• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Conrad Bones
Conrad Bones
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Anthony Bones, Martha Bones née Edgecombe
Aspiracje
Awans zawodowy po wielu latach pracy, dzięki któremu będą go stawiać wszystkim kursantom za wzór
Amortencja
Mieszanina ziół, z których najwyrazistsza jest mięta, palone drewno, domieszka nikotynowego dymu
Różdżka
10 cali, sztywna, cedrowa, rdzeń z pazura gryfa
Hobby, pasje
Majsterkowanie przy motocyklu, okrywanie mugolskiej muzyki i kinematografii, ćwiczenia fizyczne
Bogin
Martwe ciała bliskich
Umysł
Data urodzenia
1 IV 1926
Miejsce urodzenia
Dolina Godryka, West Country, Anglia
Miejsce zamieszkania
Londyn, Anglia
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Gryffindor, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Zawód
Auror
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
36
174
75
Wiek
Wzrost
Waga
Niebieskie
Brązowe
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Posiada atletyczną budowę ciała, dobrze rozwinięte i zarysowane mięśnie, dość szerokie ramiona w stosunku do wąskiej talii. Dzięki aparycji jest całkiem zwinny.
Znaki szczególne
Mała blizna nad prawym łukiem brwiowym, długa blizna po ranie szarpanej na lewym przedramieniu, rozległa blizna po parzeniu ciągnąca się od biodra do łydki po prawej stronie ciała.
Preferowany ubiór
Miłośnik skórzanych kurtek, białych podkoszulek, jeansowych spodni oraz kamaszy. Często można go zobaczyć w długich płaszczach, białych, szarych lub czarnych koszulach w połączeniu z garniturowymi spodniami i lakierowanymi oksfordami.
Zajęty wizerunek
Jack OConnell
Obrazek postaci

1926 - rok narodzin


1930 - przebudzenie magii

I
April Fools' Child

Rodzice od zawsze powtarzali, że nie bez powodu urodził się w pierwszy dzień kwietnia. Samo twierdzenie może nie byłoby szkodliwe, gdyby nie zostało zakorzenione w umysłach reszty bliskich osób za pomocą całej masy przeróżnych anegdotek o wątpliwej prawdziwości. Ponoć już w łonie matki stroił sobie żarty, wyczuwał w którym najbardziej niespodziewanym momencie wyprowadzić solidne kopnięcie albo złośliwie docisnąć matczyny pęcherz. Nawet na świat przyszedł dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem, za odpowiednią chwilę uznając środek kąpieli zszokowanej matuli, którą spanikowany małżonek z wielkim trudem wyciągnął z wanny i w całkowitym otumanieniu owinął wykrochmaloną firaną. Akuszerka z kolei prawie padła na widok wystrzeliwującej bez żadnej pomocy główki dziecka, gdy tylko zabrała się do swojej roboty. Były też opowieści o tym, jak od maleńkości ciągnął mamę za włosy, gryzł tatę podczas ząbkowania, a po opanowaniu sztuki raczkowania chował zabawki rodzeństwa we wszystkich możliwych kątach. Nawet pierwszy przejaw zbudzonej w nim magii w dzień jego czwartych urodzin (oczywiście, że musiał mieć miejsce pierwszego kwietnia!) był wielką psotą, ponieważ twarze wszystkich zgromadzonych wokół jego tortu pokryły się kolorowymi kropkami, dwie godziny później bujne wąsy droczącego się z nim wujka wypadły, a dłonie cioci chwytającej go za policzki pokryły się rudym futrem. Przekroczenie progu dorosłości pomogło mu uodpornić się na te wszystkie przejaskrawione opowiastki i zarazem zrozumiał, że dzień narodzin tak właściwie uratował mu skórę. Jednoznaczne dowody wrodzonej żartobliwości przy jakiejkolwiek innej dacie urodzin byłyby raczej przesłankami do uznania, że wypełnia go nadnaturalna złośliwość wobec wszystkich dookoła.

Data i miejsce narodzin były jednak drugorzędną kwestią w obliczu błogosławieństwa, jakim było zostanie trzecim dzieckiem Anthony’ego i Marthy Bones. To tę dwójkę powinno się uznać za beznadziejnie dowcipną, skoro przy wyborze imion dla potomstwa zastosowali porządek alfabetyczny. Przypadła mu zatem rola dziecka C, imię Conrad oraz szczęśliwe dzieciństwo pod okiem kochających rodziców i wspierającego rodzeństwa. Rósł w naturalnym tempie, odznaczając się spośród grona rówieśników wyjątkowo energiczną i pogodną naturą. Rzadko płakał, dużo się śmiał, zawsze sam znajdował sobie zajęcie, wcale nie psocąc przy tym ponad miarę i tylko ze swoich małych wojaży wracał wiecznie umorusany. Był dzieckiem głośnym i ruchliwym, łatwo wchodzącym w interakcję z innymi, a nawet przejmującym inicjatywę w grupie, gdy należało zdecydować o kolejnej zabawie. Nie czuł żadnej presji przez fakt, że wychowywany był w czystokrwistej rodzinie czarodziejów o wielowiekowej tradycji. W Dolinie Godryka wiele było takich rodzin, a z zabaw na świeżym powietrzu wszystkie dzieciaki wracały ubrudzone w podobnym stopniu.

Rodzina Bones wydawała się całkiem przeciętna w magicznym świecie, a na jej członków nie czekała tylko jedna wytoczona przez przodków droga, każdy sam kierował swoim życiem, opierając się na zdrowym rozsądku i równym szacunku wobec wszystkich. Anthony Bones był urzędnikiem w ministerialnym Biurze Niewłaściwego Użycia Czarów, na równi traktował wszystkich i pełno miał przyjaciół, zwłaszcza tych z dzieciństwa czy szkolnych lat. Martha Bones jeszcze chwilę po ślubie pracowała w sklepie odzieżowym Madame Malkin, gdzie zresztą poznała swego wybranka, jednak po urodzeniu drugiego dziecka w całości poświęciła się prowadzeniu domu. Od czasu do czasu zaradna czarownica dorzucała kilka knutów do domowego budżetu z racji wykonywania krawieckich poprawek. Ich rodzinny dom często stawał się miejscem spotkań przyjacielskiego grona, do drzwi pukały uprzejme sąsiadki, a koledzy taty niejednokrotnie kierowali się prosto do szopy za domem, gdzie żywo dysputowali lub przy czymś majsterkowali (lecz najczęściej kosztowali wiadomych napojów własnej produkcji). Każdy przyjaciel taty był wujkiem, każda przyjaciółka mamy ciocią. Zdarzało się, że gośćmi w ich skromnych progach bywali czarodzieje mugolskiego pochodzenia, jeden z takowych w ramach prezentu dla dzieci przyniósł ze sobą rower. Conrad na widok tego niesamowitego pojazdu z dość lekkim sercem odrzucił latającą miotłę i wręcz obsesyjnie wsłuchiwał się w słowa dotyczące prostowania szprych w kołach, pompowania opon czy konieczności potraktowania raz na jakiś czas łańcucha smarem, zwłaszcza że ten potrafił spadać z zębatki. Przyjaciel taty kilkukrotnie musiał ich odwiedzić, aby Conradowi w końcu udało się bez problemu przejechać rowerem kilkaset metrów prosto. Od tamtej pory, gdy tylko w progu domostwa pojawiali się goście z historiami o mugolskich wynalazkach na ustach, mały Bones natychmiast wchodził w rolę uczynnego gospodarza i zadawał całą masę pytań, po których zawsze zwiastowano mu zawrotną karierę w Biurze Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Nikt jednak przy tym nie wspominał jak surowo na pracowników tej ministerialnej komórki patrzą czasem czarodzieje, a mały Bones tym bardziej nie miał nic przeciwko tej urzędniczej karierze, jeśli dzięki temu miałby okazję jeździć na jeszcze szybszych rowerach.



1937-1944 - nauka w Hogwarcie

II
Childhood is the only time in our lives when foolishness is not only permitted to us but expected

List z Hogwartu był przez Conrada wyczekiwany, wszak był zaproszeniem do całkowicie nowych przygód pośród murów przesiąkniętych starożytną magią i tajemnicami skrywanymi od wieków. Wszelkie rodzące się w nim wątpliwości w związku z opuszczeniem rodzinnego domu starsze rodzeństwo dusiło w zarodku, by zaraz przez łzy na policzkach tego młodszego rozbudzały się na nowo. Po raz pierwszy w jego życiu wizyta na Ulicy Pokątnej była stresująca; może nigdy nie chodził brudny, głodny czy obdarty, jednak stopniowo zaczynał rozumieć jak ważne w życiu są pieniądze. Zakup używanych już przyborów czy szkolnych szat z drugiej ręki wcale mu nie przeszkadzał, w jego głowie najważniejsze były te wszystkie magiczne odkrycia w ciemnych zakątkach zamkowych korytarzy. Mimo tych marzeń był jednak jedenastoletnim chłopcem, dlatego instynktownie czuł, że nadeszła pora, aby nieco spoważnieć. Pierwsze próby wiszenia nad mądrymi książkami kończyły się porażką za każdym razem, gdy do okna jego pokoju pukali koledzy z sąsiedztwa. Ostatnie dni dziecięcej swobody ostatecznie przeznaczył na zabawę, do czego zachęcali go sami rodzice, przed wyjściem na podwórko zawsze wciskając mu do kieszeni spodni kromkę chleba, ciastko lub jabłko.

Ujrzenie po raz pierwszy pociągu Hogwart Ekspres podczas żegnania starszego rodzeństwa było dla niego wielkim wydarzeniem (pociąg to wszak mugolski wynalazek), ale dopiero w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku udało mu się wsiąść do niego po raz pierwszy. Wybrał miejsce w pustym przedziale, przy oknie, jeszcze tylko brat pomógł mu unieść walizkę, i kilka minut później naprzeciwko usiadła znana mu już rówieśniczka. Lżej się zrobiło na sercu, gdy dziewczynka wraz z nim zaczęła snuć wyobrażenia o tym do jakich domów trafią. Ich przeczucia okazały się trafne – Conrad Bones z dumą zasilił szeregi domu Godryka Gryffindora, jeszcze nie wiedząc, że zawrze w nim przyjaźnie na całe życie. Na pierwszym roku nauki wszystkim dał się poznać jako ruchliwy lekkoduch, więc rzadko był zapraszany do wspólnej nauki i sam do biblioteki kierował się w ostateczności. Nie przepadał za bezczynnym siedzeniem w szkolnych ławkach, szczególną udrękę cierpiał na lekcjach historii magii. Zdecydowanie bardziej upodobał sobie te przedmioty, gdzie obecne było praktyczne podejście do magii, więc szczególną fascynacją zapałał do zaklęć i uroków oraz obrony przed czarną magią. Nie bał się ubrudzić sobie rąk podczas zielarstwa, dlatego na eliksirach dość łatwo rozpoznawał roślinne ingrediencje, trochę gorzej te zwierzęce, więc nigdy nie był pewien co w końcowym efekcie znajdzie się w jego kociołku. Transmutacja była przez teoretyczną część nauki nazbyt skomplikowana, ale z pomocą innych uczniów udawało mu się zaliczać testy z wystarczająco dobrymi wynikami, aby nie być traktowanym jako beznadziejny przypadek w tej dziedzinie magii. Po lekcjach lubił badać z równie ciekawskim kolegami szkolne korytarze w poszukiwaniu tych tajnych przejść, o których słyszał legendy.

Mijały kolejne semestry, przerwy świąteczne, wakacje, każdy następny rok edukacji owocował w jakąś życiową naukę, nową umiejętność albo początek kolejnej bliskiej relacji. Zaliczał wzloty i upadki, przeżył kilka rozczarowań i pierwsze zauroczenie. Na czwartym roku dołączył do szkolnej drużyny Quidditcha, w której zajął pozycję ścigającego. Z gry zrezygnował pod koniec szóstego roku, już zawczasu żyjąc przygotowaniami do Owutemów. Dzięki innym uczniom pogłębiał wiedzę o mugolskim świecie, wraz z innymi dzielił troski związane z wojną, a także strach po otwarciu komnaty tajemnic. Nawet w tamtym trudnym momencie, gdy napięcie pomiędzy Ślizgonami i pozostałymi domami zdawało się wręcz toksyczne, Conrad starał się pozostać po prostu człowiekiem. Uparcie stronił od konfliktów, lecz nie pozostawał obojętny na cudzą krzywdę, zwłaszcza w sytuacjach dręczenia uczniów z powodu ich pochodzenia. Nie był najwybitniejszym uczniem, nie był też leniem, jednak w pewnym momencie musiał zrozumieć, że przeciętne oceny nie zaprowadzą go zbyt daleko.

Podczas wakacji poprzedzających piąty rok w Hogwarcie starsze rodzeństwo zaczęło mu uświadamiać, że swoim zbyt lekkim podejściem do nauki może nieumyślnie zamknąć sobie wiele obiecujących dróg w przyszłości. Nie był pewien czym chciałby się zajmować w dorosłym życiu, czasem tylko z tyłu głowy pojawiał się pomysł o pracy w Biurze Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, kóra może nie przysporzyłaby mu chwały i majątku, ale byłoby to niewątpliwie stabilne zatrudnienie, całkiem też ciekawe. Wspomniał o tym niby niezobowiązująco podczas jednego z niedzielnych obiadów, wówczas to tata jako pierwszy sprowadził go na ziemię. Z brutalną szczerością oznajmił, że w jego przypadku pracę w Ministerstwie Magii zapewnią mu wyłącznie wyniki w nauce, gdy przyjdzie mu konkurować o urzędniczy stołek z dzedzicami bogatych i wpływowych rodzin. Czasem i na mało prestiżowe stanowiska robi się duży popyt, gdy z desperacji młodzi absolwenci próbują się zaczepić gdziekolwiek. Ktoś by pomyślał, że mugoloznastwo wybrane na trzecim roku jako przedmiot dodatkowy mogło stanowić przy jego rodzącej się aspiracji atut, lecz konserwatywni przełożeni różnie podchodzili do tej kwestii. Conrad poszedł po rozum do głowy w ostatniej chwili, a został mu wyłącznie rok do SUMów. Zawsze był dobrym słuchaczem, potrafił najważniejsze aspekty wyciągać z samych zajęć, lecz przy dalszej nauce bywał niedbały. To się musiało zmienić, obiecał sobie, że pozostanie pilny, a dzięki systematycznie sporządzanym notatkom podoła wielkiemu wyzwaniu, jakie sam przed sobą postawił.

Nie załamał się, po powrocie do szkoły wziął się do wytężonej pracy wraz z przyjaciółmi (najwidoczniej ci również odczuli jakąś presję odnośnie dalszych wyborów życiowych podyktowanych ocenami). Okazało się, że jeśli tylko się przyłoży, po lekcjach poświęci przynajmniej dwie godziny na doczytanie zagadnień poruszonych na lekcjach, jest w stanie wkuć daty goblińskich powstań w porządku chronologicznym, zrozumieć teorie stojące za transmutacyjnymi przemianami przedmiotów ożywionych w nieożywione, a nawet odpowiednio katalogować rośliny o magicznych właściwościach zgodnie z ich gatunkiem. Doszedł nawet do wniosku, że lepiej rzuca mu się zaklęcia, gdy dogłębniej rozumie ich naturę, co zaczęło kluczowe znaczenie podczas kontrolowanych pojedynków odbywających się w ramach zajęć. Z początku efekty zmiany w podejściu do nauki nie były oszołamiające, nie potrafił nadrobić braków w podstawowej wiedzy w przypadku eliskirów czy astronomii, lecz stopniowo zaczynał wierzyć w słuszność zmiany swojego podejścia do szkoły, poza zabawą dostrzegając nareszcie pełen wachlarz możliwości do samorozwoju. Przyzwoicie zdane SUMY na piątym roku pozwoliły mu śmielej myśleć o podejściu na siódmym roku do Owutemów. Co prawda egzaminy z eliksirów i astronomii zakończył z negatywnymi ocenami, jednak był pełen dumy z tego, że z pozostałych przedmiotów otrzymał juz pozytywne, w tym wybitny z zaklęć oraz obrony przed czarną magią. Pod wpływem wzmożonego entuzjazmu zdecydował dołączyć na szóstym roku do zajęć z zaawansowanej magii obronnej oraz zaawansowanych zaklęć. Ileż musiał się napocić w ciągu nastepnych dwóch lat edukacji, aby przypadkiem nie pozostać w tyle i nie zawieść własnych oczekiwań. Przy Owutemach powtórzył swoje porażki oraz sukcesy, przewyższając nawet własne oczekiwania. Dwie oceny wybitne z zaklęć i obrony przed czarną magią, trzy powyżej oczekiwań z zielarstwa, transmutacji i mugoloznawstwa, jedna zadowalająca z historii magii oraz dwie okropne z eliksirów i astronomii, gdzie ewidentnie miał pecha do pytań i wylosowanej receptury eliskiru do uwarzenia. Udało mu się również zdobyć licencję uprawniającą do teleportacji, czując się z tego powodu dumnym i zarazem winnym. Starał się zawczasu odłożyć jakieś środki na opłatę egzaminacyjną poprzez chwytanie się dorywczych prac w trakcie wakacji, jednak zdecydowanie większą część tego wydatku pokryli rodzice, którym obiecał w głębi duszy jakoś wynagrodzić za tę pomocą, ale przede wszystkim za cały trud jaki włożyli w jego wychowanie.

Plany na przyszłość miał już prawie wyklarowne, ostrożnie rozważał możliwość wejścia w ministerialne szeregi, tylko zarazem wszystko tkwiło w stanie zawieszenia, zależne od rozwoju realiów, zwłaszcza tych wojennych. Najbliżsi wcale go nie popędzali, przeciwnie, zachęcali do korzystania z resztek swobody, a listy z domu były pełne miłości i wiary w jego możliwości. Nie do końca rozumiał dlaczego starsze rodzeństwo lubowało się w powtarzaniu mu przy każdej nadarzającej się okazji, aby nie spieszył się do dorosłości.



1944 - zaginięcie brata, śmierć ojca


1945 - pojawienie się mentora

III
A quick temper will make a fool of you soon enough

Powrót do rodzinnego domu po zakończeniu ostatniego roku nauki w Hogwarcie był inny od wcześniejszych. Nie był naiwny, doskonale rozumiał, że od kilku lat wojenna zawierucha odciskała coraz większe piętno na życiu brytyjskich czarodziejów. Uczniowie mugolskiego pochodzenia nie kryli troski o los swoich najbliższych żyjących w ciągłym zagrożeniu, a temat bombardowań wcale nie był obcy czarodziejskim rodzinom, które też próbowały zabezpieczać swój byt. Za pośrednictwem prasy do szkolnych murów docierały pogłoski o działaniach Grindelwalda w Europie, za którego poplecznikami zdawał się ciągnąć coraz to krwawszy ślad. Mimo wszystko problemy dużej wagi zdawały się w ostatnich latach nigdy nie dotyczyć jego rodziny bezpośrednio.

Świat Bonesów zatrząsł się na wieść o zaginięciu najstarszego syna, ten przepadł bez wieści gdzieś we Francji w czasie największego chaosu. Zatrwożony o los potomka Pan Bones od dłuższego czasu krążył pomiędzy dwoma państwami, próbując prowadzone poszukiwania pogodzić z pracą, z rzadka łapiąc kilka chwil odpoczynku. Sytuacja trwała od kilku miesięcy i nikt, absolutnie nikt z całej rodziny, nie wyjawił tej brutalnej prawdy Conradowi i jego młodszemu rodzeństwu, aby mogli skupić się na nauce, szczególnie on w trakcie ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Miał żal do wszystkich, ale przede wszystkim żal do siebie, bo wcale nie zaalarmował go fakt, że starszy brat w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie wysłał mu żadnego listu. Ten ostatni był krótki, zwięzły, wysłany na początku grudnia z obietnicą rozmowy w czasie świąt i informacją, że to właśnie starszy brat odbierze młodsze rodzeństwo z peronu. Zaczął przypominać sobie te wszystkie momenty, gdy rozmawiali o dalekich podróżach, a właściwie to brat o nich opowiadał z ogromem ekscytacji, pomiędzy długimi zdaniami biorąc długie wdechy. Od zawsze ciągnęło go do wielkiego świata, jakby ten nie miał w sobie żadnych pułapek czy zwodniczych ścieżek. Najgorsza w tym wszystkim była niemoc. Pomimo poruszenia różnych kontaktów, udania się do wszystkich możliwych przyjaciół czy współpracowników taty, nie byli w stanie dotrzeć do żadnej informacji. Conrad wielokrotnie próbował przekonać rodziców, że również może włączyć się w poszukiwania we Francji, jednak ci jak mantrę powtarzali, że jest za młody, zbyt niedoświadczony, a w razie jakichkolwiek komplikacji będzie stanowił łatwy cel. Gdy dopytywał czyim celem miałby się stać, wszyscy milkli, mama najczęściej temat kończyła cichym płaczem.

W nocy z jedenastego na dwunastego listopada tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku Anthony Bones zginął w mieście Nantes położonym w zachodniej Francji. Ten krótki, bezduszny komunikat nadszedł kilka dni później od daty śmierci, wręczony w progu domu przez ministerialnego urzędnika. Potem przez dom przetoczyła się masa ludzi: policyjni funkcjonariusze z listą pytań, koledzy taty z pracy, krewni bliżsi i dalsi, sąsiedzi, przyjaciele rodziny i również jego osobiści przyjaciele, którzy często nie wiedzieli co powiedzieć. Był w tym wszystkim nieobecny, tak jak mama, więc to siostra –starsza, rozważniejsza, praktyczna, wyważona i tak mądra w obliczu całej tej tragedii – zorganizowała sprowadzenie taty do domu i pochówek. Dwa tygodnie później do kraju przybyła trumna wraz z sugestią, aby jej nie otwierać. Conrad nie usłuchał, po uchyleniu wieka ujrzał martwe ciało o pustych oczach, w których nie było już tej zwyczajowej miłości pełnej pobłażliwości czy rozbawienia. Nikt nie potrafił wytłumaczyć mu powodu śmierci taty, były tylko kondolencje, ale on wiedział, w głębi duszy wiedział, że stało się coś strasznego, co sprawiło, że jedna z nóg ojca znajdowała się w dziwnym położeniu i gniła bardziej od drugiej, a na jego dłoniach pełno było ran ciętych. Takich obrażeń nie zadają zwykłe zaklęcia pojedynkowe, nie powstają w wyniku wypadku.

Wszystko runęło, brat z jakiegoś powodu wciąż nie potrafił znaleźć drogi powrotnej do domu; może wcale wrócić nie chciał, może już nie żył. Problemy spadły na siostrzane barki, gdy mama nie potrafiła nawet podnieść się z łóżka. Sam próbował znaleźć jakąś stałą pracę, lecz nie miał żadnych imponujących osiągnięć w nauce, nie sprawdził się nawet jako sklepikarz, pozostając zbyt apatycznym lub nerwowym względem klientów. Ostatecznie zatrudniał się przy okolicznych uprawach czy hodowlach do najprostszych prac niewymagających wiedzy i doświadczenia. Pewnie jakoś dawałby sobie radę, gdyby w przypływie złości nie wdał się w pojedynek z innym narwanym jegomościem, który  śmiał zasugerować, że wszyscy młodzi czarodzieje udający się do Francji chcą w ten sposób dołączyć do popleczników Grindelwalda. Inni świadkowie potyczki jakoś ich rozdzielili i unieruchomili, wezwano czarodziejską policję, z którą na miejscu niespodziewanie zjawił się auror – jeden z dobrych przyjaciół taty ze szkolnych lat. Wyciągnął do Conrada pomocną dłoń, jasno deklarując, że tylko ten jeden raz ratuje go od prawnych konsekwencji, ale przede wszystkim wyszedł z nietypową propozycją, dając mu przy okazji szansę na spożytkowanie gniewu w dobrej sprawie. Dzieciak niegdyś marzący o pracy w Biurze Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli postanowił zostać aurorem.

Na pewien czas wyprowadził się z domu, a jego decyzja nie spotkała się choćby z próbą zrozumienia. Pod okiem doświadczonego czarodzieja wyrabiał kondycję i ćwiczył refleks, wykazując się wręcz ślepą determinacją w osiągnięciu celu. Dzień w dzień, nieustannie przez sześć miesięcy jego życie kręciło się wokół właściwej diety, nieustannych ćwiczeń i sparingów, aby jak najszybciej przygotować się do testów, do których inni szykowali się latami. Ponoć jego wyniki z Owutemów były na tyle poprawne, aby nie stały mu na przeszkodzie do dostania się na kurs aurorski, choć w rzeczywistości najważniejsze były reakcje prezentowane podczas naboru w trakcie zadań sprawnościowych i przy próbnych pojedynkach. Instruktorzy wiele braków ponoć wybaczali, jeśli tylko dostrzegli w kimś prawdziwy potencjał i może tak było w przypadku Conrada. Rekrutacja miała wiele etapów i przeprowadzana była na wielu płaszczyznach, gdzie liczyła się szybkość reakcji, zdolność obserwacji, zachowania w obliczu nagłych zmian w otoczeniu, Udało mu się zaliczyć testy sprawnościowe, a podczas pojedynku nie dał się tak od razu sprowadzić doświadczonemu przeciwnikowi do roli worka treningowego. Został przyjęty na kurs, to nie był łut szczęścia, wierzył też, że nikt w jego sprawie nie pociągnął za żadne sznurki, takie rzeczy nie miały prawa bytu w Biurze Aurorów. Zastanawiał się co kierowało jego nowym mentorem, gdy zdecydował się mu pomóc, nadać jakiś sens jego życiu. Czy zrobił to z sympatii, współczucia, może jakiegoś dziwnego poczucia obowiązku względem martwego przyjaciela? Może zwyczajnie z braku własnych dzieci, którym mógłby przekazać swoje aurorskie dziedzictwo? Z nudów? Spytał o to tylko raz, zaraz po otrzymaniu wieści o sukcesie, chyba zbyt otumaniony poczuciem spełnienia i ulgą. W najśmielszych snach nie spodziewał się odpowiedzi, którą wówczas otrzymał.

Bo otworzyłeś trumnę. Najbardziej tajony przez niego sekret wypłynął na wierzch nagle, wręcz gwałtownie, pozostawiając go w szoku i przerażeniu. Za późno zrozumiał, że nie ma pojęcia komu tak naprawdę pozwolił pokierować swoim życiem.



1946 - rozpoczęcie kursu aurorskiego

IV
Wise is the fool who becomes a master at laughter

W jednej chwili nie miał czasu na myślenie, ponieważ szkolenie rozpoczęto brutalnym pokazem siły. Całkowicie świeżych kursantów po przekroczeniu progu treningowej sali czekała jedynie długa seria bolesnych upadków. W mig pojął, że znalazł się na początku długiej i wyboistej drogi, lecz trudne otwarcie nie skruszyło jego woli, uderzające o ciało uroki paradoksalnie utwardzały go w przekonaniu, że musi pod tym naporem przesuwać własne granice. W Biurze Aurorów wciąż był nikim, a odłożenie wszelkiej ambicji na lata późniejsze dla wiele kursantów było trudnym konceptem do pojęcia. To była próba charakteru i solidna nauka na przyszłość – wizja bólu nie mogła przerażać aurora, rany zaś nie mogły rozpraszać podczas starć. Bones konsekwentnie uczył się w pierwszej kolejności szybkiego stawiania ochronnych tarcz, póki nie nastał dzień, w którym wreszcie dostał szansę przejść do kontrofensywy. Zamiast pochwały, dostał mocniejszym zaklęciem w brzuch. Powszechną praktyką było degradowanie kursantów do roli pierwszej linii frontu, którą zawsze spisuje się na straty, ponoć było to najszybszym sposobem na wykształcenie w nich odpowiednich nawyków. Zasada stałej czujności miała wryć się w ich pamięć, lecz niektórych potrafiła doprowadzić do paranoi w postaci rzucania zaklęć rozpoznawczych w każdej nieznanej przestrzeni. Bones uniknął tego obłędu, paradoksalnie dlatego, że poza regularnym programem szkolenia równolegle przechodził inny trening. Żył pod okiem swojego mentora, a ten nigdy nie wyjawiał mu swoich motywów, zamiast nich serwował rozważania na temat możliwości radzenia sobie w zwartej walce, wyprowadzał ataki w ograniczonych przestrzeniach i tych otwartych. Przy boku doświadczonego aurora poznawał też różne zakątki Londynu, dawał się prowadzić do najgorszych spelun, gdzie miał obserwować spitych typów, w ramach ćwiczenia zmysłu obserwacji przewidywać ich ruchy, gdy na samym końcu zazwyczaj staczali się do rynsztoków. Metody menotra wydawały mu się dziwaczne, momentami obrzydliwe, jednak nie potrafił mu się przeciwstawić, chciał dalej czerpać z jego wiedzy i doświadczenia. Prawdopodobnie jego największym błędem było to, że łudził się, iż to wszystko dzieje się dla jego dobra i zaowocuje w przyszłości czymś pożytecznym. Wystarczyła jedna noc, aby zaczął wątpić w całą prawość nauczyciela, gdy ujrzał jak ten wymierza sprawiedliwość na własną rękę. Człowiek  – czarodziej, auror, przewodnik, autorytet  – w ułamku sekundy stał się szaleńcem gotowym zabić przypadkowego przechodnia. Conrad nie powstrzymał go przed rzuceniem kolejnych zaklęć w stronę już i tak obezwładnionego przeciwnika, po prostu stał i przyglądał się z boku irracjonalnej scenie, w pierwszej kolejności kwestionując jej prawdziwość, potem zaś zasadność. Po serii zaklęć nastąpiło gradobicie kopnięć i uderzeń; dokładnie w tym momencie pomiędzy całą wdzięczność i szacunek wplotła się pogarda, jednak nie potrafił stwierdzić wobec kogo powinien ją żywić.

Miał w sobie wciąż wielką tęsknotę za utraconymi i żyjącymi bliskimi, ale pełno w nim było złości, której nie złagodziła nawet wieść o uwięzieniu Grindelwalda. Jego upadek przyszedł za późno. Nie potrafił nie snuć przypuszczeń o tym jak wyglądałoby jego życie, gdyby Dumbledore spróbował zakończyć tyranię czarnoksiężnika wcześniej. Wyobrażał sobie, że miałby przy sobie ojca i brata, wciąż mieszkałby w rodzinnym domu i nie musiałby znosić serii upokorzeń jako kandydat na przyszłego aurora. Zmienił się. Zaczął palić, kląć pod nosem, sięgać po alkohol, ale przede wszystkim zamknął się w sobie i nie potrafił wykrzesać nic więcej poza apatią, bądź mieszanką grubiaństwa i cynizmu. Unikał przyjaciół, najbardziej jednak przerażała go wizja porozmawiania z własną rodziną. Nie był pewien czy rani najbliższych bardziej swoją nieobecnością czy może obecnością tej okrutnej wersji siebie. W Dolinie Godryka pojawiał się raz w miesiącu, do domu zakradł pod osłoną nocy niczym złodziej i na kuchennym stole zostawiał znaczną część swojego poboru, który na dobrą sprawę był śmiesznie niską kwotą. Na tym samym stole za każdym razem czekał na niego kilkustronicowy list od mamy lub siostry. Pisały bardzo szczegółowo o codziennym życiu, zatrudnieniu rodzicielki w szwalni, losach sąsiadów, stanie przydomowego ogródka, a potem każdy z tych listów wieńczyły zapewnieniem, że za nim tęsknią i zapraszają na niedzielny obiad. Z początku czytał te listy bez zrozumienia, jakby wcale nie kierowano ich do niego. Im więcej otrzymywał takiej korespondencji na przesiąkniętej kuchennymi zapachami papeterii, tym bardziej wyrywał się z letargu, w który sam się wpędził przez nieustanne przeciążanie ciała i umysłu. Stopniowo zwalczał poczucie winy i wstydu, a gdy po ponad roku jeden z listów zmusił go do dzikiego szlochu, wreszcie wrócił do domu, nie tłumacząc się nikomu z podjętej decyzji. W matczynych objęciach ponownie poczuł się dzieckiem, choć zdążył przecież wydorośleć i zmężnieć, ujrzeć rzeczy zatrważające.

Ciężka sylwetka jego mentora, nadal wisząca nad nim niczym fatum, nie dawała mu spokoju. Pomiędzy nich wkradł się dystans, wdzięczność zagubionego nastolatka zmieniła się w trzeźwy osąd młodego mężczyzny, który już bardziej świadomie odbierał kolejne nauki od praktycznie obcej osoby. Starszy auror po niewytłumaczalnym incydencie ograniczył plan nauczania do samych pojedynków, dla każdego wybierając inną przestrzeń – polany, lasy, wąskie zaułki między kamienicami, opuszczone budynki. Za każdym razem specyfika prowadzenia starcia zmieniała się drastycznie, aby Conrad mógł uczyć się na błędach, o których przypominało mu obolałe ciało i równie zmęczony umysł. Każde jego potknięcie było omawiane obszernie, lecz czas działał na jego korzyć, błędy z każdym kolejnym rokiem były mniej liczne, już w jego własnych oczach ewidentne i nie do zaakceptowania. Ukończył kurs aurorski, mianowano go na pełnoprawnego aurora, a dzięki regularnej pensji odciążył siostrę chociaż finansowo z nieustannej presji o byt rodziny. Znalazł dla siebie ciasną stancję w Londynie, chcąc w ten sposób trzymać bliskich z daleka od swoich zawodowych spraw. Mentor usunął się w cień, potem zaś zapewnił o braku kontaktu w najbliższej przyszłości. Kilka miesięcy później Conrad otrzymał krótki list z Niemiec spisany ręką mężczyzny, następny przybył z Austrii, równie zdawkowy co wcześniejszy. Przestał próbować zrozumieć co siedzi w głowie tego człowieka, odkrycie tej tajemnicy wręcz go przerażało.

Samodzielnie budował swoją aurorską karierę, nie zamierzając liczyć z tego tytułu na żadne zaszczyty. Chciał wierzyć, że nawet pod wpływem gniewu obrał słuszną drogę, znalazł więc inną motywację dla swych działań, argumentując je obroną słabszych i wymierzaniem sprawiedliwości w imię ofiar. Przez kilka następnych lat uczestniczył w sprawach pod przewodnictwem bardziej doświadczonych aurorów, cierpliwie czekając na swoją szansę. Gdy ta w końcu nadeszła, okazała się dotkliwą nauczką na resztę życia. Popełnił najprostszy błąd spośród wszystkich możliwych – nie docenił przeciwnika. Postawiony pod ścianą wróg przestał działać racjonalnie i w samym środku starego magazynu w jednej z portowych dzielnic miasta Blackpool rzucił Szatańską Pożogę. Musiała zadziałać siła obłędu czarnoksiężnika, nie da się inaczej wytłumaczyć tego jakim cudem w pojedynkę sięgnął po tak potężne arkany czarnej magii. Płomienie rzuciły się do przodu, Conrad nie zdołał ich uniknąć całkowicie i wraz z dwoma innymi aurorami ledwie uszli z życiem. Przez kilkanaście godzin wielu czarodziejów zatrudnionych w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów próbowało dogasić płomienie, nie pozwalając im przedostać się dalej ku zamieszkanym budynkom. On sam przez dwa kolejne tygodnie zmagał się z poparzeniami pod okiem uzdrowicieli w Szpitalu Św. Munga.

Przymusowa przerwa od pracy skłoniła go do przemyśleń, z których wysnuł, że poza rodziną i pracą nie ma nic. Zaczął częściej bywać w Dolinie Godryka i widywać tam znajome twarze z dzieciństwa, tylko że już dorosłe. To było zadziwiające, że niepodtrzymywane przyjaźnie udało mu się odzyskać w mgnieniu oka, a wystarczyło raptem kilka powitań wymienionych na ulicy z najlepszymi kolegami z podwórka. Ruszyła lawina spotkań przy piwie, muzyce, a nawet w starej szopie taty, gdzie czekał na niego zapomniany rower i długi rząd butelek z winem i bimbrem. Zaczął wyciągać narzędzia, grzebać przy rowerze, a na sam koniec jeden z kolegów pod szopę przywlókł motocykl. Wcale nie jakiś rupieć, to był Matchless G80 wyprodukowany w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku, o który wspólnie dbali kilkuosobową grupą, szokując chyba wszystkich w okolicy, kiedy odpalali silnik i urządzali długie przejażdżki. Podczas jednego z tych przejazdów za Conradem odwróciła się jedna z najpiękniejszych czarownic w miasteczku, a wieść o motocyklu łączącym serca swym rykiem silnika rozeszła się po całym hrabstwie. Jednak mało kto wiedział czym jest motocykl i czym silnik.



1957 - oświadczyny


1959 - śmierć mentora, zerwane zaręczyny


1960 - początek współpracy z Dumbledorem

V
Some people can't be fooled on April Fools’ Day because they were fooled too many times during their entire life time

Wzmagał się przed uczuciem, każdemu z przyjaciół kłamałby w żywe oczy, że bronił się do samego końca, jednak już przy czwartym spotkaniu, niby przypadkowym co wszystkie wcześniejsze, skapitulował pod mocą śmiałego spojrzenia. Może kobieca bliskość nie była mu całkowicie obca, jednak pierwszy raz musiał zabiegać o uwagę eleganckiej i ułożonej panny. Serce zwyciężyło nad rozumem, gotów byłby nawet porzucić niebezpieczny zawód, gdyby takie było życzenie ukochanej. Chyba rozumiała jego wewnętrzne demony i widziała w nim dobro, bo ani razu nie odmówiła mu przywileju bronienia słabszych. Dodatkowo miała swoje własne ambicje, nie musiała dzielić z nim każdej minuty życia, aby być pewną jego oddania. Najpierw zdobył zgodę jej ojca, potem podczas rodzinnej kolacji zapoznawczej przyjęła pierścionek zaręczynowy. Może parę osób mu dokuczało, że desperacko znalazł kandydatkę na żonę dopero z trzydziestką na karku, ale słowa nie mogły zmącić jego szczęścia. Zwlekali jednak z wyznaczeniem daty ślubu, właściwie to on odsuwał wszystkie plany na później, chcąc najpierw się dorobić, żeby chociaż na sam początek wspólnego życia nie musieli zadawalać się jakąś ruderą. To było rozsądne podejście, które mogło być mu wybaczone, jednak cierpliwość nawet najbardziej zakochanej kobiety ma swoje granice.

Temat ucieczki Grindelwalda był na ustach czarodziejów z całego świata. Snuto różne teorie spiskowe, a wraz z nimi odpowiednie służby tworzyły plany kryzysowe na każdą ewentualność, a Conrad jako auror robił swoje, nie dając się ponieść wzmożonej panice. To inna tragiczna wiadomość zachwiała jego światem, gdy pewnego dnia przed Biurem Aurorów spotkał eleganckiego prawnika, który w rękach trzymał metalową kasetę. Chwycił tajemniczy przedmiot, wówczas nałożona na nim pieczęć pękła, a czarodziej przed nim oznajmił, że jej pierwotny właściciel, jego dawny mentor, został znaleziony martwy w Bułgarii, dokładniej w okolicy przełęczy Predeł oddzielającej góry Piryn od Riły. Conrad Bones jako jedyny wyznaczony spadkobierca dziedziczył po zmarłym wszystko, a całą procedurę ułatwiał brak krewnych gotowych walczyć o spadek. Tajemnicza kaseta i położone w Londynie czteropokojowe mieszkanie, to po sobie zostawił auror z prawie czterdziestoletnim doświadczeniem. Chyba nie byłoby nikogo, kto uroniłby po nim łzy. W samotności otworzył tę puszkę Pandory. W środku były pożółkłe ze starości listy, kilka prawie wyblakłych fotografii, ewidentnie rodzinnych, jeszcze akt własności mieszkania wraz z kluczami oraz świeża korespondencja skierowana właśnie do niego. List wytłumaczył mu wszystko – okoliczności zaginięcia brata, powód śmierci ojca, a także rolę, jaką odegrał w tym wszystkim jego mentor. To właśnie on sprowadził na jego rodzinę ogrom nieszczęścia, gdy po kolei zachęcał do działania pod skrzydłami Dumbledore'a ludzi ze swojego najbliższego otoczenia. Nie przewidział do czego może doprowadzić młodzieńczy hart ducha i jak daleko może sięgać ojcowska troska. Z początku próbował na własną rękę szukać zaginionego Bonesa, ale kiedy wszystkie metody zawiodły, instynktownie zdecydował pomóc drugiemu synowi zmarłego przyjaciela, gdy nadarzyła się ku temu okazja. Pod pretekstem szerzenia wielkich idei Dumbledore'a chciał zemścić się na Grindelwaldzie w imieniu zamordowanej rodziny. Tamtej nocy, która raz na zawsze zburzyła między nimi porozumienie, wybuch szału u nauczyciela nie był przypadkowy, ten w twarzy przypadkowego przechodnia rozpoznał oblicze jednego z oprawców, którzy brali udział w zamęczeniu na śmierć jego krewnych. Conrad chciał mu współczuć, a jednak wątpił w listowne zapewnienie o prawie ojcowskich uczuciach starszego czarodzieja czy w jego wielkie poczucie winy. Pchnięcie go ku aurorskiej karierze było tylko dalszą częścią chorego planu, w którym konieczne było wykorzystanie kolejnego naiwnego Bonesa. Był wyłącznie narzędziem stworzonym na wszelki wypadek, gdyby samodzielna próba wymierzenia sprawiedliwości miała się nie powieść.

Pogodzenie się z nowymi informacjami było dla niego zbyt trudne, tym bardziej musiał wszystkie okrutne fakty ukryć przed rodziną. Na jakiś czas odciął się od bliskich, również od narzeczonej. Złościły go jej nieustanne próby szukania z nim kontaktu, nie mógł znieść moralizatorskich przytyków, a tym bardziej podsyłania mu pod drzwi mieszkania jego własnej rodziny. Przy którejś kłótni bezmyślnie rzucił w jej kierunku pustą butelkę po whisky i już ułamek sekundy później wiedział, że popełnił niewybaczalny błąd. To była ich ostatnia kłótnia, definitywny koniec związku nastąpił w chwili, gdy w odpowiedzi rzuciła mu pod nogi ściągnięty z palca pierścionek. Nie widział powodu, aby jeszcze spróbować ją dogonić i przeprosić, gdy drzwi zatrzasnęły się za nią na dobre.

Wprowadził się do odziedziczonego mieszkania, najpierw szukając w nim wskazówek, potem sensu, dopiero na samym końcu śladów życiorysu swojego mentora. Rzucił się też w wir pracy, nerwy koił alkoholem, papierosami i dzieleniem ciepła z przypadkowymi osobami. Udało mu się po kilku miesiącach odzyskać względną równowagę, znów zaczął wracać do rodzinnego domu przynajmniej na niedzielne obiady, ale gołym okiem było widać, że jeszcze się miota. W czerwcu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku w końcu podjął jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu – z listem od swojego mentora udał się do człowieka, który został w nim wymieniony. Uprzejmy urzędnik z Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof, kolejny serdeczny przyjaciel jego ojca, pomógł mu podczas kilku kolejnych rozmów zrozumieć jak może wesprzeć zgromadzenie skupione wokół Albusa Dumbledore'a i dołączy do działań o lepszą dla wszystkich na równi przyszłość.

0
Pozostało PP
wand
0
Pozostało PM
24
15
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
9
10
10
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Zielarstwo
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Pierwsza pomoc
Ścieżka IX — Mugoloznawstwo
Historia i kultura mugoli
Mugolskie pojazdy
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Śledztwa i dochodzenia
Taktyka przesłuchań
Strategia i zarządzanie kryzysowe
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Sztuka infiltracji
Unikanie pułapek i zabezpieczeń
Skradanie się
Ścieżka XV — Przetrwanie
Tropienie i śledzenie
Przetrwanie w ekstremalnych warunkach
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
Odczytywanie emocji i czujność
Zastraszanie i manipulacja
Urok osobisty
Ścieżka XVIII — Sport
Latanie na miotle
Pływanie
Walka wręcz

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-02-2025, 19:17

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Violet Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 23:40

Conrad Bones

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[07.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 OPCM [prezent powitalny]
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
[06.11.2025] Magiczne Trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP, Jest Leviosa, nie Leviosaaa, +20 XP, Weź moje złoto, + 20 XP, Gall Anonim, + 50 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.