• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Wulfric Fawley
Wulfric Fawley
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Albert & Isabella née Crouch
Aspiracje
rozwikłać zagadkę, jaka kryje się za śmiercią jego żony
Amortencja
odurzający zapach jaśminu, otrzeźwiająca woń letniego powietrza po burzy i gorycz bergamotki
Różdżka
13 i ćwierć cala, sztywna, prosta i elegancka, włos z ogona testrala, jaśmin
Hobby, pasje
zgłębianie meandrów magii runicznej, eksploracja zapomnianych przez historię ruin
Bogin
przybiera postać Millicent pożeranej przez zaawansowane stadium rozkładu
Umysł
Data urodzenia
01.08.1928
Miejsce urodzenia
Norwich, Norfolk
Miejsce zamieszkania
Londyn
Język ojczysty
j. angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Hogwart, Ravenclaw
Zawód
pracownik Departamentu Kontroli Nad Magicznym Stworzeniami, aktywista
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
34
187
79
Wiek
Wzrost
Waga
piwny
ciemny brąz
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
smukła sylwetka, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, plecy zawsze wyprostowane, krok ciężki, pewny
Znaki szczególne
blizny na powierzchni pleców
Preferowany ubiór
na co dzień ubiór preferuje formalny - garnitury dopasowane do kształtu sylwetki w barwach szarości, oraz szaty w tej samej stonowanej, pozbawionej krzykliwych elementów kolorystyce
Zajęty wizerunek
Alexis Petit
Obrazek postaci

1928 - o dzieciństwie

W jego życiu zawsze była obecna ona - ta, z którą jego ścieżki się przecięły w chwili urodzenia. Od pierwszych chwil ich życie biegło równolegle, splecione niewidzialną nicią, która łączyła ich serca jak skrzydła jednego ptaka. Byli dla siebie lustrem i cieniem, wsparciem i wyzwaniem, dzieląc się marzeniami, sekretami i czułością, której nie mógł w pełni pojąć nikt inny. Siostra, starsza o te trzy i pół minuty, z niebywałym entuzjazmem poznawała świat, a Wulfric deptał jej po piętach, gotów w każdej chwili podać jej dłoń, gdyby upadła. Tego samego nie mógł powiedzieć o bracie obdarzonym pierwszeństwem narodzin - Richardzie. Był jak sól na otwarte rany, tym, na którym skupiła się cała ojcowska uwaga. Pierwszy był ściskający go za serce żal wymieszany ze zazdrością, który zbiegiem czasu przerodził się w pogłębiającą się z roku na rok odwzajemnioną, głęboką niechęć. Aż w końcu, za każdym razem, gdy dotykało go nieszczęście, w Wulfricu zdradziło się przekonanie, że to sprawka brata; że na pewno rzucił na niego klątwę.
Odkąd pamiętał rodziny dom wypełniały głównie donośny głos matki – surowej, wymagającej, stojącej na straży  uprzedzeń, patrzącej na niego przez pryzmat własnych wygórowanych oczekiwań i niezaspokojonych ambicji, zagrzebanych przez upływ bezlitosnego czasu i roli, jaką musiała niechętnie odegrać - roli przykładnej córki, a potem też oddanej żony i matki, doglądającej płomieni domowego ogniska.
Był najmłodszy, a zatem dużo mu wybaczyła i pobłażała na każdym kroku. Każde jej spojrzenie, gest, a nawet reprymenda nosiły ślad wyrażonej chłodnym dystansem troski, która tylko ułamki  sekund tańczyła na krawędzi surowego spojrzenia. W jej obecności Wulfric dorastał do roli, którą sama, dławiąc się  własnymi niepowodzeniami, mu wyznaczyła - miał być silny, wytrwały, doskonalszy niż inni. Zaszczepiła w nim przekonanie, że świat wymaga poświęceń, a czułość to luksus, na który nie zawsze można sobie pozwolić. Określała ją mianem słabości, jaką należy tłumić, przechowywać głęboko na dnie serce i amputować, gdy staje się niewygodne – jakby była niezbyt modną sukienką, a nie czymś, co zalega na dnie serca i ciąży w piersi. Miał porzucić to, czym skrycie gardziła, odkąd tylko z niechęcią przeprowadziła się do Norwich, by żyć u boku swojego męża - ścieżkę rodzinnej tradycji Fawleyów  i podążać ta, którą wyznaczyła mu ona i w dodatku wybrukowaną jej aspiracjami, jakie od niej w końcu przejął, budząc w nim podskórne – jakieś fatalistyczne – przekonanie o własnym wybrakowaniu. Szczególnie zrażony rodzinnymi wyprawami do The Broads, które stały się jego zmorą i najmniej cenionym punktem każdych wakacji, nie czuł bliskości z naturą. Nawet tereny wokół posiadłości - zadbane i doglądane - nie odbierały mu kontroli nad oddechem.
W cieniu relacji z matką egzystował ojciec, postać zaledwie naszkicowana na marginesie wspomnień. Mijał go od czasu do czasu, ale zawsze wydawało mu się, że żył na progu innego świata, do którego nigdy nie udzielił synowi dostępu.  Obecny, lecz odległy; istniał w codzienności, lecz nie wnosił do niej bliskości. Ich rzadkie spotkania były chłodne, przelotne i naznaczone milczeniem. Traktował go bardziej jak cień przemykający po korytarzach domu, niż jak kogoś, z kim łączyła go jakaś więź. Zawsze skoncentrowany na swoich badaniach nad magicznymi ekosystemami.
Kiedy miał zadbać o ochronę terytorium największej kelpi żyjącej w jeziorze Loch Ness, zabrał  do Szkocji swoje dzieci. Wulfric z piekącymi od zazdrości policzkami obserwował, jak ojciec tłumacz zawiłości ekosystemu Richardowi; sam nie wiele z tego zrozumiał i wydawało mu się wtedy – nadal słyszał głos matki z tyłu głowy - że nawet nie chciał być tego częścią. Chciał być gdzie indziej; wiercił się i kręcił, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Jego myśli uciekały poza akwen i żyjące tam stworzenie. Przynajmniej do momentu, aż z  morskiej otchłani nie wynurzył się jego łeb, z wiechą sitowia zamiast grzywy. Było wielkie, potworne, obrzydliwe. Obrzydliwe, to właśnie wtedy powiedział. Od tamtej pory ojciec coraz mniej angażować się w kwestie jego wychowania, skupił się na jego rodzeństwie, Wulfrica natomiast traktował jak stały element otoczenia i to niekoniecznie taki, na który warto zawiesić wzrok.
 
~*~

1933 - o objawieniu magii

Przez kilka lat nic się zmieniło. Życie płynęło swoim znanym, monotonnym rytem. Zegar odmierzał rytmicznie czas, aż w końcu przez sploty jego skóry przetoczyła się magia. Nie wyczekiwał jej z utęsknieniem. Dorastając w poczuciu, że może zadzierać głowę do góry, bo jest kimś lepszym od innych, wiedział, że w końcu się pojawi. I tak się stało - w pewną mroźną, listopadową noc, kiedy, przewracając się z boku na boku, nie mógł zasnąć.  
Gdy tylko zamykał oczy, wydawało mu się, że gdzieś w oddali rozbrzmiewały szmery przyciszonej rozmowy, ledwie słyszalne szepty. Kierowany mieszanka ciekawości i lęku wytężał słuch. Wygramolił się spod kołdry, poczuł zimno podłogi pod bosymi stopami i przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej zaczekać, aż sen w końcu nadejdzie. Jednak szmery nie cichły, tak jak nie stygła jego ciekawość. Podszedł do drzwi, poruszając się z wyjątkową ostrożnością, by żadna klepka pogłosowa nie zaskrzypiała pod ciężarem jego kroków, czym mógłby zdradzić swojej obecności komuś, kto mógłby być po drugiej stronie. Przycisnął ucho do drewnianej, chłodnej powierzchni i wstrzymał oddech, nasłuchując. Wtedy właśnie do jego uszu doleciał cichy, dziecięcy śmiech - znajomy i przez to kojący. Pomyślał o Ofelii, która czasem także nie mogła zasnąć, wdając się z nim w szeptane nocne rozmowy o potworach czających się pod łóżkiem i krainach, do których prowadzą sekretne przejścia. Przekonany, że to ona, ostrożnie uchylił drzwi, pozwalając, by blade światło księżyca wpłynęło do pokoju i wyszedł na korytarz.
Szedł powoli, najpierw pewnie, ale z każdym krokiem ciemność się pogłębiała, a znajome kontury ścian i mebli rozmywały się w półmroku. Nie wiedział ile tak szedł, ale w końcu dotarł do tej części domu, w której bywał rzadko i to zawsze pod czujnym okiem rodziców. Północne skrzydło skrywało oranżerię, które było pomnikiem ojcowskiej dumy - miejscem pełnym niebezpiecznych roślin, zamykanym na cztery spusty, gdy tylko zapadał zmrok. Szedł dalej, a po klatce żeber wspinał się strach, jakby lęk miał kształt i wagę, jakby mógł owijać się wokół szybko bijącego serca. Dźwięki, które wcześniej wydawały się znajome, teraz przybrała inną formę, czasem przypominając szum liści, innym razem odgłos przesuwanych po ziemi donic.
W końcu stanął przed drzwiami oranżerii. Przez mleczne szyby zobaczył zarys roślin i przez chwilę miał wrażenie, że coś lub ktoś poruszył się w głębi ojcowskiego sanktuarium - jakiś cień na ułamek sekundy wyłaniał się z mroku. Przyłożył dłoń do chłodnego szkła i wtem do jego uszu znów dobiegł ten sam dziecięcy śmiech, a on znowu instynktownie pomyślał o siostrze. Złapał za klamkę, drzwi ustąpiły ze skrzypieniem, chłodny powiew wiatru objął jego policzki zapachem mokrej ziemi. Wszedł do środka, a kiedy zawołał szeptem imię siostry, odpowiedziała mu tylko cisza. 
Zastygł bezruchu, czując, jak pięść strachu zaciska się na jego żołądku, bo ujrzał na jakiś ruch - zarys ludzkiej sylwetki. Tego było już za dużo. Szarpnął za klamkę, by uciąć, by się stamtąd wydostać, ale drzwi były zamknięte. Przycisnął do nich plecy.
Kto tu jest?, wydusił na przydechu, dumny, że głos nie ugrzązł mu w krtani. I wtedy go ujrzał. Swojego brata. Uśmiechał się upiornie. Wydawało mu się, że na rękach miał drobne zadrapanie, z których sączyła się krew.
Bał się. Tak bardzo się bał, że całe powietrze uciekło mu z płuc, a przez sklepienie czaszki przewinęła się myśl, że krew, którą miał na rękach, należała do Ofelii. Zrobił jej krzywdę, a teraz- Nie chciał o tym myśleć. Nie mógł. Za bardzo się bał. Zatrzymał powietrze w płucach, szarpiąc za klamkę - raz, drugi, trzeci, lecz drzwi nawet nie drgnęły.
Wypuść mnie, wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Richard otworzył usta. Coś mówił, coś o tym, że Wulfric powinien być dawno w łóżku i o tym, że niegrzeczne dzieci czeka kara, ale wcale go nie słuchał. Jeszcze raz szarpnął za klamkę i wtedy drzwi rozpadły się pod wpływem jego dotyku. Wybiegł z pomieszczenia, po drodze gubiąc oddech.
 
~*~
 

1939-50 - o ambicji i edukacji

Czas płynął szybko, dzieciństwo uciekało w dojrzewanie, a ucieczką od zaciskającą się na krtani presji matczynych oczekiwań okazał się Hogwart, gdzie Tiara Przydziału bezdyskusyjnie przedzieliła go do Ravenclawu. Precedens, tak nazwała to matka w liście. Richard używał mniej subtelnych słów - wybryk natury. Oboje byli w domu Węża i chyba oboje byli pewnie, że i Wulfric tam trafi – matka, bo każdy inny wybór był dla niej zawodem, brat, by go kontrolować, a on kolejny raz, na przekór, oszukał przeznaczenie. Nieszczególnie przejął się matczynym zawodem. Brata skutecznie nauczył się ignorować - był jak plama na jego wizerunku; kimś, z kim nie warto było się zadawać. I poniekąd nadal wzbudzał w nim lęk - ten uśpiony, ukryty głęboko pod fałdami skóry. Pamiętał jego psychopatyczny uśmiech i spojrzenie. Krew na rękach i śmiech - ten nieludzki warkot. Pamiętał, jak pomyślał, że skrzywdził Ofelię, chociaż potem okazało się, że jego ofiarą nie padła siostra, a stworzenie bliskie jej sercu – psidwaków, choć nie miał na to absolutnie żadnego dowodu. Psa znalazł ogrodnik - leżał martwy w krzewie dzikich róż tuż za ogrodzeniem i założono, że rozszarpało go jakieś większe, wygłodniałe zwierzę. Pamiętał to wszystko, chociaż chciał jak najszybciej o tym zapomnieć.
Szkoła otworzyła mu drzwi do nowych możliwości, po które chętnie wyciągał ręce, by je uchwycić i nie puszczać, aż do momentu, gdy nie uzna, że ma dość, że już wystarczy, ale on nigdy nie miał dość.
W jakieś ostatniej desperackiej próbie zrodzonej z potrzeby stanie się częścią swojej rodziny zainteresował się tym, co wcześniej matka skutecznie próbowała wybić mu z głowy - magią runiczną. Lecz znowu, w pierwszym kontakcie z nią, zamiast poczuć pociąg do pieczęci ochronnych, większą sympatie wzbudziło w nim zaklinanie. W drugim -po odkryciu rytuałów księżycowych i tego, jak wzmacniały zaklęcia ochronne, poczuł pierwsze, zagubione iskry fascynacji. Cierpliwie, dzień po dniu, rozwijał swoje talenty – nie tylko magiczne, lecz również te związane z charyzmą; wdawał się w dyskusje, wpędzał swoich rozmówców w słowny labirynt zawiłości, a, gdy wymagała od tego sytuacja i dostrzegał w tym korzyści dla samego siebie, wcielał się w rolę rozjemca i rozwiązywał konflikty, najczęściej nieswoje. Zbiegiem czasu w psotnym blasku tańczącym na krawędzi  źrenic widać było coraz większe pokłady determinacji, dzięki której odkrył sobie pasje do wsłuchiwanie się w zawiłe i kręte uliczki ludzkiego umysłu. Jego uwagę zaskarbiła sobie oklumencja, która przykuła jego spojrzenia skuteczniejszej niż jakakolwiek rywalizacja, czy trofea, które mógłby ściskać w dłoni za wybitne osiągniecia. Lecz nie pozostał obojętny na popęd do wiedzy - ten głód, który chciał rozszarpać go od środka.
 Pewność siebie - ta wypracowana, niewrodzona, bo gdyby rozebrać na czynniki pierwsze wszystkie te myśli, które  kłębiły się pod kopułą jego czaszki, odnalazłoby się tam hektolitry obaw - sprawiała, że nigdy się nie wahał, ani tym bardziej nie zatrzymywał - jakby na świecie liczył się dla niego tylko dwie rzeczy, start i meta. W tlącym się na ustach zawadiackim uśmiechu topniała uległość. Zbiegiem czasu częściej sięgał po kłamstwo, by dopiąć swego, a prawda przestała odbijać się na talerzu jego spojrzenia. Bez trudu pokonywał kolejne szczeble edukacji, obracając wprawnie słowami na języku, wspinając się na szczyt szkolnego ekosystemu. Zaborczo zgarniał wszystko, co podsuwał mu los. Momenty, kiedy arogancja spotykała się z próżnością, wyniesioną z tonącego w przepychu domu, przysłaniała kolekcją uzbieranych na każdą okazje uśmiechów, za którymi skrywała to wszystko, co nie było przeznaczone dla obcych oczu.
Między piętnastym, a szesnastym rokiem życia, kategorycznie odmówił udziału w ekspedycji na Wyspę Posępną, na którą ojciec uparł się zabrać go i Richarda, chociaż Wulfric podejrzewał, że to właśnie brat był inicjatorem tego pomysłu. Na samą wieść o ewentualnej konfrontacji z mięsożercami potworami zwanymi kwintopedami, pobladł zupełnie. Wymówił się chorobą, od tamtej pory jego już i tak dość napięta relacja z ojcem przestała istnieć.
Od zapachu morskiej bryzy, zdecydowanie preferował zaduch biblioteki. Ogarniał go spokój, gdy, zapadając się w miękkich objęciach fotela, zanurzał się w literze prawa, zagłębiając jej rozkoszne, coraz bardziej pociągające tajemnice, jakby chciał je zbadać, rozwikłać, zgarnąć tylko dla siebie. W zaciszu przydomowej biblioteczki przesiadywał godzinami, nie odrywając wzrok od mrowia liter wypełniających pożółkłe stronice wertowanych przez siebie ksiąg. Nienasycony głód wiedzy sprawiał, że chce więcej i więcej. Dopiero później przekona się, że zostanie zastąpiony czymś o wiele gorszym - chorobliwymi ambicjami - by stać się kimś i by wyznaczać nowe horyzonty.
Jego edukacja nie skończyła się zaraz po ukończeniu Hogwartu - ależ skąd! Znalazłszy się na progu dorosłości, czując jej smak i zapach, wykonał kolejny krok ku temu, by zupełnie odciąć się od rodzinnej podłości - wiecznie naburmuszonego, nieobecnego ojca, matki, której histeria nabrała intensywniejszych kolorów i brata, który stawał się coraz bardziej nieobliczalny w swoim zachowaniu. Żal mu była tylko siostry, która nie potrafiła tak jak on żyć swoim życiem, egoistycznie, dla samego siebie, a nie dla innych, pieczołowicie pielęgnując potrzebę przynależności i więzy rodzinne. On nie potrzebował tego. Potrzebował natomiast przestrzeni dla swoich myśli, dla siebie. Chciał oddychać pełną piersią, żyć zgodnie ze własnym sumieniem, sam ze sobą.
Pociągając za koligacje rodzinę ze strony matki, rozpoczął staż w Ministerstwie Magii w Departamencie Kontroli Nad Magicznym Stworzeniami, z którym mimowolnie wiązał swoją przyszłość i wszystkie nadzieje, jaki mu jeszcze zostały. W cieniu konfliktu, który stopniowo rozrastał się do rozmiaru tragedii i zapełniał cele w Azkabanie.  Zawile, kręte korytarze sceny politycznej zawsze go fascynowały. Najgorzej jednak było zacząć, utorować sobie drogę do tego, co później mógłby nazwać sukcesem.
Odbył dwuletni staż w Biurze Doradztwa w Zwalczaniu Szkodników. Chociaz sumiennie wywiązywał się ze swoich obowiązków, zawsze punktualnie i o czasie, monotonia próbowała go pochłonąć. W międzyczasie by poszerzyć swoje kompetencje i w przyszłości aplikować do innego wydziału - tego, który od zawsze znajdował się na orbicie jego inspiracji, odbył długi, męczący, momentami karkołomny kurs magii runicznej skoncentrowany wokół pieczęciom ochronnym, lecz nowym otwarciem okazało się półroczne, zagraniczne szkolenie w  Magicznych Kongresie Stanów Zjednoczonych, którego podjął się zaraz po skończeniu stażu.  
To tam, poza zdobyciem nowego doświadczenia spojrzał na ścieżkę swojej zawodowej kariery z zupełnie innej, odświeżonej perspektywy. To tam, odkrył ile dla tamtejszej społeczności, znaczyła wprowadzona w 1927 roku Ustawa o ochronie Gromoptaków, które na przestrzeni tych wielu lato objęła wszystkie magiczne stworzenia.  I zapragnął, aby podobne rozporządzenie dotknęło także jego rodzinne strony. To tam, pierwszy raz w życiu, gdy był świadkiem tańca lunabell skąpanych w blasku księżyca, natura zaparła mu dech w piersi.
Współpracując z tamtejszymi magizoologami, pod okiem bardziej doświadczonych naukowców, podjął się badań dotyczących ekosystemu, w którym egzystowały kozłagi - ich populacja w północnej części Stanów rozrosła się tak bardzo, że Urząd Dezinformacji miał ogromny problem, by zataić prawdę przed mugolami. Czerpiąc z doświadczenia badaczy, nauczył się wiele - nader wszystko czytanie zwierzęcych śladów i przewidywanie ich ruchów na podstawie otoczenia. W oparcie u długomiesięczne badania, udało się stworzyć dla kozłagów przestrzeń na terenie Wisconsin- z dala od mugolskich gospodarstw, a otoczenie go rytuałami ochronnymi, ograniczenie ich występowania do tamtejszego regionu. Oraz wzrostu populacji lunaball na  północnym krańcu Półwyspu Bayfield.
Przed powrotem do kraju, uległ namową wuja, do którego świeżo założona Liga Ochrony Bystroduchów wystosowała list z prośbą o wytyczenie nowych szlaków dla bystroduchów i obłożenie ich zaklęciami ochronnym. W tymże celu wyjechał w jego towarzystwie do Maryland, lecz ponad dwumiesięczny pobyt w Savage River State Forest nie mógł zaliczyć do udanych, nawet jeżeli dołożył cegiełkę do ochrony legowisk tych stworzeń. I nawet jeśli pobyt tam pomógł mu zrozumieć rytm przyrody. Bo chyba zawsze będzie pamiętał te uczucie przytłoczenia, jakie mu wówczas towarzyszyło.
Pamiętał jak się łudził się, że z każdym kolejnym, przemierzając gęste ostępy lasu, poczuje pewniej, lecz wcale tak się nie poczuł. Wybierane szlaki wiły się serpentynami pomiędzy masywnymi pniami i splątanym podszyciem, prowadząc w rejony, do których chyba nigdy nie zajrzała ludzka obecność. Powietrze, przesycone wilgocią, sprawiało, że chciało mu się kichać. Światło przedzierające się przez konary drzew nie ogrzewało skóry. Zaś łyse gałęzie drzew, tuż po zmroku, jak kikuty ludzki rąk. Z każdym kolejnym zakrętem Wulfowi towarzyszyło paranoiczne, narastające poczucie, że nie jest tu sam. W głębi niego rodziło się nieuchwytne wrażenie, że ktoś go obserwuje - czy zwierzęta, czy coś mniej określonego, bardziej diabolicznego, ukrytego w mroku między paprociami. Bywały chwile, gdy skóra Fawleya zaczynała niespodziewanie swędzieć w przypadkowych miejscach, jakby niewidzialne istoty pełzały po jego ramionach, karku, dłoniach. Drapał się nerwowo, próbując odpędzić od siebie to dziwne uczucie, lecz ono powracało coraz częściej, wzmagając rodzący się w nim niepokój. Od tamtej pory cień podejrzenia, że coś go oblazło, nie dawał mu spokoju, nie było też widać żadnych owadów czy pajęczyn, było jedynie to nieprzyjemne, drażniące wrażenie. Nawet teraz, po latach, leżąc w łóżku, czasem ma wrażenie, że te małe, niewidzialne żyjątka w nim tkwią. Pełzają płytko pod skórą.
Uświadomiwszy sobie ostatecznie, że żaden las nigdy nie przyjmę go z otwartymi ramionami, odbył kurs kartograficzny, a także brał udział w trudnych ekspedycjach, by zaadoptować się do trudnych warunkach klimatycznych, jakie mogą go spotkać, podczas których zazwyczaj eksplorował ruiny i zapomniane przez historię miejsca; często nanosił je na mapę, często do nich wracał. Całkiem dobrze radził sobie w kontakcie z tubylcami i istotami magicznymi. W między czasie aplikował do wydziału ochrony ekosystemów, gdzie ostatecznie został przyjęty. Mierzył się tam z kolejnym wyzwaniami. Jego zakres obowiązków obejmował ochronę siedliskich magicznych stworzeń. Czasem uczestniczył także w badaniach ich środowiska.
Echo jego politycznych aspiracji zupełnie nie ucichło. Od dłuższego czasu – wykorzystując swoją wiedzę z tego zakresu – współpracuje nad stworzeniem rozporządzenia dotyczącego Zakaz Hodowli Eksperymentalnej, lecz wie, że upłynie jeszcze wiele lat zanim zostanie wprowadzone w życie.
 
~*~
 

1951-61 - o tym, co minęło

Mieszkanie od roku stało puste – informowało o tym kilkucentymetrowa warstwa kurzu zalegająca na podłodze. Mieszkały w nim ślady dawnego życia - ściskającego za gardło sentymenty, dzięki którym łatwiej przechowywać wspomnienia, ale też takie, które sprawiały, że z  trudem stał na nogach.
Spojrzeniem błądził po wąskim holu. Jej płaszcz nie wisiał na wieszaku, jej torebka nie leżał na półce zamontowanej tylko po to, by miała swoje miejsce. Z obijającym się o żebra sercem przechodził szybko przez przedpokój, by w siedmiu krokach znaleźć się w salonie. Jej sweter w kolorze butelkowej zieleni z egipskiej wełny, którego miała odkąd pamiętał, był przerzucony niedbale przez oparcie fotela - tkwiła w jego objęciach długie godziny, zanurzając się w lekturze. Zawsze korciło go, by złapać w dłoń przyjemny w dotyku materiał i sprawdzić, czy nadal przesiąknięty jest zapachem jej jaśminowych perfum, ale nigdy tej pokusy nie spełniał, bo ostatecznie jego wzrok lądował na książce. Podniósł ją ostrożnie, w obawie, że rozpadnie się pod naporem  zniecierpliwionych, szorstkich w dotyku palców. Kartki były kremowe od starości. Twarda oprawa, pierwsze wydanie. Znalazł ją w antykwariacie kilka miesięcy przed zaślubinami.
Kartkował ją jeszcze przez chwile, jakby szukał odpowiedzi na frapujące go pytania, po czym odłożył ją ostrożnie na miejsce, obok jej ulubionego kubka, z odciśniętym szminką kształtem jej ust na ceramicznym brzegu. Podchodzi do regału, przeplatały się tam ich zainteresowania zamknięte w woluminach różnej grubości - prawo i jego regulacja, techniki śledztw i dochodzeń, taktyki przesłuchań, strategia i zarządzanie kryzysowe i bajki córki.
Przymknął powieki, przypominając sobie się ich kłótnie - echo słów odbijające się od ścian, w których pobrzmiewała stanowczość i nuta gniewu. Znowu, myślami przy pracy, zatracona w rytmie własnej codzienności nie uwzgledniającej istnienia rodziny, zapomniała o całym świecie, w tym o urodzinach własnego  dziecka, spóźniona o kilka dni, by punktualnie, piątego maja, zaśpiewać  happy brithday i bolesne rozczarowanie pojawiające się na pyzatej twarzy dziewczynki. Awantury trwały jednak zbyt krótko, by je rozpamiętywać, bo poniekąd byli podobni do siebie - żyli pracą i oddychali chwilą. Pod naporem tęsknych spojrzeń, szukających się nawzajem ust i spragnionych bliskości ciał godzili się, dając upust kumulujących się w nich emocjom, jakie towarzyszyły samotnym dniom – tym poświęconym pracy. W wymianie gorących oddechów i głębokich westchnień obiecywała, że wkrótce zakończy śledztwo i choć, wiedział, że mówiła to pod wpływem chwili, kiedy byli zaplątali w pościel, chciał uwierzyć w to kłamstwo, ale niezależnie od tego ile razy je powtarzała, nigdy nie stało się w prawdą, a on nie próbował zmienić niczego, bo w głębi ducha było mu to na rękę. Córka i tak większość czasu spędzała u  jej rodziców, gdy oni skupiali się na tym, na czym zależało im najbardziej – karierze. Łatwo im przychodziło kłamstwo i udawania, że nie robili tego dla własnej ambicji, a dla sprawiedliwości, jakiej coraz bardziej zaczynało brakować, zwłaszcza tam, gdzie sięgały koneksje.
Tym razem uwagę poświęcał chwilą zastygłym na fotografiach -  pobrali się  rok przed narodzinami córki, 1951 roku. Jeden kolorowy kadr uwiecznił ten moment – powracał do niego zawsze, gdy brał do ręki zdjęcie i obejmował go spojrzeniem. Wolna przestrzeń jego myśli wypełniała się brzmienie jej śmiechu, gdy widzi jej ułożone w szerokim uśmiechu usta. Przesunął dłonią po zakurzonym gzymsie kominka, zostawił w kurzu ślady swoich palców i dopiero teraz uświadamiając sobie, że też pozwolił sobie na lekki grymas imitujący uśmiech.
Kochał ją taką, jaką była – choć nic nie było takie, jakie być powinno. Uświadomił sobie to długo po wypuszczenia szczęścia z dłoni. Coraz rzadziej rozmawiali, coraz częściej  nie słuchali tego, co do siebie mówili. Uczucia, jakie w nich tkwiły, fermentowały jak zwłoki, która widywała częściej niż własną rodziną. Znikała z ich życia - jego i córki - na długie tygodnie, pojawiła się w nim sporadyczne, od wielkiego dzwonu, ale nigdy na stałe, nigdy dla nich.
W kuchni odnotował kolejny ślad jej obecności – niebieską filiżankę, nabyła ją na wakacjach w Indiach. Na jej dnia spoczywało dwa centymetry pleśni po kawie, której nie dopiła, gdy pod ciężarem jego spojrzenia zerknęła na tarcze zegarka. „Wrócę za tydzień” powiedziała na pożegnanie ustami dotykając jego skroni w jakimś rozpaczliwym geście, jakby szukała echa dawnej bliskości . „Nie musisz”, odpowiedział jej wtedy, dławiąc w sobie złość niepopartą żadnymi racjonalnymi myślami i urażoną dumę. Posłuchała, bo nie wróciła nigdy.
Na dłużej zatrzymał się przed drzwiami sypialni. Wahał się przez chwile, ale w końcu przegrał z samym sobą. Uchylił lekko drzwi i zerknął do środka. Pokój był oświetlony przez blade promienie przeciskające się przez gesty materiał firanki. Na komodzie dostrzegł błysk porozrzucanej biżuterii. Kiedy przechodził przez próg, wydało mu się, że czuł jej zapach, jakby stała tuż obok. Przymknął na chwile powieki, pozwalając, by słońce ogrzało jego skórę, wyobrażając sobie, że to nic innego jej ciepły oddech, którego już nigdy nie poczuje.
Ta, która zawróciła mu w głowie skuteczniej niż Ognista Whisky, Millicent Fawley z d. Greengrass, wzięła sobie do serca ostatnie słowa, jakie do niej powiedział w złości i zmarła zeszłego lata. Jej ciało zostało odnalezione pół tygodnia po jej śmierci. Nie umarła od razu. Konała powoli. Przez długie godziny. Na ciele miała ślady, która zadać mogła jej tylko bezlitosna, łaknąca destrukcji czarna maga – popękana skóra, nabiegłe czernią żyły, pustka zionąca w pozbawionych oczu oczodołach. Nie była gotowa na takie ryzyko. Prowadziła badania nad roślinami. Z tego powodu wyjeżdżała, czasem na długie miesiące. I wyrażał na to cichą zgodę. Ona mówiła niedługo skończę ten projekt, on robił to, co wtedy wychodziło mu najlepiej – milczał, zanurzony we własnych sprawach.
Od czasu jej śmierci  nie mógł patrzeć na swoje dziecko. I chociaż bał się, że córkę też straci, oddał ją na wychowanie w ręce teściów, bo za bardzo przypominała mu swoją matkę – miała jej kolor oczu, jej uśmiech, jej zadarty nos i ten sam temperament. Szukający guza, jak lubił mawiać, wzdrygając się przy tym. I teraz widywał ją rzadko, prawie wcale.
Zdjął obrączkę i obracał ją przez chwile bezmyślnie w palcach - nie potrafił przestać jej nosić. Miał wrażenie, że gdy to uczyni, przekreśli część życia, jaką spędził u boku żony. I przestanie o niej myśleć, a przecież nie mógł przestać, jeszcze nie teraz. Najpierw musiał rozwikłać zagadkę jej śmierci i wymierzyć sprawiedliwość. Z tego powodu traktował te mieszkanie jak pomnik upamiętniający jej istnienia. Bał się, że jeśli ulegnie namową brata i w końcu je sprzeda, pogodzi się z jej śmiercią i zapomni o jątrzącej się pod sercem pustce. I równocześnie bał że jeśli tego nie zrobi, utknie w miejscu i już nigdy nie ruszy do przodu.
 
~*~

1962 - o tym, co pozostało


Obecnie próbuje poskładać elementy siebie, złożyć w całość to, co się rozpadło, naprawić, co sam zniszczył. I zwyczajnie nauczyć się egzystować w nowej rzeczywistości - tej, w której sen nie przychodzi; w tej, której wszystko wydaje się daremne, niepotrzebne; w tej, której zgorzkniałość tańczy na języku, a jego kiedyś wielkie, wybujałe aspiracje ograniczyły się tylko do jednego; w tej, w której obawia się wypalenia zawodowego; w tej, której odkrył słabość do promili i dotyku przypadkowych rąk, w jakich usiłuje odnaleźć chwilową ucieczkę i tymczasowe pocieszenie; w tej, której nie było już żony, żadnego światła i tylko strzępy nadziei przebijające się przez tumany ciemnego parawanu myśli. Obiecał sobie - i jej - że rozwikła zagadkę jej śmierci. Ubzdurał sobie, że musi to zrobić, bo tylko tak jej dusza zazna spokój. I tylko tak uda mu się zasnąć bez koszmarów. Wiec znowu nie chodziło o nią – nie do końca przynajmniej – tylko o niego. Bo ostatecznie, na koniec dnia, zawsze chodziło o niego. Codzienność wypełnia pracą - traktuje ją jak remedium na wszystko; skutecznie zapełnia czas i zagłusza zbędne myśli. Często odwiedza cmentarz, wpatruje się w marmurową, zimną płytę grobowca, za którym zniknęło jej ciało i mówi do niej, jeżeli w okolicy nie m nikogo, żadnego świadka jego słabości, naiwnie wierząc, że słucha.
Czasem nie poznaje samego siebie - tego sprzed roku, gdy żył dla kogoś, nie dla samego siebie. Czuje się inaczej. Nie na miejscu. Jakby życie już dawno przeleciało mu przez palce. Czasem, gdy patrzy w lustro, widzi to, czego oglądać nie chce; te same ogniki, które płonął w spojrzeniu jego brata. Czasem we własnej skórze czuje się obco, jakby jego ciało nie należało od niego; jakby było pustą skorupą, jakby ktoś je przejął i kontrolował, dopasowując do swojej woli. Czasem czuje ból - taki, którego nie da się uśmierzyć żadnymi eliksirami, zaklęciami. Coraz częściej przestaje być wierny swojemu sumieniu i zaczyna dopuszczać do głosu tą część siebie, którą wolałby trzymać pod butem. I czasem, tylko czasem chciałby obudzić się w innym świecie – tym, gdzie nie musiałby nic i gdzie nie byłoby nic.
0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
15
15
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
15
6
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Ochrona zagrożonych ekosystemów
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Tropienie i śledzenie
Ochrona zagrożonych ekosystemów
Ścieżka IV — Astronomia i wróżbiarstwo
Rytuały księżycowe
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Inne starożytne systemy zapisu
Zaklinanie runiczne i pieczęcie ochronne
Ścieżka VI — Nauka
Znajomość teorii magii
Planowanie i metodologia badań
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Strategia i zarządzanie kryzysowe
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Znajomość prawa handlowego i nielegalnych praktyk
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Kartografia i nawigacja
Przewodnictwo i przetrwanie w nieznanych terenach
Eksploracja ruin i starożytnych miejsc
Kontakt z tubylcami i istotami magicznymi
Ścieżka XV — Przetrwanie
Zrozumienie rytmów przyrody i pór roku
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
dyplomacja
odczytywanie emocji i czujność
urok osobisty
sztuka kłamstwa i oszustwa
Ścieżka XVIII — Sport
wspinaczka
Ścieżka XX — Poliglotyzm
j. portugalski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-19-2025, 21:38

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Vincent Rineheart

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-23-2025, 12:18

Wulfric Fawley

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[28.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 SZYBKOŚĆ
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
[14.10.2025] Zdobycie trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 17:52 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.