• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Pokątna 20/6 > Łazienka
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-26-2025, 21:15

Łazienka
Półmrok migocze odbiciami świec w starej miedzianej wannie. Lustro w oplocie bluszczu ukrywa sekrety, a powietrze nasycone jest zapachem pary i olejku. Ulubione miejsce długich odpoczynków pośród nocnej pracy i przemyśleń.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-07-2025, 12:03

Speak if you can
13 kwietnia 1962

Wspomnienie listu, ledwie przeschłego od tuszu i ciepła palców, tliło się w niej niczym żar pod popiołem ― niby niewinne, a jednak zdolne rozpalić pożogę dawno stłumionych emocji. Ciekawość, ten pasożyt duszy, wygryzała sobie nowe korytarze, przemykała przez sploty myśli, nadpisując je tak, jak ktoś dopisuje nuty do dawno ukończonej symfonii. Przed oczami majaczyła scena ― ona, skryta w półcieniu, i on, zgięty w czułym oddaniu nad wiolonczelą. Palce jego tańczyły po strunach jak język po wargach kochanki, niosąc dźwięk, który wypełniał przestrzeń między nimi gęstą magmą napięcia. Ilekroć grał, coś w niej drżało ― nie serce, nie dusza nawet, lecz to wewnętrzne jądro bycia, które kazało jej chcieć więcej. Więcej obecności, więcej zrozumienia, więcej siebie w jego spojrzeniu.
A jednak ― gdy przyszło rozstanie, gdy cienie codzienności spowiły ich drogi, pozostał jedynie list. Arkusz słów, które miały smak niedopowiedzeń. Może właśnie dlatego chciała, by powrócił, choćby tylko w rozmowie, w konturze wspólnej myśli, w nieuchwytnym akordzie przeszłości. Bo w istocie nie szukała jego ― szukała siebie, tej, która potrafiła drżeć przy dźwięku jego muzyki, która w każdej nucie odnajdywała sens życia. Śledziła go z tą nienachalną atencją, jaką darzy się dawno przeczytany tom ― znajomy, a jednak wciąż pełen nieoczywistych fraz, które odkrywa się na nowo przy każdym zetknięciu wzroku z marginesem. Sylwetka jego, wyprostowana i pozornie wyluzowana, zdawała się drgać w świetle popołudniowego blasku; cienie snuły się po jego ramionach niczym drobne pająki ciepła, rozlewające się z każdego gestu. Był inny, zawsze był ― nieuchwytny w zwyczajności, jakby życie samo uformowało w nim jakąś bezczelną odmianę artyzmu, którego nie dało się udawać.
― Więc... Gdzieś był, gdy Ciebie nie było, Mon cher? ― Porcelanowa filiżanka osiadła w jej dłoni z należytą miękkością ruchu, a ciepło herbaty rozlało się po wnętrzu skóry, wciągając ją w niemal rytualną ciszę. Napar miał smak dalekich podróży ― gorzki jak pustynny wiatr, delikatnie słodkawy jak wspomnienie zapomnianego pocałunku. Podarunek od dyplomaty, którego uśmiech pamiętała jedynie jako cień, niczym impresję przelotnej fascynacji, teraz przybrał na wartości, podkreślając intymność chwili. ― Już myślałam, żeś obraził się na moje ostatnie słowa ― Któż pamiętał, kiedy był ostatni raz wstecz? Rok, czy może nużące dwa lata?
On zaś ― krążył. Przechadzał się po salonie w manierze typowej dla siebie, tej nonszalancji artysty, któremu nawet milczenie udaje się z gracją. Każdy jego krok wprowadzał drganie w przestrzeń, drobne poruszenie w powietrzu, które czuła w koniuszkach palców i podskórnych napięciach myśli. Oto znów był ― nieproszony, a jednak oczekiwany, jak nuta, która wdarła się między dźwięki i nie pozwalała zapomnieć melodii.
― Doznałeś świętego objawienia, więc kogo dostrzegłeś w spiekocie nocnej mary, hm? ― Uśmiech ten, ledwie tknięty cieniem ironii, zatańczył w kąciku jej ust jak wspomnienie niewypowiedzianego żartu. Podniosła brew ― gest nie tyle wyzywający, ile rozbawiony tą jego dziecięcą wiarą w rzeczy nienazwane, w duchy przeszłości wijące się w oparach kadzideł, w szept gwiazd, które rzekomo znały ludzkie losy. Jakże to do niego pasowało ― romantyczne uniesienie nad tym, co dla niej było jedynie mgłą pojęć, rozrzedzonym złudzeniem, które miało dawać sens tym, którzy bali się spojrzeć nago w oczy rzeczywistości. Ucisz moją ciekawość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-09-2025, 20:36
Listy. Czasem pozostają tylko one. Pamiętał ten jeden szczególnie – ledwie przeschły, z rozmazanym śladem tuszu. Czasem trzymał go między stronami ulubionych książek, nie tyle dla bezpieczeństwa, co po to, by powracać do tych chwil, gdy jej słowa były najbliżej niego. Czuł wtedy drżenie emocji, które wpełzały do środka, nieproszone, a jednak tak wyczekiwane, jak pierwsze dźwięki wiolonczeli, które wydobywał z instrumentu.
Czasem chciał powrócić do tamtych chwili - choćby tylko w rozmowie, choćby tylko w milczeniu, które bywało bardziej wyraziste niż słowa. Nie wiedział, czy szuka jej, czy siebie. Może oboje gubili się w tym, co dla nich najważniejsze: drżeniu, które pojawiało się przy dźwięku jego muzyki i jej obecności. Śledził ją w myślach, jakby odczytywał nuty z dawno utworzonych partytur.
Rozstanie przyszło jak nieunikniony akord kończący frazę, który prędzej czy później musiał nadejść. Pozostały słowa, niedopowiedzenia, powracające w myślach jak echo ostatniego tonu. Zastanawiał się czasem, czy list, który jej zostawił, był wystarczający. Czy potrafił oddać w nim to, co drgało między nimi, czy tylko zarysował kontur czegoś, co wciąż było żywe w jej pamięci – i w jego.
Odkąd wpuściła go znowu do swojego mieszkania, do swojego życia, minęło kilka minut. Nie spojrzał na nią. Jeszcze nie teraz, chociaż czuł, jak przez jego kark prześlizguje się ciężar jej oczekiwania demontowanego przez spojrzenie, które pozostawiało na skórze znajome, nienachalne plamy ciepła; chociaż czuł, że w powietrzu zawisły słowa jeszcze niewypowiedziane, ale które wkrótce odnajdą droga do ust. I - w końcu – gdy jego wzrok spoczął na uginającym się od ciężar książek regale przełamała ciszę, którą czuł w każdym drganiu powietrza, lecz on, przetaczając palcem po grzbietach zgromadzonego przez nią księgozbioru, odwlekał na dystans piętnastu uderzeń serca to, co nieuniknione – moment, kiedy heban jego spojrzenia zanurzy w jasnym kolorze jej oczu.
- Tam, gdzie ty nie zaglądałaś już dawno, mon cheri - nie powiedział nic więcej. Zagadkowe spojrzenia, spotykające sie ze zrozumieniem subtelne uśmiechy konfrontowane z rozbawieniem, urwane w pół zdania myśli, gdy brakowało już słów, by je wyrazić i dreszcz emocji związane z tymi chwilami, był językiem zrozumiałym tylko dla nich. - Może byłbym skłony pielęgnować tę urazę, gdybym pamiętał ich treść, a nie tylko emocje, które im towarzyszyły.
Ostatnie słowa, jakie wyrzekała w jego kierunku, utknęły pod gruzem zapomnienia, pod stertą niewyartykułowanych myśli. Nie pamiętał, kiedy był ostatni raz - wtedy, gdy jedna z tych pięknych filiżanek, które ujmowała w dłoń, wylądowała na posadzce i rozpadła się na ostre odłamki, gotowe skaleczyć skórę każdego, kto po nie sięgnie? A może jeszcze wcześniej? W te długie wieczory, w których minuty uciekały w popłochy muzyki, którą wydyszał z wiolonczeli, a ona, zasłuchana, traciła rachubę czasu?
Podniósł głowę i skierował ją ku niej, by w końcu zatrzymać spojrzenie na jej ukrytej w półmroku twarzy, gdzie igrające z jej skórą cienie, kreśliły na jej skórze ślady swoich wydłużony palców.
- Święte objawienia dotykają tych, którzy nie oczekują niczego w zamian - lekki łuk uśmiechu wygiął jego wargi w takt ironii wybrzmiewających z jej słów, kiedy w końcu podszedł bliżej, w drodze zgarniając oprawiony w ramkę niewielki portret – a ja jestem zbyt zachłanny, by wracać z tych podróży z pustymi rękami.
Ileż to razy zarzucała mu dziecięcą naiwność? Ileż to razy zakłamywała rzeczywistość, by jej nieustępliwa niewiara nie dogoniła płochliwej wiary w to, że to los, bezlitosny w swoich osądach, wyznacza ich drogi? Ileż to razy próbowała uciec przed własnym przeznaczeniem, łudząc się, że patrzy prosto w otchłań nagiej, pozbawionej skrupułów rzeczywistości, która była gotowa swoim mrokiem pochłonąć każdy zakamarek ludzkiej duszy?
A jednak, mimo tych wszystkich ucieczek, mimo prób budowania murów z cynizmu i powątpiewania, jej serce pozostawało podatne na subtelne drgania nadziei — tej kruchej, ledwie uchwytnej, a jednak stale obecnej nici, która splatała ich losy, jakby w tych oskarżeniach szukała potwierdzenia, że świat jest uporządkowany, przewidywalny, że można go zrozumieć i zamknąć w żelaznych objęciach chłodu rozumu, lecz on nie znał litości dla tych, którzy próbowali go przechytrzyć. Za każdym razem, gdy odwracała wzrok od własnego przeznaczenia, los odnajdywał sposób, by zwrócić ją na właściwą drogę. Rzeczywistość, choć wydawała się nieprzenikniona i twarda jak granit, pękała pod jego nieustępliwym naporem.
- Tym razem widziałem ciebie. Przeglądałaś się w lustrze i, chociaż jego tafla była naznaczona zmarszczkami pęknięć, lustrzane odbicie nie pokazywało ciebie, lecz dziewczynę – której portret nadal nosisz w sercu – z tego portretu – oparł ramkę na stoliku, by zaraz zapaść się w miękkich objęciach fotela i zogniskować na niej nie tyle co spojrzenie, ale całą uwagę, by wyłapać każde możliwe drżenie obcej emocji na jej twarzy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
11-10-2025, 18:26
Wielbiła te osobliwe, samotne wieczory ― jak rytuał oczyszczenia, jak własne misterium, odprawiane w blasku lampionów przytłumionych purpurą i czernią, rozlewających się po ścianach jak krew po aksamicie snu. Sypialnia była jej sanktuarium, a zarazem sceną, na której mogła zrzucić maski dnia, odłożyć kunszt pozorów i oddychać tylko sobą ― ciepłem, niedoskonałością, niewysłowionym głodem istnienia. Przywdziewała wówczas manierę rzekomej artystki ― nie tej z salonów, nie tej z gmachów i filharmonii, lecz tej, której puls bije w rytmie lasu, dzikości, nieujarzmionego instynktu. W niej była krew i ziemia, szept ogarów, trzask witki pod stopą ― przeszłość rodu, który żył surowo, ale z honorem, który wiedział, że piękno jest tylko innym imieniem przetrwania. Z kieliszkiem rubinowego wina w dłoni, kreśliła wyrafinowanym pismem ledwie ułomne fragmenty poematów, rozszarpanych jak jej myśli ― o tęsknocie, o zatraceniu, o miękkości serca, które wciąż biło pod ciężarem rodzinnej dumy. Słowa spływały z pióra jak krew z rany, ciepłe, gęste, prawdziwe.
I kiedy w końcu przymykała powieki, pozwalając, by płomień świecy zatańczył na powierzchni szkła, słuchała melodii z Pokątnej ― tej cichej, melancholijnej, w której odbijał się oddech miasta i wspomnienie jego głosu. Tego, który nauczył ją, że francuskie słowa potrafią brzmieć jak zaklęcia. Że piękno można wyrysować ― nie pędzlem, a tęsknotą.
Był pierwszym ― jakże znaczące słowo, o ciężarze inicjacji i blasku odkrycia. Pierwszym, który dostrzegł w niej nie tylko kobietę, lecz myślicielkę o drżących dłoniach i nieujarzmionych linijkach słów. To on odkrył jej ciągoty ku tworzeniu, ku słowu przemyślanemu i gorącemu, niosącemu echo dawnych mistrzów, co nie mieczem, a piórem rozcinali światy. Był tym, który umiał milczeć tak, że milczenie stawało się dialogiem. Nie bali się różnić. On grał ― z tą powagą, która czyni muzykę modlitwą. Ona pisała ― z tą miękkością, która sprawia, że każde zdanie staje się spowiedzią. Razem tworzyli duet ― roztropny, choć na wskroś szalony. Jego wiolonczela była jej oddechem, jej słowa ― jego strunami.
― Pojawił się nagle, zniknął równie szybko ― a my zostaliśmy, patrząc na miejsce, gdzie jego echo wciąż szepcze: gdzie był? ― zawyrokowała kreatywnym wersem faktyczność ich rozstania. Niekiedy, gdy świat stawał się dla niej zbyt szorstki, zasiadała do listów. Pisała do niego z czułością, którą świat zapomniał nazywać. Wysyłała mu słowotok pełen drobiazgów, przesycony winem emocji, którego tylko on potrafił kosztować bez lęku. Rozumiał. Och, jakże rozumiał ― jej rozedrgania, niepokoje, tę wewnętrzną burzę, która w innych budziła lęk, a w nim ― zachwyt. ― Więc nieświadomie wymierzyłeś mi karę, ach... Okrutniku ― I oto znów stanął na jej drodze, jakby czas był tylko cieniem, a pamięć ― ciepłem tlącym się w kominku serca. Powrócił nie z prośbą, nie z żalem, lecz z tą samą nutą w oczach, co dawniej: pół smutku, pół zachwytu, niebezpiecznie blisko namiętności. ― Wydajesz się zmieszany istniejącą rzeczywistością; może dlatego takie ukojenia daje Ci wiara w wizje?
Noga w subtelnym, niemal instynktownym poruszeniu odnalazła rytm melodii, tej jedynej, którą tak często jej grywał ― jakby pragnął utkwić w jej pamięci nie tylko dźwiękiem, lecz istnieniem. Tembr wiolonczeli przesączał się przez powietrze niczym ciepłe wino, sącząc rozżarzone wspomnienia w skórę, w myśli, w krwiobieg. Lecz dziś, gdy znów poruszył smyczkiem, dźwięk brzmiał inaczej ― obcy, złamany, niemal szyderczy. Choć był to jedynie wykwit jej wspomnień.
― Zachłanność zawsze bywała źdźbłem naszego porozumienia ― jednego z licznych, jak dotychczas zdołała wywnioskować. Brew drgnęła w zaskoczeniu, gdy jego słowa ― ciężkie od metafor i niepokojącego mistycyzmu ― przecięły przestrzeń między nimi jak złośliwa nuta w partyturze, której nikt nie powinien był napisać. Jak śmiał? Jak śmiał igrać z jej stratą, z tą raną, co nigdy się nie zabliźniła, a jedynie nauczyła żyć w podskórnym bólu? ― Toż żart mam nadzieję, bo raczej wizje potrafią narobić Ci nieśmiesznych szkód ― Nie. Nie pozwoli mu znów przekroczyć tej granicy. Nie tym razem. Wzięła łyk herbaty ― wolno, z ostentacyjnym namaszczeniem ― jakby ten gest miał moc zaklęcia ochronnego. Płyn osiadał na języku jak ogień, uśmierzał, tłumił, koił. Spojrzenie, chłodne i błękitne jak zimowa tafla, przecięło przestrzeń, w której unosiła się jego melodia. Obłudy. ― Niebezpieczny grunt, przyjacielu… ― wyszeptała z głosem, w którym tliła się nie tylko przestroga, ale i obietnica ― że jeśli znów zechce igrać z jej bólem, znajdzie się w samym sercu burzy, którą sam przywołał. Jednak krzywizna leciwości uśmiechu nadal podtrzymała pozory.
Odeszłaś własnym wyborem, a jednak cisza po Tobie brzmi głośniej niż każda obecność ― zostawiłaś we mnie żar światła, które płonie nadal, choć Ty odeszłaś...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-15-2025, 00:16
Nigdy nie odnajdował ukojenia w ciszy zamkniętego pokoju; dusił się w nim, jak ptak zamknięty w klatce, któremu odebrano prawo do wolności i tym samym wyrażeniu samego siebie. Zbyt często natomiast pozwalał, by w długie wieczory do jego myśli zakradała się melancholia. Najpierw jej dotyk był delikatny, czuły, jak pierwszy tęskny pocałunek muskający usta kochanka – ledwie wyczuwalny powiew przeszłości. Potem, z każdą minutą, stawała się coraz bardziej natarczywa, wciskając się w każdą szczelinę duszy, jakby chciała przykryć ją mgłą utkaną z żalu.
Zanurzył się w wtedy po szyje w bezkresnym jeziorze wspomnień, łowiąc tęsknie obrazy uwięzione gdzieś na pograniczu snu a powidoków rzeczywistości. Jego dłonie, zamiast kieliszka z winem, odnajdowały wówczas pędzel – narzędzie, który miało moc zmiany ulotnych chwil w wieczność, pozwalającym, by świat rozpływał się w plamach światła i cienia, a mrok wieczoru stawał się najtrwalszym pigmentem, którym malował własną samotność.
Często siadał przy sztaludze, pozwalając, by paleta barw rozkwitała jak ogród dawnych tęsknot – płatki wspomnień opadały na płótno, tworząc cichą opowieść o tym, co dawno już minęło. Każdy obraz traktował jak próbę budowania pomostu nad przepaścią milczenia. W pociągnięciach pędzla kryła się manifest niezgody na przemijanie, nieustająca walka z nieuchronnością zapomnienia.
Teraz, gdy jej sylwetka już nie była tylko odległą pantomimą pamięci, wydawało mu się, ze ich odnajdujące do siebie drogę spojrzenia na moment zatrzymały czas. Trwali - oddzielni, lecz spleceni tym samym pragnieniem, pragnieniem, by ocalić cząstkę dawnych siebie. Tamtą dziewczynę, która nie musiała używać słów, by wyrażać siebie, bo były spoiwem łączącym ją ze światem. I tamtym chłopakiem, który nie bał się tego milczenia, bo cisza była jak przerwa między taktami, w których powstawały najbardziej przejmujące melodie. Każde z nich nosiło w sobie ślady tamtych wspólnie spędzonych chwili, gdzie pozwalali, aby przestrzeń między nimi wypełniała się delikatnym napięciem, przesyconym skrawkami dawnych emocji. Nie musieli niczego wyjaśniać – tam, gdzie słowa były niewystarczające, milczenie stawało się panaceum na wszystko, jakby sama ich obecność była świadectwem tego, kim byli kiedyś i kim pragnęli dla siebie pozostać - on zanurzy się w świecie dźwięków, ona w gąszczu słów.
- Sugerujesz, że w tej ciszy, aż do teraz, pobrzmiewało echo mojej obecności? – zapytał, świadom, że nie potrafił tak zwiewnie jak ona udekorować słowami swoich myśli, bo przecież nie pojawił się w jej życiu nagle, nie był tylko ulotnym powiewem wiatru, przemykającym przez chwilę, by zniknąć bez śladu. Pozostał w jej pamięci, tak jak ona trwała w jego, głęboko zakorzeniona, choć nie zawsze wyraźna.
Czasem, gdy zgiełk świata stawał się dla niego nie do zniesienia, gdy gwar i hałas codzienności przytłaczał, uciekał myślami do niej. Sięgał wtedy po jej listy, schowane gdzieś między kartkami innych wspomnień, i z nabożną uwagą wczytywał się w każde zdanie. Rozpoznawał w nich własne emocje, echo swoich dawnych uniesień i niepokoju, jakby jej słowa stawały się zwierciadłem jego duszy. Smakował każde litery, każde słowo, każde westchnienie zapisane na delikatnej papeterii, jakby raczył podniebienie najznakomitszym, długo leżakującym winem. Z czasem nauczył się odczytywać w jej słowach to, co ukryte było między wierszami – drżenie, niepewność, wewnętrzną burzę, która dla innych mogła wydawać się czymś obcym, groźnym, nawet odpychającym, jego jednak wprawiała w stan zachwytu.
- I przy okazji także siebie, bo nie zadowalałoby mnie twoje cierpienie, gdybym nie był jego częścią - frywolność tych słów wygięła ust w łuk uśmiechu; nie było w nich żalu, z którym opowiada się o nagłym rozstaniu, a żar - ten, który wciąż ogrzewał komory serce blaskiem wspomnień. – Lecz nie jestem pewny, czy coś, co odbiera sen i często prowadzi do bezdechu, może przynosić jakiekolwiek ukojenie.
Dostrzegł jej subtelny uch, do taktu znajomej melodii, którą tak często grał w jej obecności – jakby zakradła się w sploty jej skóry i zapisała się w rytmie jej ciała, jakby chciała ją przywołać i otoczyć się nią jak ciepłym płaszczem przed zimnem. Słusznie. Nie był już tym samym człowiekiem, co niegdyś, chociaż zmiany, jakie w nim zaszły, ukrywał głęboko w sobie.
Tak jak milczenie jednym paktem porozumienia, jakim udało nam się wpracować, chciał dodać, szczyptą złośliwości posypującą słowa, lecz zaniechał, bo wczorajsza noc zawyrokowała, że na innych strunach jej wrażliwości zagra dzisiejsza melodia, rozdrapując ból straty, który nadal został w nim obecny. Ujrzał to w lodowatej toni jej spojrzenia i słowach, na których kanciastych końcach czaiła się przestroga, ostrzegająca go przed burzą, która zaraz się rozpęta. Nie lękał się jej jednak. Jego życie było burzą od chwili narodzenia, nie bał się zatem huraganów, które wzniecał, a raczej rozkoszował się zasięgiem ich destrukcji.
- To znak, kochana. Gdzieś tam jest, czeka na ciebie. I tęsknota rozrywa jej serce, tak jak i twoje
-a może to już pustka po stracie, której nie chcesz wypełnić, bo ten ból, przypominający, że istniejesz, przynosi ukojenie?, pytało jego spojrzenie, gdy zajrzał jej prosto w oczy, głęboko, jakby chciał przeniknąć przez okno jej duszy i przekonać, jaki mrok spoczął na jej dnie, ale też w skrytości swoich makiawelistycznych intencji napawać się jej cierpieniem.
I może właśnie tego podskórnie pragnął - patrzeć, jak maski, które zakłada, pękają pod naporem ciężaru tego, czego nie może pomieścić w sercu. Kruchość przecież kryła się w nich od zawsze - zarówno w niej, jaki w nim, inaczej nie mogliby rozczulać się nad naturą piękna, bo nie byliby wstanie go dostrzec.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 16:18 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.