• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Barek w piwnicy
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-04-2025, 20:29

Barek w piwnicy
Prowadzące do piwnicy schody odsłaniają długi korytarz, na końcu którego znajdują się drzwi do cennego dla rodziny Macnair pomieszczenia. Wewnątrz ustawiono pod ścianami drewniane regały i zamknięty na klucz barek, które zostały dobrze zaopatrzone w pełne szklane butelki. Obklejone zdobnymi etykietami alkohole, mniej i bardziej wytworne, towarzyszą mieszkańcom w wielu spotkaniach. W centralnym punkcie pomieszczenia znajdują się skórzane fotele i wygodna sofa, a także stolik, nad którym wznoszone są głośne toasty. Piwniczny pokój dzięki grubym murom jest dobrze wyciszony, a detale oświetlenia korzystnie wpływają na nastrój wnętrza. Przekraczający próg tych piwnic goście, nieprędko je opuszczają.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-15-2025, 18:26

your word is your bond
dwudziesty czwarty marca 1962

Blask górującego na nieboskłonie księżyca przenikał przez wysokie szyby gotyckiego zamczyska, rzucając wyrazistą łunę na skrzypiące pod naciskiem jego kroków panele podłogi; wszechobecna cisza zdawała się zwiastunką tego, że domostwo ― od chwili, gdy zmrok późnego wieczora otoczył jego mury ― solidarnie zmorzył głęboki sen, ale jakaś nieznośna myśl nakazała mu jednak zajrzeć głębiej, do piwnicy. Tam, gdzie cienie tańczyły z demonami tutejszych mieszkańców; tam, gdzie chowały się najstraszniejsze grzechy i sekrety każdej z majaczących po korytarzach dusz; tam, gdzie głowa tejże posiadłości zwykła znikać rzadziej lub częściej, żądna wytchnienia, izolacji, wreszcie ― może i jakiegoś odkupienia. Nie łączyło ich wprawdzie bliskie pokrewieństwo, prowadzone rozmowy również zwykły niekiedy gasnąć na zaledwie kilku wymienionych zdaniach, ale zawsze tętniło w nim ― naiwne, być może ― przekonanie, że wiązało ich bliżej nienazwane podobieństwo. Zainteresowań, ambicji, po części też pewnie tożsamości; naturalnie więc nałożył nań płaszcz niedoścignionego autorytetu, wyłuskując zeń wartości, którym ― jak szczerze sądził ― należało tutaj, na nieznanym mu lądzie, wtórować.
Bo Drew przygarnął ich obydwoje, jego i matkę, gdy niczyi, z podkulonym ogonem, przyjechali z bałkańskiej ziemi.
Bo Drew obdarzył ich szacunkiem i zaufaniem, wtajemniczając w obrazy ideologii, której sam od dawna służył, tym samym ― otwierając ścieżki w świecie elit, do którego przecież nie należeli.
Bo Drew pomógł mu opanować obcy język i obce maniery, nierzadko służąc radą przy dylematach mniejszych i większych, nierzadko służąc też pomocą przy kryzysach znaczących oraz tych zupełnie nieważnych.
I choć z łagodnym zawstydzeniem spoglądał w lustro w obliczu nieodpartej potrzeby wymiany myśli właśnie z nim, nie sposób było odeprzeć to parszywie paraliżujące go od środka wrażenie; i choć najpewniej powinien był uprzedzić go o tym, że dzisiejszego wieczora życzyłby sobie zająć mu minut kilkanaście lub kilkadziesiąt, w naturalnej bezpośredniości zajrzał do miejsca, w którym często, długimi godzinami, tliło się kilka świec.
― Jesteś zajęty? ― zaczął niby uprzejmie, bo tak przecież nakazywało dobre wychowanie, ale rozgościł się znacznie szybciej, niż nakazywałaby etykieta; do pojedynczej szklanki whisky zaraz dołączyła druga, plecy opadły w miękkości oparcia fotela, a pomiędzy palcami wykwitł papieros. ― Dobrze dziś przemawiałeś. Dam sobie rękę uciąć, że namiestnik Kornwalii poprze twój pomysł na obradach w przyszłym tygodniu, gdy tylko jego asystent wytłumaczy mu na boku, że gracie do jednej bramki ― cyniczny uśmiech ironii mimowolnie rozlał się po twarzy, wkrótce zgaszony łykiem bursztynowego trunku. ― Od zaprzysiężenia ministra wszyscy ostrożniej ważą słowa, ale głosowanie w sprawie nowej ustawy będzie dopiero za miesiąc. Do tego czasu stary Bulstrode może wreszcie się określi i rozporządzenie wcale nie wejdzie w życie ― dodał jeszcze, na dłużej ogniskując spojrzenie w kuzynie; dłoń powędrowała zaraz do szyi i poluzowała ucisk czarnego krawatu. ― Z Lucindą wam się układa? Nie mam żadnych planów na sobotę, mogę posiedzieć z Waldenem... Poukładam z nim klocki i pogadam o dziewczynach, a wy wyjdziecie gdzieś w końcu... ― i choć ton głosu trącał o nienormalną powagę, blady uśmiech wykwitł ponownie, gdzieś pomiędzy smugą dymu a wygodniejszym rozciągnięciem się w siedzisku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
08-26-2025, 21:08
-To zależy- – uniosłem spojrzenie na Igora, choć byłem niemal pewien, że wcale na odpowiedź nie czekał. Skinąwszy głową wskazałem mu fotel stojący naprzeciw, po czym sięgnąłem po butelkę i uzupełniłem puste szkło bursztynowym trunkiem, tym samym, który dotąd towarzyszył mi w – przemiłej, niemal wyjątkowej – samotności. Rozżarzone cygaro tliło się w dłoni pozwalając gęstemu dymowi spowić niewielkie, acz gustownie urządzone pomieszczenie, tworząc iluzję ciasnego uścisku. Lubiłem to miejsce, bowiem w odróżnieniu do wielkiego domostwa przywoływało wspomnienie dusznej klitki na Śmiertelnym Nokturnie; znacznie skromniejszej i gorzej wyposażonej, ale będącej niejako początkiem drogi – przełomem, jaki z czasem przekułem w sukces. Nie była formą ucieczki; nie szukałem azylu od rodziny ani wytchnienia od pracy; potrzebowałem odpoczynku, tego krótkiego oddechu, który w ostatnich tygodniach – rozedrganych, przesyconych politycznym wrzaskiem – był absolutnym luksusem.
-Jeśli mu wytłumaczy- zerknąłem na niego z ukosa pozwalając sobie na kpiący uśmiech. Asystent od dawna igrał z moją cierpliwością, a co gorsza, niejednokrotnie zawodził, zmuszając do wysłuchiwania absurdalnych monologów, które jedynie podkreślały jego niesubordynację. Jeśli sądził, że ujmie mnie swą elokwencją, był w błędzie – wciąż byłem laikiem, ale podobne zagrywki dawno przestały robić wrażenie. Przeczuwałem, że Igor także nie darzył go sympatią oraz zaufaniem – choć może to drugie wciąż tliło się nieco mocniej ze względu na przynależność. Na lojalność sprawie, o którą wspólnie pragnęliśmy walczyć. Byłem z niego dumny, radowało mnie jego zaangażowanie i dojrzałość, bo mimo niewielu wiosen wykazywał się czymś znacznie donioślejszym niż jego rówieśnicy. Miał plany, zachłanność wiedzy, realizował marzenia, dążył do spełnienia wyznaczonych sobie celów – wiedział czego pragnął.
I choć wiedziałem, że ta droga prędzej czy później odbierze mu coś, czego nie da się odzyskać, nie zamierzałem go zatrzymać.
-Ostrożniej ważą słowa, wstrzymują się od głosu, trzymają istotne dokumenty z dala od oczu postronnych- zgodziłem się z nim, po czym obróciłem wolno szklaneczkę w dłoni i upiłem z niej łyk bursztynowego płynu. -Leach to nie tylko ujma na czarodziejskim honorze, ale przede wszystkim problem dla opozycyjnych środowisk. Zwycięzca, choćby minimalny, wciąż jest zwycięzcą, a jego przewaga wystarcza, by zjednać sobie wahających się tych, którzy lubią stać po stronie wygranych- przesunąłem dłonią wzdłuż brody w zastanowieniu. Temat wciąż wydawał się świeży, wciąż drażnił z tą samą siłą – z tą samą złością i bezradnością. -Musimy zjednywać sobie nowych sprzymierzeńców, a zatem twardo stać przy swoich poglądach i nie szukać irracjonalnych kompromisów. Tylko nasz głos zmieniony w czyn może przynieść zmianę, nie rychłą, ale zmianę- dodałem krzyżując spojrzenie z kuzynem, który zdawał się rozgościć na dłużej – i dobrze. Ceniłem sobie jego towarzystwo wszak jeszcze przed zamieszaniem związanym z objęciem nowego stanowiska spędzaliśmy takich wieczorów znacznie więcej.
Zaśmiałem się pod nosem na jego propozycję – kusząca, nie sposób było temu zaprzeczyć. Faktycznie brakowało nam czasu wyłącznie dla siebie, ale od samego początku zakładaliśmy, że tak będzie. -Jest na to zdecydowanie zbyt mały, lecz wierzę, że wymyślisz coś innego- uniosłem szkło w geście toastu, po czym upiłem zawartości. -A skoro już przy panienkach jesteśmy, masz jakąś na oku?- spytałem będąc ciekaw obecnego stanu rzeczy. Wątpliwe, abym minął się z jakąś w progu, choć – zważywszy na fakt, iż często nie ma mnie całymi dniami – nie mogłem tego wykluczyć.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-06-2025, 16:51
W półcieniu postępującego wieczora skrywało się wiele demonów ― tych własnych, tych należących do niego, a najpewniej też i tych, które nie nosiły przynależności niczyjego imienia. Zaproszenie na fotel było, być może, nieco niemrawe i drażniąco chłodne, jakby przychodził właśnie wyspowiadać się z grzechów, które bynajmniej nie było Drew obce; zaproszenie na fotel, być może, więcej miało w sobie z uprzejmej grzeczności, niż rzeczywistego zadowolenia, że ktoś znowu zakłóca jego przestrzeń. Wolał się tym jednak przesadnie nie przejmować, wolał nie podejrzewać go o celowość suchej mimiki, nawet jeśli jej mimowolność rozrzedziła nieco i tę należącą do Igora, pomalowaną dziś pozornym optymizmem.
― Zależy od czego? ― dopytał niepewnie, trochę w duchu konsternacji, trochę w aurze przełamywania pierwszych niezręczności; następne polityczne wywody miały być tylko miałkim wstępem dla rozmowy odkrywającej ukryte w nim dotąd warstwy rozgoryczenia ― niema zgoda wyrażona skinieniem głowy zastygła w powietrzu na brzmienie jego stanowczych słów, odnajdując w nich uniwersalne prawdy o świecie, najpewniej kilka też zasadnych dla ichniejszej sprawy konstatacji. Dobrze sprawował się w roli namiestnika, z czasem coraz to silniej rozwijając retoryczny dar wprawnego mówcy; najpierw uwierzył w niego lud, teraz to samo stać się miało ― w zgodzie z ich niewypowiedzianym życzeniem ― w hermetycznych kręgach parlamentu, zrzeszających przecież działaczy o zróżnicowanym kompasie ideowym. Z całą pewnością miał do tego adekwatne zaplecze ― jedynie kwestia jego wykorzystania zaważyć miała o poczynionych w tym zakresie postępach. ― Cokolwiek szykujesz, wiem, że podołasz ― rzucił jeszcze, w geście bezgłosego toastu racząc się półprzejrzystą zawartością swojej szklanki. ― Nie doceniasz go, on naprawdę wiele rozumie ― nawiązał do Waldena, spomiędzy kłębów dymu szukając piwnego wzroku kuzyna; żart zastygł na ustach, w końcu wypowiedziany na głos: ― Ostatnio pokazywałem mu zdjęcia z albumu, na widok jednej rówieśniczki ze szkoły prawie wydłubał mi oko, jakby chciał mi tym zakomunikować, że nie jest specjalnie urodziwa ― popiół z papierosa zaległ na dnie szklanej popielnicy, nim pytanie dobiegło uszu, a rysy stężały w zobojętnieniu: ― Nie, nie mam ― wyznał krótko, bez przesadnej wylewności, bo i nie było tu na nią miejsca. Nie teraz i nie tutaj, gdy temat tej bladej konwersacji osadzać się miał w zgoła odmiennym punkcie zaczepienia, a leciwe zagadnięcia o sprawy zawodowe i rodzinne funkcjonować miały jako niewinny pretekst do opowiedzenia o sytuacji, która od dni kilku parszywie spędzała mu sen z powiek. Spory łyk whisky dodał odwagi deklaracji, która uformowała się w nim jakoś naturalnie, w prostym ciągu myślowym, nawiązującym jeszcze do banalnego rozważania o kobietach.
― Ale może to i nawet dobrze... Myślę o wyjeździe ― wykwitło w końcu cicho, w niepełnym przekonaniu, jakby zdradzał właśnie na głos ślady największej, osobistej zbrodni; następne wyrazy miały już w sobie więcej goryczy niż bolączki, więcej rozczarowania niż obawy, więc zastygły w powietrzu ostrzej, mocniej: ― On jednak żyje, mój ojciec... Przyjechał tu, właściwie to nie wiem po co ― objawił nowe dla nich wszystkich fakty, choć spodziewał się chyba, że w tej kwestii ubiec go mogła Irina, opętańczo pragnąca ponownego rozlewu krwi ― tym razem jednak zwieńczonego niepodważalnym sukcesem. ― Wiedziałeś, że to ona go zabiła? ― Że to o n a uniosła różdżkę na starego Karkaroffa, który i tym razem zdołał ją przechytrzyć? ― Że to ona pozbawiła mnie prawa do walki o jego majątek? Że na każdym polu mnie oszukała? ― głos zadrżał na ostatnim słowie, ale zmyć go miało niepytające o zdanie sięgnięcie po butelkę ― nieme świadectwo tego, że na trzeźwo nie potrafił o tym mówić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
09-16-2025, 22:45
-Od tego czy picie ognistej w samotności uznasz za bycie zajętym- zerknąłem na niego unosząc lekko kącik ust. Choć chwile spędzone w ciszy i wyłącznie własnym towarzystwie zacząłem sobie wyjątkowo cenić, to nie przewyższały one pragnienia spędzania czasu z rodziną – ludźmi, których szanowałem i ceniłem ponad iluzoryczny komfort. Ponadto już dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać w cztery oczy; bez świadków, bez ograniczeń w podejmowanych tematach i zupełnej swobodzie, która potrafiła rozwiązać język. Poruszyć kwestie abstrakcyjne – od przyćmionej alkoholem głowy, po codzienne – przepełnione atrakcyjnością poznanych kobiet i nierzadko trudniejsze, malujące się w ciemnych barwach. Od dawien dawna borykałem się z nieufnością; przyzwyczajony do samodzielności i ze świadomością podłości czyhających na pierwszy błąd mend, unikałem tego grząskiego podłoża – wygodnego i wartego zachodu, acz niezwykle niebezpiecznego. Dopiero tu, w Przeklętej Warowni, poczułem jego namiastkę, fragment na tyle kuszący, że trudno było nie iść dalej. Niezwykle ciężko było zrezygnować. Z dozą ostrożności, ale pozwoliłem sobie na więcej i póki co daleki byłem od rozczarowującego zawodu. Szczególnie wobec najmłodszego z nich; wiedział więcej niż chciał, usłyszał więcej niż musiał i tajemnice, najpewniej, były z nim bezpieczne.
-Oby twa wiara okazała się dobrą zapowiedzią- odparłem wznosząc szkło w geście toastu, po czym upiłem zawartości. -Zwłaszcza, że idą niespokojne czasy- dodałem wpatrując się w złocisty płyn. Wydarzenia z dwunastego marca musiały przekonać nawet największych niedowiarków, bowiem choć wciąż mogli nie dostrzegać rosnącej w podziemiach potęgi, na scenie pojawił się sam Grindelwald – zwiastun narastającego niezadowolenia i przede wszystkim społecznego napięcia.
-Ma to po ojcu- zaśmiałem się pod nosem zerkając na niego z ukosa. -Pewnie chciał ci przekazać, że miałeś nieurodziwe partnerki- uniosłem wymownie brew, nieznacznie obracając w palcach trzymaną szklankę. -Nie zrozum mnie źle, ale nie chce mi się wierzyć, że jesteś na tyle sentymentalny, aby trzymać szkolne albumy- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Być może myliłem się co do tego, być może drzemało w nim więcej tęsknoty za domem niżeli mogłem przypuszczać i jeśli faktycznie tak było, wprawnie zdołał ukryć to za chłodną fasadą. -Chyba, że pokazałeś mu jakąś rudą- spoważniałem na moment – nieco teatralnie. -Rówieśniczkę?- spytałem zachowując poważny ton, choć nietrudno było dostrzec kpinę. Nigdy nie zastanawiałem się nad powodem, ale wyjątkowo unikałem kobiet o tym kolorze włosów. -Woli blondynki, to też ma po ojcu- skwitowałem.
-Może i lepiej. Jeszcze nigdy nic dobrego nie wyszło z pośpiechu- wzruszyłem ramionami nie podzielając społecznej nagonki o konieczności szybkiego ożenku. Byłbym hipokrytą wszak sam zwlekałem bardzo długo; uciekałem, zwodziłem, czerpałem wyłącznie korzyści i finalnie – o dziwo – zostało to nagrodzone. Czy jeśli uległbym presji znajdowałbym się w tym samym miejscu? Z tą samą kobietą i synem? Szanse były na to minimalne – właściwie zerowe.
Gdy wspomniał o wyjeździe uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie, czego nawet nie starałem się ukryć. W pierwszej chwili nie odezwałem się; w żaden sposób nie próbowałem dojść do powodu takiej decyzji, kompletnej zmiany – jeszcze – monotonnej, ale stabilnej codzienności. Nie był już ledwie młokosem, który każdego poranka mógł budzić się w innym miejscu; miał plany, miał obowiązki i zobowiązania, a przede wszystkim potencjał, jakiego nie sposób było marnować na coś równie przyziemnego jak poszukiwanie siebie. Może zaś wcale nie o to chodziło? Może los dał mu szansę, o której nie zdążył jeszcze opowiedzieć?
Mimowolnie zacisnąłem mocniej szkło, po czym opróżniłem je jednym haustem. Wyciągnąłem wolną dłoń po butelkę i uzupełniłem je, a zaraz po tym dolałem też Igorowi. Nie padły jeszcze żadne szczegóły, ale przeczuwałem, że szykowała się długa noc. Noc, która mogła zakończyć się zawodem lub wyrazem szczerej dumy i uznania.
Otworzyłem usta chcąc zadać pytanie, ale w tej samej chwili kuzyn zdecydował się na zrzucenie ciężaru, który najpewniej zaprowadził go dzisiejszego wieczora w piwniczne odmęty. Zwiesiłem spojrzenie na jego oczach wzdychając lekko pod nosem – nie z pogardą, a swego rodzaju frustracją. Stary Karkaroff był problemem – wbitą głęboko drzazgą i solą w oku, której najchętniej pozbyłbym się czym prędzej, dokonując tego, czego najwyraźniej ciotka nie potrafiła. Brutalny mord i udana ucieczka okazały się ledwie frazesem, perfekcyjnie utkaną intrygą – lecz to nie ona była głównym aktorem tego przedstawienia. -Wiem- odparłem zgodnie z prawdą. Nie zamierzałem go oszukiwać ani trzymać w absurdalnej niepewności. -I przez niego chcesz wyjechać?- spytałem, choć czułem, iż było to pytanie retoryczne.
-Wiedziałem- odparłem ściągając brwi w niezrozumieniu. Przesunąłem dłonią wzdłuż brody zdając sobie sprawę, iż nie padło to bez powodu – czyżby on znał inną prawdę? Wypuściłem powietrze z ust, czując, jak atmosfera gęstnieje, a ciężar spoczywający na nim poniekąd staje się moim; nie dlatego, że o niczym nie wiedział, lecz z powodu znacznie bardziej błahego. Traktowałem go jak syna. -Musiała mieć powód- zacząłem starając się przypomnieć wszelkie szczegóły tamtej rozmowy. -Kwestię majątku nietrudno było wydedukować, lecz nie miałem świadomości twojej niewiedzy. Uznałem to za temat, na który się nie rozmawia, jakich wiele w tym domu, dlatego nigdy nie pytałem- odparłem upijając trunku – już nie łyk, a kilka. -Nie chce jej bronić, ale wychodzi na to, że- trudno było mi się nie uśmiechnąć – z przekąsem i bijącą ironią. -Jednak nie zabiła- zwieńczyłem, być może bez sensu wplatając kpiący akcent, ale z pewnością wiedział co miałem na myśli. -Co chcesz z tym zrobić?- z tym utrapieniem. Pozostawało pytanie kto wówczas był dla niego większym, bowiem nietrudno było wyczuć bijącą niechęć do matki. Wierzyłem w Irinę, wiedziałem, że musiała mieć naprawdę konkretny powód - a nawet ich dziesiątki, lecz najpierw pragnąłem, aby to on mówił.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-28-2025, 19:45
― A więc nie jesteś. Dobrze się składa ― skwitował pewnie, wtłaczając w powietrze brzmienie nieco cierpkiej ironii; czynił to jednak z głęboką świadomością tego, że mógł sobie na takową pozwolić. Drew stał się dlań przyjacielem i powiernikiem, w wielu momentach przyjmując też koloryt godnego autorytetu, swoją formą przypominającego nawet ojca. Opuściwszy bułgarskie domostwo, w murach którego brat starego Karkaroffa zdawał się esencją wyższych wartości, Igor impulsywnie przelewał potrzebę doglądania czyjegoś kroku na poznanego w norweskiej głuszy druida ― najsampierw będącego bodaj mentorem i nauczycielem, później też doradcą i wyrocznią; kuzyn i namiestnik przejął po nim tę rolę, całkiem machinalnie i chyba nawet naturalnie odnajdując się w przypisanej odgórnie misji męskiego przewodnika. Kogoś, kto w dobrym miejscu i odpowiednim czasie zdołał napełnić go siłą i wiarą; kogoś, kto w stosownym momencie pomógł mu odnaleźć drogę, z początku jeszcze w zupełności zamgloną i niepewną, targaną przecież trudami początków i wahliwością.
I choćby z tego powodu normalnym wydało mu się zwrócić z dręczącym go problemem właśnie do niego; i choćby z takich przyczyn podjęcie następnych kroków i działań dziwacznie uzależniał od zdania Macnaira ― tak jakby sam nie ufał już swoim instynktom, za priorytet mając cudze słowa krewnego.
Krewnego, który nigdy go nie zawiódł, nie oszukał, nie zdradził; krewniaka, który doglądał w nim potencjału, lojalności, zaufania; krewniaka, który mylił się rzadko, często obierając wybrzmiewające zdrowym rozsądkiem i pragmatyzmem ścieżki. W tej właśnie chwili zdawał się tego rozpaczliwie potrzebować.
― Myślisz, że Grindelwald może realnie zaszkodzić naszej sprawie? Latami siedział w odosobnieniu, a jego poplecznicy pozostają rozproszeni po całej Europie... ― stwierdził na jego słowa, marszcząc brwi w niemym zastanowieniu; ojczysty dlań ląd był niegdyś wiodącym miejscem jego działalności, dawno temu człowiek ten pojawił się nawet kilkukrotnie w ichniejszym domu rodzinnym ― nie był jednak pewien, jak wielu sojuszników miał tutaj, na deszczowych ziemiach Wielkiej Brytanii. ― Irina też mu niegdyś służyła ― dodał cicho, jakby w geście nieśmiałej sugestii, której sedno Drew rozwikłać miał już osobiście; podczas ich ostatniej rozmowy, skwitowanej gorejącym konfliktem, zarzekała się, że przywódca Akolitów jest ewidentnym niebezpieczeństwem ― nie sposób jednak stwierdzić, czy była to szczera prawda, czy zaledwie czcza teza, rzucona na głos na przekór sentymentalnym lub światopoglądowym wahaniom, które w ewidentny sposób mogły dopaść jej ducha.
― To klasowe zdjęcie, na szczęście żadna z nich nie była moją dziewczyną ― wytłumaczył pokrótce, pozwalając sobie na blady uśmiech przekory; bo Walden miał rację i wszystkie nie grzeszyły urodą, chciałoby się dodać, ale gdzieś pomiędzy wykwitła szczera uwaga rozmówcy. Trafnie udowadniała, jak mylne bywały przyjęte z konieczności pozory. ― Zaskoczy cię to, że dalej je mam? W środku są też zdjęcia moich rodziców z młodości, kilka z mojego dzieciństwa... I te, które zrobiłem na waszym ślubie i w trakcie ostatnich świąt ― wyznał bez skrępowania, bo napady nostalgii czasem też tyczyły się i jego; na przekór temu, co można było o nim sądzić, oglądając sylwetkę obleczoną w żałobną czerń i chłodną powagę, wyjątkowo cenił sobie dziedzictwa przeszłości. Wspomnienia, które go ukształtowały i zahartowały, ucząc pokory oraz nieustępliwości; wspomnienia, które wywoływały niewielką iskrę w oczach, uświadamiając, że w ostateczności miał zawsze przy sobie kogoś ważnego. Być może oni wszyscy ― Macnairowie, uznani przezeń za rzeczywiste widma rodziny ― mieli mu jeszcze kiedyś podziękować ― za to, że nieśmiało odrywał ich od bożonarodzeniowej kolacji i uwieczniał na fragmentach kliszy; za to, że zachowywał na dłużej tak pozornie błahe wyimki z rzeczywistości. ―Rudą? Zlituj się ― rzucił jeszcze naprędce, upijając łyka mocnego alkoholu; skrzywił się nieznacznie, bardziej to chyba na myśl o wspomnianych kobietach, niżeli na smak osadzający się na języku. ― Masz mnie za takie bezguście? ― zwieńczył temat bardziej retorycznie niż w zarzucie żądającym rzeczywistej odpowiedzi; i te żartobliwe wyrazy miały być ostatnimi, które rozprężą atmosferę rozmowy przed jej rzeczywistym powodem.
Bo jego ojciec nigdy tak naprawdę nie umarł, a za rozlew krwi tego, który zamajaczył z jego obliczem w trumnie, odpowiadała ona; ta sama, która ― marnotrawnego syna, przybyłego do Bułgarii zaledwie z myślą o uczestnictwie w pogrzebie ― objęła ramieniem troski, wybaczając niedawne decyzje nazywane przez nią samą błędami, mamiąc wielką wizją przyszłości na nieznanej mu ziemi, dając namiastkę jakiejś dziwacznej, matczynej uwagi. Dotąd nie zaznał nigdy jej śladów, dotąd nie kojarzył jej nigdy z wzorem miłości; więc wtedy, zgoła chyba omamiony zastaną na miejscu śmiercią i jej, jakże żałosnym, scenariuszem, zawierzył we wszystko ― zawierzył i postanowił przyjąć za własne.
Niespecjalnie dbała o to, jak odnajdzie się w nowym miejscu, jak przyjmie ich obydwoje angielska familia; gdyby nie przychylność i serdeczność Drew, przeprowadzka byłaby najpewniej znacznie boleśniejsza ― tak finansowo, jak i mentalnie. Powracająca do korzeni Irina nie miała tu żadnego majątku, dotychczasowe wygody zawdzięczając sprytowi słowiańskich sępów; przyjeżdżający tu po raz pierwszy na dłużej Igor nie znał nawet dobrze zgłosek tutejszego języka, już odwiecznie będąc zresztą naznaczonym ― przez obcobrzmiące imię i nazwisko ― imigrantem. Samą siebie, podążając naprzód z nim u boku, wpędziła w okrutny świat nowych realiów; to, że on sam chodził teraz w drogich garniturach i czystych pantoflach nie wzięło się znikąd ― wstąpiwszy do Anglii miał na sobie znoszony sweter, do pary z przybrudzonymi butami, od których odklejały się zelówki. Na sukces zapracowali sobie sami, razem, w jedności matki i syna, choć bez niego ― siedzącego naprzeciw kuzyna ― być może zamieszkiwaliby teraz jakąś podłą norę na londyńskich obrzeżach, nie walcząc o wielkość rodzinnego biznesu, lecz chyląc czoła przed kimś innym; kimś, kto miałby w tym świecie znacznie więcej do powiedzenia, za nic mając jej panieńskie nazwisko i dumny rodowód.
I o tej wdzięczności, należącej się głowie całego procederu, zdawała się pamiętać, w zasłużonym szacunku uznając słowa Drew za ostateczne; własnego syna konsekwentnie jednak ignorowała, na koniec rozczarowując jeszcze podłym kłamstwem ― oszustwem, którym mogła karmić tamtych, zajadliwie walczących o każdy grosz Karkaroffów, ale przecież nie jego. Tego, który przysiągł jej lojalność, pracował na ichniejszy triumf i godził się na wszystko, co widniałoby jej postanowieniem.
― On mnie nie obchodzi. Nie zamierzam utrzymywać z nim kontaktu ― odpowiedział od razu, na dalszy plan odsuwając teraz Yavora i jego bliżej niedookreślone zamiary. Podobno życzył sobie naprawić to, co zepsuł przez lata, ale powrót Gellerta Grindelwalda mógł być wiodącą przyczyną jego ujawnienia. ― Zabrała mnie wtedy stamtąd, jakbym był dzieckiem... Jakbym nie miał prawa zawalczyć o to, co mi się należało. Zabrała nas tutaj, bo uciekała ― przed prawdą, przed nimi. Karkaroffowie musieli ją podejrzewać, więc wolała zacząć nowe życie. Gdyby nie ty, nie osiągnęłaby tutaj nic ― kontynuował jakoś mimowolnie, jakby układał właśnie fakty w własnej głowie, spojrzeniem krążąc zaś to wzdłuż piwnicy, to na wskroś tej drugiej twarzy. ― Gdyby nie ja, zakład organizowałby dwa pogrzeby tygodniowo, nie piętnaście... Po tych dwóch latach mam taką samą umowę, co Franklin, nasz grabarz, konserwator, parobek od noszenia trumien i przerzucania wieńców. Mam stawkę wyższą o piętnaście sykli na godzinę ― wyrzucił kpiąco, gasząc papierosa w przybrudzonej popielniczce. ― Obiecała mi udziały, ale jest taka sama, jak tamci, od których uciekła z Bułgarii. Jest taka sama jak ojciec, który kazał mi wracać do domu, bo znalazł mi narzeczoną. Tak jak i on, chciałaby mnie sprzedać ― dla wzmacniania rodzinnych koneksji i sojuszów. Już raz próbowała to zresztą zrobić, ale nic z tego nie wyszło ― wychylił szklaneczkę, zaraz podstawiał ją niemo do uzupełnienia. ― Nie zabiła, bo on był sprytniejszy. Mierzi mnie jednak myśl, że postąpiła tak względem własnego męża i zarazem mojego ojca; że oszukała mnie, choć wydawało mi się, że wzajemnie sobie ufamy ― tłumaczył dalej, nawet przez moment nie burząc się na zasadną reakcję Drew; całość nosiła się wszakże zgoła absurdalnym tonem, nie dziwił się więc ironii, która padała tu pomiędzy wylewem jego frustracji. ― Zwalniam się z domu pogrzebowego, to jest pewne. Dopiero co kupiłem mieszkanie na Nokturnie, ale może je sprzedam i stąd wyjadę, jeszcze nie wiem... Zobaczę, co mi się trafi, czy coś ― poza wami i zobowiązaniami wobec Czarnego Pana ― jest w stanie mnie tu jeszcze zatrzymać.
Bo jej nie jestem już nic winien.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
10-28-2025, 20:19
-Wyśmienita dedukcja- zaśmiałem się pod nosem nie spuszczając wzroku z kuzyna. Ciekaw byłem co sprowadzało go w piwniczne odmęty; kusząco wyposażona szklanymi trunkami gablota, czy też temat naglący duszę, ale przy tym wymagający odpowiedniego wprowadzenia? Może zaś zwykła chęć spędzenia wspólnego wieczoru w towarzystwie ognistej i tlących się cygar? Rozmowa niby o niczym, a jednak zacieśniająca więzi i przypominająca, że to, co wspólnie budowaliśmy, miało głębszy sens, większy cel i niepodważalne znaczenie. Bo to właśnie w Przeklętej Warowni zrozumiałem, że zbędne mi były nocne wojaże po londyńskich barach, że nie musiałem szukać wrażeń w nokturnowskim rynsztoku – w jego ciemnych zaułkach i na wątpliwej sławy uliczkach. Zatracałem się w adrenalinie, ta napędzała moje działania i pragnienia, lecz dziś wiem, że właśnie ta monotonia i przewidywalność sprawiły, iż w końcu zaczęło mi zależeć na czymś więcej – czymś, co trudno było opisać słowami. Siła mocnych wrażeń, choć wciąż pożądana, stała się ledwie dodatkiem i urozmaiceniem, a nie definicją kolejnej, nieprzespanej nocy.
-Nie bez powodu pozostawał tyle lat w zamknięciu, a Dumbledorowi spuchły jaja od pochwał za jego schwytanie. Myślę, że wiele zależy od tego ilu jego pobratymców wypełźnie na powierzchnię- odparłem pewnym tonem. Nie wątpiłem w potęgę obu wymienionych czarodziejów; ich magia budziła równie wielki strach, co podziw i tylko głupiec byłby skory uznać swą niezaprzeczalną wyższość. Szanowałem ich wiedzę równie mocno, co doświadczenie oraz umiejętności, jednakże uważałem, że czas tej walki dobiegł końca i należało czym prędzej doprowadzić do diametralnych zmian. Tego za czym od samego początku opowiadał się Czarny Pan – jedyny, który godzien był nazywać się lepszym. -I słusznie- stwierdziłem bez krzty zastanowienia. Byłbym hipokrytą, gdybym żywił o to żal do Iriny, bowiem sam niegdyś wyznawałem jego wartości, choć wiedziony własnymi ambicjami nigdy nie planowałem dołączyć w jego szeregi. A nawet gdybym zmienił zdanie było już zbyt późno. Gnijąca w Nurmengardzie legenda nie mogła zatrzymać pędzącego zapomnienia, podobnie jak przywołać swych nikczemnych sojuszników do porządku – bo przecież to oni przyczyniali się do czynienia z niego miałkiego wspomnienia. Plamy na czarodziejskiej historii, synonimu upadku moralności i śmierci. Czymże na to zasłużył? Własną aparycją, siłą dotarcia do tłumów i – nieco szalonym, ale wciąż – wizjonerstwem? Prawił mądrze punktując mugolską zarazę, potrafił otworzyć oczy zaślepionym absurdalną wizją równego i bezpiecznego świata, miał narzędzia – niby miał wszystko, ale nawet to nie okazało się wystarczające. Dziś już nie zależało mu na nowym porządku i czarodziejskiej potędze, lecz na zemście, czego obydwoje byliśmy świadkiem. -Czasy się zmieniły, a wraz z nimi ludzie- skwitowałem, po czym upiłem trunku.
Przyglądałem mu się z dozą ciekawości, gdy wspomniał o kolekcjonowaniu uwiecznionych na zdjęciach momentów. Na próżno było szukać w majaczącym w kącikach ust uśmiechu choćby cienia kpiny – wręcz przeciwnie. Rad byłem, że cenił sobie te chwile, wszak gdyby nie miały dla niego żadnego znaczenia, nigdy nie sięgnąłby po aparat – no chyba, że pod wpływem, aby uwiecznić zeszłoroczne potknięcie Iriny wprost na czającą się w rogu choinkę. -Liczę, że na długo je zachowasz. Żałuję, iż sam nigdy o tym nie pomyślałem- odparłem zgodnie z prawdą. Najpewniej trudniej było szukać we mnie sentymentalności, podobnie jak przejawów nostalgii, niemniej zdarzało mi się zatracać we wspomnieniach.
-Obawiam się, że mamy zbliżony gust- zaśmiałem się pod nosem kręcąc nieznacznie głową. -Kilkukrotnie zwróciłem uwagę jak przyglądasz się Lucindzie- spoważniałem - fałszywie, choć zapewne na nic się to zdało. Buzujący w żyłach alkohol skutecznie demaskował emocje, a w tejże sytuacji nie czułem niczego innego jak rozbawienie. -Zwłaszcza tuż przed oficjalnymi spędami- dodałem wciąż starając się lawirować na granicy rzekomej złości. -Ale wierz mi, gdyby było inaczej pomyślałbym, że coś z tobą nie tak- skwitowałem i w końcu wygiąłem wargi w ironicznym uśmiechu. -Jest przepiękna, a do tego niezwykle mądra i zdecydowanie zbyt bardzo głodna świata. Czasem mnie to frustruje, ale szybko przypominam sobie, że chyba właśnie to nieustanne pragnienie kosztowania życia najbardziej mnie w niej urzekło. Dlatego nigdy nie uświadczysz ode mnie żadnego nacisku na ożenek i potomstwo, bo cierpliwość, w tym jak i wielu innych przypadkach, naprawdę popłaca- rzuciłem wznosząc szkło w geście niemego toastu. Upiłem trunku, po czym nachyliłem się nad drewnianym stolikiem sięgając po paczkę papierosów, z której wysunąłem jedną sztukę. Wcisnąłem go między wargi i potarłem kraniec. -Coś ci powiem, ale jak powtórzysz to komukolwiek, a zwłaszcza kobietom w tym domu, będziesz mieć powtórkę z plaży- uniosłem na niego spojrzenie odchylając się z powrotem na miękkie oparcie skórzanego fotela. -To dzięki nim mężczyźni mają władzę, to dzięki nim osiągamy sukcesy i chełpimy się bujnym życiem. Bo kiedy my korzystamy z danych nam szans, spełniamy swoje cele i pragnienia, to one żyją pod społecznym butem, za kratami, których same nigdy nie chciały zamknąć. My je wciąż zamykamy, my nieustannie dbamy o to, aby nawet nie wysunęły za nie nosa. Dlaczego? Ze strachu. Nie z powinności. Wiele z nich przystało na taką codzienność, właściwe to nawet nigdy nie przyszło im poznać innej, dlatego funkcjonują w tej bańce wmawiając sobie, że takie jest ich przeznaczenie. Że to wszystko zafundował im los. Bujda- pokiwałem wolno głową zastanawiając się, czy w ogóle rozumiał do czego dążę. Wielokrotnie mógł być świadkiem mojego ogromnego szacunku do płci pięknej, ale może brał to za wyuczoną grzeczność, a nie zupełnie inny pogląd na ich rolę w czarodziejskim świecie. -Lucinda jest inna, twoja matka również- mógł zaprzeczać, mógł to widzieć inaczej – ale tak uważałem i chciałem, aby to wiedział. -Jedna potrafiła sprzeciwić się radykalnej światopoglądowo rodzinie ryzykując nie tylko utratę nazwiska, ale i wybitnie wygodnego życia, a druga uciec od korzeni, które niosły za sobą wyłącznie zgniliznę. Wierz mi, że ta potrafiła zatruć ambicje nawet tych najsilniejszych. Dlatego tak bardzo je cenię i gdyby doszły do władzy byłbym skory oddać im zasłużony pokłon, bo ich siła jest większa od naszej. Może twoja jak i moja przeszłość nie była usłana różami, ale nigdy nie doznamy na własnej skórze wyrzeczeń i trudności, które gotów były podjąć kobiety sprzeciwiające się woli mężczyzn. Naszej woli- rozłożyłem ręce w geście bezradności. -Właśnie to jest powód, dla którego nigdy nie będę cię pośpieszać, bo czekam, aż znajdziesz taką wybrankę. Taką, która będzie mieć odwagę kopnąć cię w jaja, kiedy przyjdzie ci do głowy by ją zamknąć w domu. Przy innej zanudzisz się na śmierć- uniosłem szkło w geście kolejnego już toastu i nie czekając na reakcję upiłem zawartości do dna.
Wpatrywałem się w kuzyna, gdy temat przeszedł na znacznie bardziej grząski grunt. Wypływające na powierzchnie rodzinne tajemnice zawsze wprowadzały zamęt, zaprzątały myśli, a niekiedy siały istne zniszczenie, nawet jeśli pozornie było nam wszystko jedno. Wychodziłem z założenia, że od więzów krwi nie można było uciec i istniały ledwie dwie drogi – niema zgoda lub przecięcie tego co majaczyło echem przeszłości w codziennym życiu. Poszedłem skrajną ścieżką, wybrałem zaułek, z którego nie było odwrotu, lecz mur dzielący mnie od wspomnień budzących nie tylko obrzydzenie, ale irracjonalny, wewnętrzny lęk. Strach, jakim gardziłem. Przeskoczyłem go. Nie chciałem by uczynił to samo, nie musiał nosić tego brzemienia. Wbrew pozorom to były kajdany, ciężkie, żelazne obręcze, z których nic nie mogło cię wyrwać – nawet krzyczący egoizm próbujący zagłuszyć mnożące się pytania w chwilach słabości. Bo czy naprawdę było warto?
-A może uciekła przed czymś, o czym również nie masz pojęcia? Rozmawiałeś z nią o tym?- spytałem wpatrując się w niego czujnym spojrzeniem. Trudno było przeoczyć targające nim emocje; żal mieszający się z gniewem i swego rodzaju smutek nasączony nienawiścią. -A może gdyby nie ona ja również nie dojrzałbym do pewnych decyzji i wszyscy bylibyśmy w zupełnie innym miejscu? A może gdyby nie ty, nigdy bym jej nie zawierzył?- kontynuowałem lawinę pytań pragnąc uzmysłowić mu, że nie wszystko było tak oczywiste, jak mogło się wydawać tym, którzy patrzyli z boku.
Westchnąłem cicho pod nosem, gdy przeszedł na temat zakładu pogrzebowego i benefitów, które – nie ma co ukrywać – rozdzielane były w sposób rażąco niesprawiedliwy. Zapewne jutro nie omieszkam wytknąć tego Irinie; traktowała go jak tanią siłę roboczą. Wciąż jednak brałem pod uwagę możliwość istnienia drugiego, ukrytego dna. Lub może zwyczajnie – przyziemnej przyczyny, jaką była radość z mnożących się galeonów. Nie mówiąc nic, słuchałem dalej – ciekaw, jakie jeszcze rozterki lub żale wzburzyły go na tyle, by podjąć równie radykalną decyzję.
-Rozumiem twój żal i wierz mi, że też jestem zawiedziony. Trudno w moim przypadku mówić o gniewie, bo ostatnie czego bym chciał to cię oszukiwać. Jej postawa budzi we mnie jedynie rozczarowanie- rzuciłem upijając trunku. Starałem się to wszystko ułożyć sobie w głowie, ale to wiązało się z obraniem strony – a tejże obierać nie chciałem. Nachyliłem się opierając łokciami o kolana i odrzuciłem gdzieś na ziemię wypalonego już dawno papierosa. -Nie będę ci prawić morałów, nie będę oceniać jej zachowania i mówić, co bym zrobił na twoim miejscu. Mogę tylko żałować, że moja matka nigdy nie pomyślałaby o mnie. Ona mnie zostawiła, a jak widać można inaczej. Można chcieć, można, nawet jeśli w popaprany sposób, udowodnić, że nie jesteś tylko problemem, który najwygodniej byłoby zostawić za sobą- zaśmiałem się kpiąco pod nosem, po czym przesunąłem dłonią wzdłuż kąta twarzy. Nie lubiłem wracać do tego czasu, ale dziś nie pozostało mi nic innego. -Nie wiem co nią kierowało, nie potrafię wytłumaczyć jej kłamstw. Czy to była ochrona ciebie, czy jednak siebie? Myślę, że nie jesteś tu bez powodu. Myślę, że nie zarabiasz dla niej bez powodu. I tym powodem nie jest egoizm, a coś więcej, coś na co naszej krwi nie stać- uniosłem na niego wzrok i prychnąłem pod nosem – nie przez własną myśl, lecz naszą wewnętrzną słabość; tej do której tak trudno było nam się przyznać. -Emocje, może nawet uczucia. Wbrew wszystkiemu- skwitowałem powracając do wcześniejszej pozycji. -Może to strach, a może wyrachowanie. Może to złudna powinność, a może szczere intencje- rozłożyłem ramiona w geście bezradności. -Nie dowiesz się, póki jej nie zapytasz- dodałem zdając sobie sprawę, iż zapewne go obraziłem. Stało się, ale nawet gdybym mógł czasu nie chciałbym cofnąć, bo tylko fałszywi byli w stanie nieustannie przytakiwać i uznawać czyjeś zdanie za najbardziej słuszne, za jedyne prawdziwe. I potwierdzać je – do złamania karku.
-Dlatego właśnie nie będę oceniać Igor, bo dopiero uczę się mieć rodzinę. Ty, może nieco pojebaną, ale miałeś ją od zawsze.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:33 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.