• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Maya Crouch
Maya Crouch
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Nefile Nott, Amadeus Crouch
Aspiracje
Pięcie się bo szczeblach kariery
Amortencja
Zapach morskiej bryzy, szarlotki z cynamonem, jaśminu i pomarańczy
Różdżka
12 cali, sztywna, ogon testrala, jodła
Hobby, pasje
Jazda konna, rysunek
Bogin
Abraksan ze złamanymi skrzydłami
Umysł
Data urodzenia
14.06.1937
Miejsce urodzenia
Manchester, Anglia
Miejsce zamieszkania
Londyn
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Hogwart - Ravenclaw, Evershire College - Lex Magica
Zawód
Pracowniczka MM
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
25
170
65
Wiek
Wzrost
Waga
Jasny brąz
Blond
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Powabna, pełna naturalnej gracji kobieca sylwetka o zgrabnych, długich nogach.
Znaki szczególne
Krótka, ale bardzo poszarpana blizna ciągnąca się po zewnętrznej stronie prawego uda, niewidoczna dla innych. Delikatne wgłębienia w policzkach, kiedy się uśmiecha.
Preferowany ubiór
Klasyczny, elegancki ubiór obowiązkowo połączony z butami na wysokim obcasie. Nie stroni od szkarłatnej czerwieni, burgundu, granatu czy butelkowej zieleni. Często nosi złotą biżuterię.
Zajęty wizerunek
Hannah Dodd
Obrazek postaci

Jedyna córka w oczach rodziców była niczym słońce. Orzechowe oczy przetykane złotymi refleksami, włosy w kolorze dojrzałego zboża, rumiane policzki i żywe wcielenie gracji. Równie piękna co brzask - rozwijała się leniwie i po cichu, lecz otulała wszystko i wszystkich swoim pierwotnym, słonecznym czarem.
Przyciągała i parzyła.

Oddychała w rytmie unoszenia się i opadania końskich boków. Gniada klacz spoglądała na nią z zaciekawieniem równie dużym co rok temu, kiedy za pozwoleniem matki po raz pierwszy zajęła miejsce w siodle na jej grzbiecie. Zawsze wydawała się zainteresowana znaczeniem każdej, nawet najdrobniejszej zmiany, a przynajmniej lubiła tak sądzić. Być może chodziło wyłącznie o unoszącą się wokół woń jabłek i marchewek, o które starannie dopraszała się przed jazdą i po. Stała naprzeciwko, ignorując żłób wypełniony świeżym owsem - wyciągnęła szyję na tyle blisko, że po chwili aksamitne chrapy dotknęły jej policzka. 

Oprócz samej przyjemności dotyku poczuła wzburzenie kotłujące się tuż pod skórą. Gdyby nie strach wiążący ją w miejscu, pobiegłaby do domu i rzuciła się w ramiona braci, byle odsunąć się od nieprzyjemnego uczucia lub całkowicie je zdusić.  Spojrzenie czujnych, lśniących brązem oczu klaczy było niewielkim pocieszeniem w środku tej gwałtownej burzy. Cedziła oddech zza delikatnie rozchylonych ust, niezdolna krzyknąć lub wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Niewiedza była gorsza od strachu - resztką przytomności próbowała pozbierać strzępki myśli i małymi kroczkami dojść samej do przyczyny nagłego paraliżu. Była zaledwie dzieckiem, niewinnym i równie słodkim co miód. Nikt nie miał powodu jej atakować. Żadne zaklęcie... 
Gniada ułożyła się tuż przy niej. Znajome ciepło sprawiło, że stopniowo odzyskała panowanie nad ciałem i głową. Wsłuchała się na nowo w bicie serca ogromnego zwierzęcia i dostosowała się ściśle pod wyjątkowy rytm, ignorując własne instynkty, teraz w pełni przesiąknięte magią.

Zapach wanilii, jabłek, cynamonu i kruchego ciasta osiadł na całej powierzchni gabinetu ojca. Nigdy nie zjadał swojej części szarlotki od razu. Dokument czekający na podpis zawsze był ważniejszy, podobnie jak wiadomości, które potrafiły pojawiać się niemal znikąd i ponoć wymagały natychmiastowej odpowiedzi. Każdy piątkowy wieczór zaczynał i kończył się tak samo - podawała mu coś słodkiego, życzyła dobrej nocy i czym prędzej czmychała za drzwi, byle nie przeszkodzić mu w pracy mogącej przeciągnąć się do bladego poranka.
Tamtego dnia zastąpiła strach tak charakterystyczną dla ich rodziny dumą.
Z opasłą, zniszczoną ze starości księgą zajęła miejsce na wygodnym, wybitym aksamitem fotelu, stojącym naprzeciw mahoniowego biurka. Do tej pory to miejsce było zarezerwowane wyłącznie dla jego gości. Nie widziała nawet, żeby matka kiedykolwiek na nim przysiadła, jakby miało w sobie coś zakazanego i odstręczającego zarazem. Zakładała, że przekroczyła granicę i spadnie na nią kara, przed którą nie znalazłaby ochrony u braci. Przydeptała tlącą się zewsząd skruchę i spojrzała ku ojcu z tym złotym, znamiennym jedynie dla niej błyskiem w oku, świadczącym wyłącznie o braku pokory i gotowości do podjęcie wyzwania. Chciała więcej i rozumiała cenę poświęcenia, jaką przyjdzie jej zapłacić. Z podbródkiem uniesionym w ramach niemego buntu oczekiwała na świst ostrza gilotyny, o zgrozo, w razie potrzeby gotowa powtórzyć ten nietypowy teatrzyk. W końcu zamiast gniewu ujrzała w nim własne odbicie. A on sam być może zobaczył w niej kogoś, kto przedłuży jego idee. Nie dwaj synowie, nadzieja i chluba ich domu, ale córka, płonąca równie jasnym płomieniem co słońce.

Wzburzone drobinki kurzu zatańczyły na regale tuż po tym, gdy wysunęła zalegającą na niej książkę. Opasły tom historii magii zalegał w mało uczęszczanej części biblioteki, podobnie co wyjęte wcześniej kompendium zaklęć. Oba tytuły wylądowały obok siebie na stoliku stojącym przy wyściełanych zielonym aksamitem kanapach - było to miejsce pożądane do nauki przez wielu uczniów, choć po zajęciu na nim miejsca mało kto poza Krukonami miał odwagę się dosiąść. Bycie jedną z najmłodszych przedstawicielek rodziny Crouch wystarczyło, by wzbudzać podziw i niechęć jednocześnie. Większość kadry nauczycielskiej i znaczne grono rówieśników miało także świadomość, jak ogromną wartość przedstawiała dla niej nauka, którą z chęcią wywyższała nad nawiązywanie relacji. Jedynie matka w słanych co kilka tygodni listach wyrażała zaniepokojenie takim podejściem.

Nigdy nie przejmowała się tymi obawami bardziej, niż uznawała to za potrzebne. Ograniczenie grona znajomych do niezbędnego minimum było procesem, dzięki którym nie czuła się w szkole samotnie. Mniejsze i bardziej zaufane grono zapewniało stabilny grunt pod nogami. Poza tym musiała uważać na to, żeby cień chowający się zza jednym z regałów nie czuł się porzucony.
Nathaniel tragicznym trafem znalazł się w potrzasku pomiędzy nią a braćmi. O ile w Manchesterze mógł liczyć na wsparcie całej rodziny, w Hogwarcie był zdany na jej opiekę, jaką zresztą roztaczała nad nim z ochotą. Starała się mieć na niego oko i reagować, jeśli widziała taką potrzebę. Dzieci w jego wieku były okrutne - potrafiły uznać za stosowne nagabywanie kogoś potencjalnie słabszego i bezbronnego, a on był teraz aż zbyt łatwym celem. Na szczęście renoma idąca nie tylko wraz z nazwiskiem, ale i zdobytą na przestrzeni lat reputacją wystarczała, żeby decyzję o gnębieniu Nathaniela odkładano na wieczność. Czasami siadali na tej kanapie razem i powtarzali materiał potrzebny na zajęcia, zwłaszcza ten dotyczący historii magii czy obrony przed czarną magią, które uważała za swoje specjalności. Na terenach przyległych szkole zazwyczaj znajdowali przestrzeń na ćwiczenie zaklęć, ale ostatnio coraz częściej musiała odmawiać i wymyślać coraz lepsze wymówki, byle nie zauważył kaprysów jej różdżki.

Wstała wcześniej, byle zająć miejsce na szerokim, wyścielonym poduszkami parapecie w pokoju wspólnym i szkicować jedynie w towarzystwie bicia własnego serca. Kaskada bursztynowych promieni stopniowo rozlewała się po spokojnej tafli jeziora, a gęstwina drzew Zakazanego Lasu kołysała się w rytmie podmuchów wiatru. Każdy, kto miał choć odrobinę uczuć, uznałby taką scenę za wprost idealną do otworzenia na papierze. Nie była obojętna na piękno natury, ale na pierwszej z otwartych kart szkicownika znajdował się wstępny rys męskich sylwetek - nieśmiałe, smagnięte niezdecydowaniem linie układały się w obraz braci, uchwyconych w pozie zawadiackiego rozbawienia. W tej wizji rozmawiali ze sobą o czymś, do czego siłą woli nigdy nie miała dostępu, co choć w głębi serca uznawała za naturalne, tak czasami zazdrościła im tej swobody. Teraz nie potrafiła sobie przypomnieć, dlaczego wybrała akurat to wspomnienie. Zazwyczaj nie karmiła się słabością. Czerpała wyłącznie z tego, co silne i piękne. Dzięki temu nie narzekała na brak towarzystwa Krukonek, ale w niewielu dostrzegła materiał na głębszą, wykraczającą poza miałkie ramy znajomość.

Rysunek oddalał ją od problemów. Problemów, których nieświadomie narobiła sobie w trakcie jednej z najważniejszych chwil w życiu każdego czarodzieja i każdej czarownicy. Ojciec ostrzegał, że różdżki mające w sobie rdzeń z włosa z ogona testrala potrafią być niebezpieczne, mogą narobić kłopotów komuś tak młodemu jak ona. Nie posłuchała się wtedy i nie zamierzała przyznać mu racji, bo była pewna swojej wartości i stąpała twardo po ziemi. I przez długi czas naprawdę tak było, zgrała się z nią wraz z falami puchnącej ambicji, strumieniem bardzo dobrych ocen i pochwał od nauczycieli, którzy widzieli w niej żywy emblemat wartości rodziny Crouch. Niestety wraz z upływem czasu na idealnej fasadzie pojawiło się drobne pęknięcie, w zasadzie niezauważalne zarówno dla obcych, jak i najbliższych. Nie wiedziała, jak długo będzie w stanie maskować drobne potknięcia przy rzucaniu zaklęć, kiedy zdrada leżała po stronie kaprysów i humorów różdżki. A przynajmniej tak chciała sobie wmawiać. Że to nie ona błądzi myślami tam, gdzie nie powinna, że chciałaby poczuć na swojej skórze zwodnicze ciepło.
Ale gdyby ktoś spojrzał za jej ramię godzinę temu, na jednej z ostatnich stron szkicownika dojrzałby inny męski portret.

Rafael. Zacharias. Ci, których kochała bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Patrzyła na ich poczynania ze szczerym zachwytem i fascynacją. Potem odebrano jej obu, choć łatwiej byłoby nazwać to naturalną prozą życia - nie miała już tak swobodnego wstępu za drzwi stworzonych przez nich rodzin. Sądziła, że tak właśnie jest i jakkolwiek silna nić porozumienia łączyła ją z braćmi, po raz pierwszy ugięła kark przed samotnością. A później, zamiast rozpaczać i pastwić się nad trującą serce zazdrością, mogła rzucić się w wir tego, co znała od podszewki. Nieustanna praca nad doskonaleniem swoich umiejętności była jednym z niewielu sposobów na pozbycie się strachu, jaki zakorzenił się w niej lata temu w obawie przed porażką.

Czerpała zdrożną przyjemność z chwytania wspomnień tak pięknych, że z biegiem czasu wydawały się nierealne. Ten ciepły blask świec podczas świątecznych kolacji, gdy przy stole mogła jeszcze wywalczyć miejsce pomiędzy z nimi, z dala od rodziców. Kiedy już jako nastolatka spoglądała przez okna domu na tonący w mroku Manchester i oparła głowę na ramieniu Rafaela, lub rozmawiała z Zachariasem i za wszelką cenę chciała zapamiętać go takim, jakim był naprawdę. One wszystkie były niczym drobne, słodsze niż karmel krople, które miały przedziwny dar czynienia życia lepszym i łatwiejszym
Pojawienie się Nathaniela zmieniło szyk obrazów. Na płótnie skropionym szkarłatną krwią pojawił się chłopak, zaledwie dwa lata młodszy, zdolny odwrócić wszystko i nic zarazem. Spoglądała na niego z dozą niepewności, jakby samym swoim zaistnieniem miał zburzyć każde ze znanych jej praw. Czas płynął - tym razem okazało się, że przedwcześnie ujęła w sercu przestrzeń gnuśnej zazdrości. Woal spokoju przeobraził ją w morze świadomych myśli. Nareszcie mogła cieszyć się towarzystwem osoby, która mimo wszystko nie zamknęła się ze swoim życiem i pozwoliła na to, żeby weszła przez delikatne uchylone drzwi. Gorycz porażki zmieniła się w słodycz.

Schludny ubiór. Prosta, pewna siebie sylwetka.

Była z siebie dumna. Może inni również. Zawsze z boku, odsunięci, widzący jedynie część wysiłku. Pozycja prefekta naczelnego w Hogwarcie była przypieczętowaniem ścieżki wytyczonej jednocześnie przez nią i poza nią - jako Crouch pieczętowała wartość nazwiska rodziny. Udowadniała siłę przekonań przekazywanych z pokolenia na pokolenie, w których ciężka praca nad sobą, nieustanne dążenie do doskonałości i pragmatyzm wiodły ich zajmowaniu zaszczytnych stanowisk na straży magicznej społeczności. 
Prychnęła, rozbawiona pojawieniem się tych maksym w myślach. Brzmiały jak frazesy wyjęte wprost z ust ojca, bo sama nie idealizowała prawa rodziny aż tak mocno. Były drogowskazami, które miały większe znaczenie w ludzkiej, miękkiej formie, dzięki czemu nauczycieli i rówieśnicy postrzegali ją jako żyjącego człowieka. Niewzruszona, wyciosana w kamieniu fasada miała sens wieku temu, gdy świat magii dopiero dojrzewał i należało ustalić powszechnie uznawane normy. Teraz mało kto czerpał przyjemność z obracania się w towarzystwie osoby uznającej się za uosobienie pragmatyzmu i prawa. Zdążyła to zrozumieć odpowiednio wcześnie i cieszyła się wynikającymi z tego przywilejami.
Ponoć niektóre lustra miały dar zakłamywania rzeczywistości. To wiszące w sali kominkowej domu przedstawiało wyłącznie brutalną prawdę, o czym przekonała się poprzez pełznące po kręgosłupie uczucie. Trudne do nazwania emocje obijały się o kości tak boleśnie jak zaklęcie wymierzone w siebie rykoszetem. Z lekko drwiącym uśmieszkiem zwilżyła usta esencją białej herbaty i odwróciła się z powrotem w stronę stolika, na którym piętrzyły się rysunki w różnym stadium zaawansowania. Często ujmowała na nich względnie szczęśliwe wspomnienia, kiedy - znów - nie liczyło się nic poza rodziną. Rozumiała potrzebę trwania w spójności idei propagowanych wraz z nazwiskiem, ale w ostatecznym rozrachunku siła osadzała się po równo na każdym ogniwie i tym, jak wyjątkowi byli w swojej odmienności.

Grzmot dudniących kopyt przeobraził się w burzę. Śnieżnobiała klacz pędziła przed siebie na złamanie karku. Gnała tak szybko, jakby gonił ją prawdziwy smok, a nie tabun innych koni, które z ogromnym trudem starały się nadgonić istniejący pomiędzy nimi dystans. Była temu częściowo winna - ściskała jej boki kolanami i co chwila zagrzewała do większego wysiłku, gotowa zostawić pędzące za nią koleżanki daleko za sobą. Obleczona blaskiem zachodzącego słońca, rozwichrzona morską bryzą i odurzona zapachem morza wyglądała niczym grecka bogini. Z ulgą oddała się w ręce dzikiej, umiłowanej bezdenną namiętnością częścią swojej natury, z istnienia której nie zdawała sobie sprawy przez lata biernego wypełnienia obowiązków. Tu wszyscy zapominali o swoich nazwiskach. Nikogo nie obchodziło, że w lewej kieszeni bryczesów nosiła ze sobą odznakę prefekta naczelnego jako talizman na szczęście, lub to, że na Lex Magica w ekspresowym zapracowała na sympatię i uznanie profesorów. Liczyło się wyłącznie piękno francuskiego wybrzeża.

I wino. Wino zmieszane z głębokim brzmieniem upojnej muzyki, zapachem lawendy i smakiem maślanych ciastek. Magia buzowała ociężale we krwi, przytępiała zdolność rozsądnego podejmowania decyzji. Pamiętała czuły dotyk jedwabnej sukni, która spływała po rozgorączkowanym ciele niczym słodki, rozwichrzony namiętnością pocałunek. Takich chwil było dużo i zbyt mało jednocześnie. Oddychała pełnią wolności i nabierała coraz większego apetytu, aż głód pochłonął ją całą i zostawił po sobie wyłącznie czysty szkielet. Tą wersję jej natury znało tak niewielu, że w praktyce dla otoczenia nadal była ułożoną panną z dobrego domu. Panną, dla której nie liczyło się nic poza uznaniem w oczach rodziców, przytakiwaniem rodzinnym zasadom i uginaniem karku na zawołanie. Głupcy. Mało kto dostrzegał ten nikły, złoty refleks w brązowej tęczówcej oka, a to właśnie on odpowiadał za wspomnienia tamtych nocy. Znikała, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co tak naprawdę znaczy. 
Jak słońce chowające się za horyzontem.

Włoskie powietrze było gorące o każdej porze dnia.

Nawet wczesnym rankiem, gdy zachęcona panującą wokół ciszą wybrała się na spacer, nie pozbyła się ciepła przyklejonego do skóry. Czułe podmuchy morskiej bryzy i plaża przesiąknięta chłodem minionej nocy dawały złudne poczucie wytchnienia. Żałowała, że dała namówić się koleżankom ze studiów na wyjazd w czasie, gdy sycylijskie promienie niemiłosiernie prażyło skórę. Tęskniła za cieniem sękatych, uginających się pod ciężarem oliwek drzew i przytulnym pokojem z widokiem na masyw Akropolu. Wystarczyło zaledwie nikłe wspomnienie, żeby pragnienie powrotu na Naksos, Itakę lub Paros zmaterializowało się w postaci dreszczy przebiegających po kręgosłupie. Uwielbiała leniwe tempo greckiego życia i powłóczyste spojrzenia, jakimi ją tam obdarzano. Zdarzało się to nie tylko tam - gdziekolwiek się pojawiała, prędzej czy później przykuwała uwagę złotymi refleksami, które tańczyły pomiędzy blond kosmykami o zmierzchu, chyżym spojrzeniu brązowych oczu i słodkim zapachem kwiatowych perfum. O ile uznanie w męskiej perspektywie było dla niej powodem do zadowolenia, praktycznie wszystkie ruchy pozostawiała w zmysłowej sferze domysłów, szeptów i ukradkowych sekretów. Wystarczyło, że każdy powrót z podróży oznaczał konieczność wysłuchania podekscytowanego chichotu koleżanek, dla których żadne wytłumaczenie nie było wystarczająco dobre.

Studia ciągnęły się w nieskończoność. Rozdarta pomiędzy zdobywaniem wiedzy a chęcią wejścia na ścieżkę zawodową dość nieudolnie próbowała zachować cierpliwość, co bawiło zwłaszcza dobrze znających to uczucie profesorów. Znali ją od przeszło pięciu lat i od samego początku obserwowali stopniowy, choć według niektórych absurdalnie wysoki poziom ambicji. Nie opuściła żadnych zajęć i angażowała się w życie uczelni bez zająknięcia, nawet, jeśli wymagało to poświęcenia jednego lub kilku weekendów pod rząd. Dążyła do spełnienie wymogów, jakie Ministerstwo Magii stawiało przed swoimi stażystami. Była pewna, że na roku oprócz niej nie było osoby, która zasługiwała na to bardziej. 

Matka protestowała. Prosiła, żeby nie traktowała swojej ścieżki tak rygorystycznie i poświęciła się zajęciom niezależnych od polityki. Ostatecznie, po roku lub dwóch przestała proponować jedynej córce wspólne angażowanie się w publiczną służbę magicznej społeczności, co dla kobiet z nazwiskiem Crouch zazwyczaj było substytutem prawdziwego życia. Nie wiedziała, kto za tym stał lub czemu powinna przypisać odpowiedzialność - ojciec, bracia lub świadomość, że dla własnego spokoju należy się poddać. Kochała ją całym swoim sercem, ale nie była w stanie wyobrazić sobie dumy, z jaką wchodziła do sali wykładowej. Nie wiedziała też, jak wiele poświęciła dla wspięcia się na szczyt drabiny, której każdy szczebel został stworzony z dzikiego chaosu. Mało kto był tego świadom. Nie mogła - nie potrafiła - pozwolić sobie na popełnienie najmniejszego błędu. Czasami wydawało się, że oddychała wyłącznie przy pomocy godzin spędzonych w siodle i rysunku. Towarzystwo ukochanych koni koiło nerwy, a przesuwanie ołówkiem po kartach szkicownika pozwalało porządkować rozdygotane myśli. W chwilach zwątpienia wierzyła, że wzięła na siebie za dużo i nie powinna brać na swoje barki dodatkowych przedmiotów, że należało posłuchać się matki i oddać się bardziej spokojnym zajęciom. 
Potem przypominała sobie, dlaczego i po co chciała poczuć na ustach słodki smak triumfu.

Spojrzenie ojca wyrażało trudną do zdefiniowania aprobatę. Godny pozazdroszczenia przebieg studiów, okupiony tytaniczną pracą nad nauką do egzaminów, pisaniem prac zaliczeniowych i angażowaniem się w życie uczelni kosztem wolnego czasu, umożliwił jej dość swobodny wybór ścieżki zawodowej. Mogła przebierać w ofertach od instytucji znanych w świecie magii ze swojego prestiżu, wieloletniej tradycji i szans na swobodne pięcie się po szczeblach kariery zwłaszcza dla takich jak ona. Ale oboje byli pewni, że tak naprawdę tylko jedna z kopert leżących na biurku miała znaczenie. Ta, której złota pieczęć ilustrowała inicjały Ministerstwa Magii. Lata wyrzeczeń wydały obfite owoce.

Nie spodziewał się, że to jego jedyna córka będzie kontynuatorem idei ciężkiej pracy i silnej woli. Przez lata musiał widzieć w tej roli swoich synów i połowicznie odniósł sukces, ale prawdopodobnie w żadnym nie dostrzegł równie wielkiego zamiłowania do ambicji. Dlatego siedziała przed nim bez grama strachu, z uniesionym do góry podbródkiem i wzrokiem gotowym ciąć równie gładko co ostrze noża. Zwycięstwo było o tyle słodsze, bo wiążące się z zachowaniem w sobie tych cech, o których istnienia nawet nie miał pojęcia. Nie chciała być taka jak on. Chciała być lepsza w każdym celu tak bardzo, jak tylko było to możliwe. W zamian otrzymała godną snutych planów pobłażliwość - własne lokum, pracę i wolność, której smaku nie potrafiła sobie odmówić.

Z cichym westchnieniem poderwała się z łóżka. Senność ustąpiła nagle, bez żadnego ostrzeżenia, a jedynym dowodem na umykający koszmar było gwałtownie drżenie serca. Nieprzytomnie rozejrzała się po całej sypialni, tak, jakby miała nadzieję znaleźć jego rzeczywisty ślad. Wsłuchując się w rytm własnego oddechu stopniowo odzyskiwała spokój i na nowo dostrzegła otoczenie takim, jakim było naprawdę, a w nim ciche tykanie zegara, chłód satynowej pościeli i miękkość puchowego materaca.

Układ wskazówek dał jej do zrozumienia, że spała przez zaledwie cztery godziny.
Owinięta w koc przeszła do salonu. Cichy szept zaklęcia spowił drewno w kominku wstęgą ognia i otulił pomieszczenie ciepłem, jakiego potrzebowała przy tak gwałtownym wybudzeniu. Pchając się w ramiona snu zajęła miejsce w stojącym naprzeciw niego fotelu. Zarówno tej nocy, jak i każdej z poprzednich, karmiła się złudną nadzieją. Zachowywała świadomość aż do pierwszych promieniu brzasku. Kiedy Londyn budził się i stawiał pierwsze, nieporadne kroki, ona udawała się na krótki odpoczynek niezmącony strachem. Złota łuna przyjemnego gorąca rozchodziła się po ciele i pozwalała zaznać prawdziwego ukojenia. Nie wiedziała, czemu nie może przespać całej nocy. Miała dobre życie - korzystała z niego na własnych warunkach, robiła to, na co tylko miała ochotę, czerpała pełnymi garściami z otwierających się wokół możliwości. Jednak gdzieś poza tym wszystkim czaiła się trudna do zdefiniowana niepewność. Coś, czego nie mógł ukryć nawet słodki smak zadowolenia. 
Złota rysa w tęczówce oka zamieniła się w pęknięcie.


1948 - Rozpoczęcie nauki w Hogwarcie


1954 - Objęcie funkcji prefekta naczelnego


1955 - Rozpoczęcie roku na Lex Magica


1956-57 - Pierwsze podróże po Europie z dala od rodziny


1960 - Decyzja o podjęciu stażu w Ministerstwie Magii


1961 - Przeprowadzka do Londynu

3
Pozostało PP
mixed
30
Pozostało PM
15
8
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
3
3
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
9
10
10
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Wiedza i zrozumienie magicznych stworzeń
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Śledztwa i dochodzenia
Taktyka przesłuchań
Retoryka sądowa
Strategia i zarządzanie kryzysowe
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Zarządzanie finansami
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
dyplomacja
urok osobisty
Ścieżka XVII — Artyzm i twórczość
malarstwo i rysunek
Ścieżka XVIII — Sport
Jeździectwo
Ścieżka XX — Poliglotyzm
francuski
włoski
grecki

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-13-2025, 12:48

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Vincent Rineheart

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-27-2025, 10:00

Maya Crouch

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[10.10.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 UROKI
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 13:55 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.