• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Pokątna > Dom Pogrzebowy Macnair
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-15-2025, 20:33

Dom Pogrzebowy Macnair
Nie od dziś wiadomo, że w świecie czarodziejów to Macnairów uważa się za strażników śmierci i to właśnie tego nazwiska wypatruje każdy, kto w niedawnym czasie doznał druzgocącej straty i pragnie z poszanowaniem i odpowiednim ceremoniałem pożegnać ukochaną osobę. Żałobny zakład znajduje się przy ulicy Pokątnej, w sąsiedztwie cichych księgarni,  z dala od zbyt gwarnych lokali. Rodzina oferuje szereg profesjonalnych usług: od przechowywania i właściwej pielęgnacji zwłok, po organizację nawet najbardziej wymagających pochówków oraz wytwórstwo niesamowitych nagrobków, aż wreszcie renowację wielowiekowych krypt magicznych. Dom Pogrzebowy funkcjonuje od niedawna, ale dobre imię rodziny oraz niezwykle dbałe podejście do powierzanych zadań sprawiły, że szybko zdobył rozpoznawalność i wyróżnił się na tle londyńskiej konkurencji. W tych gabinetach smutek, wspomnienie i czas pożegnania traktuje się z najwyższym zrozumieniem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Irina Macnair
Śmierciożercy
Wspomnienia są jak zwłoki. Po wydobyciu nigdy nie są takie same.
Wiek
45
Zawód
kostucha, matka i rzeźbiarka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
wdowa
Uroki
Czarna Magia
0
30
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
6
5
Brak karty postaci
08-18-2025, 17:10
2 marca 1962 r.

- Przejdźmy zatem do następnej sali. Pokażę panu dostępne wzory trumien. Tędy, proszę – przemówiła, wznosząc dłoń, aby dokładnie wskazać panu Sallow pożądany kierunek. Sala Trumien była swoistą ekspozycją najnowszych i najchętniej wybieranych modeli. Specjalna ściana prezentowała także wszelkie możliwe drewna i opcje kolorystyczne, a także materiały do wyściółek i kształty poduszek, na których układano głowę denata. Niektórzy klienci jeszcze przy pierwszej wizycie decydowali się tu zajrzeć i dokonać wyboru – inni zostawiali tę kwestię na sam koniec lub życzyli sobie, aby to ona zdecydowała za nich. Ich wola w przestrzeni domu pogrzebowego stanowiła świętość, a pracownicy zakładu pozostawali otwarci na wszelkie fantazje i obrane ścieżki. Wszak to ci ludzie płacili, to ci ludzie zaufali profesjonalizmowi jej firmy.
Sala Trumien dzieliła się na trzy sekcje. W sekcji środkowej trumny w stosownych odstępach spoczywały na specjalnych blatach dokładnie tak, jak będą ułożone w dniu ostatniego pożegnania. Tam też umieszczono modele sprawdzone, eleganckie, najchętniej wybierane przez rodzinę zmarłego. W pomieszczeniu zachodnim prezentowane rodzaje drewien na specjalnych próbnikach oraz dostępne rodzaje materiałów do wykończenia drzewnego wnętrza. Kąty tych miejsc rozświetlały się dzięki licznym płomykom świec, a długie okna pozostawały zazwyczaj zasłonięte grubymi kotarami. Większość klientów miała bowiem w zwyczaju unikać widoków miejskich i wolała dokonać wyboru w zupełnym osamotnieniu. Trzecie skrzydło poświęcone był urnom. Eleganckie podesty pozwalały gościom obejrzeć naczynia dokładnie z każdej strony. Zaraz za nimi znajdowała się zaś gruba księga wypełniona możliwymi wzorami.
Pan Sallow zdecydował się na trumnę, a więc to od tej części rozpoczęli. Mężczyzna był spokojny, uczucie smutku, jeśli jakiś miał, kamuflował wręcz perfekcyjnie. Trudno było na pierwszy rzut oka stwierdzić, że przyjdzie mu żegnać swą trzynastoletnią córkę. Zabawa z klątwami bywała jednak wyjątkowo upiorna.
- Wykonanie trumny zlecimy, oczywiście, pod stosowny wymiar. Proszę się rozejrzeć, może zechce pan zdecydować się na któryś z nich. Jeśli jednak życzy pan sobie specjalnego, spersonalizowanego projektu, będziemy mogli go dla pana wykonać – mówiła, wkraczając do głębi pomieszczenia, pomiędzy dwa rzędy trumien. Pan Sallow w ciszy podążał za nią, rozglądał się, owszem, lecz jak na jej oko wcale nie wydawał się zainteresowany. Kontynuowała jednak dalej, standardowa instrukcja była czysta, nieoznaczona żadną sugestię – chyba że pojawiłoby się takie życzenie ze strony klienta. Mogła proponować, ale nie musiała. Były to grząski obszar, po którym nauczyła się poruszać już dawno temu. – Jeśli będziecie mieć Państwo wolę umieszczenia wewnątrz dodatkowych przedmiotów, uwzględnimy to w dobrze rozmiaru. Zapraszam dalej tędy, zaprowadzę pana do ekspozycji drewna – przemawiała powoli, dając mężczyźnie czas na zapoznanie się z nowymi informacjami. Większość z nich zwykle nie przetwarzała większości komunikatów, bo emocje towarzyszące tej chwili okazywały się zbyt wielkie. Sallow zaś dalej nie powiedział ani słowa. Szedł, owszem, posłusznie, lecz trudno było wyczytać cokolwiek z jego postaci. Irina nie czuła jednak zirytowania, nie wychodziła ze swej roli. – Buk jest naprawdę twardy. Dąb dość wytworny i solidny. Świerkowe drewno wyjątkowo lekkie, delikatniejsze… - snuła opowieść o wszystkich rodzajach drewna, gdy klient badawczo przyglądał się prezentowanym próbkom. Żadnej jednak nie dotknął, o żadną z nich nie zapytał. Coś jednak zrobił. Obrócił się i sam skierował w stronę stojaka z modelami poduszek. Za jego plecami Irina nieznacznie uniosła brew. Atłas, satyna, jedwab czy nawet bawełna. Uniósł dłoń, by dotknąć i osobiście zapoznać się ze strukturą materiału. Błyski z migających świeczników również ślizgały się po przyjemnych tkaninach. – Ma być chabrowa – przemówił nagle, sztywny palec wciskając w okrągły kształt pokryty perłowym jedwabiem. Chabrowa. Ścisnęła dłonie i kiwnęła głową na znak zrozumienia i akceptacji dla tego… wyboru. – Tak samo jak szaty żałobników – dodał nagle dziwne olśniony. – Oczywiście, zadbamy o to, panie Sallow – odparła automatycznie i przeszła kilka kroków po księgę z bazą kolorów. Spod jej obcasów poniósł się echem charakterystyczny odgłos. – Czy ten będzie odpowiedni? – spytała, wskazując na najbardziej stonowany wariant chabrowego. Dość ekscentryczny wybór, ale nie komentowała. – Ma być bardziej chabrowy. Umarła w chabrowej sukience i tak ją pochowam – odparł śmiertelnie poważny. – Obawiam się, że nie mam tutaj odpowiedniej barwy, ale jeszcze dzisiaj zjawi się u pana mój pracownik, uszykujemy dwadzieścia odcieni, aby mógł pan swobodnie wybrać – zapewniła również pełna powagi. To nie było na tyle dziwaczne żądanie, aby okazało się niemożliwe – bywali inni, o zdecydowanie bardziej niesamowitych pragnieniach. A ona ich nie negowała. Ona je spełniała. Dlatego właśnie pozostawała najlepsza w tej branży.
Sallow kiwnął głową, najwyraźniej ukontentowany i jakby nieco mniej spięty. Sam nawet udał się w stronę rzędów trumien. Tym razem spoglądał z widoczną uwagą. Wybrał heban, najdroższe drewno. Zażyczył sobie również wyjątkowo obszernych zdobień, w dodatku od środka ruchomych, aby małej Ginewrze było lżej w trupiej ciemności. Mówił, że była artystką, mówił, że malowanie stało się całym jej życiem i dlatego właśnie wzory miały spocząć razem z nią.

zt
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
08-27-2025, 14:02
29 marca 1962Kłamstwo zawsze miało krótkie nogi. Obarczało ryzykiem, zapędzało w róg klaustrofobicznej klatki, w końcu ― niebezpiecznie kąsało wszystkie odsłonięte części ciała, gotowym spić z niego całą krew i całą żywotność, na podobieństwo zwłok, które oczekiwały na swój ostatni przemarsz w tutejszej kostnicy. Przyjmował je jednak na ręce z pełną odpowiedzialnością, w następstwie zgody otrzymanej przed miesiącami od matki, ale i w konsekwencji bycia Karkaroffem, który do celu zmierzał przecież po trupach. Ministerialne obowiązki ― poza dochodem i informacjami ― przynosiły nową, wartościową wiedzę; oszustwa podatkowe wymagały jej zdobycia, a w połączeniu z odwagą ― i dozą zdrowego rozsądku ― przestawały przypominać mrzonkę, którą rozważało się w obliczu kryzysu. I choć w ichniejszej branży o kryzysie nie było mowy, bo ciągle dumna Śmierć zabierała ze sobą kogoś, by zrobić miejsce nowemu Życiu, wprowadzone dwa kwartały temu obostrzenia znacząco zwiększyły kwotę wpłacanego na rachunek instytucji zobowiązania. Nie zamierzali więc zwlekać zanadto z poszukiwaniem alternatywnych dróg do jego obniżenia, bo zysk był dlań najważniejszym ośrodkiem tego miejsca.
Miejsca, które nauczyło go rachować finansami, rozporządzać pracownikami, docenić trud ciężkiej pracy. Zaczynał ledwie od dźwigania ciężkich trumien, rozumiejąc co piąte słowo wygłaszane w ramach patetycznych przemówień, równie niewiele pojmując także z angielskich zapisów prawnych, regulujących ichniejszą działalność; dziś zasiadał za ciężkim, drewnianym biurkiem, przyjmując w murach chłodnego gabinetu nie szlochającą żalem wdowę lub córę, lecz statecznego, czyhającego na każde możliwe potknięcie kontrolera. Po zaprzysiężeniu nowego ministra zmotywowano chyba niektóre oddziały do większej aktywności w terenie, albo jakaś menda z pobliskich ośrodków konkurencji anonimowo zgłosiła wątpliwość dotyczącą sposobu ich działania ― nie mógł znać odpowiedzi na to nurtujące pytanie, znał jednak kilka skutecznych sposobów na to, by subtelnie przykryć własne grzechy woalem niewinności.
Płomień świecy drżał nad księgą, w dłoni urzędnika spoczywało zaś kruche ciastko, a palec jego drugiej ręki śledził pochyłe zapisy pióra z ostatnich kilku tygodni; przyniosła je ona, matka we własnej osobie, wystrojona w elegancką, choć sięgającą raptem połowy uda, sukienkę. Jej uprzejmy, przelotny i enigmatyczny uśmiech przysłużył sprawie, oświadczając o tym, że w razie potrzeby kręci się nieopodal, gotowa do dyspozycji podstarzałego mężczyzny. Tamten zawiesił na niej nawet oko, ale w swojej skrupulatności co prędzej zajrzał do kawy i podsuniętej pod nos księgi. W tym milczącym i wydłużającym się do cna oczekiwaniu Igor mógł jedynie zapalić papierosa, niepostrzeżenie ― pod blatem podłużnego stołu ― dzierżyć w dłoni różdżkę, być może przymierzać się do bezwstydnego przejrzenia cudzych myśli; kropla potu spływająca po karku zbyt wyraźnie orzeźwiła go jednak z biernego oczekiwania, do pary z atakiem słowa, przeprowadzonym przez niejakiego Cattermole'a.
― Jak powinienem interpretować nieodpłatne prace konserwatorskie? ― czujne spojrzenie uniosło się ku górze, wprost do twarzy Igora, która ― w beznamiętnej fatydze ― wykonała nieco krzywy uśmiech, poprzedzony jeszcze długim westchnieniem.
― Wpis chyba rozumie się sam przez się? ― zaczął niby nonszalancko, niby uprzejmie, pozbywając się śladów popiołu z papierosa w pobliskiej popielnicy; tamten kaszlnął w teatralnej sugestii, dusząc się chyba dymem, kotłującym się w powietrzu kurzem, wreszcie ― przytłaczającym zapachem lilii. ― Straszliwy tu zaduch ― zawyrokował, powstając z miękkości własnego siedziska i zmierzając do jedynej w ciemnym pokoiku okiennicy; kontroler dalej wytężał wzrok na tej jednej, wątpliwej kolumnie. ― Nasz dom pogrzebowy dostarcza usługi z poszanowaniem wiekowych tradycji. Na prośbę klienta, który zawarł z nami w przeszłości umowę, wykonujemy nieodpłatne prace konserwatorskie, w razie ewidentnych uszkodzeń kamienia grobowca albo wyraźnych zaniedbań ze strony zarządcy cmentarza... Napije się pan jeszcze kawy? ― ostatnie pytanie było silnie retoryczne, bo krok poniósł go do drzwi gabinetu, dając tym samym wymowny znak matce ― by czuwała, w razie konieczności, w wyznaczonej przezeń roli kokietki, którą zagrać mogła w tej okoliczności z największą skutecznością. Typowa dla niej siła, stanowczość i mrok nie mogły być odpowiednim fundamentem dla dzisiejszej wizyty obcego; nie z nim, nie w takich czasach.
― Nieodpłatne... ― mężczyzna zacmokał wyraźnie, otrzepując okruchy ciastka z zawilgotniałego pergaminu. ― Jeśli wolno spytać… ile takich przypadków zanotowaliście w ostatnich… ― zawahał się, kartkując księgę ― dwunastu miesiącach?
― Panie Cattermole, być może mylimy się co do definicji nieodpłatności. Dla nas oznacza to tyle, że rachunek wystawiamy zerowy, choć koszty ponosimy. Jeśli ma pan lepsze słowo, chętnie naniosę poprawkę w dokumentacji ― rzucił w subtelnym ironizowaniu, wracając do siedziska za biurkiem; wtem zza drzwi wychyliła się matka, niosąc kolejne słodkości i następną filiżankę piekielnie czarnej kawy. Przed wstąpieniem do środka nie omieszkała chyba rozpiąć dodatkowego guzika formalnej koszuli; eksponowanie dekoltu chwilowo stało się chyba niepisanym argumentem w dyspucie o finansach.
― I dlaczego akurat te nagrobki? Czyżby szczególne względy? Powiązania rodzinne? ― każde ciche słowo brzmiało jak zarzut, choć wyciągnięte przez Igora z szuflady faktury, sprytnie zmanipulowane zaklęciem maskującym widniejącą nań kwotą, nie dawały powodów do podejrzeń. Ta wizytacja przebiegała właściwie zbyt gładko, jak na oczekiwania szefostwa z ministerstwa. ― Proszę się nie fatygować, pani Macnair, spiszę jeszcze tylko raport...
― To nie kwestia pieniędzy, tylko zaufania. Rodziny, które do nas przychodzą, powierzają nam największą intymność, jaką znają — ciało. To też po prostu sprawa reputacji: kto by powierzył ciało bliskiego zakładowi, który odmawia naprawy pękniętego kamienia? Proszę spojrzeć na to jak na reklamę… ― przerwał na chwilę, szachując jeszcze, na ile może sobie realnie pozwolić; myśl podszyta jednak była optymizmem, więc dodał cicho, opierając łokcie na twardości biurka: ― Nazwiska, które widnieją w tej kolumnie, nie są przypadkowe. W razie potrzeby mogę podać je głośno, przy świadkach… i wówczas to nie my będziemy się tłumaczyć. Proszę więc dobrze rozważyć, czy naprawdę chce pan dalej zadawać to pytanie.
― Nie ma potrzeby nazwisk ― odparł pospiesznie, zgoła zmieszany, poprawiając mankiet i wsuwając pergaminy do teczki. ― Na dziś wystarczy. Resztę załatwimy korespondencyjnie. Żegnam. ― Za spiętą sylwetką urzędnika poniosło się niemrawe do widzenia; trzask drzwi przyniósł uśmiech, uśmiech zaś ― skromną celebrację kieliszkiem whisky.
Niech drapią powierzchnię, nigdy nie dosięgną sedna.

zt
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
09-22-2025, 13:18
4 marca 1962
Koperta, ciężka jak wyrzut sumienia, niespodziewanie uderzyła o blat biurka; pieczęć Ministerstwa Magii rozlała się w świetle drżącej świecy niczym wyrok. Palec przesunął się po laku, pergamin rozprostował się posłusznie ― z jego wnętrza łypała niepokojąca wizja przyszłości:
W związku z odbytą dnia 29 marca 1962 roku kontrolą podatkową, odbytą ze zlecenia Urzędu Globalnej Komisji Regulacji Handlu Magicznego, nakazuje się bezzwłoczne dostarczenie wszystkich ksiąg rachunkowych Domu Pogrzebowego Macnair celem ich urzędowego zbadania. Dokumenty winny zostać dostarczone w ciągu siedmiu dni. Zaniedbanie obowiązku będzie skutkować konfiskatą majątku i zawieszeniem działalności zakładu.
Podpisano, lakonicznie, w imieniu nowego ministra.
Najsampierw odłożył pismo na bok, niespiesznie odpalając papierosa; dłoń bezradnie sięgnęła twarzy, jakby wołała tym samym o rozwiązanie patowej sytuacji, brwi zmarszczyły się w bezsilności, w końcu ― rozluźniły się we wrażeniu nieskładnego pomysłu, który na ten moment wydał się jedynym rozwiązaniem. I nie pytał jej w tym względzie o zdanie, wychodząc z założenia, że sam winien był spić piwa, które osobiście nawarzył; i nie pytał jej w tym względzie o zdanie, tegoż samego dnia pozostając w pracy do samej nocy ― bo w jej mroku nieprawda sensowniej wplatała się w nici rzeczywistości, tworząc w końcu jakąś spójną, jednolitą całość.
Noc w końcu zgęstniała nad domem pogrzebowym, wnętrze gabinetu rozświetlało bodaj kilka świec; Igor rozłożył na blacie biurka narzędzia potrzebne do pracy: fiolkę atramentu, cienki pergamin, srebrne pióro, mały nóż do cięcia skóry. Księgi rachunkowe leżały tuż obok, przesiąknięte zapachem kurzu i sprawdzających się do tej pory półprawd; świadectwa jego wszystkich manewrów spopielić miał nie ogień, nie woda, lecz przekleństwo. Palce drgnęły nad fiolką. Atrament migotał, gdy przelewał go do kałamarza, płynne refleksy igrały z płomieniem świecy; otwarłszy pierwszą księgę, ujrzał marginesy, szerokie i puste, czekające chyba, aż ktoś wypełni je wreszcie głębszym znaczeniem.
Najpierw runy, przemknęło przez myśl, widniejąc obietnicą znajomego i wymagającego skupienia rytuału; wargi zmoczyły się jeszcze ostrością, kojącego nerwy i wyciszającego nabiegłe z zewnątrz refleksje. bursztynowego płynu. Kenaz, płomień wiedzy ― zakreślił ją starannie, by nadać klątwie charakter mądrości ukrytej i przekręconej. Perthro, los, kaprys przeznaczenia ― runa przypominająca losowość rzutu kością, wyznaczająca przypadkowość, która miała frustrować każdego śmiałka. Dagaz, zmiana, światło przełomu ― fundament zmienności, który rozproszy litery jak popiół na wietrze. Symbole powtarzały się przy kolejnych stronach, wyrysowane cienką kreską atramentu, czasem połączone w nieczytelne ligatury. Między nimi szeptał zaklęcie zmienności ― syczące, wężowe, rozlewające się w powietrzu. Potem pergamin. Zgiął cienki płatek, na którym wcześniej nakreślił ten sam zestaw run, i wsunął go pomiędzy karty księgi, jakby był niewinną zakładką. Na koniec ― krew.
Więc uniósł nóż, krótkim cięciem przecinając skórę na wewnętrznej stronie dłoni; krople spadły na marginesy, wsiąkając w atrament. Te połączyły się, z początku połyskując lekko, nim blask natychmiast nie zgasł ― gdy odetchnął głęboko, gdy wypuścił ciepłe powietrze prosto na zapisane linie. Bo oddech utrwalał, pieczętował, czynił runy żywymi. Z początku nie stało się nic; w bezradności powielił kroki ostatniej części zaklinania, aż w końcu strona zadrżała. Litery rachunków poruszyły się, skurczyły, wydłużyły pod niewidzialnym ciężarem. Liczby na moment rozmyły się w szarych smugach, by zaraz potem ułożyć w nową kolejność. Zapis wydawał się nienaruszony, ale Karkaroff był już pewien ― przy każdym zerknięciu w zapisane wartości, jakby w charakterze iluzji, te zmieniać będą swój kształt. Blady uśmiech zamajaczył na twarzy, w poczuciu inicjalnego triumfu, albo pokrzepiającej nadziei.
Praca trwała godzinami. Każdą księgę musiał potraktować oddzielnie; runy wypisane konsekwentnie, pergamin włożony w środek, krew skropiona na jego wierzch, wreszcie ― zadany z namysłem oddech. Czasem runy zaczynały migotać, jakby testowały swoją moc, a litery zdawały się wyskakiwać z pergaminu, tańczyć na powietrzu i rozpływać w mroku; czasem całość miała znacznie mniej spektakularny obraz, ale to zdawało się nawet adekwatniejsze. On zaś wiedział, że nie wolno mu pozwolić na przerwę, że musi dociągnąć całość do końca; raz rozpoczęty rytuał musiał dobiec końca, inaczej tekst pogrąży się w chaosie także dla niego.
Dym papierosów zawiesił się ciężko nad stołem, wymieszany z wonią krwi i atramentu. Świece dogasały, a w ciszy domu pogrzebowego słychać było tylko szelest kartek i rytmiczne szepty zaklęcia zmienności. Za oknem noc wciąż gęstniała, a gdzieś daleko, za zaparowanym oknem pokoiku, sowa zahukała przeciągle. Sen nie przyjdzie łatwo, ale zadowolenie smakowało wystarczająco, by go podtrzymać, by choć na chwilę spocząć we wrażeniu, że nie napotkają ich znaczniejsze problemy. Księgi dalej leżały na blacie, pozornie zwyczajne, ale stało się pewne, że były teraz bronią. Bronią iluzji, bronią chaosu, bronią, która pozwoli uchronić ich od konsekwencji.
W ministerstwie nie mógł zjawić się osobiście, więc wysłał tam Franklina; zapakowane w skórzaną oprawę dokumenty wręczył bezceremonialnie w ręce pracownika, nie bez kozery doglądając weń kolejnej, precyzyjnie wymierzonej, części sprytnego planu.
Bo w razie oskarżeń podejrzenia padną nie na nich, a niefortunność losu; bo w razie oskarżeń księgi zaczarował na pewno ktoś z zewnątrz.

zt, tutaj fenomenalny rzut na klątwę
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:27 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.