• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Walia > Cardiff > Kryjówka pod fontanną
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-15-2025, 15:37

Kryjówka pod fontanną
Tuż obok urzędu miejskiego stoi fontanna – kamienna, ze skrzydlatym lwem bez ogona. Mugole widzą tylko ozdobną konstrukcję, ale wtajemniczeni wiedzą, że to przejście. Trzeba dotknąć pyska lwa, gdy woda na krótki moment przestaje go obmywać – wtedy pojawi się przejście. W zimie, przy wyłączonej fontannie, należy zmoczyć pysk i pogłaskać kamień. Ujawnione wejście prowadzi w dół, do plątaniny komnat i tuneli o zmiennym układzie. Ściany zdają się słuchać, a kroki odbijają się echem nieadekwatnym do liczby stóp. To stara kryjówka – wykorzystywana przez lokalnych czarodziejów od pokoleń. Znajdują się tu pomieszczenia wypełnione po brzegi starymi przedmiotami, ale i takie, w których spotkać można pustkę i kilka ponurych haseł wypisanych na ścianach w obcych językach. Choć dostęp do miejsca mają nieliczni, służy ono, chroni i sprzyja tym, którzy mają jakiś dobry plan.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
08-30-2025, 23:08
5 marca 1962 r.

Mogła to ograć przecież po najmniejszej linii oporu, bez budzenia do życia nieskromnych fantazji. Po prostu włożyć na ramiona jakąś frywolną kieckę, zakolorować usta mocną szminką, pofalować trochę tymi długimi rzęsami i postawić mu kilka drinków w Czarnych Wężach między jednym, czwartym i dwunastym bliskim tańcem. Z jakiegoś powodu jednak wcale nie chciała tego robić, nie podobała jej się wizja zupełnie przewidywalnego podziękowania, choć przecież zawsze mogli później tak po prostu, zwyczajnie skoczyć do tego klubu i zabawić się w tradycyjny sposób. Gdy jednak myślała o Michaelu i całej tej sprawie z posterunkiem, przed oczami pojawiło jej się unikatowe miejsce na tej walijskiej mapie i właśnie tam postanowiła go zabrać, wierząc, że nie zdołał już spenetrować tutejszych sekretów. Niewiele chciała zdradzać, dlatego właśnie padło na niepozorny, zaklejony afiszami od chodnika po szpiczasty czubek słup, który celowo miał zmylić towarzysza. Lub przynajmniej nic mu nie sugerować.
Tyle że już za rogiem ulicy dojrzała, że cwaniaczek stanął przy fontannie zamiast przy słupie – i to nic, że jedno stało kilka metrów od drugiego. Nim zdołał zauważyć jej obecność, westchnęła głęboko i raz jeszcze przygładziła ciemnozielony materiał spódnicy, a później energicznym krokiem podeszła do gościa z papierosem. Od tyłu. Stopy w pantoflach uniosły się na piętach, a dłonie Philippy ułożyły się na znajomych ramionach. – Miałeś stać przy słupie – wygłosiła z teatralnym wyrzutem, głaszcząc go równolegle po materiale wierzchniego okrycia. Poczuła zapach tytoniu zmieszany z zapachem męskich, tanich perfum. Następnie zwinnie przeszła wokół niego, by wreszcie stanąć przed  i spojrzeć mu głęboko w oczy. Popatrzyła na dumnie prężącą się fontannę, teraz jakże suchą i zupełnie senną. Wewnątrz, w pustym zbiorniku przez zimę zdołało zgromadzić się trochę ulicznego syfu, ale zastygłe rzeźby na szczycie wciąż przyciągały uwagę przechodniów. Czy Michael wiedział, co znajdowało się pod ich stopami? – No, już,  dopal to, a potem zamknij oczy – oświadczyła stanowczo i wyciągnęła z kieszeni płaszcza chustę. Dość sugestywne spojrzenie i obecność tego przedmiotu mogły mu w jakże oczywisty sposób opowiedzieć o tym, co dokładnie zamierzała z tym zrobić. – Mam dla ciebie niespodziankę. Czujesz… - urwała, by dłonią lekko pogładzić materiał na jego piersi, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby nie złamałaby granicy. – się już zaintrygowany, hm? – podpytała nieco zawadiacko. Nieco zniecierpliwiona postukała czubkiem pantofla w chodnik. Pochwycona w dwie dłonie wstęga uniosła się, a ponad nią ujrzał wyczekujące oczy. Philippa mogłaby przysiąc, że zdobiące osadzoną nieopodal fontannę łby skrzydlatych lwów obróciły się groźnie w ich stronę. A może po prostu zazdrościły im tej schadzki? Powiew zimnego wiatru poszurał po jej zaróżowionych policzkach. Zbudzony tańczącym powietrzem szal rozplątał się i spłynął po dziewczęcych plecach. – Zabiorę cię do przyjemnego miejsca... – mruczała, gotowa zanurzyć go całkowitej ciemności, byleby tylko poczuł choćby nieznaczny dreszcz niepewności. – Ufasz mi? – Ona czarowała dalej – niby niewinne pytanie, a jednak o wadze, która mogła dość znacznie obciążyć atmosferę między dwoma parami oczu.fz
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
09-16-2025, 18:52
Przyklejoną do szyby kartkę niemalże zmył z widoku paskudny, popołudniowy deszcz; ledwo zdążył zajrzeć do chaty, ledwie rozleniwiony wzrok omiótł uwagą ciasne ściany własnej klitki. Znajome, pochyłe pismo wzywało na dwudziestą pod jakiś zmizerniały słup; wzywało, kusząc obietnicą i dość łaskawie, choć przecież niebezpośrednio, dziękując za tamten posterunkowy popis. Kto wie, jak długo gniliby tam wtedy, gdyby twórcza inwencja i beztroska ducha nie popchnęła ich do niemrawej ucieczki? Kto wie, jak duża kara spadłaby na biedną pannę Margaret Bones, z pozoru niewinnie układającą powieki w żądne litości ― albo eksponujące seksapil ― spojrzenie, w istocie krążącą jednak między kratami z niecnym zamiarem i jawnym dowodem zbrodni; zwisająca z chudego ciała sukienka była jedynym ― i zarazem nad wyraz materialnym ― świadectwem jej intencji. Ale na jej szczęście tamtejsi policjanci nie znali się na modzie; na jej szczęście tamtejsi policjanci nie widzieli zwisającej wymownie metki, oświadczającej o zawrotnej ― jak na byle kawałek szmatki ― stawce. Po prawdzie nie zostawili za nią pieniędzy w sklepowej kasie; po prawdzie, w szarej niefortunności i nieostrożności podsyconej głupawym kaprysem, i tak zapłacili za nią wysoką cenę.
Więc uśmiech przybłąkał się gdzieś w kąciki twarzy, z dozą zdrowego sceptycyzmu przyjmując zaproszenie, zarazem doceniając chyba wyzierającą zeń wdzięczność; więc uśmiech przybłąkał się do ciała w parze z niby to lichą motywacją, uzasadnianą jeszcze leciwszą powinnością ― nie było tu miejsca na dyskusję z jej wolą, nie było tu też chyba przestrzeni do wymigiwania się od propozycji, której śladów nawet nie zdążyła zdradzić. I choć nie lubił niespodzianek, nie lubił podporządkowania czyjejś woli, wreszcie ― nie lubił tego tłamszącego wrażenia sekwencyjności, wyzbytej wygodnej spontaniczności, niedługo po siódmej tak po prostu narzucał na ramiona materiał skórzanej kurtki. Tak po prostu dokładał skórze duszącego zapachu tanich perfum, tak po prostu wiązał sznurowadła ciemnych butów, tak po prostu przeczesywał nawet rozwichrzone zwyczajowo włosy. Ponoć bardziej niezobowiązująco, niż z namysłem; ponoć bardziej z przyzwyczajenia, niż rzeczywistej skwapliwości.
― Jeszcze nie ma ósmej ― podobnie pretensjonalny wyrzut na dobry wieczór, przedtem zerknięcie jeszcze na godzinę starego zegarka, obwiązującego lewy nadgarstek; dziewiętnasta pięćdziesiąt osiem działała na jego korzyść, więc cyniczny uśmiech arogancji rozciągnął się w zapachu niemego zwycięstwa. ― Zamknąć oczy? Po co? Oszalałaś już do reszty ― stwierdził, nim fajka bezradnie nie zaległa gdzieś wśród pozimowego syfu w fontannie; uniesiona brew komunikowała brak zgody, mina wyrażała zaś konsternację ― teraz nie tyle już chyba w sprawie przygotowanej przez nią niespodzianki, co wędrującej wzdłuż piersi, damskiej dłoni. ― Chyba nie wymyśliłaś niczego głupiego? ― zapadło w przestrzeni, prawie w tonie zdrowego rozsądku, prawie w formule pouczenia; w rzeczywistości jednak pośród rysów twarzy dalej dało się odnaleźć zawadiacki profil, w niebrzydkich kantach ― ślady niemej zgody, wydanej bez przekonania. Chciała zamknąć mu oczy, chciała go czymś zaskoczyć ― próbuj, Phils, chciałoby się wyszeptać słowem wyzwania, ale miast tego odnalazł gdzieś w końcu jej rękę; ścisnąwszy ją stanowczo, oznajmił sucho:
― Masz piętnaście sekund. Potem otwieram ― powieki przymknęły się na moment, ciemność ogarnęła umysł ― i chyba było w tym teatrzyku zaufania coś nawet przyjemnego, bo pozwolił sobie poczynić pierwszy krok naprzód.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
09-20-2025, 18:03
Wzburzona kobieca łepetyna poruszyła się w natychmiastowym zaprzeczeniu, wpędzając w ruch brązowe fale włosów. – Oczywiście, że nie oszalałam. Słyszałeś kiedyś o niespodziankach? Wymagają specjalnych rytuałów – oświadczyła tak bardzo pewna siebie, dodatkowo naciskając pozostawioną przy piersi dłonią na jego ciało. No dalej, Scaletta, współpracuj. Wirujące po nim całym oczy domagały się co rusz jakiegoś śladu akceptacji, jakiegoś grama zawierzenia dla jej przecież przyjemnych kombinacji, dla jej tak misternie uszykowanego planu, który jakże sprytnie miał zmazać szereg mdławych win powstałych w chwili nieposkromionych pokus dziewczęcych. – Nic głupiego, obiecuję. – A to mruczenie i ostatnie głębokie spojrzenie w oczy miało podkreślić niewinność wszelkich jej zamiarów. Czy wiedział, ile nad tym myślała? Czy wiedział, jak bardzo zdołała w konstruowaniu tej misji pobłądzić na skraj własnych fantasmagorii? Całe labirynty skłóconych impulsów, co rusz skręcające w nieznane przestrzenie myśli.
Mocno wciągnięte powietrze, nieco nerwowe postukanie jednym, potem drugim pantoflem w bruk i wreszcie dłonie wznoszące się ze wstęgą coraz to wyżej. – Powinno wystarczyć – oznajmiła pogodnie, sięgając podłużnym materiałem do linii jego wzroku, by okryć powieki i tak na wszelki wypadek wzmocnić tajemnicę chwilowej ciemności. – Mhm, tylko piętnaście sekund – powtórzyła ciszej i objęła jego palce, by wkrótce później złapać szyfr fontanny i przekonać odrobiną wody lwią rzeźbę do ujawnienia swej zagadki i otwarcia bram. – Chodź za mną – poprosiła równie przyjemnym tonem, wiedząc dobrze, jak mówić, by chciano za nią podążyć. Choć on potrafił się temu oprzeć, tym razem przecież nawiązali pewien krótkotrwały pakt. Odrobina zaufania, namiastka mijającej szybko uległości, która pozwolić jej miała zaprowadzić go w nieznane. – Idziemy w dół – ostrzegła, kiedy droga pod stopami pochyliła się ku podziemiom. Z końca różdżki wypłynęło zbawienne światło, mogła go dalej pociągać za sobą. A kiedy szli, z jakiegoś powodu narastała w niej ekscytacja. Rosnące i rosnące oczekiwanie na jego reakcje. Właściwie nigdy nikogo tutaj nie przyprowadziła. Przesiadywały tutaj tylko parę razy z dziewczynami, pozwalając sobie na kapryśne damskie dyskusje i nieskończony potok plotek. Przy winie i świecach.
Chłód podziemi połaskotał ją nieprzyjemnie w łydki. Piętnaście sekund, powinna się pospieszyć. Usta drgały co wdech, jakby chciały coś jeszcze dopowiedzieć, jakby natychmiast potrzebowały nakręcić już coraz mocniej wznoszącą się wokół nich atmosferę. Zagadka, mrok i echa dawnych historii tych przedsionków. A oprócz nich jeszcze coś, trudna do zweryfikowania emocja, spleciona gdzieś razem z ich dłońmi. Gdy wreszcie skręcili do właściwego zakamarka, przygryzła lekko usta, szykując się do zwolnienia go z obowiązku niewidzenia. – To już, Michaelu. – Choć chciała to powiedzieć zupełnie zwyczajnie, trudno było zapanować nad ekscytacją. Szept poniósł zaklęcie Incendio, a chwilę później pociągnęła za ulokowane z tyłu jego głowy wiązanie, by zdjąć z jego oczu osłonę. To była ta pierwsza dłoń. Druga wciąż ściskała tamte palce, nawet chyba za mocno.
Wreszcie mógł ujrzeć wszystko, co miało do zaoferowania to podziemne, pilnie strzeżone miejsce. Zakątek tysięcy starych ksiąg, których nikt nie chciał. Sterty dziwnych mugolskich bibelotów i płyt, z których ona nie umiałaby wyczarować muzyki. A na samym środku zakurzonej komnaty leżał na ziemi wysłużony materac okryty kraciastym kocem. Na nim kosz, z którego wystawała butelka dobrego trunku i obietnica słodkich przekąsek, które sama przyszykowała. Nie wiedziała, co lubił, więc wymyśliła najprostszą rzecz na świecie. Bułeczki nadziewane owocami i czekoladowe ciastka. Z Mewy zgarnęła też trochę gulaszu, bo nie miała pewności, czy będzie głodny. To wszystko pozostawało rozświetlone płomykami poustawianych tu i ówdzie świec. Chciała podziękować. Chciała spędzić z nim czas. Tylko tyle czy może aż tyle? Przecież wpędziła go w szereg zagrożeń i pomyłek, przecież skazała go na dłubanie w więziennych kratach. Przecież powinna przeprosić. Przecież chciała... chyba, by spojrzał na nią inaczej, niż jak na tamtą łakomą drogiej konsumpcji złodziejkę. – No to… dalej myślisz, że oszalałam? – spytała w końcu, rozjaśniając półmroki własnym uśmiechem. Chyba nie czuła się już tak pewnie, jak piętnaście sekund temu, ale nie było już odwrotu. Powiedz coś, powiedz coś.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
10-04-2025, 23:11
Dziś wydawała się jakaś inna. Poruszona, dziwacznie rozentuzjazmowana, wreszcie ― drażniąco enigmatyczna, jakby krótkie słowo zapowiedzi kosztowało zdecydowanie za dużo wysiłku. Nie sposób stwierdzić z czego to wynikało, wszystkie te sygnały wyłapał jednak od razu ― i być może dlatego gdzieś z tyłu głowy zaplątała się parszywa niepewność.
Bo przecież pracowała w tawernie i o wszystkich ― o nim, jak na złość, też ― wiedziała pewnie więcej, niż o samej sobie; bo przecież sterczała dniami i nocami za tym lepkim barem, gdzie sekrety i tajemnice zyskiwały na wartości, którą dało się wycenić, a w konsekwencji także i wykupić. Z trudem, acz machinalnie, przeszło mu przez myśl, że to jakaś podła ustawka, że mogłaby wydać go za parę zaplutych groszy, a to był zaledwie lichy wstęp do niechlubnej kary za popełnione grzechy; w końcu jednak westchnienie opuściło usta, a oczy przymknęły się posłusznie, zgodnie z obietnicą.
Bo chyba sam nie chciał wierzyć, że byłaby zdolna do podobnej zdrady, bynajmniej nie względem niego.
Bo w końcu mieszkali właściwie po sąsiedzku, ściana w ścianę, odwiedzając się niekiedy w obliczu mniej lub bardziej spontanicznej wizyty.
Bo przecież ostatnio wyciągnął ją z ciasnej i zimnej celi, do której sama wpakowała się w akcie niepojętej nierozwagi.
Niemo słuchał więc tych jej nieskładnych pomrukiwań, bezgłośnie przyjął dłoń prowadzącą naprzód, bez słowa stawiał krok za krokiem; marudność porzucił, być może, na rzecz tętniącej w duchu ciekawości, o jaką stawkę rozgrywała się ta niezrozumiała potyczka. Nie odliczał wprawdzie rzetelnie sekund piętnastu, choć prędzej czy później ― gdy przepaska odcięła już wzrok od jakiegokolwiek światła ― buntowniczo rozwarł powieki, jakby łudził się, że choćby ślady brudnego bruku doglądane wbrew zasadom zamajaczą jakąkolwiek podpowiedzią.
Niewiadoma nie zniknęła pomimo tego; niewiadoma na powrót nawiedziła go jakimś popieprzonym lękiem, bo zwykle nie zachowywała się przecież w taki sposób. Nie zostawiała notek przyklejonych do szyby balkonowych drzwi, nie odcinała spojrzenia od kontroli i świadomości, nie wspominała lapidarnie o niespodziankach.
Aż w końcu się zatrzymała, w końcu oznajmiła dumnie, że są już na miejscu, w końcu wyszeptała cichą, znajomą inkantację, a materiał ― zahaczywszy wpierw o czubek jego nosa ― ześlizgnął się z twarzy. Zamrugał badawczo, przyzwyczajając się do nowych zapachów i lichych światełek, rozsianych w półmroku, na własnej dłoni czując zaś znacznie silniejszy uścisk; i chyba w końcu pojął okoliczność, chyba wreszcie zrozumiał, czemu służyło całe misternie przygotowane preludium.
― Może? ― wydukał tylko, nie wiadomo właściwie w jakim tonie, bo zaskoczenie wzięło górę ponad wszystkim innym; posągowa twarz wyraziła osłupienie, ciemne oczy wścibsko wędrowały jednak wzdłuż wszystkich kątów, na końcu spoczywając wreszcie na niej. Wyczekującej czegoś, pewnie emocji mniej wątłej od tego, co zdążył zaserwować jej do tej pory; pozwolił sobie więc na blady uśmiech i krótką, wyrażającą szczerą aprobatę, konstatację:
― Ładnie się tu urządziłaś, no, no... ― Palce wymownie zastukały w grzbiety pobliskich książek, im przyjrzeć się miał bliżej niebawem; już zaraz wyciągał swobodnie butelkę upchniętą w stojący nieopodal koszyk i dodawał cicho: ― Przyniosłaś wódeczkę, jak miło... ― Rozgościł się bez pytania, sięgnął też po szklaneczki ― wszakże kieliszków tu przecież nie miała ― i wszędobylsko rozlał im pierwszą kolejkę. Sam zapach zamącił mu chyba trochę w głowie, więc powiedział zaraz:
― Wiesz, raczej nie chodzę na randki. ― I mogła zaskoczyć ją ta bezpośredniość, bo dotychczas rzadko kiedy nazywał rzeczy po imieniu; nie brał jednak nawet pod uwagę, by mógł się pomylić, stąd też ciągnął ten monolog dalej: ― Szczerze powiedziawszy, ciebie też bym o to nie podejrzewał... ― Bo sama jesteś sobie okrętem, kapitanem i sterem, chciałoby się dodać, ale oszczędził tłumaczeń, zamiast tego podając jej szkło do ręki. ― Co nie zmienia faktu, że możemy uczcić... twój miły gest i fakt, że za tamtą sukienkę nie masz teraz odsiadki w Tower ― skwitował, w formule toastu przypieczętowując to wszystko brzdękiem zjednoczonych granic naczyń, nim zawartość tego, które sam dzierżył w dłoni, nie spłynęła beztrosko po języku.
Cała, na raz, bo jakoś potrzebował chyba wyzbyć się tego kurewskiego wrażenia, że Philippa Moss zorganizowała im coś na kształt schadzki; cała, na raz, bo jakoś musiał stłumić tę nieprzyzwoitą myśl, że jego miejsce powinien zajmować teraz ktoś inny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
10-12-2025, 13:51
Gdyby tylko wiedziała, jaka racja czaiła się w jego myślach. Gdyby tylko podsłuchała, jakie wnioski kotłowały się pod złodziejską czupryną, jakie komentarze pozostawały tak głęboko niewypowiedziane. I – wreszcie – jakie brudnawe, dziwaczne pierwsze wrażenia pozwalały mu rozeznać się w tajemniczych okolicznościach, w kątach, które wieńczyły drogę czarnej przechadzki, na którą łaskawie zechciał jej pozwolić.
Ale nie wiedziała. Zamiast tego pozwalała wargom jeszcze mocniej wyginać się w zachwycie dla własnych konceptów i fantazji o jego możliwym zadowoleniu. Wybrała otoczenie dalekie od gwarnego świata, gdzieś w odosobnieniu, zaintrygowaniu i intelektualnych echach miejskiej przeszłości. Zdawało jej się, że właśnie tu mógłby poczuć się lepiej, że właśnie coś takiego mogło przyciągnąć jego uwagę na dłużej. I przy okazji może przyciągnąć ją do niej. Sama nie miała pewności, skąd to się wszystko brało, dlaczego nagle umysł dyktował jej kolejne kroki, tak bardzo wołając o zaangażowanie. To przychodziło naturalnie. Bo chociaż port pełen był oddanych jej męskich serc i wielkich, gotowych do bohaterskich czynów kamratów, to aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że znaczna większość uciekłaby w popłochu na widok policyjnego mundury. On tego nie zrobił. On nie zostawił jej tam dokładnie tak, jak uczyniłaby to bez cienia wstydu zgraja rzekomo oddanych żaglarzyków, która w pijackich podrygach obiecywała jej wszystkie skarby z dna morza, całując starte czubki pantofelków. On, ten który niczego nie przysięgał, a który pomógł, gdy wcale o to nie poprosiła. Sąsiad, istnienie przekornie koczujące po drugiej stronie tej samej ściany. Ściany, która oddzielała od siebie ich dwa łóżka i ich dwa zupełnie różne życia. A jednak obydwoje znosili trudy nieprzychylnej codzienności lubiącej podkładać pod nogi kłody. Tak przynajmniej jej się zdawało, bo chociaż mijali się nie od wczoraj, bo chociaż niejedną mu pod nos podstawiła szklaneczkę, to wciąż drażniła ją świadomość, że tak naprawdę nie wymieniłaby tuzina faktów z jego życia. Że gdy na niego patrzyła, miała tylko cholernie męczącą intuicję. I potężny dowód, który wymknął się z celi, ciągnąć ją za sobą ku wolności.
Kiedy więc otwierał szerzej oczy, oswajając się z nowym widokiem, ona wstrzymała na moment oddech. Tak, faktycznie wyczekiwanie niemal ją zadusiło, ale nadejście uśmiechu pozwoliło ciału odszukać drogę do rozluźnienia – przynajmniej na krótką chwilę. – No… – Urwała, a palec wskazujący dotknął lekko dolnej wargi. – Pewnie, że przyniosłam, w końcu profesja zobowiązuje – obwieściła z zadowoleniem i postanowiła rozsiąść się wreszcie na materacu. Gdy go podglądała, brwi nieco podleciały ku kruszącym się sufitom tej starej kryjówki. Wciąż był taki zagadkowy ze swoimi odczuciami, wciąż nie dawał jej żadnej pewności. Ależ ją to denerwowało. Jednocześnie jednak aż za dobrze przeczuwała, że w jego przypadku wiele rzeczy nie okaże się aż takimi oczywistymi. To był w końcu Michael. Palce, nieco spóźnione, wysunęły się w stronę zapełnionej szklaneczki. Czar wykręcającej gardło substancji był jej teraz pilnie potrzebny.
Randka. Nie chodził na randki. Spodobały jej się te stwierdzenia, choć nie do końca pozostawała pewna, czy faktycznie ta intencja ją tu przygnała i zachęciła do organizacji tego… wszystkiego. A może sama pobłądziła, chętnie łapiąc się szlachetnie wdzięcznej idei wynagrodzenia wybawiciela? Randka. Polubiła myśl, że właśnie mieli randkę.
– Bo przestałam na nie chodzić. Wszystkie kończą się tak samo. – Ramiona poruszyły się w geście lichego zrezygnowania. – Ostatnim razem facet zabrał mnie… wprost w ramiona swojego kolegi. By mogli cieszyć się mną obydwaj – wydusiła z niesmakiem i spojrzała gdzieś w bok. Dla wielu istniała jako przekąska. Bo przecież jak była barmanką, to musiała i być dziwką. Inaczej nie nosiłaby takiej spódniczki, inaczej nie pozwalałaby czasem dojrzeć kawałka pasa do pończoch. I wiele innych samczych argumentów, które miały uczynić z niej naczynie dla spełnienia męskich fantazji. – Skończyli z poparzonymi dupskami, a mnie odechciało się randek – przyznała z satysfakcją i wzięła głębszy wdech. – Właściwie to chciałam ci podziękować, niczego nie musiałeś, a wiele zrobiłeś. Większość miałaby na to wszystko wywalone… na mnie… wywalone – kontynuowała dość ponuro, ale przecież takie właśnie były tutaj relacje. Krótki, płytkie, intensywne i kłamliwe. Wszyscy byli druhami i jednocześnie każdy topił się w dobrze wyrzeźbionych łgarstwach. – Wiesz, nie sądziłam, że ty byś chciał…randki ze mną – wymruczała, nieco się ku niemu zbliżając, kiedy tylko przełknął zawartość szklanego naczynia. A jednak teraz sam ochrzcił to spotkanie, barwiąc je zupełnie nową emocją. Chociaż większość mężczyzn sama się pchała w jej stronę, w jego przypadku nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pozostawał zupełnie obojętny. A może właśnie przez to stał się dla niej tak intrygującym zjawiskiem? – Sukienki zwykle pomagały mi uniknąć skończenia w pace – stwierdziła nieco żartobliwym tonem. Tym razem historia okazała się bardziej przewrotna. A nowe okoliczności pozwalały spojrzeć na pewne sprawy zupełnie świeżym okiem. Przełknęła swoją porcję wódki, a potem wprawnym gestem wypełniła ponownie szklaneczki. I nie potrzebowała ściągać ze Scaletty spojrzenia. – Więc teraz wypijemy za naszą miłą randkę? – zaproponowała z tym czarującym uśmiechem, który tym razem pozostawał zarezerwowany wyłącznie dla niego. Później przysunęła się bliżej, znów chłonąć zapach, którym skroplone zostało ileś kwadransów temu jego ciało. Wargi zbliżyły się do ucha. – A potem… chciałbyś razem poczytać? – spytała w szeptach i odsunęła się powoli doskonale świadoma tego, jak smugi różu oznaczyły przestrzeń jej policzków. Czymś musiała zająć palce wolnych dłoni, więc zaczęła naciągać lekko zakręcony kosmyk włosów. Czuła się... niespodziewanie przejęta. – Tylko musiałbyś wybrać, ja nic nie wiem o tych wszystkich wielkich pisarzach. Jak myślisz? Skąd tu wzięły się te książki?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
10-19-2025, 22:07
Miała nie wiedzieć ― co robił, co myślał, co zamierzał. Prawdę mówiąc, on sam momentami nie wiedział; prawdę mówiąc, on sam trochę się w tym już gubił. Ale taka była przecież jego popieprzona powinność.
Obowiązek złodzieja i cwaniaka, o którym nie należało pamiętać, którego personaliów nie wypadało kojarzyć, tym bardziej z kantami jakiejś konkretnej twarzy; obowiązek kanciarza i nieodpowiedzialnego ― choć od dawna, może i nawet od dzieciństwa wrzuconego w wir dorosłości ― chłystka, wyzbytego priorytetów czy jakiejkolwiek gwarancji. Miał naturalnie znikać w tłumie, przez nikogo niezauważony; miał wystrzegać się czyjegokolwiek wzroku, nawet jeśli samotność paskudnie dobijała się niekiedy do zaryglowanych na cztery spusty drzwi jego duszy. Powinien obrać się z człowieczeństwa, coby tylko lepiej znosić myśl, że sobie kupił właśnie dwie godziny spokoju czy skromny obiad, komuś innemu ― być może ― właśnie je odbierając; powinien rozpływać się w tym egoizmie, wbrew zdrowemu rozsądkowi czy zachowawczemu temperamentowi.
I tak, w skomplikowanych ramach tych postanowień, w silnej oraz, bądź co bądź, naiwnej wierze, że tak po prostu skazany był na ten los ― na port i wszystkie jego patologiczne przywary ― zakładał codziennie płaszcz zobojętnienia: na ludzki los, na cudze zdanie, na obce potrzeby. Zakładał tak często, że z rzadka już fatygował się, by wyswobodzić z niego ramiona; przylegał więc ciasno, na sylwetce leżąc tak dobrze, jakby uszyto go na miarę, jakby poniekąd wrósł już w żywe tkanki, które jako ostatnie uzmysławiały, że miał w sobie jeszcze coś ludzkiego.
Dlatego nie wiedziała o nim prawie że nic, choć mieszkał od lat tuż za ścianą; dlatego kojarzyła go bodaj z ogólników, nie siląc się nawet o niuanse ― bo i jemu samemu trudno było już chyba czasem stwierdzić, co zostało weń z prawdziwego Michaela Scaletty, co zaś przyswoił drogą konieczności, przeistoczywszy się w bliżej nienazwaną, anonimową wręcz, personę.
Personę poskładaną z archetypów i bezkrytycznych przekonań, personę tak paskudnie nijaką, że co odważniejsi głośno nazwaliby go śmiało nudnym; ona jednak odnajdywała w niej świadectwa kwestii tyle enigmatycznych, co i ciekawych, wyraźnie mącących myśli pociągającą materią. W odpowiedzi na to usłyszeć miała jedynie gorzkie westchnienie; w odpowiedzi na to jego brązowe tęczówki uciekały gdzieś daleko, nie znosząc niewygodnej konfrontacji, w której miałoby paść donośne nie.
Bo nie szukał miłości ani w nią nie wierzył; bo nie szukał deklaracji ani za nimi nie przepadał. A jej, w tej beztroskiej roli znajomej i sąsiadki, nie chciałby porzucać; a jej, dostatecznie wyczerpanej udrękami przeszłości, nie chciałby chyba rozczarowywać. Nie potrzebowała go w takiej formie, nie potrzebowała takich randek i rozmarzonego, drżącego napięciem ― trącającym chyba nawet o jakąś sensualność ― głosu; nie potrzebowała, nie potrzebowała, nie potrzebowała.
I gotów był jej to bezpośrednio wyznać, choć rozmowa przeszła na inne tory ― brzydkich zwierzeń z męskiej prymitywności, potem ― dość niewinnie brzmiących stwierdzeń, że swoją zbędną inicjatywą nazwał to spotkanie, wrzucając ich zarazem w ramy niewygodnych stwierdzeń. Długo więc milczał, sczytując tytuły z grzbietów zaniedbanych książek; milczał też i wtedy, gdy wódka rozpalała trzewia, to raz, to drugi, bo w zawodowej mantrze uzupełniła obydwa szkła bez zwłoki.
― Chciałbym ― zadeklarował, w palce łapiąc wreszcie mugolską książkę, której fragmenty znał całkiem dobrze; wytarta okładka leciwie podpowiadała, że to kiepskie tłumaczenie Drugiej płci, nie sposób jednak było do niej teraz nie zajrzeć ― teraz, zwłaszcza teraz, gdy tak ponuro rozprawiała o męskiej zachłanności. Plecy oparły się swobodnie o miękkość materaca, opuszki przekartkowały nieco zawilgotniałe stronice, usta ― podjęły się głośnej lektury. ― Cała historia kobiet została napisana przez mężczyzn. Mężczyzna jest Podmiotem, jest Absolutem; kobieta jest Inną ― przerwał na chwilę, zaciągając się resztkami papierosa i dalej to szukając wyrazistego ― a w swej wymowie jakże przygnębiającej ― sedna całości. ― Człowiek jest istotą, która przekracza siebie; kobieta także może przekraczać siebie. Jej ciało nie jest przeznaczeniem, lecz narzędziem, przez które wybiera siebie ― dał jej czas, by to przetrawić, by jakkolwiek się nad tym zastanowić, by zaraz kontynuować: ― Człowiek to istota, która staje się tym, czym się uczyni; ale kobiecie odmawia się tego czynienia. Bo kiedy kobieta zaczyna się buntować, świat traci swoje stare centrum. ― Chwilowo odłożył książkę na bok, wychylił kolejnego łyka wódki, w końcu ― retorycznie wydał osobistą diagnozę:
― Już rozumiesz, dlaczego wszystkie randki kończyły się tak samo? ― Bo mężczyźni to skurwysyni, bo wizerunek i rola kobiety to odbicie męskiego konstruktu, bo kobieta to wygodny mit Inności, mógłby dopowiedzieć, ale przestrzeń do interpretacji pozostawił nienaruszoną, bez własnego zdania.
Bo sama musisz to pojąć, by wyrwać się z więzienia podmiotowości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Philippa Moss
Akolici
Musimy mieć wytrwałość i ponad wszystko wiarę w siebie. Musimy być pewne, że mamy do czegoś talent.
Wiek
25
Zawód
barmanka, matka niuchaczy
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
25
0
OPCM
Transmutacja
16
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
11
Brak karty postaci
11-01-2025, 11:06
Dała mu wodospad słów, zalewały go zdanie po zdaniu, wyznania, życzenia, prośby: wszystkie razem podmywały osadzone tuż obok istnienie w jakiejś bezkształtnej, kwaśnej formie nadziei. Wyobrażała sobie chyba, że teraz powie coś więcej, że da się wciągnąć w dyskusję dla szansy i straty, lepkich pragnień i szorstkich rozczarowań – ale nic się nie wydarzyło. Przyznawała się do czegoś, co wcale nie było tak błahe. Uwalniała myśli, w naturalny sposób obnażając się przed kimś, kogo uznała w jakiś pokraczny sposób za odpowiedniego. Sama budowała jego osobisty monument, obraz zaufania i bezpieczeństwa – bo tak począł się formułować w jej oczach, istniejąc od lat jako solidni i niedaleki fundament codziennej rutyny. Dopiero później zaczynała wątpić, dopiero później odkryła, choć trudno było się jej do tego przyznać, że masa okazała się zbyt nieplastyczna. Że z bliżej jej nieznanych powodów po prostu zanurzał się w milczeniu, może skupiając się na swoim cichym i tak bardzo dalekim od jej świecie. Niezliczone pokłady entuzjazmu, jej radość i chęć błogo spędzonego czasu nieco przygasły. Patrzyła, jak oglądał brzegi tysięcy poupychanych i osłoniętych przykurzonym płaszczem ksiąg. Nie szukał jej spojrzenia, zdawał się nawet nie zareagować na wszystko to, co wyznała, na bliskość, na zaczepkę, na nęcącą obietnice – nic. Uczucie, które ją przez chwilę przepełniło, mogło przypominać spetryfikowanie – tak przynajmniej by sobie to właśnie wyobrażała.
Chciałbyś. Chciałbyś czego? Mnie czy wszystkich tych ksiąg? Nieco zrezygnowana poszurała lekko podeszwą po piaszczystych, twardych podłogach tych zagadkowych piwnic. Nie znała takich odmów, takiej odporności, takiego chaosu – bo jednocześnie mówił o schadzkach i chwilę później skutecznie wymiatał najmniejszą taką myśl spomiędzy nich. Ależ głęboka tajemnica zdawała się przykrywać całą jego aparycję. Czuła narastającą sprzeczność, trochę zaintrygowanie, trochę rozgoryczenie. Szczerze lubiła go i jednocześnie tak ją wkurzał, bo niczego nie potrafiła przewidzieć, niczego w nim jednoznacznie nazwać, niczego trwale mu przypisać. Cholerny Scaletta. Pierwszy taki, niepodobny do niczego, co dobrze zdołała sobie oswoić, obcy i jednocześnie tak znany przecież już od tylu portowych lat. W najbardziej pokrętny sposób pociągający – podążający schematem, którego ona nie rozpracowała. A przecież zdawało jej się, że doskonale umiała już rozszyfrować i obnażyć każdy męski charakter. Myliła się, a to wystawiało na próbę całkiem dobrze mającą się dotąd pewność siebie.
Poczuła, że natychmiast musi się napić, bo myśli stawały się zbyt kanciaste i zbyt niewygodne podsuwały wnioski. Osadzona wygodnie na wysłużonym materacu z dołu podążała okiem za przechadzką intelektualisty, aż w końcu dojrzała, jak jeden z woluminów zostaje wybrany. Może romans? Albo poezja? Kryminał? Nuciła w dyskretnej ciszy warianty, które mogłyby urozmaicić im wspólny czas w tej niesamowitej kryjówce. Randka wymagała odpowiedniej pikanterii, odpowiedniego połechtania, podrażnienia, które pozostawiłoby ślad znacznie głębszy, niż mogłoby się zdawać. Więc do wybrał? Czym postanowił ją poczarować? Choć splątały ją nieco wcześniej przypuszczenia, które brutalnie i jakże daleko odsuwały jej duszę od wizji iskrzących zaklęć.
Philippę trudno było zgasić i odgonić od siebie tak po prostu. Dlatego właśnie zupełnie naturalnie poszukała wygodnego miejsca dla swojej głowy na jego kolanach. Włosy rozlały się po materiale spodni, oczy wwierciły się w blade litery na wysłużonej okładce. Wybrał egzemplarz, który ludzie przed nimi musieli czytać już wiele razy. To nie mogło być nudne. A potem pozwoliła powiekom opaść i skupiła się wyłącznie na odczytywanych zdaniach.
On czytał powoli, w rytmie oddechów, które połykały kawałki tytoniowego dymu i kurzu. Ułożone wzdłuż ciała dłonie skamieniały pozbawione celu i przedmiotu, którego mogłyby objąć pieszczotą. Nie teraz. Słuchała, mierząc się początkowo z jakimś trudem darowanej treści. Z niezrozumieniem, z buntem dla jego wyboru, ze słowami, które nijak nie pasowały do zainicjowanego tego dnia spotkania mężczyzny i kobiety w klimatycznej kryjówce. Dla celebracji relacji. Co ty wybrałeś, Michaelu? Dlaczego to wybrałeś? Całe to skomplikowanie łykane po raz pierwszy kończyło się wewnętrznym podławieniem kompletnie nieprzygotowanej, rozluźnionej duszy. Nie upatrywała w literackim wyborze przypadku, nie mogła zrzucić tego na ślepy los, nie mogła przyznać, że oto wybrał bylejakie kartki i czytał zupełnie nieznane wcześniej zdania. Wiec tak ją postrzegał. Tak je postrzegał. On czy cały świat?
– Ze wszystkich tych książek wybrałeś właśnie to – zaczęła, na powrót wznosząc powieki. Podglądała go z dołu, nieco uniesiona brew zdradzała nikły ślad wzburzenia. – Kobieta jest czymś więcej niż tym, co sobie facet wymyśli. Chociaż jak patrzę na te wszystkie zafajdane mordy, to wiem, że w ich fantazjach istnieję wyłącznie dla nich. Ale ty… – uniosła się na przedramionach i przysunęła twarz bliżej. – Tak nie myślisz. Tak na mnie nie patrzysz. Nie działasz tak – kontynuowała w melodii oczywistej nadziei i jakiejś pewności. Bo tak przeczuwała, bo takie podpowiedzi podsuwała jej intuicja, a przecież ją zdołała całkiem sprytnie wyćwiczyć. A mimo tego wciąż szukała w nim jakiegoś strzępka, mdłego choćby potwierdzenia. Bo z nim nigdy nie miała pewności, bo on mało jej dawał oczywistych wskazówek. Każdy inny w tych okolicznościach bez skrupułów obróciłby ją na brzuch i zbałamucił tu i teraz na tym materacu. Scaletta nawet nie drgnął, gdy nęciła go delikatnym dotykiem, gdy zmysłowy szept próbował rozbroić te twarde mury. On się nie otwierał. Jakże banalnie okazałoby się teraz stwierdzenie, że ich randka wcale nie skończyłaby się tak samo. – To prawda. Gdyby kobiety zaczęły świat konstruować po swojemu, dawny męski porządek przestałby istnieć. A tak… są sprytne, czekają na odpowiedni moment, zabierają dla siebie to, czego pragną. Mężczyzna nawet nie wie jak i kiedy – stwierdziła zamyślona, nie zdejmując ani na chwilę z niego spojrzenia. – Tak staramy się przetrwać, tak z niczego zbudowano moją wartość – przyznała, wcale nie czując oporu, by o tym z nim rozmawiać. – Z niczego – dodała szeptem, by potem pozwolić ustom na nowo ułożyć się w uśmiechu. – Będziesz czytał dalej?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
11-15-2025, 19:18
Zawilgotniały sufit miejscami nieszczelnie upuszczał krople wody, najpewniej deszczówki, bo ta dołożyła ciszy jednostajnego szumu rozgrywającej się na zewnątrz ulewy, a przy okazji zmoczyła właśnie czubek wysłużonego półbuta; osobiście jednak nie zwrócił na to uwagi, oczyma śledząc teraz najprędzej zawiłe linie tekstu, zmysłami orientując się zaś w tym, że fajka jest na wykończeniu, że ciepła wódka rozgrzewała już z wolna trzewia, a burza ciemnych włosów zlała się z czernią materiału jego spodni. Bo tam, na męskich kolanach, wygodnie, zaczepnie, spoczęła teraz kobieca głowa ― a przez jego myśl mimowolnie przemknęła ta całkiem dlań zabawna świadomość.
Świadomość, że z bliżej mu nieznanych powodów rościła sobie względem niego prawo oczekiwania ― na reakcję, na wydumane słowo, na byle gest; świadomość, że z nienormalnych dlań przyczyn ukochała sobie widzieć ― i przyjmować ten obraz za kuszący pewnik ― weń zupełnie innego człowieka.
Człowieka gotowego uraczyć ją komplementem, człowieka bezwstydnie zaglądającego dłonią pod materiał krótkiej spódnicy, człowieka wyrażającego swe ja na byle skinięcie jej wymagającego palca.
Człowieka nasyconego emocją jakąkolwiek, najchętniej jednak ― pożądaniem, zachwytem, uległością wymieszaną z dominacją.
Takiego go sobie wymyśliła, tą iluzją umilając sobie czas, tym wyobrażeniem karmiąc się za każdym razem, gdy skazywał ją na głód; takiego go sobie wyobraziła, w ramach tej fatamorgany pozostawiając jednak wygodnie to, co w istocie mogło się jej w nim podobać. Nie zmieniała twarzy i sylwetki, z zadowoleniem zauważając, że w przeciwieństwie do co poniektórych portowych szumowin, on przeważnie wydawał się świeży i pociągający; nie zmieniała też personaliów, nie dbała o pochodzenie ani zasobność skarbca, jakby te w najmniejszym stopniu przeszkadzały snuciu tej pojedynczej fantazji. Cichym życzeniem i wyczekującym spojrzeniem chciała jednak odwiecznie oddać jego obojętność, w to miejsce wtłaczając ekspresyjność; oszczędność ustąpić miała strojności, niewiadoma ― pewności.
I czasami, pod działaniem tego krótkiego impulsu, w ślad rozbawionego grą jej ciała umysłu, zastanawiał się nawet, czy jej wreszcie nie pocałować, czy jej w końcu pouczająco nie utwierdzić w tym nikłym przekonaniu, że widmo majaczące przed jej oczami nijak pasowało do cienia, który rzeczywiście rzucał; to postanowienie rozmywało się jednak przekorą za każdym razem, niedługo po tym, jak żyło w nim przez krótki moment ― bo wówczas do głosu dochodziło jednocześnie to parszywe rozpoznanie największych jej bolączek.
Bolączek własnej tożsamości, tej nowej i tej starej, a obydwie zakrawały przecież o granice ryzykownej skrajności; bolączek udowadniania innym za wszelką cenę swojego wyzwolenia, swojej swobody, która pozostawała przecież nadal szczelnie zamknięta w czterech ścianach drzemiących głęboko kompleksów.
I nie był zeń żaden intelektualista, żaden wysokiej klasy myśliciel, bo i jego własny żywot kręcił się wokół jednego ― pieniądza, który pozwalał zapomnieć, który wyswobadzał z przymusu, który pachniał swawolą i dobrobytem. W geście nienagannego hipokryty potrafiłby jednak głośno nazwać też centrum jej istnienia, sedno jej złożoności ― gdyby tylko wierzył, że miłość rzeczywiście istniała, że nie była wyłącznie wydumanym konceptem garstki naiwniaków. Świat zebrał takich całkiem sporo, Philippa musiała do nich należeć ― bo po cóż by innego kipiałaby zalotnością z dala od lepkiego baru tawerny, po cóż by innego zerkałaby nań tęsknie zza zasłony gęstych rzęs?
Książka nie była więc przypadkiem, książkę wybrał z nieskrywaną nigdzie premedytacją ― bo w całym tym potoku brzmiących niejednoznacznością słów chciał chyba wyróżnić materię, nad którą pewnie zastanawiała się bardzo rzadko.
Pomyśl, ile kosztuje cię bycie kobietą, czaiło się niewypowiedziane gdzieś na krańcu jego języka, rytualnie moczącego teraz kolejnego już papierosa bez filtra, odpalonego jakby od niechcenia od pobliskiej świecy; pomyśl, ile możesz dzięki temu osiągnąć, utonęło bezgłosem gdzieś w opróżnionej szklaneczce ― tę podsuwał raz po raz, spragniony tego przyjemnego, pijackiego otumanienia, które niewątpliwie pomoże dziś szybciej zasnąć.
― To nie był fragment o mnie ― zaprzeczył, ale bez tonu pretensjonalnej stanowczości, bo alkohol ukołysał go już zdawkową łagodnością; wspominając o nim udowadniała tylko, że w przytaczanych wersach pobrzmiewała jakaś gorzka prawda, że ona ― oraz wiele innych na jej miejscu ― machinalnie odnosiła swój byt do egzystencji jakiegoś mężczyzny ― i tym sposobem więziła samą siebie w ciasnych murach trwającego od wieków poddaństwa. Oplatały ją okowy podporządkowania, a tego, osobiście, przecież nie znosił; pozwolił jej jednak na indywidualne przetrawienie brzmiących dumnie słów, bez przerwy kartkując Drugą płeć w poszukiwaniu czegoś wyrazistszego, czegoś mocniejszego, jakby w nadziei na to, że kryjówkę tę opuści już nieco odmieniona.
― Nie zbudowałaś wartości od zera. Odzyskałaś ją po tym, jak ktoś wmówił ci, że jej nie masz ― stwierdził cicho, nim odchrząknięcie nie zapowiedziało kolejnej dawki tekstu. ― Nieprawdą jest, że kobieta poddaje się mężczyźnie, ponieważ uznaje swoją niższość; natomiast prawdą jest, że ponieważ jest z góry podporządkowana mężczyźnie, stwarza swoją niższość, godząc się ją uznać ― wybrzmiało głucho, jako wstęp dla następnego, bo wydawało się, że łaknęła więcej:
― Dowiaduje się, że aby być szczęśliwą, trzeba być kochaną, żeby być kochaną, trzeba czekać na miłość. Kobieta jest Śpiącą Królewną, Oślą Głową, Kopciuszkiem, Królewną Śnieżką, tą, która poddaje się, dostaje dary. W pieśniach i bajkach widzimy często młodzieńca, który wyrusza na poszukiwanie kobiety; młodzieniec zabija smoki, walczy z olbrzymami; dziewczyna zamknięta jest w wieży, w zamku, w ogrodzie, w lochu, przykuta do skały, uwięziona, uśpiona. Słowem, czeka. Zdobycie serca mężczyzny jest dla kobiety koniecznością ― to nagroda, do której wzdychają wszystkie heroiny, nawet nieustraszone poszukiwaczki przygód, i najczęściej nie żąda się od nich w zamian niczego poza urodą.
A gdy skończył, książka spoczęła zamknięta gdzieś na boku, a wódka niecierpliwie znów połechtała przełyk; bo ona robiła sobie to samo, ona skazywała się na ten sam los, co fikcyjne bohaterki bajek ― z tą różnicą, że ona nie czekała w osnutym przepychem zamczysku, lecz w miałkich melinach robotniczej dzielnicy.
Stać cię, kurwa, na więcej, prawie wymknęło się spomiędzy ust, ale znów wybrał ciszę ― bo to przecież jej życie i jej własny, nieładny los, który nijak go dotyczył.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-17-2025, 12:11 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.