• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Wschodni Londyn > Mury fabryczne przy Tobacco Dock
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-09-2025, 22:03

Mury fabryczne przy Tobacco Dock
Fabryczne mury to relikt przeszłości - olbrzymia ceglana forteca, która jeszcze do niedawna stanowiła ożywiony punkt handlowy, dziś służy jako magazyn, lub tymczasową przechowalnię. Większość pomieszczeń jest pustych, okna zabite są deskami lub całkowicie wybite. Niektóre hale wynajmowane są na krótko przez tutejszego dozorcę: na targi, magazyny mebli, do czarnych interesów, o które nie warto pytać. W deszczowe dni woda sączy się z nieszczelnego, blaszanego dachu, tworząc pokaźne kałuże. W nocy wszystko tutaj wydaje się żyć własnym życiem, wiatr odbija się od ogołoconych murów przenikliwym i zdradzieckim szeptem. a tyłach fabryk dzieci z okolicznych kamienic grają w piłkę, a starzy dokerzy siadają na skrzyniach i wspominają długie noce przeładunków.  Miejsce to nie jest do końca zapomniane.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-19-2025, 13:39
16 MARCA 1962

Basil zmarł kilka dni po jej dwudziestych urodzinach, a wraz z nim zawieruszyła się gdzieś ciepła, rodzinna prostota Figgów. Arlo widział go już jedynie w zwierciadle, we własnym odbiciu, w które zerkał coraz rzadziej, nie mogąc znieść utraconego podobieństwa; ojciec zaszywał się na rybach na długie godziny, topiąc rodzicielską rozpacz w ciszy; matka nieobecnym wzrokiem patrzyła w okno na ich sady, pogrążona w myślach, cienie pod jej oczami opowiadały o nieprzespanych nocach. Znikły gwar i beztroska, zaś wraz z upływem czasu Leonie przestała czuć, że Basil w ogóle... kiedykolwiek żył. Jej umysł radził sobie z utratą starszego brata na własny sposób, nie tyle wytańczeniem smutków, co także odcięciem się od wspomnień tak grubą kreską, że historia spędzona u jego boku zdawała się bardzo pięknym snem. Czymś nierealnym, przeżytym przez inną Leonie. Patrzyła na ruchome zdjęcia wypełniające ich salon i próbowała odtworzyć w pamięci uchwycone na nich chwile, ale nie mogła. Przepadły. W jej umyśle powstała szachownica dziur, przez które relikty Basila z niej powypadały.
Od tamtej chwili nie obchodziła już swoich urodzin. Następne spędziła we wrzawie pubu i hukach bójki po przegranym pokerze, a jeszcze kolejne - w jego piwnicy, nie mogąc przełknąć ani kawałka tortu, który przyniósł specjalnie dla niej. Uśmiechał się wtedy, jakby naprawdę wierzył, że ona jest z nim szczęśliwa, jest z nim z własnej woli. Dwudziestych trzecich nie spodziewała się doczekać, przekonana, że on prędzej czy później przejrzy grę jej przymilnych kłamstw, jej sposobu na przeżycie w zbyt ciasnej i bolesnej klatce, i w końcu ją zabije, nie mogąc znieść urazy. 
Niedawno zignorowała dwudzieste piąte urodziny.
To oznaczało, że data śmierci brata zbliża się wielkimi krokami, jej rodzina uda się razem na mały cmentarz w Dolinie Godryka, by złożyć na jego grobie magicznie zakonserwowane kwiaty, tak aby nigdy nie więdły - a jej z nimi nie będzie. Nadal nie potrafiła spojrzeć im w oczy. Dlatego też, zamiast odpisać na otrzymany o poranku list od Arla, kręciła się po londyńskim porcie po zmroku, po odwiedzinach u mieszkającej w okolicy koleżanki. Drewniane skrzynie skrzypiały cicho pod naporem jej kroków; wdrapała się na nie z butelką wina, przeskakiwała pomiędzy nimi jak sarna, która w blasku księżyca igra z możliwością upadku, wsłuchiwała się w szum rozmów dobiegających zza winkla. Chropawe głosy ludzi morza przy trzaskającym palenisku, wymiana zdań na temat powrotu Grindelwalda, niekoniecznie pochlebne epitety, za które miała ochotę wrzucić ich w diabelskie sidła. Niech sobie gadają, jeszcze zobaczą. Skręciła w inną stronę, zeskoczywszy z wysokiej estakady skrzyń na niższy poziom, upiła łyk wina - i jej wzrok zatrzymał się na znajomej sylwetce siedzącej nieopodal. Samotnej, otoczonej kokonem ciszy i niemal pokrewnej melancholii.
Lysander, którego w szkole darzyła szczerą i bezinteresowną niechęcią, działał dziś jak magnes szkolnych wspomnień i lat tamtej swobody. Leonie uśmiechnęła się do siebie krzywo, wspominając, jak kiedyś rozbiła okropny ślizgoński nos jego bratu, który wybałuszył oczy, chyba nie spodziewając się oberwać z pięści, zamiast różdżki. Nie lubiła żadnego z nich i czas nie zatarł tych emocji, a jednak ruszyła w jego stronę, zwinnie balansując po drewnianych kładkach.
- Zastanawiałam się, jakie spotka mnie dzisiaj nieszczęście - zaczęła głosem leciutko przymglonym od budzącego rozkojarzenie wina, spokojnym, miękkim. - Deszcz, samozwańczy obrońca murów, wyganiający stąd zbłąkane dusze, złodziejaszek zostawiający mnie bez sakiewki? Nie. To tylko ty - westchnęła, nie rozumiejąc, dlaczego wchodzi w granicę jego przestrzeni, pokonuje ją wreszcie i siada nieopodal, patrząc na odległy horyzont; cóż, może lepiej było się nad tym nie zastanawiać. - Jak dam ci łyka, to niczym mnie nie zarazisz? - spytała, układając głowę przy skrzyni służącej za prowizoryczne oparcie, i uniosła ku górze dłoń ściskającą butelkę w specyficznej propozycji chwilowego zawieszenia broni. Alkohol zakołysał się w ciemnym szkle, wydając przy tym dźwięk przypominający  chlupot fal.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-22-2025, 11:32
Morze przylgnęło do mnie. Choć nigdy tego nie pragnąłem i choć nigdy tak naprawdę nie byłem jego kompanem na wzór żeglarzy i przemytników, to jakoś przedziwnie zawsze było tuż obok – niezmiennie obecne, pomimo transformacji, które przeszedłem na przestrzeni lat. Zmieniałem miejsca zamieszkania, zmieniałem rodziny, a ono kołysało się lekko lub pieniło niespokojnie, powtarzając stary, niezachwiany cykl zupełnie niezależnie od moich prywatnych sztormów – a jednak chyba na swój pokrętny sposób rozumiało mnie, a ja rozumiałem je, nabierając w płuca pokrzepiającego zapachu soli i wilgoci zaklętej w starych, zbutwiałych deskach pomostów.
Ostatecznie nosiłem w sobie sentyment do portów, nawet jeśli wspomnienia z nimi związane poprzetykane były hukiem bombardowania Ipswich czy jęzorami ognia tragedii ogarniającej Cardiff. Nic dziwnego więc, że po przeprowadzce do Londynu i próbie zerwania z przeszłością, i tak lądowałem w scenerii znajomej oraz łagodzącej tęsknotę. Wprawdzie nie potrafiłem się tu doszukać znajomych rysów zabudowy i głosów marynarzy, z którymi często wdawałem się w dyskusję, ale namiastka swojskości pozostawała.
Bezsenność przyszła po pierwszej fali zmęczenia – jeszcze dwie godziny temu leżałem wycieńczony na sofie w salonie, pewien, że ledwie chwila dzieli mnie od pogrążenia się w ciemnościach drzemki. Nic jednak takiego się nie wydarzyło, nadmiar bodźców i emocji kłębiących się w duszy skutecznie odsuwał moment spoczynku, co nie było mi na rękę. Potrzebowałem oderwać głowę od trosk, liczyłem, że poranek będzie łaskawy, a tymczasem późne godziny miały być moim katem. Bezdusznie skazującym mnie na widok nieciekawych ścian i popękanego sufitu, którego szczeliny uwydatniały światła ulicy. Nadmierna ilość czasu karmi wszelkie obawy i wyrzuty sumienia, sprawy niezakończone i niemożliwe do zamknięcia. Bezruch powoli zabija, dlatego, nie patrząc na zegarek, wychodzę wreszcie w mrok nocy, zabierając ze sobą jedynie różdżkę, spoczywającą bezpiecznie u boku, płaszcz i niedokończoną butelkę koniaku.
Port stał się destynacją, a stare obskurne mury fabryczne obietnicą lepszej rozrywki niż ciepły, bezpieczny dom. Samotność niezmiennie zaś miała mi być jedynym kompanem, bo zatopienie się w gwarze barów i tawern odrzuciłem niemal natychmiast.
Swoisty trans jest na tyle głęboki, że zupełnie umykają mi szmery otoczenia, a jakikolwiek ruch na peryferiach pola widzenia nie interesuje mnie wyjątkowo. Palce ułożone na szyjce butelki co jakiś czas zaciskają się mocniej, kiedy unoszę szkło i wlewam sobie do gardła mocny alkohol. Niby pamiętam, że jutro mam sporo do zrobienia w pracowni, ale równocześnie nie potrafię znieść myśli, że zupełnie na trzeźwo przyjdzie mi zakończyć tę noc.
Głos, którego źródło znajduje się bardzo blisko mnie najpierw przypomina coś nierealnego, stworzonego przez zwodnicze zmysły. Dlatego nie reaguję. Dopiero rozczarowanie wyartykułowane przez dziewczynę działa ocucająco. I chyba to, że podeszła bardzo blisko. Otwieram szerzej oczy i próbuję rozpoznać rysy twarzy, bo wygląda na to, że się znamy. Tak twierdzi, kiedy rzuca czymś co ma być ujściem dla jej niechęci, choć całkiem delikatnym. Wyciągnięta w moją stronę ręka zaprzecza temu wszystkiemu, a chyboczące się wino wskazuje raczej na to, że pomimo zwady sprzed lat, nie będzie się stąd zwijać.
Bardzo szybko przerzucam w głowie katalog twarzy moich kolegów i koleżanek z rocznika, potem dla pewności też tych nieco starszych i młodszych. Pamięć mam raczej fotograficzną. Gorzej z dopasowaniem konkretnych personaliów. Mrużę lekko oczy.
— Mam ci pokazać moją kartę medyczną? — rzucam bez namysłu, ale wyciągam też dłoń, bo choć mam brandy, takich gestów nie odmawiam. Stara, portowa zasada. Potem jeszcze raz próbuję sobie przypomnieć jej imię lub nazwisko. Po nitce do kłębka. — Puchonka z wyjątkowo celną ręką — wpadam na trop. Majacząca sylwetka Kyrosa jedynie mnie drażni. Ale przecież on tylko się czaił, czekał na moment słabości. Moja kwaśna mina jednak zostaje złagodzona łykiem wina, które po brandy smakuje raczej jak woda. — Figg. — Chyba mam to.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-23-2025, 11:52
Jego głos miał w sobie coś ze skrzypiącego drewna i nie był to dźwięk nieprzyjemny. Stapiał się w melancholijną całość z szumem wieczornego wiatru, nie był jednak tym głosem, którego od kilku dni była nienasycona, nie mógł w pełni złagodzić trawiącego ją zagubienia.
Leonie usiadła obok dawnego nemesis, czy raczej lustrzanego odbicia dawnego nemesis, krzyżując nogi w kostkach, oparta o chropowatą powierzchnię skrzyni za plecami, pachnącą wilgocią i morzem. To, że Lysander nie odwzajemnił kurtuazji i nie podał jej własnej butelki, nie powinno dziwić, ani on, ani jego brat bliźniak nigdy nie wywarli na niej wrażenia osób zaznajomionych z kulturą osobistą, a jeśli nawet mogła ją w nich odnaleźć, musiałaby najpierw zechcieć poszukać. W szkole do tego nie doszło. Wygodniej było zacietrzewić się w swojej niechęci, rzucać im krzywe spojrzenia przez korytarze, zadzierać głowę, gdy mijała Kyrosa, ledwo potrafiąc odróżnić go od Lysandra. Wtedy mogła ich nienawidzić. Miała na to przestrzeń pozbawioną współczucia i zrozumienia, która dziś przepadła we wspomnieniach o Arlo i Basilu, dwóch starszych braciach, z których po świecie chodził już tylko jeden.
Jedna rozerwana na strzępy połowa, jedno niepełne serce.
- Jasne, daj - wymamrotała pod nosem zaczepnie, lecz w owej zaczepności brakowało szkolnego gniewu i urazy. Tym razem po prostu żartowała, przygaszona, stłamszona melancholią, zapatrzona w horyzont; uśmiech na jej ustach stał się szerokim łukiem, kiedy Lysander wypomniał jej sierpowego. Cóż, jeśli miała czymś zapisać się w jego pamięci, nie był to zły punkt rozpoznawczy. Tym bardziej, że Kyros sobie na niego zasłużył. - Hatley - odpowiedziała, skinąwszy lekko, w wymienianej między nimi parodii uprzejmego powitania. Zimny wiatr szczypał skórę odsłoniętych policzków, więc Leonie podciągnęła karminowy szal prawie pod same usta; gdyby nie zależało jej w pewnym stopniu na tym, żeby jej słowa pozostały zrozumiałe, chętnie naciągnęłaby materiał aż na nos. Marcowe noce nie były jeszcze zbyt łagodne, ale to dobrze.
Ziąb przypominał, że jej ciało jest zdolne do odczuwania bodźców, a więc żywe.
- Czyjego ducha szukasz, kiedy patrzysz na horyzont, Hatley? - zapytała po długiej chwili milczenia, jej głos przygasł, stał się odległy, nieobecny, nieosiągalny jak leżąca daleko przed nimi linia widnokrąg. Morze zlewało się w ciemną jedność z niebem, w zasadzie nie mogłaby odróżnić, gdzie jedno się kończyło, a zaczynało drugie. Tak samo bywało z bliźniętami; kiedy była mniejsza, wielokrotnie myliła ze sobą Arla i Basila. Byli jak jabłko przecięte na pół, którym ktoś żonglował przed jej oczami, a potem kazał nazwać je odpowiednimi imionami.
- Czyj głos szepcze do ciebie w wietrze znad morza? - szepnęła, przechyliwszy głowę do ramienia. Nigdy nie byli ze sobą szczerzy, nie opowiadali sobie swoich historii, nie mieli ku temu powodów - ale dziś? Znaleźli się tu tylko i wyłącznie przez wyrok kapryśnego losu, a ostatnim, na co Leonie miałaby ochotę, było trwonienie czasu na roznoszenie wśród ludzi jego sekretów. Mógł jej powiedzieć wszystko albo nic, byle tylko oddał jej wino. - Wyobrażam sobie, że mój brat gdzieś tam jest - przyznała cicho i chropawo, machnąwszy kruchą dłonią w kierunku rozwartej paszczy świata.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
09-27-2025, 21:56
A Hogwart już niemal doszczętnie wypłowiał w mej pamięci…
Z konieczności.
Nic więcej.
Patrzę na Leonie z namysłem rozsiadającym się w krzywiznach oczu. Nie wiem sam jeszcze, jakie dokładnie emocje we mnie buduje całe to spotkanie, cała jej osoba, cały łyk wina przybliżający mnie jedynie do porannego bólu głowy. Nauczyłem się niewiele zastanawiać, kiedy los zsyłał mi sprawy zupełnie nieoczekiwane. Nie doszukuję się w nich drugiego dna czy podszeptu niewidzialnej siły. Nigdy nie uważałem na wróżbiarstwie, sądząc, że jest to sprawa ludzi słabych, bojących się niepewności i pragnących mieć kontrolę nad tym, czego tak naprawdę nie da się uchwycić zmysłami. Dyskomfort budzący się w ciele, ilekroć stałem oko w oko z wizjami przyszłości mającymi się spełnić utwierdzał mnie jedynie w przekonaniu, że nie jest to rzecz naturalna dla rodzaju ludzkiego.
Wiem, że Figg nigdy nie pałała do mnie sympatią, a już szczególnie do Kyrosa. Źródła tej zawziętości nie jestem w stanie obecnie przywołać z pamięci, ale jestem gotów stwierdzić z całkowitą pewnością, iż nie było to coś wyjątkowo poważnego. Młodość ma to do siebie, że czasami wystarczy krzywa mina i źle dobrane słowa, by stać się czyimś nieprzyjacielem. A bycie ślizgonem dodatkowo zobowiązywało. Tyle w sumie mogło wystarczyć, choć jestem przekonany, że na tle kolegów i koleżanek, odznaczaliśmy się z bratem niezwykłą delikatnością i taktem. Ale to tylko i wyłącznie moja ocena.
Kiedy odkładam butelkę z winem, zaczynam klepać się po kieszeniach szerszych spodni i klapach granatowego płaszcza, spod którego wystaje zbyt lekka jak na tę porę roku, haftowana złotą nitką koszula. Wzdycham przepraszająco.
— Obawiam się, że zostawiłem ją w innym płaszczu. Musisz uwierzyć mi na słowo. — Skrucha jest jedynie na pokaz, ale chyba brzmi dość przekonująco. — Nie chorowałem od zeszłej jesieni. — Teraz przykładam łyskającą pierścieniami dłoń do piersi i biję się po trzykroć. Kiedy wymawia moje nazwisko, uśmiecham się dość przyjaźnie. Oczywiście, że pamięta, innej opcji nie brałem nawet pod uwagę, skoro nadal miała wspomnienie swej niechęci.
Potem następuje cisza, która przypomina mi o tym, że przyszedłem tutaj, by załatać pustkę stworzoną brakiem chęci snu. Zakorzenioną w emocjach, których nie dopuszczałem do siebie przez ostatnie dni. Nadmiar pracy był doskonałym kamuflażem, ale kiedy pojawiał się przestój i zmęczenie, niechciane wspomnienia miały łatwy dostęp do świadomości. Zdaje mi się, że Leonie przeżywa coś podobnego, choć jeszcze nie wiem co dokładnie. Nie mam pojęcia o jej życiu, o tym, czym uraczył ją los po Hogwarcie. Wszystko kończyło się wraz z ostatnią klasą, a właściwie już o wiele wiele wcześniej, kiedy śmierć Kyrosa oddzieliła grubą linią lata bardziej beztroskie. Kiedy go zabrakło, zwyczajnie zacząłem zapominać o tamtych animozjach, o ludziach, o codziennych drobnostkach.
W pierwszym momencie, kiedy rzuca w moją stronę te dziwne pytania, nie mam ochoty na odpowiedzi. Nie dzielę się od tak tym, co siedzi mi w głowie. Dopiero słowo brat wzbudza moją czujność i nakazuje odwrócić się ku obliczu dziewczyny. Niesprecyzowane gdzieś jest mi na swój sposób bliskie. Mi i moim myślom, kiedy próbuję przypomnieć sobie Kyrosa. Kiedy próbuję przypomnieć sobie matkę…
— Czasami zdaje mi się, że to bardziej krzyk niż szept… — Pamięć sięga do tych wszystkich momentów, kiedy wzburzona fale trzaskały o brzeg, piana rozpryskiwała się wokół, a moje serce przeszywała nieznośna tęsknota i złość. Złość, że nie mogło być inaczej, że ta paskudna strata musiała być obecna w moim życiu. Zawsze nosiłem w sobie (nadal noszę) brak zgody. Zaciskam usta, wpijam zęby w miękką tkankę warg.
— Kyros nie zasłużył na taki koniec… — Matka też. Sunę pozostawioną pomiędzy nami butelką z winem. Moja brandy kołyszę się tuż obok, więc sięgam i po nią, mieszając z resztką posmaku słabego alkoholu. Ją również ostatecznie stawiam w przestrzeni pomiędzy nami.
— Co się stało? — pytam bez namysłu, dość bezpośrednio. Może to kwestia alkoholu, a może poczucia, że skoro podzielamy podobne boleści, to zabawa w delikatność jest zbędna.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
09-30-2025, 14:43
Ach, gdyby tylko mogli wrócić do prostoty szkolnej rzeczywistości. Do wielkich uniesień i gwałtownych rozczarowań, do nieskończonych planów i pokładów energii, do marzeń o dobrej przyszłości i małostkowych życzeń wszystkiego najgorszego swym śmiertelnym wrogom. Dziś ta granica rozmazała się jak smuga akwareli skąpana w przypadkowo rozlanej wodzie; nic już nie było tak wyraziste, jak iskry emocji rozchodzące się po młodym ciele. Paradoksalnie Leonie tęskniła nawet za Kyrosem. Wiele by oddała, mogąc po raz kolejny żywić do kogoś tak zwyczajną i w swej zwyczajności bezpieczną niechęć, żeby bez wahania wymierzać ciosy i uciekać potem przez żyły korytarzy Hogwartu, gnając od konsekwencji i zadośćuczynienia, które mógłby chcieć jej wymierzyć. Widok Hatley'a w pierwszej chwili przypomniał jej o tym, wepchnął w czułe objęcia wspomnień, ale kiedy wiatr pokąsał policzki chłodem marcowej rzeczywistości, nostalgia zostawiona w ich młodości przestała być słodka. Przypominała smak, który został utracony i którego wiecznie szuka się w późniejszej palecie.
- Niech ci będzie - zdecydowała z udawaną surowością, przekazując mu butelkę. Taka wymiana przy Tobacco Dock nie była niczym niespotykanym, tu alkohol krążył niczym cząsteczki powietrza, łagodząc żmudną prozę życia, dodając pikanterii plotkom i rozprawom politycznym, albo zabarwiając morskie opowieści wiarygodnością. Jej wzrok osiadł na moment na pierścieniach dekorujących palce Lysandra, głowa pochyliła się lekko pod kątem, szukając wzorów żłobień. - Coś znaczą? - zapytała, wskazawszy biżuterię, gdy czarodziej przyjmował od niej trunek i wypełniał nim przełyk. Wstyd się przyznać, ale chyba jej to nie obchodziło, chyba nie miało to dla niej znaczenia. Zamiast tego Leonie poszukiwała głosu, który wypełni ciszę wżerającą się jej tkanki, czegoś, co zabierze od niej rozmyślania na temat brata, straty i od dawna nie widzianej rodziny. Z tego powodu impulsywnie zapragnęła zajrzeć do prywatności Hatley'a, poznać go - jak się okazuje: po raz pierwszy w życiu.
Gdy wspomniał o krzyku, podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je rękoma, zapatrzona w odległy horyzont, w amalgamat czerni i granatu przeradzający widnokrąg w coś abstrakcyjnego. Potem sięgnęła zaś do butelki pełnej brandy, którą Lys między nimi postawił w swoistym przyjęciu propozycji zakopania topora wojennego, przynajmniej na jakiś czas. Uniosła ją do ust i pozwoliła, żeby złożony, owocowy smak wypalił z jej strun głosowych zaciskającą się na nich obręcz niemocy i słabości. Okazało się przy tym, że ciężar podzielony na dwie pary ramion stał się... łatwiejszy do uniesienia. Oboje zjawili się tu ze swoimi demonami, oboje trwali w rozkroku między przepaścią tęsknoty do tego, co było, i strachu przed samotnością tego, co jest. Nie lubiła Kyrosa, to prawda, ale kiedy na twarzy Lysandra mogła zobaczyć żal spowodowany jego odejściem, wspomnienia bliźniaczego Hatley'a jakoś trudniej nienawidzić.
- Ani ty nie zasłużyłeś na to, żeby być bez niego - wymamrotała cicho, z rumieńcem na policzkach spowodowanym nagle wyrozumiałą szczerością. Palce zabębniły najpierw o szkło, później o etykietę trunku, Leonie pociągnęła jeszcze jeden łyk i odstawiła brandy pomiędzy nich. Wino mogło nie wystarczyć, nie na duszną atmosferę straty kłębiącą się wokół nich niczym czarne chmury. Dobrze, że Lys przyszedł przygotowany. - Jak sobie radzisz? - zapytała jeszcze ciszej, na moment opierając brodę na jednym z kolan. Nie wyglądał na pogodzonego z tym stanem rzeczy. Nie, Lysander Hatley wyglądał jak ktoś, kto, gdyby otrzymał taką szansę, zrobiłby wszystko, by wydrzeć brata z zaświatów.
- Zabiły go idee Dumbledore'a - przyznała z trudem, a każde słowo smakowało jak kwas ledwo przechodzący przez gardło. - Wierzył w dobry i równy świat. I był gotów walczyć za to jak ostatni głupiec, nawet za cenę własnego życia - Leonie nerwowo wygięła palce, to było coś, czego temu mądremu i potężnemu czarodziejowi nie była wybaczyć. Odebrał jej Basila, zarażając go swoim mylnym spojrzeniem, zachęcił do zostania aurorem, a potem wyssał z niego ostatnią kroplę krwi, aż po bracie pozostał pusty, pozbawiony duszy korpus. Przymknęła powieki, ale ciemność zastana w głębi samej siebie wcale nie była lepsza, niż skąpany w nocnej supremacji dok. - Czasem zapominam, że nie umarłam razem z nim - wyrwało się jej, choć sama Figg umarła już po odejściu Basila, zginęła tam, gdzie on ją więził. - Co pozwala ci pamiętać, że nadal żyjesz, Hatley? - obróciła głowę opartą na kolanach w taki sposób, żeby móc teraz na niego spojrzeć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-02-2025, 11:14
Nigdy nie zdołaliśmy się poznać tak jak należy. Tylko przelotnie, z widzenia, w asyście niechęci unoszącej się w powietrzu. Ale takie są właśnie lata szkolne, taki jest Hogwart. Pełen uczniów ze zbyt małą ilością czasu, by choć połowie rówieśników poświęcić ułamek uwagi. Szybka selekcja, antypatia lub sympatia kwitnąca na podwalinach pojedynczego grymasu lub oceny wynikającej z przypadkowego zetknięcia. Reszta zupełnie niedostrzegalna, zbyt mało charakterystyczna, aby wyłonić poszczególne sylwetki z mas szkolnych mundurków. Okrutne i jakże prawdziwe. Nikt nie kwestionował owego prawa, brutalnego względem tych o małych ambicjach lub miałkiej osobowości. Ale czy to źle? Czasami łatwiej było przemknąć i nie zostać zapamiętanym, zwłaszcza wtedy, gdy życie uwierało i stanowiło element wstydu. Kiedy tak o tym myślę, dociera do mnie prawda – sam zawsze pragnąłem, by moją twarz dało się zapomnieć, w tamtych latach, w tamtym momencie, zwłaszcza po odejściu Kyrosa. Nie miałem jednak w sobie na tyle odwagi, żeby dać się ponieść nurtom nijakości. Zamiast tego rzucając się w wir niedopowiedzeń i najgorszych w mym życiu decyzji, próbowałem rozszczepić jaźń na dwoje. Pozostawiając tę bardziej bolesną na dnie, pod woalem zapomnienia, a z resztą egzystować jeszcze, póki było mi dane.
Ustąpienie w kwestii trunku wcale mnie nie dziwi. Pozorna przepychanka słów jest tylko wstępem, próbą połączenia dawnych animozji z tym, co teraz kreujemy. Niektórych przyzwyczajeń nie da się wyplenić nawet po tylu latach.
Oplatam kolana dłońmi, naciągając rękawy płaszcza nieco głębiej, kiedy jęzory zimnego podmuchu wślizgują się pod mankiety. Zdecydowanie powinienem więcej uwagi przywiązywać do tego jaka panuje aura i na tej podstawie dobierać odzienie. Jest nieprzyjemnie, a chłód wcale nie sprzyja zalążkom snu. Nie w moim przypadku. Dziwi mnie uwaga rzucona w kierunku błyskotek zdobiących moje palce. Wyciągam je przed siebie, na chwilę uwalniając z bezpiecznych fałd granatowej wełny. Wygląda to trochę tak jakbym oglądał obcą część ciała, a nie coś, co przecież należy do mnie. Kilka błyskotek. Jedna pamiętająca jeszcze czasy Cardiff sprzed Hogwartu, druga spoczywająca dwa lata temu w skrytce Millborrow. Reszta niegodna uwagi. Czy coś dla mnie znaczyły?
— Lubię ładne rzeczy — stwierdzam z lekkością niewspółmierną ciężarowi wspomnień, z którymi stajemy oko w oko. Pierwszy i ostatni rabunek. Klamra spinająca znakomitą część mojego żywota. — Przyjemnie je posiadać. — Tak po prostu, czysto kapitalistycznie. Może z nadzieją, że podniosą status? Od zawsze taki jestem, od zawsze otaczam się przedmiotami ładnymi, przyjemnymi, czasami nawet cennymi, choć w znakomitej części stanowiącymi jedynie atrapę.
Na moment mogę zapomnieć o przeszłości, której echo przywiodło mnie na mury. Potem jest już mniej przyjemnie, bo bolesna, stara rana zostaje otwarta na nowo. Słowa współczucia nigdy mi nie pomagały. Jeszcze w szkole uciekałem od nich, barykadowałem się na przeróżne sposoby i liczyłem, że ludzie w końcu zapomną.  Czy to pomogło mi jakoś i czy nauczyłem się lepiej znosić ból?
Wzruszam ramionami.
Są takie dziwne momenty, w których słyszę Kyrosa. Jego głos zdaje się komentować, dopowiadać w swój specyficzny sposób. Jakby mój układ nerwowy nadal nie pogodził się ze stratą, jakby musiał zapełniać pustkę wyimaginowanymi kwestiami. Tak jak człowiek pozbawiony ręki nadal odczuwa fantomowe bóle, ja miałem nieodparte wrażenie, że ON stoi tuż obok i reaguje na to, co dzieje się wokół.
Dla mnie zabójcy mieli konkretne twarze. Nigdy nie kryłem ich pod maską idei, nawet jeśli faktycznie one sterowały światem i czynami bezmyślnych. Dla mnie morderca Kyrosa był wyraźnie zaznaczony w pamięci i co najgorsze, sam oddychał i wcale nie zanosiło się na to, by poniósł konsekwencje swych czynów. Rozumiem jednak ból odmalowany na twarzy Figg. Nie mam jednak dostatecznie dobrych słów, by w jakikolwiek sposób złagodzić jej stratę. Sam nie potrafię ogarnąć własnej. Myślę, że na pewne choroby duszy nie ma dobrego lekarstwa. To takie beznadziejne, zwłaszcza z perspektywy uzdrowiciela.
— Powinni tu nadal być — dukam w rękawy płaszcza, głosem zduszonym, stłamszonym żalem zaciskającym się na gardle. Trochę jak mały chłopiec, który nie rozumie prawideł świata.
— Nie wiem, Figg. Czasami myślę, że skoro jakaś część mnie umarła wtedy wraz z nim, to i jakaś jego część żyje nadal, skoro ja tu jeszcze jestem. Że tylko tak może jeszcz trwać. — Wydaje mi się, że pierwotna myśl zupełnie traci sens, kiedy wypowiadam ją głosem przesyconym alkoholowym chaosem. Kolejne słowa zasadzają się na zwykłej ludzkiej niezgodzie. — Potem dochodzę do wniosku, że to w istocie mniej szlachetne… że to moja chęć odpłacenia temu, który do tego doprowadził jeszcze trzyma mnie przy życiu… że to mój egoizm przypomina mi, że ciągle jeszcze istnieję… — Pragnienie zemsty było potężną machiną napędową, ale nakierowaną głównie na własny ból i próbę uśmierzenia go. Nikomu nigdy o tym nie mówiłem. Chwilowe poczucie wspólnotowości odgrywa tu główną rolę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-07-2025, 19:12
Gdyby ukradła pierścienie Lysandra, ile monet mogłaby za nie dostać? Pytanie pozostało niewypowiedziane, dryfujące na pograniczu świadomej myśli i bezwiednego impulsu podyktowanego ekonomiczną potrzebą. Każdy zastrzyk gotówki umożliwiał obstawienie kilku rozdań w kościanym pokerze lub innej karcianej rozgrywce, czyli budził w jej żyłach słodką pieśń adrenaliny, od której Leonie niestety była uzależniona. Zresztą - ściągnięcie ich z hatleyowskich palców nie byłoby proste, nie pomogłyby nawet wprawione w tanecznych ruchach dłonie i zwinne palce, przynajmniej dopóki ten nie poddałby się amorom alkoholu i do pewnego stopnia nie stracił kontaktu z rzeczywistością.
Przyjemnie je posiadać. No tak. Czy nie w ten sposób on na nią patrzył? W tamtym klubie, w swojej piwnicy. Jak na swoją własność, coś, co wpadło mu w ręce i stało się jego, już na dobre i na złe. Była dla niego jak pierścień, nie, jeszcze cenniejsza - bo przy niej mógł wierzyć, że ktoś go kochał. Ktoś go pragnął. Karami nauczył ją, jak go dotykać, jak wzbudzać w nim szczęście, jak być ładną dla wspólnej przyszłości, mimo że na jej ciele piętrzył się brud, a krągłości zniknęły. Leonie skrzywiła się do swoich myśli, a potem milcząco skinęła głową, topiąc demony przeszłości w smaku trunku.
Dla Leonie morderca Basila również miał konkretną twarz. Dumbledore stał na czele niepoprawnych idealistów, otwierał ich czaszki i kładł do głów mrzonki o świecie, który z jakiegoś powodu nigdy dotąd nie był możliwy, oczekiwał, że pójdą za nim, że w jego imieniu będą czynić dobro, tylko nie przewidział chyba, że jego idea dobra wcale nie jest jedyną. Narzucał swoją wolę na równi jak Grindelwald, ale skoro był niemal człowiekiem świętym, bez skazy, z nich dwóch łatwiej było uznawać Gellerta za tego błądzącego. Bzdury. Jedynie Grindelwald mógł naprawdę ten padół uzdrowić i mimo że Leonie wolałaby radykalne wyplenienie mugoli raz na zawsze, była na tyle rozsądna w swojej nienawiści, by móc pójść na kompromis. Gdyby to zależało od Dumbledore'a, pozwoliłby mugolom tratować jego ciało i po wszystkim złożyłby na ich ręce wyrazy podziękowania. Za takiego człowieka umarł Basil. Za takie przekonania. Nigdy nie zdołała się z tym pogodzić.
- Powinni - zgodziła się cicho, bo bądź co bądź to nie wina Basila, że podążył za kimś tak wadliwym. Albus Dumbledore był człowiekiem potwornej charyzmy, zainfekował nią jej brata. A gdyby Basil usłyszał o tym, co ją spotkało z rąk ludzi - człowieka -, z którymi budować mieli piękny świat... Głęboko wierzyła w to, że znienawidziłby ich równie mocno, jeśli nie mocniej. Złapałby Arla pod rękę i zniszczyliby każdego niemagicznego na swojej drodze, szukając nieosiągalnej sprawiedliwości. Zielarka westchnęła cicho w materiał czerwonego szalika, wyobrażając sobie, że rozmowie z Lysandrem przysłuchują się Mojry, poruszone nagromadzoną latami tęsknotą do tego stopnia, że zwracają im braci; może dzięki temu żadne z nich nie wróciłoby więcej na mury przy Tobacco Dock. Jej oczy zdradziły zaintrygowanie, kiedy Ślizgon wspomniał o żądzy zemsty, wróciła do niego spojrzeniem, badając skryte w półcieniu kontury jego twarzy, oczy o tęczówkach w kolorze głębokiego drewna, dziś niemal czarne jak płaszcz nocy.
- Za to mogę wypić - rzuciła z uśmiechem, który nie sięgnął jej oczu, po czym w geście toastu uniosła jedną z butelek, czekając na charakterystyczne uderzenie szkła o szkło. - Życzę ci tej sprawiedliwości - dodała. - Może to egoistyczne, nie wiem. Ale dla mnie nie ma nic mniej egoistycznego niż zemsta za krzywdę kogoś bliskiego. Tego nie robi się dla siebie, tylko dla nich, dla tej osoby. Dla zasklepienia ran - ciągnęła cicho, myśli znów odpłynęły w jego kierunku. Powiesił się zaraz po jej ucieczce, kiedy budowana miesiącami ułuda została mu odebrana wraz z kontrolą sytuacji, a na horyzoncie pojawiła się możliwość zostania schwytanym, gdyby powiedziała komuś o półrocznym przetrzymywaniu. Umarł na własnych zasadach, nim ktokolwiek zdążyłby się za nią zemścić, i to było egoistyczne. Leonie zagryzła zęby, znów robiąc wszystko, by odciąć się od jego zjawy - i nagle dźwignęła się na równe nogi, na tyle lekka, że drewno skrzyni nawet nie zatrzeszczało. - Dobra, wstawaj - nakazała Lysandrowi, wyciągając ku niemu rękę, żeby mu pomóc, jeśli przed jej przyjściem wypił za dużo. - Duchom już nas na dziś wystarczy, Hatley. Chodźmy przypomnieć sobie, że nadal żyjemy - zaordynowała w nadziei, że to pomoże. Karty? Dart? Merlinie, niech będzie i eksplodujący dureń, cokolwiek. Chciała przepuścić pieniądze, tańczyć do rana, ogrzać zziębnięte tęsknotą kości, nie myśleć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Lysander Hatley
Czarodzieje
Marność nad marnościami
Wiek
25
Zawód
twórca magicznych protez w Howell's Hand
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
7
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
15
4
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
10-09-2025, 20:34
Gniew konsumował moje życie od tak dawna, że nie potrafię wyznaczyć momentu, w którym ulokował się na dobre w mej duszy, przesycając ją zgnilizną – cierpliwie zajmującą coraz większe połacie zdrowej tkanki. Był mi tak znajomy, że życie pozbawione celu w postaci pragnienia czyjejś śmierci (nie czyjejś, przecież chodziło o konkretnego czarodzieja) zdawało się czymś nierealnym.
Chowam nabiegające czerwienią palce w fałdy płaszcza i zawieszam spojrzenie gdzieś na pobliskich obrysach budynków. Może powinienem w końcu dać się pochłonąć tym najprostszym odruchom bez reszty? A może raczej skierować całą energię we właściwym kierunku, miast samego siebie niezmiennie przygniatać poczuciem winy?
Wina, gniew, wstyd. Ciągłe odbijanie się od ich twardych, raniących brzegów nadawało rytm codzienności, w której moje osiągnięcia i kreowana dla widoku beztroska miały być chwilowym remedium na ból, którego nie dało się niczym uśmierzyć na stałe.
Ile razy ogarniała mnie rozpacz i przekonanie, że to ja powinienem zostać spopielony przez ogień na Trinity Street – jeśli nie w zamian, to razem z nim? Przez ile lat nie potrafiłem wybaczyć tym, którzy mnie wtedy uratowali? Choć nie znałem ich twarzy, ciskałem mściwością w bliżej nieokreślonym kierunku licząc, że dosięgnie ona winnych mojej udręki. Nie chciałem wracać do takiej rzeczywistości, bo pozbawiona jedynej bliskiej osoby stawała się nie do zniesienia.
Zostałem sam. Zwyczajnie. Bez ostrzeżenia los zabrał mi to, co pozostało z okruchów nieistniejącej przecież rodziny. Zdany na łaskę i niełaskę losu zupełnie nie dostrzegałem tych jaśniejszych momentów. Wellersów doceniłem dopiero po pewnym czasie, kiedy okazało się, że już nie czuję w sobie strachu na samą myśl o zakończeniu kolejnego roku w Hogwarcie. Że nie martwię się tym jak znów zatuszuję kolejne uderzenie wujowskiej ręki. Ale to przecież marne pocieszenie, kiedy moje niemal lustrzane odbicie przykryte zostało metrami czarnej ziemi, gdzie marniało bez szans na powrót.
Nie mam więcej słów żalu, ten kończy się w pewnym momencie zwłaszcza, kiedy trzeba go ubrać w ułomność ludzkiej mowy. Zwracam się jedynie ku Figg z poczuciem, że i bez tego rozumiemy się doskonale. Niech żyją choć w naszej pamięci.
Jej ożywienie na myśl o pragnieniu zemsty zdejmuje z moich barków część ciężaru. To swoiste usprawiedliwienie dla niszczycielskich zapędów. Może miała rację? Niepotrzebnie ubierałem wszystko w poczucie winy i przekonanie o egoizmie? Na potrzeby dzisiejszego wieczoru i chwilowego poczucia ulgi, kiedy lekko zmącony alkoholem umysł chętnie niósł poczucie winy.
Po namyśle podnoszę również butelkę i pozwalam sobie na dość obfity łyk alkoholu, pieczętując to, o czym przyszło nam rozmawiać, nawiązując cień relacji, czegoś, czego nigdy nie mieliśmy przecież.
Zerkam lekko zaskoczony, kiedy postanawia diametralnie zmienia swoją postawę i rusza ku światu, zachęcając mnie do tego samego. Nie planowałem przecież nocnych wojaży, uciekałem od nich raczej i dlatego wylądowałem na murach, skąpany w samotności. Ale przecież już sama obecność Figg zaburzyła ten doskonały plan i zmieniła kierunek bezsennych godzin. Wreszcie decyduję się na to, by sięgnąć do jej dłoni z zamiarem opuszczenia Tobacco Dock.
— Jakiś konkretny kurs życzysz sobie obrać? — dopytuję ciekaw jej inwencji. Było tu na pęczki mniej i bardziej odpowiednich miejsc, żadne z nich nie wywoływało też raczej mojej niechęci. Nauczyłem się nie gardzić nawet najbardziej szemranymi knajpami, bo przecież te składały się na znakomitą część mojego życia. Sięgnąłem jeszcze po niedopitą butelkę zastanawiając się czy ją przechylić czy raczej schować za pazuchę na później. Dopiero teraz czuję, że moje ciało skostniało zupełnie i powoli przestawałem czuć stopy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Leonie Figg
Akolici
you bled me dry, left me for dead, when all i craved was being held.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
10-18-2025, 23:21
Kiedy opadł płaszcz melancholii, zsunięty z ramion trochę zbyt natarczywie, zbyt desperacko, zbyt zachłannie w pogoni za rozproszeniem, na jego miejscu otworzył się wachlarz nieskończonych możliwości. Miasto nie spało, wręcz przeciwnie; wiele zakamarków w zacienionych fragmentach mapy oferowało rozrywkę dopiero po zapadnięciu zmroku, im dalej w ciemność, tym lepiej. Zabawa kwitła tam jak kwiat księżycowy, rozwijała płatki ku uciesze pory, w której puszczały hamulce, a do głosu dochodziły ciągoty, wypalane światłem dnia. Mogli wybrać cokolwiek.
Czując karzącą po takich nocach obręcz bólu zaciskającego się wokół głowy, rozważała, która wersja niej samej jest tą prawdziwą, ta cichsza i ostrożna, czy śmiała, figlarna i bardziej swobodna. Ale, szczerze, czy nie zdawała sobie sprawy, że adrenaliną kosztowaną zamiast snu rozpaczliwie wypełnia puste naczynie, jakim stała się sześć lat temu? A może prawda po prostu leżała pośrodku. Jej dwie połowy razem tworzyły całość, tyle że Leonie nie umiała pogodzić ich w jednym obrazie niezależnym od ruchu wskazówek zegara. Może bała się złożenia z tych puzzli nowej osoby, ponieważ nie czuła, że na bycie osobą w ogóle zasługuje. Nie po tym, przez co przeszła i jak boleśnie wykrojono z niej dumę; jak wyciśnięto z niej soki poczucia własnej wartości.
- Londyn nie jest moim miejscem - wyznała. W porównaniu do Cardiff i mozaiki tamtejszych lokali, tutaj byłaby w stanie wymienić garstkę pubów, a do połowy z nich nawet by nie trafiła, mając za przewodnika swoje zorientowanie w przestrzeni. Jak było z Lysandrem? Miał okazać się tutejszy? Jego życiorys był dla niej białą plamą, niezapisanym pergaminem; nie potrafiła powiedzieć o nim zbyt wiele, a w szkole do nienawidzenia go wystarczało to, co sobie o nim dopowiadała. Albo co usłyszała od przyjaciół, grymaszących na zachowanie dwóch identycznych Hatley'ów. - Ale chcę... Potańczyć. Oddychać. Nie myśleć - zdecydowała, samym pragnieniem roznieciwszy iskrę życia w ciemnobrązowych wirach tęczówek. Prosty gest pomocy Lysowi ze wstaniem zaznajomił ją z okruchem jego dotyku, wspólna przeszłość, nawet burzliwa, pozwalała poczuć się przy nim pewniej, niż przy kimś zupełnie obcym, i o dziwo nie okazało się to odrzucające.
Potem pewnie rozejdą się w swoje strony - jego uwagę przykuje jakaś ładna dziewczyna, którą miło będzie posiadać niczym jeden z wielu pierścieni, zaś Leonie popłynie z nurtem parkietu, ledwo widząc przed sobą twarze kolejnych partnerów. Zatraci się w tym, zapomni o Basilu, o Dumbledorze, o duchach wołających zza widnokręgu i o samotności mieszkającej w butelce. 
- Udowodnisz, że nie masz dwóch lewych nóg? - zapytała, przy czym lekkie drżenie kącików ust zdradziło tłumiony uśmiech. Perspektywa spędzenia godziny bądź kilku w pubie z muzyką, wśród roztańczonych ludzi przedstawiających się sobie ruchem, nie słowem, była tak kusząca, że serce Leonie zabiło szybciej. Potrzebowała tego. Niebytu, zmęczenia, zagłuszenia emocji. - Skoro nie możemy podeprzeć się twoją kartą medyczną... - dopowiedziała zadziornie, by zaraz ruszyć w kierunku krawędzi drewnianej palety. Zeskoczyła z niej zwinnie na drugi, niższy kontener, po czym zsunęła się na betonową powierzchnię i spojrzała na Hatley'a.
Nadążał, czy raczej miał zamiar stchórzyć?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:33 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.