więcej niż chłodnym spojrzeniem. Drew potrafił być w tej kwestii bezwzględny - pies ogrodnika, zawsze czujny. Spoglądała od czasu do czasu na Irinę, która dała się ponieść chwili i w oczach blondynki było to naprawdę ważne. Może jednak ten jeden trafił w jej gust? Kiedy muzyka ustała, podziękowała grzecznie za taniec i wróciła do stolika. Dłoń mężczyzny zatrzymała się na jej talii o ułamek sekundy za długo, a ona powtórzyła znów tę samą uprzejmą frazę - wciąż z uśmiechem, choć już nie tak łagodnym jak wcześniej.
Nie zdążyły dobrze usiąść, gdy mężczyźni pojawili się ponownie, tym razem z jeszcze większą pewnością siebie. - Piękne panie, czy w podziękowaniu za tak wspaniały taniec pozwolą panie zamówić sobie kolejny trunek? - odezwał się ten, który wcześniej wirował z Iriną, a w jego głosie brzmiała swobodna beztroska. - A my… jeszcze przez chwilę nacieszymy się waszym towarzystwem? - dodał z uśmiechem, jakby był pewien, że już otrzymał odpowiedź twierdzącą. Lucinda zerknęła na swoją towarzyszkę pozostawiając jej wybór.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
09-28-2025, 19:47
Przyjęła to zapewnienie nikłym skinieniem, milcząc, w niewypowiedzianej zgodzie dla wybrzmiałej między wierszami tezy. Być może do tego wrócą, być może nigdy więcej podobne myśli nie zostaną między nimi przywołane. Bez wątpienia słowa niosły rację – nie było powodów, by naznaczać dzisiejszy wieczór ciężarem przeszłości. Przeszłości, która w ostatnich dniach powróciła ze zdwojoną siłą, by nękać życie tym, co winno dawno temu rozkładać się w ziemi. Zwierzenia nigdy nie były jej mocą, a ten, z którym pragnęła szczerej rozmowy i pojednania, nie zamierzał jej słuchać. Serce matki musiało wiele znosić i wiele ciężkich decyzji podejmować. Życzyła jednak Lucindzie, by nigdy nie musiała mierzyć się z podobnymi bolączkami. By nigdy nie czuła się tak bardzo nierozumiana. To wyjście miało zaleczyć więcej niż jedną duszę. Przynajmniej na krótka chwilę wyrwać umysł z okowów udręki.
- Poradzą. I demony także zbudzą, lecz sądzę, że to niegroźne – przyznała bez potrzeby większego namysłu. – Ostatecznie my potrzebujemy czasem ich nieobecności tak samo jak oni naszej. Kij ma dwa końce, choć my kobiety chętnie łapiemy się myśli, że bez nas nawet krótka chwila oznaczać może dla nich kłopoty – dokończyła z uśmiechem. Mówiło się wszak, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, którą ową głową steruje. Każdy król miał królową, każdy czarnoksiężnik miał swoją wiedźmę. Świat od wieków dążył do swoistej równowagi. Ale rozsądna kobieta wiedziała, że nie każda teza okazuje się totalna i wszechobecna. Nawet najbardziej towarzyski nawałnik potrzebował czasem odrobiny swobody.
– Lubię mężczyzn konkretnych, Lucindo. Ambitnych, bezwzględnych, przywódczych. Dobrze znają swój cel i do niego konsekwentnie dążą. Choćby po trupach – byle nie własnych. Gdy o tym prawiło, natychmiast nasiąkła myślą, że opisuje swojego męża. – I potrafią zaskoczyć kobietę, która już w swoim życiu zdołała się naoglądać wiele – skończyła opis świadoma tego, że dotąd poznała tylko jednego, który byłby w stanie sprostać jej wymaganiom. I go zabiła. Czy raczej to on zechciał łaskawie zamordować ją i wszystko to, co ich łączyło.
– Nie mogę się nie zgodzić – przyznała, mętnym spojrzeniem przechadzając się po rozstawionym między stolikami towarzystwie. Nikt specjalnie nie przyciągał jej uwagi. Nie były naiwnymi młódkami, szły przez życie doświadczone. Miały charaktery, które nie mogły zadowolić się czymkolwiek. To swego rodzaju wyróżnienie, lecz również i niekiedy bagaż niełatwy do udźwignięcia.
Gdy przysłuchiwała się jej pochwałom, potrafiła uwierzyć, że Drew właśnie taki jest. Zdołała go poznać, zdołała go uszanować i docenić, uczynić nadzieją i przywódcą, za którym mogłaby ufnie podążyć. Wszak nosił nazwisko Macnair i w pełni zasługiwał na nie. Szanował dziedzictwo i przyczyniał się do pielęgnowania rodzinnego drzewa. – I mu się powiedzie, jestem tego pewna. Cieszą mnie twe słowa – przyznała z nutą uznania. Wiadome pozostawało, iż nikt z nich w obecnych czasach nie mógł cieszyć się pełnią szczęścia, nikt nie miał całkowitej pewności względem siebie, bliskich czy pędzącego bez zatrzymania świata. Ale niektórzy podejmowali walkę i wracali z tarczą, nie na niej. – Każde doświadczenie jest po coś. Coś zostawia i coś zmienia. To rozczarowanie prędzej osobistymi decyzjami, niedostateczną siłą wtedy, kiedy była mi ona potrzebna. Dość jednak o przeszłości. Moim zadaniem jest skupiać się na tym, co jest teraz i o to walczyć – w więcej niż jednym sensie. Wkrótce twardy brzeg kieliszka załaskotał dolną wargę, nim przechyliła szkło, szukając należnego ukojenia.
Tak też sadziła – że ci dwaj wrócą, nim one zdołają zamówić kolejną porcję trunku. Wyglądali na zachęconych. Taniec był przyzwoity, lecz raczej nie na tyle, by Irina miała ochotę kontynuować. Wolała powrócić do rozmów z Lucindą i to jej oddać pełną uwagę aż do końca wieczoru. – Dziękujemy –rozpoczęła miękko, choć wkrótce przejść miała do poważnego tonu. – Lecz zmuszone będziemy odmówić, drodzy panowie. Jestem przekonana, że nasi mężowie wkrótce się zjawią i zadbają o dotrzymanie nam towarzystwa – odparła, na koniec lekko kierując brodę w dół. Drobne kłamstewko miało odciąć skrzydła tym dżentelmenom, lecz zapewne tylko na krótką chwilę. Znajdą zaraz inne kobiety chętne bliżej się z nimi zapoznać. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe – odezwała się, gdy tylko tamci odeszli. – Gdybym pozwoliła im teraz zostać, nie pozbyłybyśmy się ich aż do rana. To mogłoby być uciążliwe. – Choć tak po prawdzie znała sposoby, by delikwentów odgonić od nich, raczej nie były one bezbolesne. Wolała uniknąć nieprzyjemnych scenek. Wolała wrócić do przerwanych rozmów między dwoma kobietami. – Powiedz mi, Lucindo, co powiesz Drew, gdy zapyta, jak spędziłyśmy wieczór.
Niektóre kobiety lubiły koloryzować scenariusze, by rozniecić odpowiedni płomień w mężczyźnie. Inne pozostawały wiecznie szczere i prawdomówne. Aż za bardzo. Jaką wersję wydarzeń zamierzała przedstawić Lucinda?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-16-2025, 21:53
Nigdy nie przywiązywała wielkiej wagi do obecności drugiego człowieka. Przez długi czas największy komfort odnajdywała jedynie w swojej własnej obecności. Dzieliła codzienność tylko na siebie - swoje myśli, swoje rytuały, swoje milczenie. Nigdy nie była osobą zależną od innych. Ludzie mieli dla niej znaczenie, troszczyła się o nich, chciała ich dobra, ale gdy dzień dobiegał końca, zostawała sama i nigdy jej to nie ciążyło. Odkąd zamieszkała w Przeklętej Warowni, odkąd zyskała rodzinę, takich chwil było coraz mniej. Nie wpływało to jednak na nią w sposób, który kazałby jej cierpieć, gdy wokół zapadała cisza. Wręcz przeciwnie - wciąż potrafiła docenić te momenty oderwania, w których mogła po prostu pobyć z własnymi myślami. Czasem potrzebowała tego bardziej niż czegokolwiek innego. Nawet od własnego męża, nawet od własnego syna potrafiła się na moment oddalić. Nie krytykowała się za to, nie miała wyrzutów sumienia. Uważała, że to zdrowe. Że jeśli ma być dobrą żoną i dobrą matką, nie może czuć się zmęczona ich obecnością. Musi umieć za nimi zatęsknić. Musi umieć wciąż być sama ze sobą. - Nie myślę tak - odparła spokojnie, zgodnie z własnymi przekonaniami. - Przeżył lata bez mojej obecności. Nie mówię, że trzymał się z dala od kłopotów, ale teraz też nie będzie się trzymał tylko dlatego, że jesteśmy małżeństwem - dodała, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Znała go zbyt dobrze, by łudzić się, że kiedykolwiek pozwoli się zamknąć w jakichkolwiek ramach. Robił, co chciał i ona nie miała zamiaru go w tym ograniczać. Cieszyła się jednak, że wciąż liczył się z jej zdaniem, że mimo upływu czasu znajdował w nim wartość. Walden zaś… Walden był jeszcze zbyt mały, by rozumieć, czym jest nieobecność. Dla niego czas płynął inaczej. Nieważne, czy nie było jej przy nim przez minutę, czy przez pół dnia - jego reakcja na jej powrót zawsze była taka sama. Pełna radości, bezwarunkowa, czysta. To ją rozczulało, ale nie zamierzała o tym mówić. Nie dziś. Dziś nie o to chodziło. - Ale pewnie tak jest… - przyznała po chwili namysłu. - Rola kobiety często sprowadza się do bycia ostoją domu. Czasem chcemy wierzyć, że bez nas ten dom po prostu nie istnieje. - w jej głosie nie było goryczy ani buntu, raczej spokojna akceptacja rzeczy, których nie dało się całkowicie zmienić. Nie uważała tych słów za krzywdzące. Nie mówiła o sobie - mówiła o nich wszystkich. O kobietach, które trwały, podtrzymując świat w równowadze, nawet jeśli nikt nie dostrzegał, jak wiele to kosztowało. Sama nie znajdowała się w tej roli, ale potrafiła się z nimi utożsamić. Zrozumieć ich położenie. Czasem nawet im współczuć.
Opis mężczyzny, jaki przedstawiła Irina, idealnie wpisywał się w to, o czym myślała Lucinda. Właśnie taki człowiek do niej pasował - silny, zdecydowany, pewny siebie, a przy tym na tyle mądry, by nie próbować jej poskramiać, lecz pozwolić jej być sobą. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że ktokolwiek pozbawiony tych cech byłby w stanie ujarzmić jej temperament, zrozumieć jej charakter, zaspokoić potrzeby, których sama nie zawsze potrafiła nazwać. Skinęła głową z pełnym zrozumieniem, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. - Spotkałaś takiego mężczyznę? - zapytała po chwili, a w jej głosie zabrzmiała nuta szczerej ciekawości, choć może było w tym też coś więcej - chęć dotknięcia fragmentu cudzej historii, poznania Iriny od strony, której dotąd nie znała. - Oprócz swojego męża? - dodała łagodnie, bo tylko ktoś zupełnie nieświadomy mógłby przypuszczać, że Irina - kobieta o takiej sile, determinacji i wewnętrznym ogniu - mogłaby związać się z kimś, kto nie dorównywałby jej duchem.
Była dumna z Drew jakim człowiekiem się stał. Wiele się zmieniło w ich życiu, ale każda z tych zmian niosła ze sobą nową lekcję. Uczyła ich tego co w życiu naprawdę jest ważne. Wiedziała, że póki mówią jednym głosem, póki są ze sobą szczerzy, to wszystko uda im się przetrwać.
- Za przyszłość w takim razie - powiedziała, unosząc kieliszek w geście toastu. Uśmiechnęła się lekko, choć w jej spojrzeniu czaiła się powaga, której nie sposób było zignorować. Właśnie po to tu dziś były. Może po to, by scalić swoją relację, a może po to, by na moment zatrzymać się i spojrzeć przed siebie - na to, co je czeka, co mogą jeszcze zbudować, co mogą zrobić dla tej rodziny, która mimo różnic i niedomówień stawała się ich wspólnym domem. Irina miała rację - miały wpływ na to, jak ta historia będzie dalej wyglądać. Na to, w jakim kierunku pójdą ich bliscy, jakie decyzje zapadną, jakimi emocjami będą żyć. To brzmiało dla Lucindy wciąż obco, nienaturalnie. Uczyła się tego dopiero - tej świadomości, że przynależność nie musi oznaczać utraty siebie, że można być częścią czegoś większego, nie zatracając własnego głosu.
Była wdzięczna czarownicy, że przegoniła natrętów. Podejrzewała, że tamci i tak nie byli zbyt przekonani do swojego planu, bo zbyt szybko odpuścili, ale mimo to doceniła jej interwencję. Nie miała najmniejszej ochoty spędzać wieczoru w ich towarzystwie - zresztą, z nikim innym nie musiała go spędzać. Sam fakt, że wyszły razem, już czynił to wyjście udanym.
Na początku nie zrozumiała, o co właściwie kobieta pyta. Spojrzała na nią z lekkim zdziwieniem, unosząc brew, po czym upiła spokojny łyk ze swojego drinka. - A co miałabym powiedzieć? - odparła w końcu. - Jeśli nie zapyta, to nie powiem nic. A jeśli zapyta, to odpowiem na pytanie. - wzruszyła lekko ramionami, jakby to było oczywiste. Tak przecież zawsze między nimi było. Żadnych domysłów, żadnych niepotrzebnych gierek - tylko komunikacja, prosta i bezpośrednia. - Czemu o to pytasz? -dodała po chwili, miękko, ale z wyczuwalnym zaciekawieniem. W jej tonie nie było podejrzliwości, raczej coś pomiędzy czujnością a szczerym zainteresowaniem.
- Ostatnio rozmawiałam z Drew, że chciałabym wyjechać. - zaczęła spokojnie, jakby mówiła o czymś zupełnie błahym, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta napięcia. - Chciałabym wrócić na szlak. -urwała na moment, jakby sama próbowała oswoić to wyznanie. - Nie chce puścić mnie samej i… po części to rozumiem, ale po części chyba mnie to zezłościło. - uśmiechnęła się lekko, z odrobiną bezradności. - Uwielbiam podróże z nim. Naprawdę. Jest świetnym poszukiwaczem, uzdolnionym, potrafi zadbać o każdy szczegół i wiem, że przy nim wszystko byłoby łatwiejsze. Ale tym razem chciałam, żeby to było moje. - westchnęła, jakby samo wypowiedzenie tych słów było rodzajem ulgi. - Chciałam znów poczuć to, co kiedyś. Że potrafię coś zrobić sama. - przez chwilę milczała, patrząc gdzieś ponad ramieniem rozmówczyni, jakby zbierała myśli. - Wiem, dlaczego to robi. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak żal. Nie mówię tego, żeby się na niego skarżyć. Chyba po prostu… potrzebowałam to z siebie wyrzucić. Dać upust tej części mnie, która wciąż potrzebuje trochę niezależności. - uśmiechnęła się z powrotem, tym razem łagodniej. - Tak czy inaczej, w kwietniu znikniemy na dzień albo dwa. Niech to będzie nasz kompromis.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
10-27-2025, 19:38
Ależ oczywiście, wtłaczanie do relacji Lucindy i Drew tych samych schematów, które trwały uparcie w jej relacjach, jej małżeństwie byłoby krzywdzące. Szukanie w Drew podobieństwa do Yavora uwłaczałoby jej bratankowi. O tej rozmowie myślała jak o swobodnej wymianie spostrzeżeń. Różniły się, ich związki się różniły, ich życia, kraje i okoliczności, w których rozwijały się więzi pozostawały zupełnie od siebie odmienne. Miała pełne prawo nie zgadzać się, bo i pozostawała jakże inna od Iriny. Lata płynęły, w mentalności całych pokoleń zachodziły głębokie zmiany – nie negowała tego. Spoglądała jako obserwatorka, analizowała niekiedy w ciszy swych myśli, niekiedy komentując głośno pewne domowe sytuacje, lecz raczej nieprzesadnie. Wybranka Drew nosiła w sobie mnóstwo obcych Irinie spostrzeżeń. Takie wieczory, rozmowy, w czasie których pozostawały tylko ze sobą i swoimi dwoma umysłami wnosiły znaczną wartość dla ich znajomości. Jako kobieta dojrzała, nosząca ciężar licznych i przeważająco gorzkich doświadczeń, pamiętała też swoje młodzieńcze lata. Każdy musiał przejść własną drogę, potknąć się i nauczyć wstawać, wypracować osobiste metody. Ona długie lata szukała sposobów na Yavora, drogi do pojęcia, by ostatecznie zostać… tak podle oszukaną. Małżeństwo pełne kłótni, intryg i namiętności ostatecznie pogrzebały wybitne kłamstwa. Dla nich nie chciała takiego losu, choć zdawała sobie sprawę z pewnych… dobitnych tajemnic.
Przyjmowała jej słowa jedna z uśmiechem. Jeśli żona Drew o czymś miała się przekonać, to tak też się stanie. – To mężczyźni jakże chętnie lubią zamykać nas w domach. Żony, matki, gospodynie. A niektóre z nas pozwalają temu całkowicie zawierzyć. Umniejszyć sobie, albo uwierzyć, że noszą rolę o wartości znacznie mniejszej niż w rzeczywistości. Dobrze, że Macnairom daleko do podobnych tradycji. Kobiety noszące to nazwisko są silne i świadome prawdziwej roli. Ty także – podkreśliła z sympatią. Chociaż dziewczyna przed nią nie dzieliła z nią krwi, została wybrana przez jednego z nich, wprowadzona do rodziny, objęta jej dumą i dziedzictwem – wspólnie z nimi podążała drogą. Budowała historię. To było wyróżnienie. Jej obecność wśród nich stała się ważnym fundamentem, nawet jeśli dla Iriny nie wydawało się to tak oczywiste od początku.
– Nie spotkałam. I uprzedzając twe kolejne pytanie – wcale się za nim nie rozglądam. Jeśli się taki znajdzie, będę o tym wiedziała i z pewnością nie pozostanę bierna, Lucindo. – wyjawiła nieskrępowanie. I wezmę to, co należy do mnie, chciałaby dopowiedzieć, lecz to pozostawało wyłącznie w niedostępnych zakamarach jej myśli. Uważała się za kobietę dostatecznie otwartą, śmiałą i sięgającą po to, na co miała ochotę. Czasem zbyt brutalnie, czasem zupełnie egoistycznie. Lecz to była jej natura, jej siła, trwałość skoncentrowanego umysłu. Powrót Yavora nie mógł zburzyć posągu, który budowała sobie w Anglii od powrotu. Nie mógł wtrącić się zbyt mocno do tego życia. Nie mógł zbudzić dawno startego obrazu rozpalonych kochanków. Skłamałaby, gdyby teraz odrzekła, że nie było jej tęskno do scen pełnych mocnych emocji i destrukcyjnych figur, że spotkała kiedykolwiek kogoś, kto mógłby dorównać Karkaroffowi. Nie spotkała, lecz aż za bardzo czuła, że wypełniająca ją nienawiść nie przeminie. Mąż pozostawał przeszłością, która zasługiwała jedynie na okrutną śmierć.
Jej kieliszek zniósł się więc w toaście dla tego, co jeszcze nie nadeszło, dla pragnień chwały i pomyślności, lat obfitujących w złoto i słodycz. Przed nimi na horyzoncie ukazywała się ważna misja, która już wkrótce może zmienić oblicze tego kraju. To napędzało w jej żyłach krew dostatecznie mocno.
– To pytanie o twoje odczucia. O twoje myśli względem naszego wieczoru. Wiem też, że niektóre kobiety lubią kusić los i wzniecać zazdrość, dodawać wspomnieniom nieco więcej żywej barw, lecz nie sądzę, byś była jedną z nich – przemówiła dość zamyślona, na koniec zatrzymując spojrzenie na dłużej na jej zielonych oczach. Odpowiedź Lucindy była już potwierdzeniem przypuszczeń Iriny. Ponownie ponad kieliszkiem posłała jej uśmiech.
A zatem dłużył jej się czas w ścianach domostwa? Jako matka, kobieta ciężarna, tkwiła blisko męża, pod bezpiecznym dachem z dala od świata, który nie zawsze był jej przychylny. Słuchała w skupieniu, nie spodziewała się, że ta tak chętnie otworzy się, ale cieszyło ją to. Zaopiekowana porządnie relacja przynosiła owoce. Troska Drew wydawała się zrozumiała, lecz Irina potrafiła zrozumieć potrzebę samotnej podróży – nawet jeśli nie miała o tym pojęcia, jeśli nigdy sama nie upatrywała uciechy w podobnych aktywnościach. W innych aspektach samodzielność, indywidualna odpowiedzialność za siebie samą i bycie niezależną uznawała za konieczne i niezbędne dla niej samej. Ale jej rola się zmieniła, jej sytuacja i zobowiązania także. – Lucindo – zaczęła, gromadząc słowa odpowiednie dla wyznania, które zamierzała tego dnia powierzyć Irinie. – Drew cię chroni. Ty pragniesz swobody, która u niego budzi troskę i obawy. Wspólna podróż wciąż byłaby twoja. Kroczycie teraz jako małżeństwo, wasza historia jest twoja, wasza historia jest jego. Nie można się tego wyrzec i nie można tego rozdzielić – nawet śmiercią. – Jestem pewna, że jako twój towarzysz nie odbierze ci samodzielności, nie pozbawi tej niezależności. Po prostu będzie obok. Czasami…. Dzieje się tak, że wraz z kolejnymi etapami w życiu pewne rzeczy się kończą, gdy inne rozpoczynają. I nie zawsze można wrócić. Lecz to, co nadchodzi, przynosi niemniej atrakcyjne historie. Sądzę, że wspólny wyjazd dobrze wam zrobi. Dokąd się udacie? – spytała ze szczerą ciekawością.
A wieczór zdawał się płynąć im we wspólnych rozmowach tak szybko, z dozą swobody i w różnorodności opowieści i wyznań, które naturalnie wydostały się z myśli. To były drobne chwile, który skutecznie wzmacniały relacje. Cieszyło ją to spotkanie, ta noc i uwaga, którą mogły się wzajemnie otoczyć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:30 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.