• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Varya Borgin
Varya Borgin
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Tyberius Borgin i Wiera zd. Dolohov
Aspiracje
nieść chlubę swej rodzinie, rozwinąć swoje fizyczne możliwości, stać się doskonałym łowcą
Amortencja
ziemia, futro, jesienny las i mięta
Różdżka
9 cali, ślina bagnowyja, oliwka
Hobby, pasje
wszelka aktywność fizyczna, samotne przemierzanie bezkresnych terenów, rosyjska literautra
Bogin
parzące słońce
Umysł
Data urodzenia
21 lipca 1939 r.
Miejsce urodzenia
Anglia, Hampshire, Burley
Miejsce zamieszkania
Anglia, Hampshire, Burley
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Instytut Magii Durmstrang, Jötunn
Zawód
tropicielka i łowczyni
Czystość krwi
Czysta
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
22
165
58
Wiek
Wzrost
Waga
zielone
kasztanowe
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Silne i zwinne ciało, widoczne mięśnie. Sylwetka wyprostowana i dość sztywna w zwykłej codzienności. Potencjał ukazywany dopiero w trakcie wyzwań fizycznych.
Znaki szczególne
Mocno ograniczona mimika: nieodgadnione, przenikające spojrzenie, rzadko można przyłapać ją na mruganiu, również bardzo rzadko się uśmiecha. Nie jest zbyt rozmowna. Porusza się bezszelestnie.
Preferowany ubiór
Zawsze spodnie, nie widuje się jej w spódnicy. Niezmiennie długi rękaw i całkowicie osłonięty dekolt. Preferowane koszule zapięte do ostatniego guzika, nierzadko łowiecki strój. Unikanie kobiecych krojów. Zazwyczaj sięgające ponad kostkę obuwie, odpowiednie do wędrówek w trudnym terenie. Brak ozdób.
Zajęty wizerunek
Antonina Vasylchenko
Obrazek postaci

1939 - narodziny w słońcu

Pierwszy raz narodziłam się w słońcu.

Dotyk parzących nachalnie promieni ciepła stał się moją torturą. Krótkie kończyny rwały się w rytmie nieznośnego płaczu. Byłam w domu. Byłam swoja, byłam słuszna, a moje imię wołało: obca. Nie szukałam twarzy, szukałam drogi, ale minęło zbyt wiele lat, zanim udało mi się to odkryć.


Żyliśmy w ukryciu grubych murów, z dala od tłumów, z dala od radosnych świateł miast, w milczeniu i ciężkiej pracy. Tkwiło nas tam niewielu, gorzkie twarze, usta mrukliwe i tajemnice, do których nikt z tutejszych nie ośmieliłby się zbliżyć. Choć zdawało się, że nasze znaczenie spróchniało, my dalej strzegliśmy siebie, w angielskiej rzeczywistości odtwarzaliśmy historie skandynawskich przodków, a ufni pozostaliśmy jedynie wobec własnej krwi. Odgrodzeni od tego świata starzeliśmy się w całkowitym zawierzeniu we własną rodzinę, w czarodziejską krew, we wszechmoc starych legend. Nie poszukiwaliśmy przyjaźni, chwała interesowała nas tylko w uosobieniu totalnym, bezsprzecznym, wielkim. Jej jednak nie sprzyjała twardość ścian i ostrość naszych bram. Nieśliśmy za sobą dumę i przewinienia naszych krewnych, trwaliśmy, co rusz zwracając spojrzenie tam, gdzie nastał początek naszych dziejów.



1940-1947 - dziecięce lata

Byłam drugim dzieckiem surowego czarnoksiężnika Tyberiusa Borgina i rosyjskiej czarownicy, łyżwiarki figurowej, Wiery Dolohov. Przede mną pojawił się mój brat, dziedzic, nadzieja i ambicja, rzeźba ostrym dłutem potraktowana przez ojca. Rosłam, kryjąc twarz w miesiącach ciepła i rozkładając ręce na cześć tak rzadkich lodowatych zamieci. Pozostawał jeszcze nużący angielski deszcz, lżejszy od promieni lata, choć wciąż nieprzyjemny. Ojciec szczycił się tytułem łowcy przerażających magicznych bestii – zabijał brutalnie, handlował przebiegle. Jego nawyki stały się nawykami jego dzieci. Każdego dnia wypychano mnie z bezpiecznej nory, ale dla mnie nie był to przymus, lecz nagroda. Miałam być odporna, wytrwała, miałam w ciszy przyjmować zdarte kolana i dygoczące ramiona. Miałam nauczyć się przełykać niewygodę, z zamkniętymi oczami przemierzać lasy, rozpoznawać suchość skały i przewidywać przyszłość po śladach, cieniach i odgłosach. 

Ojciec się mną nie interesował, pozostawał oddany przede wszystkim pracy, nie czułam więzi, ale czułam bezkresny respekt i zobowiązanie do całkowitego posłuszeństwa. Byliśmy jednością, a jednocześnie trwaliśmy za kurtynami obojętności. Wytrenował we mnie najwyższą czujność i grozę. Spodziewał się, że odczytam jego wolę z bezgłośnych ust, z twarzy przyozdobionej ledwie mdłym grymasem czy krótkim spojrzeniem, które nie powtarzało się dwa razy. Chciał niezłomnego ducha, siły, wierności. Chciał ich od dziecka, któremu świat jeszcze wtedy zdawał się być polem kolorów i zabaw, nieodkrytych jaskiń i niezbadanych tropów. Barwy bladły z biegiem lat, zasklepiały się pod szarą powłoką. Choć groźne porywy niepogody nie miały wstępu do naszego domu i tak pozostawały w nim obecne, w zupełnie innej formule. 

Dziecięcą pocieszność objawiałam w towarzystwie matki oraz rzadziej pośród garstki krewnych. Matka sadzała mnie przed sobą w siodle i razem przemierzałyśmy kolejne angielskie krainy. Tak otwierała przede mną światy. To ona pierwszy raz zawiązała mi łyżwy, to ona nauczyła mnie latać na miotle, to ona pokazała mi zupełnie inne oblicze wędrówki. Hartowała ostrymi cięciami wiatru dziecięce policzki, ale przy tym dawała obecność i przekazywała magię płynącą z niezmąconych krajobrazów. Chętnie odtwarzałam jej ruchy, chętnie dawałam się oczarować jej energii. Była kobietą o twardej skórze i dość aktywnym usposobieniu. Była jedną z nas, choć jej korzenie sięgały chropowatych ramion Syberii. Przyjęła angielskie nazwisko, ale nigdy nie wyrzekła się rosyjskiej krwi. Wychowała mnie w duchu tamtejszych baśni i zimowych legend, od samego początku mówiła do mnie językiem swych dziadów, snuła opowieść o nieskończonych lądach wielkiej Rosji. Czasem czułam jej nostalgię. Zachwycałam się tym bajdurzeniem, coraz chętniej fantazjując o odległym kraju, którego ślad płynął również i w mojej krwi. To wtedy narodziło się we mnie marzenie o podróży po obiecujących ziemiach radzieckich przodków, o zanurzeniu się w nieskończonej, przeszywającej zimie, w wiecznym śniegu i surowych, pełnych tajemnic pustkowiach. Przeważnie rozmawiałyśmy poza pochmurnymi kątami domu. Ja pozostawałam tą, która głównie słuchała, od samego początku zdania skąpo wydostawały się z moich ust. Gdy wracałyśmy, minuty znów stawały się ciche i smętne. Gdy wracałyśmy, moje spojrzenie zawsze krzyżowało się ze starszym bratem, który pod ojcowskim batem wyrosnąć miał na mężne i niezłomne stworzenie. On i ja, dorastający we wspólnym gnieździe, nigdy nie potrzebowaliśmy słów, by odnaleźć porozumienie. Stawał zawsze u mego boku, a ja pozostawałam zawsze przy nim. W tamtym czasie często nachodziło mnie pewne namolne wrażenie: że jeszcze chwila i coś się przydarzy. Jeszcze chwila i przemówią do mnie srebrne sylwetki ze ścian, że poruszą się zwierzęce trofea. Że rozpuszczona w naszych genach izolacja upadnie, a my okrutnie wyciśniemy krew z naszych wrogów. Faktycznie, gdy miałam osiem lat, coś się wydarzyło.


Drugi raz znów narodziłam się w słońcu.



1947 - objawienie magii

Wyrosłam na tyle, by to słońce mordować, by obdzierać je z promieni tak, jak gosposia przy piecu wyrywała kaczce pióra, kiedy ja podglądałam ją z niezdrowym zaintrygowaniem. Jako mała Varinka głosiłam nienawiść do lata, do topniejących śniegów, do kwitnącej natury. Nauczono mnie doceniać zamierający, szumiący niebezpiecznie świat, naturę o szarym pięknie, rozebraną z ozdób i dziką. Naturę wytrwałą, brudną, naturę, która w najgorszym swym obliczu rzuca mordercze wyzwanie światu. Ona nie musiała ze swego wariactwa przed nikim się spowiadać. Wierzyłam, że my również. Zabierali mnie na polowania, dla nich niczym niezwykłym wydawało się posadzenie dziecka na koniu i wsadzenie mu w dłonie pierwszej kuszy lub łuku. Byłam tym zafascynowana. Tam węszyłam jak ten pies, z nosem prawie w ziemi, choć instynkt skupionego łowcy musiałam trzymać na krótkiej smyczy, pilnować w sobie, bo jako dziewczynka nie miałam swobody równej chłopcom. Nawet jako Borgin. Jednocześnie też właśnie jako dziewczynka musiałam umieć znieść o wiele więcej. Tamtego dnia topiliśmy się w gorącym wietrze, który gdzieś setki kilometrów dalej okazywał się chłodną bryzą. Uparcie jednak wędrowałam, robiąc małymi nogami kroki dość wielkie, by nadążyć za tymi nieco starszymi. Niezmierzone lasy wpędziły mnie w pułapkę, zaprowadziły na pustkowie. Z dala od krewnych, psich pazurów. Wspięłam się na pagórek, by ujrzeć więcej. Choć serce dudniło w piersi, starałam się nie moczyć oczu. Chciałam znaleźć drogę. I tak nieuchronnie zaczęłam zbliżać się do słońca. Paliło coraz bardziej i bardziej, czułam żarliwe igły drapiące mnie w nos. Choć w szerokim świecie żadną było to torturą, dla mnie stało się niemożliwe do zniesienia. Padłam na kolana, a wkrótce później w pięściach gniotłam śnieg. Minuta, albo i jej ułamek – zamarzały moje trzy oddechy, aż wreszcie skapitulowałam w kałuży między jawą a snem. Byłam mrozem zakwitłym pośrodku lata. Czarownicą, która w słońcu przyniosła zimę. Moi rodzice nosili dziedzictwo norweskich i syberyjskich przodków, naturalnie więc groźne mrozy wyrysowywały moją osobistą historię.



1950 - rozpoczęcie nauki w Durmstrangu

Durmstrang mi się podobał. Dla matki i ojca stanowił wybór oczywisty. Dla mnie stał się oknem na świat, świeżą krainą, czernią mieniącą się tysiącem kolorów. To na północy narodzili się Borginowie, to nordycka pieśń stworzyła ich historię. Nie wolno mi było o tym zapomnieć. Miałam przyjąć solidne nauki, jeszcze bardziej wzmocnić ducha i ograbić się z resztek dziecięcej delikatności, która w środkowej Europie tak mile widziana była u dorastających dziewcząt. Tutaj winnyśmy być zaradne i gotowe, niezłomne. Dziewczęta w szkole stanowiły mniejszość, tę bardziej pokorną, zdyscyplinowaną już na samym początku. Układano nas surowo, ale nie raziło mnie to, nie poszukiwałam miękkiej beztroski. Myślałam o moich przodkach, chciałam, by oni i ojciec trwali w należnej im dumie. Ponura warownia pozwalała mi zbliżyć się do nowego. Nigdy dotąd nie przebywałam pośród tak wielu rówieśników. Magia zaczęła mocniej we mnie rozkwitać. Każda z tych twarzy nosiła poglądy i historie, które wchłaniałam, najczęściej jednak poszukując wschodnich, surowych akcentów. Dość szybko musiałam wybrać druhów, a razem z nimi przyjąć właściwy światopogląd. Ten jednak zasiano we mnie już dawno, w kołysaniu kolebki. Ufając głosom starszych, wiedziałam, kogo należy podziwiać, a kim gardzić. Nigdy nie poddawałam tego w wątpliwość i z wielką łatwością dostrzegałam słabość w mieszańcach, a siłę w nas – prawdziwych czarodziejach. Szkoła stała się czasem eksperymentów, porzucania jednego tylko spojrzenia i jednej znanej mi natury. Nie zboczyłam, ale zaczęłam pragnąć więcej. Pośród młodych dziewcząt moja własna kobiecość została wystawiona na próbę. One bywały inne, bardziej dźwięczne, głośne, przyciągające. We mnie dojrzewała upartość, niewzruszenie, agresja, przez które miewałam znaczne trudności w odczuciu przynależności do grupy. Nieustannie musiałam upominać samą siebie, przez co gromadziła się we mnie frustracja. 

Szkoła stała się ciągłym treningiem – umysłu i ciała. Byli tutaj uczniowie, którzy pod osłoną nocy pławili się w praktykach zakazanych, była kryjąca się po kątach brutalność, która piekielnie mi imponowała. I była też wiotkość, która szybko znikała ze szkolnych kronik. Durmstrang nie wybaczał słabeuszom i drwił z nich jeszcze bardziej niż z buntowników. Ci drudzy mieli przynajmniej siłę i odwagę. Choć może nieco zbłądzoną. Ja starałam się być pilna, czerpać z możliwości bycia tutaj, w świecie nasyconym tajemnicami, które mogły zostać przede mną odsłonięte. Miałam jednak braki w edukacji, miałam nieco zakrzywione maniery, zbyt dużo obojętności i zbyt mało sympatii. Uczniów postrzegałam jako zwykłych kompanów, współgraczy, a przyjacielem trudno było mi nazwać kogokolwiek. Fizyczne zajęcia stały się sposobem na nieposkromione emocje. Tam sobie radziłam, a jeśli nie, to przyjmowałam wyzwanie i starałam się sięgnąć do tej kolejnej poprzeczki. Wyprawy w teren stały się moim ulubionym rytuałem, a zmarznięte jezioro nieopodal zamku pozwoliło mi rozwijać matczyną pasję: samotne testowanie ciała na pokrywie lodowej objawiało się coraz lepszymi umiejętnościami łyżwiarskimi. Gdy śniegi topniały, chętnie moczyłam ciało w norweskich zbiornikach, by wzmocnić odporność, znieczulić na niekomfortowe warunki i wreszcie cieszyć się pływaniem. Lubiłam naginać granice pierwotnie założonych możliwości, lubiłam ryzykować i doświadczać osobistych ewolucji. To dotyczyło wszystkich aktywności, których głód odczuwałam niemal każdego dnia. Na korytarzach jawiłam się jako ta cicha i stateczna, lecz na boisku pięłam się na miotle niebezpiecznie w górę, znacznie wyższej niż najgroźniejsze wieże Instytutu. Rozwijałam się, nie będąc długo świadomą, że moja forma imponowała rówieśnikom. Mimo fizycznych predyspozycji, odmówiłam przynależności do szkolnej drużyny quidditcha, nie czując wcale uciechy z grupowej rywalizacji. Ani gotowości do bycia solidną częścią jakiegoś zespołu. Wolałam w pojedynkę i wedle własnych zasad wirować po nocnym niebie ponad skandynawskimi górami. Pozostawałam samotnym wilkiem, podczas gdy oni mieszali się w mniejszych i większych stadach. Ja zawsze byłam sama, szukając tylko wśród długich korytarzy wysokiej sylwetki brata. Razem z nim każdego lata wybierałam się na polowania, dzieliliśmy pasje, dzieliliśmy jedną naturę. Jego strzała zadawała pierwszą ranę, moja dobijała stworzenie - innym razem odwrotnie. Dzięki temu nieznośnie ciepłe wakacje stawały się możliwe do zniesienia. Łączyły nas długie godziny podążania tropem i rywalizowania w bujnych lasach. Ja okazywałam się szybsza, on  silniejszy. Wracaliśmy do domu, niosąc ślady krwi zwierza na ubraniach. Szczęśliwi, choć nigdy przesadnie tego nie okazujący. 

Czerpałam ze źródeł, które pociągały mnie najbardziej: potrzebowałam wiedzieć więcej o wielkich mapach, o skałach, o naturze samej w sobie, a wreszcie o dzikości magicznych futer mknących między drzewami w popłochu, kiedy moi krewni wznosili bezlitosne różdżki. Na zajęciach ręce aż po krańce rękawic zanurzałam w krwawiących bebechach, z fascynacją badając, jak one działały i czym byłyby, gdyby tylko wyssać z nich to wszystko i pozostawić wyłącznie włochatą powłokę. Wizja pustych oczu i napompowanych niczym istnień sprawiała, że zaczynałam czuć błogość. Nauki wyższe, wymagające skomplikowanych formuł, długich obliczeń i sterty przeczytanych ksiąg drażniły mnie. Choć w mojej kolebce dominowało milczenie i rzadko żyliśmy w pędzie, cierpliwość ochrzciłam kolejną cechą, którą powinnam w sobie tresować. Mogłam próbować, ale nudne formuły zbyt prędko mnie opuszczały. Pojedynki okazały się już znacznie bardziej pociągające. Stawały się próbą bólu, starciem sił, malowaniem ran i nauką wytrwałości. Te demonstracje ze swego podwórza znałam całkiem dobrze. Radziłam sobie, nigdy nie odmawiałam próby, ale byli lepsi. I to musiałam też przyjąć. Trwałam jako jedna z wielu, nie zbierając nigdy najwyższych not. Durmstrang kłaniał się bowiem tym, którzy między serią nudnych pchnięć zadawali soczyste ciosy. 

Bywało i tak, że krzyki ofiar przebudzały zastygłe w kamieniu popiersia. Uprawiali tortury, kontrolowali ból o skali dla wielu niemożliwej do pojęcia. Obserwując, czułam, że to, co pokazywali, stanowiło ledwie namiastkę tego, co można było osiągnąć. Dałam się jej uwieść, tej czarnej magii wygodnie lokującej się w nas, Borginach. Lubiłam na to patrzeć. Wiedziałam, że to czary, które memu ojcu dawały wielką moc niszczenia wrogów i chłonięcia wszelkiej potęgi. Wreszcie i sama zaczęłam moczyć własną różdżkę w przerażającej magii. Tak nauczyłam się widzieć w ciemności. Tak wyraźniejsze stały się obrazy sprzed lat, podejrzane gdzieś gniewy, wywleczone wnętrzności i furia w oczach bliskich. Nie polowaliśmy jedynie na zwierzynę, naszym przeznaczeniem nie było wyłącznie przetrwanie. Polowaliśmy na nieprzyjaciół, dusiliśmy szlamy, igraliśmy z niebezpieczną magią, mierzyliśmy się ze strachem i udręką. Moje urodzenie było moim prawem, moja ojczyzna moim wychowaniem. Mój gniew moją mocą. Różdżki dziadów wyrywały z gardeł ostatnie tchnienia. U kresu edukacji wiedziałam, że jestem kontynuacją ich dziejów i nie wolno mi zawieść.



1957 - powrót z Durmstrangu

Do angielskiego domu powróciłam wytrenowana, przekonana o sile tkwiącej w ciele, gotowa dźwignąć najtrudniejsze wyzwania i jednocześnie zupełnie nieprzygotowana. Pierwsze miesiące spędziłam, polując i tropiąc. Dzień za dniem przemierzałam kolejne kawałki brytyjskich krain, z żalem odkrywając, że ta ziemia nie niosła już żadnych niespodzianek, że zdołałam zwiedzić każdy kawałek: od Szkocji po Irlandię. Wędrowałam, mierzyłam się z górskimi szlakami, zaglądałam do jaskiń, zabijałam napotkane stworzenia. To potrafiłam najlepiej i nie wyobrażałam sobie robić niczego innego. W deszczowe dni zaczęłam niespodziewanie sięgać do rosyjskiej literatury, która była ze mną od dziecięcych lat, ale została odłożona na długi czas. Tak znalazłam drogę do ukojenia, gdy ciało wciąż łakome wędrówek musiało pozwolić sobie niechętnie na kolejny przystanek. Czytałam dużo, zawsze w oryginalnym języku, a wraz z tymi historiami coraz mocniejsze odczuwałam pragnienie podróży do matczynych rejonów. Zaczynałam także cenić słowa, interesować się nimi inaczej. Atrament i pergamin pozwalały mówić, podczas gdy moje usta pozostawały zazwyczaj splątane bezgłosem. Wiedziałam, że rozmowy sprawiały mi problem, że nie byłam zbyt atrakcyjną towarzyszką, że ludzie chcieli dyskusji, a ja miałam dla nich wyłącznie spojrzenie. Wtedy odkryłam listy, w których o wiele łatwiej było mi formułować myśli, o wiele śmielej. Gdy mnóstwo zapisanych papierów piętrzyło się na biurku, czułam się silniejsza. Jakbym znalazła drogę do walki z największą słabością. Jakbym stopniowo uczyła się tworzyć most nad przepaścią, której nie miałam śmiałości nigdy pokonać. Nieznaczne to były postępy, choć w głębi dostrzegałam ich znaczenie.



Trzeci raz narodziłam się w zimie.



1961 - wyprawa do ZSRR

Rok później ojciec gładził ciężką ręką kudłaty grzbiet wilczura, mierząc się z myślami. Chciałam wyjechać do Rosji, chciałam zmierzyć się z bezgraniczną mapą mojej własnej krwi. Trudno mi było tkwić w Wielkiej Brytanii, zaczynałam się dusić w jej ciasnocie, potrzebowałam zmiany, wyzwania. Pozwolił mi wyjechać. Wkrótce matka i ja stawiałyśmy stopy na syberyjskiej ziemi. Mróz uderzał w dziewczęce ramiona, dłonie tonęły w wielkim śniegu, ale obydwie nie mogłyśmy uciec od myśli, że znalazłyśmy się na miejscu. Przez następne miesiące odwiedzałyśmy kolejne regiony, każdego dnia wiele godzin wędrując po górach, ślizgając się po zamarzniętych jeziorach i łowiąc stworzenia, których w Anglii nigdy nie widziano. Tamtejszy klimat mocniej tresował ciało, karmiąc przy tym umysł przygodą i wymagającym zadaniem, którego zdawałam się potrzebować przez całe swoje życie. Jakże chętnie i łatwo poddawałam się urokom tamtejszych stron. Przez białe lądy podążałam tropem nieznanych łap, ponad białymi lądami pozwalałam strzałom nieść ostrą groźbę. Każdy dzień przynosił cenne doświadczenia, każdy zdobyty szczyt odsłaniał zupełnie nowy krajobraz. W przerwach zaczytywałam się w literaturze, odkrywając, że na tych terenach opisywane cyrylicą światy wydają się jeszcze bardziej żywe. Czułam się pełniejsza, czułam się mocniejsza. Poznałam krewnych matki i zachłysnęłam się kulturą, która i mnie była przeznaczona. Po roku jednak nadeszła pora, by wrócić. Żadnej z nas nie było wolno zostać. To Brytania pozostawała naszym prawdziwym domem. I to tam...



1962 - kwiecień, powrót do Anglii

Czwarty raz dopiero miałam się narodzić.

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
5
5
4
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
15
19
13
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Wiedza i zrozumienie magicznych stworzeń
Tropienie i śledzenie
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Mitologia i folklor
Ścieżka XIV — Odkrywanie świata
Kartografia i nawigacja
Przewodnictwo i przetrwanie w nieznanych terenach
Ścieżka XV — Przetrwanie
Tropienie i śledzenie
Łowiectwo i polowanie
Sztuka kamuflażu
Przetrwanie w ekstremalnych warunkach
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
pisarstwo
Ścieżka XVIII — Sport
strzelectwo
latanie na miotle
łyżwiarstwo
pływanie
wspinaczka
jazda konna
Ścieżka XX — Poliglotyzm
rosyjski
norweski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-27-2025, 20:28

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Lucinda Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-13-2025, 19:35

Varya Borgin

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[13.10.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 CM
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 14:08 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.