• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Yavor Karkaroff
Yavor Karkaroff
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Raisa (z domu Bojczuk) i Atanas Karkaroff
Aspiracje
zgłębianie teorii czarnomagicznej, rozwój na nowej ziemi, odzyskanie syna
Amortencja
kobiece perfumy, mokra ziemia, spalany tytoń, krew
Różdżka
12 cali, dość sztywna, orzech, włos z grzywy chimery
Hobby, pasje
czarna magia, handel, ekonomia, gemmologia, tortury
Bogin
ojciec jako personifikacja wyroku i kary
Umysł
Data urodzenia
23.04.1914
Miejsce urodzenia
Bułgaria
Miejsce zamieszkania
Londyn
Język ojczysty
bułgarski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Durmstrang (Fafnir)
Zawód
Przedsiębiorca, gemmolog, raczkujący wytwórca
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
47
187
82
Wiek
Wzrost
Waga
szary
blond
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Szerokie ramiona i smuklejsza sylwetka zdradzają ślady dawnej siły. Wyprostowana postawa pełna dumy, krok spokojny i pewny, dłonie o dużych palcach.
Znaki szczególne
Przydługie włosy zaczesane do tyłu, pewny siebie chód, cyniczny uśmiech wyższości. Blizna na klatce piersiowej, gruba szychta zdobiąca podstawę krtani, znamię na plecach.
Preferowany ubiór
Ubiera się w stonowane barwy, głównie czerń i szarości. Strój formalny, lecz wygodny, podkreślający zachowaną klasę i dumę – koszule zazwyczaj odpięte trzema guzikami u szyi, odsłaniające fragment torsu.
Zajęty wizerunek
Brad Pitt
Obrazek postaci
Złoto jest trwałe, niezłomna siła,
W blasku wieczności swą moc odkrywa.
Skarbu nikt nigdy w pył nie rozrzuci,
Złoto w swej chwale wszystkiemu się wróci.

Kieruj się sprytem, niech wola twa wzniesie,
Walcz swą potęgą, co wszystko uniesie.
W złocie jest mądrość, w złocie jest chwała,
Moc wielka w nim skryta, jak skała trwała.

Przez życie nie wiodła ścieżka jasna i spokojna, lecz agonia – wierna towarzyszka, której chłód czułem na karku, gdy mięśnie drżały w ostatnich spazmach, a krew znaczyć miała finał ludzkich zmagań. Śmierć stała się mi bliższa niż przyjaźń, której ideał jawił się tylko mrzonką; cienia jej nie zaznałem, choć cień grobów zdawał się kroczyć za mną nieustannie. Chaos był moim polem, a blask zwycięskich chorągwi marzeniem. Nie w światłach dobroci, lecz w blasku złota i kamieni szlachetnych widziałem prawdziwą nagrodę. Pragnąłem siać potęgę, nie być jej sługą. Pragnąłem zbawiać świat wedle mej woli, nie oczekiwać na zbawienie cudze. Władza, która w rękach mych miała się rozlewać, winna była być celem – nie uległość wobec niej. Jakże gorzka okazała się prawda. Za każdym blaskiem, który kusił, krył się cień – zdrady, śmierci, lub pustki, która pożera duszę. Czy to chaos, czy blask nagród, wszystko miało swą cenę – a ja płaciłem ją hojnie, wciąż i wciąż, choć w zamian w garści mych jedynie popiół się osadzał. Tak trwałem, poszukując dalej, z twarzą podniesioną ku mrokom losu, który nigdy nie dawał odpowiedzi. Być może odpowiedzi wcale nie było – jedynie cisza i zimny oddech mej wiecznej towarzyszki, śmierci.


Dzieciństwo moje i mojego brata toczyło się w cieniu rygoru i surowości. Drzwi, które zapamiętałem z tamtych czasów, były masywne i czarne, zdobione metalowymi okuciami, a ich wejścia strzegły dwie wysokie kolumny. Obserwowałem je często z ukrycia, widząc ludzi wchodzących w ciszy, jakby zasłona oddzielała ich od świata. Na czele tych grup najczęściej szedł ojciec – chwiejny po kolejnych libacjach, z twarzą, której wyraz pozostawał dla mnie zagadką. Znikał za drzwiami, jakby wchodził w inny wymiar – zimny i pełen gniewu.
Było nas dwoje – ja i brat. Łączyło nas nie tylko pokrewieństwo, ale też ciężar narzucony przez ojca. Podobni w wyglądzie i gestach, choć każdy z nas inaczej znosił jego despotyczne rządy. Nasz dom nie znał radości ani ciepłych słów. Pochwały były rzadkie, wyprane z emocji, a zamiast nauk czekała kara – surowa, bolesna, zostawiająca ślad na ciele i duszy. Każde, nawet najdrobniejsze przewinienie, spotykało się z nieuniknionym ciosem, który wbijał się głęboko, nie tylko w skórę, ale w myśli. Nasze dni upływały pod dyktando pracy i obowiązków. Każdy poranek zaczynał się wcześnie, zanim świat zdążył się obudzić. Zderzaliśmy się z surowymi nauczycielami, którzy zamiast wsparcia oferowali dyscyplinę, wyrażaną ostrymi słowami i karami. Uczyliśmy się, by przetrwać, by nie okazywać słabości. Ciało i umysł poddawane były nieustannemu treningowi – od szermierki, przez jazdę konną, po naukę języków obcych, które miały otworzyć nam drzwi do innych światów. Każde ćwiczenie musiało być wykonane bezbłędnie, bo błędy nie były tolerowane. Pod wieczór, gdy dzień zbliżał się ku końcowi, znajdowaliśmy chwilę wytchnienia w bibliotece. To było nasze jedyne miejsce spokoju, pełne książek, które budziły ciekawość i dawały chwilową ucieczkę. Każda strona, każde zdanie zdawały się skrywać tajemnice większe od nas samych.
Codzienność wypełniała praca, ból i nauka, a noc przynosiła pytanie, które pozostawało bez odpowiedzi – czy to wszystko nas wzmacniało, czy tylko pogłębiało ciemność, którą nosiliśmy w sobie? Później pieczę nad nami powzięło dwóch braci ojca - mistrz zarządzania kopalniami i uzdrowiciel.


1920 - pierwsze objawienie mocy


Jako pierworodny syn, od dziecka przygotowywano mnie do roli głowy rodziny. Nie chodziło o kolejność narodzin – od zawsze czułem, że to, co mnie wyróżnia, to siła i ferwor nabycia wiedzy. Z czasem stałem się twardy i nieustępliwy. Pogardzałem słabością – zarówno w innych, jak i w sobie samym. Lęk przed własnymi słabościami napędzał mnie do tego, by kontrolować otoczenie. Każdego człowieka traktowałem jak narzędzie, które należało wykorzystać, albo przeszkodę, którą trzeba było usunąć. Durmstrang wzmocnił we mnie to, co wpajali ojciec i dziadek – przekonanie, że świat należy do silnych, a słabość prowadzi do upadku. Tam nauczyłem się, że tylko ci, którzy nie boją się wymuszać posłuszeństwa, mają prawo rządzić.

1925-1932 - nauka w Durmstrangu

Widywałem wiele, jak rodzina obchodziła się z tymi, którzy wprowadzali nas w błąd. Pośrednicy, którzy próbowali oszukać ojca, kłamcy, których demaskował, zdrajcy, których karał – każda z tych sytuacji uczyła mnie, że siła wymaga nie tylko odwagi, ale i determinacji. Krew i krzyki, które powinny budzić strach lub współczucie, przestały robić na mnie wrażenie. Stałem się obojętny. Wiedziałem, że litość to słabość, a słabość mogła być zgubna. Szkoła pogłębiła moje zainteresowanie dziedzinami, które inni nazywali mrocznymi. Czarna magia nie była dla mnie tabu – traktowałem ją jak narzędzie do zdobywania władzy i przewagi. Studiowałem ją z zapałem, widząc w niej sposób na kontrolowanie świata i ludzi. Równocześnie zagłębiałem się w historię wielkich przywódców, którzy siłą swojej woli zmieniali bieg dziejów. Czułem, że ich ambicje i metody były mi bliskie. Z czasem zacząłem angażować się w rodzinne interesy. W roku 1929 pierwsza wizyta w kopalniach otworzyła mi oczy na znaczenie kontroli nad zasobami i ludźmi. Zrozumiałem, że władza to nie tylko fizyczna siła, ale także wiedza o tym, jak zarządzać zasobami i wykorzystywać ludzi jako narzędzia do osiągania celów. Stałem się coraz bardziej zaangażowany, aż w końcu rodzinna działalność stała się moją obsesją. Nie widziałem w karaniu innych okrucieństwa – traktowałem to jak porządek. Wierzyłem, że albo słabsi wzmocnią się pod moim wpływem, albo zostaną wyeliminowani. Byłem dumny z tego, kim się stałem – spadkobiercą, który miał poprowadzić rodzinę ku potędze. Wiedziałem też, że z każdym krokiem coraz bardziej przypominałem to, czym gardziłem w innych. Wuj nie był typem nauczyciela, który tracił czas na tłumaczenie teorii. Jego metoda opierała się na praktyce, często brutalnej i wymagającej. Pośród dni wakacyjnych i zimowych przerw lekcje odbywały się na terenach kopalni, gdzie każdy krok stawiał wyzwanie, a błąd mógł kosztować życie. Uczył mnie, jak odczytywać subtelne sygnały ziemi – delikatne wibracje, zmiany w strukturze skał, nagłe skoki energii. Z czasem zacząłem rozpoznawać miejsca, w których magia pulsowała najsilniej, prowadząc do ukrytych skarbów. Wuj pokazywał, jak wykorzystywać zaklęcia wspomagające, ale równie często polegał na instynkcie i obserwacji, których nie dało się zastąpić żadną magią.
Jednak jego najważniejszą lekcją była obrona. Wprowadzał mnie w sztukę odpierania ataków, wykorzystywania słabości przeciwnika i przetrwania w sytuacjach, gdy magia zawodzi. Ćwiczyliśmy w odosobnionych miejscach, gdzie mógł rzucać na mnie zaklęcia ofensywne bez ograniczeń. Nie było taryfy ulgowej – musiałem nauczyć się reagować szybko, precyzyjnie i bez wahania. To tam zrozumiałem, że obrona nie polega wyłącznie na blokowaniu, ale na przewidywaniu kolejnych ruchów wroga i wyprzedzaniu ich. Wuj nie był brutalny, ale jego surowość nie pozostawiała miejsca na błędy. Każdy dzień nauki w jego towarzystwie był wyzwaniem. Z czasem zacząłem doceniać jego milczący sposób przekazywania wiedzy – pozbawiony zbędnych słów, za to pełen znaczenia. Stałem się bardziej czujny, bardziej świadomy otoczenia i możliwości, jakie dawał świat. To dzięki niemu nauczyłem się, że przetrwanie to nie tylko siła fizyczna, ale przede wszystkim zdolność do adaptacji, analizy i wykorzystania każdej dostępnej przewagi. 


1932 - nauka rodzinnego fachu, podróże

Po ukończeniu szkoły w 1932 roku rozpocząłem naukę rodzinnego rzemiosła, ale szybko zapragnąłem czegoś więcej. Podróżowałem przez Rosję, Mongolię, Karpaty i greckie wyspy, zgłębiając tajemnice świata. Na Północy podziwiałem fiordy, w Anglii uczyłem się handlu i negocjacji, doskonaląc umiejętność rozpoznawania wartości złota i kamieni szlachetnych. Poznawałem strukturę ziemi, analizowałem jej energię i stawałem się mistrzem w odkrywaniu cennych minerałów.
Relacje z bratem były napięte. Nasza magia starła się w brutalnym pojedynku, zakończonym rozejmem, który nie zlikwidował narastających napięć. Z pomocą wuja zgłębiałem czarną magię i strategie, które miały przygotować mnie do świata pełnego konfliktów. Moje zaangażowanie w wizję Grindelwalda stało się naturalne – jego idea świata, gdzie silni przewodzą, stała się moim celem. Działania, pojedynki i konflikty traktowałem jako środki do realizacji tego celu, bez miejsca na wątpliwości. Człowiek nie żył samą nauką o kamieniach. Piękno widziałem w reliktach dawnych czasów, w kunsztownym wykorzystaniu darów ziemi.  

1936 - poznanie Iriny

W 1936 roku, w Anglii, początkowo nie widziałem niczego szczególnego poza rynkiem pełnym bogatych dżentelmenów i dam łaknących przepychu. Jednak badania tamtejszych ziem i kopalni odkryły przede mną złoża kruszców, jakiej wcześniej nie doświadczyłem. Przemierzałem góry i odkrywałem wpływy dawnych kultów na energię ziemi, ucząc się od mistrzów, którzy pokolenia rozwijali swoje rzemiosło. Wszystko zmieniło się w mroku londyńskich ulic, gdzie znalazłem klejnot wyjątkowy – człowieka. Surowy, nieoszlifowany, kipiący dziką energią i nieposkromionym pragnieniem wiedzy oraz władzy. Był jak żywy ogień, który mógł stać się potężnym narzędziem w rękach odpowiedniego nauczyciela. W jego spojrzeniu widziałem potencjał, jakiego nigdy wcześniej nie spotkałem. I tak wśród cieni Londynu, odnalazłem coś, czego się nie spodziewałem – klejnot nieocenionej wartości. Przyniósł namiętność, szaleństwo i zbrodnię, zmieniając bieg mojego życia na zawsze.

Niech płoną uczucia, niech blask ich trwa,
W splocie namiętności i gniewu dna.
Bo w tym chaosie przysięga się rodzi,
Gdzie miłość i mrok na wieczność się godzi.

Nazywam je twoim, choć mrok w nim krwawi,
Od dzisiaj na wieczność, niech czas nas zbawi.
Bez końca dni naszych, w splątanej wieczności,
Niech miłość i nienawiść staną w całości.

Nie było miłości. Świat, w którym żyliśmy, był zbyt zimny i bezlitosny, by pomieścić takie uczucie. Miłość była zbędnym ciężarem, a zamiast niej łączyły nas intryga, namiętność i gniew. Byliśmy ogniem i szaleństwem, które nieustannie podsycały naszą grę – rywalizację, w której pragnęliśmy zarówno zwyciężyć, jak i nie potrafiliśmy żyć bez siebie. Ona, jak lis wśród wilków, z czasem przybrała postać pani Karkaroff – silnej, świadomej swojej wartości, idealnej partnerki. Jej dzikość i odwaga w zgłębianiu tajemnic magii i władzy, wcześniej dla niej zakazanych, budziły mój podziw. Stawała się coraz bardziej moją – piękną, mroczną, niemal hipnotyzującą, jakby czerpała siłę z samej otchłani. Była moim cieniem, odbiciem, towarzyszką w szaleństwie, które zdawało się nie mieć końca. W tej ciemności odnajdywałem dziwne ukojenie, choć sam zmieniałem się nieustannie, coraz bardziej zatruwany konfliktami i gniewem.

1936 - wyjazd z żoną do Bułgarii

Każde starcie z ojcem, każde oszczerstwo i kropla przelanej krwi budowały we mnie nową osobę – bezlitosną, zimną, pogrążoną w mroku. Nawet narodziny pierworodnego czy dawne oddanie żonie nie mogły mnie powstrzymać przed dalszym zanurzeniem się w ciemność. Stałem się tym, czego całe życie pragnąłem uniknąć – cieniem ojca, jego sobowtórem, odzwierciedleniem wszystkiego, czym gardziłem. Moje serce, niegdyś zdolne do ciepła, teraz było martwe. Ani blask lata, ani chwile łagodności nie były w stanie ukoić chaosu wewnętrznego. Z każdym dniem mrok pochłaniał mnie coraz bardziej, gasząc resztki człowieczeństwa.



1938 - narodziny Igora

Z narodzinami syna w styczniu 1938 roku narodziła się we mnie nadzieja, że mogę być kimś lepszym, niż był mój ojciec. Gdy spojrzałem na jego delikatną twarz, zapragnąłem być obrońcą i przewodnikiem, kimś, kto pokaże mu świat bez cienia strachu. Jednak ta obietnica szybko zaczęła się kruszyć pod ciężarem mojej przeszłości i oczekiwań. Zamiast ciepła i zrozumienia, żądałem od niego ideału, którego sam nigdy nie osiągnąłem. Karałem, porównywałem, tłumiłem jego pragnienia, aż staliśmy się dla siebie źródłem bólu. Nasz dom wypełniały kłótnie i napięcie, a ja stawałem się coraz bardziej podobny do człowieka, którym gardziłem – do własnego ojca. W tym chaosie zdradziłem żonę, a potem, po śmierci najbliższego przyjaciela, coraz głębiej pogrążałem się w mroku. W Rosji w pełni wykorzystałem zdobywane doświadczenie, by przetrwać w zmieniającym się układzie władzy. Chcąc zachować pozycję w zarządzaniu kopalniami, podporządkowałem się nowym realiom i rytmowi gospodarki pod czerwonym sztandarem. Podpisałem listę lojalności wobec państwa, wiążąc się z nim całkowicie. Oddałem czas i energię w imię ochrony złóż, które były podstawą mojej pozycji. Dopiero po miesiącach kalkulacji, obserwacji i chłodnej analizy dostrzegłem pierwsze luki w systemie, które pozwalały mi działać poza kontrolą. Komunistyczna kontrola wydawała się szczelna, lecz zawsze były szpary – miejsca, w których dało się manewrować. Szybko nauczyłem się je wykorzystywać. Zawierałem umowy za zamkniętymi drzwiami, przerzucałem surowce bokiem, manipulowałem dokumentacją. Każda transakcja dawała mi przewagę i coraz większy zysk. Nie działałem już z myślą o rodzinie, obowiązku czy honorze – napędzała mnie wyłącznie chciwość. Z czasem moje życie stało się grą, w której stawką było przetrwanie i bogactwo. Oszukiwałem, łamałem zasady, wykorzystywałem ludzi do własnych celów. Każdy sukces sprawiał, że stawałem się coraz bardziej pewny siebie, coraz bardziej gotów ryzykować. Chciwość była we mnie jak nieustający ogień – dawała siłę, ale jednocześnie powoli mnie wypalała. Wiedziałem, że zbliżam się do granicy, której przekroczenie może skończyć się upadkiem, lecz nie potrafiłem się zatrzymać. Wszystko podporządkowałem własnym interesom. Byłem gotów sprzedać każdy zasób, każde zaufanie, byle tylko zyskać więcej
. Nie chodziło mi o jubilerstwo, ale o odkrywanie nowych złoży i zdobywanie umiejętności w tej dziedzinie. Uczono mnie, jak skutecznie analizować i wykorzystywać warunki, by znaleźć najlepsze surowce. Każda podróż była kolejnym krokiem w stronę mistrzostwa w tej dziedzinie. Z czasem, dzięki tym doświadczeniom, stawałem się ekspertem w odkrywaniu cennych minerałów i kamieni.
Jeszcze dokładniej zgłębiałem tajniki transmutacji, które wcześniej odrzuciłem jako mało przydatne. Coraz częściej znikałem wśród papierów i ciężkich tomów alchemii, szukając w nich odpowiedzi na pytania, które wcześniej wydawały się zbędne. Zdarzało się, że tygodniami ślęczałem w bibliotekach, porównując zapiski dawnych mistrzów, a innym razem uczyłem się bezpośrednio od doświadczonych rzemieślników, którzy całe swoje życie poświęcili pracy w cieniu własnych pracowni. Byli wymagający, niekiedy bezwzględni, lecz uczyli mnie cierpliwości i dokładności. 

1938 - przyłączenie się do Gellerta Grindelwalda

Zrozumiałem, że łączenie rud i składników to proces, w którym każdy szczegół miał znaczenie. Szukałem idealnych proporcji, by wytwarzane przedmioty nie były jedynie pustymi ozdobami, lecz czymś, co miało duszę. Powoli uczyłem się rysunku technicznego, by móc samodzielnie projektować detale. Symbole, które początkowo wydawały się jedynie teoretycznym dodatkiem, zaczęły nabierać dla mnie głębszego znaczenia – wtłaczałem je w odlewy, nadając im moc i historię. Z każdym dniem czułem, że przechodzę z etapu zwykłego rzemiosła w coś większego. Każdy nowy projekt stawał się bardziej skomplikowany, każdy szczegół bardziej precyzyjny. Z czasem sam proces tworzenia dawał mi spokój i skupienie, jakiego brakowało w innych aspektach życia. Forma, materiał i symbolika zaczynały ze sobą współgrać, tworząc dzieła, które były czymś więcej niż tylko ozdobą. Oddany sprawie wielkiego czarnoksiężnika, walczyłem o ukazanie naszemu światu, a raczej tym, którzy byli zbyt słabi, czym naprawdę jest życie. Byłem częścią tego schematu, nośnikiem wymawianych przez wszystkich prawd, których nikt nie kwestionował. Często to właśnie ja stałem się głosem, który krzywdził, jednocześnie wybaczając sobie błędy, które popełniałem na co dzień. Rodzina zaczynała staczać się w swojej przeklętej pewności, a ja stawałem się powoli wierną kopią ojca. Czułem to, jakbym podążał jego śladami, a każdy krok przybliżał mnie do obrazu, którego tak bardzo się bałem. Nigdy nie porzuciłem pojedynków ani walki o własne racje. Krew tych, którzy byli zbyt słabi, by stawić mi czoła, lub na tyle głupi, by mi się sprzeciwić, plamiła moje ręce równie często, co moje sumienie. Magia, będąca dla mnie narzędziem dominacji, stała się zarówno środkiem, jak i celem. Pojedynki nie były jedynie sprawdzianem siły – były rozrywką, potwierdzeniem mojej wartości, a także hołdem składanym rodowej tradycji, która kształtowała nas na wojowników. Rodzina wpajała nam od najmłodszych lat, że tylko twardość i nieugiętość są drogą do przetrwania.


1945 - przegrany pojedynek Grindelwalda

Niepewność i zmiany, niczym wichura, niszczyły wszystko, co stabilne, a ja, zagubiony i pochłonięty własnymi ambicjami, oddaliłem się od rodziny. Moje obowiązki biznesowe stały się wymówką, by unikać syna, który dorastał w cieniu mojego chłodu, oraz żony, niegdyś najważniejszej osoby w moim życiu. W domu panowała cisza przepełniona goryczą, a relacje z bratem przekształciły się w pełne podejrzliwości starcia. Podejrzenia zdrady i nieustające konflikty przytłaczały mnie, podczas gdy każdy ruch zdawał się prowadzić ku przepaści. Podróżowałem, bo tylko w ruchu mogłem znaleźć namiastkę wolności. Podróżowałem, by uciec od siebie, by nie musieć patrzeć w oczy Irinie i dostrzegać w nich rozczarowania, które tam zostawiłem. Rosja była dla mnie czymś więcej niż polem dla intryg czy kradzieży. Tamte miesiące, spędzone w cieniu Uralu pozwoliły złapać oddech. Pracowałem z radzieckim ekspertem, badając miejsce przesycone magią, ziemię, która wydawała się oddychać mrokiem. Badanie miejsc starych kultów pozwoliło spełnić najskrytsze ambicje. Odkrywaliśmy złoża kruszców, które miały sprostać na wiele lat obecnemu zapotrzebowaniu. Było to zadanie, które wymagało skupienia i precyzji, wyzwanie, którego dawno już nie doświadczałem. Każdy dzień spędzony na badaniach pozwalał mi oderwać się od wspomnień, które wciąż wracały, kiedy tylko pozwalałem myślom błądzić. Tam, pod ciężkim niebem, po raz pierwszy od dawna znalazłem coś, co dawało mi cel. Problemów nie dało się zapomnieć, ale praca ta przynosiła chwilowe ukojenie – iluzję, że wciąż mogę coś osiągnąć, coś stworzyć, zamiast tylko niszczyć.
Wuj, mój jedyny sojusznik i powiernik, stał się nieocenionym wsparciem w naszej grze na dwa fronty. Jego wiedza o truciznach, anatomii i magicznych zabezpieczeniach pomagała nam tuszować ślady i ukrywać prawdę. Był mistrzem pragmatyzmu, nauczył mnie manipulacji, balansowania między lojalnością a interesami. Razem prowadziliśmy podwójne życie – w dzień odgrywaliśmy wiernych ideologii, nocą rozkradaliśmy zasoby i pomnażaliśmy wpływy. Jednak coraz wyraźniej czułem, że zbliżamy się do niebezpiecznej granicy. Wuj, choć chłodny i rzeczowy, dostrzegał ryzyko, a nasze rozmowy stawały się coraz bardziej mechaniczne, podszyte świadomością zbliżającej się katastrofy. Moja próżność i ambicje zaciskały na mnie kajdany, które sam na siebie nałożyłem. W tej cichej wojnie, pełnej kłamstw i niedomówień, krok po kroku oddalałem się od bliskich, skazując nas wszystkich na nieuchronny upadek. Jednak dobry czas musiał znaleźć zwieńczenie, przegrana Grindelwalda zmieniła wszystko. 


1956 - problemy, doskonalenie siebie

Utopia, która miała być zbawieniem, okazała się pułapką, duszącą mnie coraz bardziej. Ojciec i młodszy brat, patrzyli na mnie z rosnącą nieufnością, jakby wyłuskując każdy fałszywy ruch. Prawda niegdyś musi wyjść na jaw, zaś jedno trzeba było wiedzieć, czerwonych nie należało okradać w żaden sposób. Chociaż definicja chciwości bywała długa i szeroka, spoglądanie na dłonie i częstsze rewidowanie naszej pracy nastręczało pytań. Świat zaczął się sypać, również niepewność o to, co pozostawało dalej działać. Czy raczej zaprzestać. Ocalenie z zasadzki w melinie, która miała być bezpiecznym schronieniem, stało się tylko chwilową ulgą, a wiedza o zdradzie stawała się moją obsesją. Zamknąłem się w sobie, porzucając wszelkie zobowiązania wobec innych. Po przegranej walce z ojcem, który na zawsze pozostawił blizny, pragnąłem zniszczyć wszystko, co on reprezentował. Moje działania stały się chaotycznym poszukiwaniem równowagi między destrukcją a potrzebą autentyczności. Bliscy stali się jedynie narzędziami, ich ból służył mojemu wzmocnieniu. Czułem, że jedynym rozwiązaniem jest ucieczka – nie przed wrogami, ale przed własnym cieniem. Zdecydowałem się zabrać rodzinę i uciec jak najdalej, by wyrwać się z tej spirali zła i zniszczenia. Pewność, którą dotąd uważałem za niepodważalną, rozpadła się w 1956 roku, gdy sojusznicy, ci najbliżsi, zaczęli się oddalać. Ich lojalność gasła w moich oczach, a ja nie mogłem znaleźć ukojenia. Powinienem ufać żonie, Irinie, mimo kłótni i różnic, lecz zawiodłem ją, szukając pocieszenia gdzie indziej. Zaufałem starszemu wujowi, mężczyźnie o mądrości i doświadczeniu, który był fundamentem mojego sukcesu. To on nauczył mnie okrucieństwa, magii, i sposobów manipulacji, które miały uczynić życie łatwiejszym w naszej rodzinie, obarczonej przekleństwem bycia Karkaroffem. Wuj, spowiednik moich mrocznych myśli, przewyższał ojca mądrością, lojalnością, a także doświadczeniem. Choć ojca nienawidziłem, nie mogłem uwolnić się od jego cienia. Wuj stał się moim przewodnikiem, a ja, nie chcąc opuszczać rodziny, czułem się rozdarty. Myśl o skazaniu ich na życie uciekinierów przerażała mnie. Czułem się bezsilny, próbując opanować chaos, który nieustannie kłębił się w mojej głowie.
Bezmiar niepewności wymuszał na mnie szukanie środków zaradczych. Nie potrafiłem wiecznie spoglądać innym w oczy, dlatego coraz częściej zamykałem się w ciemnych, zimnych piwnicach domu, odcinając się od świata. W ciszy i samotności wracałem do tego, co przez lata doskonaliłem. Może i bez przyjaciela, ale z tą samą determinacją zgłębiałem teoria transmutacji, odświeżając wiedzę, którą przed laty musiałem porzucić. Uczyłem się na nowo alchemii, krok po kroku poznając subtelności procesów, które wymagały skupienia i cierpliwości. Każdego dnia spędzałem długie godziny przy warsztacie. Pracowałem rękami, pozwalając, by ciężar dłoni wtopił się w rytm pracy. Oswajałem ogień, łączyłem metale z magią, tworzyłem dla kamieni miejsce w ich ozdobnych oprawach. Te dwa dary natury, tak różne, stawały się jednością pod moimi palcami – surowe i pierwotne w swoim pięknie. Widok stopionych metali, które chłonęły moc kamieni, dawał mi poczucie kontroli, jakiego brakowało mi w codzienności. Byłem z tego dumny. Może nie głośno, może nieświadomie, ale to, co powstawało w piwnicy, miało w sobie coś, co trudno było opisać słowami. Praca pozwalała mi uporządkować myśli, odciąć się od narastającego chaosu. Uczyła cierpliwości, której wciąż miałem w sobie za mało. A każde kolejne dzieło, choć niewielkie, było dla mnie jak krok naprzód – jedyne ukojenie, na jakie mogłem liczyć.

Nie poddaj rękawicy, nie oddaj zwycięstwa,
Tnij mężnie losu złowrogie przestrza.
Całun swej śmierci wyrwij w zapale,
Niech twe imię brzmi w wieczności chwale.

Całe życie było grą, w której stawką było przetrwanie. Jedno potknięcie, jeden fałszywy krok i można było skończyć niczym fretka pod toporem, obdarty ze skóry, zapomniany. Czułem to nieustannie – ciężar jak cień kata wisiał mi nad karkiem, dusił, przypominał, że każdy dzień może być ostatnim. Ślady, które mogłyby odsunąć podejrzenia, dawno zostały zatarte. Zbyt późno, by cokolwiek przerzucić na brata czy na innych nikczemników, z którymi przyszło mi pracować. W tej grze nie było miejsca na lojalność. Trzeba było ufać wyłącznie sobie i przygotować plan ucieczki, zanim nadejdzie koniec.
Wiedziałem, co mogło wywołać największy gniew Iriny. Zdrada. Nie byle jaka – we własnym małżeńskim łożu, w sercu domu, gdzie wszystko miało być święte i nienaruszalne. Ten rodzaj upokorzenia nie wybaczał nikomu. To nie był impuls. Długo planowaliśmy ten scenariusz, rozpisując każdy szczegół, każdą reakcję, każdy możliwy rozwój wydarzeń. Wiedziałem, że Irina była równie niebezpieczna jak ogień, który odbijał się w jej oczach, gdy wpadała w szał. Widziałem to nie raz. Tym razem jednak miało to być narzędzie, nie przeszkoda. Była to zagrywka równie ryzykowna jak wszystko, co robiliśmy wcześniej. Zagrać przed nią rolę zdrajcy, pozwolić jej wybuchnąć wściekłością, której nikt nie byłby w stanie powstrzymać. Wszystko po to, by mój koniec wyglądał na prawdziwy. Aby każdy, kto patrzył z boku, uwierzył w tragedię. Aby Irina uwierzyła. Zrozumiałem, że nie ma innej drogi. Chciałem uciec, musiałem zniknąć z tego świata. Najprostszy sposób? Dać jej to, czego nienawidziła najbardziej, i pozwolić, by gniew dokończył resztę. Nie było w tym miejsca na sentyment. Nie mogłem myśleć o tym, co stracę ani co po mnie zostanie. Liczył się tylko efekt. Wspólnik w całym planie wiedział, że jedna pomyłka skończy się katastrofą. Nie chodziło o to, by przeżyć zdradę – chodziło o to, by przeżyć własną śmierć.



1959 - koniec i nowy początek

Śmierć zawsze miała w sobie chłodną logikę, której brakowało ludziom. Była prosta, ostateczna, nie znała półśrodków ani kompromisów. Potrafiła zdusić w pył najbardziej dominujące jednostki i złamać tych, którzy uważali się za niezniszczalnych. Nawet jeśli próbowałeś ją zaplanować, nigdy nie dawała pewności. Plan był pozornie prosty – użyć eliksiru wielosokowego, podmienić samego siebie na człowieka, którego życie nie miało już żadnej wartości. Wybrać odpowiedniego – bułgara, który od dawna działał na nerwy i zdradzał. Poddać go Imperio, złamać jego wolę i wcisnąć w rolę, której sam by nie odegrał. Miał być mną. Miał się zachowywać jak ja, mówić jak ja, wyglądać jak ja. Miał zdradzić, okazywać prymitywną przyjemność w dotyku nagiego ciała blondwłosej kochanki, w jej fałszywych pieszczotach. To miało wyglądać wiarygodnie. Im bardziej odpychające, tym lepiej. Nie było miejsca na wahanie. Jemu plan dawał ostatnią namiastkę przyjemności – złudzenie, że uczestniczy w czymś więcej niż tylko farsie, zanim jego członki zostaną rozerwane na strzępy. Dla mnie oznaczało to wymazanie się z własnej historii. Śmierć musiała być widowiskowa, ostateczna, tak przekonująca, by nikt nie zadał pytań. Zniknąć – to był jedyny cel. Noc zimy 1959 roku była właściwym momentem. Zima pogłębiała mrok, tłumiła dźwięki, skuwała serca w lodzie. Wszystko rozegrało się zgodnie z przewidywaniami. Irina wkroczyła w odpowiednim momencie, cicha i śmiertelna. Nie musiała wypowiadać ani jednego słowa. Zaklęcie rozdarło powietrze, a wraz z nim ciało mężczyzny, który dla świata był mną. Strumień krwi uderzył w ściany, rozlewając się szeroką plamą po podłodze. Blondwłosa kochanka krzyczała, jej pisk mieszał się z dzikim rykiem męskiego gardła, gdy życie opuszczało ciało. Było w tym coś teatralnego. Irina nie działała w gniewie, lecz z precyzją – była jak matador podczas corridy, czekający na właściwy moment, by zadać śmiertelny cios. Widok ten mógłby wzbudzić lęk w każdym, kto śmiałby się jej sprzeciwić. Dla mnie była esencją tego, czym miała się stać – królową śmierci, władczynią ostatecznych wyroków. W tamtej chwili wiedziałem, że plan się powiódł. Yavor Karkaroff umarł na oczach własnej żony, a jego krew stała się świadectwem końca. Nikt nie pytał. Nikt nie kwestionował. Byłem martwy dla świata.



1960 - przybycie do Anglii

Gdy czarna trumna została zamknięta i opuszczona do grobu, ja byłem już daleko. Rosja wchłonęła mnie w swoją codzienność jak cień, który zniknął z pola widzenia. Obciąłem długie, ciemne włosy, rysy twarzy zasłaniając bujniejszym niż dotychczas zarostem. Brązowe włosy zastąpiłem blondem, zaś tors sprepaowałem na stałe szychtą zdobiącą znacznie bok, przemykającą boleśnie niemal do mostka. Potrzeba przetrwania wyparła gniew i chęć zemsty. Stałem się kimś innym. Wsłuchiwałem się w plotki, jak to „zakała starego Karkaroffa” wreszcie spotkała zasłużony koniec. Słuchałem, uczyłem się i planowałem kolejne kroki. Żyłem z rzemiosła, które z wolna zaczynało być mi bliskie – metalurgii i pracy z kamieniami, a także z tego, w czym byłem bezwzględnie skuteczny – czarnej magii. Czasem przyjmowałem zlecenia na ludzi, którzy niegdyś pluli mi w twarz. Było to satysfakcjonujące. W nowej tożsamości Nikolaja Yakovleva mogłem być sędzią i katem, bez ograniczeń. W końcu Rosja zaczęła mnie dusić. Przekroczyłem granicę i zawędrowałem do Norwegii. Tam natrafiłem na starych znajomych ze szkolnych lat, ludzi, którzy jak ja szukali swojego miejsca. Wśród ich rozmów usłyszałem pogłoski o zmianach. Zaczęła się tlić nadzieja, że ideały, które kiedyś łączyły nasze szeregi, wciąż istnieją. Myśl o świecie, w którym magia wyznacza siłę, nie upadła całkowicie. Pod koniec lata 1961 roku wróciłem na ziemię, której nie widziałem od dawna. Zmieniła się, ale ja także. Szukałem informacji na własną rękę, rozmawiałem, nasłuchiwałem, obserwowałem. Z wolna odkrywałem miejsca i ludzi, którzy podtrzymywali sprawę bliską mojemu sercu – walkę o równowagę, nie zaś wywyższanie jednostek wyłącznie ze względu na czystość krwi.
Zbiegnięcie Gellerta Grindelwalda z Nurmengardu wstrząsnęło całym podziemnym światem. Wieść o jego wolności działała jak iskra w beczce prochu – stare struktury poruszyły się, a dawne ideały na nowo nabrały znaczenia. Chaos, który się rozpętał, był doskonałą okazją do działania. Przestałem myśleć o spokojnym życiu. To było złudzenie, które już dawno należało porzucić. Sięgnąłem po różdżkę, tym razem z pełnym przekonaniem, że trzeba działać, zanim świat znów zmarnuje szansę na prawdziwą zmianę. Z czasem udało mi się odszukać Akolitów – ludzi wiernych słowom Grindelwalda, równie zdecydowanych jak ja. Struktury były inne, mniejsze, rozbite, ale wciąż istniały. Byli tam ci, którzy pamiętali dawne nauki, i ci nowi, którzy potrzebowali przewodnictwa. Powoli budowałem wśród nich swoje miejsce. Angielska ziemia, na którą wróciłem po latach, była obca i znajoma jednocześnie. Czułem, że to tu los popchnie mnie dalej. Nie pomyliłem się. Wśród informacji, które zbierałem, pojawił się ślad. Nazwisko panieńskie mojej żony. Ona sama. Oraz dorosły syn. Była to wiadomość, która uderzyła mocniej niż cokolwiek innego w ostatnich latach. Nie spodziewałem się tego, że przeszłość tak szybko da o sobie znać. Lecz teraz nie mogłem się cofnąć.
Zacząłem śledzić każdy trop. Informacje zdobywałem powoli, ostrożnie, upewniając się, że nikt nie połączy mnie z człowiekiem, którego dawno pogrzebano. Wszystko wskazywało, że los ponownie splótł nasze drogi.
0
Pozostało PP
wand
0
Pozostało PM
15
0
30
OPCM
Uroki
Czarna magia
8
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
6
6
3
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka I — Magiczne mikstury
Teoria alchemiczna
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Sztuka negocjacji handlowych
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Inwestowanie w ryzykowne przedsięwzięcia
Znajomość prawa handlowego i nielegalnych praktyk
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
zastraszanie i manipulacja
odczytywanie emocji i czujność
sztuka kłamstwa i oszustwa
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
Magiczne wzornictwo (jubilerstwo)
jubilerstwo
Ścieżka XX — Poliglotyzm
Język rosyjski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
07-31-2025, 09:02

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Igor Karkaroff

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-03-2025, 12:18

Yavor Karkaroff

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[04.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 transmutacja
[17.08.2025] zdobycie trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 13:58 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.