• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Mia Travers (née Slughorn)
Mia Travers (née Slughorn)
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Alaric Slughorn, Hypatia Slughorn (née Prewett)
Aspiracje
zapisanie się na kartach historii dzięki innowacjom alchemicznym
Amortencja
ozon, rumianek, brzoskwinie, rum porzeczkowy
Różdżka
12.5 cala, dość giętka, kieł zouwu, orzech
Hobby, pasje
Alchemia graniczna i rytualna, łowienie burz, kolekcjonowanie starych, rzadkich ksiąg
Bogin
człowiek w pękniętej masce uśmiechającej się pusto, która podejrzanie przypomina jej męża
Umysł
Data urodzenia
8 stycznia 1930
Miejsce urodzenia
Falmouth, Kornwalia
Miejsce zamieszkania
Briar Way, Guildford, Surrey, Wielka Brytania
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Hogwart (Slytherin), Evershire College (Medycyna Magiczna)
Zawód
Asystentka Profesora, Alchemiczka
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
32
162
54
Wiek
Wzrost
Waga
Niebieski
Ciemny brąz
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Szczupła, średniego wzrostu, brak wyraźnego umięśnienia.
Znaki szczególne
Większość prawej ręki pokrywają blizny od poparzenia. Te najgorsze okrywają zwykle ubrania, ale blizny można też wyraźnie dostrzec na serdecznym i małym palcu prawej dłoni.
Preferowany ubiór
Ciemne, eleganckie stroje. Wysokiej jakości materiały, które nie niszczą się łatwo. Zawsze schludne, czyste i bez zagnieceń. Preferuje proste, estetyczne sukienki i szaty.
Zajęty wizerunek
Millie Brady
Obrazek postaci

1930 - narodziny (ozon)

Pierwszą wybijającą się nutą w jej Amortencji był… Ozon. Zapach burzy.

Gwałtowne burze nie są typowe w styczniu, ale przez relatywnie ciepłe wody zachodniego wybrzeża, czasem się zdarzają. Czarne chmury zasnuwają horyzont, wiatr szarpie jeszcze mocniej niż zazwyczaj, a portowe życie całkowicie zamiera. Już kilka dni wcześniej da się wyczuć pewien niepokój w powietrzu, niemalże namacalne napięcie. Starzy rybacy zwijają sieci w akompaniamencie złowróżbnych przyśpiewek, służba gorączkowo załatwia wszystkie pilne sprawunki w pobliskim miasteczku, a władczy głos Alarica Slughorna niesie się po ogrodzie, wskazując które zioła i krzewy należy dodatkowo zabezpieczyć.
Jego żona, Hypatia, również czuła ten dreszcz na plecach. Coś się zbliża. Nie tylko sztorm. Czy to już czas? pomyślała, kładąc dłoń na zaokrąglonym brzuchu. W drugim ręku trzymała książkę, ale sens lektury dawno jej umknął. Wzrokiem błądziła między dwoma chłopcami, zajmującymi przeciwną stronę biblioteki. Jeden skrobał zawzięcie piórem po pergaminie, nie zważając zupełnie, że rękawy koszuli ma umorusane atramentem. Drugi siedział na parapecie i wpatrywał się w wzburzone fale za oknem, jakby próbując wyczytać z nich tajemny wzorzec. Nawet nie drgnął, gdy niebo przeszyła pierwsza błyskawica.

Poród był ciężki. Krzyki kobiety przeplatały się z dudniącymi grzmotami, a rozbłyski za oknem oświetlały duszną sypialnię lepiej niż płomienie świec. Gdy w końcu rozległ się skrzekliwy płacz noworodka, niemal zginął on w kakofonii wichury uderzającej w szyby. Świat bardzo hucznie i gwałtownie powitał Mię Slughorn, trzecie dziecko Alarica i Hypatii Slughorn, małżeństwa wysoce szanowanych czarodziejów, znanych ze swego zjawiskowego ogrodu pełnego niezwykłych roślin i rzadkich ziół.

Właśnie ten ogród stanowił centrum życia Mii w dzieciństwie. Długie spacery z ojcem, gdy cierpliwie tłumaczył swoim dzieciom właściwości kolejnych mijanych roślin. Obserwowanie, jak matka skrupulatnie rozrysowuje plany kolejnych grządek i rabatek. Uciekanie między drzewami w sadzie, gdy jeden z braci znów próbował wrzucić jej świerszcza za kołnierz. Skrywanie się w cieniu tych samych drzew, gdy drugi brat dzielił się z nią poziomkami zwędzonymi z “zakazanych” części ogrodu. Samotne godziny spędzone na szkicowaniu rozwoju roślin, obserwowaniu jak wpływają na nie księżyc i gwiazdy. I w końcu burze. Wyczekiwane, pachnące życiem i potencjałem, gwałtowne i energetyzujące. Wymykała się zawsze do zachodniej altany, by w jej wątpliwym schronieniu napawać się tą energią. Kroplami deszczu na skórze, wiatrem szarpiącym włosy i piorunami, dudniącymi swoją siłą w całym jej ciele.

To były rzadkie chwile, gdy czuła się kompletnie wolna i… dzika. Albo raczej, jedyne, gdy sobie na to pozwalała. Bo to nie tak, żeby jej rodzina wychowywała ją szczególnie rygorystycznie. Nie, Alaric i Hypatia byli bardzo ambitni i wymagali od dzieci skrupulatnej nauki oraz ponadprzeciętnych wyników w szkole, ale dawali im swobodę, gdy spełniały oczekiwania. A Mia je przekraczała. Kochała naukę. Sam proces uczenia się, strukturyzowanie wiedzy, porządkowanie faktów, kojarzenie teorii. Kochała spójność systemów alchemicznych, elegancję wykresów księżycowych i precyzję, której wymagało destylowanie komponentów. Wszystko co logiczne i policzalne karmiło jej głód porządku i zrozumienia. Tylko czasem zaczynała czuć się przytłoczona, jakby budziła się w niej jakaś bestia, która chciała obnażyć kły i wgryźć się w samo serce otaczającej ją rzeczywistości.
Jej najstarszy brat był w tym aspekcie podobny. Musiał mieć wszystko uporządkowane. Spędzał długie godziny nad swoimi zapiskami, omawiał z ojcem potencjalne kontakty handlowe, szkicował razem z matką. A później odkładał pióro i wstępował w niego dziki wiatr. Biegał po ogrodzie, zaczepiał Mię i swojego brata, znikał na długie godziny w porcie, zajmując się Merlin wie czym.
Drugi brat, środkowe dziecko Slughornów, był nieco inny. Łagodniejszy, bardziej zainteresowany ludzką naturą i tym, co gra w sercu, a nie w umyśle. Chodził za matką i ojcem, ale motywowany tym, by pomagać im w codziennych zajęciach, a niekoniecznie wyciągać z tego nauki. Dużo czasu spędzał po prostu patrząc na otaczający go świat i faktycznie go widząc, czując i rozumiejąc na poziomie, na którym reszta rodzeństwa nie potrafiła.

Gdy każde z dzieci Slughornów dostawało list z Hogwartu, znajoma rodziny, jasnowidzka i artystka, tworzyła dla nich drobny prezent. Miały to być nie tylko ozdoby, lecz symbole. Małe kapsuły duszy, odbicia tego, kim byli lub kim dopiero mieli się stać.
W dniu, gdy najmłodsza z trójki także ruszyła do szkoły, Hypatia długo wpatrywała się w stojące na kominku prezenty. Trzy ozdobne butelki: każda inna, każda wyjątkowa.

Pierwsza, ze statkiem miotanym przez wzburzone morze.
Druga, z dziką plażą, otuloną przez spokojne fale.
I ostatnia, z latarnią morską pochłanianą przez potężny sztorm.




1941 - Hogwart (rumianek)


Potem stopniowo wszystko delikatnie otulał łagodny zapach rumianku.

W Hogwarcie momentalnie poczuła się jak w domu. Chłodne lochy i toń jeziora za oknem Ślizgońskiego salonu stały się dla niej ukojeniem i synonimem bezpieczeństwa w świecie, który wtedy porwał chaos wojny. Ku uciesze babki Augusty, godnie reprezentowała nazwisko, podnosząc poprzeczkę w klasie eliksirów. Jej braci aż tak to nie interesowało, ale ona mogłaby zamieszkać wśród kolb i parujących kociołków.
W pewnych aspektach Mia była typową nastolatką: miała kolegów i koleżanki, śmiała się z durnych dowcipów, odwiedzała Hogsmeade i kibicowała na meczach Quidditcha. Miała z tego sporo frajdy, czuła się dobrze będąc częścią społeczności. Nie można było tego jednak porównać do ekscytacji, jaką dawało jej odkrycie nowej wartościowej księgi w szkolnej bibliotece lub pochwała profesora, gdy wyłapała błąd w podręczniku. Uwielbiała lekcje. Odkrywanie kolejnych elementów magicznego świata, dopełnianie obrazu, który układała w swojej głowie. Wiedza była dla niej jak używka. Chciała wiedzieć więcej i więcej, chciała sama do tego dokładać, odkrywać, tworzyć, budować! Rzuciła się w wir nauki, aby zapomnieć o troskach świata poza Hogwartem. Państwo Slughorn nie lubili rozmawiać o nieprzyjemnych aspektach polityki przy swoich dzieciach, stąd też Mia obserwowała coraz mroczniejsze nagłówki gazet w ciszy.

Jej najstarszy brat przeważnie ją ignorował. Oboje byli w Slytherinie, ale przecież będąc na piątym roku, nie będzie zadawał się z jedenastolatką. Czasem się z nią droczył, zupełnie jak w domu, ale bardziej na pokaz. Wciąż gdzieś biegał, coś robił, grał w Quidditcha, pakował się w tarapaty i śmiał się tylko, gdy kolejny wyjec od ojca umilał wieczór w pokoju wspólnym.
Drugi brat, ku uciesze matki, trafił do Hufflepuffu. Z nim Mia zawsze była bliżej i lepiej się dogadywali, ale różne domy sprawiały, że spędzali ze sobą mniej czasu. Był to jednak zawsze jakościowy czas, pełen cichego zrozumienia.

Na trzecim roku poznała Annalise. Drobna, skupiona dziewczyna z nieco inną, lecz równie przenikliwą ambicją. Połączyły je rozmowy nad teleskopem podczas astronomii, później nocne wizyty w bibliotece i coraz śmielsze, sekretne zaglądanie do Działu Ksiąg Zakazanych. Mię pociągały opisy rzadkich trucizn, śladów po czarnej magii, możliwości tworzenia antidotów tam, gdzie dotąd nie istniały. Annalise pochłonęły zaś groteskowe mroczne rytuały. Początkowo obie traktowały to jak intelektualną zabawę, jednak z czasem jej przyjaciółka zaczęła się zmieniać. Szeptać o potędze, o naukach Grindelwalda, o słusznej ścieżce magii, większym dobru. Cienie pod jej oczami ciemniały, w głosie brzmiał gorączkowy przymus, a w dłoniach drżała niezdrowa obsesja.

We wspomnieniach Mii, jest wciąż ten jeden wieczór, gdy wszystko jeszcze wydawało się zwyczajne. Siedziały w lochach nad notatkami, a Annalise robiła dla nich woreczki z suszonym rumiankiem, które ukryte pod poduszką miały dawać spokojniejszy sen. Pachniało ciepłem, które łagodziło nerwy i przyjemnie otulało w chłodzie podziemi. Mia dobrze zapamiętała ten moment, bo był ostatnim, gdy tej przyjaźni nie naznaczył jeszcze parszywy tragizm.

Niedługo później Annalise poprosiła ją o pomoc w przygotowaniu eliksiru, który miał być częścią rytuału. Mia odmówiła, widząc w przepisie kilka wątpliwych elementów, które mogły kosztować życie. Wierzyła, że odmowa zakończy sprawę. Nie zakończyła.

Gdy pewnej nocy w wieży astronomicznej słychać było krzyk rozpaczy, Mia spała niespokojnie w lochach. Potem w zamku zapadła cisza, nieświadoma i nieprzygotowana na tragiczne obrazy poranka. Annalise nie wróciła, a obraz jej powykręcanego ciała u stóp wieży był w stanie wymazać tylko bardzo silny napar z rumianku. Te chwile dość skutecznie odrzuciły Mię od podążania zdradziecką ideologią i oddawaniu jej całej siebie.




1948 - studia (brzoskwinie)


Trochę stłumiony, ale wybijający się co jakiś czas swoją nienachalną słodyczą, był aromat brzoskwiń.

Hogwart to było za mało. Studiowanie na Evershire zdawało się całkowicie oczywistym kolejnym krokiem w życiu panny Slughorn. Za namową doradcy w szkole oraz matki przywiązanej do rodzinnej tradycji, wybrała kurs medyczny. Oddała się nauce z wielkim zapałem i przez pierwsze lata szło jej świetnie.

Zaczęło się na trzecim roku studiów. Wykłady fakultatywne z wszystkiego co chciałbyś wiedzieć o Materia Prima. Niewielu było śmiałków, którzy zdecydowali się na tę wysublimowaną przyjemność rozszyfrowywania zapisków w starożytnej grece, ale Mia preferowała takie kameralne zajęcia. Czuć było prawdziwy zapał i żądzę wiedzy. Żadnych ziewających paniczyków, zmuszonych by tu być przez rodzinę. Żadnych nadgorliwych panienek, pytających o aspekt moralny co cztery zdania. Tylko jej ulubiona, najmniejsza sala wykładowa, na oko dwustuletni profesor i… zostawiona na jej biurku brzoskwinia.
To był nowy, niepasujący element. Szybkie spojrzenie rzucone po sali nie przyniosło odpowiedzi. Może ktoś zapomniał po poprzednich zajęciach? Wzruszyła ramionami i odłożyła owoc na bok. Uwielbiała brzoskwinie. Często sięgała po nie przy posiłkach w sali jadalnej, ale nie będzie przecież zjadać komuś przekąski.
Tydzień później sytuacja się powtórzyła. Te same zajęcia, jej typowe miejsce z lewej strony sali i brzoskwinia na blacie. Zmarszczyła brwi, ale znów postanowiła zignorować owoc. Czy to jakiś durny żart?
Po miesiącu uznała, że potrzebuje odpowiedzi. W przypływie frustracji i zaciekawienia, po prostu podniosła owoc i wgryzła się w niego. Chyba nikt nie spróbuje jej otruć w samym sercu katedry alchemicznej? Poza tym, testy empiryczne zawsze były najbardziej skuteczne. Nie wyczuwała nic podejrzanego w smaku, ot typowa brzoskwinia. Słodka, soczysta. Pojawił się za to żal, gdy poczuła sok spływający jej po ręku. Aż wzdrygnęła się na myśl o lepiącej skórze i ubraniach. Czego jednak nie robi się dla eksperymentów naukowych? Już sądziła, że ten akurat nie przyniesie żadnych wartościowych rezultatów, poza zrujnowaniem jej rękawa i zapewnieniem odrobiny słodyczy, gdy poczuła lekki dreszcz. To łaskoczące uczucie, które pojawia się, gdy ktoś cię obserwuje. Przesunęła wzrokiem po klasie, oblizując usta z soku i natrafiła na niego. Wysoki, przystojny. Wpatrzony w nią z lekkim uśmiechem na ustach. Gdy ich spojrzenia spotkały się, nie odwrócił się w popłochu. Uśmiechnął się tylko szerzej.

Eliot Travers. Tak się przedstawił, kiedy w końcu dał jej brzoskwinię osobiście. Nie był ani trochę nieśmiały czy zawstydzony, co mogły sugerować te kilkutygodniowe podchody. Miał w sobie mnóstwo uroku, sprawiał, że śmiała się w najmniej spodziewanych momentach i zdawał się faktycznie być na uczelni, aby zdobywać wiedzę. Studiował magiczne prawo. Dokładnie pamiętał rozkład biblioteki Evershire. Znał dziwaczne ciekawostki o większości profesorów. Czasem podrzucał jej liściki po łacinie.

Dulcior es persico.

Si mens tua esset liber, legerem te totam.

Nigdy nie podejrzewała, że straci dla kogoś głowę. Ominęły ją szczenięce zauroczenia w Hogwarcie, pijackie błędy początków dorosłości i pierwszy sezon aranżowanych ślubów. Nikt nigdy nie przyspieszył bicia jej serca, nie zaimponował jej takim połączeniem intelektu i lekkości ducha, jak Eliot. Bała się tego. Nie lubiła ryzyka i rzeczy, których nie da się rozpisać w równaniu. A uczucie, które stopniowo w niej rosło, było niczym niewiadoma, do której nie pasowało żadne podstawienie.
To był jeden z tych momentów, gdy cząsteczki jej jestestwa stawały się zbyt naelektryzowane i potrzebowały ujścia. Chwila, kiedy chłodny i opanowany rozum nie był w stanie ujarzmić jej burzliwej duszy. Gdy w końcu poddała się tym uczuciom, porwały ją bez reszty. Eliot był syrenim śpiewem wabiącym ją w sam środek sztormu. Prosto w odmęty namiętności, zapomnienia i… miłości. I kiedy wreszcie pozwoliła się porwać tej melodii, wiedziała, że odwrotu już nie będzie.




1955 - ślub (porzeczkowy rum)

Po chwili całość dominuje odurzająca woń porzeczkowego rumu. Mocna i słodko-kwaśna.

Sielanka trwała kolejne dwa lata. Eliot szybko się oświadczył, ale Mia naciskała, by poczekać ze ślubem do końca studiów. Oboje byli ambitni, więc po namowach ustąpił. Uczucia nie mogły zaprzepaścić lat pracy… Ale Mia jakby straciła część rozumu. Nigdy tak się nie czuła. Rozkojarzona, łapiąca się na nieprzyzwoitych fantazjach na środku biblioteki, czekająca aż tylko drobna, ruda sowa zapuka do jej okna. Umykały jej formuły złożonych zaklęć, zacinała się na zajęciach praktycznych. Wciąż radziła sobie w porządku. Tylko “w porządku” nie było dla niej wystarczające. Nigdy by sobie nie pozwoliła na wyniki nieprzekraczające oczekiwań, ale coś sprawiało, że nie czuła już tej presji. Nie czuła powołania. I nie była to chyba jedynie wina targających nią uczuć do Traversa.

Pod koniec przedostatniego roku studiów czuła już, że nie podąży medyczną ścieżką. Była w stanie rozpoznać schorzenia, pomóc komuś, opatrywać rany, dopasować odpowiednie eliksiry i maści, ale nie czuła powołania do pracy w szpitalu. Wciąż najmocniej ciągnęło ją do receptur alchemicznych, kojącej duchoty parujących kociołków, odważania współczynników. Spędziła długie godziny na dyskusjach ze swoim mentorem, profesorem od Alchemia Liminalis, Ignatiusem Nettlespurem. Czuła niedosyt i fascynację jego badaniami nad procesami zachodzącymi na granicach znanych stanów, struktur i substancji. Tego jak balansował na przecięciu transmutacji, alchemii i… magii rytualnej.

Dokończyła studia z dobrymi wynikami, ale silnym postanowieniem, że nie pójdzie specjalizować się w leczeniu. Zamiast tego Nettlespur przyjął ją pod swoje skrzydła, by kontynuowała naukę, rozwijała jego badania, jak i swoje własne, a z czasem, być może, przyjęła własną posadę akademicką.
Matka była trochę niepocieszona, jej marzenie o córce uzdrowicielce prysnęło. Ojciec wolałby, żeby dołączyła do pracowni alchemicznej babki, ale dostrzegał potencjalny prestiż w karierze na uczelni. Eliot był bardzo wspierający, choć znów odciągał jej myśli wizją magicznego wesela.

Ślub odbył się wiosną, w ogrodzie przesyconym zapachem kwitnącej wisterii. Słońce igrało na tafli kieliszków, a w nich kołysał się gęsty, ciemny napój, zbierający w sobie smak pełni księżyca i porzeczek dojrzewających w cieniu. Kiedy unieśli toast, ciepło alkoholu rozlało się po jej ciele jak aksamitny płomień. Śmiała się, gdy oczy Eliota rozbłysły miękkim, srebrzystym światłem, odbijając się w jej własnych. Świat wtedy wydawał się prosty: ona, on, obietnica wspólnego życia, które miało być wiecznym miesiącem miodowym.
A miesiąc miodowy naprawdę był przepełniony słodyczą. Paryż pachniał świeżo upieczonym chlebem i rześką mgłą nad Sekwaną, wyspy Szkocji smakowały słoną bryzą, a nocami słyszeli w oddali podekscytowany skrzek mew, jakby rozszalana publiczność aplaudowała ich miłości. Czuła, że każda decyzja, każda nauka, każdy trudny wybór w jej życiu prowadził właśnie tutaj, do niego. Do tej sielanki, która nigdy nie miała się skończyć.

Minęły miesiące, może rok, zanim zobaczyła rysy w tym obrazie. W starym domu Traversów, w gabinecie pełnym zakurzonych map i ksiąg w skórzanych oprawach, szukała przypadkowo pergaminów do własnych notatek. Znalazła coś innego. Związane wstążką listy, o ostrym zapachu atramentu i czegoś, co przypominało spaloną skórkę chleba.
Czytała powoli, litera po literze, jakby czekając, że scena nagle się rozmaże i wszystko okaże się tylko jakimś dziwnym sennym majakiem.

Już jest moja.
Daj mi jeszcze rok, a dostaniesz to wszystko za darmo.
Poświęciłem na ten projekt lata życia. Doceń to, braciszku.

A wśród tych suchych zdań imię, jej imię, sprowadzone do waluty w rodzinnych rachunkach. W okrutnych rozliczeniach z bratem. Pełnych obietnic, cynizmu i liczenia zysków. Zysków, które miała dać relacja z naiwną dziewuchą od Slughornów. Z tą dziewuchą, która miała dostęp do ich finezyjnego ogrodu pełnego najrzadszych roślin, która mogła dostarczyć najgroźniejsze i najdroższe eliksiry. A to wszystko z pocałowaniem ręki, zaślepiona miłością do swojego idealnego męża.

Nie pamiętała, ile czasu spędziła w tym gabinecie. Może godzinę, może sekundę. Wszystko pachniało wtedy inaczej. Dusząco. Kurz, atrament, nawet wspomnienie porzeczkowego rumu z dnia ślubu miało w sobie nutę goryczy, której wcześniej nie znała.




1962 - teraz

Ale w Amortencji tego nie czuła. W Amortencji wciąż był słodko-kwaśny i obiecywał piękną, nieskalaną obłudą miłość.

Parsknęła tylko na tę myśl i machnięciem różdżki opróżniła kociołek. Okrutny eliksir. Rozbudzał w tobie wszystkie te odległe pragnienia i tęsknoty serca, o których usilnie starasz się zapominać. Przywołuje ból i uderza w najczulsze punkty, odkrywa słabości i wystawia cię na żer. Zupełnie jak miłość, której obsesyjne echo miała wzbudzać Amortencja.

Minęły lata, odkąd jej serce pękło, a potem powoli zarosło bluszczem nieufności i pędami rozgoryczenia. Mieszkała teraz sama w niewielkim domu w Surrey, oddalonym od Evershire na tyle, by codzienna teleportacja była komfortowa. Mia prowadziła badania alchemiczne pod czujnym okiem profesora, któremu wciąż asystowała. Mimo szeptów wśród znanych jej osób, mimo luźnych sugestii rzucanych w rozmowach, wciąż nie oddała się podążaniu za czyjąkolwiek ideologią. Nauka stanowiła dla niej najwyższą wartość, a czystość krwi była jedynie kolejnym czynnikiem do badania. Eliot skutecznie wykorzystywał swoje prawnicze wykształcenie w rodzinnym biznesie, choć nie interesowało ją szczególnie, czy faktycznie służy prawu, czy umiejętnie je omija. Publicznie uchodzili za nowoczesne, ambitne małżeństwo, w którym każde oddawało się swojej domenie i miało prywatne miejsce do pracy. Nadal pojawiali się razem na uroczystościach, wciąż wznosili toasty podczas rodzinnych świąt, a ich oczy błyszczały w równej mierze od porzeczkowego rumu, co od zimnej, wyuczonej obłudy.

0
Pozostało PP
mind
0
Pozostało PM
0
0
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
14
30
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
0
5
5
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka I — Magiczne mikstury
Teoria alchemiczna
Eliksiry i maści
Trucizny i antidota
Analiza i destylacja składników
Alchemia mutacyjna
Ścieżka II — Magiczne rośliny
Zielarstwo
Ziołolecznictwo
Uprawa magicznych roślin
Ścieżka IV — Astronomia i wróżbiarstwo
Rytuały księżycowe
Ścieżka VI — Nauka
Znajomość teorii magii
Planowanie i metodologia badań
Innowacje interdyscyplinarne
Statystyka i analiza
Rozwój teorii magii i krytyczne myślenie
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Anatomia, fizjologia i sekcje zwłok
Pierwsza pomoc
Podstawowa opieka medyczna nad pacjentem
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Analiza i interpretacja starożytnych tekstów
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
dyplomacja
odczytywanie emocji i czujność
sztuka kłamstwa i oszustwa
Ścieżka XX — Poliglotyzm
Łacina
Greka

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 21:08

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Violet Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-10-2025, 23:33

Mia Travers

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[13.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 magia lecznicza [prezent powitalny]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:09 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.