• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Elizabeth Evans
Elizabeth "Lizzy" Evans
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Anne (née Blackwood) i Christopher Evans
Aspiracje
Ukończenie kursu aurorskiego z wyróżnieniem
Amortencja
Sok jabłkowy, karmel, palone drewno
Różdżka
11 cali, sztywna, dąb, rdzeń z pazura gryfa
Hobby, pasje
Sport, popkultura mugolska
Bogin
Martwi rodzice i brat
Umysł
Data urodzenia
19 III 1943
Miejsce urodzenia
Londyn, Wielka Brytania
Miejsce zamieszkania
Londyn, Wielka Brytania
Język ojczysty
Język angielski
Genetyka
Czarownica
Ukończona szkoła
Gryffindor, Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Zawód
Kursantka w Biurze Aurorów
Czystość krwi
Mugolska
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
19
162
58
Wiek
Wzrost
Waga
Brązowe
Czarne
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Posiada wysportowaną sylwetkę, wysmuklającą się w szczególności w dolnych partiach ciała. W szczególności silnie zarysowane (choć nie masywne) mięśnie nóg, biodra niewiele szersze od ramion, napięty brzuch.
Znaki szczególne
Cienie pod oczami; widoczne dziąsła, gdy się uśmiecha; piegowata twarz; podłużna blizna na kolanie.
Preferowany ubiór
Najczęściej, przez wzgląd na pracę, można spotkać ją ubraną w białą koszulę oraz kolorową spódnicę do połowy łydki. Łatwo można spostrzec, że jej ubiór posiada w sobie wpływy mody mugolskiej, w szczególności, gdy znajduje się poza pracą — wtedy wybiera krótsze kroje i bardziej wyraziste wzory.
Zajęty wizerunek
Darya Seraya
Obrazek postaci

Byłam pierwszym dzieckiem moich młodych rodziców. Gdy mama urodziła mnie we wciąż pogrążonej w gruzach stolicy Wielkiej Brytanii, mój ojciec przebywał na froncie w północnej Afryce. O ciąży swojej żony i moim zjawieniu się na świecie, tata dowiedział się z listów, które docierały do niego raz na jakiś czas, stanowiąc jeszcze większą motywację do przetrwania ciężkiego czasu wojny. Nie wiem, czy rodzice byli na to wszystko gotowi — mieli po dziewiętnaście lat, trwała wojna, brakowało wszystkiego. Ale dali radę. Miłość gościła w naszym domu ciągle, nieustannie. Wzmocniona tylko powrotem taty z wojny, gdy miałam trochę ponad dwa lata. Z początku nie wiedziałam, kim był, ale gdy wziął mnie na ręce, wydawało mi się, że jest w dziwny sposób znajomy. Że pustka, o której istnieniu nie miałam jeszcze pojęcia, została zapełniona.

Moja rodzina była ewenementem. Skacząc pomiędzy głębokimi kałużami zbierającymi się na londyńskich ulicach, wielokrotnie słyszałam matki wzywające swoje dzieci do domu, nigdy ojców. Właściwie rzadko rozmawialiśmy o naszych tatach, w większości mężczyźni ci albo nie żyli, umierając na wojnie, albo przez cały czas byli pijani  — efektywnie umierając dla swej rodziny, której przysparzali tylko problemów. Mój tato nie pił, kochał mamę i mnie, przynosił do domu pieniądze z każdej pracy, którą udało mu się akurat złapać. Gdy urodził się mój brat, tata zaczął pracę w banku, przenosząc nas do lepszej dzielnicy miasta, pierwszy raz pokazując, że można żyć inaczej.

I faktycznie, żyliśmy inaczej.

1948 - Przebudzenie magii 

Mama nie potrafiła logicznie wytłumaczyć, czemu moje włosy następnego dnia po ich ścięciu, wyglądały dokładnie tak samo. Bardzo nie chciałam, żeby obcięła mi je na krótko, ale mama się uparła. Za każdym razem, gdy próbowała podać mi do jedzenia zupę mleczną, ta zmieniała kolor tylko w mojej misce, raz będąc zupełnie niebieską, innym razem różową. Tata też coś zauważył, gdy podrzucał mnie w górę, opadałam powoli, podobnie do porwanego wiatrem listka. Takie rzeczy nigdy nie miały miejsca ani w rodzinie mamy, ani w rodzinie taty. Rodzice zresztą, w obawie przed reakcją otoczenia, próbowali ukryć te dziwne przypadki przed sąsiadami. Szukali odpowiedzi po cichu, lecz bez rezultatu. Nie bali się mnie, ja zresztą też nie do końca rozumiałam, co się ze mną działo. Czasem tylko mama prosiła mnie, żebym "dobrze się zachowała" i oznaczało to absolutny zakaz zmieniania koloru jakiegokolwiek napoju. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że czasami zwykła herbata smakowała sokiem jabłkowym.

Poszłam do szkoły w tym samym roku, co moi rówieśnicy. Choć lubiłam się uczyć, jeszcze bardziej ciągnęło mnie do zabaw. Miałam swój krąg koleżanek, z którymi mogłabym spędzać każdą wolną chwilę, gdyby tylko mi pozwolono. Całkiem dobrze radziłam sobie z czytaniem i pisaniem, szybko udało mi się pojąć podstawowe zasady matematyki. Słyszałam kiedyś rozmowę mojego taty, który marzył, abym dostała się do szkoły handlowej; mama poparła go, dodając, że bez problemu znalazłabym tam męża. Jeszcze wtedy nie miałam takich marzeń, właściwie nie wybiegałam w przyszłość. Chłonęłam życie takim, jakie ono było, całą sobą, dzień po dniu. Śmiałam się z otartych kolan, gdy próbowałam z marnym skutkiem jeździć na rowerze, wyczekiwałam tych jednych, obiecanych wakacji nad morzem, aby wreszcie popływać w nim, a nie w publicznym basenie. Zaplatałam warkocze koleżankom, a one mi, próbowałyśmy nawet ukryć plamy po dżemie, który skapnął na biały kołnierzyk naszego szkolnego mundurka  — dziwnym trafem tylko ja potrafiłam zrobić to szybko i bez użycia wody.



W dniu moich jedenastych urodzin świat stanął na głowie.

Gdy goście opuścili nasz dom po przyjęciu, jak zwykle pomagałam mamie w uprzątnięciu naszego dużego pokoju. Gdy po jakimś czasie ktoś zastukał w drzwi, wszyscy  — ja, mama, brat i tata  — spojrzeliśmy się po sobie. Nie spodziewaliśmy się więcej osób, dlatego też tata kazał nam zostać w pokoju, a sam ruszył do drzwi. Gdy w progu zastał uśmiechniętą starszą panią, gotowy był powiedzieć, że musiała zajść jakaś pomyłka. Kobieta jednak nie pozwoliła dojść mu do słowa, uprzedzając jego zamiary. Spytała, czy może porozmawiać z Elizabeth Evans, ponieważ ma dla niej urodzinowy prezent. Ojciec wpuścił kobiecinę do środka, choć nauczony doświadczeniem nie opuszczał jej na krok. Kobieta podała mi zabezpieczoną woskową pieczęcią kopertę, a gdy tylko ją otworzyłam i zaczęłam czytać zawartość, moje brwi unosiły się wyżej i wyżej. Brat wspominał później, że obawiał się, że zabraknie mi czoła. Uroczy mały urwis.



 1954 - Dowiedzenie się o byciu czarownicą

Jesteś czarownicą. Wszystko, co przydarzyło ci się do tej pory, wszystko, czego nie potrafiłaś wytłumaczyć, to właśnie była twoja magia. W szkole nauczymy cię, jak nad nią panować. Poznasz tam innych czarodziejów, takich jak ty. Takich, jak ja. 

Słowa te rozbrzmiewały w mojej głowie echem, gdy wpatrywałam się w kobietę z rozchylonymi ze zdziwienia ustami. Mama nic nie mówiła, tata podobnie, ale oboje wymienili się spojrzeniami. Wytłumaczenie — choć w ich opinii będące bardziej żartem  — musiało być ostatecznie tym jedynym, prawdziwym. Starsza kobieta zdawała się wyczuwać ich obawy. Rozmawiała z rodzicami jeszcze długo, na osobności, gdy ja i mój brat czytaliśmy list zapraszający do szkoły oraz listę przedmiotów potrzebnych na pierwszy rok nauki po kilka razy. Ostatecznie dorośli doszli do porozumienia. Mogłam wyruszyć w podróż do Szkocji z początkiem roku szkolnego, ale wszystkim wokoło miałam mówić, że wyjeżdżam na wieś, do babci. 

Gdy po raz pierwszy znalazłam się na Pokątnej, myślałam, że był to tylko sen. W tłumie ludzi ubranych w mojej ocenie przezabawnie, w długie szaty wyjęte z jakiegoś historycznego filmu lub podręcznika, musiałam wyglądać przedziwnie, w mojej kraciastej sukience i kolorowej, wyjściowej koszuli pod spodem, jeszcze ze wstążkami we włosach. Widziałam, jak się na mnie patrzyli, jak na dziwadło, ale po prawdzie  — spoglądałam na nich dokładnie w ten sam sposób. Chyba mieliśmy w tym wypadku remis. 
Pierwszym sklepem, do którego dotarłam, był sklep z różdżkami. Najpierw przyglądałam się tym pięknym, malowanym i rzeźbionym, które wystawiono w witrynie. Zapragnęłam wtedy  — a było to marzenie głupiutkie, jedenastoletnie  — aby moja różdżka była ozdobiona malunkiem łąki i chodzących po niej owiec. Nie wiedziałam jednak, że to różdżka wybiera właściciela. Po kilku nieudanych próbach dopasowania, w moje ręce trafiła wreszcie moja najwierniejsza towarzyszka. Dębowa różdżka z rdzeniem z pazura gryfa. Od tamtego dnia nie rozstawałam się z nią już nigdy. Nawet kupno kolejnych podręczników, czy magicznego kociołka nie sprawiło mi wtedy tyle radości, co różdżka.

I gdy już myślałam, że pierwszy szok mam za sobą, że po zobaczeniu ulicy pełnej czarodziejów będzie już tylko lepiej, przyszła pora na stawienie się na peronie. Na szczęście w dostaniu się na peron pomogła mi inna rodzina, podziękowałam im przy tym najpiękniej, jak tylko umiałam. Później, w samej szkole, gdy wszyscy byli już ubrani w szkolne szaty, wydawało mi się, że nareszcie pasuję do tego świata. Gdy wywołano mnie do stołka i Tiary Przydziału, gdy ta wykrzyczała Gryffindor!, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Ale radosny raban, który poniósł się ze stolika tego domu, sprawił, że uśmiechnęłam się natychmiast, a później pobiegłam właśnie do tej grupy. Byłam jedną z nich. Starsza czarownica miała rację.


1954-1961 - Nauka w Hogwarcie

Pierwsze miesiące nauki były naprawdę trudne. Nie potrafiłam się przyzwyczaić do innego systemu szkolnego niż ten, który znałam. Nie trzeba było czytać lektur i prezentować ich przed klasą, ale za to uczyliśmy się inkantacji zaklęć i odpowiedniego ruszania ręką czy nadgarstkiem, aby osiągnąć odpowiedni efekt. Zamiast zajęć gospodarstwa domowego, przebywaliśmy w szklarni przesadzając rośliny, które widziałam pierwszy raz na oczy, albo kroiliśmy Bóg—Wie—Co, aby zaraz wrzucić to do kociołka, w którym wcale nie dochodziła zupa, a jakiś paskudny w smaku wywar. Najbardziej jednak tęskniłam za rodzicami i bratem. Pisałam do nich listy, informowałam o tym, że jest mi w szkole dobrze i ich kocham, ale czasami po prostu pragnęłam się do nich przytulić. 

Nawet z biegiem lat bywały takie momenty, w których nie do końca rozumiałam czarodziejską kulturę. Gdy pierwszy raz ktoś nazwał mnie szlamą, zareagowałam wściekłością, ale nie wiedziałam nawet, co to znaczyło. Gdy przyjaciółka próbowała mi to jakoś łagodnie przekazać, cała złość zmieniła się w rozczarowanie i smutek. Byłam jedną z nich. Tak mówiła tamta stara czarownica. Potrafiłam latać na miotle lepiej niż tamta dziewczyna, która użyła względem mnie takiej obrzydliwej obelgi. Na pewno gdybym uczyła się pilniej, potrafiłabym nawet czarować lepiej od niej. Ale w jej oczach byłam nie tylko inna, byłam gorsza. Przez to, że moi rodzice urodzili się bez magii, ja też miałam na nią nie zasługiwać. Kim ona była, aby o tym decydować? Przecież nawet mnie nie znała. Nie wiedziała, czy byłam miła, czy potrafiłam latać do góry nogami bez trzymania się miotły rękoma. Wiedziała o mnie tyle, że miałam rodziców w Londynie, mamę gospodynię domową i tatę pracującego w banku. To ostatnie rozbawiło ją jeszcze bardziej, przez następne lata nazywała mnie półgoblinką. 

Starałam się być najlepsza, jak tylko mogłam. Miałam momenty, w których gniew próbował przejąć nade mną kontrolę, ale rodzice zawsze mówili mi, że złość jest moim wrogom na rękę. Wygrać z wrogiem należy rozpocząć od wygranej z samym sobą — pisał mi w liście tata, znów mając rację. Nadmiar energii postanowiłam wykorzystać dzięki aktywnościom fizycznym. Już w mugolskiej szkole brałam udział w zawodach lekkoatletycznych, szczególnie uwielbiając bieganie.

Postanowiłam do niego wrócić i codziennie, niezależnie od pogody, przebiegać coraz to dłuższe dystanse. Celowo unikałam bójek, nie dlatego, że bałam się dostać, ale dlatego, że nie chciałam wpadać w głupie kłopoty przez kogoś, kto nie zasługiwał na mój czas. Ten dzieliłam pomiędzy lekcje, naukę i sport.

Pewnego wieczora w pokoju wspólnym Gryfonów byłam świadkiem rozmowy dziewczyn o jednym z absolwentów naszego domu, który dostał się na kurs aurorski. Zaciekawiona zapytałam, czym zajmuje się auror, a gdy dziewczyny opowiedziały mi o tym zawodzie ze szczegółami, nieświadomie zmieniły moje życie na zawsze. Od tamtego dnia wreszcie miałam jakieś marzenie. Zostać aurorem. Walczyć ze złem, które wciąż czaiło się tu i ówdzie. Mugole mieli świadomość tego, jak bardzo kruchym bytem był pokój. Wydawało mi się, że czarodzieje wręcz przeciwnie. Mojego entuzjazmu nie ostudziły nawet wieści, że dostanie się na kurs graniczyło z cudem, tak bardzo wysokie były wymagania. Miałam coś do udowodnienia. Byłam w stanie osiągnąć to i jeszcze więcej. Może wtedy wreszcie nikt nie miałby odwagi nazwać mnie szlamą.

Jeszcze bardziej zaczęłam przykładać się do nauki. Słyszałam, że najtrudniejszą częścią do zdania zawsze były eliksiry, z których byłam raczej przeciętna, a musiałam nie tylko dogonić swoich rywali, a przegonić. Coraz więcej czasu spędzałam więc w bibliotece, skrobałam piórem receptury aż do czasu, gdy potrafiłam je już wyrecytować z pamięci. Wiele pomógł mi również Klub Pojedynków. Nie tylko wprowadził element doświadczenia walki (w kontrolowanych warunkach), ale także przełamał we mnie strach przed wycelowaniem różdżki w kogoś innego. Ćwiczyłam nie tylko inkantacje oraz odpowiednie ruchy towarzyszące zaklęciom. Ćwiczyłam precyzję, celność, próbowałam przewidzieć działania przeciwnika tylko z obserwacji jego ruchów. Każde ugodzenie zaklęciem, każde rozbrojenie było nauczką. Porażka nigdy nie smakowała słodko, ale musiałam do niej przywyknąć. Musiało mnie czekać ich o wiele więcej, dostać się na kurs aurorski to jedno, drugie, że liczbę kobiet w szeregach tej służby można było pewnie policzyć na palcach jednej ręki. Gdy zaczynałam w siebie wątpić, przypominałam sobie o moim tacie, który ledwie po skończeniu szkoły wyruszył na, jak wtedy myślał, pewną śmierć, a wszystko w imię wolności. Byłam jego córką, byłam też czarownicą, pierwszą taką w mojej rodzinie. Postanowienie o obraniu tej ścieżki zawodowej stało się stalowe, gdy mój młodszy brat wyznał mi, że i jego zaczynają przezywać, że te kilka obdrapań, które miał na twarzy, nie wydarzyły się, gdy przypadkiem wleciał miotłą w krzaki. W moim sercu zapłonął wtedy gniew. Nikt nigdy nie powinien czegoś podobnego doświadczać. 

Zdawałam egzaminy z pięciu przedmiotów, z czego najlepsze, bo najwyższe, oceny uzyskałam z zaklęć oraz obrony przed czarną magią. Moje wyniki z eliksirów zaskoczyły nawet profesora, który nie spodziewał się aż takiej poprawy. Nawet z transmutacji udało mi się dostać dobry stopień, choć nie przejawiałam szczególnego zainteresowania tym przedmiotem. Z dumą spoglądałam też na wybitny uzyskany z mugoloznawstwa. Ale dobre wyniki w nauce jeszcze niczego nie gwarantowały, no, może poza możliwością dalszego rozwoju. Aby osiągnąć swoje marzenie, musiałam przejść jeszcze wiele, wiele ciężkich prób.


1961 - Rozpoczęcie kursu aurorskiego

Pierwszą z nich był egzamin wstępny. Nic nie mogło mnie przygotować na taki wysiłek i jeszcze lepiej pokazać mi, czego ode mnie wymagano. Był to mój pierwszy kontakt z zupełnie nowym rodzajem dyscypliny, który zredefiniował moje podejście do wysiłku i treningu. Moje sto procent ledwie wystarczyło na egzamin, a to miała być przecież sam początek. Nie dostawałam taryfy ulgowej ze względu na swoją płeć, ale nie narzekałam. Wręcz przeciwnie, spodobało mi się to, że liczyły się przede wszystkim czyjeś umiejętności, nie zaś nazwisko, płeć, czy wiek. Nie zrażałam się, gdy nie traktowano mnie poważnie. Zaciskałam wtedy zęby jeszcze mocniej, podnosiłam się z kolan i próbowałam kolejny raz. W pierwszych miesiącach widziano mnie przede wszystkim w koszulach z długim rękawem i spódnicą do kostek. Moje ciało nie bywało, ono było obolałe, na sobie samej nauczyłam się jak najszybciej opatrywać rany czy inne bolące miejsca, aby zyskać trochę na czasie. Gdy nie mogłam czegoś osiągnąć siłą, musiałam działać kreatywnie, wymyślić zasadzkę, zmylić swojego przeciwnika. Raz nawet, tak mi się wydaje, widziałam iskrę zadowolenia w oczach jednego z opiekunów kursantów, gdy powaliłam przeciwnika używając głównie jego siły. Po treningu doświadczony auror podszedł do mnie, oferując mi swoje wsparcie i wiedzę. Został moim pierwszym mentorem.



Kolejne miesiące i lata zlewają się w obrazy codziennych treningów, które przesuwały granice moich umiejętności fizycznych i magicznych, przerywane weekendowymi potańcówkami i wizytami po mugolskiej stronie miasta. Starałam się nie stracić mojego połączenia z rodziną, z kulturą, w której się wychowałam. Czasami trudno było mi dobrać strój, aby nie rzucać się zbytnio w oczy po tej, czy po innej stronie. I choć ciągle czuję, że nie pasuję w stu procentach nigdzie  — to lubię to życie. Pomagam bratu, który również okazał się być czarodziejem, przez co uczy się teraz w Hogwarcie. Uczę się etosu pracy od ludzi wybitnych, nie do końca wierząc, że mam okazję przebywać w ich towarzystwie.


1962 - Dołączenie do stronnictwa Dumbledore'a

To mój mentor, starszy wiekowo auror, po raz pierwszy przedstawił mi inną sylwetkę Albusa Dumbledore'a. Początkowo nie chciałam wierzyć, że dyrektor szkoły, którą skończyłam przecież niedawno, mógł być tak naprawdę przywódcą tajnej organizacji; mój mentor miał jednak niezwykłą umiejętność rozwiewania moich wątpliwości, zanim jeszcze się nimi podzieliłam. Opowiedział mi o roli tego człowieka, jaką odegrał w trakcie ostatniej wojny czarodziejów, jakimi poglądami się kierował, że to ostatecznie dzięki niemu i przez niego żyjemy w takim, a nie innym świecie. Gdy słuchałam tej opowieści, wydawało mi się, że znów jestem tamtą jedenastolatką, która płacze w łazience, bo pokazano jej, że nigdy nie będzie pasować do tego świata. Świata, który wyrywała sobie przecież raz za razem, czyniąc go swoim. Ale pierwszy raz, gdy wracałam do tego wspomnienia, a później jeszcze do kolejnych i następnych, zamiast żalu, smutku i gniewu, w moim sercu pojawiła się... Nadzieja. Chciałam dołączyć do grona czarodziei bliskich Dumbledorowi, najlepiej natychmiast. Mój mentor miał jednak inne zdanie, roześmiał się w głos, po czym stwierdził, że jeszcze nie jestem na to gotowa. Że najpierw muszę pokazać, kim naprawdę jestem i co potrafię, a dopiero później myśleć o tak poważnych sprawach. Musiałam nauczyć się spokoju i opanowania. Młodzieńczy zapał miał swoje zalety, ale gdy zbliżało się do spraw poważnych, musiałam pokazać, że można na mnie polegać.
Wreszcie, po pół roku od pierwszej rozmowy, mój mentor uznał, że byłam gotowa. Podobno zostałam przedstawiona jako obiecująca młoda czarownica o silnym kręgosłupie moralnym i wytrwałości w postanowieniach. Gdybym była przy tej rozmowie, zapewne wtrąciłabym, że jestem również kursantką, ale nie od razu spotkałam się z Dumbledorem osobiście. Gdy ten czas wreszcie nadszedł, miałam jeszcze widoczny siniak pod okiem, konsekwencję jednego z pojedynków i było mi bardzo wstyd pokazywać się w takim stanie przed kimś tak ważnym. W dodatku przed dyrektorem! Na całe szczęście czarodziej wydawał się grzecznie pomijać temat sińca, słuchał, gdy opowiadałam mu swą historię oraz motywację. Wydaje mi się, że rozumiał mnie jak mało kto. 
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Uwierzyć, że tym właśnie stało się moje życie: służbą dobru. Leżąc w ciemności, na wąskim łóżku i materacu z wystającą sprężyną, złożyłam sobie jeszcze jedną przysięgę. Nigdy nie zlęknę się ciemności, będę różdżką sprawiedliwości.

14
Pozostało PP
mixed
30
Pozostało PM
12
10
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
8
6
10
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka III — Opieka nad magicznymi stworzeniami
Tropienie i śledzenie
Ścieżka VII — Magia uzdrawiania
Pierwsza pomoc
Ścieżka IX — Mugoloznawstwo
Historia i kultura mugoli
Mugolskie pojazdy
Mugolskie urządzenia
Ścieżka X — Polityka i prawo
Znajomość prawa i regulacji
Śledztwa i dochodzenia
Taktyka przesłuchań
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Skradanie się
Ścieżka XV — Przetrwanie
Tropienie i śledzenie
Sztuka kamuflażu
Przetrwanie w ekstremalnych warunkach
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
Odczytywanie emocji i czujność
Urok osobisty
Ścieżka XVIII — Sport
Latanie na miotle
Pływanie
Taniec
Gimnastyka
Biegi

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-25-2025, 11:25

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Vincent Rineheart

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-25-2025, 11:29

Elizabeth Evans

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[26.08.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1W
[07.09.2025] Zdobycie trofeum: Pierwszy dzień w Hogwarcie, +20 XP
[21.09.2025] Nagroda za wydarzenie: Człowiek, który został ministrem, +15 XP
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.