• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Drew Macnair
Drew Macnair
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Augustus Macnair i Ophelia Macnair (Cornfoot)
Aspiracje
Wieść prym na kartach historii napisanej przez zwycięzców
Amortencja
Zapach dymu papierosowego z domieszką ognistej whisky
Różdżka
14 cali sztywna, włos z grzywy chimery, orzech. Idealnie prosta o jednolitej strukturze.
Hobby, pasje
Czarna magia: teoria, a przede wszystkim praktyka. Zaklęte przedmioty i artefakty.
Bogin
Martwa Lucinda
Umysł
Data urodzenia
17.01.1930
Miejsce urodzenia
Londyn, Anglia
Miejsce zamieszkania
Dunwich, Suffolk, Anglia
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Metamorfomag
Ukończona szkoła
Hogwart, Slytherin
Zawód
Zaklinacz, namiestnik hrabstwa Suffolk, poszukiwacz artefaktów
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Pełna sakiewka
Ciało
32
185
76
Wiek
Wzrost
Waga
Piwne
Szatyn
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Atletyczna, wyprostowana sylwetka o wyraźnie zarysowanych mięśniach torsu i pleców, szerokie ramiona, silne ręce. Twarz o mocnych rysach: kwadratowa szczęka, prosty nos i intensywne spojrzenie, które może wydawać się chłodne, zwłaszcza gdy milczy.
Znaki szczególne
Kpiący uśmiech i kilkudniowy zarost. Liczne blizny powstałe w trakcie pojedynków lub podróży m.in.: w okolicy prawej brwi, wzdłuż kręgosłupa oraz podłużna ciągnąca się pionowo od obojczyka na wysokość siódmego żebra. Mroczny Znak na lewym przedramieniu.
Preferowany ubiór
Przyodziewa głównie czarne tkaniny, wybierając prostotę i funkcjonalność ponad zbędną elegancję, pozostając jednocześnie nieustannie gotów do działania. Lubi nosić marynarki, lecz garnitur zakłada wyłącznie podczas oficjalnych okazji.
Zajęty wizerunek
Michael Camiloto
Obrazek postaci

Pragnienie oryginalności oblane nutą metaforycznego oceanu stwierdzeń i porównań, by na siłę wykazać swą mądrość wyczytaną w zeszłotygodniowym wydaniu proroka codziennego oraz wyższość spowodowaną rodowodem, nie osobowością. Kilkunastogodzinne autobiograficzne opowieści złożone głównie z ukoloryzowanych, fikcyjnych wstawek zasłyszanych z naprzeciwległego stolika w Dziurawym Kotle i nabytych umiejętnościach niemających żadnego podłoża w praktyce. Chęć sławy wiążącej się z niekończącym byciem na ustach wszystkich magicznych istot, dla których stanowiłoby się niepodważalny w żadnym aspekcie autorytet. Sen, a jednocześnie marzenie tak wielu zapatrzonych we własne odbicie ludzi, że ciężko dać wiarę w ich logiczne myślenie. Bądźmy szczerzy- w jakiekolwiek rozumowanie.
Moja historia jest banalna, mało szokująca i nie okalająca się sukcesem wartym spisania jej na strony księgi, która miałaby służyć przyszłym pokoleniom. Zwykły zlepek faktów, kilku nieco ciekawszych opowieści nadających się w sam raz do ognistej whisky, której zapach dostatecznie zniwelowałby dymiący między wargami papieros. Dzieciństwo i wychowanie, szkoła i nauka, praca i doświadczenie, aż w końcu śmierć i samotność. Czy ktokolwiek obrał inne tory? Czy ktokolwiek wyszedł poza powszechne ramy? Nie, albowiem nie ma ludzi wyjątkowych- takowe mogą być jedynie ich czyny i to właśnie o nich pamięć pozostaje. Całe życiowe tło staje się niezauważalną ramą arcydzieła, bo nie ma znaczenia to kim się było, lecz to czego się dokonało.
Biegu historii świata nie zmieniła biografia jednostki tylko podjęte przez ów potentata decyzje- powtarzałem to zawsze, ale mało kto potrafił słuchać wciąż zapełniając strony własnej książki zbędnymi fragmentami nieinteresujących nikogo- nawet jego samego.


1930 - ciemna noc

Londyńskie ulice świeciły pustką, a szum hulającego wiatru zagłuszał tylko pijacki śpiew mieszkańców dochodzący z barów usytuowanych wzdłuż zasypanych śniegiem chodników. Noc była mroźna i nieznośnie depresyjna, gdyż z oddali wesołe dźwięki przypominały bardziej wołanie o pomoc z krótkimi przerwami na haust świeżego powietrza, kiedy to napastnik nieświadomie rozluźnił palce oplatające szyję. Aura była przygnębiająca podobnie jak rozciągający się wzdłuż Tamizy widok strzelistych gmachów, budynków i kościołów skąpanych w gęstej mgle. Otulone w całej swej okazałości zataiły różnice ich dzielące, podobnie jak geny niemowlęta pod maską niewinności. Mojemu przyjściu na świat towarzyszyła jedynie cisza ubarwiona kilkoma urojonymi łzami bólu, ale i ulgi, bo wiele razy powtarzano, że nic z tego nie będzie. Chciałem się tutaj dostać, pragnąłem być egoistyczną hieną, która wbrew przeciwnościom pojawi się wśród białych korytarzy tłumnie wypełnionych obcymi ludźmi. Nigdy nie miałem żalu, że od samego początku poznałem smak samotności, bo dzięki temu nauczyłem się kroczyć przez świat bez złudnej nadziei na odnalezienie czegoś co nazywają rodziną.
Był wczesny ranek. Pamiętam promienie słońca przebijające się przez zakurzone okiennice niczym nie przypominające tych z rodowych zamków wpół zakrytych bogato zdobionymi zasłonami. Nadal nie chwyciłem okazji poznania własnego ojca, który podróżując po Europie nie wykrzesał czasu dla własnej żony oraz dziecka. Nie czułem przynależności, imperatyw, a przede wszystkim faktu magicznego pochodzenia, gdyż mimo opowiadanych przez matkę historii nigdy nie przejawiłem choć cienia nadprzyrodzonych umiejętności. Widziałem w jej oczach swego rodzaju odrazę, poczucie niesprawiedliwego obowiązku i żalu, którego w pewnych chwilach już nawet nie ukrywała. Rozmawialiśmy rzadko, w późniejszych latach właściwie już tylko wtedy, jak pragnęła wkłuć mi kolejną igiełkę z podpisem „charłak”, gdy dym papierosa zakrywał jej kpiący uśmiech. Ten, którego tak bardzo nienawidziłem, a z czasem stał się moim znakiem rozpoznawczym.
Nie byłem na to obojętny niejednokrotnie starając się dowiedzieć, dlaczego tak właśnie się działo i co zrobiłem źle, że mnie to spotkało. Jednak za każdym razem słyszałem, iż to wina mojego ojca, który zamiast budować z nią silny ród oddał się szaleńczym podróżom w poszukiwaniu czegoś, co nigdy nie istniało. Fascynacja artefaktami, mitycznymi przedmiotami wyskrobała z niego nawet najmniejszą rodzinną iskrę, więc w chwili narodzin pierworodnego wyjechał wraz z domowym majątkiem. Pozostawił za sobą jedynie stare mieszkanie przepełnione wonią stęchlizny i cichym łoskotem moli mających tam swój mały raj na ziemi.
Nigdy nie miałem indywidualnych nauczycieli tudzież zajęć z inną wysoko postawioną młodzieżą, więc pozostawała mi nadzieja w książkach, które miały przynieść pierwsze zainteresowania oraz pasje. Początkowo dużo problemów sprawiała mi nauka pisania oraz czytania, gdyż z niewielką pomocą matki, podstawowe kroki w świecie niby tak banalnym naprawdę mogły przyprawić o ból głowy tym bardziej, iż w domu nie miałem żadnych autorytetów. Wielokrotnie nerwy brały górę i wpadałem w szał nie mogąc złapać oddechu, za co otrzymywałem solidną karę. Musiałem być samodzielny, samowystarczalny i cholernie wdzięczny matce za te pierwsze lata, które w jej mniemaniu zmarnowała na moje wychowanie. Nazwałbym to raczej postawieniem na nogi i wykarmieniem, lecz wtedy byłem zbyt młody by się przeciwstawić mówiąc, co naprawdę o tym myślę.  Zmanipulowała mnie swoją opinią, zaraziła bólem i choć naprawdę wewnątrz czułem się potężny to gasiła ona każdą iskrę rozpalającą we mnie jakąkolwiek pewność siebie. Wszystkie cegiełki składające się na otaczający mnie mur były jej nieświadomym dziełem, paskudnie starannie wykonanym rzemiosłem jakiego pozazdrościć mogli najbardziej obojętni ludzie.
Wiedzieliśmy, że on żyje, więc z uwagi na honor rodziny matka nie umawiała się z innymi mężczyznami w ciemnych zaułkach. Po drugiej stronie lustra widać było dumną damę z dorastającym synem czekającym na list ze szkoły Magii i Czarodziejstwa, gdyż przejawiane przez niego zdolności z pewnością musiały zostać docenione. Gustowne szaty, piękna biżuteria i rzekomy dworek, o którym ubarwione historie przedstawiane były na wszelkich salonach. Próżność osobowości, obyczajów i paskudny lęk przed potępieniem wiązanym z odrazą zmuszał Ophelię do kłamstw na temat własnej rodziny oraz jej dobrych korzeni. Macnairowie byli majętni, więc nikt nie mógł spodziewać się, iż to w co była odziana to jedynie pamiątka po bogactwie roztrwonionym przez Augustusa. Żyła w obłudzie- w świecie wykreowanym we własnej głowie, który nijak miał się do rzeczywistości i związanych z nią realiów. Chciała mnie do niego porwać, zassać na tą planetę fałszu i choć aprobowały mi idące za tym korzyści to wiedziałem, że tylko sam jestem w stanie sobie na to zapracować. Osiągnąć sukces, którym będę się pławił przed wszystkimi ciekawskimi oczami lustrującymi lekko przetarte rękawy fraku pożyczonego od przyjaciela mojej matki. Nim to się stanie musiałem w końcu udowodnić, że nie jestem tylko zwykłym charłakiem, a to było najtrudniejszym z zadań- zupełnie niezależnym ode mnie.


1940 - obudziła się we mnie magia

Był to jeden z wielu letnich, późnych wieczorów, w których poświęcałem się nauce języka rosyjskiego, ponieważ to właśnie on sprawiał mi wiele kłopotów. Miałem jednak świadomość, że jeśli moją aspiracją było podróżowanie i odkrywanie tego, co przeoczył mój ojciec to musiałem zrobić wszystko, by swój język wzbogacać. Składałem litery, następnie słowa starając się nie brzmieć co najmniej śmiesznie i choć po ostatnim zdaniu rozległo się w kuchni głośne stuknięcie to nawet przez myśl mi nie przeszło, że teleportował się właśnie on- Augustus.
Nie poznałem go. Jego duże zielone oczy wpatrywały się we mnie jak w obcego człowieka, a ja nie potrafiłem odwdzięczyć mu się niczym innym. Gdzieś pod lewą piersią serce zabiło mi mocniej, choć z radością i szczęściem nie miało to nic wspólnego. Przestraszyłem się wpadając w panikę, bo nie miałem kompletnego pojęcia czego mogę się po ów czarodzieju spodziewać. Zbyt duża, przemoczona szata okrywała jego ramiona, a różdżka dzierżona w dłoni nawet na moment nie została skierowana w kierunku podłogi. Wydawał się gotów do ataku, czujnie rozglądając się po wnętrzu, jakoby był zdecydowany do przejęcia ów miejsca wraz z resztką niewielkiego dobytku, jaki nam pozostał. Jego twarz wykrzywiona w groźnym grymasie przejawiała cień zmęczenia pokazując, że samotność i ból podróży to jedyne, co mu pozostało. Przełknąłem nieco głośniej ślinę przewracając się na drugi bok, aby sturlać się z wąskiego łóżka. Nie wiedziałem co robić- dosłownie mnie sparaliżowało. Zacisnąłem dłonie w pięści i nim zdążyłem spytać czego chce, moich uszu dobiegł cichy głos matki, która wypowiedziała to paskudnie dźwięczne imię. Wystarczył moment, aby żyrandol ze środka pokoju niebezpiecznie zakołysał się, a następnie runął na chłodną posadzkę wraz z gasnącym płomieniem umocowanych na nim świec. Wysunąłem głowę zaszokowany tym, co właśnie się wydarzyło, bo czułem, że stało się to z mojej winy i przenosząc wzrok na rodziców dostrzegłem jedynie lekko otwarte usta matki, która wskazała dłonią w moim kierunku. Podchodząc bliżej chwyciła między palce bujną czuprynę wyraźnie powtarzając ojcu, że nigdy nie byłem długowłosym brunetem. W tamtej chwili obojętny był mi fakt, że przejawiłem magiczne zdolności oraz pod wpływem emocji zmieniłem fryzurę. Skupiłem się tylko na żalu spowodowanym faktem, iż mosiężny żyrandol nie wisiał nad ich głowami. Widok ojca nie wzbudził we mnie radości, a pragnienie krzywdy, której jeszcze nigdy nie doświadczyli. To był pierwszy raz, jak cząstka demonicznego wnętrza dała mi o sobie znać.


1941 - pierwsza podróż do Hogwartu

Dzień, w którym dostałem sowę wraz z listem wspominam z każdym detalem jakby był on wczoraj, choć moja pamięć nie należała do najlepszych, właściwie to była kompletnie beznadziejna. Potrafiłem kilkukrotnie powtarzać sobie zadanie, które musiałem wykonać, by za chwilę zastanawiać się po co w ogóle wychodziłem z mieszkania. Zapominałem imiona kojarząc poznanych ludzi jedynie z twarzy, a tematy przeprowadzanych rozmów zawsze pozostawiałem swojej intuicji. Nie było to jednak świadectwem mojego problemu z nauczaniem tudzież przyswajaniem informacji, albowiem to naprawdę wychodziło mi całkiem nieźle.
Nie wiem czy w ich oczach można było dostrzec ulgę, czy dumę, kiedy zerkałem na nich przez okno Hogwart Expressu. W chwili otrzymania listu wszystko się zmieniło, a przede wszystkim moje wycofanie, które momentalnie stało się motorem napędowym paskudnej pewności siebie. Nie potrzebne było mi ich słowo, nauka i rada, którą tak silnie chcieli mnie wesprzeć po ujawnieniu magicznych zdolności. Wybudowany mur stał się jednocześnie tarczą na wszelkie emocje, rozgoryczenia i rodzinne przesłanki jakimi już więcej nie dałem się nakarmić. Odrzucenie, kłamstwo, samotność, niezrozumienie towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo i niczym najlepszy druh kierowały do młodzieńczych lat.
Tiara nie miała wątpliwości, aby wysłać mnie w ślady rodziców dumnie kończących szkołę w zielonych barwach. Slytherin był domem, do którego chciałem trafić od samego początku, gdyż znając namiastkę historii Hogwartu zgadzałem się z respektowanymi tutaj wartościami i ambicją cechującą reprezentantów. Podzielałem zdanie w kwestii wyższości czarodziejów, a przede wszystkim czystości krwi płynącej w ich żyłach.
Mimo swoich ambicji nie byłem typem książkowego mola, który zamykał się w bibliotece. Miałem szerokie grono kolegów, choć traktowałem ich bardziej jako odskocznię od codzienności. Nie lubiłem palić mostów, nie starałem się nawet odpychać kompletnych kretynów, bo żyłem w przekonaniu, że każda znajomość- nawet ta sprawiająca wrażenie zupełnie zbędnej- może się do czegoś przydać. Nie znałem wartości przyjaźni, zaufania, ale korzyści płynących z bycia koleżeńskim i przydatnym w grupie niekoniecznie lubujących się w zasadach uczniów. Nauczyła mnie tego matka w chwili, kiedy z tym durnym uśmieszkiem przechadzała się wzdłuż korytarzy domostw, w których bywała częstym gościem. Ludzie tam mieszkający nie byli dla niej nikim poza kartą przetargową w wyścigu o społeczną pozycję. Właściwie… czy i ja tylko też tym nie byłem? Narzędziem?
Nauka w Hogwarcie była żmudna, powiedziałbym nawet, iż w żaden sposób nie spełniała moich oczekiwań. Wyjątkiem były starożytne runy, które właściwie od pierwszych zajęć stały się moim osobistym faworytem. Spędziłem wiele godzin na czytaniu, zapamiętywaniu, a przede wszystkim szkicowaniu najciekawszych okazów, gdyż byłem pewny, iż to one odpowiadają za moc czarnomagicznych artefaktów będących wtem moją największą pasją. Zainteresowaniem, którego szkoła nie popierała, a wręcz nazywała plugawym.


1948 - wyjeżdżam na wschodnie ziemie

Nie wróciłem do domu po ukończeniu szkoły, tylko właściwie od razu ruszyłem w pierwszą podróż. Posiadając w kieszeni zaledwie kilkanaście sykli i knutów, w dłoni niewielką walizkę wypchaną znoszonymi ubraniami oraz namiotem ruszyłem do odległego Związku Radzieckiego. W skórzanej sakwie spoczywał dziennik, gdzie przez cały okres szkolny spisywałem najważniejsze informacje, obrane tropy i przede wszystkim przydatne zaklęcia.
Dorabiając w podmiejskich barach nauczyłem się jednego – milczenie jest złotem, choć galeonów nie daje. Lejąc paskudne piwo, czy serwując ognistą whisky miałem możliwość poznania sporej ilości tajemnic kryjących się w zakamarkach zimnej ziemi. Cechowałem się cierpliwością, więc nawet miesiące niepowodzeń, tygodnie wytrzymywania pijackich gadek i awantur, które nie przynosiły żadnych pozytywnych owoców, nie zachęcały mnie do powrotu. Dążyłem wolno do celu zapisując sobie najważniejsze nazwiska, adresy, spostrzeżenia i tworzyłem szkice pożądanych czarnomagicznych przedmiotów, o których istnieniu dowiadywałem się z mieszczańskich legend. Lekcja samozaparcia wynikająca z niepowodzeń pozwoliła mi do perfekcji zapanować nad swoim metamorfomagicznym darem, który często dawał mi niezbędną anonimowość. Byłem od niej uzależniony.


1950 - przełom w Tarze

Podążając na wschód wzdłuż syberyjskich ziem zatrzymałem się w Tarze, która miała być tylko krótką przerwą, a okazała się przełomem na jaki czekałem od początku wyprawy. Zaciągając się do pracy w obskurnym pubie prowadziłem rozmowy ze starszą ode mnie, blond pięknością, która później stała się moim pierwszym i ostatnim partnerem ekspedycji. Początkowo jako pracodawczyni nie przeglądała należącego do mnie dziennika, lecz później jako kochanka przewertowała go poznając prawdziwy powód opuszczenia kraju. Podzielała owe hobby i choć już wcześniej zagłębiała mnie w najmroczniejsze zakamarki czarnej magii to dopiero ta wiedza zwolniła w niej wszelakie hamulce.
Inspirowało ją to, że byłem zdecydowanie mniej doświadczonym czarodziejem od niej i znalazła we mnie ucznia, którego wydawała się bardzo długo szukać. Szkoliła mnie, wprawiała w osłupienie zaklęciami, które pierwszy raz w życiu mogłem usłyszeć i zaobserwować, a także nauczyła respektu będącego podstawą dobrego pojedynku. Kilkukrotnie widziała buzujące we mnie emocje powodujące zmiany kształtów twarzy oraz sylwetki, więc i temu starała się zaradzić wymuszając cykliczny, poranny trening. Koncentracja, opanowanie, siła- te trzy słowa stały się codzienną mantrą.
Obojętne było mi jej towarzystwo, ale korzyści płynące z jedzenia wspólnych śniadań przewyższały moją potrzebę indywidualności. Posiadała dziesiątki ksiąg, setki fiolek wypełnionych przeróżnymi składnikami eliksirów i przede wszystkim legendę, której trop stał się dla mnie priorytetem. Spędziłem mnóstwo czasu na dokładnej analizie rodu Romanowów, których zamordowano zaraz po tym, jak Ci ukryli swój dobytek. Materialna korzyść nie była równie fascynująca, co szafka zniknięć, której bliźniacza część prowadziła do sekretnego gabinetu rosyjskiego cara wedle plotek spowinowaconego z Neridą Vulchanovą- założycielką i pierwszą dyrektorką Dumstrangu. Wielką czarownicą oraz królową czarnej magii.


1956 - wracam do Londynu

Deportowałem się od wspólniczki zabierając zgromadzone materiały i zdobyte artefakty, dopiero kiedy stała się po prostu zbędna. Przekazując ogrom wiedzy, udostępniając materiały i szkoląc w zaklinaniu sprawiła, że uczeń przerósł mistrza. Moja maska była tak starannie dopasowana, iż zagrałem perfekcyjną rolę na deskach egoistycznego teatru, gdzie ona stała się nieproszonym aktorem. Należało zatem wyciąć akt, w którym planowała wygrać główną rolę i skończyć go epilogiem opartym tylko o złamane serce, a nie interwencje Mojry. Gdy spała uciekłem nie tylko z dobytkiem, wiedzą oraz planem poszukiwań, który wspólnie stworzyliśmy na przyszłe lata, ale przede wszystkim z jej nadzieją, że choć cząstka mnie była prawdziwa.
Jedyną pozostałą mi pamiątką był pierścień, który po nałożeniu przywołał same przykre wspomnienia i o dziwo nie było wśród nich momentu, kiedy ją zdradziłem.

Powróciłem do Londynu w listopadzie 1956 roku z zimnych, wschodnich ziem, pragnąc zarobić nieco galeonów, które umożliwiłyby mi dalszą podróż. Byłem przekonany, iż stolica okaże się wyłącznie krótkim przystankiem, lecz z każdym kolejnym tygodniem spędzonym na Śmiertelnym Nokturnie myśl o wyjeździe zaczęła się oddalać; rozmywać pośród licznych, intratnych zleceń związanych z klątwami. Nie spodziewałem się, że będzie to aż tak pożądana profesja. Czarodzieje gotów byli płacić krocie za najprostsze - rzecz jasna w moim mniemaniu - przekleństwa, dzięki czemu nieustannie pusta sakiewka zaczęła się zapełniać. W pewnym momencie przestało chodzić wyłącznie o monety, bowiem zdałem sobie sprawę, jak cenne znajomości nawiązałem i że to dopiero początek, a kolejne, jeszcze istotniejsze, dopiero miały nadejść. I nadeszły, ale o tym opowiem nieco później.


1956 - kolejne spotkanie, kolejne rozczarowanie

Los nie pozwalał mi odpocząć. Nieustannie testował moje granice, wystawiał na próbę charakter i pewność, co do przyjętej hierarchii wartości. W najmniej oczekiwanym momencie skrzyżował me drogi z dziewczyną, której piękne lico przyszło mi widzieć kilka lat wcześniej. Oszukałem ją, jak wiele innych kobiet, lecz o dziwo to właśnie ona zapadła mi w pamięci. Ponowne spotkanie nie wygasiło dawnego napięcia - przeciwnie, rozgorzało je od nowa.  Początkowo nasze rozmowy przypominały wymianę zdań między specjalistami parającymi się podobnym fachem; ostrożne, rzeczowe i pełne uników, choć podszyte dwuznacznościami, które najpewniej obydwoje potrafiliśmy wyczuć. Każda kolejna konfrontacja obnażała kruchość dystansu, jaki próbowaliśmy między sobą utrzymać. Oboje wiedzieliśmy, mimo niewybrzmiałych słów, że staliśmy po dwóch stronach barykady, a poglądy i wizja przyszłości różniły nas bardziej niżeli ciężkość sakwy oraz noszonego nazwiska. Mimo to, zacząłem czuć coś, czego nigdy nie planowałem i czego nie chciałem nazwać. Ukrywałem to nie tylko przed światem, ale przede wszystkim przed samym sobą. Wybrałem lojalność, choć nie względem niej, a wobec własnej idei, której nigdy nie zdradziłem. Potajemnie podałem jej Veritaserum pragnąc prawdy i bezwzględnej szczerości. Nie myliłem się.
Mglista dolina niejako stała się symbolem. Metaforą rozdroża, straty i złamanego serca, które nigdy nie miało prawa zostać złamane. Ruszyliśmy samotnie przed siebie przekraczając granicę, której nie dało się cofnąć.

1958 - Mroczny Znak

Czas spędzony w Londynie uświadomił mi, iż nastroje wśród czarodziejów stawały się coraz bardziej liberalne, niepokojąco łagodne wobec niemagicznych i plugawych idei napływających z zewnątrz. Szlamy i mieszańce z dumą kroczyli londyńskimi uliczkami nie wstydząc się swojego pochodzenia, zatrutych korzeni okrywających magiczną krew hańbą. Początkowo tylko słuchałem, obserwowałem i analizowałem, lecz z czasem, gdy ten temat coraz częściej pojawiał się na ustach ludzi obracających się w mniej legalnych kręgach, zabierałem głos jawnie krytykując politykę oraz swego rodzaju przyzwolenia. Neutralność depczącą tradycje oraz historię. To właśnie w trakcie podobnej, niezobowiązującej rozmowy, po raz pierwszy usłyszałem imię, które nie padało publicznie; szeptane, lecz wyraźne, wypowiadane z lękiem, ale przede wszystkim fascynacją. Czarny Pan. Nie znałem go wcześniej, ale opowieści o jego ideach, potędze i bezwzględności poruszyły coś we mnie - coś, co od lat pozostawało uśpione, czekając na właściwy moment. Poczułem ekscytację, a wizja świata wielkiego, usłanego czarodziejską mocą i magią, jakiej bali się wyłącznie słabi, sprawiła, że musiałem zaryzykować. Musiałem przełamać w sobie barierę, która zdawała się być niezachwiana. Spotkanie z nim nie było przypadkiem, a nieuniknionym skutkiem moich wyborów. To nie ja go odnalazłem, tylko konsekwencja obranej ścieżki doprowadziła mnie wprost do niego. I wiedziałem, że już nie ruszę dalej.


1959 - pierwsza ofiara - rodzice

Prowadziłem bar na Nokturnie, który był świetną przykrywką pod nielegalne interesy, piąłem się po szczeblach społecznej hierarchii i gromadziłem majątek, o jakim wcześniej mogłem jedynie marzyć. Zaangażowanie w działania śmierciożerców otworzyły przede mną wiele drzwi; zmieniło się nie tylko postrzeganie mojego nazwiska, ale przede wszystkim podejście do osób mojego pokroju. Nie byłem już tylko rzezimieszkiem, moczymordą ze Śmiertelnego Nokturnu z knutem w kieszeni dziurawej marynarki - stałem się kimś więcej; kimś kogo warto było znać, a przede wszystkim szanować. Nigdy nie zastanawiałem się czy ten respekt był wynikiem strachu, czy też fałszywego uznania; było mi to kompletnie obojętne. Znacznie bardziej niż przeszłość, którą pragnąłem zostawić za sobą. Ku temu niezbędne było pozbycie się tych, którzy wciąż mogli zbrukać moje dobre imię. Los doprowadził mnie do rodzinnego mieszkania, w którym to egzystowali moi rodzice. Splamiony honor, konieczność dosięgnięcia sprawiedliwości wzmocniło we mnie pragnienie wypowiedzenia najplugawszej ze wszystkich klątw i po raz pierwszy bezpośrednio ubrudzić sobie ręce krwią. Wcześniej pozbywałem się niewygodnych celów, jednakże czyniłem to za pomocą przekleństw tudzież trucizn, zaś wówczas chciałem uczynić to samemu. Szmaragdowy promień przeciął brudne, zatęchłe pomieszczenie powalając rodzicielkę na jego powierzchnię, zaś ojca spotkała gorsza kara - obezwładniony, pozbawiony czucia i z wyłamanymi stawami konał kilkanaście dni nie otrzymując od nikogo ratunku. Nie wziąłem stamtąd nic poza niewielką, szklaną fiolką wypełnioną fragmentem przeszłości. Wspomnieniem dziewczynki - dziś kobiety, mojej siostry.

Lord Voldemort nie tylko zaszczepił we mnie swe przekonania, ale otworzył drogę do zgłębienia jeszcze bardziej skomplikowanej i niebezpiecznej magii. Pokazał, jak wiele jeszcze przede mną - jak głęboko można sięgnąć, jeśli tylko porzuci się ograniczenia narzucone przez umysł i ministerialne przepisy. Udowodnił, że różdżka jest jedynie narzędziem, a prawdziwa moc płynęła we krwi, w instynkcie i wewnętrznej dyscyplinie. Liczył się każdy gest dłoni, każdy impuls i myśl - wszystko musiało być precyzyjne i świadome; magia bezróżdżkowa nie tolerowała braku koncentracji. Ciało stawało się przekaźnikiem, umysł niejako instrumentem, a emocje siłą. Ćwiczyłem, choć nie starałem mu się dorównać, bowiem tylko głupiec mógł sądzić, iż było to możliwe. Tygodnie niepowodzeń zmieniały się w miesiące pojedynczych sukcesów, ale nie poddawałem się; wiedziałem, że tylko czas pozwoli mi zapanować nad drzemiącą we mnie mocą. 
U jego boku miałem możliwość doświadczania czarnej magii w jej najczystszej postaci; nie tej opisywanej w zakurzonych księgach, lecz tej żywej, brutalnej i nieprzewidywalnej. Uczyłem się, jak zachowuje się klątwa, gdy nie zostanie wypowiedziana do końca, jak działa zaklęcie, gdy jest się jego ofiarą. Przekonywałem się o tym na własnej skórze, kiedy moje ciało drżało pod naporem potęgi, której jeszcze nie potrafiłem zrozumieć, a tym bardziej poskromić. Ciekawość przodowała nad niepewnością, lojalność nad potrzebą indywidualności. Był przywódcą, nie tylko potężnym czarodziejem, lecz także wizjonerem, który nie zamierzał się zatrzymać. Budził respekt, strach i bezwzględne posłuszeństwo. To wokół niego krążyła przyszłość, a nieprzejednane spojrzenie zwiastowało, że nadchodzi czas zmiany. Wkrótce miał przywrócić ład i porządek, zburzyć dotychczasową strukturę świata i zbudować nową; silniejszą, czystszą, godniejszą. Wiedziałem, że chcę być tego częścią - nie jako bierny obserwator, lecz jako różdżka i głos.
Zaangażowanie pchnęło mnie dalej - tam, gdzie nigdy nie przypuszczałem się znaleźć. Życie na salonach, przyjęcia, rozmowy przy ognistej z ludźmi, których kiedyś uważałem za bezużytecznych, oderwanych od rzeczywistości arystokratów. Połączyły nas poglądy i wspólna idea. Stali się moimi sojusznikami, biznesowymi partnerami, których bezdenne sakiewki hojnie pokrywały koszty kolejnych zleceń. Ich interesom sprzyjała cisza i dyskrecja, rzekomy przypadek tudzież zrządzenie losu - zaś mi? Odpowiadała ilość monet i rosnące koneksje. Te drugie były mi niezbędne do osiągnięcia celu, do wypełnienia misji zleconej przez Czarnego Pana; miałem przeniknąć do świata, w którym wpływy miały inne oblicze; pozornie subtelne, lecz równie śmiercionośne jak niewybaczalne zaklęcie. Polityka.


1959 - przeprowadzka do Suffolk

Musiałem na dobre opuścić Śmiertelny Nokturn, bowiem nie mogłem sobie pozwolić, aby kojarzono mnie z tym miejscem. Sprzedałem mieszkanie, podobnie jak bar, do którego przywiązałem się chyba jeszcze bardziej niżeli do tych zakurzonych, czterech ścian. Obranie na cel hrabstwa Suffolk nie było przypadkowe, choć samo Dunwich i urokliwa posiadłość z dala od wścibskich spojrzeń już tak. Wybrałem to miejsce świadomie; jako bezpieczną przystań, odpowiednią przestrzeń do odpoczynku i przede wszystkim nowy początek dla naszego nazwiska. To nie miał być już tylko mój dom - pragnąłem, aby jego progi przekroczyli krewni. Z jednej strony potrzebowałem ich obecności; nie tylko dla wsparcia, ale też po to, by umocnić swoją pozycję. Władza w hrabstwie, do której w niedalekiej przyszłości zamierzałem dążyć, nie bierze się z próżni; rody osiadłe od pokoleń, pielęgnujące stare tradycje i wpływy, zwykle patrzyły z wyższością na samotników. Rodzina stawała się więc nie tyle tłem, co fundamentem, na którym mogłem realizować swoje ambicje. Z drugiej jednak strony chodziło o coś znacznie więcej niż tylko polityczną strategię. Macnair to nazwisko, które niegdyś wzbudzało respekt, zaś dziś niosło ze sobą raczej echo dawnych porażek, zapomnienia i wewnętrznego rozkładu. Wiedziałem, że jeśli ja tego nie naprawię, nikt inny już nie spróbuje. Chciałem przywrócić dumę temu rodowi, nie w słowach, a w czynach i mogło wydarzyć się tylko wtedy, gdy zaczniemy działać razem.
I działaliśmy. Dla wspólnej idei, zgodnie i bez cienia zwątpienia. Nierzadko celowo odmawiając zapłaty - nie z dobroci serca, a z wyrachowania i chłodnej kalkulacji. Byliśmy cierpliwi, potrafiliśmy oszacować przyszłe korzyści i bez trudu mogliśmy na nie zaczekać, zwłaszcza że galoenów mieliśmy pod dostatkiem. Tak naprawdę nie chodziło o nie, lecz o rozgłos, który miał rozlewać się wzdłuż paskudnych zaułków i bogato zdobionych uliczek. Pomagaliśmy tym, których spotykały różne nieszczęścia, na miarę możliwości wspieraliśmy interesy zamożniejszych, a pod osłoną nocy działaliśmy ramię w ramię z czarodziejami parającymi się nielegalnym fachem. Każdy uczynek był częścią większego planu, każdy szept o naszej działalności przybliżał nas do tego, na czym naprawdę nam zależało: wpływu, którego nikt nie zdołałby już podważyć.


1960 - klątwa, która zmieniła wszystko

To właśnie w trakcie jednego z podjętych działań spotkałem ją i wszystko to, co zdawało się już dawno zgasnąć, zadrżało pod powierzchnią skóry, jak gdyby czekało tylko na odpowiedni moment, aby się obudzić. Nie wierzyłem w przypadki, wierzyłem jednak w los. Ten ponownie postanowił z nas zakpić i zaprowadził na tyle daleko, że gdy tylko poczułem jej bliskość decyzja zapadła - Lucinda miała już nigdy nie odejść. I nie odeszła. Została moją żoną.
Czy powiedziałbym, że nakreślenie runy łączącej dwie rzeczywistości w jedną było wynikiem klątwy? Nie. Czy powiedziałbym, że zdecydowała się zostać u mego boku przez symbole ukryte na jej skórze? Tak. Wiedzieliśmy, iż dzielące nas poglądy były przeszkodą nie do pokonania, dlatego postanowiłem rozprawić się z nią w najlepiej znany sobie sposób – za pomocą przekleństwa. Kosztowało mnie to miesiące pracy i wiele nieprzespanych nocy w odmętach ciemnego gabinetu, ale ani przez chwilę nie żałowałem swej decyzji. Dla jednych kontrowersyjna, dla innych kompletnie abstrakcyjna – zaś dla mnie? Perfekcyjnie utkana intryga. Pragnąłem jej, pragnąłem równie mocno, co uznania Czarnego Pana. Klątwa nie była zabezpieczeniem czy krzykiem desperacji, była manifestem mojej determinacji; dowodem na to, że nie cofnę się przed niczym, by zatrzymać to, co raz już wymknęło mi się z rąk. Dowodem, że lata poświęcone praktyce przynoszą owoce, a szeptane zaklęcia bez użycia różdżki potrafią zbierać to samo żniwo. Nie tworzyłem jej w gniewie ani młodzieńczej naiwności, a z chłodną precyzją i świadomością celu, by nigdy więcej nie stanąć po stronie utraty. Nie chciałem Lucindy jako trofeum. Chciałem, by istniała we mnie i przy mnie, niezależnie od wszystkiego, co kiedyś kazało jej ze mnie zrezygnować. Wierzyłem, że gdy pozwoli sobie ujrzeć świat moimi oczami, zrozumie w końcu, jak złudne są ideały, których się kurczowo trzymała. Że dostrzeże, iż świat wspierający mieszańców i szlamy nie zmierza ku postępowi, a ku nieuchronnemu upadkowi; rozmytemu w chaosie, gdzie krew oraz tradycja stracą znaczenie w imię kuriozalnej równości. Nie będzie lepszych, nie będzie gorszych, nie będzie prawa i porządku, nie będzie liderów piszących naszą historię, a wszechobecna mierność i nijakość. Wiedziałem, że jeśli naprawdę otworzy oczy, nie będzie mogła już odwrócić wzroku. Wtedy zostanie, ale nie dlatego, że ją zmusiłem, tylko z powodu poczucia misji, której cała nasza rodzina jest częścią.


1962 - zostaję namiestnikiem Suffolk

Objęcie stanowiska namiestnika Suffolk nie było dziełem przypadku, lecz konsekwencją działań, które podejmowaliśmy wspólnie. Każdy z Macnairów budował zaplecze, towarzyszył mi w terenie, działał zarówno w świetle dnia, jak i w cieniu nocy. Pomagaliśmy, inwestowaliśmy, wpływaliśmy. Wygrałem w wolnych wyborach i tym samym zasiadłem w Izbie Gmin, która zyskała lojalnego Śmierciożercę.


Matka zawsze powtarzała, że najważniejsze jest to, co zdobyłeś - nieważne jakim i czyim kosztem.

Bad Habits
 
0
Pozostało PP
wand
0
Pozostało PM
14
0
40
OPCM
Uroki
Czarna magia
2
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
8
12
2
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Inne starożytne systemy zapisu
Zaklinanie runiczne i pieczęcie ochronne
Łamanie klątw i rozbrajanie pieczęci
Runiczne klątwy i przekleństwa
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Archeologia i badanie artefaktów
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Ścieżka XII — Przestępczość
Przemyt i czarny rynek
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Przewodnictwo i przetrwanie w nieznanych terenach
Eksploracja ruin i starożytnych miejsc
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
zastraszanie i manipulacja
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVIII — Sport
walka wręcz
Ścieżka XX — Poliglotyzm
rosyjski
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Magia bezróżdżkowa

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-28-2025, 12:12

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Lucinda Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 22:58

Drew Macnair

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[04.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 CM [prezent na start], +10 CM [nagroda za zaangażowanie w tworzenie Serpens]
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
[06.11.2025] Magiczne Trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP, Jest Leviosa, nie Leviosaaa, +20 XP, Weź moje złoto, + 20 XP, Gall Anonim, + 50 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:05 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.